Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2021, 21:34   #87
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Julia, Berenika, Jacek, pan Sylwester, pan Piotr

W budynku administracyjnym panował chaos. Ludzie uciekali. Wpierw Wiesław i Aaliyah opuścili salę. Potem Alan i Amanda. Robiło się pusto, zwłaszcza że i tak od początku zebrania na sali było mało ludzi.

Pan Piotr spoglądał na dyrektor Halmann. Na przemian robił krok do przodu i do tyłu. Z jednej strony chciał jej pomóc. Uspokoić i wyciszyć, wziąć na bok, gdzie przestałaby terroryzować uczniów. Jej zachowanie zdawało się naprawdę mało profesjonalne i bardzo dramatyczne, nawet jeśli było uzasadnione. Z drugiej strony kobieta przerażała go i bał się do niej podejść. Nie wiedział do końca dlaczego, bo co takiego mogła mu zrobić? Raczej niewiele. Ale instynkt przetrwania wibrował, każąc czym prędzej uciekać.
- Piotrusiu, wyjdźmy na zewnątrz - powiedział do niego pan Sylwester.
Położył mu dłoń na ramieniu.
- Pozwólmy biedaczce przeżywać rozpacz tak, jak tego pragnie. Zasługuje chociaż na tyle. Uważa, że Berenika zabiła jej bratanka i myślę, że może coś być na rzeczy. Ta dziewczyna już raz zabiła w przeszłości profesora - mruknął. - Zresztą... czytałeś jej akta.
- Jeśli tak, to będziemy musieli zadzwonić do dyrektora. I może prawników. A przede wszystkim do Ani! Słodki Boże, z każdą sekundą jest coraz gorzej - pan Piotr pokręcił głową.

Podbiegł do Sebastiana.
- Tak dalej! - pogratulował skromnej ekipie resuscytującej. - My udamy się po pomoc do punktu medycznego - rzekł.
- Nie pomogę wam w uciskach, bo mam dławicę... - pan Sylwester mruknął. - Może ty Piotrusiu zostaniesz i...
Ale pana Turleckiego nie było.
- Przepraszam - westchnął Nowicki i również opuścił salę.

Elżbieta Halmann zaczęła wrzeszczeć niekontrolowane słowa. To nawet nie były przekleństwa, wtedy może byłoby nieco normalniej. Julia, Berenika i Jacek słyszeli jej dziwną mowę w obcym dialekcie, który nie przypominał żadnego języka, którego do tej pory słyszeli.
- Nie - wreszcie szepnęła po polsku. - Jestem od ciebie silniejsza... powstrzymam cię...
Czy mówiła to do Niki? Możliwe, ale w każdym razie na nią nie patrzyła. Gniew dyrektorki zmienił się w wyczerpanie, strach i smutek. Ale czego się obawiała?

Tymczasem Jacek przykleił elektrody. Julia wycofała się, aby nie dostać prądem. AED określiło rytm jako zakwalifikowany do defibrylacji. Wnet wiązka prądu przeszyła ciało mężczyzny. Uczniowie kontynuowali resuscytację aż do następnego wyładowania. Wtedy... stało się coś przedziwnego. Sebastian otworzył oczy, ale były całe białe. Jakby zasnute mgłą.
- ...nie powinienem był się godzić... - rzekł.
Zgiął się w pół.
- ...źle się stało, że zniszczyliśmy barierę Pomorza...
Następnie chwycił przedramię Julii.
- ...masz moje Karty... weź je do Katii... albo Nadii... nauczą cię... powiedz, że nosisz moje dziecko... użyj mojej energii... żeby je bronić... tylko tyle po mnie zostanie...
Drugą dłonią złapał Jacka.
- ...budka przy Łupawie... przekłuj pęcherz czerwia... zjedz go... wtedy zdobędziesz nieprawdopodobną siłę... chroń Julię... inaczej cię znajdę... po śmierci...
Następnie Sebastian opadł bezwładnie i ekran AED ukazał asystolię. Na jego twarzy pojawiła się czerwona siateczka żył. Odszedł. Umarł. Nie było najmniejszych wątpliwości.

