WÄ…tek: [V5] Upadek Londynu
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2021, 04:59   #114
Klejnot Nilu
 
Klejnot Nilu's Avatar
 
Reputacja: 1 Klejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputacjęKlejnot Nilu ma wspaniałą reputację
Utamukeeus po dotarciu na miejsce proponowane przez Tonyego, od razu poinformował wszystkich, że w hotelu zamelduje się później. Poprosił jedynie, by przesłali mu za pomocą elektronicznego urządzenia w kieszeni, tzw. smartfona, numer pokoju, który udało im się wynająć. Tłumaczył się zgodnie z prawdą: po pierwsze musiał ukryć, a w najgorszym wypadku pozbyć się broni. Już podczas przeprawy łodzią zastanawiał się czy nie wrzucić strzelby do Tamizy, ale z jakiegoś powodu wierzył, że póki nie trafią pod same drzwi, wciąż są w niebezpieczeństwie. Po drugie: głód. Kolacja zaserwowana po przebudzeniu była gorsza niż angielski porridge na śniadanie. Potrzebował odpowiedniego posiłku, zwłaszcza, że po starciu w magazynie wciąż pozostawał ranny.

***
Schronienie.

Dla współczesnego homo sapiens, takie miejsce powinno mieć cztery ściany, drzwi, często też okna. Powinno się mieć do niego klucz wejściowy, albo jakąkolwiek inną formę zabezpieczenia go przed obcymi. Jeśli jakikolwiek z tych fundamentalnych elementów nawala, to równie dobrze można by było nazwać takiego człowieka bezdomnym. Do tego oczywiście wysoce wskazane jest mieć w takim miejscu prąd, bieżącą wodę, ogrzewanie, a także coraz bardziej istotne w XXI wieku, szerokopasmowe łącze internetowe. Człowiek myślący rozwinął się jako gatunek, a wraz z nim rozwinęły się jego potrzeby.

W świecie zwierząt dużo rzeczy pozostawało jednak bez zmian. Brak rozwoju oznacza brak wygórowanych potrzeb. I tak schronieniem może być stara gazeta lub karton, pod którym kot może schować się przed deszczem i zasnąć. Dziura w betonowym murku stanowi świetną kryjówkę dla rodziny jeży. Nieużywane już kominy w starych budynkach, obecnie ocieplanych przez centralne ogrzewanie, to świetne miejsce dla ptasich gniazd, szczególnie w miastach które postawiły na betonową estetykę zamiast zielonych parków. Porzucone kubły na śmieci, zniszczone i niechciane meble pozostawione w alejkach pomiędzy kamienicami, stare garaże... Tak wiele miejsc, które na co dzień mijamy i olewamy, potrafią być dla zwierząt domem w mieście, które przestało żyć w zgodzie z naturą.

Naiwny i głupi ten, kto myśli, że Gangrel w mieście prędzej czy później zdechnie z głodu. Często ma o wiele łatwiej, niż reszta wampirzych drapieżników. Zwierzęcą krew łatwo znaleźć, trzeba tylko wyjść poza sztywne ramy swojego rozumowania i postrzegania rzeczywistości dookoła. Klejnot Wielkiej Rzeki nie chciał jednak dzisiejszej nocy pić byle czego, byle jak. Dane było mu wrócić ponownie na ten świat i nieuczciwą zbrodnią byłoby odebrać mu w zamian inną, pełną życia istotę. Matce Naturze i jej dzieciom trzeba czasami pomóc w odejściu do świata duchów.

- Przyjaciółko. - powiedział na powitanie młodej kotce, leżącej przy oponie jednego z aut na pobliskim sąsiedztwie. Próbowała wstać, ale co zrobiła kilka kroków, upadała ponownie. Instynkt podpowiadał jej by się schować, ale było jasne, że za kilka godzin skona w bólu, którego nikt nie zauważy. Nie było już dla niej ratunku, nie byłoby go dla nikogo jej rozmiarów po zderzeniu z przejeżdżającym samochodem. Sprawcy rzecz jasna nie było na miejscu.
- Pozwól mi, pomogę Ci odejść. Twój duch dołączy do reszty.
Spojrzał kotce prosto w czarne, poszerzone ze strachu, szoku, oczy. Uspokoiła się, nie próbowała już wstawać. Zrozumiała. Utamukeeus uśmiechnął się do niej i podziękował.

