Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2020, 22:28   #20
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Szpitalne sale nigdy nikomu nie kojarzyły się zbyt miło. Zapach środków dezynfekujących drażnił nozdrza, jęki chorych wkurwiały ucho, a wiecznie niezadowolone miny personelu irytowały oko. Mimo to, John Wick odziany w rozchełstane na plecach i pośladkach “amerykańskie przekleństwo polisowe” zamiast dobrze skrojonego garnituru, cieszył się każdym oddechem i przebłyskiem świadomości. Traktowano go prochami, kroplówkami i zatroskanymi spojrzeniami, za którymi krył się strach o własną renomę, a więc i miejsce na praktykę w jednej z najbardziej dochodowych dzielnic nade wszystko cywilizowanego miasta na pozostałościach Starego Świata.

Przez lekko rozchylone powieki, ledwo kojarzącego co się wokół dzieje biznesmena, przebijał się wielokolorowy blask medycznej maszynerii, którą był opleciony jak budzący się do życia filmowy cyborg. Wydawało się, że wszystko co należało do Vegas musiało być skąpane w blasku jaśniejącej, elektrycznej poświaty żeby w ogóle móc zaistnieć. Miarowy pisk urządzeń i pośpiesznych kroków wprawiał umysł Wicka w lekką stagnację, jednak jego ciało powoli odzyskiwało graniczną sprawność fizyczną. Za kilka godzin nieprzerwanych starań będzie mógł się zapewne nie tylko podnieść o własnych siłach, ale też na odpowiednich chemicznych wspomagaczach, wyjść za próg budynku, do którego przywleczono go zupełnie bezwładnego.
Nie zamierzał się z tym jednak śpieszyć. Tu gdzie był było mu względnie dobrze... a już na pewno bezpiecznie - w przeciwieństwie do niedawnych wydarzeń. Nikt do niego nie strzelał, nie musiał uciekać, nie musiał walczyć o życie. To liczył zdecydowanie na plus. Na minus był fakt pozbawienia go choćby przelotnie poznanych twarzy osób z którymi jeszcze chwilę wcześniej wspólnie walczył , których obecność w dziwny sposób dodawała mu poczucia bezpieczeństwa, być może przez świadomość wspólnego połączenia losów, przypieczętowanego wspólnym zabijaniem... Nic tak nie łączyło ludzi jak wspólne zabijanie... Czy tak to szło? Nie pamiętał. W zasadzie to nie pamiętał nic od momentu wejścia w tunele a i wcześniejsze wydarzenia przesłonięte były dość grubą kurtyną uszytą z majaków i wyobrażeń.

Zaśmiał się boleśnie na wspomnienie Brada Pitta , którego twarz najwyraźniej podsuwały mu majaki. Leżał tak dłuższą chwilę z mieszanymi uczuciami w końcu korzystając z chwili względnego spokoju zaczepił jedną z pielęgniarek która sprawdzała właśnie jakieś pomiary na maszynie wydającej głośne "PING" .

- Przepraszam , może mi Pani powiedzieć coś więcej o obecnym roku i sytuacji na świecie?




Madison Li Smather


Widząc spłoszoną reakcję i chęć ucieczki od niewygodnego pacjenta , Johny szybko skalkulował wcześniejsze obserwacje personelu lekarskiego i ich nabożną wręcz chęć utrzymania go w dobrym stanie zdrowia. Nie wiedział jeszcze czemu tak im na nim zależało ale zamierzał to wykorzystać niczym biznesmen którym zresztą był.