Pani Elżbieta ryknęła.
- JAK MOGŁAŚ! - wrzasnęła na Berenikę. Potem spojrzała w bok. - Proszę, nie wychodź. Jeszcze nie teraz, Piastunko. Praprababko prababki. Ty Pokrzywdzona, ty Zabita, ty Samosądzona, ty Niepomszczona... - jęknęła płaczliwie. Wnet niespodziewanie szarpnęła się znów na Szumną. - CO NAROBIŁAŚ, PIZDO!
Halmann przekręciła się na plecy i wygięła jak opętana.
- Jestem od ciebie silniejsza, Piastunko. Nie pozwolę ci...
Ale w tym momencie Berenika chwyciła telefon i popisowo rzuciła nią w kobietę. Wrzaski Helmann okropnie wkurwiały. Trafiła prosto w jej głowę. Dyrektorka rozproszyła się. Straciła kontrolę.

Zapadła cisza. Wnet rozległo się bardzo ciche nucenie.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=sDdJSAR4guA[/media]

Elżbieta Halmann straciła przytomność. Jej suknia zaczęła dziwnie błyszczeć. Jej kolory wypaczały się i zmieniały, jak gdyby rzeczywistość w tym akurat punkcie po prostu popsuła się. Wnet podniosła się z niej druga, niematerialna wersja odzienia. Ta na ciele dyrektorki zszarzała i zmarniała, jak gdyby cała magia z niej uleciała. Sama Halmann nie sprawiała już wrażenia dostojnej, przystojnej i eleganckiej. Teraz wyglądała po prostu jak pokonana, żałosna kobieta w średnim wieku.

Wszystkie żarówki w pomieszczeniu rozprysły się. Zapadł mrok. Jedynie światło księżyca próbowało go rozproszyć. Suknia przez chwilę zmieniała się. Wcześniej granatowa, teraz kompletnie nie przypominała swojej oryginalnej wersji. Zieleń i błękit w górnej części. Wkradały się w nie żółte zygzaki niczym błyskawice. Materiał rozciągał się, przyjmując fakturę perełek, muszelek, łezek. Zdawał się nie kończyć. Rozciągał się płachtami na wszystkie strony. Wypełniał całą salę na szerokość. Falował na niewidzialnym wietrze. Nad nim po chwili zmaterializowała się piękna, kobieca twarz. Jej czarne, falujące włosów opadały spokojnie w dół. Najróżniejsze gwiazdy błyszczały, wplecione w nie. Wokół błyszczała szkarłatna aura skrzepłej krwi. Zjawa uśmiechała się, ale nie zdawała się wcale przyjacielska.



Witajcie, przyjaciele

W głowach Julii, Jacka i Bereniki rozległ się czysty, jasny głos. Promieniujący niczym strzała.

Maja, Marta, pani Ania



Dwóch ratowników zaczęło pomagać Mai. Wnet stan pani Ani poprawił się. Szybko jej rany zostały zatamowane. Najpewniej powinna znaleźć się pod opieką chirurga, ale przynajmniej chwilowo jej stan ustabilizował się.
- Dziękuję ci, kochana dziewczyno - powiedziała, głaszcząc Maję po ramieniu. - Wszyscy uciekli, ty jedna przy mnie zostałaś.
Usiadła i zerknęła na nieprzytomną Martę Wiśniak. Westchnęła i pokręciła głową.
- Tyle bólu, tyle cierpienia. Moje własne łzy mogę znieść. Nie mogę jednak patrzeć na agonię podopiecznych - westchnęła. - Miałam się wami opiekować. Jestem prawdziwie beznadziejna. Sama o siebie nie mogę się zatroszczyć. To wy musicie ratować mnie.
Następnie zamilkła, bo rany zaczęły ją mocniej boleć. Była zmęczona i w bardzo złym nastroju.

Pani Ania zerknęła na telefon, chciała zadzwonić do swojego narzeczonego. Chyba jednak w międzyczasie otrzymała jakiegoś SMSa, bo cała zbladła.
- Musimy czym prędzej zmierzać do obozu! - krzyknęła. - Pan Sebastian jest ciężko ranny! Potrzebuje pomocy ratowników! Może uda nam się z nim pojechać do szpitala. Tylko najpierw trzeba wywalić stąd te nieszczelne butle z tlenem - zerknęła w bok na ustawione metalowe pojemniki. - Są nieszczelne i przez nie było nam tak duszno. Niby tlen, ale wiadomo, że co za dużo, to niezdrowo - mruknęła. - Dobrze, że otworzyliście te drzwi - powiedziała.
Chyba nawet nie zauważyła, że nie ma Łukasza i Feliksa. Choć z drugiej strony wcześniej wspomniała, że wszyscy od niej uciekli.
- Do obozu Słowianie! Czym prędzej! - w każdym razie wrzasnęła.
Straciła przytomność. Stanowczo zbyt dużo emocji.

