Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-01-2021, 22:46   #81
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację

wcześniej

Nie za bardzo lubił Agaty Woś była rozpuszczonymi wrednym babsztylem ich znajomość opierała się jedynie na wspólnocie zainteresowań tańcem oraz stylu mówienia którą dziewczynami a całkiem niezłą jej dobrym gustem w kwestii muzyki oraz ubiór. Przewoziła mu na myśl puste dziewuchy z Beverly Hills więc była jakby przypomnieniem domu pośród tej polskiej małomiasteczkowość. Nie zamierzał z wredoto utrzymywać kontaktu po skończeniu szkoły ale w chwili obecnej uśmiechnął się równie fałszywie i przyjaźnie co ona i skinął głową na potwierdzenie jej słów.

Jazda karetką miała same plusy, uniknie tego głupiego obozu, wróci do jakiejś większej cywilizacji chociaż w polskim krajobrazie było to twierdzenie względne No i do tego będzie jakaś lepsza okazja żeby pogadać z feliksem choć tego co się stało na pewno się nie spodziewam...

W karetce

Pani Ania z jej głupio piosenką wkurwiała go niemiłosiernie irytacja była tak wielka że dostał migreny już miał wyprosić u ratowników coś na uspokojenie nawet jeżeli miałoby być to zastrzyk domięśniowy w pośladek na rozluźnienie mięśni zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć rozpoczęło się szaleństwo. Adam nigdy nie wierzył, w żadną magię, nawet nie Czy ty wał horoskopów ani nie nosił magicznych talizmanów dla jaj jak niektóre dzieciaki gdy miał ochotę na głupią rozrywkę to czytam sobie popcorn albo brawo chociaż wielkie rewelacje które tam były zapisane wiedział już bardzo dawno reszta była nudna Ale i tak były śmieszne.

Cała sytuacja z kartą tarota, dusznościami i nagłym przekonaniem o śmierci który posiadł za sprawą jakiegoś szóstego zmysłu zupełnie nie zgadzały się z jego całym światopoglądem ponieważ uważał się za osobę racjonalną. Mimo to, zebrał sobie całe zdecydowanie i próbując naśladować głos matki gdy rozkazywał swoim pomagierom albo służbie nakazał ratownikom zawrócenie choć było to sprzeczne z wszelkimi prawami logiki wraz z Mają przekonali dwójkę tych idiotów żeby zawieźli do obozu!

Już miał mówić coś o tym uspokajaczu, zaczął się nawet cieszyć że karta losu trafiła się akurat jemu zdawała się bardzo pasować do jego życia i charakteru A według opisu który razem z nią był, zapowiadała szczęśliwe zakończenie sytuacji z feliksem. Ledwo zdążył złapać oddech A znowu się wszystko spierdoliło, mieli wypadek Adam miał już tego wszystkiego dość!

Nauczony sytuacją z autobusu gdzie za dużo osób próbowało pomóc jednej osobie przez to wchodzili sobie w drogę a inni nie otrzymali potrzebnej pomocy albo otrzymywali ją za wolno doszedł do wniosku że Maja z ratownikami poradzą sobie z panią Anią.

Chodź Feliks uratujemy naszego klasowego grajka Piotrek Biegniemy Zostawcie go w spokoju!!!- Krzyknął i ruszył z odsieczą obiecał sobie jednak w duchu że nie daruję tym cholernym ratownikom i wymusi na nich podanie Jakiego środka na uspokojenie zanim sobie pójdą.
 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 24-04-2021 o 18:22.
Brilchan jest offline  
Stary 04-01-2021, 19:59   #82
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Łukasz & Feliks (MG) - Brygada RR

Odpływał, coraz mniej wiedział co się dzieje. Za późno, za późno…

Karetka zawróciła niemal w miejscu, wciskając chłopaka w karoserię. Próbował złapać kolejny oddech, ale to nic nie dawało, czuł jak pojazd przyspiesza, rzuciło go w drugą stronę. Kolejny pusty oddech, serce waliło jak oszalałe, próbując pompować nieistniejący tlen.

Wjechali, pierwszy haust w Rowach był niemalże euforyczny,wdech, wdech, wdech, wydech, wdech…
-O kurwa, o kurwa – powili wracała zdolność myślenia. Po chwili już klęczał przy Marcie, oddychała, żyła, ale nadal było z nią źle. Majaczyła, powtarzała tylko coś o Oldze. Łukasz nie wiedział o co chodzi. Schował jej kartę do jej kieszeni, a swoją obracał w palcach. To było chore, znaleźli w jakiejś swojskiej podróbce „Piły”, czy co? Karta wyglądała na starą, i za bardzo nie wiedział, co ten papież ma symbolizować. Marta była bardzo religijna, Łukasz… no.. nigdy nie był głęboko wierzący, ale teraz na pewno musiało się to zmienić. Boskiej ręki w tym nie widział, tylko prędzej piekielną, ktoś się nimi musiał świetnie bawić.
Wyciągnął zapalniczkę, chciał coś sprawdzić. Przesunął kartę nad płomieniem, najpierw w oddali, potem coraz bardziej zbliżał kartę do zapalniczki. Poczuł ciepło. Nie na ręce, w środku, coś rozpalało jego wnętrzności albo i Duszę. Zgasił płomień, a kartę schował do kieszeni, jak się pogniecie, to trudno.

Było źle.

Ledwo co przeżył wyjazd z Rowów, to teraz ledwo co przeżył kolejny wypadek samochodowy. Siedział przy grodzi, siła uderzenia wcisnęła go w ściankę za pasażerem. Potem szarpnięcie i Łukasz już leciał na środek, wprost na leżącą na noszach, czy jak się to tam nazywa, Martę. Udało się, boleśnie wsparł się na rękach, robiąc mostek nad leżącą dziewczyną. Jak teraz wstać? Chwytając się siedziska i uchwytów jakoś się wyprostował, dziewczynie tym razem nic się nie stało.
- Żyjecie? - Rzucił w przestrzeń. Wyjrzał do przodu, przednia szyba była popękana aż miło, widział też pogniecioną maskę i coś tam z przodu. Czyli jednak wypadek. Miał chyba deja vu, bo ponownie w tym chaosie szedł żeby coś zrobić, szarpnął klamkę i otworzył tylne drzwi.
- O ja cię - powiedział sam do siebie.
- Ratunku! Pomóżcie - już po pierwszym słowie zorientował się, że to Ozzy. I to w kościele, który przypadkiem znalazł się obok nich.
- Feliks! Feliks, żyjesz? - obrócił się do kolegi, dopiero teraz zauważając leżącą panią Królik z dziwnie wykrzywioną nogą. Krwawiła z szyi
- Zajmijcie się - rzucone ogólnie w przestrzeń, mając na myśli Majkę i Adama. Co do amerykańca nie był pewny, ale Maja to ogarnie. - Piotrek i pewnie ktoś jeszcze ma problemy. Idę z Feliksem.

Tutaj wszystko chce nas zabić. Ale tego już nie powiedział na głos.

Trzebiński zerknął na Łukasza. Przez chwilę jego wzrok był mętny, ale wreszcie odzyskał ostrość. Rozglądał się po otoczeniu. Chyba powoli wychodził z szoku.
- Czy każdy samochód, do jakiego wejdziemy, musi się roztrzaskać? - posłał pytanie ogólnie w eter.
Następnie jego wzrok spoczął ponownie na Zielińskim.
- Wiem, że to kościół... ale weźmy coś z sobą tak dla ochrony - powiedział i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu ewentualnym orężu. - Nie pomożemy mu, jeśli wparujemy tam tak po prostu... Chyba... chyba mu się dzieje krzywda, Łukasz... - dodał szeptem. Bał się, choć próbował tego nie okazywać.
Nie było czasu na długie rozmowy. Musieli działać szybko.

- Też tak myślę, ale coś złego w kościele, to tutaj naprawdę coś jest nie teges. - odpowiedział Łukasz, rozglądając się za czymś, co mogłoby się nadać na broń. Ale co do jej użycia to nie był przekonany, to nie było GTA. - skombinuj coś, ja już mam. Wyjął z kieszeni scyzoryk. - Tutaj wszystko chce nas zabić - teraz powiedział to na głos. Wciąż nie mógł to uwierzyć. Próbował się zorientować z którego dokładnie miejsca krzyczał Piotrek, czy gdzieś nie było zapalone światło. Uciekającego kolesia na razie pominął, Piotrek jest ważniejszy. Tylko co on robi w kościele?
- Zupełnie jak w Australii - odpowiedział Feliks. - Tak właściwie dużo gorzej niż w Australii.
Niestety w karetce właśnie nie było dobrej broni. Zdawało się, że również skalpelów tutaj brakowało. Łukasz miał więcej szczęścia na ulicy. Znalazł w koszu na śmieci rozbitą butelkę. Miała ostre końce, a jednocześnie dało się ją chwycić. Nawet nie ociekała zepsutym alkoholem, co było dodatkowo zachęcające. Feliks natomiast wyszedł z pojazdu z nożyczkami.

Łukasz spostrzegł, że paliło się w plebani na parterze. Drobne światełko, jak gdyby pochodzące ze świec. Budynek był ogrodzony i przed nim znajdowała się furtka. Jeszcze ciężko było określić, czy otwarta, czy zamknięta. Na szczęście siatka nie była zbyt wysoka.
- Nie! - rozległ się ponowny wrzask Piotra, ale wnet został uciszony, jak gdyby ktoś go zakneblował.
Łukasz zerwał się biegiem w stronę plebani.

Zieliński przywarł twarzą do ściany i powoli przesunął się w stronę okna. Do włamywacza albo kogoś z Faktu wiele mu brakowało, ale liczył że uda mu się coś zobaczyć, nie będąc zauważonym. Musiał działać ale był wystarczająco opanowany, żeby nie liczyć na otwarte drzwi. Zabrany Marcie różaniec wisiał mu na szyi pod koszulką, sprawdził dla pewności.
- Sprawdź drzwi - rzucił do Feliksa. - Ale ich jeszcze nie otwieraj.
Sam za bardzo nie wiedział, co chce zrobić, butelka to jest broń ostateczna. Rozejrzał się za jakimś kamieniem. Znalazł wiele różnych kamieni w ogródku.
- Otwarte - szepnął Feliks, który jednak te drzwi delikatnie otworzył, po czym znowu je zamknął. - Obiegnę plebanię dookoła - dodał i zniknął.
Tymczasem Łukasz spoglądał przez okno. Niestety widział jedynie przedsionek, natomiast akcja działa się w jakimś pomieszczeniu zlokalizowanym w głąb. Przesuwał się do następnego okna, ale to również niewiele mu dało. Następnie przeszedł dalej... po czym zdusił krzyk. Wpadł na kogoś.
- Kurwa - mruknął Feliks, który zdążył obiec całą plebanię. Nadciągnął na niego z drugiej strony. - Ale mnie wystraszyłeś. Z tyłu są jeszcze jedne drzwi, również otwarte. Którymi wejdziemy? Przednimi, czy tylnymi?
- Spróbujmy tylnymi, w razie czego wiemy gdzie są te główne. Prowadź. - Łukasz pochylony ruszył za Feliksem, chwycił jeszcze za większy kamień (wielkości pięści). Działał szybko, dalsze kroki układał ad hoc. Kamieniem można kogoś rzucić, jak piłką tenisową, a butelka to jest raczej do zastraszenia a nie do walki, miał nadzieję, że wystarczająco dobrze zagra praskiego kiziora.

Zanim weszli do środka, Łukasz zajrzał przez okno po tamtej stronie budynku.
Ujrzał jedynie świecące się światełko na korytarzu. Feliks nie był taki ostrożny. Piotr mógł umrzeć już kilka razy od tego czasu. Wskoczył do środka i pobiegł bez większego wahania. Trzymał w dłoniach nożyczki w pełnym uścisku. Bał się, ale to może strach dodawał mu siły.
Łukasz po rozejrzeniu się doszedł do wniosku, że to była... zwykła plebania. Nie spostrzegł w zasięgu wzroku niczego, co by go zastanowiło. Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Gdzieś tam jest Ozzy i muszą go uratować, Łukasz znał go na tyle dobrze, że na pewno to nie był głupi kawał. Ruszyli dalej, w głąb budynku. Teraz dopiero zajarzył, że ktoś tam siedział przy świecach.

Spostrzegł salon. Ujrzał pomieszczenie wykonane z drewna. Boazeria ozdabiała ściany, szerokie ciemne deski ułożono na podłodze. Ale Zieliński nie podziwiał wystroju wnętrz. Trzy staruchy znajdowały się nad związanym i zakneblowany Piotrem. Jedna z nich trzymała kopertę. Właśnie taką, jaką każdy z nich dostał w autobusie. Wąchała ją.
- Otwórz ją, otwórz! - krzyknęła jedna z nich.
- Za wcześnie, niedojrzała! - odparła na to druga.
- A nie możemy go po prostu zabić? Jak to działają te czary? - zastanawiała się trzecia.
Był tu jeszcze proboszcz stojący z tyłu. Sprawiał wrażenie bardziej naukowca i badacza, niż osobę zaangażowaną s zdarzenie. Wnikliwie obserwował wszystko, co się działo.
Tymczasem z góry schodów wynurzył się... nikt inny tylko Olga! Zbiegała na dół, chcąc bez wątpienia zaatakować zebranych.

Wzrok Feliksa spoczął na Łukaszu.
„Co robimy?”, zapytał bezgłośnie.
Co to robi Olga? - Łukasz przestał się zastanawiać.
- Ko-per-ta – zrobił jeszcze odpowiedni gest dłońmi. Była jeszcze nieotwarta, czyli Piotrek nie wiedział co tam jest. I nie wiedział, że musi ją chronić. Poprawka: MUSZĄ ją chronić. - I osłaniamy Olgę, idź z lewej, ja z prawej. Nie hamuj się. Naprzód!

Przeżyli dwa wypadki samochodowe plus próbę uduszenia. Teraz doszły do tego jakieś staruchy, którym z kościołem jest na bakier. Zieliński był wkurzony, i żadne słowiańskie złe Mzimu go nie powstrzyma. Choć ręce mu się lekko trzęsły. Jak ten ksiądz będzie próbował ich powstrzymać, to po prostu da mu w mordę. Liczył też na to, że zewnętrzne podobieństwa Feliksa i Łukasza wprowadzi zamieszanie.

Stan wyższej konieczności – tak sobie tłumaczył Łukasz, choć naprawdę chciałby tego uniknąć. W salonie znaleźli się zaraz za Olgą. Tyle co zrozumiał Martę, musiał chronić Olgę.

Idziemy razem
Nas nie pokona nikt
Przed wilczym stadem
Już opór wszelki znikł

Hejże wilki, hejże hola
Litości niechaj nie zna brat
Tu silne szczęki, silna wola
I zdobędziemy cały świat.
Idziemy stadem
Na świat nasz pada cień,
Wilczą gromadę dziś czeka wielki dzień


MUZYKA

 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
Stary 05-01-2021, 10:44   #83
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Spotkanie z Dyrektorką początkowo przebiegało w miare normalnie. Z czasem jednak, im więcej dziwnych pytań zadawał Wiesław, tym bardziej dziwnie zaczynało się robić. Owszem, niby pytania te nie były takie głupie, ale mimo wszystko... Amanda miała nieodparte wrażenie, że chłopak nie ma 17 lat, a z 40. Bardziej przypominał jej starych niż rówieśników. Jego zachowanie od początku było creepy, a jego dostawianie się do Ali równie niepokojące. Amandę dziwiło wręcz, że dziewczyna wciąż przy nim stoi, rozmawia z nim i nie czuje się osaczona. Zachowanie Czartoryskiego bowiem było nachalne, nie odstępował jej na krok, nie dawał jej żadnej przestrzeni, był tylko on i nikogo innego do dziewczyny nie dopuszczał. Już nawet domek chciał z nią dzielić, wykorzystując fakt, że koleżanki dziewczyny nie dotarły do ośrodka! Z boku okropnie się na to patrzyło. Wiesiek i Ali rozmawiali ze sobą od niecałych 8 godzin, a on już zdążył ją osaczyć na tyle, że dziewczyna dostrzegała w nim jedynego sojusznika. Wyglądało to co najmniej niezdrowo.

Mimo tego, spotkanie jakoś się toczyło. Chemikalia, niedźwiedzie... Serio? Nie brzmiało to zbyt wiarygodnie, bardziej w stylu "idźcie do tamtej części lasu" oraz "wejdźcie do tej budy". Dokładnie, bo nikt normalny nie wspominałby o takich rzeczach, gdyby chciał je ukryć, a tak, to sama zwróciła na nie uwagę. I jeszcze robić furtkę do części lasu w której sobie grasuje niedźwiedź jest totalnie bez sensu. No i dzikie zwierze, zagrażające życiu mieszkańców, nie zostało schwytane? Nie wiedziała już, co jest bardziej dziwne; to co się tutaj odpierdala czy Wiesiek.

W sumie wszystko potoczyłoby się znośnie, nudno, podejrzanie i normalnie, gdyby nie przybycie Bereniki i Julii. Albo może gdyby przybyły same, a nie ze zwłokami. Amanda na ten widok zareagowała bardzo gwałtownie. Zrobiło jej się niesamowicie gorąco, ciśnienie wzrosło, krew zawrzała przyspieszając puls. Blondynce zabrakło tchu, próbowała wciąż wdech, powinna wesprzeć Julkę, ale... Nie potrafiła. Pierwszy krok, jaki dała w stronę tego dramatycznego zdarzenia, zakończyła tym, że nogi się pod nią ugięły, przed oczami pociemniało i upadła tracąc przytomność. Nawet nie była świadoma, jak długo była nieobecna.