- No chyba nie zamierza Pani uciec nie odpowiedziawszy mi na kilka pytań , źle by się stało gdybym później miał opowiadać o nieudanych próbach wbicia igły , o niedziałających lekach i zupełnym braku starań o moje życie... prawda? -

Wykrzesał z siebie resztki możliwości jakie dawała mu nader wysoka charyzma zachowując kamienna twarz i brzmiąc możliwie przekonująco - na ile się dało w obecnych warunkach. Grał trochę va bank , ale w zasadzie cóż miał do stracenia ? A poznawanie granic szantażowych możliwości tak w zasadzie dopiero rozpoczynał…

Dziewczyna uniosłą zmarszczone brwi znad urządzenia, któremu pilnie się przyglądała. Ciężko było stwierdzić czy bardziej zastanawia się nad zczytanymi wynikami czy bardziej złości ją fakt zarzucenia jej niekompetencji. Mimo zmrużonych oczu oplecionych owalem, gęstych czarnych rzęs uśmiechnęła się samymi ustami ni to kpiąco, ni to przyjaźnie.

- Ja ciebie kochaneczku nie kłułam, a tym bardziej dragów nie zlecałam, ja tu tylko sprawdzam jak bardzo możesz nie być martwy, skoro ponoć prosto z przeszłości cię przywlekli. Cokolwiek miałoby to znaczyć. - Popatrzyła na jego reakcję. Nie on jeden próbował jej grozić, choć tutaj raczej się jej to jeszcze nie zdarzyło. - Pewnie zachlałeś, zaćpałeś albo zadupczyłeś nie to co było trzeba i ktoś lub coś urwało ci film. A teraz automagicznie masz nadzieję, że ci pamięć wróci albo przynajmniej będziesz miał się czym zasłonić, jakby ktokolwiek cokolwiek pytał. Żebyś na mnie nie naskarżył to ci to wszystko ułatwię. Jesteś zmęczony Panie… - spojrzała na podkładkę do pisania, którą miała przy sobie - Wick w Sunset Hospital w Arts Disctrict Vegas. Najlepszym szpitalu dla miejscowych panujących i ich specjalnych gości jakie na środku mitycznego Mojave w ogóle można znaleźć. Rachunek płaci Goodmill. Choć chyba jeszcze nie wiadomo czym to słowo chłopaków od Mela Czarnego Psa wystarczyło za poręczenie. Nawet przy tak dużej kwocie.

- Jeśli mamy tytułować się Państwem to poproszę również Pani nazwisko oraz nazwisko lekarza prowadzącego jeśli miałby prowadzić dalsze konsultacje lub zasługiwał na specjalne wyróżnienie. - odparował Wick

- Dobra Wick - młodsza pielęgniarka oddziałowa Madison Li Smasher do usług. - Powiedziała ciemnoskóra dziewczyna błyskając białymi zębami i butnymi iskierkami w prawie czarnych oczach. - Z tego co mówi do mnie karta, leczenie prowadzi Doktor Liam Wigfall. Czy poprosić? Skoro, nareszcie tyle słów lub gróźb i to przy normalnej saturacji jesteś w stanie z siebie wyrzucić?

John skinął tylko głową, nie takiego traktowania się zapewne spodziewał. Coś mu ciągle nie pasowało i miał dziwne przeczucie, że nie będzie mu samemu łatwo po tej stronie lustra.



dr med. Liam Wigfall


Po chwili Madison wróciła z wysokim, lekko śniadym brunetem w białym kitlu, za którym niosła gruby segregator papierów.

- I jak samopoczucie mojego pacjenta? Bo wyniki wydają się być nad wyraz obiecujące, a jeśli fizycznie po kilku dniach będzie Pan odczuwał dyskomfort to zapewne będzie to zagnieżdżone w Pana psychice. Tym bardziej więc muszę, nawet przed wywiadem, zadać Panu to pytanie.

- Skołowany. - odparł krótko biznesmen, który zamiast rejestrować wnikliwe spojrzenia Wigfalla skupił się na kpiącym uśmieszku murzynki ukrywającej wyraz twarzy za burzą czarnych loków. - Z całą pewnością samopoczucie i ogólnie stan psychiczny byłby znacznie lepszy gdyby ktoś jednak… ktokolwiek… - rzucił spojrzenie na pielęgniarkę , … niekoniecznie lekarz - dodał po chwili próbując usprawiedliwić tą niezamierzoną do końca “konsultację” - wyjaśnił mi coś więcej ponad to w jakim szpitalu się znajduje i kto mnie leczy oraz z czego… - dokończył wywód nieco zmęczonym już głosem.