Ratownicy zaczęli wyrzucać na zewnątrz wadliwe (w mniemaniu pani Królik) butle z tlenem. To było dwóch młodych chłopaków, na pewno dużo przed trzydziestką. Obydwoje cali czerwoni na twarzy. Sytuacja ich mocno przerastała. Nie zdawali się osobami doświadczonymi, a na pewno nie takimi, którzy byliby w stanie podejmować jakieś decyzje w tych warunkach.

Tymczasem Maja ujrzała przez okno powrót podejrzanego chłopaka. Wcześniej uciekał, a teraz z jakiegoś powodu wrócił. Płakał.
- Babciu kochana, nie! - mamrotał. - Nie, nie, nie! Wszyscy, tylko nie ty! Babciu Niedomiro! Czemu cię już nie czuję...?!
Mała dziewczynka u jego boku była cała zapłakana. Nieco uspokoiła się, kiedy chłopak opadł na kolana. Podała mu coś, co wyglądało na rytualny nóż z czarnego, oszlifowanego kamienia. Chłopak spojrzał w oczy towarzyszki i skinął jej głową. Zdawało się, że uzgodnili coś między sobą bez słów. Wnet przesunął ostrzem po przedramieniu. Trysnęła z niego krew. Zaczął rysować wokół siebie symbole, obracając się powoli wokół własnej osi. Dziewczynka natomiast coś nuciła i tańczyła wokół niego.

Bez wątpienia odprawiali jakiś rytuał. Maja mogła wyjść i spróbować im przeszkodzić. Ale musiałaby porzucić zaciśniętą rękę pani Ani.
- Do obozu - nauczycielka wymamrotała przez głęboki sen.

Łukasz, Adam, Olga, Piotr, Feliks


Szła dziewczyna w odzieży siermiężnej
Napotkał ją Swarożyc potężny


[media]http://www.youtube.com/watch?v=wxVXhU-awTs[/media]

Uczniowie Liceum św. Jana Chrzcicieli przystąpili do akcji niczym jednostka wojskowa. Osaczyli wroga, który przetrzymywał ich przyjaciela. Olga atakowała z pierwszego piętra, Łukasz i Feliks z przeciwległej strony. Na dodatek ruszyli prawie w tej samej chwili.
Gdyby przed tym wszystkim próbowali to zaplanować, to na pewno by im nie wyszło. Ale że działali spontanicznie i bez dłuższego zastanawiania się, to musiało wypaść dobrze.
Musiało?
Czy aby na pewno?

Olga biegła z podskakującymi piersiami, na których znajdowały się wytatuowane symbole. Proboszcz złapał się za serce i cały poczerwieniał. Zdawało się, że Trzy Czarownice nie były dla niego straszne, ale widok nagiej, młodej dziewczyny już tak. Został kompletnie sparaliżowany. Olga rzuciła solą w staruchy. Nie wybuchły, nie krzyknęły, ich skóra nie zaczerwieniła się, nawet się nie zgięły. Z jednym wątkiem. Tak się złożyło, że Dziadumiła stała najbliżej. Dostała w oczy. Zapiekło.
- Łolaboga laboga! - zakrzyknęła.
To był moment, w którym Olga skoczyła z nożem. I pewnie zaryłaby nim w zgiętą staruszkę. Ale wnet uderzyła ją Marta Perenc. To było potężne uderzenie. Dziewczyna była silna niczym bawolica. Żuła, plując żółtymi drobinkami przemielonych ziemniaków.
- Zostaw babunię Zdunkową w spokoju! - krzyknęła. - To dobra babunia! To moja babunia!

Olga na szczęście nie zginęła na miejscu, choć impakt zmiótłby olbrzyma. Zatoczyła się i wpadła na Dzadumiłę. Opadły ciężko na ziemię i przeturlały się kilka razy. W końcu Kowalska wylądowała na górze z nożem przy gardle staruszki. Mogła podcinać. Tyle że wtedy zerknęła na to, co działo się po drugiej stronie pomieszczenia.

