Każdy rozmówca miał swoją opinię na temat autora nowych podatków w Middenheim. Geldmanna bardziej ciekawił powód ich wprowadzenia. Gdyby dało się to ustalić, łatwiej byłoby powiedzieć, kto miał interes w ich ogłoszeniu. Leonard nie słyszał o kłopotach finansowych państwa-miasta. Dodatkowe daniny często oznaczały militarne plany, ale któż wtedy osłabiałby siły Middenheim, obarczając nimi magów i krasnoludów, którzy pomagali budować i chronić twierdzę na skale? Wyglądało na to, jakby komuś właśnie na tym zależało, na wprowadzeniu chaosu do miasta i jego osłabieniu. Do tego aktywność tej sekty, Synów Ulryka. To wszystko mogło doprowadzić do znacznie szerszego bałaganu i rozbicia jedności całego Imperium.
Leo potrząsnął głową, widząc już Fauschlag, skalistą wieżę, wyrastającą wysoko ponad najwyższe drzewa, a na niej potężne mury. Tak, Miasta Białego Wilka nie można było zdobyć od zewnątrz. Od wewnątrz jednak... W kolejce dyliżansów, czekając na możliwość wjazdu na górę, ogarniała go niecierpliwość. Przestał zaprzątać sobie umysł rozważaniami o podatkach.
- Gdzieś tam jesteś, Wittgenstein, a ja cię znajdę. – Mamrotał pod nosem, aż otrzeźwiło go pytanie miejscowego urzędnika. – Co? Nie, nie jestem i nie byłem ani magiem, ani kapłanem. Przyjechałem z przyjacielem na Festiwal, słynny nie tylko tu czy w Altdorfie, ale i dalej na południe.
Zostali przepuszczeni po krótkim przesłuchaniu. Geldmann wysiadł blisko bramy, pod którą wjechali do miasta. Od handlarza pchającego turkocący wózek kupił gorącą kiełbaskę w cieście. Znalazł sobie odpowiednie miejsce do prowadzenia obserwacji. Zawinął się szczelniej w płaszcz i przegryzając powoli całkiem niezłą przekąskę czekał na pozostałych. Był ciekaw czy po przyjeździe ujawnią się śledzący ich lub oczekujący na nich.