Do Amandy dochodziły krzyki i szepty, słowa i dźwięki, czyjś dotyk, ale… Wszystko to zdawało się docierać do niej jakby przez wodę. Czuła się przez chwilę, jak gdyby znalazła się pod taflą, w morzu, i nie potrafiła złapać oddechu. Nawet wibracje telefonu w tylnej kieszeni spodni były jakby odległe. Niby dotykały jej ciała, ale nie była pewna czy to realne.

Blondynka z trudem uniosła ciężkie powieki. Nie była świadoma niczego, co wokół niej się dzieje. Wiedziała jednak, że po tym zdarzeniu będzie silniejsza, że następnym razem taka sytuacja nie wpłynie na nią w podobny sposób, że będzie lepiej. Zamglona postura jakiejś postaci ukazała się przed jej twarzą. Kontury pomału zaczęły się wyostrzać, poprawiać, nabierać człowieczeństwa. Uśmiechnęła się słabo, gdy dotarło do niej, że to Pan Sylwester. Był zawsze taki miły i próbował dbać o innych, więc nie zdziwiło jej to, że i teraz się nią zainteresował. Chciał pomóc, bo wszyscy inni pomagali gdzieś indziej. On jako jedyny zainteresował się właśnie nią.

Sabotowska uniosła się słabo do siadu. Rozmasowała odruchowo tył głowy, ale nie wyczuła żadnego guzka. Nie odczuwała też bólu innych części ciała, jakby jej upadek był naprawdę miękki. Niebieskie oczy spojrzały na nauczyciela łagodnie.
- Przepraszam… - wymamrotała. Wokół Sebastiana zaś zebrało się mnóstwo osób. Amanda zrozumiała, że to nie były jednak zwłoki, a ranna osoba. Ulżyło jej. Skoro Julia go reanimuje i jeszcze Jacek zaczął coś przy mężczyźnie robić, no to nie umrze. Bo nie umrze, prawda?

Pan Sylwester podał Amandzie rękę, pomógł jej wstać. Dziewczyna podziękowała, tak samo jak za krzesło, które jej podsunął, aby usiadła. Zaschło jej też w gardle, ale nie miała czelności prosić, nie była księżniczką, nie chciała wokół siebie szumu.
- Chyba powinnam pójść do domku, odpocząć trochę - oznajmiła cicho, ale wiedziała, że przynajmniej jedna osoba jej słucha i się nią interesuje. Tyle w sumie wystarczyło. W tej chwili chyba nikt nie chciał być sam.

Zanim jednak wcieliła swoje słowa w życie, zamieniła parę słów z Alanem. Bała się tutaj zostawać długo, bała się być świadkiem czyjejś śmierci, bo nawet jeśli Sebastian przeżył... Julia teraz potrzebowała jego, nie jej. Co jednak, gdy on nie przeżyje? Kto się nią zaopiekuje? Amanda nie była pewna co zrobić. Może poczekać na zewnątrz? Nie chciała aby Julia była sama, dlatego nie chciała odchodzić, ale jednocześnie wolała, żeby Sebastian przeżył. Ciężko jej się patrzyło na zamieszanie wokół rannego mężczyzny.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 07-01-2021, 09:59   #84
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Dzięki Nami za wspólne sceny!

Pytania

Alan siedział na krzesełku, co chwila rozmasowując spuchniętą nogę. Tak jak się spodziewał, Halmann zachowywała się jakby nic się nie stało, jakby żadnemu z uczniów nie stała się krzywda, przekonująco weszła w rolę troskliwej kierowniczki obozu. Z każdą minutą czuł się coraz bardziej sfrustrowany, ta gra pozorów doprowadzała go do szału, rzeczywistość przedstawiano im jakby byli upośledzonymi dziećmi. Przypomniał sobie moment z dzieciństwa, gdy do przedszkola przyszedł święty Mikołaj. Alanek od razu rozpoznał, że za siwą brodą i grubymi berylami ukrywa się ojciec Matiego. O dziwo własny syn go nie rozpoznał, przekonany, że przebieraniec naprawdę przyleciał na reniferach z północnego bieguna. Kiedy mały Wiaderny zdemaskował oszusta, nauczycielki próbowały zrobić z niego małego kretyna, oskarżyły, że zmyśla i próbuje popsuć dzieciom zabawę. Gdy chłopczyk zaczał się wykłócać wyprowadziły go do drugiej sali. Alan nie pamiętał okresu dzieciństwa, ale ten moment wrył mu się w głowę, był jak stara blizna. Teraz czuł się podobnie, tylko zamiast przedszkolanek swoje wysrywy sprzedawać mu próbowała kierowniczka obozu „Słowianie”.

- Niedźwiedzie? Tutaj? Nad morzem? Nie zmyśla pani? – wypalił w końcu przyglądając się uważnie reakcji kobiety.
Kobieta spojrzała na niego z pewną wyższością damy, której zarzucano kłamstwo.

- Oczywiście nie spacerują plażą - powiedziała. - Jednak znajdują się w okolicznych lasach. Las jak to las. W każdym panuje określona, podobna flora i fauna - dodała, nie do końca prezentując właściwą wiedzę z dziedziny ekologii. - Jod w powietrzu nie odstrasza niedźwiedzi, dlatego też znajdują się w okolicznych lasach. Pewnie już wiecie, że to teren parku narodowego. Znajdują się tam również dziki, kuny oraz rysie - dodała, zamyślając się, czy może nie przesadziła. Nie sprawiała wrażenia ekspertki co do lokalnej biocenozy, więc... rzecz jasna wypowiadała się na jej temat.

Alan nie był stałym bywalcem nadmorskich kolonii a wakacje spędzał w zagranicznych kurortach, miał jednak pewne wyobrażenie jak wyglądają ośrodki wczasowe. Być może były ogrodzone, ale na pewno nie dlatego, że w lesie grasują drapieżniki. Nigdy, ani w telewizji ani gazetach nie natknął się na żadną wzmiankę o niedźwiedziach nad morzem. Halmannowa zmyślała na poczekaniu i sama chyba nie była przekonana co do swojej bajeczki.

- A co z naszymi przyjaciółmi? – zapytał kończąc temat zwierząt – Ktoś ma z nimi jakiś kontakt? Bezpiecznie dojechali do szpitala?
Kobieta zastanawiala się przez moment.

- Ja nic nie wiem na ten temat. W razie potrzeby, zawsze możecie liczyć na nasz punkt medyczny. Jest wyposażony we wszelkie sprzęty medyczne, leki, opatrunki… wszystko, co może przydać się w takim miejscu jak to. Oczywiście nie założymy tam gipsu, ani nie nastawimy złamania, ale zwichnięcia, stłuczenia… to wszystko jak najbardziej może zostać zaopatrzone.
- Zadzwonię do Ani… to znaczy pani Ani… - pan Piotr wstał i ruszył na bok, aby swoją rozmową nie przeszkadzać reszcie w zadawaniu pytań. Trwało to chwilę, po czym wrócił. - Nie odbiera. Może nie ma zasięgu? Albo rozładował się jej telefon? - zasugerował. - Niestety nie mam przy sobie telefonów do reszty uczniów - mruknął, zasępiony i usiadł na miejscu. - Ma je przy sobie… Ania - dodał ciszej.
Rzeczywiście, nauczyciele przed wycieczką prosili o zebranie telefonów od uczniów. Na wypadek jakiegokolwiek zagrożenia. Tych było bez liku.

Nastolatek zerknął na zegarek sprawdzając godzinę. Chciał przeciągnąć spotkanie tak długo jak to możliwe by dać Matiemu i Azjacie więcej czasu, na wyczyszczenie składziku i sprawdzenie biura Halmannowej. A że nikt po za Czartoryskim nie palił się do zadawania pytań, musiał dalej strzępić język.
- W autokarze otrzymaliśmy koperty nadane do szkoły z ośrodka „Słowianie” – przypomniał sobie Wiaderny –Turlecki….sor Turlecki twierdzi, że przygotowana jest jakaś gra, ale w programie nie ma żadnej wzmianki na ten temat. Może pani zdradzić coś więcej?

Kobieta pokiwali głową.
- To są ważne koperty… i to ciekawa sprawa, że o nich pamiętacie - mruknęła. Bardziej do siebie. - One będą związane z Chrztem. Albo Niespodzianką. Nie pamiętam, które będzie miało miejsce później i właśnie o to mi chodzi. Czy ktoś ma plan przy sobie? - rzuciła w przestrzeń. - Ogólnie to oba wydarzenia nazwałabym niespodziankami, ale to byłoby mniej chwytliwe - mruknęła. - Nic więcej rzecz jasna nie powiem. Inaczej nie byłoby w tym żadnej zabawy. Po prostu nie zgubcie i nie zniszczcie ich, inaczej stracicie naprawdę wspaniałą rzecz - powiedziała. - Pozwólmy na razie tym kopertom czekać i chłonąć ducha waszego wspaniałego, młodzieńczego wigoru.
Śmierć Sebastiana Ceyna

Alan z niedowierzaniem patrzył na przychodzące smsy. Poczuł skurcz w żołądku odczytując wiadomość od Mateusza. Takie żarty nie były w stylu jego przyjaciela. Ja go tam wysłałem, pomyślał z trwogą. Nienawidził mieć wyrzutów sumienia, ostatni raz czuł się tak, gdy dowiedział się, że Diana przez niego próbowała się pociąć. Już miał nacisnąć zieloną słuchawkę i oddzwonić, kiedy w głowie zaczęło kotłować się złowieszczenie pytanie, dlaczego ani Adrian ani Mati nie zadzwonili. Te SMSy mógł wysłać każdy. Na przykład, żeby sprawdzić, kto odpowie na wołanie o pomoc. Chłopak czuł się zupełnie bezsilny, bezradny. Nie wiadomo co by zrobił, gdyby nagle do pomieszczenia nie wparowały Julia i Berenika. Widząc ciało Ceyna, Wiadernego sparaliżowało. Czy on nie żyje? pomyślał zszokowany. Marzył, żeby zrobić mu krzywdę, rozwalić ryj, połamać nos, wybić zęby, może nawet kiedyś odeszczać się na jego trumnę, ale gdy zobaczył sztywne, nieruchome ciało nauczyciela odczuwał tylko strach, żadnej satysfakcji. Zdał sobie sprawę, że jeśli historyk jest trupem, ich umowa jest nieważna, a Julia stała się bezwartościowa. Nie będzie już kartą przetargową, gdy sprawy pójdą naprawdę źle. Plan, który Alan układał sobie w głowie gdy próbował oddać Ceynowi swój telefon poszedł się jebać. Chłopak w końcu wyrwał się z odrętwienia. Działał na adrenalinie. Jeśli nauczycielowi nie da się pomóc, może chociaż spróbuje dowiedzieć się co stało się z Matim i Adrianem
- Trzeba zadzwonić na pogotowie – wychrypiał blady jak ściana. Choć pod gardło podchodziła mu żółć, gdy zbliżał się do sztywnych zwłok, próbował zachować pozory spokoju. Gdy tylko ciało Ceyna spoczęło na ziemi, sprawdził kieszenie spodni, szukając telefonu mężczyzny. W autobusie historyk wpisał sobie jego numer do kontaktów, więc Alan liczył, że wciąż ma komórkę przy sobie.

Posiadał ją. Komórka nie wyglądała na zwyczajną. BlackBerry Electron 8700. Na szczęście nie była zablokowana hasłem. Alan mógł zacząć przeglądać jej zawartość, jeśli chciał. Poza tym Sebastian posiadał jeszcze pęk kluczy oraz portfel. Działania chłopaka obserwował pan Sylwester.

Alan próbował był skoncentrowany, ale rozpętał się chaos, kątem oka wyłapał, że Amanda zemdlała, Julia przeraźliwie szlochała a Berenika…dziewczyna wyglądała na pojebaną, ale nie wierzył, że byłaby zdolna umyślnie skrzywdzić Ceyna, jej wyraz twarzy sugerował, że mówi raczej prawdę i mocno przeżywa to co się stało. Wiaderny kuśtykając wycofał się kilka kroków w tył. Przepisał na telefonie chyba martwego historyka numer Mateusza a potem nacisnął zielony przycisk nawiązując połączenie. Przyłożył telefon do ucha z drążącym sercem czekając na to, kto zgłosi się po drugiej stronie słuchawki. Modlił się, by usłyszeć głos przyjaciela. Zauważył, że wkurwiona Halmann szlochając zeszła z podestu a dłoń włożona nagle w kieszeń nie wróżyła niczego dobrego.

Połączenie doszło do skutku.
- Jesteście bardzo niegrzecznymi dzieciakami - usłyszał głos młodej dziewczyny.
Był ostry, świeży, pełen życia, złości i energii.
- Zdaje się, że trzeba was nauczyć manier - połączenie dokonało się. Na sam koniec rozległ się dziwny szelest metaliczny… Po czym komórka przepaliła się. Tak po prostu. W dłoni Alana.

- Alan… W porządku? - Amanda podniosła głos, aby stojący nieco dalej blondyn mógł ją usłyszeć. Widziała, że przez chwilę jakby rozmawiał przez telefon, potem jednak jakby dziwnie zamarł. Miała wrażenie, że jego mimika zmieniła się.

Wiaderny wypuścił zniszczony telefon z ręki, w głowie mu szumiało, płacze i krzyki ucichły, przez moment stał sparaliżowany, pożerany przez swój własny strach. Usłyszał swoje imię i spojrzał pustym wzrokiem na Amandę. Dziewczyna się ocknęła, patrzyła na niego, coś mówiła.
- Mati… co ja narobiłem…. – wyszeptał łamiącym głosem i pokręcił głową. Nie, nie było w porządku. Było, bardzo, bardzo kurewsko nie w porządku. Wyciągnął swój telefon i wystukał na klawiaturze smsa.

Cytat:
CZEGO OD NAS CHCESZ? ZOSTAW MATEUSZA W SPOKOJU, JA GO WYSŁAŁEM DO SKŁADZIKU, TO ZE MNĄ MASZ KOSĘ.

Wiadomość wysłał na numer przyjaciela po czym podszedł do Amandy.
- Mateusz…ktoś ma jego telefon, groził mi.
Amanda patrzyła na chłopaka z początku zwyczajnie, po chwili jednak zmrużyła oczy, jakby informacje docierały do niej z małym opóźnieniem.
- Co…? Ale jak to? - zapytała niepewnie, starając się miarowo oddychać. Jeszcze trochę wirowało jej w głowie, ale pomału robiło się lepiej. Bardziej znośnie. Nie ryzykowała póki co wstawania na równe nogi, choć pewnie im szybciej by spróbowała, tym szybciej by się przyzwyczaiła do pozycji pionowej.
- Może sobie jaja robił, wiesz jaki jest - próbowała jakoś wyjaśnić, nie chcąc nawet uwierzyć, że naprawdę mogło stać się coś złego. - Pewnie dał komuś aby powiedział coś głupiego, bo widział, że jesteś spanikowany, podejrzliwy wobec całej sytuacji i chciał po prostu wykorzystać to co się dzieje, podkręcić to… Sam wiesz - Amanda nie wiedziała czy wierzy w to, co mówi. Ale próbowała.

Dopiero teraz Alan dostrzegł, że jego rówieśnicy próbują ratować Ceyna, jednak uwagę skupił na Halmannowej. Czy historyk żył czy nie, skończyła się gra pozorów. Planował brać udział w przygotowanej tutaj szopce, uśpić czujność porywaczy, ale teraz kierowniczce trudno będzie przekonać nastolatki, że to zwyczajna wycieczka. Wypadek autokaru i uczeń ze złamaną nogą jakoś przeszli, ale martwy nauczyciel to za wiele.
- To…. nie brzmiało jak żart – odpowiedział łamiącym głosem – Nie wiem co tu się odpierdala, ta kobieta zdalnie zniszczyła telefon Ceyna, dosłownie przypalił mi się w ręku. Nie wiem jak to możliwe, słyszałem o wybuchających bateriach, ale kurwa…
Chłopakowi zabrakło słów.

Amanda głośniej przełknęła ślinę. Kiedy Alan spojrzał w stronę umierającego nauczyciela, dziewczyna odruchowo podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem. Szybko jednak powróciła do patrzenia na twarz Wiadernego; mimo wszystko była mniej przerażająca. W ciągu tak krótkiego czasu zdążyła zapomnieć, jak mocno obojętny był jej wcześniej Alan i jak źle o nim myślała. Czemu nagle zdawał się być bardziej ludzki i naturalny? Taki… Prawdziwy.
Aktualnie, mimo iż się starała, nie potrafiła znaleźć logicznego wytłumaczenia na wszystko. Nie panikowała jednak jak Wiesław, który niby typ logicznie myślącego, a pierdolił o demonach, diabłach i ki chuj wie jakich jeszcze nadnaturalnych zjawiskach, jakby horrory mu za mocno weszły. Absurdalne zachowanie.
- Może tam chodźmy. Jeśli coś się stało, to wokół budki będą chociaż ślady, cokolwiek - zaproponowała blondynka. Westchnęła głośno nim podjęła próbę wstania - Już mi lepiej, a mimo iż nam nie wyszło… Zmartwiłeś mnie. Mati jest jak jest, ale ma w sobie coś dobrego i nie chciałabym, aby coś złego się stało. Powinniśmy się pospieszyć, to przecież niedaleko.