Ciężko powiedzieć, jak to się stało. Czy to Łukasz wpadł na Niedomirę, czy może Niedomira na niego. W każdym razie skroń staruszki nadziała się wprost na wyciągnięty przez niego kamień. Polała się krew ze zgniecionych powierzchownych naczyń. Dostała potężnie. Tak okropnie, że rozległ się cichy trzask łamanej kości. Zawrzeszczała. Feliks uznał, że Łukasz celowo zaatakował babcię i wbił jej nożyczki w szyję. Jakby tego było mało, rzucił się na nią jeszcze Adam. Popchnął ją. Niedomira zatoczyła się i uderzyła mocno głową o gzyms kominka. Następnie nadziała się na stoisko z pogrzebaczami. Krzyknęła ostatni raz, po czym umarła.

Piotr zerknął na nią bokiem. Był cały mokry. Jego koszulka wyglądała na wilgotną od potu, a spodnie śmierdziały moczem. Szarpał się, ale nie mógł się uwolnić. Czuł gorąco z pobliskiego ognia. Krew Niedomiry wsiąkała w jego buty.

Wyszeniega płakała. Jej serce zostało złamane. Spoglądała na śmierć siostry. Już miała poddać się żałobie, ale wtem silniejsza emocja przejęła nad nią kontrolę. Gniew. Wyciągnęła z kieszeni trzy laleczki uwiązane z patyczków, po czym zaczęła zaśpiew. Podniosła je na wysokość Adama, Łukasza i Feliksa.


- Puść jom! - Wyszeniega krzyknęła do Olgi. - Puść, Kurwo Babilońska! - wrzasnęła, spoglądając na odsłonięte piersi dziewczyny. - Bo zabiję twoich przyjaciół, kurwich synów! Ceynowskie psy! Ty kurwo kurw! Jam jest Wyszeniega Zdunk z dumnej linii Zdunków pomorskich. Żadne Ceyny nam Zdunkom niestraszne! Przypieczętowałaś swój los, ty myrcho, zjebana pizdolino, suko zasraczała!

Kreatywne wulgaryzmy nie były jej jedyną mocną stroną. Łukasz, Adam i Feliks poczuli, że są sparaliżowani. Dosłownie. Przez prawdziwe zaklęcie. Mogli próbować przełamać je siłą woli i rzucić się na Wyszeniegę, ale kto wie, jaka byłaby jej reakcja. Czuli również, że mają władzę nad językiem. Mogli do niej mówić. Próbować z nią pertraktować lub po prostu błagać o litość.

W salonie miał miejsce impas. Wyszeniega trzymała trzech zakładników, Olga jednego. Zapanowałaby tu kompletna cisza, gdyby nie trzask ognia w kominku, ostatnie jęki Niedomiry w agonii, a także cichy, słowiański zaśpiew pomorskiej wiedźmy...

Alan, Amanda


[media]http://www.youtube.com/watch?v=04jK5uuKZII[/media]

Alan i Amanda bezpiecznie szli w stronę Mateusza. Było tak spokojnie tutaj na zewnątrz. Drzewa poruszały się powoli, targane wiatrem. Księżyc jasno świecił na niebie, otulając cały ośrodek srebrzystą poświatą. W powietrzu unosił się słodki zapach macierzanki wymieszany ze spalenizną. Im bliżej zbliżali się kantorka na narzędzia, tym zdawał się mocniejszy. W oddali zauważyli sprzątaczkę, która opróżniała śmieci z jednego z koszy. W innym miejscu pani Hania szybko zgasiła papierosa i pomachała Alanowi oraz Amandzie, chociaż tylko tego pierwszego znała. Potem ruszyła z powrotem w stronę miejsca jej pracy, czyli kafejki internetowej.

Wszystko pozornie było w porządku.
Dlaczego więc mieli absolutną pewność, że nic nie jest?
Każda pojedyncza rzecz zdawała się promieniować złowieszczością. To, jak czarny kruk przeleciał nad ich głową. To, jak strona wydarta z gazety przetoczyła się pod wpływem wiatru. To, jak latarnia zgasła, kiedy obok niej przechodzili. To, jak drzwi do kantorka były otwarte, To jak wydobywał się spomiędzy nich czarny cień... To jak okazał się czerwoną, ciepłą krwią, kiedy na nim stanęli...

Ciągnął się prosto do chłopaka leżącego na deskach. Był częściowo oparty o ścianę. W prawej ręce trzymał piłkę, którą pewnie udało mu się wypiłować kłódkę szafki stojącej obok. To była jedyna taka w pomieszczeniu i Mateusz musiał pokusić się o jej zawartość. Wcześniej zebrał wszystkie inne przedmioty, o których mówił mu Alan, ale to było za mało. Zawartość zamkniętej szafki nęciła. I rzeczywiście dobrał się do niej, ale uczniowie nie potrafili stwierdzić, co znajdowało się w środku, gdyż była lekko przymknięta.

