Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-12-2020, 19:47   #113
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Qwerty rozlokował się w wynajętym pokoju hotelowym na obrzeżach Dockyards. Zadbał o to, żeby wszystkie okna były zasłonięte. Chciał jeszcze wyjść na zewnątrz, a nie wiedział, kiedy wróci. Nie chciał nad świtem gorączkowo zasłaniać wszystkich szyb. Na szczęście rolety zdawały się odpowiednio blokować światło, choć Uiop tak faktycznie nie mógł mieć pewności. Dlatego też sprawdził, czy uda mu się wejść do szafy. Niestety był wysoki, choć przynajmniej nie gruby. Wiele starszych Spokrewnionych nie cieszyło się dużym wzrostem, gdyż z reguły ludzie w dawnych czasach byli niżsi. Qwerty im zazdrościł, bo dzięki temu nie przyciągali tak uwagi i wtapiali się w tłum… gdy była taka konieczność. Na dodatek mogli wcisnąć się w takie skrytki łatwiej i pewniej chować przed słońcem.

Uiop doszedł do wniosku, że nie zamontuje tu artylerii, dział armatnich, ani specjalnych pułapek. Jeśli żołnierze odnajdą ich tutaj, to pewnie i tak będą straceni. Ruszył do łazienki i wyprał swoje ubrania. Wysuszył je suszarką i ruszył na miasto. Żałował, że nie mógł kupić o tej godzinie nowej odzieży. Czułby się choć trochę zamaskowany. Uznał, że jednak nie ma sensu się martwić, skoro nie można było na to szczególnie zaradzić. Wtedy jednak zobaczył Tony’ego z całym naręczem ubrań.
- Dobra robota, przyjacielu - Uiop powiedział do Kainity. - Dokładnie tego było nam trzeba.
Wrócił do pokoju, po czym przebrał się. Nałożył na siebie białą koszulę i dżinsy. Włosy schował pod czapką. Brakowało tylko okularów przeciwsłonecznych. Swój diadem księżniczki włożył do torby z kielichem. A nuż przesiąknie zapachem psychicznym Mitry. To by znacznie podniosło jego wartość. Następnie nałożył torbę na ramię i wyszedł z hotelu.

Przemierzał ulicami miasta. Czuł się taki rozdarty. Nastąpiło tak wiele zmian, a jednocześnie nic się nie zmieniło. Linia architektury sprawiała wrażenie bardzo znajomej… ale w innych miejscach zdawała się wymysłem pisarza science-fiction. Qwerty odniósł wrażenie, że trafił do innego wymiaru, w którym wszystko było wypaczone. Jak miał tutaj zachować zdrowie psychiczne?
Powtórzył to ostatnie pytanie w głowie i wybuchnął śmiechem.
- No dalej, pokaż się Londynie - rzucił do napotkanej fasady oświetlonego sklepu z telewizorami. - Ujawnij mi swoje tajemnice. Zapoznajmy się z sobą. To nasza druga randka - mruknął. - Świat ma to do siebie, że zarazem masz wrażenie, że nigdy nic się nie zmienia oraz wszystko zmienia się ciągle.

Pewnie godzinę przechadzał się po otoczeniu, czerpiąc informacje. Przyswajając. Ucząc się. Wiedział, że to był tylko czubek góry lodowej. W pewnym momencie jego Głód wyraźniej się zaznaczył i zastanowił się, czy wciąż potrafiłby się włamać do mieszkania. Pogrzebał chwilę w koszach na śmieci, zyskując odpowiednie narzędzia. Następnie wybrał apartament.

Wszedł do środka.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=50rlHVe6g9Q[/media]

Cisza. Pustka. Jedynie rytmiczny dźwięk wskazówek zegara. Oschłe, metaliczne światło dobiegało z jednego pomieszczenia. Qwerty ruszył w tamtą stronę. Ujrzał otwartą lodówkę, jakby niedomkniętą. To ona była źródłem blasku. Przykucnął i dotknął wilgoci na podłodze. Jego palce przesunęły się po okruchach stłuczonej butelki po wódce. Wycofał się do korytarza. Uiop miał złe przeczucia.

