Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-12-2020, 20:56   #177
Vantablack
 
Vantablack's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantablack ma wspaniałą reputacjęVantablack ma wspaniałą reputacjęVantablack ma wspaniałą reputacjęVantablack ma wspaniałą reputacjęVantablack ma wspaniałą reputacjęVantablack ma wspaniałą reputacjęVantablack ma wspaniałą reputacjęVantablack ma wspaniałą reputacjęVantablack ma wspaniałą reputacjęVantablack ma wspaniałą reputacjęVantablack ma wspaniałą reputację
Budzenie się w ciemnych, cuchnących lochach powoli zaczynało wchodzić mu w paskudny nawyk. Zdaje się, że o takich jak on większa część społeczeństwa zwykła mawiać „recydywa”.

Wojownik uniósł z wysiłkiem powieki, każdą ciężką jak zwodzony most, by ujrzeć przed sobą dobrego znajomego – mrok niezgłębiony i ciężki. Znajomych – czego wówczas jeszcze nie wiedział – wkrótce miało zrobić się znacznie więcej, lecz póki co cieszył się ostatnimi minutami błogosławieństwa nieświadomości.

W pierwszym, niewykorzenionym latami służby odruchu, zaczął wodzić po omacku za porzuconą bronią, jednak miasto znajomego dotyku i ciężaru klingi, jego palce natrafiły wyłącznie na zimny i wilgotny kamień. Leżał na brzuchu. Posadzka była dla jego twarzy lodem, w kontraście do żywego ognia, który jeszcze niedawno przeszył jego oblicze a wespół z nim całe ciało. Pamiętał las i brzeszczot w dłoniach. Krew i upadającą wiedźmę. Własny upadek wyłącznie przelotnie. Nocne niebo nad Phandalin, które, mimo że pochmurne – w jednej chwili rozbłysnęło wszystkimi gwiazdami, erupcją jasności eksplodującą w jego czaszce nim błogosławiona ciemność utuliła mu oczy, a bezczas przeniósł w nowe miejsce.

Ból zapłonął jak żywy ogień, kiedy z wysiłkiem, pomagając sobie nienawykłą lewą stroną oderwać się od posadzki. Stękając i bluźniąc z wysiłkiem, udało mu się podnieść i znaleźć oparcie w ścianie. Jego ręka mimowolnie musnęła stalowy pręt po lewej, dostarczając mu tym samym ogólnej informacji o miejscu jego pobytu.

Słysząc szczęk łańcucha, odsunął się od sąsiadującej celi w samą porę, by odstąpić od szaleństwa i zgnilizny czyhających nań po drugiej stronie. Kraty, które z początku przeklinał naraz przestały być ograniczającą niedogodnością, a poczęły jawić się w całej swej pożyteczności.

Pobrzękiwanie kluczy oraz trzask zwalnianych zapadek był jak długo wyczekiwana muzyka. Oślepiający blask żagwi, który wkroczył do celi, zastał go dokładnie w momencie, w którym na czworakach rozglądał się przynajmniej za obluzowanym kawałkiem skały mającym mu w razie potrzeby posłużyć za ostatnią linię obrony. Weterana trudno było oduczyć morderczych nawyków i instynktów. Nawet tych płonnych i bezcelowych.

Odrobina blasku, którą przyniósł ze sobą przybysz, kaleczyła jego oczy, odwykłe od światła przedłużającym się (jak długim dokładnie – tego nie wiedział) pobytem w zamknięciu. Pomimo tego oraz zmrużonych oczu mógł i zdążył ujrzeć lokatora sąsiadującej celi. I przekląć w myślach ten widok równie mocno, co odkrycie, kto był jego gospodarzem.

Iarno Albrek, alias „Szkalny”. Persona miła mu na równi z panującym w jego nowym lokum zapachem. I równie, jeśli nie bardziej przegniła co ten ostatni.

- Wyszczuplał – odparł na pytanie o „starego przyjaciela” tonem poważnym jak u samego Jergala, nie spoglądając w kierunku ożywionej abominacji, a wyłącznie na wstępującego do lochu Szklanego. Uwagi o „nieudaniu się” przeklętego nieżyciem cierpiętnika nie skomentował z przyrodzonej grzeczności.

Na propozycję dawnego wspólnika nie odparł od razu. Skinąwszy kilka razy głową, skrzywił się na ile pozwalała mu świeżo szpecąca jego facjatę blizna.

- Cały ty, Iarno – oznajmił z właściwym sobie straceńczym cynizmem, który nie opuszczał go nawet w najpodlejszych sytuacjach. A wszystkie biesy Gehenny mu świadkiem, że bywał już w lepszych. - Zero podejścia do ludzi i zadbania o właściwe motywacje.

Anton pozwolił spocząć potylicy na ścianie, której chłód przynosił ulgę jego poparzonej twarzy. Po prawdzie nie wiedział, o czym chrzani do niego czarodziej. Owszem, miał kilka typów, całkiem logicznych domysłów, które nierozsądnie puścił wolno lub pozostawił związane w lesie. Nie zamierzał jednak zdradzać się przed magiem ze swoją wiedzą lub jej brakiem. Zmuszony sytuacją, grał niedoinformowanego. A przede wszystkim na zwłokę.

- O jakiej wiedzy mam ci opowiedzieć, Albrek? Żeś renegat i przeniewierca, niezdolny wypełnić powierzonego mu zadania? Nie turbuj się nadaremno, niedługo będzie to powszechną wiedzą. Bynajmniej nie za skromnym udziałem mej osoby. To przedłużający się brak wieści i rezultatów zdradzi cię w końcu Sojuszowi, nie ja. Ja wypełniałem rozkazy. Od samego początku byłem, wiernie cytując: zwykłym, bezwolnym i nieświadomym niczego sługą.

Pokręciwszy głową, Anton, skorzystał z okazji, jaką stwarzała obecność łuczywa, rozglądając się dyskretnie po swojej celi, by ocenić jej budowę, odległości między ścianami oraz wszelkie zaistniałe anomalie. By zyskać na czasie i zamaskować swoje zamiary, nie przestawał mówić. Znał nieco Szklanego i wiedział, że wzorem większości ludzi swojej profesji był skłonny do gadulstwa, zbędnych póz i wycieczek w dyskursy. Jego obliczona na efekt wizyta w jego celi oraz połączona z demonstracją groźba wyłącznie utwierdziły Antona w tym poglądzie.

- Tedy równie dobrze możesz oszczędzić sobie spytek. I swoich brudnych guseł. - Anton uniósł głowę, spluwając w kierunku, tego, co spotkało Gawiela. - Skąd u was, czarowników ta obsesja, wręcz perwersja na punkcie śmierci? Połączona z jednoczesną czelnością i hipokryzją, by to nam, trepom, wypominać pogardę dla jej majestatu?
 
Vantablack jest offline