Wielkolud, do którego podszedł Bombastus chwilę myślał, wyraźnie nasłuchując odgłosów z lasu, ale że tam wszystko ucichło zrezygnowany pokręcił głową, po czym przysiadł na zwalonym pniu i skinął na medyka. Sam odstawił młot tak, by móc po niego sięgnąć bez większego trudu. Widać sojusz jaki powstał na szlaku, był zdecydowanie chwiejny.
- Lord … - zawahał się, jakby szukając w myślach pogrążonych w czym innym odpowiedniego słowa -
… Jonas Czerniawy, chyba, bo my go zwiemy Lord „Grosz”. On to nas wezwał, klanowych, ale ino my Kulmisze i Czarni znad Strugi odpowiedzieli na jego wezwanie. Ponoć za łby się z klasztornymi pobrali i siły mu trza było, coby przekonać podgolone łby do swoich racji. To poszlim, bo choć jak zawsze groszem nie śmierdział, ale dał nam za pomoc prawo wolnizny na swoich drogach a wiadomo, że od nas na jarmarki i targi w Bellenhof i inkszych to trza wskroś jego ziemi. No ale takich mecyj to on nam nie obiecywał. Mielim jeno klasztornym i co na pomoc mu idą łby ukręcać! Kurwa!! - trudno było powiedzieć czy jego nagły atak gniewu spowodowała niedelikatność Hohensteina, który zgodnie z umową wyjmował mu w trakcie jego opowieści strzały którymi był naszpikowany. Medykus w każdym razie się wstrzymał i podjął swą robotę dopiero gdy ten się nieco uspokoił.
- To stąd te wyludnione wioski! - Dorian, dotychczas cichy i trzymający się na uboczu, teraz jakby zapomniał o granej przez się roli. -
Dobre Pahl, Waldbach, Tartaki Moasach, Zły Jar, wszystko opuszczone a ludzie w lasy uszli. Wojnę widać zwąchali, albo ich w pętach wzięli? Długo to już trwa? - My, społem z Czarnymi znad Strugi, ledwie dwie niedziele u niego służym. Teraz… samem do niczego. A i brata muszę pochować i pomścić. - głos mu zadrżał, ale mniej nawet niż w chwili kiedy Bombastus opatrywał jego poranioną imaczami pułapki nogę. -
Lord będzie się musiał obejść bez moich usług, bo słowo dalim jako klan a z nich wszystkich ino ja ostałem. Ale pewności nie ma. Widniej się zrobi to pójdę sprawdzić… - Co będziesz sprawdzał durniu!? - głos o dziwo podniosła Brigit, która dotychczas nie odpowiedziała na pytania Svena. -
Do klanu nie lza ci wracać, bo by wszyscy pytali jak to tak, żeś sam wrócił. - Jeśli miała mu swoimi słowy pomóc, to wybrała złą drogę wiodącą do celu. -
U mnie zostaniesz… Chłopa mi trza…
Cóż, najwidoczniej zaloty na peryferiach Wissenlandu bywały bardzo szybkie. Pewnie dla tego, że i życie bywało szybkie. Jak szybkie mogli rzec pozostawieni przy menhirze klanowi. Brigit jakby zupełnie nie kryjąc się z intencjami przysiadła na pniu obok wielkoluda i oparła się na jego umięśnionym, wytatuowanym ramieniu.
- A wy coście w tych okolicach szukali, wedle menhira? Bo tegośmy se jeszcze nie wyjaśnili a chyba trzeba by było. - Pytanie Brunatnej zburzyło coraz spokojniejszą atmosferę. Skierowane było do Semena, Svena i Bombastusa. -
Bo przecie nie grzybów nocą? - Wszyscyśmy w jedno gówno popadli Brunatna! - Dorian „głos rozsądku” odszedł w bok wyraźnie nasłuchując odgłosów z lasu, skąd przybiegli wszyscy. Tylko Semen zwrócił uwagę na to, że jego dłoń mimochodem wsunęła się do niewielkiej sakiewki grzebiąc w niej zapamiętale. -
Ale winniśmy sobie wszyscy wszystko wyjaśnić. Żeby zapanowała pomiędzy nami jasność i przejrzystość intencji. Czyli by każdy wiedział, że jeden z nas drugiemu wrogiem nie jest a w tej samej kloace się pławi.
To był koncyliacyjny głos i koncyliacyjny ton. Nie mniej jednak Brunatna stanęła na uboczu, jakby starała się odgrodzić od reszty kilkoma stopami przestrzeni. Dorian stał z boku, na skraju lasu. I nasłuchiwał. Z równym zainteresowaniem czekając na słowa nowych towarzyszy „przypadkowo” spotkanych pod menhirem jak na ewentualne odgłosy lasu.
Napięcie znów zaczęło rosnąć…
***
Proszę Graczy o k100 razy 5, na wszelki słuczaj