Chłopak przytaknął, Amanda miała rację. Nie było czasu do stracenia. Alan wciąż pamiętał sen z braćmi Diany, wciąż pamiętał ich słuszny gniew. Nie zniesie kolejnej osoby w swoim życiu, którą skrzywdził. Zwłaszcza, że Mateusz to jego przyjaciel, wychowywali się razem niemal od kołyski.
- Nie chcę cię narażać, ja go tam wysłałem, to moja wina. Nie wiadomo co ci popierdoleńcy chcą nam zrobić, może wysłali tego smsa, żeby nas tam zwabić.

- Hej, spokojnie - Amanda wstała niespiesznie i położyła chłopakowi otwartą dłoń w okolicy mostka. Spojrzała na jego zmartwioną twarz ze spokojem w oczach. W jej anielskiej urodzie było coś uspokajającego, choć nic nie było w stanie znieść tego lęku i niepewności, jaka teraz narosła - Nie jesteś sam. Poradzimy sobie razem, może naprawdę nic mu nie jest tylko zgubił telefon. Ok? - blondynka próbowała lekko się uśmiechnąć. Jej wzrok co moment błądził na akcje reanimacyjną Sebastiana i płacz Julii. Scena rozdzierała serce, Amanda czuła się bezsilna. Być może więc i lepiej będzie zamiast stać bezczynnie, to jednak coś zrobić?
Spojrzeniem wróciła do Alana.
- Chodź. Im szybciej tym lepiej. A we dwójkę na pewno i bezpieczniej, jeśli twoje przeczucia cię nie mylą.

Wiadernego zaskoczyła odwaga dziewczyny, nie sądził, że stać ją na taki gest, zwłaszcza, że Mateusz narobił strasznych świństw . Może to wszystko wydarzyło się po coś, może przyjechali tutaj, by odkryć z jakiej gliny są ulepieni, kim naprawdę są pod maskami stereotypów, przeszło mu przez myśl. Pomógł jej wstać, sam oparł się o kostur, który służył mu za laskę.
- Dobra. Ale jak coś się będzie działo, uciekaj, ok? – poprosił po czym ostatnim okiem rzucił na Halmann. Jeszcze zdąży się z nią policzyć. Najpierw Mati.

Amanda kiwnęła głową porozumiewawczo. Nie było czasu na zastanawianie się. Oboje ruszyli w stronę składzika, w którym powinien być Mateusz jak najszybciej było to możliwe. Z nogą Alana było co prawda ciężej, ale radził sobie. Blondynka nawet poczuła coś w rodzaju dumy, kiedy spoglądała na to, jak to wszystko dzielnie znosi.



W drodze do składziku


Alan z sercem ściśniętym pod gardłem szedł obok Amandy w stronę składziku. Noga była sztywna i spuchnięta, bolało, ale próbował skupić myśli.
- Amanda, musimy wziąć pod uwagę, że te pojeby mają wspólników i Ceyn nie jest jedynym z naszej grupy, który jest w to zamieszany. Dziadek twierdził, że mu się rozszczelniły butle z helem, ale nikt nie sprawdził, co w tych butlach faktycznie było. Jest jeszcze ten obślizły typ, Czartoryski. Skurwiel skądś wiedział, że gadałem z Ceynem. Jak Turlecki przydzielał domki, od razu wyskoczył, że chce mieszkać z Łukaszem i Piotrkiem. A ich tu przecież nie ma, chuj wie co on w tym domku chce sam robić.. Nie wiem co w tym typie jest, ale mam ciarki jak tylko pojawia się obok. Kiedyś prawie mu przyjebałem, jak mi zaglądał przez ramię w telefon. Jak się teraz zastanawiam, to mógł wystawić im Mateusza, słyszał naszą całą rozmowę w domku.

Blondynka trawiło informacje na bieżąco, więc nie musiała się długo zastanawiać.
- Totalny z niego kripol - odpowiedziała w swoim stylu i objęła się rękami, jakby sama siebie pragnęła pocieszyć i uspokoić - Nie mogę go słuchać, jak pierdoli swoje brednie, a jeszcze sam fakt jak się przykleił do biednej Ali… Kurwa, gdyby Marta tu była! Posłuchałaby jej na pewno, mnie nie posłucha, nawet nie jesteśmy dobrymi koleżankami… Przecież gdzie ona się nie odwróci to ma ryj Wieśka przed oczami, otoczył ją jak jakiś zjeb, ona nawet nie może swobodnie oddechu wziąć, bo ten już jest obok jak jakaś jebana ściana. - Amanda wyraźnie się zdenerwowała - Sorki, zboczyłam z tematu. Ciebie martwi to, że może jak kret działać ze sprawcami, a mnie to, w jaki sposób osaczył Ali. Jezu, nigdy w szkole nie zwracałam na niego uwagi, był po prostu klasowym dziwakiem, z którym się nie gadało, a teraz tak naprawdę nic o nim nie wiemy, a on jest wszędzie, wie wszystko, słyszy wszystko, gdzie się nie obrócisz to widzisz jego mordę, która się gapi na ciebie w milczeniu i zbiera informacje. On jest tak pojebany! - nastolatka nie wytrzymała z potokiem słów. Wystarczyło, że Alan wspomniał o Czartoryskim, a Amanda nie potrafiła powstrzymać swojego potoku. Już wcześniej, gdy rozmawiali w domkach, zwróciła uwagę na to, jak bardzo creepy jest Wiesiek.

- No właśnie to jest zastanawiające. Ledwo typa kojarzę, ale pamiętam, że zawsze siedział sam jak pizda na korytarzu i gapił się na ludzi. Teraz mu się morda nie zamyka, jakby się normalnie z tego wszystkiego cieszył. Jeśli dowiem się, że nas sprzedał, to przysięgam, że go kurwa zajebię. A ta Aliyah…jeśli mówisz, że on osaczył Muzułmankę, to też moja wina…nawrzeszczałem na nią, byłem wkurzony, bo pieprzyła bez sensu. Jeśli ten kutas to wykorzystuje i próbuje od nas izolować, to ja pierdolę, przecież dziewczynie trzeba pomóc. Później ją znajdziemy, teraz sprawdzimy co z Matim.
Alan przypomniał sobie jak próbował się pastwić nad Wakfieldem i resztą uczniów, która z różnych powodów wydawała mu się gorsza od niego. Był idiotą, pieprzonym kretynem, bo wyglądało na to, że w czasie gdy ścigał kolorowe ptaki, pod nosem miał prawdziwego drapieżnika. Predator w tym zajebistym filmie ze Schwarzeneggerem też był niewidzialny a jak już pokazał swój przebrzydły ryj wszystko się zesrało. Przypomniała mu się strzelanina z Columbine, czytał o pojebach, którzy to zrobili i gdyby miał stawiać kto w Janie Chrzcicielu otworzy ogień do uczniów, byłby to Wiesiek Czartoryski.

- Masz rację - przytaknęła mu blondynka, bowiem zgadzała się. Rany, chyba pierwszy raz się zgadzała z Wiadernym, a może po prostu pierwszy raz w pełni go słuchała? No i w końcu nie wydurniał się z Matim, nabrał sporo powagi. Amandzie to się bardziej podobało od bycia infantylnym pozerem, za którego większość czasu uchodził. Ale też nie ma co się oszukiwać, w szkole na co dzień warunki były inne, był luz, prawie zero obowiązków, nikt nie umierał i nie działa się ludziom krzywda. A teraz? Było inaczej. I chyba każdy stawał na wysokości zadania.
- Martwię się o niego coraz bardziej - dodała na koniec. Może i nie była zakochana w Mateuszu, a ich związek był bardziej na podstawie “bo może się uda”, ale wciąż go lubiła. Był głupi i niepoważny, ale… W jej mniemaniu był dobrą osobą. Potrafił się zmienić pod jej wpływem, więc na pewno był. Im bliżej składzika byli, tym bardziej się bała. I szczerze cieszyła się, że nie jest sama.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 07-01-2021, 18:22   #85
 
Sorat's Avatar
 
Reputacja: 1 Sorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputację
Nika i Julia - wejście trupa

Gdy dowiadujesz się, że ktoś został zamordowany, śmiech zasadniczo nie jest najlepszą reakcja. Prostując się znad ciała Ceyna Nika zacisnęła mocno szczęki, aby nie wypowiedzieć światłej rady na głos. Byłoby to wybitnie nie na miejscu, zresztą na razie nikomu w okolicy nie dopisywała przesadna wesołość. Zamiast niej królował strach, szok i chaos, przyprawiające Szumną o gorącą chęć wycofania się… albo zwykłego otworzenia ognia maszynowego i przeciągnięcia serią po całej sali. Żeby się uspokoić przywołała obraz gabinetu terapeuty, jego spokojnego głosu. Tego jak wygodnie rozpiera się w fotelu, składa czubki palców dłoni, tworząc małą kościelną wieżyczkę, i tłumaczy jej, dlaczego nie może spać, dlaczego nie może jeść, dlaczego nie może czytać i dlaczego wszystko, co inni ludzie robią, wydaje się jej idiotyczne, bo cały czas myśli o tym, że na końcu czeka ich wszystkich nieuchronna śmierć. Historia zatoczyła koło, znów Dżuma stanęła na sztywnych nogach kata i spoglądała na swoją ofiarę… tylko tym razem naprawdę nie chciała zabić.
Mijały miesiące i lata, ale jednego wciąż nie straciła: talentu do destrukcji.
- Był wypadek, z mojej winy. Potrzeba mu ratmeda - pokonując ścisk wokół krtani odezwała się wreszcie, robiąc krok do tyłu, a przez zdenerwowanie przebiła się złość. Wokół rozlegały się krzyki o karetkę, ale nikt nic nie robił. Psychologia tłumu lemingów, kurwa mać. Wyjęła więc z kieszeni własny telefon, wystukując numer 112 i przyłożyła go do ucha.

Pan Sylwester powoli ruszył w stronę Amandy. Pogładził ją po ramieniu i głośno wymówił jej imię. Następnie obejrzał jej głowę. Na szczęście nie dostrzegł rany.
- Biedna dziewczyna! - krzyknął. - I ten młodzieniec! - przesunął wzrok na Sebastiana. - O rety! Ale się porobiło.
Tutaj miał rację, rzeczywiście się porobiło.
- Amando, otwórz oczy! - wrzasnął. - Obyś sobie nic nie zrobiła, dziewczyno!
Tymczasem pan Piotr po prostu stał, tak właściwie sparaliżowany. Kiedy wyobrażał sobie tę wycieczkę, spodziewał się niespodziewanego. To jednak było wielką przesadą. Wręcz komiczną, choć wcale mu nie było do śmiechu. Powoli zerknął na głośnik. Dziwił mu się. Jak mógł nadal wypluwać radosne nuty starego przeboju okresu letniego? Nie miał za grosz taktu lub wyczucia. Potem znów przeniósł wzrok najpierw na Amandę, a potem na Ceyna.

- Tutaj centrum powiadamiania ratunkowego - kobiecy głos przekazał informację Berenice. - W czym mogę pomóc?
Ciężko było usłyszeć dźwięki z drobnemu głośniczkach w uogólnionym rozgardiaszu, który właśnie zapanował.

Tymczasem miała miejsce rzecz niespodziewana. Obraz z rzutnika na chwilę zamigotał, ukazując sylwetkę Sebastiana Ceyna. Rozmytą, niewyraźną, ale bez wątpienia jego. Miało to miejsce jedynie przez ułamek sekundy i zdecydowana większość osób zbagatelizowałaby to jako efekt szoku. Może i słusznie?
- CO ZROBIŁAŚ, PIEKIELNA DZIEWUCHO! - wrzasnęła Elżbieta Halmann.
Wyskoczyła z podestu na deski sali i wyciągnęła palec w stronę dziewczyny. To był przerażający widok. Wiele osób na miejscu Szumnej najpewniej oddałoby w tej chwili mocz. Na twarzy dojrzałej kobiety pojawiły się łzy. Ale główną emocją był gniew.
Zaczęła coś mamrotać pod nosem, wkładając rękę do kieszeni.

Tymczasem Ulyanova klęczała obok nieruchomego ciała, trzymając go za rękę i kiwała się w przód i w tył. Mówiła coś, poruszając niemo wargami, nie mogąc oderwać oczu od zakrwawionej twarzy. Dopiero wrzask starszej kobiety ja otrzeźwił, będąc substytutem siarczystego policzka prosto w zapłakaną twarz.
- Zatknis’... Zamknij się! Zamknij się! - sama zaczęła krzyczeć, wchodząc na wysokie, piskliwe tony - Zamknij się i… zrób coś! Zróbcie coś! Wezwijcie doktora! C… coś zrobicie!

Krzyki Ulyanovej urwały się nagle, równie nagle jakby ktoś uciął je nożem. A wszystko przez to, że Ceyn przestał oddychać. Albo nie oddychał już od dłuższej chwili, co umknęło dziewczynie, lub nie chciała tego widzieć i wierzyć. Widok nieruchomej klatki piersiowej przebił się przez żałość oraz szok.
- Niet… nie nie nie nie… - wyszlochała puszczając ściskaną dotąd dłoń. Pociągając nosem uniosła się na kolana po czym, jak automat, przyłożyła obie ręce do ciała historyka i zaciskając szczęki zaczęła serię ucisków, które miały zakończyć dwa oddechy przed następną serią.

Nie dokończyła jej jednak, kiedy obok przyklęknął jakiś chłopak. Zaczął mówić, dziewczyna podniosła na niego zapłakane oczy. Przyniósł jakieś ustrojstwo, wyglądało na defibrylator. Parę razy widziała takie urządzenia w klubach, ale nigdy nie używała. Słuchała więc Gołąbka który naprawdę wyglądał jak ktoś wiedzący co robi.
- Yatsek... pomogi jemu. Ty yego spasesh', da? - zduszonym głosem mówiła do niespodziewanego ratownika, odsuwając się aby mógł działać.
- Ya zaplachu mnogo... skol'ko ty khochesh' - łkając skakała spojrzeniem od nieruchomego ciała do Jacka i mówiła choć nie po polsku. - Ty spasayesh' yego, da? Yatsek?
 
Sorat jest offline  
Stary 08-01-2021, 08:32   #86
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Jacek jak na dobrego syna pielęgniarki przystało, czym prędzej wybiegł z sali na korytarz. Nie zamierzał jednak zostawić kolegów samych sobie. Pamiętał, że mijali szafkę, w której znajdował się defibrylator. Jąkała biegł ile tylko sił w nogach, a po kilku chwilach upadł głośno na kolana przy ciele Ceyna - naprzeciwko Julii. Widział, że ta przystąpiła już do resuscytacji.
Gołąbek nacisnął przycisk włączający AED. Wiedział, że urządzenie zacznie mu głośno wydawać polecenia co i jak zrobić. Całe szczęście, bo nie pamiętał do końca procedury. Defibrylatory były jednak z grubsza idiotoodporne.
- Cze… Czekaj… - odezwał się do Rosjanki, kiedy ta przywarła ustami do historyka. Jacek tymczasem chwycił koszulę Sebastiana i rozerwał ją, odsłaniając klatę. Pospiesznie chwycił za maszynkę do golenia, pozbywając się włosów z piersi Ceyna. Domyślał się, że niektórzy koledzy muszą mieć nieźle zdziwioną minę.

Nie wiedział o co pyta Julia. Nie znał rosyjskiego i nie miał pojęcia co znaczy "spasayesh".
- D...Da... - potwierdził na wszelki wypadek, zakładając że to pomoże dziewczynie się uspokoić. Z frustracją stwierdził, że nie udało mu się wypowiedzieć płynnie nawet jednej, cholernej sylaby!
- Krwa…. Krwa… Krwawienie na gło… gło… głowie. Za… za… tamuj ktoś - wyjąkał Gołąbek szermując maszynką i czekając na polecenia defibrylatora.
 
Bardiel jest offline  
Stary 09-01-2021, 21:34   #87
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Julia, Berenika, Jacek, pan Sylwester, pan Piotr

W budynku administracyjnym panował chaos. Ludzie uciekali. Wpierw Wiesław i Aaliyah opuścili salę. Potem Alan i Amanda. Robiło się pusto, zwłaszcza że i tak od początku zebrania na sali było mało ludzi.

Pan Piotr spoglądał na dyrektor Halmann. Na przemian robił krok do przodu i do tyłu. Z jednej strony chciał jej pomóc. Uspokoić i wyciszyć, wziąć na bok, gdzie przestałaby terroryzować uczniów. Jej zachowanie zdawało się naprawdę mało profesjonalne i bardzo dramatyczne, nawet jeśli było uzasadnione. Z drugiej strony kobieta przerażała go i bał się do niej podejść. Nie wiedział do końca dlaczego, bo co takiego mogła mu zrobić? Raczej niewiele. Ale instynkt przetrwania wibrował, każąc czym prędzej uciekać.
- Piotrusiu, wyjdźmy na zewnątrz - powiedział do niego pan Sylwester.
Położył mu dłoń na ramieniu.
- Pozwólmy biedaczce przeżywać rozpacz tak, jak tego pragnie. Zasługuje chociaż na tyle. Uważa, że Berenika zabiła jej bratanka i myślę, że może coś być na rzeczy. Ta dziewczyna już raz zabiła w przeszłości profesora - mruknął. - Zresztą... czytałeś jej akta.
- Jeśli tak, to będziemy musieli zadzwonić do dyrektora. I może prawników. A przede wszystkim do Ani! Słodki Boże, z każdą sekundą jest coraz gorzej - pan Piotr pokręcił głową.