Ludzie z jej stada mówili na nią Gajka, ale jej duch nazywał się Kuckunniwi. Wydała na świat jeden miot kociąt. Bardziej niż Whiskasa, wolała Kitekat'a, ale tylko w sosie. Te w galaretce były obrzydliwe.

Tej nocy Utamukees pomógł jeszcze kilku innym zwierzętom i ich duchom w odejściu, w zamian za ich krew. Harmonia i równowaga w naturze zostały zachowane.

***

W drodze powrotnej Klejnot Wielkiej Rzeki mijał lecznicę dla zwierząt oznaczoną szyldem "Vets 4 Pets", zupełnie nie zdając sobie sprawy, czymże jest ten budynek. Być może gdyby wiedział, że to właśnie tutaj biali przynosili zwierzęta z którymi związali się swoim duchem żeby im pomóc, zapaliła by się w nim iskierka nadziei dla współczesnego człowieka. Czy robili to ze swojej arogancji, by podkreślić swoją dominację, czy też z poczucia winy, za wyrządzone Matce Naturze krzywdy, pozostawało wciąż kwestią sporną. Czuł jednak bijącą od miejsca energię, niemalże słyszał wszystkie zwierzęce duchy zebrane w środku. Jedne na skraju życia, inne dopiero na jego początku. Jedne cierpiące, inne podekscytowane.

Był też jeden, najwyraźniejszy głos. Ten przestraszony. Bezradny. Nierozumiejący, co się dzieje. A co najważniejsze - ten głos dobiegał z zewnątrz budynku.

Do zamkniętych już drzwi wejściowych do weterynarza, przywiązany był na smyczy młody wilczur. Prawdopodobnie kolejna ofiara nieodpowiedzialnych rodziców, kolejny nietrafiony prezent dla Briana, Jessici, czy innego ludzkiego bombelka, które przecież obiecywały, że będą się psem zajmować. Albo inny, równie powszechny motyw po 2000 roku: alergia. Ktoś w domu odkrywa, że jego organizm, od samego dzieciństwa osłabiony od brudnego powietrza, przetworzonego jedzenia, genetycznych braków, czy też zwyczajnego urojenia, reaguje w taki czy inny gwałtowny sposób na futrzaka w domu. Najprostszy, najbardziej prostacki sposób pozbycia się żywego stworzenia, który duch połączył się już z innymi domownikami. Nawet skurwysynom nie chciało się do schroniska pojechać, bo za daleko, bo im głupio.

Navaho nie znał tych powodów, prawdopodobnie nawet nie chciałby o nich wiedzieć. W tej chwili słyszał jedynie tego zbłąkanego, psiego ducha i uświadomił sobie, że on sam również jest zagubiony w tym wielkim mieście. Wierzenia instruują, że Matka Natura nie wpływa na przeznaczenie swoich podopiecznych, ale czasami trudno było uwierzyć, że niektóre z przypadków, zbiegów okoliczności, nie są dokładnie przez nią wyreżyserowane. To była właśnie taka sytuacja.

-Jestem Utamukeeus. Tak jak ty, nie znam tego miejsca. Tak jak Ty, zgubiłem swojego przodownika stada. Będę strzegł Twojego ducha, jeśli Ty będziesz strzegł mojego. Czy chcesz kroczyć po tej Ziemi razem ze mną?

Tak oto Utamukeeus połączył swojego ducha z Hok'ee. Porzuconym.
Od tamtej nocy, po zmierzchu kroczyli razem.

***

Ostatnim ważnym epizodem tej nocy dla Navaho, była analiza przebłysku wspomnień, jakiego doznał na łódce. Tak krótki, a jednocześnie pokazujący tak wiele rzeczy w innej perspektywie. Czy Richard naprawdę zdradził Mitrę? Jego lojalność zdawała się być jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie do podważenia. Czy jako jego były podopieczny jest teraz w jeszcze większym niebezpieczeństwie? Tak wiele pytań, i tylko jeden de Worde z odpowiedziami. Trzeba było się z nim skontaktować, może i spotkać. Nawet jeśli było to wchodzenie w pułapkę, to przynajmniej była to pułapka, na która był gotowy.

-Znajdź Nosferatu Richarda de Worde. Przekaż mu, że Klejnot Wielkiej Rzeki wrócił. Niech znajdzie mnie, albo pozwoli siebie odnaleźć. Dziękuję, przyjacielu.