- Wyrwano mnie z kapsuły, naszprycowano dużą dawką adrenaliny bym mógł odpierać ostrzał jakiś motocyklistów, przywleczono gdy straciłem przytomność i budzę się w nieznanym miejscu, nieznanym czasie, bez słowa wyjaśnień co się kurwa dzieje. - mówił niemal bez emocji, nawet słowo kurwa zabrzmiało w tym potoku słów bardziej jak przecinek niż wyraz emocji. Wpatrywał się w lekarza zastanawiając czy poświęci mu pięć minut na zarysowanie sytuacji czy pozostawi to jednak pielęgniarce, czy może oboje zawiną ogon. W nowych czasach albo pielęgniarki były na wagę złota albo trafił na wyjątkowy okaz złośliwca.

Lekarz spojrzał karcąco na swoja pomoc i pokręcił głową mimo, że tego nie widziała.

- Panna Smather jest tu niezbyt długo i nie nawykłą jeszcze do odpowiedniego traktowania. Bardzo duża część obecnie żyjących osób miewa ogromne problemy adaptacyjne, zwłaszcza, gdy styka się z prawdziwą cywilizacją i kulturą. Myślę, że możemy teraz zostać sami, a ja postaram się wyjaśnić każdą Pańską wątpliwość. Madison, na razie dziękuję. - zwrócił się do pielęgniarki, która nie bez rzucenia w stronę Wicka kolejnego grymasu, odwróciła się na pięcie i wyszła. Gdy zostali sami ponownie odezwał się do biznesmena.

- Czasy w których żyjemy obecnie są trudne. Stary Świat - ten który Pan pamięta zniszczono niemal całkowicie. Nastąpiły ataki jądrowe, biologiczne, chemiczne. Sztuczna inteligencja czyli Moloch od 2020 roku próbuje przejąć kolejno pozostałe nam do życia obszary. Wszyscy trwają w nieustannym strachu. Do tego walczą, o każdą kroplę wody, zwłaszcza w Miami. Kęs czegoś strawnego i dostęp do leków. Każdy napotkany dzisiaj człowiek albo jest cholernie twardy albo ma bardzo mocne plecy albo zwyczajnie jest martwy. My żyjemy i jesteśmy w najlepszym miejscu jakie mogło się nam przytrafić, w Vegas. Bardzo wielu marzycieli stawia sobie dotarcie tutaj za życiowy cel. - zrobił przerwę i odetchnął. Widać było, że nie wiedział w którym kierunku ma dalej kierować rozmowę.

Johny przełknął ślinę, lekko pobladł , nie odczytywał z mimiki lekarza nawet drobnych symptomów żartu czy celowego kłamstwa, co gorsza to co mówił zasadniczo zgadzało się z tym co dopiero co przeżył, choć ogrom faktów wciąż był po prostu zbyt ciężki do przełknięcia. - Dziękuję - powiedział ciszej niż zamierzał , głos w zasadzie sam blokował mu się w gardle. - Chyba chciałbym zostać na trochę sam i przetrawić to co właśnie usłyszałem. - Wick wiedział, domyślał się raczej że jest źle, ale nie przypuszczał dotąd, że aż tak bardzo. Potrzebował czasu na oswojenie się z tym wszystkim i planu, choć nie było proste zaplanować cokolwiek w obcym mieście w czasie apokalipsy bez pieniędzy, zasobów, znajomości … Na tą chwilę chyba to ostatnie nie było tak całkiem stracone, jak przez mgłę wspominał człowieka który wspólnie z nim strzelał do bickersów i mówił do Wicka “kuzynie” . Wiedział że musi go odnaleźć oraz wyjaśnić swoją sytuację z tym całym Goodmillem.

***


Przy następnej okazji wizyty lekarskiej miał już kilka bardziej konkretnych pytań.