Podbiegł do Sebastiana.
- Tak dalej! - pogratulował skromnej ekipie resuscytującej. - My udamy się po pomoc do punktu medycznego - rzekł.
- Nie pomogę wam w uciskach, bo mam dławicę... - pan Sylwester mruknął. - Może ty Piotrusiu zostaniesz i...
Ale pana Turleckiego nie było.
- Przepraszam - westchnął Nowicki i również opuścił salę.

Elżbieta Halmann zaczęła wrzeszczeć niekontrolowane słowa. To nawet nie były przekleństwa, wtedy może byłoby nieco normalniej. Julia, Berenika i Jacek słyszeli jej dziwną mowę w obcym dialekcie, który nie przypominał żadnego języka, którego do tej pory słyszeli.
- Nie - wreszcie szepnęła po polsku. - Jestem od ciebie silniejsza... powstrzymam cię...
Czy mówiła to do Niki? Możliwe, ale w każdym razie na nią nie patrzyła. Gniew dyrektorki zmienił się w wyczerpanie, strach i smutek. Ale czego się obawiała?

Tymczasem Jacek przykleił elektrody. Julia wycofała się, aby nie dostać prądem. AED określiło rytm jako zakwalifikowany do defibrylacji. Wnet wiązka prądu przeszyła ciało mężczyzny. Uczniowie kontynuowali resuscytację aż do następnego wyładowania. Wtedy... stało się coś przedziwnego. Sebastian otworzył oczy, ale były całe białe. Jakby zasnute mgłą.
- ...nie powinienem był się godzić... - rzekł.
Zgiął się w pół.
- ...źle się stało, że zniszczyliśmy barierę Pomorza...
Następnie chwycił przedramię Julii.
- ...masz moje Karty... weź je do Katii... albo Nadii... nauczą cię... powiedz, że nosisz moje dziecko... użyj mojej energii... żeby je bronić... tylko tyle po mnie zostanie...
Drugą dłonią złapał Jacka.
- ...budka przy Łupawie... przekłuj pęcherz czerwia... zjedz go... wtedy zdobędziesz nieprawdopodobną siłę... chroń Julię... inaczej cię znajdę... po śmierci...
Następnie Sebastian opadł bezwładnie i ekran AED ukazał asystolię. Na jego twarzy pojawiła się czerwona siateczka żył. Odszedł. Umarł. Nie było najmniejszych wątpliwości.

Pani Elżbieta ryknęła.
- JAK MOGŁAŚ! - wrzasnęła na Berenikę. Potem spojrzała w bok. - Proszę, nie wychodź. Jeszcze nie teraz, Piastunko. Praprababko prababki. Ty Pokrzywdzona, ty Zabita, ty Samosądzona, ty Niepomszczona... - jęknęła płaczliwie. Wnet niespodziewanie szarpnęła się znów na Szumną. - CO NAROBIŁAŚ, PIZDO!
Halmann przekręciła się na plecy i wygięła jak opętana.
- Jestem od ciebie silniejsza, Piastunko. Nie pozwolę ci...
Ale w tym momencie Berenika chwyciła telefon i popisowo rzuciła nią w kobietę. Wrzaski Helmann okropnie wkurwiały. Trafiła prosto w jej głowę. Dyrektorka rozproszyła się. Straciła kontrolę.

Zapadła cisza. Wnet rozległo się bardzo ciche nucenie.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=sDdJSAR4guA[/media]

Elżbieta Halmann straciła przytomność. Jej suknia zaczęła dziwnie błyszczeć. Jej kolory wypaczały się i zmieniały, jak gdyby rzeczywistość w tym akurat punkcie po prostu popsuła się. Wnet podniosła się z niej druga, niematerialna wersja odzienia. Ta na ciele dyrektorki zszarzała i zmarniała, jak gdyby cała magia z niej uleciała. Sama Halmann nie sprawiała już wrażenia dostojnej, przystojnej i eleganckiej. Teraz wyglądała po prostu jak pokonana, żałosna kobieta w średnim wieku.

Wszystkie żarówki w pomieszczeniu rozprysły się. Zapadł mrok. Jedynie światło księżyca próbowało go rozproszyć. Suknia przez chwilę zmieniała się. Wcześniej granatowa, teraz kompletnie nie przypominała swojej oryginalnej wersji. Zieleń i błękit w górnej części. Wkradały się w nie żółte zygzaki niczym błyskawice. Materiał rozciągał się, przyjmując fakturę perełek, muszelek, łezek. Zdawał się nie kończyć. Rozciągał się płachtami na wszystkie strony. Wypełniał całą salę na szerokość. Falował na niewidzialnym wietrze. Nad nim po chwili zmaterializowała się piękna, kobieca twarz. Jej czarne, falujące włosów opadały spokojnie w dół. Najróżniejsze gwiazdy błyszczały, wplecione w nie. Wokół błyszczała szkarłatna aura skrzepłej krwi. Zjawa uśmiechała się, ale nie zdawała się wcale przyjacielska.



Witajcie, przyjaciele

W głowach Julii, Jacka i Bereniki rozległ się czysty, jasny głos. Promieniujący niczym strzała.

Maja, Marta, pani Ania



Dwóch ratowników zaczęło pomagać Mai. Wnet stan pani Ani poprawił się. Szybko jej rany zostały zatamowane. Najpewniej powinna znaleźć się pod opieką chirurga, ale przynajmniej chwilowo jej stan ustabilizował się.
- Dziękuję ci, kochana dziewczyno - powiedziała, głaszcząc Maję po ramieniu. - Wszyscy uciekli, ty jedna przy mnie zostałaś.
Usiadła i zerknęła na nieprzytomną Martę Wiśniak. Westchnęła i pokręciła głową.
- Tyle bólu, tyle cierpienia. Moje własne łzy mogę znieść. Nie mogę jednak patrzeć na agonię podopiecznych - westchnęła. - Miałam się wami opiekować. Jestem prawdziwie beznadziejna. Sama o siebie nie mogę się zatroszczyć. To wy musicie ratować mnie.
Następnie zamilkła, bo rany zaczęły ją mocniej boleć. Była zmęczona i w bardzo złym nastroju.

Pani Ania zerknęła na telefon, chciała zadzwonić do swojego narzeczonego. Chyba jednak w międzyczasie otrzymała jakiegoś SMSa, bo cała zbladła.
- Musimy czym prędzej zmierzać do obozu! - krzyknęła. - Pan Sebastian jest ciężko ranny! Potrzebuje pomocy ratowników! Może uda nam się z nim pojechać do szpitala. Tylko najpierw trzeba wywalić stąd te nieszczelne butle z tlenem - zerknęła w bok na ustawione metalowe pojemniki. - Są nieszczelne i przez nie było nam tak duszno. Niby tlen, ale wiadomo, że co za dużo, to niezdrowo - mruknęła. - Dobrze, że otworzyliście te drzwi - powiedziała.
Chyba nawet nie zauważyła, że nie ma Łukasza i Feliksa. Choć z drugiej strony wcześniej wspomniała, że wszyscy od niej uciekli.
- Do obozu Słowianie! Czym prędzej! - w każdym razie wrzasnęła.
Straciła przytomność. Stanowczo zbyt dużo emocji.

Ratownicy zaczęli wyrzucać na zewnątrz wadliwe (w mniemaniu pani Królik) butle z tlenem. To było dwóch młodych chłopaków, na pewno dużo przed trzydziestką. Obydwoje cali czerwoni na twarzy. Sytuacja ich mocno przerastała. Nie zdawali się osobami doświadczonymi, a na pewno nie takimi, którzy byliby w stanie podejmować jakieś decyzje w tych warunkach.

Tymczasem Maja ujrzała przez okno powrót podejrzanego chłopaka. Wcześniej uciekał, a teraz z jakiegoś powodu wrócił. Płakał.
- Babciu kochana, nie! - mamrotał. - Nie, nie, nie! Wszyscy, tylko nie ty! Babciu Niedomiro! Czemu cię już nie czuję...?!
Mała dziewczynka u jego boku była cała zapłakana. Nieco uspokoiła się, kiedy chłopak opadł na kolana. Podała mu coś, co wyglądało na rytualny nóż z czarnego, oszlifowanego kamienia. Chłopak spojrzał w oczy towarzyszki i skinął jej głową. Zdawało się, że uzgodnili coś między sobą bez słów. Wnet przesunął ostrzem po przedramieniu. Trysnęła z niego krew. Zaczął rysować wokół siebie symbole, obracając się powoli wokół własnej osi. Dziewczynka natomiast coś nuciła i tańczyła wokół niego.

Bez wątpienia odprawiali jakiś rytuał. Maja mogła wyjść i spróbować im przeszkodzić. Ale musiałaby porzucić zaciśniętą rękę pani Ani.
- Do obozu - nauczycielka wymamrotała przez głęboki sen.

Łukasz, Adam, Olga, Piotr, Feliks


Szła dziewczyna w odzieży siermiężnej
Napotkał ją Swarożyc potężny


[media]http://www.youtube.com/watch?v=wxVXhU-awTs[/media]

Uczniowie Liceum św. Jana Chrzcicieli przystąpili do akcji niczym jednostka wojskowa. Osaczyli wroga, który przetrzymywał ich przyjaciela. Olga atakowała z pierwszego piętra, Łukasz i Feliks z przeciwległej strony. Na dodatek ruszyli prawie w tej samej chwili.
Gdyby przed tym wszystkim próbowali to zaplanować, to na pewno by im nie wyszło. Ale że działali spontanicznie i bez dłuższego zastanawiania się, to musiało wypaść dobrze.
Musiało?
Czy aby na pewno?

Olga biegła z podskakującymi piersiami, na których znajdowały się wytatuowane symbole. Proboszcz złapał się za serce i cały poczerwieniał. Zdawało się, że Trzy Czarownice nie były dla niego straszne, ale widok nagiej, młodej dziewczyny już tak. Został kompletnie sparaliżowany. Olga rzuciła solą w staruchy. Nie wybuchły, nie krzyknęły, ich skóra nie zaczerwieniła się, nawet się nie zgięły. Z jednym wątkiem. Tak się złożyło, że Dziadumiła stała najbliżej. Dostała w oczy. Zapiekło.
- Łolaboga laboga! - zakrzyknęła.
To był moment, w którym Olga skoczyła z nożem. I pewnie zaryłaby nim w zgiętą staruszkę. Ale wnet uderzyła ją Marta Perenc. To było potężne uderzenie. Dziewczyna była silna niczym bawolica. Żuła, plując żółtymi drobinkami przemielonych ziemniaków.
- Zostaw babunię Zdunkową w spokoju! - krzyknęła. - To dobra babunia! To moja babunia!

Olga na szczęście nie zginęła na miejscu, choć impakt zmiótłby olbrzyma. Zatoczyła się i wpadła na Dzadumiłę. Opadły ciężko na ziemię i przeturlały się kilka razy. W końcu Kowalska wylądowała na górze z nożem przy gardle staruszki. Mogła podcinać. Tyle że wtedy zerknęła na to, co działo się po drugiej stronie pomieszczenia.

Ciężko powiedzieć, jak to się stało. Czy to Łukasz wpadł na Niedomirę, czy może Niedomira na niego. W każdym razie skroń staruszki nadziała się wprost na wyciągnięty przez niego kamień. Polała się krew ze zgniecionych powierzchownych naczyń. Dostała potężnie. Tak okropnie, że rozległ się cichy trzask łamanej kości. Zawrzeszczała. Feliks uznał, że Łukasz celowo zaatakował babcię i wbił jej nożyczki w szyję. Jakby tego było mało, rzucił się na nią jeszcze Adam. Popchnął ją. Niedomira zatoczyła się i uderzyła mocno głową o gzyms kominka. Następnie nadziała się na stoisko z pogrzebaczami. Krzyknęła ostatni raz, po czym umarła.

Piotr zerknął na nią bokiem. Był cały mokry. Jego koszulka wyglądała na wilgotną od potu, a spodnie śmierdziały moczem. Szarpał się, ale nie mógł się uwolnić. Czuł gorąco z pobliskiego ognia. Krew Niedomiry wsiąkała w jego buty.

Wyszeniega płakała. Jej serce zostało złamane. Spoglądała na śmierć siostry. Już miała poddać się żałobie, ale wtem silniejsza emocja przejęła nad nią kontrolę. Gniew. Wyciągnęła z kieszeni trzy laleczki uwiązane z patyczków, po czym zaczęła zaśpiew. Podniosła je na wysokość Adama, Łukasza i Feliksa.


- Puść jom! - Wyszeniega krzyknęła do Olgi. - Puść, Kurwo Babilońska! - wrzasnęła, spoglądając na odsłonięte piersi dziewczyny. - Bo zabiję twoich przyjaciół, kurwich synów! Ceynowskie psy! Ty kurwo kurw! Jam jest Wyszeniega Zdunk z dumnej linii Zdunków pomorskich. Żadne Ceyny nam Zdunkom niestraszne! Przypieczętowałaś swój los, ty myrcho, zjebana pizdolino, suko zasraczała!

Kreatywne wulgaryzmy nie były jej jedyną mocną stroną. Łukasz, Adam i Feliks poczuli, że są sparaliżowani. Dosłownie. Przez prawdziwe zaklęcie. Mogli próbować przełamać je siłą woli i rzucić się na Wyszeniegę, ale kto wie, jaka byłaby jej reakcja. Czuli również, że mają władzę nad językiem. Mogli do niej mówić. Próbować z nią pertraktować lub po prostu błagać o litość.

W salonie miał miejsce impas. Wyszeniega trzymała trzech zakładników, Olga jednego. Zapanowałaby tu kompletna cisza, gdyby nie trzask ognia w kominku, ostatnie jęki Niedomiry w agonii, a także cichy, słowiański zaśpiew pomorskiej wiedźmy...

Alan, Amanda


[media]http://www.youtube.com/watch?v=04jK5uuKZII[/media]

Alan i Amanda bezpiecznie szli w stronę Mateusza. Było tak spokojnie tutaj na zewnątrz. Drzewa poruszały się powoli, targane wiatrem. Księżyc jasno świecił na niebie, otulając cały ośrodek srebrzystą poświatą. W powietrzu unosił się słodki zapach macierzanki wymieszany ze spalenizną. Im bliżej zbliżali się kantorka na narzędzia, tym zdawał się mocniejszy. W oddali zauważyli sprzątaczkę, która opróżniała śmieci z jednego z koszy. W innym miejscu pani Hania szybko zgasiła papierosa i pomachała Alanowi oraz Amandzie, chociaż tylko tego pierwszego znała. Potem ruszyła z powrotem w stronę miejsca jej pracy, czyli kafejki internetowej.

Wszystko pozornie było w porządku.
Dlaczego więc mieli absolutną pewność, że nic nie jest?
Każda pojedyncza rzecz zdawała się promieniować złowieszczością. To, jak czarny kruk przeleciał nad ich głową. To, jak strona wydarta z gazety przetoczyła się pod wpływem wiatru. To, jak latarnia zgasła, kiedy obok niej przechodzili. To, jak drzwi do kantorka były otwarte, To jak wydobywał się spomiędzy nich czarny cień... To jak okazał się czerwoną, ciepłą krwią, kiedy na nim stanęli...

Ciągnął się prosto do chłopaka leżącego na deskach. Był częściowo oparty o ścianę. W prawej ręce trzymał piłkę, którą pewnie udało mu się wypiłować kłódkę szafki stojącej obok. To była jedyna taka w pomieszczeniu i Mateusz musiał pokusić się o jej zawartość. Wcześniej zebrał wszystkie inne przedmioty, o których mówił mu Alan, ale to było za mało. Zawartość zamkniętej szafki nęciła. I rzeczywiście dobrał się do niej, ale uczniowie nie potrafili stwierdzić, co znajdowało się w środku, gdyż była lekko przymknięta.

Mateusz Wiśniak miał wypalone gałki oczne. Mieszanka zwęglonej tkanki oraz zastygłej krwi ciągnęła się pasem wokół jego głowy. Jego usta tkwiły otwarte w szoku. Już na zawsze będą w nim uwiecznione. Chłopak bez wątpienia nie żył. Stała nad nim dziewczyna. Jej prawa dłoń opierała się na jego czerepie. Chwytała go mocno, jakby jeszcze nie miała dosyć. Natomiast w lewej znajdowało się kilka kart Tarota. Promieniowały czerwoną poświatą. Wnet dziewczyna wyprostowała się i spojrzała na Alana oraz Amandę.


Była młoda, wyglądała na ich rówieśniczkę. Miała na sobie żółtą sukienkę z dzianiny, przewiązaną paskiem. Na to włożyła zielony, zamszowy żakiet. Biały kołnierzyk oraz mankiety wystawały spod tego. Miała ciemne włosy i zaróżowione policzki. Była absolutnie piękna i jej uroda od razu kojarzyła się z Sebastianem Ceynem. Patrzyła na nowoprzybyłych mieszanką pewności siebie, irytacji, zmęczenia oraz gniewu. Jej spojrzenie było niezwykle intensywne.

- Jestem Katia Ceyn - powiedziała ze złością. - A przedstawiam się tylko dlatego, abyście uzmysłowili sobie, że zabiliście mi brata.