Szczurzy ogon szybko zniknął w kanale, tuż po tym jak jego właściciel porwał kawałek niedojedzonego Nugettsa z McDonalda.

***

Schronienie.

Pierwszą myśl Navaho związana z tym słowem to indiańskie tipi. Według legend, lud Indian mieszkał w jaskiniach i rowach wykopanych w ziemi, zanim mężczyzna zwany Żółte Getry nie pojawił się z Czterema Białymi Tipi by podarować je ludowi Apsáalooke, a wraz z nimi: moralność i wartości stojące za nimi. W języku białych, tipi oznacza "miejsce gdzie się żyje". Zimą zapewniało komfort i ciepło, latem zaś chłodziło i chroniło przed piekącym słońcem. Nie przemakało nawet w najbardziej ulewne deszcze, wytrzymywało nawet najgorsze wichury.

Stawianie tipi było obowiązkiem kobiet. Najpierw wiązały razem trzy szkieletowe, około 8-metrowe żerdzie i stawiały je jako trójnóg, w którym jedna żerdź skierowana była na wschód, jedna na północ i jedna na południe; wschodnia żerdź stanowiła zarazem lewą framugę otworu wejściowego, jako że wejście zawsze znajdowało się od wschodu. Następnie dostawiały 13-23 lżejsze żerdzie tak, by ich oparte na ziemi końce tworzyły koło o średnicy około pięciu metrów. Ostatnia ustawiana była żerdź, do której przymocowane było pokrycie ze skór bizonów, później płócienne.

Pokrycie pierwotne sporządzano z 15-18 skór bizonich, wyprawionych, przyciętych i zszytych razem tak, że powstawało niemal pełne półkole. Po założeniu pokrycia na szkielet stykające się krawędzie spinano drewnianymi szpilami. Dolna krawędź zdobiona według gustu właściciela pokrycia była przykołkowana do ziemi. W niektórych plemionach należało do zwyczaju, że po pokonaniu jakiegoś wyjątkowo walecznego wojownika, zwycięzca przejmował jego symbolikę, którą przyozdabiał własne tipi.

Na szczycie znajdował się otwór dymowy, zakrywany w razie potrzeby tzw. wiatrownicami, skórą przymocowaną do pokrycia tipi i przytrzymywaną na specjalnych żerdziach. Tipi miało wejście od strony wschodniej, poniżej miejsca spinania skór i wspomnianego otworu dymowego; było ono zakrywane skórą przytrzymywaną na mniejszych drążkach. Tipi nie posiadało podłogi, a na środku znajdowało się miejsce na ognisko. Posłania mieszkańców znajdowały się po obu stronach otworu wejściowego i – ewentualnie – z tyłu.*

***

Hotel w którym wylądowali z tipi nie miał nic wspólnego. Różnic było tak wiele, że indianin sam nie miał pojęcia, skąd pojawiło się u niego wspomnienie rdzennego domownictwa. Utamukeeus nie czuł się pewnie i swobodnie w pokoju w którym wylądował. Rozumiał jednak konieczność zaszycia się w bezpiecznym miejscu, wśród reszty Heroldów, wbrew swoim osobistym preferencjom spędzenie nocy gdzieś bardziej "na zewnątrz". To Londyn, nie stepy. Nawet jeśli po tej nocy wydaje się, że to w mieście panuje większa dzicz.

Naturalne było, że w ich Stadzie, bowiem tym właśnie ich koteria w oczach Navaho była, zaczęły formować się nici porozumienia, partnerstwa, przyjaźnie. Indianinowi jako współlokator prawdopodobnie przypadł Paw, Qwerty. O ile nie można było mówić o wielkim zżyciu się z Malkavianem, wydawało się logiczne, że dwóch największych outsiderów i ludzi nie do końca pasujących do ogólnie przyjętych norm wyląduje w jednym pomieszczeniu. Niczym na kilkudniowej wycieczce szkolnej - mają razem pokój, bo nikt inny nie chciał dzielić z nimi swojego.


*Fragment w większości zaczerpnięty z polskiej wikipedii, z kilkoma moimi dodajkami. Nie bijcie proszę za kopiuj wklej

 
__________________
The cycle of life and death continues.
We will live, they will die.
Klejnot Nilu jest offline