Mateusz Wiśniak miał wypalone gałki oczne. Mieszanka zwęglonej tkanki oraz zastygłej krwi ciągnęła się pasem wokół jego głowy. Jego usta tkwiły otwarte w szoku. Już na zawsze będą w nim uwiecznione. Chłopak bez wątpienia nie żył. Stała nad nim dziewczyna. Jej prawa dłoń opierała się na jego czerepie. Chwytała go mocno, jakby jeszcze nie miała dosyć. Natomiast w lewej znajdowało się kilka kart Tarota. Promieniowały czerwoną poświatą. Wnet dziewczyna wyprostowała się i spojrzała na Alana oraz Amandę.


Była młoda, wyglądała na ich rówieśniczkę. Miała na sobie żółtą sukienkę z dzianiny, przewiązaną paskiem. Na to włożyła zielony, zamszowy żakiet. Biały kołnierzyk oraz mankiety wystawały spod tego. Miała ciemne włosy i zaróżowione policzki. Była absolutnie piękna i jej uroda od razu kojarzyła się z Sebastianem Ceynem. Patrzyła na nowoprzybyłych mieszanką pewności siebie, irytacji, zmęczenia oraz gniewu. Jej spojrzenie było niezwykle intensywne.

- Jestem Katia Ceyn - powiedziała ze złością. - A przedstawiam się tylko dlatego, abyście uzmysłowili sobie, że zabiliście mi brata.

Oderwała się od Mateusza i ruszyła w ich stronę. Poruszyła głową, odgarniając w ten sposób pojedyncze kosmyki z twarzy.
- Powinnam była tutaj przybyć wcześniej. Może wraz z ciocią. Gdybym tu była, to może by nie umarł. Może Bastian wciąż pozostałby z nami. Może nie odebralibyście mi go.
Jej palce były lepkie od krwi Mateusza. Wytarła je o zielony żakiet. Następnie włożyła do niego dłoń. Alan nie mógł zareagować z powodu złamanej nogi. Amanda wciąż była słaba po omdleniu na widok zmarłego brata Katii, a teraz widziała swojego byłego... Który umarł, nawet nie wiedząc, że z sobą zerwali.

Ceyn przetasowała talię, po czym wyciągnęła dwie karty. Powściągliwość oraz Siłę. Zasłoniła nimi prawe oko.

- Biedny Bastian nie musiał umierać. Bohatersko przełamał wami barierę Pomorza, żeby reszta Ceynów mogła przedostać się na te tereny. Jak wielką cenę musiał zapłacić... I to nawet nie ze strony Trzech Kurew! - wrzasnęła. - Tylko pojebanych nastolatków! Zabije was jednego po drugim i nie obchodzi mnie już plan ciotki!

Jej lewe oko zapłonęło odcieniami różu, fioletu i czerwieni. Wnet ta sama aura pokryła Powściągliwość oraz Siłę. Amanda i Alan po chwili również zaczęli świecić tymi kolorami. Czuli się kompletnie sparaliżowani. Ich ciała oderwały się od podłoża i zawisły w powietrzu kantorka, lewitując.

- Ave Satanas, kurwy - warknęła Katia.

Jej oko hipnotyzowało. Kiedy Amanda i Alan spoglądali w nie, byli w stanie dostrzec cały inny wymiar. Barwy zmieniały się niczym w kalejdoskopie, ale wszystkie z nich były piekielne. W podświadomości dwójki uczniów zaczęła kiełkować wizja wysokich, białych gór ze skrystalizowanej soli, pośród których zasiadał Szatan na swoim kościanym tronie.