Oderwała się od Mateusza i ruszyła w ich stronę. Poruszyła głową, odgarniając w ten sposób pojedyncze kosmyki z twarzy.
- Powinnam była tutaj przybyć wcześniej. Może wraz z ciocią. Gdybym tu była, to może by nie umarł. Może Bastian wciąż pozostałby z nami. Może nie odebralibyście mi go.
Jej palce były lepkie od krwi Mateusza. Wytarła je o zielony żakiet. Następnie włożyła do niego dłoń. Alan nie mógł zareagować z powodu złamanej nogi. Amanda wciąż była słaba po omdleniu na widok zmarłego brata Katii, a teraz widziała swojego byłego... Który umarł, nawet nie wiedząc, że z sobą zerwali.

Ceyn przetasowała talię, po czym wyciągnęła dwie karty. Powściągliwość oraz Siłę. Zasłoniła nimi prawe oko.

- Biedny Bastian nie musiał umierać. Bohatersko przełamał wami barierę Pomorza, żeby reszta Ceynów mogła przedostać się na te tereny. Jak wielką cenę musiał zapłacić... I to nawet nie ze strony Trzech Kurew! - wrzasnęła. - Tylko pojebanych nastolatków! Zabije was jednego po drugim i nie obchodzi mnie już plan ciotki!

Jej lewe oko zapłonęło odcieniami różu, fioletu i czerwieni. Wnet ta sama aura pokryła Powściągliwość oraz Siłę. Amanda i Alan po chwili również zaczęli świecić tymi kolorami. Czuli się kompletnie sparaliżowani. Ich ciała oderwały się od podłoża i zawisły w powietrzu kantorka, lewitując.

- Ave Satanas, kurwy - warknęła Katia.

Jej oko hipnotyzowało. Kiedy Amanda i Alan spoglądali w nie, byli w stanie dostrzec cały inny wymiar. Barwy zmieniały się niczym w kalejdoskopie, ale wszystkie z nich były piekielne. W podświadomości dwójki uczniów zaczęła kiełkować wizja wysokich, białych gór ze skrystalizowanej soli, pośród których zasiadał Szatan na swoim kościanym tronie.



Wiesław, Aaliyah


But nothin' is better sometimes
Once we've both said our goodbyes
Let's just let it go
Let me let you go


[media]http://www.youtube.com/watch?v=pbMwTqkKSps[/media]

Aaliyah nie mogła sobie znaleźć miejsca. W pierwszej chwili zdawała się zadowolona... a nawet szczęśliwa. Jednak mijały kolejne minuty i sprawiała wrażenie coraz bardziej nerwowej. Może szok minął i zaczęło do niej docierać, co działo się w obozie. Wstała i ruszyła w stronę okna. Zerkała w stronę centrum obozu. Spodziewała się nadciągających wrogów. O mało co dzisiaj nie straciła życia, ale uratował je Wiesław. Tyle czy dobrze zrobił? Czy jej istnienie było cokolwiek warte? Czy nie zmarnował swoich sił na próżno? Nie czuła się warta starań kogokolwiek. Dlaczego? Bo była po prostu... sobą. Gdziekolwiek by nie poszła, jak daleko by nie znalazła się... koniec końców i tak będzie tam sama.
Będzie jedynie Aaliją.

Wciąż sama.

Ciągle sama z sobą.

Samotność była osobliwą siłą. Z jednej strony dookoła Aaliji znajdowali się inni ludzie. Mogli rozmawiać, krzyczeć, przedrzeźniać się. Ona jednak i tak czuła się okropnie sama pośród tego wszystkiego. Aż do tej chwili. Przez moment poczuła, że Wiesław był przy niej. On jedyny przebił się przez barierę, którą stworzyła wokół siebie. Ale wnet zrozumiała, jak niebezpieczne to było.

- Nie... - szepnęła. - Nie pozwolę nam na to - westchnęła głęboko.
 Pokręciła głową i nagle obróciła się w stronę Czartoryskiego.
 - Nigdy nie będę miała pewności, czy jesteś ze mną dlatego, bo o mnie dbasz... Czy może zależy ci tylko na tym, jak mogłabym ci pomóc - szepnęła. - Zawsze byłam przez kogoś wykorzystywana. Nawet przez moich rodziców, którzy po śmierci do ucha szeptali mi ciągle, co mam robić. Tutaj ich nie czuję. Nie słyszę. Ale za to jesteś ty. I kocham cię, przynajmniej w tej chwili. Naprawdę w to wierzę. Ale z drugiej strony myślę, że po prostu chcesz mnie kontrolować. Tak jak oni chcieli i po śmierci nadal chcą. A nawet jeśli nie... to nie jesteś przy mnie bezpieczny. Zabiłam moich rodziców przez własne niedopatrzenie. Mogę mieć same najlepsze oceny, ale kiedy trzeba było mieć choć trochę zdrowego rozsądku, okazałam się okropnie głupia. Nie można na mnie polegać.

Ali zaciągnęła rolety w dół i jej głowa również powędrowała w tym samym kierunku.

- W ogóle czemu chciałbyś polegać na mnie? - zapytała. - Czułam twój wzrok na sobie od początku wycieczki. Było mi z nim źle. Ale potem... uratowałeś mnie. I zacząłeś ze mną rozmawiać. Wiele się zmieniło. Ale czy naprawdę o mnie dbasz? Czy jesteś ze mną tylko dlatego, bo widzisz we mnie cennego sprzymierzeńca? Powiedz mi... po prostu powiedz. Chcę tylko wiedzieć, czy na serio czujesz coś względem mnie... czy może moich zdolności. Czy widzisz we mnie bilet do przetrwania? A może dziewczynę? Albo kobietę? Albo... mnie.

Aaliyah przeszła dalej. Niby zaciągała kolejne rolety, a tak naprawdę zmagała się ze swoimi nerwami. Wreszcie usiadła na skraju łóżka.

- Wszyscy moi przyjaciele... powiedzieliby mi, że to złe, co mi robisz. Osaczasz mnie. Gdziekolwiek nie pójdę, tam jesteś. Tak nie było przed tą wycieczką. Prawie mnie nie znałeś. A teraz nagle widzisz we mnie najlepszą przyjaciółkę? Powiedz lepiej, że jesteś sprzymierzeńcem Halmann, jej wewnętrznym agentem i ty również prowadzisz mnie na ubój. Nie jestem głupia. Wiem tylko, że moje uczucia są głupie. I nie powinieneś być wokół mnie, bo nie ufam sobie, gdy jesteś blisko. Umysł mówi mi, że jesteś moim wrogiem. Cholernym, paskudnym... nagabywaczem... a jednak...

Wstała i kompletnym przypadkiem wpadła prosto na Wiesława. Poczuła jego ciało na swoim. Wyczuła zapach jego skóry. Mężczyzna nie miał w zwyczaju nadmiernie się perfumować, a i tak owiała ją piżmową woń. I dziwnie... wszystkie siły z niej opadły. Straciła wszelką energię, osunęła się i wylądowała miękko na Czartoryskim. Jej wargi znajdowały się przy jego szyi. Nienawidziła swojego życia, bo to chyba była najszczęśliwsza chwila w nim. Nawet jeśli żałosna.

- A jednak jesteś moim cholernym, jebanym narkotykiem - dokończyła. - Jesteś jedynym chłopakiem, który naprawdę się wyróżnia. I ja to czuję. Nie przypominasz nikogo innego. Możesz być psychopatą i pewnie prowadzisz mnie tu, aby złożyć w ofierze swoim bożkom. No i dobrze. Bo ja nie mam i tak nic do stracenia. Nikt nawet nie zauważy, jak zginę. Nikt nie poszedł za nami z obozu, nikt nie spostrzegł, że zniknęłam. Nawet jeśli jesteś tym złym, to nikt nie chciał mnie ratować przed tobą. Jestem niewidzialna. Tylko ty mnie widzisz. I możesz być Szatanem, ale ja i tak chcę się ogrzać w ogniu twoich piekieł. Bo czuję tylko chłód. Przez całe życie jedynie mróz. Jestem sama odkąd zabiłam moich rodziców. A potem oni zaczęli mnie nawiedzać i lód tylko rozszerzał się. Nie mogę uwierzyć, że wreszcie będę w stanie czuć cokolwiek. Może natrafiłaś na moment w moim życiu, kiedy jestem słaba i wbiłeś się w niego. Ale ja jestem przez całe moje życie słaba. Nikt mi nigdy nie pomógł. I mogę być desperatką, spoglądając w twoją stronę. Nikt nie zrozumie moich uczuć. Nic dziwnego, bo sama ich nie rozumiem. A jednak... ty jesteś tu. A ja stoję obok ciebie... - szepnęła.

Światło migotało pomiędzy nimi. Oczywiście trafił im się domek z najgorszymi jarzeniówkami. Nawet okna były zimne. Wiatr przeciskał się przez najdrobniejsze szpary, wypełniając pomieszczenie chłodem. Na ich ciele pojawiła się gęsia skórka. Dreszcze przeszyły ich w tej samej chwili. Wnet zapadła absolutna cisza. Nie mogli wsłuchać się w nic oprócz bicia swoich serc.

- Nie jesteś dobrym człowiekiem - powiedziała Ali. - Ale ja jestem zepsutą dziewczyną. Może byłbyś w stanie mnie naprawić. Wreszcie poczułabym, że tworzę z kimś... cokolwiek. Albo mnie do reszty zniszczysz, co jest bardziej prawdopodobne. Będę płakała, i jedynie Marta Perenc mnie pocieszy... na którą nie mogę liczyć, bo kto wie, gdzie jest. Adrian był przy nas, ale jego depresja nasiliła się. Jest w pełnym stuporze i nie potrafiłabym do niego trafić... uratować go... Nikt go nie rozumie, nikt nie próbuje do niego przemówić. Nawet ja. Szkoda mi go. Jest sam. Tak przeraźliwie sam. Kompletnie porzucony. A ja wyrzucam sobie, że nie mogę nic zrobić. Pokonać swoje demony, aby uporać się z jego własnymi. Adrian ma prawdziwe problemy. Ale to jak wszyscy. Dosłownie każdy uczestnik wycieczki krwawi na swój własny sposób. I dlatego każdego lubię na swój sposób, nawet tych, z którymi nie mam dobrych relacji. To nie jest szczęśliwa wycieczka klasowa pełna ludzi, którzy wygrali życie. Choć mogłoby się tak wydawać. W rzeczywistości każdy niesie zadrę, każdy czuje ból. I chciałabym porozmawiać na ten temat z nimi, ale czuję przepaść. Ogromną. Nie do pokonania. Ale akurat ty jesteś przy mnie. I nie wydajesz się wcale tak daleko.

Ali ruszyła pokracznym chodem do kuchni. Nastawiła czajnik i wyjęła dwie szklanki. Wrzuciła saszetki herbaty. Ale jej mina wskazywała na to, że nie będzie tu na tyle długo, aby móc ten napar wypić.

- Nikt mnie nigdy nie kochał. Nawet moi rodzice widzieli we mnie jedynie ziszczenie ich planów. Ich marionetkę. Dlatego nie uwierzę, że ty możesz kochać mnie. Ale na pewno nie będę niczyją pacynką. Jeśli mnie kochasz... to zgiń dla mnie. Cierp. Ja umrę również. Może gdy będziemy duchami, to wreszcie się połączymy. Razem w innym, lepszym wymiarze, w którym dobre rzeczy tak właściwie mogą mieć miejsce. Ale w tym świecie nigdy nie uwierzę, że zależy ci na mnie jako na mnie. Bo mnie nawet nie znasz.

Ali żachnęła się.

- Dobrze. Będę zjebaną damą z telenoweli, ale wciąż... mój ulubiony kolor? Mój ulubiony owoc? Ulubiony film? Najlepsze serie telewizyjne? Najbardziej ubóstwiane obrazy? Nie wiesz nic, Wiesławie. Nic o mnie. A więc nie możesz mówić, że mnie kochasz. A w takim razie nie... - jej głos zadrżał. - Nie powinieneś mnie całować. Krzywdę czynisz jedynie mi. W mojej religii taki pocałunek ma duże znaczenie. Powinniśmy być trzeźwi i rozgarnięci. Sam widzisz, jakie czasy nastały. Możemy zginąć... tak jak Sebastian zginął. Na serio w to wierzę. To nie była ostatnia śmierć tutaj. A ty sprawiasz, że myślę tylko o tobie. O zapachu twojego ciała. O szeleście twoich ubrań. O miękkości twoich włosów względem opuszków moich palców. Nie mogę myśleć tylko o tobie i przetrwać. Nie dajemy sobie siły. Jedynie rozpraszamy się.

Al-Hosam płakała. Jej twarz była pokryta wilgocią. Przyczepiła się do drzwi.

- Proszę nie idź za mną. Ale wiedz, że... jeśli zginiesz, to nigdy ci tego nie wybaczę. Masz żyć. Być szczęśliwy. Znaleźć dziewczynę, która nie byłaby tak zjebana jak ja. Urodzi ci dzieci i stworzysz rodzinę. Kiedy tylko wyrwiesz się z tego piekła. I to będzie bardzo dziwna rodzina. Bo sam jesteś dziwny. Ale pokocham ją. Nawet z zaświatów. Tak jak kocham ciebie i nawet śmierć... tego nie zmieni.


Aaliyah pokręciła głową.

- Okropnie upokarzam się, mówiąc takie rzeczy do ciebie. Ale i tak pewnie umrzemy, jak Sebastian to zrobił. Myślę, że to był dużo silniejszy zawodnik niż ja czy ty. Wciąż zginął. Dlatego pytam się ciebie. Czy pocałujesz mnie raz... ostatni raz... zanim wyjdę stąd. Mam misję do spełnienia. Poza tym nie chcę bać się, że jesteś agentem wroga lub chcesz mnie wykorzystać. Chcę z powrotem być po prostu sobą. Przy tobie czuję się jak inna osoba.

Ali przytuliła się do drzwi i zapłakała.

- Być z tobą to strach, a bez ciebie to trwoga. Ale że znam jedynie samotność, to do niej chce uciec. Pozwól mi odejść. Bo to moja decyzja. Może jestem głupia, rozdzielając się. Ale jestem też zbyt zjebana, aby być przy tobie. Niektórych osób nie uratujesz. Będę ciągle martwiła się i trwożyła. Zatruwała ci życie takimi monologami jak ten. Może jesteś dobrym człowiekiem pod tym wszystkim, ale nie mogę tego dowieść. W każdym razie musimy się rozdzielić. Poczuj się tak samotny, jak ja się czułam przez całe moje życie. To ogromne cierpienie, na które nie powinnam cię skazywać. Ale dla mnie może je zniesiesz.

Ali otworzyła drzwi i prawie przeszła przez nie.
- Pocałuj mnie ostatni raz. Na do widzenia. I wtedy zniknę. Tak jak tego pragnę. Pozwól mi na to.

Ali nie potrafiła zaufać Wiesławowi wtedy, gdy było wokół tak wiele inteligentnych, zmyślnych wrogów. Mógł być jednym z nich. Jej serce kazało pozostać, ale umysł ostrzegał, że w tej relacji jest coś naprawdę nie w porządku. Normalnie Al-Hosam nie miałaby nic przeciwko, bo w jej życiu zawsze wszystko było nie w porządku. Ale po wydarzeniach w obozie czuła narastającą panikę.

