Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2020, 09:41   #318
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 83 - 1940.V.29; śr; późna noc; okolice Abbeville

Czas: 1940.V.29; śr; późna noc; godz. 03:15
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska na pd. od Sommy; wioska
Warunki: wioska, noc, cisza, ziąb, zachmurzenie, powiew


Noemie (por. Annabelle Fournier)



Suche i ciepłe łóżko, takie całkiem zwyczajne, z pościelą i resztą, rozbroiło Belgijkę całkowicie i skutecznie. Nie była pewna kiedy i jak ale zasnęła mocnym snem spracowanego człowieka jak tylko została sama w pokoju odprowadzona przez tego francuskiego żołnierza jakiemu to polecił porucznik Leblanc.

Zorientowała się po tym jak się obudziła. Pobudka nie była zbyt przyjemna. Ktoś dotknął jej ramienia, nawet niezbyt mocno ale w twarz uderzył ją promień światła latarki. Na zewnątrz wciąż było ciemno więc kontrast między nocą a plamą światła był mocny i ranił oczy.

- To ona. - powiedział ktoś stojący krok czy dwa od łóżka. - Porucznik polecił ją stąd zabrać. - dodał ten sam głos. Ten ktoś kto ją obudził chyba chciał sprawdzić jej twarz w świetle latarki bo teraz opuścił ją na niewielką książeczkę. Pewnie jej dokumenty. Przy okazji aliancka agentka dojrzała, że to ktoś w mundurze wojskowym chociaż widziała go tak gdzieś do wysokości piersi. Za oknem wciąż była noc. Chociaż na wschodzie widać już było jaśniejszy granat przedświtu zapowiadający, że nowy dzień jest już całkiem blisko nawet jeśli na ziemi wciąż panowały nocne ciemności.

- No dobrze, jak porucznik tak kazał. - odezwał się ten co oglądał jej książeczkę. Nie brzmiał jak ktoś przekonany do tego pomysłu. Albo może chodziło o coś innego.

- Proszę się ubrać. Sierżant Xavier Jardine. Żandarmeria polowa. Pójdziesz z nami. - sierżant musiał być z tej samej służby na jaką miała dokumenty przygotowane w Londynie. Jednak w przeciwieństwie do niej on był w kompletnym mundurze i działał przy swojej macierzystej jednostce. No i nie był tak wyrwany z kontekstu jak ona.

Dali jej chwilę by doprowadziła się do porządku ale on i chyba ten adiutant porucznika nie wyszli z pokoju jakby obawiali się spuścić ją z oka. Zorientowała się przy okazji, że mimo tak późnej czy raczej wczesnej pory za oknami jest spory ruch. Widziała spieszących gdzieś żołnierzy, ktoś nawet przebiegł. Coś się szykowało. Na korytarzu czekało jeszcze dwóch żołnierzy. Ci mieli bojowo nasadzone bagnety na karabiny i widocznie mieli ją eskortować. Sierżant Jardine coś rozmawiał cicho z tym adiutantem. Wyłapała słowo “skuć” i chyba wciąż nie bardzo mogli się zdecydować jak powinni ją potraktować. Tak we czwórkę wyszli na zewnątrz, przed dom tego gospodarstwa. Panował niezbyt przyjemny ziąb przedświtu, zwłaszcza jak ktoś przed chwilą jeszcze spał w przyjemnie nagrzanym łóżku. Tam natrafili na porucznika Leblanca który szybkim krokiem wracał do domu. Sierżant skorzystał z okazji by go zatrzymać.

- Przepraszam panie poruczniku. To mamy… ją… zabrać? - sierżant pytał oficera jakby miał cichą nadzieję, że ten powie mu co powinien zrobić. Pewnie coś więcej niż do tej pory.