Wiesław, Aaliyah


But nothin' is better sometimes
Once we've both said our goodbyes
Let's just let it go
Let me let you go


[media]http://www.youtube.com/watch?v=pbMwTqkKSps[/media]

Aaliyah nie mogła sobie znaleźć miejsca. W pierwszej chwili zdawała się zadowolona... a nawet szczęśliwa. Jednak mijały kolejne minuty i sprawiała wrażenie coraz bardziej nerwowej. Może szok minął i zaczęło do niej docierać, co działo się w obozie. Wstała i ruszyła w stronę okna. Zerkała w stronę centrum obozu. Spodziewała się nadciągających wrogów. O mało co dzisiaj nie straciła życia, ale uratował je Wiesław. Tyle czy dobrze zrobił? Czy jej istnienie było cokolwiek warte? Czy nie zmarnował swoich sił na próżno? Nie czuła się warta starań kogokolwiek. Dlaczego? Bo była po prostu... sobą. Gdziekolwiek by nie poszła, jak daleko by nie znalazła się... koniec końców i tak będzie tam sama.
Będzie jedynie Aaliją.

Wciąż sama.

Ciągle sama z sobą.

Samotność była osobliwą siłą. Z jednej strony dookoła Aaliji znajdowali się inni ludzie. Mogli rozmawiać, krzyczeć, przedrzeźniać się. Ona jednak i tak czuła się okropnie sama pośród tego wszystkiego. Aż do tej chwili. Przez moment poczuła, że Wiesław był przy niej. On jedyny przebił się przez barierę, którą stworzyła wokół siebie. Ale wnet zrozumiała, jak niebezpieczne to było.

- Nie... - szepnęła. - Nie pozwolę nam na to - westchnęła głęboko.
 Pokręciła głową i nagle obróciła się w stronę Czartoryskiego.
 - Nigdy nie będę miała pewności, czy jesteś ze mną dlatego, bo o mnie dbasz... Czy może zależy ci tylko na tym, jak mogłabym ci pomóc - szepnęła. - Zawsze byłam przez kogoś wykorzystywana. Nawet przez moich rodziców, którzy po śmierci do ucha szeptali mi ciągle, co mam robić. Tutaj ich nie czuję. Nie słyszę. Ale za to jesteś ty. I kocham cię, przynajmniej w tej chwili. Naprawdę w to wierzę. Ale z drugiej strony myślę, że po prostu chcesz mnie kontrolować. Tak jak oni chcieli i po śmierci nadal chcą. A nawet jeśli nie... to nie jesteś przy mnie bezpieczny. Zabiłam moich rodziców przez własne niedopatrzenie. Mogę mieć same najlepsze oceny, ale kiedy trzeba było mieć choć trochę zdrowego rozsądku, okazałam się okropnie głupia. Nie można na mnie polegać.

Ali zaciągnęła rolety w dół i jej głowa również powędrowała w tym samym kierunku.

- W ogóle czemu chciałbyś polegać na mnie? - zapytała. - Czułam twój wzrok na sobie od początku wycieczki. Było mi z nim źle. Ale potem... uratowałeś mnie. I zacząłeś ze mną rozmawiać. Wiele się zmieniło. Ale czy naprawdę o mnie dbasz? Czy jesteś ze mną tylko dlatego, bo widzisz we mnie cennego sprzymierzeńca? Powiedz mi... po prostu powiedz. Chcę tylko wiedzieć, czy na serio czujesz coś względem mnie... czy może moich zdolności. Czy widzisz we mnie bilet do przetrwania? A może dziewczynę? Albo kobietę? Albo... mnie.

Aaliyah przeszła dalej. Niby zaciągała kolejne rolety, a tak naprawdę zmagała się ze swoimi nerwami. Wreszcie usiadła na skraju łóżka.

- Wszyscy moi przyjaciele... powiedzieliby mi, że to złe, co mi robisz. Osaczasz mnie. Gdziekolwiek nie pójdę, tam jesteś. Tak nie było przed tą wycieczką. Prawie mnie nie znałeś. A teraz nagle widzisz we mnie najlepszą przyjaciółkę? Powiedz lepiej, że jesteś sprzymierzeńcem Halmann, jej wewnętrznym agentem i ty również prowadzisz mnie na ubój. Nie jestem głupia. Wiem tylko, że moje uczucia są głupie. I nie powinieneś być wokół mnie, bo nie ufam sobie, gdy jesteś blisko. Umysł mówi mi, że jesteś moim wrogiem. Cholernym, paskudnym... nagabywaczem... a jednak...

Wstała i kompletnym przypadkiem wpadła prosto na Wiesława. Poczuła jego ciało na swoim. Wyczuła zapach jego skóry. Mężczyzna nie miał w zwyczaju nadmiernie się perfumować, a i tak owiała ją piżmową woń. I dziwnie... wszystkie siły z niej opadły. Straciła wszelką energię, osunęła się i wylądowała miękko na Czartoryskim. Jej wargi znajdowały się przy jego szyi. Nienawidziła swojego życia, bo to chyba była najszczęśliwsza chwila w nim. Nawet jeśli żałosna.