- Jeśli będzie ci łatwiej, to mnie znienawidź - szepnęła. - Ale i tak muszę odejść.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 09-01-2021 o 21:47.
Ombrose jest offline  
Stary 10-01-2021, 19:36   #88
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
- Nie. - stwierdził Wiesław. Przez moment ponownie był wilkiem, który władczym tonem wypowiedział w autobusie rozkazy do Marty, Adriana i Łukasza. Aaliyah tego wtedy nie słyszała, choć dzięki ich poprzedniej rozmowie mogła spodziewać się tego. Ten ułamek sekundy upłynął i na twarzy Wiesława wymalował się smutek. Dziewczyna drgnęła. Nie spodziewała się takiego tonu po Czartoryskim i nie była pewna, czy go lubiła. Zastygła w bezruchu. Uspokoiła się wtedy, kiedy i on szybko zmienił nastawienie. Wciąż jednak wydawała się spięta.
- Zostań jeszcze... proszę zamknij drzwi i usiądź. Zadałaś wiele pytań, na które chciałbym odpowiedzieć. - Wiesław poczekał, aż dziewczyna zamknęła drzwi na klucz i usiadła. Następnie kontynuował:
- Interesowałaś mnie wcześniej, ale jako ciekawa osoba. Przykro mi było słyszeć o twojej tragedii rodzinnej, ale nawet wtedy nie zbliżyłem się. Tym bardziej w takiej chwili nie chciałem cię okłamywać, a przecież musiałbym... oprócz ciebie w klasie interesowały mnie jeszcze dwie osoby: Adrian i Feliks i o waszej trójce plus Marcie Perenc myślałem, gdy planowałem swoje ruchy w tym miejscu. - spojrzał na nią bez cienia skruchy, bo i nie miał za co przepraszać i mówił dalej:
- Taki stan rzeczy był rano. Jak zobaczyłem co pisałaś na swoim komputerze to postanowiłem zagadać. Zaczepić ciebie i Feliksa. Nie wiem, czy Feliks coś ci mówił, ale on od dawna boi się mnie, choć nic mu nigdy nie zrobiłem - może widzi więcej podobnie, jak i ty? - Wiesław pokiwał głową jakby coś sobie przypomniał. Aaliyah splotła dłonie na udach. Spoglądała w bok. Rozmowa była intensywna oraz wymagająca, przy czym ona sama ją zaczęła. Wiedziała, że skoro sama wypowiedziała tyle słów, to chłopak również miał do tego prawo. Nie chciała okazać mu braku szacunku ucieczką. Na razie milczała, słuchając. Zamierzała odezwać się dopiero wtedy, kiedy Czartoryski wypowie wszystkie słowa do końca.
- Przed chwilą powiedziałaś, że w tej wycieczce każdy niesie zadrę, każdy krwawi. Pewnie masz rację, choć z mojego punktu widzenia Marta Perenc nie zrobiła nikomu nic złego. Jest niewinna i lubię ją, choć jest dziwakiem z tymi swoimi karteczkami. Wmawiałem sobie, że to nic złego wykorzystać waszą czwórkę, bo przecież przy okazji zwiększycie swoje szanse przeżycia tego wszystkiego. Jak jednak nadszedł czas próby to nie tylko nie zaryzykowałem swojego życia dla Marty, ale i nie pozwoliłem zaryzykować życia Adriana. - Wiesław westchnął - Teraz Marta jest w rękach tych, których nazwaliśmy w czasie naszej rozmowy Strażnikami, a Adrian pewnie w rękach ludzi Halmann. No, do tego ostatniego to mam taką nadzieję, bo Adrian... - Wiesław zamilkł. Spojrzał na Aaliyę. Nie chciał jej stracić.
- Przy autobusie powiedziałaś mi, że chcesz wiedzieć wszystko i że mnie nie opuścisz do końca pobytu w Rowach. Powiem ci kim jest Adrian, ale tylko gdy zdecydujesz, że mimo wszystko pozostaniesz ze mną. Wówczas będziesz wiedzieć wszystko co ja wiem. Mogę dotrzeć do Adriana, mogę mu pomóc, choć popełniłem błąd ufając Alanowi i Berenice, że nie chcą zguby Adriana. Ale jeszcze nie decyduj, bo jeszcze nie skończyłem. - Wiesław zwiesił wzrok i mówił dalej, był gadułą, zresztą miał taką osobowość "Dyskutant".
- Mój plan zmienił się w czasie naszej rozmowy w autobusie. Nasze przypadkowe zbliżenie sprawiło, że serce zabiło mi mocniej. Błędnie uznałem, że wiesz dokąd tak naprawdę jedziemy. Żałuję, bardzo żałuję, że wtedy nie usunąłem cię jakoś z wycieczki, żebyś tu nie dotarła… w każdym razie nie wiem, czy wtedy byłem tego świadomym, ale mój plan rozpadł się. Wtedy naprawdę chciałem iść z tobą i Martą do cukierni i miło pospędzać czas... wtedy miałem nadzieję, że atak nie nastąpi tak szybko jak to miało miejsce i będziemy mieli choć kilka dni normalności. Irracjonalną nadzieję, bo powinienem wiedzieć lepiej. - Wiesław spojrzał dziewczynie w oczy - Wszystko zmieniło się, gdy miałaś swój atak. Twoje oczy zmieniły się na czarne, a ja myślałem tylko o tym, że nie chcę cię stracić. Próbowałem użyć wiedzy z książek, żeby cię wyciągnąć z... gdziekolwiek byłaś, ale przede wszystkim błagałem los, żebyś wróciła. - westchnął
- Aaliyah. Nie chcę cię w tym niebezpiecznym miejscu. Ale jesteś. Częściowo z mojej winy, bo za późno zrozumiałem jak bardzo mi zależy na tobie. W autobusie powiedziałem ci, że jeżeli mi pozwolisz to cię obronię i potem pokazałem, że nie rzuciłem słów na wiatr. Być może ciężko ci w to uwierzyć, ale nie jesteś już sama. - zastanowił się przez chwilę - Powiedziałaś, że mnie kochasz, a przecież też nie znasz odpowiedzi na pytania o mnie jakie zadałaś, żeby wykazać, że cię nie znam. Znamy się wystarczająco, żeby odbyć tą szczerą rozmowę. Znamy się wystarczająco, żeby zaufać sobie nawzajem. I taka jest różnica między nami, a Sebastianem. Nie wiem, czy był twardszym zawodnikiem niż my, ale był jeden i znalazł się pomiędzy miłością Julii, a nienawiścią Bereniki - no, przynajmniej tak sobie to wyobrażam z tymi informacjami jakie posiadamy.

Aaliyah zastanowiła się. Po szkole krążyły niepotwierdzone plotki, że Berenika już raz kogoś zabiła i rzeczywiście wyglądała na winną. Romans historyka z Julią również nie był tajemnicą, widziała, jak się do siebie kleili w autobusie. Może było tak, że we dwójkę flirtowali ze sobą, a wtedy Szumna zrobiła mu krzywdę. Al-Hosam nie zdziwiłoby, gdyby motywem była zazdrość. Dżuma zawsze sprawiała wrażenie raczej lesbijki. To wszystko było jednak niepotwierdzonymi przypuszczeniami.
- Chciałabym móc je jeszcze raz zobaczyć, aby na spokojnie zapytać, jak do tego doszło. - mruknęła pod nosem. - Choć nie sądzę, czy "na spokojnie" będzie w ogóle jeszcze możliwe. Ewentualnie jak znajdziemy zwłoki Sebastiana, to mogę również zapytać go, co tak właściwie się stało.
- Albo: co on wie o tym wszystkim.
- Ale Adrian jest wyżej na liście priorytetów, bo być może wciąż żyje. Tak właściwie jeszcze nie mamy faktycznych dowodów na to, że w obozie dzieje się coś złego. Choć całe moje ciało wibruje z niepokoju. Na razie jedynie potencjalnie Nika zabiła Sebastiana, Halmann odwaliło… co prawda otrzymaliśmy te dziwne SMSy, ale chcę wierzyć, że to głupi żart chłopaków. Zauważ, że wszyscy są w jednym domku: Alan, Mateusz i Adrian. Być może wymyślili taki chory żart, aby nas bardziej wystraszyć po tamtym autobusie. Ale nie wierzę w to. Mam na myśli tylko tyle, że jest wiele rzeczy, które musimy odkryć lub potwierdzić. Na razie żyjemy jedynie w niepotwierdzonych założeniach, a nie możemy opierać się tylko na nich.
- Jak już mówiłem Adrian jest dla mnie ważny. No i nie sądzę, żeby uczestniczył w zmowie z Alanem i Mateuszem dla konstrukcji żartu. Po prostu liczę na to, że nic mu nie zrobią i wiedzą jak jest cenny… pozwól mi jednak dokończyć.


Aaliyah skinęła głową. Wolała chociaż na chwilę uciec w stronę analizy wydarzeń lub planowania. Męczyła się przy tym dużo mniej niż przy poprzednim temacie. Słuchała dalej.
- W każdym razie patrząc na ciebie nie widzę słabej, czy desperatki, ale widzę nad wyraz dojrzałą i może nawet bardziej inteligentną kobietę. Nie wiem, czy to przeżyję. Nie wiem, czy nie popełnię jakiegoś błędu będąc otoczonym przez wrogów, bo wbrew podejrzeniom jakie wyjawiłaś ja nie jestem tutaj z nikim w zmowie. I nawet nie jestem pewien, czy to nie pułapka - ta misja, o której ci mówiłem. Kolejne kłamstwo drapieżnego kosmosu podobne do tego, w które uwierzył mój ojciec i które doprowadziło do jego zguby. - spojrzał na nią sprawdzając, czy jeszcze go słucha. Zdawał sobie sprawę jak długo mówił, właściwie tak długo jak ona wcześniej, a może jeszcze nie? Miał jej jednak więcej do powiedzenia tak jak ona miała sporo do powiedzenia wcześniej:
- Jak widzisz lubię monologi. W szczególności jak składają się na wymianę zdań. Nie zatruwają mi życia i mam nadzieję, że moja odpowiedź nie zatruwa twojego. Mówiłaś jeszcze o tym, że nie wiesz czy jestem dobrym czy złym człowiekiem. Staram się być dobrym człowiekiem, ale życie składa się z dobrych i złych uczynków. Ważne to wyznaczyć sobie granicę. Złe uczynki może popełnić każdy, ale prawdziwe zło nie zna żadnych granic. - Wiesław lekko uniósł koszulkę pokazując cztery blizny, okrągłe i w równej linii w dolnej części brzucha - Poprosiłem o kawałek chleba osobę, którą znałem wcześniej i nie miałem z nią konfliktu. Kazał mi czekać na ganku po czym wrócił i dźgnął mnie widłami.
Aaliyah nieoczekiwanie parsknęła śmiechem. Szybko jednak spoważniała.
- Przepraszam, zabrzmiało to po prostu abstrakcyjnie. Przykro mi, że to cię spotkało. Ludzie to zwierzęta.
Wiesław uśmiechnął się i powiedział tylko "W porządku." Na szczęście nie zapytała co było w tamtej scenie dalej. Kontynuował:
- Wiem dużo o samotności. I o nieufności wobec ludzi. Wiem jak to jest widzieć jak znajomi, przyjaciele są porywani na śmierć albo zabijani na miejscu. Wiem jak to jest spędzać całe dnie samotnie w ciasnych i ciemnych pomieszczeniach, żeby wychodzić na dwór tylko w nocy, gdzie może nikt cię nie zobaczy. Jak każdy nietypowy dźwięk może oznaczać zbliżającego się człowieka, a każdy człowiek może być śmiertelnym zagrożeniem. Wiem jak to jest izolować się od wszystkich przez całe lata ze strachu, że ktoś z dawnych znajomych to zdrajca. - nastrój Wiesława bardzo opadł, gdy zamyślił się nad tymi wydarzeniami - Wiem jak to jest stracić rodzinę. Zarówno przodków jak i ukochaną, jak i... dziecko. Stracić wszystkich. Ból i cierpienie… - powiedział i wbił wzrok w podłogę
- Do czasu wypadku ojca moje życie było normalne jak na tamte okoliczności. Nic szczególnego. Chodziłem do szkoły, interesowałem się polityką, angażowałem się w realizację marzeń o Polsce. Niemal nic z tego nie interesowało mojego ojca. Później… jak później o tym myślałem to wydaje mi się, że po jego zniknięciu żyłem w nieustającym horrorze z przerwami na zmiany scenerii i potworów. W tych przerwach miałem szczęśliwe chwile, a czasem i dłuższe okresy czasu, ale… to ile zła widziałem… to jest niewyobrażalne. Czasem zdawało mi się, że to nie mój ojciec zniknął, a ja zostałem złożony w ofierze i żyję w Piekle, a przynajmniej w Czyśćcu. Oczywiście świat jaki jest każdy widzi. Dziś bardziej niż kiedykolwiek. I mam silne podejrzenia, że będzie gorzej. A mimo tego chce się żyć. Chciało się żyć, gdy potwory w ludzkich skórach pokazały swoją prawdziwą twarz i masowo mordowały sąsiadów i chce się żyć i teraz... ale mam nadzieję, że nie zanudziłem cię tym monologiem. - wtedy wstał i podszedł do niej. Wziął ją za dłonie, aby ona wstała. Spojrzał jej w oczy:
- Nadal mnie kochasz po tym co ode mnie usłyszałaś?

Aaliyah przez chwilę zastanawiała się. Wcześniej wypowiedziała te słowa, ale wcisnęła je między wiele innych zdań, dlatego nie miały tak wielkiego impaktu. Jednak w tym momencie brzmiały jak deklaracja.
- Myślę, że to duże, poważne słowo. - powiedziała - Które może ranić, użyte w złym czasie i miejscu. Nie chcę, żebyś rozpamiętywał je, jeśli zaraz zginę. Wolałabym sama tego nie robić, jeśli nie daj Boże coś stanie się tobie. Jednak lubię cię i chciałabym się z tobą spotykać. Wydostańmy się stąd i zacznijmy chodzić na… randki. - wypowiedziała to słowo i nieco się zmieszała - Po pewnym czasie będę miała pewność, że wiem, co czuję. Staram się nie rzucać słów na wiatr. - dodała - A w tym momencie nie wiem, czy to chwilowa fascynacja, czy coś prawdziwego. Ale jestem zafascynowana. - mruknęła - I wciąż chcę, żebyś mnie pocałował.

Bez wątpienia czuła zarówno psychiczny, jak i fizyczny pociąg do Czartoryskiego. Walczyły z tymi siłami samokontrola, wrodzona niepewność, niepokój oraz ostrożność.
Wiesław uśmiechnął się do niej i wyszeptał do niej:
- Tylko jeżeli to nie będzie pocałunek na pożegnanie.
- A jeśli?
- zapytała. - Wtedy mnie już nie pocałujesz? - uśmiechnęła się zaczepnie, lekko mrużąc oczy. - Nie chciałabym cię zmuszać… - zawiesiła głos. Zdawała się nieco odważniejsza.
Zbliżył swoje usta do jej, ale jeszcze nie pocałował jej. Zamiast tego powiedział:
- To przecież dopiero nasza pierwsza randka. Powinne być kolejne.
- Musimy zawalczyć o to, aby były nam dane.


Czuł ciepło jej ciała. Widział lepiej jej wielkie, niebieskie oczy. Nadawały dziewczynie bardzo łagodnego, niewinnego charakteru. A zarazem zdawało się, że gdzieś w tle tęczówek miały miejsce odblaski wybuchów napalmu i erupcji wulkanów. Jej usta znajdowały się tak blisko, że wyczuwał swoimi wargami ich ciepło, choć jeszcze się nie styknęły. Aaliyah podniosła dłoń i odciągnęła kosmyk włosów za ucho. Było lekko zaczerwienione niczym dowód kłębiących się w niej emocji.
- Razem. - wyszeptał i pocałował ją. Ponownie był to namiętny pocałunek jak gdyby byli stworzeni dla siebie. Po tym pocałunku jeszcze przytulał ją, aż w końcu zaczął rozmowę:
- Chcesz, żebym powiedział ci wszystko co wiem o Adrianie? Ale wówczas… wówczas nie będziemy mogli się rozdzielać dopóki tu będziemy.

Aaliyah przez chwilę jeszcze tkwiła w słodkim szoku po pocałunku, ale wnet wytrzeźwiała.
- Nie chcę. - powiedziała - Jeśli ta informacja ma mnie kontrolować, to wolę jej nie słyszeć. Chciałabym jeszcze jedno powiedzieć. Wiem, że jesteś ode mnie starszy… ale nie myśl o mnie jak o dziecku, albo kruchej perełce, którą trzeba zamknąć w szkatułce i włożyć do kieszeni. Rozumiem, że przeżyłeś wiele złego… mówiłeś o stracie dziewczyny… dziecka… to zmienia nastawienie. Nie chcesz, abym podzieliła ich los. Ale dla mnie i tak najważniejsza jest wolność. Żyłam w dość tradycyjnej, arabskiej rodzinie, gdzie mama była mocno uciskana przez tatę, a ja cały czas czułam, że odbiera jej tym godność. Widziałam dookoła, że można inaczej. Przynajmniej w teorii. Nie chcę podzielić jej losu. - rzekła - Nie sądzisz, że to trochę szantaż? Nie powiem ci ważnej informacji, jeśli mnie nie opuścisz? - skrzywiła się nieco.
- Trochę jakby jest. Nieładnie. - uśmiechnął się do niej - Rzeczywiście źle to zabrzmiało, trochę inaczej niż o tym myślałem… po pierwsze lubię niezależne kobiety, no przynajmniej na tyle na ile można być niezależnym w zdrowym związku. Perełka… - uśmiechnął się raz jeszcze - Nie chcę zamknąć cię w szkatułce. Podobasz mi się taka jaka jesteś, no i na wolności. Po drugie… wracając do kwestii z Adrianem... - przez moment milczał. Targały nim sprzeczne uczucia i myśli. Dziewczyna sporo mówiła o samotności i wolności, a on z kolei próbował przebić to emocjonalne "pole siłowe", które roztoczyła wokół siebie, ale nie ona jedna otaczała się czymś takim. Wiesław roześmiał się. Bardziej sam do siebie niż do dziewczyny.

Aaliyah uśmiechnęła się lekko. Wiesław czasami rzucał jakimś niepotrzebnym tekstem, ale po zwróceniu uwagi potrafił wypowiedzieć wszystkie właściwe słowa. To brzmiało obiecująco. Znała wielu ludzi, którzy nie posiadali żadnej samoświadomości i szliby w zaparte, a po jej słowach śmiertelnie obrazili. Dobrze, że Czartoryski taki nie był. Jak to przeczuwała. Czuła kiełkującą w niej nadzieję.
- Uwielbiam cię. - powiedział i ponownie ją przytulił.
Al-Hosam uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Nadzieja zaczęła kiełkować mocniej. Czuła się dobrze. Zamierzała jednak potem i tak bacznie obserwować działania Wiesława, aby określić, czy jego słowa były wypowiedziane szczerze. Zależało jej zarówno na wolności, jak i na chłopaku. Nie chciała utracić ani jednego, ani drugiego.

Gdy Wiesław ją puścił to dodał:
- No dobrze, dość tajemnic. Dość warunków. Przeżyjmy to. Trochę egoistycznie, ale jednak mam nadzieję na drugą randkę. - zażartował - Po wydarzeniach w Rowach przyjmę nową tożsamość i chciałbym, żebyś mi towarzyszyła. Jeśli nie to trudno, a w dowód mojego zaufania podaruję ci to. - sięgnął do swojej torby i wyciągnął polski paszport - Mam takie dwa, ale jakbyśmy się przypadkowo rozstali to znajdziesz mnie. Oczywiście jakby coś źle poszło to mogę mieć duże problemy przez to. Myślałem również nad przejściem na drugą stronę - tak jak mój ojciec, ale… no, wolę mieć jednak nadzieję na tą drugą randkę. Co do Adriana to jest on bardzo ważny dla En'Driahoma istot przyjaznych dla mojego ojca - a przynajmniej tak mnie poinformowano - i Adrian ma z nimi kontakt i stąd to jego “szaleństwo”. Teraz jesteś drugą żywą osobą, która może powiedzieć Adrianowi, że nie oszalał. Z tego co wiem on jest kluczem do Bramy - tej samej Bramy, którą chcą kontrolować ludzie Halmann i stąd moje przypuszczenie, że przynajmniej na razie nic mu nie zrobią… ale pod twoim wpływem uznałem jednak, że powinniśmy iść go poszukać. Ogólnie masz na mnie spory wpływ.