Trafił do głównego salonu. Był zawalony elektroniką. Malkavian zaczął rozglądać się dookoła. Ujrzał co najmniej trzy monitory, laptopy, komputery… niektóre były włączone i chyba nad czymś pracowały. Kable, klawiatury, myszki… Qwerty miał ochotę każdą rzecz z osobna dotknąć i zapoznać się z nią. Zrozumieć. Przeczuwał jednak, że to nie był dobry moment. Odniósł wrażenie, że tak nie wyglądało każde standardowe domostwo XXI wieku. Wiele książek na temat matematyki, fizyki i innych ścisłych przedmiotów. Musiał znaleźć się w pieczarze informatyka. Przeszedł dalej i trafił do sypialni.

Otwarta szafa, w której brakowało ubrań. Koszulka i sweter znalazły się na podłodze. Zupełnie tak, jak gdyby ktoś pospiesznie się pakował. I tu okruchy ze szkła. Pęknięte zdjęcie na podłodze, jakby ktoś nim rzucił w złości. Przedstawiało dwóch młodych mężczyzn. Jeden miał typową angielską urodę z niebieskimi oczami i rudawymi włosami. Drugi przypominał jakiegoś Hiszpana lub Włocha. Obydwoje prezentowali się dobrze, choć w bardzo odmienny sposób. Najbardziej zdobiły ich dwa szerokie uśmiechy.
- Zbyt szerokie - mruknął Qwerty, wodząc palcem pod podpisem „Jake i Marcus”. - Musiało skończyć się źle.
Westchnął i ruszył w stronę ostatniego niebadanego pomieszczenia. Łazienki.


Wnet Bestia w Uiopie obudziła się. Przesunął palcami po ostrych kłach, które chciały penetrować skórę. To było nagłe i niespodziewane. Malkavian przez chwilę był po prostu zwierzęciem. Drapieżnikiem. Instynkty przejmowały nad nim kontrolę. Widział bladego mężczyznę siedzącego w wannie. Woda miała malinowy kolor od całej znajdującej się w niej krwi. Qwerty rozpoznał rudzielca ze zdjęcia. Jeszcze żył i właśnie przesunął szklące oczy w jego stronę. Nawet nie był zaskoczony. Bardziej apatyczny. Oraz… apetyczny. Qwerty zrozumiał, że nie uda mu się powstrzymać przed osuszeniem go z osocza.

Aż nagle… wszystko w jego umyśle ułożyło się w jedną całość. Jake bardzo źle radził sobie z rozstaniem, a tak właściwie w ogóle mu się to nie udawało. Był specem od matematyki i komputerów. Qwerty nagle odzyskał utracone wspomnienie. Alan Turing. Taki młody chłopak, który już w młodości miał wybitny umysł. Uiop przypomniał sobie jego próbę samobójczą po tym, jak miłość jego życia zmarła na gruźlicę czy inną chorobę. Qwerty znalazł go, uratował i odwiódł od tego czynu. Uiopa ciekawiło, jak dalej potoczyły się losy chłopaka. Stracił z nim kontakt, kiedy ten przywiązał się do niego zbyt mocno. Malkavian miał nadzieję, że wszystko potem było już dobrze.

Ale tu i teraz na pewno tak nie było. Bestia ostygła, a Qwerty ruszył naprzód. Wziął ręczniki i zerknął na żyletkę. Przełknął ślinę. Tyle krwi… To było niesamowicie trudne.
- Anioł po mnie przyszedł - szepnął mężczyzna. - Piękny anioł śmierci zabierze mnie stąd.
Uiop czuł się kuszony, aby rzeczywiście przeprowadzić go na zaświaty.
- Nie... - powiedział ochrypłym głosem. - Znaczy tak. Zabiorę cię stąd, ale nie tak, jakbyś chciał.
Tamował krwawienie na nadgarstkach. Były zaplanowane, podłużne i cholernie efektywne. Ręcznik zaczął przesiąkać i Uiop musiał wkrótce wymienić go na inny. Przystawił ucho do klatki piersiowej mężczyzny. Była mokra. Malkavian chciał usłyszeć bicie serca mężczyzny. Jeżeli było szybkie, to dobrze. Gorzej, gdyby zaczęło zwalniać.
- Tak, przytul się do mnie - mruknął Jake, gładząc Qwerty’ego po włosach. - Już niedługo.
Uiop czuł się przytłoczony sytuacją. Najgorsza była krew. Nie wiedział co mówić i robić.