- A jednak jesteś moim cholernym, jebanym narkotykiem - dokończyła. - Jesteś jedynym chłopakiem, który naprawdę się wyróżnia. I ja to czuję. Nie przypominasz nikogo innego. Możesz być psychopatą i pewnie prowadzisz mnie tu, aby złożyć w ofierze swoim bożkom. No i dobrze. Bo ja nie mam i tak nic do stracenia. Nikt nawet nie zauważy, jak zginę. Nikt nie poszedł za nami z obozu, nikt nie spostrzegł, że zniknęłam. Nawet jeśli jesteś tym złym, to nikt nie chciał mnie ratować przed tobą. Jestem niewidzialna. Tylko ty mnie widzisz. I możesz być Szatanem, ale ja i tak chcę się ogrzać w ogniu twoich piekieł. Bo czuję tylko chłód. Przez całe życie jedynie mróz. Jestem sama odkąd zabiłam moich rodziców. A potem oni zaczęli mnie nawiedzać i lód tylko rozszerzał się. Nie mogę uwierzyć, że wreszcie będę w stanie czuć cokolwiek. Może natrafiłaś na moment w moim życiu, kiedy jestem słaba i wbiłeś się w niego. Ale ja jestem przez całe moje życie słaba. Nikt mi nigdy nie pomógł. I mogę być desperatką, spoglądając w twoją stronę. Nikt nie zrozumie moich uczuć. Nic dziwnego, bo sama ich nie rozumiem. A jednak... ty jesteś tu. A ja stoję obok ciebie... - szepnęła.

Światło migotało pomiędzy nimi. Oczywiście trafił im się domek z najgorszymi jarzeniówkami. Nawet okna były zimne. Wiatr przeciskał się przez najdrobniejsze szpary, wypełniając pomieszczenie chłodem. Na ich ciele pojawiła się gęsia skórka. Dreszcze przeszyły ich w tej samej chwili. Wnet zapadła absolutna cisza. Nie mogli wsłuchać się w nic oprócz bicia swoich serc.

- Nie jesteś dobrym człowiekiem - powiedziała Ali. - Ale ja jestem zepsutą dziewczyną. Może byłbyś w stanie mnie naprawić. Wreszcie poczułabym, że tworzę z kimś... cokolwiek. Albo mnie do reszty zniszczysz, co jest bardziej prawdopodobne. Będę płakała, i jedynie Marta Perenc mnie pocieszy... na którą nie mogę liczyć, bo kto wie, gdzie jest. Adrian był przy nas, ale jego depresja nasiliła się. Jest w pełnym stuporze i nie potrafiłabym do niego trafić... uratować go... Nikt go nie rozumie, nikt nie próbuje do niego przemówić. Nawet ja. Szkoda mi go. Jest sam. Tak przeraźliwie sam. Kompletnie porzucony. A ja wyrzucam sobie, że nie mogę nic zrobić. Pokonać swoje demony, aby uporać się z jego własnymi. Adrian ma prawdziwe problemy. Ale to jak wszyscy. Dosłownie każdy uczestnik wycieczki krwawi na swój własny sposób. I dlatego każdego lubię na swój sposób, nawet tych, z którymi nie mam dobrych relacji. To nie jest szczęśliwa wycieczka klasowa pełna ludzi, którzy wygrali życie. Choć mogłoby się tak wydawać. W rzeczywistości każdy niesie zadrę, każdy czuje ból. I chciałabym porozmawiać na ten temat z nimi, ale czuję przepaść. Ogromną. Nie do pokonania. Ale akurat ty jesteś przy mnie. I nie wydajesz się wcale tak daleko.

Ali ruszyła pokracznym chodem do kuchni. Nastawiła czajnik i wyjęła dwie szklanki. Wrzuciła saszetki herbaty. Ale jej mina wskazywała na to, że nie będzie tu na tyle długo, aby móc ten napar wypić.

- Nikt mnie nigdy nie kochał. Nawet moi rodzice widzieli we mnie jedynie ziszczenie ich planów. Ich marionetkę. Dlatego nie uwierzę, że ty możesz kochać mnie. Ale na pewno nie będę niczyją pacynką. Jeśli mnie kochasz... to zgiń dla mnie. Cierp. Ja umrę również. Może gdy będziemy duchami, to wreszcie się połączymy. Razem w innym, lepszym wymiarze, w którym dobre rzeczy tak właściwie mogą mieć miejsce. Ale w tym świecie nigdy nie uwierzę, że zależy ci na mnie jako na mnie. Bo mnie nawet nie znasz.