- Tak, tak, tu zaraz będzie niezłe zamieszanie. Nie będziemy mieć głowy by kogoś tu pilnować. Zabierzcie ją do kwatery pułku. Niech tam ją przejmą. - porucznik mówił szybko jakby z niechęcią, że się go odciąga od czegoś ważnego. Dało się wyczuć pośpiech i irytację z trudem maskowanymi manierami jakie wypadało zachować oficerowi. Zwrócił się jednak także do kobiety otoczonej przez żandarmów.

- A pani radzę zachować spokój i słuchać rozkazów sierżanta. Przewiozą panią na zaplecze. Tutaj nie jest bezpiecznie. Jeśli jest pani tym za kogo się podaje to nie ma czego się obawiać. Żałuję, że nie spotkaliśmy się w innych okolicznościach. Ale wojna. Do widzenia i mam nadzieję, że mówi pani prawdę. - powiedział do tej co widocznie wciąż nie miała pewnego statusu w ich oczach. Ani jako jeniec, uchodźca czy sabotażysta. Pewnie dlatego wciąż nie była w kajdankach chociaż po raz kolejny wyszedł ten temat. Ale jednak dokumentów i broni jej nie oddali. Chyba miał je ten sierżant co miał ją eskortować na tyły. Właściwie nie powinna się tego obawiać. O ile nie zdecydowaliby się nagle rozstrzelać jej w przydrożnym rowie to im by miała więcej czasu tym większe szanse na potwierdzenie swoich słów. Za to nie zabrali jej zegarka. Stąd wiedziała, że jest z kwadrans po 3 rano.

- Dobrze panie poruczniku, zajmiemy się tym! - zapewnił oficera sierżant i cała czwórka ruszyła w stronę dwóch motocykli z bocznymi przyczepkami. Widocznie nimi mieli jechać na te tyły. A w tych nocnych jeszcze ciemnościach pomiędzy budynkami wioski widziała sylwetki innych żołnierzy. Chodzili tam i tu, sprawdzali przy latarkach coś w silnikach tych swoich olbrzymich czołgów i chyba szykowali się do nadchodzącej walki.



Czas: 1940.V.29; śr; noc; godz. 03:15
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska na pd. od Sommy; stodoła
Warunki: wnętrze stodoły, zapach siana, noc, cisza, ziąb



George (srg. Andree de Funes)



Jakby być optymistą to można by uznać, że plan dotarcia do alianckich linii właściwie agentowi Spectry się udał. W końcu otaczali go teraz francuscy a nie niemieccy żołnierze prawda? Trochę gorzej, że mieli bagnety na karabinach skierowane w jego stronę. A on miał na sobie niemiecki mundur ściągnięty z tego niemieckiego kuriera. A z początku szło mu tak dobrze…

Ten zaskoczony niemiecki kurier nie sprawił mu zbyt wiele kłopotów. Wycelowana lufa miała swoją siłę argumentów jaką mało kto umiał zignorować czy nie rozumieć. Zwłaszcza jak nie mógł zrewanżować się tym samym. Więc udało mu się go pozbyć, obrabować z munduru i motocykla. Zawodowym motycyklistą ani kierowcą George nie był. Zwłaszcza jak w środku nocy musiał na gorąco ogarnąć zdobyczny, niemiecki motocykl. Ale jakoś w końcu silnik zaskoczył, zapyrkotwał a jazda nawet była podobna do jazdy na rowerze. Tylko bez pedałowania. Więc odziawszy się w zdobyczny mundur i pojazd ruszył przed siebie.