Aaliyah przejrzała paszport i schowała go w bezpieczne miejsce. Czuła się trochę, jakby otrzymała właśnie od Wiesława pierścionek zaręczynowy, a perspektywa przyjęcia nowej tożsamości brzmiała jak miesiąc miodowy. To było zarazem ekscytujące, jak i nieco przytłaczające. Na razie nie chciała dzielić skóry na niedźwiedziu. Cieszyła się jednak, że Wiesław chciał podarować jej jakiś testament zaufania względem niej. Czuła, że powinna podzielić się tym samym. Potem jednak przypomniała sobie o Adrianie. Westchnęła.
- Oni potencjalnie mogą nie wiedzieć o tym, że Adrian ma jakieś znaczenie. - powiedziała. Wiesław nie dał tego po sobie poznać, ale właściwie to miała rację. Niestety miał to do siebie, że zdarzało mu się przeceniać ludzi. Przeceniać ich zdolności intelektualne i wiedzę. Skoro on to widział to i inni powinni, a przynajmniej powinni chociaż spróbować. Adrian rzeczywiście mógł być w dużym niebezpieczeństwie, bo on przyjął za pewnik wiedzę przeciwników, której ci przecież mogli nie posiadać. - Na razie nie wiemy tak naprawdę nic. Nie powinniśmy rozdzielać się z Fujinawą. Najprawdopodobniej jak będziemy przy nim, to prędzej czy później informacje będę napływać do nas. Skoro różnych ludzi będzie go poszukiwać. Musimy jednak myśleć nie tylko o zbieraniu informacji, ale również o swoim bezpieczeństwie. - rzekła - Swoją drogą… pewnie uznasz mnie za psychopatkę, ale w pewien sposób mnie to wszystko ekscytuje. Chcę dowiedzieć się tak wielu rzeczy! Jak mam umrzeć, to lepiej tutaj niż ze starości. I lepiej z tobą niż w samotności - uśmiechnęła się do chłopaka, a ten odwzajemnił uśmiech. Przez chwilę wahała się, po czym pocałowała go krótko w policzek. - Myślisz, że możemy tak po prostu wrócić tam i udać się po schodach do sekretariatu? Z tego co kojarzę, to ostatnie miejsce, gdzie widziano Adriana. Choć “widziano” to niekoniecznie odpowiednie słowo. Musimy ustalić plan.
- Tak, możemy spróbować w sekretariacie. Od czegoś trzeba zacząć, a nie bardzo są inne punkty zaczepienia. Podejrzewam, że ten “niedźwiedź” w lesie to miejsce rytuału, więc jakbyśmy nic nie znaleźli w sekretariacie to możemy sprawdzić, czy furtka jest zamknięta (i od której strony jest kłódka)...
- Wiesław przyjrzał się Aaliyi. Miała na sobie buty sportowe, dżinsy i ładną, fioletową, zwiewną koszulkę, a także kilka bransolet. Właściwie to wyglądała całkiem sexy, ale wyglądanie sexy na misji zwiadowczo-śledczej nie było zbyt dobre (no, choć były wyjątki) - Pięknie wyglądasz, ale nie chciałbym, żebyś zmarzła, a poza tym czerń jest mniej widoczna w nocy niż fiolet. - wyciągnął ze swojej torby kurtkę i koszulę z długim rękawem. Obie czarne. - Wolisz kurtkę, czy koszulę?
- Koszulę, może być za ciepło na kurtkę. Choć ten wiatr… masz może sweter? - zapytała. Potem zamilkła, zastanawiając się przez moment. - Dobrze też, gdybyśmy zaopatrzyli się w jakiś oręż.

Poszła do części kuchennej domka. Były wypasione, miały zarówno łazienkę, jak i takie skromne miejsca do sporządzania posiłków. Wyciągnęła z szuflady tępy nóż. Spojrzała na niego z niezadowoleniem, ale zaakceptowała go.
- Pewnie masz jakieś scyzoryki? - zapytała. - Nie jesteśmy komandosami, przynajmniej ja nie jestem. Ale jeśli Berenika nas zaatakuje, to przynajmniej będziemy jakoś zaopatrzeni. - zażartowała, a potem pomyślała, że to wcale nie tak surrealistyczna wizja - Mam nadzieję, że nie wykrakałam tej walki.
- Nie… no, też mam taką nadzieję. - powiedział z uśmiechem po czym pogrzebał trochę w swojej torbie. Wyciągnął na łóżko porządny nóż i wysłużony śrubokręt z lat 80. Z kieszeni wyjął scyzoryk. - Wezmę nóż. Też nie jestem komandosem, ale byłem w wojsku. Weź mój scyzoryk i jeśli chcesz śrubokręt, trochę inny rodzaj broni niż tępy nóż. Ogólnie mam nadzieję, że nie będziemy musieli tego użyć przeciwko komukolwiek.

Wiesław następnie przyjrzał się wcześniej wyciągniętym: kurtce i koszuli. Obie powinny chronić przed zimnym wiatrem, choć kurtka wyglądała na cieplejszą.
- Niestety nie mam swetra, ale myślę, że koszula z długim rękawem będzie wystarczyła. Jakby było ci zimno to możemy zamienić się. Ważniejsze, że może choć trochę mniej będziemy rzucać się w oczy. - następnie wziął kartę bankową i włożył sobie do kieszeni spodni, a kompas do kieszeni kurtki - Jestem ciekaw jak zareaguje kompas przy Bramie i czy w ogóle.

Aaliyah pokiwała głową.
- Tak, mamy wiele do sprawdzenia. I wiesz co ci powiem? Cieszę się, że nie będę sama - powiedziała i uśmiechnęli się do siebie. Wyglądali jak para szczęśliwych ze sobą nastolatków - Może jestem naiwna, ale naprawdę wierzę, że może nam się udać. Choć pewnie nie powinnam była tego mówić - zaśmiała się pod nosem. - Nie chcę kusić losu.

Ubrała się w czarną koszulę Wiesława. Włożyła je do jeansów. Wyglądała w niej jeszcze lepiej niż Czartoryski. Zbyt duże ubranie dodało jej nieco stylu. Choć rzecz jasna chodziło bardziej o kamuflaż. Wyjęła z kieszeni gumkę do włosów i spięła je tak, żeby nie pchały jej się do oczu. Do lewej kieszeni włożyła scyzoryk i nóż. W prawej miała komórkę.
- Próbowałeś do niego dzwonić? - zapytała go. - Mam na myśli po tym wszystkim. Może siedzi sobie gdzieś bezpieczny i nie ma sensu szukać go w tamtym budynku.
- Nie dzwoniłem. Z jednej strony upadł mu telefon i było słychać kogoś w tle, a potem on nie oddzwonił… z drugiej strony może rzeczywiście zabrał go ze sobą. Mała szansa… hmm…
- wyjął telefon Marty Perenc i wystukał numer do Adriana. Przez moment wahał się, czy nacisnąć zieloną słuchawkę, czy nie. Ostatecznie wcisnął i przełączył na głośnomówiący.
Aaliyah zastygła w bezruchu, czekając na nawiązanie połączenia. Spojrzała wyczekująco na Wiesława, choć rzecz jasna nie mógł skrócić tego czasu niepewności. Wnet jednak telefon został odebrany. O dziwo. Usłyszeli głos Adriana.
- Marta? Kim jest Marta? - pytał Fujinawa. - Jesteś moją przyjaciółką? Możesz mi powiedzieć coś na mój temat…?

Brwi Al-Hosam powędrowały błyskawicznie do góry. Jeżeli po drugiej stronie odpowiadał im demon, to jego umiejętności zdawały się cholernie beznadziejne.
- Marta pożyczyła mi telefon. Marta jest twoją przyjaciółką. A ja przyjacielem. Nazywam się Wiesław. Twoi rodzice to Japończyk i Polka, a wcześniej chciałeś ze mną porozmawiać. Gdzie jesteś? - powiedział Wiesław jakby w ogóle go nie zdziwiły pytania Adriana. Dzień jak co dzień w pieprzonej Strefie Mroku.
Fujinawa przez chwilę się zastanawiał.
- Nie wiem, na jakiejś trawie, a przede mną jest budynek. - odpowiedział. - I część pierwszego piętra wygląda, jakby coś w niej wybuchło. Bolą mnie plecy. Naprawdę jesteście moimi przyjaciółmi? Mam wrażenie, że coś… ktoś… chce mnie skrzywdzić, Wiesławie…
Nastąpiła chwila ciszy.
- A twoi rodzice są z jakiego kraju? - zapytał po chwili. - Daleko jest Japonia i Polska?

Aaliyah zaczęła obchodzić pomieszczenie dookoła. Spoglądała przez zasłonięte żaluzje niczym rasowy szpieg. Chyba chciała upewnić się, że nikt nie zbliżał się w ich kierunku.
- Moi rodzice są z Polski. Japonia jest daleko od Polski, ale twój tata zdołał do niej dotrzeć. Może kiedyś razem odwiedzimy Japonię i Polskę. A może na tym budynku są jakieś napisy? W pobliżu jest oświetlenie? Widzisz więcej budynków? - zapytał próbując uzyskać jakieś dodatkowe szczegóły zanim pójdą szukać go na obozie.
- Widzę ogrodzenie i w pobliżu jest furtka. Wygląda na otwartą - powiedział Adrian. - A z drugiej strony jest ten budynek, o którym mówiłem. Po lewej stronie widzę taki szeroki, parterowy budynek, kojarzy mi się z lodowiskiem… albo może halą sportową… Nie wiem. Po prawej stronie widzę taką budkę z dużym, zielonym plusem. Nie wiem co to jest. Ale boję się - powiedział. - Śnił mi się naprawdę okropny sen. Obce palce wsuwały się prosto w moją duszę i rozszerzały ją. Próbowały przebić się przez nią i wyjść. Elektryczny prąd kąsał mnie co chwilę i wydawało mi się, że spadam. W powietrzu unosił się zapach spalonych tostów oraz moczu. Wydaje mi się, że to nie wydarzyło się naprawdę. Ale pamiętam… dźwięk. Taki, który chyba wybrzmiał naprawdę w tym świecie. Przypominał kobiecy krzyk. Ja… ja boję się, że coś jej zrobiłem… - zawiesił głos. Czuć było wstyd. Bał się, że Wiesław oceni go negatywnie za zranienie przedstawicielki płci pięknej.
- Nie bój się. Jestem twoim przyjacielem. Zaraz po ciebie przyjdę, ale nie rozłączaj się. Jakby ktoś szedł w twoim kierunku to powiedz mi. - następnie pokazał na ulotce zawierającej plan obozu, gdzie mniej więcej jest Adrian (o ile to był on). Zapytał ją niemo “Idziemy?” i czekał na odpowiedź, a tymczasem sprawdził, czy przed drzwiami do jego domku nie czyhało niebezpieczeństwo. Aaliyah skinieniem dała pozytywny sygnał. Następnie wyciągnęła scyzoryk i chwyciła go w prawą rękę. Nawiązała kontakt wzrokowy z Wiesławem, kładąc lewą rękę na klamce. Chyba bardzo brała do siebie całą sytuację. Chciała być profesjonalna i nie dopuścić do błędu, jaki popełniła niegdyś w domu swoich rodziców, skazując ich na śmierć.
- Na trzy - powiedziała.

Wnet okazało się, że na zewnątrz wcale nie było wrogów. Nikt na nich nie czyhał.
- Czyli mówisz, żebym został na miejscu? - zapytał Adrian. - Bardzo bolą mnie plecy. Chyba sobie niczego nie złamałem, ale każdy ruch sprawia, że igły wbijają mi się w mięśnie. Takie niewidzialne.
- Zostań. Zaraz do ciebie przyjdę i pomogę ci.
- powiedział Wiesław, zamknął drzwi domku na klucz i razem z Aaliyą skierowali się ku furtce prowadzącej do miasta. Ewidentnie Adrian znajdował się jakoś pomiędzy halą sportową i punktem medycznym, choć opis budynku administracyjnego brzmiał dziwnie. Poza tym nie słyszeli żadnego wybuchu. W każdym razie ostrożnie, acz pewnym krokiem poruszali się tam poszukując wzrokiem Adriana i kogokolwiek innego.
- Dobra, zostanę tutaj - powiedział Adrian. - Mam nadzieję, że naprawdę jesteś moim przyjacielem - mruknął. - Z drugiej strony nie mam wielu innych kandydatów - westchnął. - Jestem na ciebie zdany. - Ali uśmiechnęła się do Czartoryskiego.
- Przynajmniej żyje - powiedziała. - A przynajmniej wszystko na to wskazuje. Może wyłącz teraz głośnomówiący... - zrobił to dokładnie w tym samym momencie jak dziewczyna wypowiadała te słowa. Lubił takie momenty "umysłu roju", bo w tej samej chwili o tym samym pomyśleli - ... i chodźmy do niego. Boję się jednak, co się z nim stało. Zdaje się, że niewiele pamięta. A jak niewiele pamięta, to niewiele nam powie. Ale i tak może dostarczyć nam wielu informacji.
 

Ostatnio edytowane przez Anonim : 12-01-2021 o 09:31. Powód: Dodałem nazwę En'Driahoma.
Anonim jest offline  
Stary 14-01-2021, 14:30   #89
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Post wspólny z google Docka

- JAM JEST ADAM, dziedzic imienia pierwszego mężczyzny z ziemi Amerykańskiej zrodzony przez własnego ojca rodzonego na ciele i duszy pokrzywdzony więc tego co możesz mi zrobić się nie lękam bo piekło już przeżyłem! Kartą Koła Fortuny przez nieznane siły demonem lub diabłem się prezentujące! Z rodem Ceyn nic wspólnego nie mam z własnej woli przystąpiłem do Domu Kiki! Próbujecie skrzywdzić naszego grajka! jak widać siła wyższa pokarała tamtą za zło wobec niewinnych dzieci więc wypuść nas i naszych przyjaciół zanim podobny los spotka ciebie! - Adam sam już nie wiedział czy chce kobiety przekonać czy wystraszyć? Był wściekły i nagrzany adrenaliną

Na warsztatach teatralnych ćwiczyli technikę "Yes And". Nie miał pojęcia co tu się dzieje więc potraktował całość jako scenkę improwizacji i spróbował wstrzelić się w styl mówienia kobiety.

- Marta do kurwy nędzy co one kokainy ci nawsadzały do tych kartofli?! Masz cukrzycę nie możesz tak żreć i co tak mnie zostawisz na pastwę losu bo dały ci kartofle?! To nasze sekretne rozmowy o chłopakach i maratony filmowe nic dla ciebie nie znaczą?! Weź pomóż i chodź z nami - Próbował przekonać przyjaciółkę sądził że wszyscy w tej jebanej wiosce są naćpani makiem czy innym kurestwem i chciał po prostu odejść stąd z dzieckami ze swojej klasy.

Marta Perenc spojrzała na Adama.
- Kartofle są bardzo smaczne - odpowiedziała. - Chcesz może jednego?
Zbliżyła się do Wakfielda. Wyszeniega nie zareagowała. Wiedźma była cała czerwona na twarzy i najchętniej od razu zabiłaby całą trójkę. Nie mogła jednak tego zrobić tak długo, jak Dziadumiła była pod nożem Olgi.
- Smaczne ziemniaki są smaczne - Marta poinformowała Adama. - Spróbuj sam… - podniosła dłoń i pokazała rzeczywiście smakowicie wyglądającego kartofla w sreberku. - Z masełkiem i solą. Jak też spróbujesz, to będziesz taki jak ja. Silny i nieustraszony. Oraz piękny.
- Adam, nie słuchaj jej… - szepnął Feliks.
Tancerz w sytuacjach stresowych zawsze reagował chowając się za humor
- Ależ Marta skarbie ty mój... Ja już jestem silny potężny i nieustraszony o pięknie i skromności nie wspominając choć z nami na obóz zostawiłaś tam insulinę jak nie weźmiesz to wpadniesz w śpiączkę cukrzycową od nadmiaru kalorii - starał się tłumaczyć przyjaciółce o którą się szczerze martwił. Skoro gadanie nie działało spróbował przekłuć swoje zmartwienie o wszystkich w siłę żeby wyrwać się spod wpływu tych paraliżujących oparów! Na pewno używają tych zarodników grzybów z Haiti, a biedną Martunię kurwy zahipnotyzowały!

Perenc jednak pokręciła głową.
- Nie rozumiesz! Jesteś ślicznym chłopcem, ale tu jest prawdziwa moc. Zresztą sam widzisz, co babunia ci zrobiła. Przez całe życie śmiali się ze mnie, wyszydzali mnie. Byłam grubą, Brzydką Martą. Teraz wreszcie nauczę się, jak sprawić, aby wszyscy zginęli. Wszyscy, którzy mi zawinili. Zasługują na cierpienie. Niech cierpią tak, jak ja cierpiałam. I ty jesteś taki, jak ja, Adam - powiedziała. - Też w życiu czułeś wiele bólu. Widziałam, jak Mateusz wrzucał cię do śmietnika. Będziesz mógł się na nim odegrać…
- Nie słuchaj jej...! - zaczął Feliks, ale Marta mu przerwała.
- Tylko magia może uratować twoją siostrę i dobrze o tym wiesz - powiedziała. - Powinieneś błagać o to, aby do nas dołączyć.
Trzebiński zamilkł w pół słowa. Nie wiedział, co powiedzieć. Wzmianka o siostrze kompletnie zbiła go z tropu. Posmutniał, a jednocześnie zagniewał się.