Ali żachnęła się.

- Dobrze. Będę zjebaną damą z telenoweli, ale wciąż... mój ulubiony kolor? Mój ulubiony owoc? Ulubiony film? Najlepsze serie telewizyjne? Najbardziej ubóstwiane obrazy? Nie wiesz nic, Wiesławie. Nic o mnie. A więc nie możesz mówić, że mnie kochasz. A w takim razie nie... - jej głos zadrżał. - Nie powinieneś mnie całować. Krzywdę czynisz jedynie mi. W mojej religii taki pocałunek ma duże znaczenie. Powinniśmy być trzeźwi i rozgarnięci. Sam widzisz, jakie czasy nastały. Możemy zginąć... tak jak Sebastian zginął. Na serio w to wierzę. To nie była ostatnia śmierć tutaj. A ty sprawiasz, że myślę tylko o tobie. O zapachu twojego ciała. O szeleście twoich ubrań. O miękkości twoich włosów względem opuszków moich palców. Nie mogę myśleć tylko o tobie i przetrwać. Nie dajemy sobie siły. Jedynie rozpraszamy się.

Al-Hosam płakała. Jej twarz była pokryta wilgocią. Przyczepiła się do drzwi.

- Proszę nie idź za mną. Ale wiedz, że... jeśli zginiesz, to nigdy ci tego nie wybaczę. Masz żyć. Być szczęśliwy. Znaleźć dziewczynę, która nie byłaby tak zjebana jak ja. Urodzi ci dzieci i stworzysz rodzinę. Kiedy tylko wyrwiesz się z tego piekła. I to będzie bardzo dziwna rodzina. Bo sam jesteś dziwny. Ale pokocham ją. Nawet z zaświatów. Tak jak kocham ciebie i nawet śmierć... tego nie zmieni.


Aaliyah pokręciła głową.

- Okropnie upokarzam się, mówiąc takie rzeczy do ciebie. Ale i tak pewnie umrzemy, jak Sebastian to zrobił. Myślę, że to był dużo silniejszy zawodnik niż ja czy ty. Wciąż zginął. Dlatego pytam się ciebie. Czy pocałujesz mnie raz... ostatni raz... zanim wyjdę stąd. Mam misję do spełnienia. Poza tym nie chcę bać się, że jesteś agentem wroga lub chcesz mnie wykorzystać. Chcę z powrotem być po prostu sobą. Przy tobie czuję się jak inna osoba.

Ali przytuliła się do drzwi i zapłakała.

- Być z tobą to strach, a bez ciebie to trwoga. Ale że znam jedynie samotność, to do niej chce uciec. Pozwól mi odejść. Bo to moja decyzja. Może jestem głupia, rozdzielając się. Ale jestem też zbyt zjebana, aby być przy tobie. Niektórych osób nie uratujesz. Będę ciągle martwiła się i trwożyła. Zatruwała ci życie takimi monologami jak ten. Może jesteś dobrym człowiekiem pod tym wszystkim, ale nie mogę tego dowieść. W każdym razie musimy się rozdzielić. Poczuj się tak samotny, jak ja się czułam przez całe moje życie. To ogromne cierpienie, na które nie powinnam cię skazywać. Ale dla mnie może je zniesiesz.

Ali otworzyła drzwi i prawie przeszła przez nie.
- Pocałuj mnie ostatni raz. Na do widzenia. I wtedy zniknę. Tak jak tego pragnę. Pozwól mi na to.

Ali nie potrafiła zaufać Wiesławowi wtedy, gdy było wokół tak wiele inteligentnych, zmyślnych wrogów. Mógł być jednym z nich. Jej serce kazało pozostać, ale umysł ostrzegał, że w tej relacji jest coś naprawdę nie w porządku. Normalnie Al-Hosam nie miałaby nic przeciwko, bo w jej życiu zawsze wszystko było nie w porządku. Ale po wydarzeniach w obozie czuła narastającą panikę.

- Jeśli będzie ci łatwiej, to mnie znienawidź - szepnęła. - Ale i tak muszę odejść.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 09-01-2021 o 21:47.
Ombrose jest offline