- Proszę powiedzieć mi coś więcej o Panu Goodmillu ? - zapytał zaciekawiony swoim dobroczyńcą - w którego szczere intencje niesienia bezinteresownej pomocy , jeszcze bardziej szczerze wątpił.

-Pan Goodmil… Widać było, że lekarz waha się czy powinien mówić cokolwiek, a jeśli już to postanowił ostrożnie dobierać słowa. Nie było w tym nic dziwnego. Ktoś kto zapewniał mu normalne, życie na wysokim poziomie zasłużył sobie na większą lojalność niż jakikolwiek nieznajomy, którego trzeba by było pozszywać.

-... jest wspaniałym człowiekiem i bardzo szczodrym mocodawcą. Przekona się pan o tym na pewno, o ile nie zawiedzie pan jego zaufania.

Na czole lekarza wyskoczyły kropelki potu, ale przetarł je rękawem. Najwyraźniej ten temat był dla niego skończony.


Johny przyjął dość skromne wyjaśnienia skinieniem głowy, nie drążył tematu który najwyraźniej nie był zbyt wygodny dla rozmówcy. Zapytał o coś innego
- A jak wygląda kwestia majątku, własności , czy cokolwiek jest tu jeszcze honorowane sprzed lat? Czy własność opiera się jedynie o to kto co trzyma i zajmuje i jest w stanie to utrzymać przy sobie? - miał nadzieje że istnieje jeszcze cokolwiek z cywilizacji łacińskiej a w zasadzie z jego prawa, kto wie być może wciąż jest właścicielem niektórych nieruchomości - nie tylko prawnie - w co nie wątpił, ale i faktycznie - co do czego już nie miał jakiś większych złudzeń. Przynajmniej chciał mieć sprawę jasno postawioną, kiedy nie wiesz na czym stoisz nietrudno o upadek…

- Na pustkowiach obowiązuje prawo silniejszego. W Vegas prawo własności jest trochę bardziej skomplikowane. Donowi podzielili miasto między siebie i to oni stanowią prawo, rozstrzygają spory, nadają przywileje, najłatwiej przetrwać wkupiając się w łaski któregoś z nich.

Wyglądało na to że był w łaskach jednego z donów. Zawsze jakaś iskierka nadziei w tym całym gównie… Podziękował i za tą odpowiedź.

W końcu był gotów do wyjścia choć przez dłuższą chwilę zastanawiał się tak właściwie gdzie ma iść… Po raz pierwszy w życiu poczuł się bezdomny , co było bardzo dziwnym i nieprzyjemnym odczuciem. Jedyne co świtało mu w głowie to pójście do Goodmilla i ocena sytuacji. Wciąż nie wiedział czemu obcy człowiek zapewnił mu wydostanie się z kapsuły , opiekę najemników, lekarzy … Johny Wick czuł się jak chodząca inwestycja i choć wciąż nie wiedział ile jest wart dla swojego inwestora to zamierzał się tego wkrótce dowiedzieć.


O ile mu sami nie dadzą to - Na odchodnym poprosił też o leki przeciwbólowe i antybiotyki, garść witamin tez by nie zaszkodziła , wszak organizm musiał być mocno przetrzebiony po tak długim okresie hibernacji. Jedyne co udało mu się wytargować to garść tabletek przeciwbólowych , przy czym dostając je miał wrażenie jak gdyby lekarz wręczął mu nie dziesięć głupich pastylek, ale wypchany po brzegi portfel albo coś podobnego... Rzucił okiem na swój garnitur który aż się prosił o pralnie - do której po drodze zamierzał wstąpić, pistolet, sprawdził go przed schowaniem i ruszył do Goodmilla w nieco przydużawym cywilnym ubraniu podarowanym mu przez złośliwą pielęgniarkę.... Goryle Mela Czarnego Psa już czekali na zewnątrz szpitala na Wicka co ułatwiło mocno zadanie odwiedzenia pralni i usługi na konto dobroczyńcy...



 
Eliasz jest offline