- Marta to nie żadna magia złoto ty moje jesteś lepsza z biologii ode mnie na pewno słyszałaś o grzybach z Haiti które stoją za legendami o zombie i bakkorach. Sparaliżowała nas sproszkowanymi zarodnikami a ciebie zatruła halucynogenami albo zahipnotyzowała nie daj się złotko, masz przed sobą wielką karierę medyczną, po co przejmować się takimi fujarami jak Wiśnia? Zachleją się na śmierć przed 30, a my będziemy u szczytu świata! On nie jest godzien mojej zemsty, zemszczę się na rodzicach, ale już przygotowałem na nich bata i nie potrzeba mi dragów. Trucizna z grzybów to dla nich zbytek łaski! Oni muszą zgnić w więzieniu, cierpieć przez lata pozbawieni wygód i dobrego imienia które tak sobie cenią! Czy twoja magia mi to da?! - Teraz to Adam zaczął trząść się z furii na równi z babą od laleczek, jeżeli nie bardziej.Jeżeli dobre słowo nie docierało do przyjaciółki to może krzyk i ogromny ból w jego oczach wyrwą ją z transu? Dziewczyna nie wie jak ma dobrze, znał jej rodziców to prawda że byli trochę nadopiekuńczy, ale kochali ją i wspierali. Nawet nie wiedziała jaki to zasób.

Marta spuściła wzrok. Słowa Adama chyba ją zasmuciły. Nie czuła się z nimi dobrze. Chyba miała po prostu nadzieję, że Wakfield do niej dołączy.
- Tyle, że ja już wybrałam - szepnęła cicho.
Feliks natomiast zerknął na nią intensywnym wzrokiem.
- B-byłabyś w stanie zwrócić zdrowie mojej siostrze? - zapytał. - Ona… nie zasługuje na to, co jej się przytrafiło…
Marta wciąż trzymała głowę w dole, więc odpowiedziała Wyszeniega.
- Magia Trzygłowa jest ostateczna i nie zna ograniczeń - powiedziała. - Pytanie brzmi, dlaczego miałabym przyjąć was na moich czeladników.
- Babuniu! - Marta zawyła. - Ja za nich poręczę… tylko… tylko… - zawiesiła głos.
Trzebiński zerknął na Adama.
- J-a nie wiem, co mam zrobić… - zawiesił głos. - Jeśli moja dusza ma trafić do piekła, ale Estera będzie zdrowa… to chyba jestem w stanie zapłacić tę cenę. N-nie wiem… I tak trafię tam, jestem pieprzonym dealerem. T-teraz przynajmniej będę miał pewność, że Esterka zazna życia, które nigdy nie było jej pisane…
To była dla niego ciężka sytuacja. Adam jeszcze nigdy nie słyszał, aby Feliks jąkał się.

- Marta! Felek! Przestańcie pierdolić! Nie ma żadnej magii! Tylko jakieś paraliżujące grzyby wyhodowane na bazie kartofli! I wiejskie spryciary, które manipulują wami, mówiąc to co chcecie usłyszeć! To się nazywa cold reading i wszystkie te cholerne wróżki to robią! Martuś. Niczego nie wybrałaś, po prostu ci czegoś dosypały, wykorzystując twoje dobre serducho i miłość do świata i ludzi. Wiem, że ty byś nikogo nie zabiła! Kochasz zwierzęta i masz cudownych rodziców, którzy ciebie kochają i wspierają! Ja wiem że jest ci ciężko i są nadopiekuńczy, ale to wszystko minie. Najlepszą zemstą na tych, którzy nas prześladują jest szczęśliwe życie!

Odwrócił wzrok na Feliksa a w jego oczach pojawił się inny rodzaj czułości niż wobec przyjaciółki…
- Felek chciałem ci powiedzieć, ale nie było odpowiedniej chwili… Słuchaj mam dowody przeciwko moim starym. Majątek Ojca pójdzie na leczenie Esterki, bo ja nie chcę mieć od niego złamanego centa! I to niezależnie od tego… Co z naszymi sprawami… - Tu głos miał niepewny bo w ostatniej chwili przypomniał sobie o innych ludziach wokół, ale szybko odzyskał rezon. - One nie są w stanie pomóc twojej siostrze! To szachrajki jakby faktycznie potrafiły takie rzeczy, to mieszkały by w willach! Pewno moja stara coś podejrzewa, więc wynajęła ich przez pośrednika z Dark Netu żeby mnie zabiły, bo zacząłem być niewygodny albo próbują mnie doprowadzić do szaleństwa mieszanką halucynów i atakowaniem moich bliskich! - Addamus faktycznie zaczął brzmieć jak narcystyczny wariat z manią prześladowczą, ale wciąż miało to więcej sensu niż magia i sprzedawanie dusz!

Adama przepełniała furia. Chciał się wyrwać z tego paraliżu i porozwalać tym babom łby swoją bambusową łaską za to, że tak okrutnie manipulowali emocjami najdroższych mu na tym świecie ludzi!
 
Brilchan jest offline  
Stary 14-01-2021, 15:55   #90
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Plebania 2/3

Ringing of Division Bell has begun

Łukasz był zawieszony. Stał na podłodze ale był zawieszony, jakby utknął w pół kroku. Przysłuchiwał się rozmowie, i coraz bardziej mu się to mieszało. Marta próbowała przekabacić Feliksa. Wiedział że miał siostrę i tyle. Zebrał się w sobie:
- Feliks, a kiedy strach osaczy cię, twardy bądź i dalej walcz, do utraty sił! - jego głos daleki był do głosu Piekarczyka, ale liczył że osiągnie efekt - tylko pogarszasz sprawę, nie poddawaj się!

Łukasz wziął głębszy oddech, koszulka kleiła sie do mu do ciała. Właśnie, koszulka, zespół...

MUZYKA

- Jeżeli wierzysz, że racje masz - zaczął
- Jeżeli drażni Cię cały ludzki fałsz
Jeżeli nie chcesz zabrudzić rąk
Naucz się bronić, przecież rację masz
W tak wiele spraw zaplątałeś się
Już nie wiesz co robić, by zachować twarz
Nie licz na przyjaciół swych
Rządzi nimi strach
Nawet gdy zostaniesz sam
Nie poddawaj się
Nie poddawaj się, jeśli rację masz
Nie poddawaj się, jeśli wierzysz w coś
Do końca musisz walczyć
By osiągnąć cel
Do końca musisz walczyć
I nie poddawać się!
A kiedy strach osaczy cię
Twardy bądź i dalej walcz
Do utraty sił!
Czasem przypadkiem ktoś może pomóc ci
Choć będziesz już myślał, że nie pomoże nikt
Jeszcze nie raz przegrasz
I poznasz klęski smak
Lecz nigdy nie poddawaj się
I do końca walcz!
Nie poddawaj się!
Jeśli rację masz
Nie poddawaj się!
Jeśli wierzysz w coś
Do końca musisz walczyć
I osiągnąć cel
Nie poddawaj się
I do końca walcz!...
Walcz! Nie poddawaj się!...
Walcz ! Nie poddawaj się!
Walcz ! Nie poddawaj się !
Walcz ! Nie poddawaj się !
Nie poddawaj się !

Działy się prawdziwe czary, gdyż Łukasz był w stanie zaśpiewać to wszystko i nikt mu nie przerwał. Może jego głos był rzeczywiście taki dobry? Albo po prostu nikt nie spodziewał się, że nagle ktoś wplecie w swoje słowa nuty. Trochę jak w musicalu. Wszyscy zastygli zdezorientowani. Wyszeniega zagryzła wargę, Kowalska i Dziadumiła na moment przestały się szamotać i po prostu spoglądały na Zielińskiego. Marta Perenc wyjęła kolejnego ziemniaka i zaczęła go pochłaniać, obserwując muzyka. Feliks natomiast spoglądał na kolegę z szeroko rozwartymi oczami. Jeśli celem Łukasza było to, aby zapomniał o słowach zindoktrynowanej koleżanki, to bez wątpienia udało mu się. Proboszcz natomiast starał się w czasie piosenki uciec. Ale wtedy przeszkodziła mu półnaga dziewczyna, której bał się najbardziej w świecie.
Olga obserwowała wszystko z dzikim błyskiem w oczach. W końcu ryknęła.
- Jam jest kurwa Olga, pomazaniec boski! Płonący krzyż! I zaraz zaciągnę was przez te wasze pogańskie gusła prosto do piekła zasuszone pizdy! Pod sam pieprzony Babilon! I rzucę pod nogi samego SZATANA, bo kurwa napisane jest w księgach: nie pozwolisz żyć czarownicy... - wysyczała Olga, wypluwając ząb, bo Marta trzepnęła ją porządnie w łeb. Istniała obawa, że złamała jej coś w żuchwie, bo ta dziwnie trzeszczała przy każdym kolejnym słowie. Przez to krzyczane słowa brzmiały nieco inaczej, ale to wzmagało efekt grozy, który siała Kowalska. Miała tylko nadzieję, że szkody wyrządzone przez Perenc były tymczasowe i w rzeczywistości niegroźne. Nie licząc tamtego wybitego zęba, którym się prawie zakrztusiła w trakcie śpiewu Łukasza:
- Tak... Na krzyż i na biblie klnę się, że tak zrobię! A pan będzie ze mną i on ukarze cię jak twoją siostrę, bo moja jest wiara i chwała na wieki wiedźmo! – powiedziała z nieposkromioną szaleńczą pasją. Ogień iście piekielny lśnił w jej oczach.
- Tak! Nie masz już mocy trzech wiedźm puszczaj ich bo i z mocy dwojga zaraz gówno zostanie! Liczę do trzech: raz, dwa, trzy!
W tym samym czasie Wyszeniega wrzeszczała. W plebanii rozległ się piekielny wrzask. Splecione z sobą krzyki staruchy i Olgi brzmiały jak piekielna kakofonia. Demoniczny koncert płynący z samych czeluści piekielnych. Może kontrast był taki duży, gdyż krzyki wybuchły tuż po przyjemnym śpiewie Łukasza. W każdym razie ciężko było usłyszeć, co dokładnie chciała przekazać Wyszeniego, a co takiego Olga.
- Ty bladzio chędożona! Dziwko rozkulbaczona! Straszyć mnie będziesz, kurwo niedorobiona? Zejdź mi tu z mojej Miłki, bo jak zaraz wpakuję ci tę twoją biblię prosto w dupę, to ci przełykiem wyjdzie! Zabiliście mi Mirkę, skurwysyny przebrzydłe!
- Śnieżko, nie denerwuj się proszę - powiedziała Dziadumiła, znajdująca się pod Olgą. - Twoje serce… Pamiętasz, co mówi…
Nie dokończyła, gdyż nóż Kowalskiej przeciął jej gardło. Zarżnięta niczym prosie, zaczęła wić się pod ciałem nastolatki. Wnet w pomieszczeniu rozległ się paskudny smród, kiedy staruszka oddała kał. Szkarłatna krew trysnęła z niej niczym z fontanny. Olga cała w niej pływała. Wyglądała niczym Carrie z powieści Stephena Kinga. Ciało Dziadumiły może było małe, ale najwyraźniej mieściło w sobie duże ilości osocza.

MUZUKA

- NIE! - wrzasnęła Wyszeniega.
Kolejne łzy pokryły jej twarz w czasie, kiedy Olga tak po prostu wstała. Chwyciła ciało staruszki i rzuciła nim o zabójczy kominek. Chude zwłoki były leciutkie, więc uczyniła to bez większego problemu. Wnet obie siostry wylądowały obok siebie. Ich dłonie nawet lekko stykały się z sobą, jak gdyby próbowały uścisnąć się… nawet po śmierci. Bez wątpienia obie nie żyły. Już za życia sprawiały wrażenie kruchych, ale teraz prezentowały się po prostu żałośnie.
- T-TY… - Wyszeniega nie mogła znaleźć słów. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Nie sądziła, że Olga odważy się. To był dla niej prawdziwy horror. Nawet ona nie była w stanie przewidzieć szeregu nieszczęść, jakie Zdunkowie napotkają w przeklętej plebanii.
Wczepiła lewą dłoń w szyję Piotra. Ten zawył z bólu. Wyszeniega miała długie, czarne paznokcie. Ostre niczym sztylety. Rozpruła tętnicę szyjną na całej jej długości. Kiedy tylko krew Ozzy’ego pokryła jej dłoń, oczy wiedźmy zabłysły czerwienią. Płomienie tańczyły w nich. Z jej kieszeni wyfrunęła czwarta laleczka. Pozostałe trzy wypuściła z dłoni. I one zaczęły lewitować. Powoli, niespiesznie poruszały się wokół jej głowy, zakreślając obręcz przypominającą nieświętą aureolę. W głowach uczniów pojawiła się słowiańska muzyka oraz kobiecy głos śpiewający w nieznanym, ale słowiańskim języku. Wszyscy rozpoznali tę magię. Taka sama zaatakowała ich w autobusie, przywołując okropne koszmary.
Olga próbowała rzucić się na wiedźmę, ale wnet zastygła w bezruchu. Jej symbole nie ochroniły ją. Była sparaliżowana tak samo jak koledzy z klasy. Poczuła, jak trzy kolejne zęby oderwały się z jej żuchwy, co bolało niemiłosiernie. Przefrunęły w stronę Wyszeniegi. Ta pochwyciła je jeden po drugim. Wpierw oblizała biel, po czym przełknęła ją. Zupełnie jakby były tabletkami albo rodzynkami.
Śmierć Ozzy’ego zupełnie wstrząsnęła Adamem. Widok tych wszystkich latających rzeczy zupełnie rozwalał jego wszystkie teorie. Chyba ze strachu udało mu się znów poruszać rękami. Wciąż jednak były sparaliżowane, tak jakby długo na nich spał. Nie mógł więc niczym rzucić ani walczyć. Dał radę za to sięgnąć do kieszeni Feliksa i wyciągnąć jego komórkę. Schował ją za własne plecy i zaczął pisać sms-a: "pomocy zabili Piotrka na plebanii ja Łukasz Adam Olga chce nas zabić wariatka pomocy teraz szybko" – Kto by pomyślał że te godziny pisania na telefonie pod ławką i olewanie lekcji przyniesie takie niespodziewane korzyści. Nacisnął opcje wysłania masowej wiadomości do wszystkich kontaktów w telefonie. Potem zwróci Feliksowi kasę.
Adam nie wiedział do kogo zwrócić się o pomoc czy łaskę, więc spróbował przekonać wszystkich.
- Kobieto ostrzegałem cię przecież, że krzywdząc nas ta krzywda wróci do ciebie po trzykroć i się sprawdziło! Nie nie wiem jaką masz kosę z moim nauczycielem, ale zostaw nas w spokoju! Ja nawet nie lubię pana Ceyna. Wepchnął się na krzywy ryj na wycieczkę kurwa z nim sobie rób kargulowo - pawlaczne zabawy! Co tu do cholery się dzieje! Do kurwy nędzy... ty jesteś księdzem może cholernie religijny nie jestem, ale z tych cholernych rekolekcji, do których nas zmuszali z lekcji religii wiem, że cholerny ksiądz katolicki powinien zwalczać magię w każdej postaci, że wszelkie cuda są domeną diabła, więc do cholery jasnej przestań wspierać jebaną wiedźmę! Marta do cholery jasnej ty też się obudź z tego ziemniaczanego transu. Piotrek był dla ciebie miły, przecież wysłałaś do niego liściki Weź kurwa złap tą szaloną pizdę unieszkodliw! Na zewnątrz jest karetka. Pozbyłem się tej ostatniej kurwy, to zdążymy zatamować to jego krwawienie i może go uratują! - Adam krzyczał zdesperowany, ciągle próbując się wyrwać i przeczuwając, że nic dobrego nie czeka go na końcu tej melodii, którą słyszał w głowie.
Ta cała ludowa muzyka Łukaszowi cholernie przeszkadzała, znowu wdzierając się do jego głowy. Tak! Pamiętał! Autobus! Wtedy musiał nie być jej świadomy. Koncentrował cały wzrok na jeszcze żywej wiedźmie. TSA coś chyba zadziałała, ale Zieliński co chwila gapił się na piersi Olgi, było w nich coś magicznego… Otrząsnął się, całą złość skupił na wiedźmie:

MUZYKA

-Gonna kill and destroy
I'm not an animal boy
Why don't they understand
I'm not a straw man*

Don't have brain damage
I'm not an a wild savage
Don't push me around
Don't bring my head down

Animal boy x3

I'm not an imbecile
Don't treat me like a straw man**
I'm not a creature in the zoo
Don't tell me what to do

Animal boy x3

You don't know what it's like
You don't know how i feel
I don't have a monkey's brain
I'm not an animal

You can't lock me in a cage
This ain't the Stone Age
Better get out of my way
Somebody's gonna have to pay

Animal boy x3

To był punk, Łukasz dyszał we wściekłości. Zajebię cię szmato.

*org. "I'm not an ape man"
**org. "Don't treat me like an animal"
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172