Kierował się na wyczucie. Mniej więcej zdawał sobie sprawę, że po lewej stronie jest Abbeville i Somma. A za lasem jaki mijał po lewej te torowisko na jakich widział te duże zgrupowanie niemieckich żołnierzy. Więc przed sobą powinna być ta wioska gdzie w dzień widział chyba francuskie czołgi. Teraz w nocy nie widział zbyt wiele poza to co oświetlał reflektor motocykla. I nie bardzo miał szansę usłyszeć coś cichszego niż silnik jednośladu jaki dosiadał. Więc nawet jeśli ktoś, coś do niego wołał to musiał tego nie usłyszeć. Usłyszał dopiero serię z karabinu maszynowego. Gdzieś tutaj okazało się w detalach jego plan go nieco zawiódł. Bo ujrzał tylko świetlne kreski pocisków smugowych lecących w jego stronę wraz z hukiem ckm-u. Pociski łomotały o ziemię, asfalt nawet nie był pewny czy trafiły w motocykl czy sam stracił nagle panowanie nad maszyną. Trochę to się wszystko skotłowało w jego pamięci. Jazda po drodze, ostrzał, kraksa, uczucie spadania. Potem jak ktoś go przeszukuje i wlecze po ziemi. Wreszcie dopiero teraz jakoś odzyskał przytomność na tyle by się rozejrzeć i zorientować się co jest co.

Byli w jakiejś stodole. Czuł zapach siana chociaż w świetle latarek nie widział zbyt wiele. Ale widział, że otaczają go francuscy żołnierze. A on sam na sobie niemiecki mundur. A oni chyba przeglądają jego dokumenty, i to co Niemiec miał w swojej kurierskiej torbie. On sam nie miał żadnej broni przy sobie, widział je na stole jak oglądali je zdobywcy. Tam widocznie złożono wszystkie rzeczy jakie przy nim znaleźli. W tym brytyjski Webley i niemiecki Luger.

- Panie poruczniku obudził się. - zameldował jeden z francuskich żołnierzy jacy go pilnowali. On sam obudził się na stercie siana jakie zalegało w stodole.

- O. To bardzo dobrze. - widocznie to właśnie ten porucznik przeglądał jego rzeczy. Teraz słysząc podwładnego odszedł od stołu i podszedł do schwytanego jeńca. Przyjrzał mu się a w świetle latarek George rozpoznał mundury francuskiej piechoty. Łącznie było ich z pół tuzina z czego z połowa o dwa kroki od przejętego jeńca.

- Niezła kolekcja. - porucznik wskazał na wojskowy ekwipunek jaki został na stole.

- Widzę, że wyjątkowy ptaszek wpadł nam w ręce. - dodał wskazując na mocno rozchłestany mundur i resztę ubrania gdy widocznie dość dokładnie przeszukano jeńca gdy był zamroczony. - Jestem porucznik Gaston Chartier. Mam nadzieję, usłyszeć jakieś rozsądne wyjaśnienie tego wszystkiego. - głos oficera wydawał się być mieszaniną triumfu ze schwytania tak nietuzinkowego jeńca jak i podejrzliwości na to co przy nim znaleziono. Ale skoro odzyskał przytomność to chciał sobie z nim porozmawiać. - Ich kann auch deutsch. - na koniec dodał po niemiecku, że zna ten język gdyby jeniec miał problem z mówieniem po francusku.




Czas: 1940.V.29; śr; późna noc; godz. 03:15
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska na pd. od Sommy; wioska
Warunki: droga, noc, cisza, ziąb, zachmurzenie, powiew



Birgit (kpr. Mae Gordon)


Wcześniej była w Huchenneville. Gdy już opuszczała tą spustoszoną i rozprutą czołgami i artylerią wioskę to znalazła jakąś tablicę leżącą w trawie przy drodze. Jak poświeciła znalezioną latarką to odczytała nazwę. Chociaż sama nazwa kompletnie nic jej nie mówiła.