Nie wiedział nawet kiedy wyciągnął mężczyznę z wanny i w milczeniu zaprowadził go na kanapę w dużym pokoju. Zaczął drzeć ubrania w sypialni na pasy i obwiązał nimi nadgarstki mężczyzny. Chyba rany zaczęły się zasklepiać, a w każdym razie tkanina nie przemakała już tak bardzo, jak wcześniej ręczniki.
- Nie - wnet powiedział Jake. - Kim jesteś? Co mi robisz? - chyba nieco oprzytomniał. - Ja... chcę wrócić.
Zaczął rozwijać bandaże, na co Qwerty usiadł obok i chwycił jego dłonie.
- Wierzę, że wszyscy ludzie pojawiają się w naszym życiu z jakiegoś powodu - powiedział. - Ja jestem po to, aby dać ci powody do życia. Przynajmniej na tę jedną noc. Przeczekamy to. Niedługo będzie lepiej - powiedział. - Może jutro, może za tydzień. Albo rok lub dziesięć lat. Ale poczujesz w sobie spokój. I kiedy nadejdzie ten moment, całym sobą zrozumiesz, że warto było wcześniej cierpieć. Świat chwycił twoją duszę w pięść, jakby była grudką węgla. Ścisnął z całej siły i tworzy właśnie diament. To boli. Ale na sam koniec będziesz błyszczał - powiedział Uiop. - O ile tylko nie pozwolisz cierpieniu, żeby zmieniło cię w potwora. Albo pokonało.

Chyba nie przekonał Jake’a.
- Właśnie to zrobiło. Wszyscy ludzie w moim życiu zawsze chcieli mnie tylko skrzywdzić albo wykorzystać. Ewentualnie byliśmy krótkotrwałymi sprzymierzeńcami w dążeniu do wspólnego celu, ale zawsze kończyło się dla mnie źle. A ja zawsze starałem się z całych sił. We wszystkim co robiłem, na każdej przestrzeni mojego życia. W każdym jego aspekcie. I ciągle bez znaczenie. Wszystko zawsze dramatycznie psuło bez względu na moje starania.
- A więc straciłeś nadzieję. Trudno żyć bez nadziei, że będzie lepiej. Czujesz, że nie masz wpływu na swoje życie. Nie masz już energii, motywacji, nic nie sprawia ci radości - odpowiedział Qwerty. - Żyję dość długo i miałem takie momenty. I wiesz co? Za każdym razem umierałem w dramatycznych płomieniach, ale koniec końców się odradzałem. Zaczynałem nowe, odmienne życie, będąc nową osobą. Znalazłeś się na rozstaju dróg i chcesz wybrać tę wygodniejszą. Ale wszechświat ma jednak dla ciebie inne plany. Inaczej by mnie tu nie zesłał. Mogę popchnąć cię na drugą ścieżkę, ale kroczyć dalej będziesz musiał sam. Bez mojej pomocy. Bo wewnętrzną siłę, na którą naprawdę możemy liczyć, idzie znaleźć jedynie w nas samych.

Qwerty wstał i podszedł do okna. Przystawił dłoń do szyby i spojrzał na niebo. Uśmiechnął się do wszystkich rozjarzonych gwiazd.


- Zawsze kiedy jest mi szczególnie ciężko na ziemi, spoglądam w niebo. I myślę o wszechświecie. A także o tym, że ludzie są jedynym sposobem, aby wiedział, że w ogóle istnieje. Gdyby nas nie było, wszechświat w ogóle nie wiedziałby o tym, że jest. Stworzył nas po to, aby mieć o sobie świadomość. Właśnie dlatego tak złe jest niszczenie swojej własnej.

Następnie Uiop odwrócił się i ruszył w stronę Jake’a. Pogładził go po głowie. Nachylił się i pocałował go w czoło. Mężczyzna położył się, niechętny do rozmowy. Ale zdawał się nieco spokojniejszy. Może sam głos Malkaviana go uspokajał. Qwerty wtulił się w niego i przytulił. Postarał się o to, aby jego ciało wydało się ciepłe. Chciał rozgrzać mężczyznę. Przeczekać tę noc. Zdawał sobie sprawę, że koniec końców najpewniej żadne jego słowa nie pomogą. Jedynie mogli liczyć na czas.

***

Tuż nad ranem Qwerty i Jake byli po całkiem długiej rozmowie. Mocne, egzystencjonalne tematy na szczęście dobiegły końca i mówili o zwyklejszych, bardziej normalnych. Uiop tak sterował, aby dowiedzieć się jak najwięcej o świecie. W pewnym momencie się jednak podłożył i wypadł na kogoś... no cóż, z innej epoki.
- Nie chciałem mówić... ale jestem jednym z tych amiszy, o których mówiłeś - powiedział Uiop. - Teraz pewnie myślisz o mnie jak o dziwadle. Ale zerwałem z tym.
- Aha, dobrze dla ciebie, Quentin - mruknął Jake, korzystając z imienia, które naprędce wymyślił Qwerty. - Ale wiesz, że możesz zawsze mi o wszystkim mówić. Nie zapomnę ci tego. Nie powiem, że jestem teraz szczęśliwym człowiekiem. Ale przynajmniej stabilnym - uśmiechnął się lekko. - Chciałbym być też twoim przyjacielem w zamian.
- Obrazisz się, jak będę jednym z tych ludzi, którzy chcą cię wykorzystać? - zapytał Uiop. - I zadzwonię do ciebie w razie, gdybym chciał wiedzieć coś więcej? W mojej wiosce Amiszy w Stanach nie mieliśmy takich komputerów, a to fascynujące. I w ogóle komórki.
Jake parsknął śmiechem.
- Tak, teraz będziesz nabijał się z moich własnych słów. Tak, w ten sposób możesz mnie wykorzystywać - mruknął ustawiając się bokiem.
Oparł się o lodówkę, pijąc kawę.
- Wiesz co? Ja wciąż tak uważam. Dobrze cię nazwałem - rzucił rudzielec.
- Ale co uważasz? - odparł Malkavian.
- Że jesteś aniołem. Tyle że stróżem. A nie śmierci.
Qwerty uśmiechnął się krzywo.
- Miałeś szczęście, że usłyszałem twój krzyk i właśnie z tego powodu wtargnąłem do apartamentu - raz jeszcze powtórzył kłamstwo. - Ja również. Cieszę się, że tak się skończyło.

Ruszył w stronę wyjścia.
- Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy - rzucił do Jake’a. - Ja muszę już spadać. Chcę zdążyć przed świtem, bo...
- Każdy ma swoje powody, Kopciuszku. Znikaj. Nie musisz mi się tłumaczyć.
- Mogę cię zostawić samego? - Uiop chciał się upewnić. Choć miał nadzieję, że usłyszy odpowiedź twierdzącą. Przecież i tak nie mógł zostać. Było bardzo późno. - Na pewno.
- Możesz - odpowiedział Jake, dopijając kawę.

Podszedł do okna i położył dłoń tam, gdzie wcześniej ustawił ją Qwerty. Spojrzał w górę, na ostatnie gwiazdy, które powoli zaczęły blednąć.
- Możesz - powtórzył, uśmiechając się nieco spokojniej.

Uiop wrócił do hotelu. Zamierzał zająć się kartonikiem, jaki otrzymał od Shiraziego w pierwszej kolejności po przebudzeniu. Był w dobrym nastroju. Może nie był jednak takim potworem, za jakiego się uważał?
Zaśmiał się na ten żart, chowając w szafie.
Czekał na nadejście świtu.
 
Ombrose jest offline