Postój w wiosce jednak pomógł. Znalazła coś do jedzenia, coś do okrycia się i ogrzania. Fizycznie więc nasyciła żołądek i zrobiło jej się cieplej gdy ogrzała się w zgliszczach spalonych budynków które generowały co prawda smród spalenizny ale też wciąż było od nich przyjemne ciepło. Może czerwiec był za pasem ale jakoś noc okazała się chłodna. Wiatr prawie ustał czasem tylko czuła powiew na twarzy. Ale nocna cisza była całkowita. Nadawała ten nocy i pobojowisku surrealistyczny wygląd. Gdzieś tu były dwie wrogie armie a ona błąkała się po nocy gdzieś pomiędzy nimi nie napotykając żadnego człowieka. Prócz trupów obu stron. Z czego większość należała do niemieckich piechurów. Francuskich było znacznie mniej i chyba to były głównie załogi zniszczonych czołgów. Część wciąż spalona w swoich pojazdach, część w ich pobliżu gdy jakoś pewnie wydostali się z płonących maszyn ale byli zbyt poparzeni i zmarli.

W końcu gdy odpoczęła, najadła się, zabrała co miała ochotę wznowiła swoją nocną odyseję. Zorientowała się, że nocne ciemności się kończą. Już na wschodzie niebo robiło się granatowe zapowiadając kolejny dzień. Ale na ziemi jeszcze panowały nocne ciemności. Ruszyła na wyczucie tam gdzie wydawało jej się, że oddala się od rzeki. Na początku był las. Zaczynał się kawałek za tą Huchenneville. W nocy wydawał się ciemny, nawet pochmurnego nieba nie było widać. Ale przeszła go bez przeszkód jeśli nie licząc potknięć o korzenie czy jak jakieś krzaki czasem łapały ją za nogi. Znów szła przez bezludną krainę jakby była tutaj ostatnim żywym człowiekiem w okolicy.

Przeszła przez ten ciemny las. To musiała być jedna z tych plamek na mapie lotników RAF jakie wyglądały na małe plamki które można było przykryć paznokciem. Teraz szła przez tą plamkę z kwadrans albo dwa. A w końcu jak te początkowe granatowe prześwity wskazujące jego skraj skończyły się i wyszła na ten skraj znów zobaczyła kolejną ciemną krechę lasu. Niezbyt daleko, może z kilkaset kroków. Gdy się do niej zbliżyła odkryła, że w poprzek idzie jakaś droga. Pewnie jakaś podrzędna pomiędzy lokalnymi wioskami. Bo nawet w nocy nie wyglądała jakoś imponująco. Właśnie przy tej drodze odkryła wreszcie jakieś życie.

Życie było gdzieś w pobliżu chociaż jeszcze go nie widziała. Zdradzało swoją obecność charczącym oddechem i jękami boleści. Ktoś tam był. I musiał być w ciężkim stanie. Może dogorywał. Czasem płakał i jęczał poddany cierpieniu jakiemu nie mógł zapobiec. Wzywał matkę. Po niemiecku. Rozpoznała to zdrobniałe “Mutti” jakie padło gdzieś tam z kilkanaście kroków od niej.

Nie zdecydowała się jeszcze co w tej sytuacji począć. Noc zaczynała się powoli kończyć i jeśli w tym lesie przed nią nie natrafi na aliantów to możliwe, że znów będzie musiała w nim spędzić kolejny dzień. A ze swojego miejsca nie potrafiła ocenić czy to tylko zagajnik na parędziesiąt kroków głębokości czy to coś większego. Jawiła się jako ściana lasu. Gdy zorientowała się, że poza nią i rannym Niemcem jest tu ktoś jeszcze.

Ten ktoś też był blisko. Nie więcej niż ze 20, może 30 kroków od niej. Skradał się starając się pozostać niezauważonym. Gdzieś po drugiej stronie drogi ale trochę po jej prawej. Może się czołgał albo schylał bo nie widziała ani nie słyszała go wcześniej. A teraz zamarł. Przypadek? Czy usłyszał ją albo tego Niemca? Nawet nie umiała powiedzieć czy to jedna osoba czy więcej. Ani czy to Niemcy czy nie.


---


Mecha 83:

Birgit; nocne podchody; PER 8-1-1= 6; 5+6-5=6; rzut: Kostnica 6 = 0 > remis
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline