Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2021, 22:05   #41
Sorat
 
Sorat's Avatar
 
Reputacja: 1 Sorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputację
- Umarli nie potrafią dać wsparcia… sami go potrzebują. Przyczepiają się pazurami i karmią twoją energią. Niepotrzebne im trzymanie kciuków, wolą ci je wbić w oczodoły. Nie wzywaj ich, nie wywołuj… bo jeśli opuści cię szczęście wreszcie cię dojrzą i już nigdy nie przestaną patrzeć - sennym tonem szarowłosa wyszeptała szeleszczącym głosem, podobnym do trzepotu skrzydeł ćmy. Drgnęła i pokręciła głową. Pocałowała ją w policzek, po czym poklepała po ramieniu.
- Spokojnego wieczoru, uważaj na ludzi bez twarzy - zaczęła iść do taksówki, machając rudzielcowi przez lewe ramię. - Jesteśmy… w kontakcie.

Aoife odprowadziła ją aż do pojazdu. Abigail weszła do środka.
- Gdzie jedziemy panienko? - rzucił.
Tymczasem barmanka zdawała się chcieć zadać jeszcze jedno pytanie. Przykucnęła i zbliżyła twarz do ucha de Gillern.
- A nie zdarzyło ci się nigdy zobaczyć jakiegoś dobrego ducha? Dobrą babcię opiekującą się wnusiem? Wszystkie są złe?

Blada dłoń o lodowato zimnych palcach dotknęła ciepłego, piegowatego policzka. De Gillern westchnęła cicho. Od razu pomyślała o Dubhe i Kirillu.
- Widziałam dwa - odpowiedziała szeptem - Ale były tak piękne i dobre, że dały mi nadzieję aby zacząć marzyć o czymś więcej niż bycie figurą z czarnego lodu płaczącą na cmentarzu w otoczeniu korowodu upiorów. - 22 Nutley Ln poproszę - ostatnie dodała do kierowcy.

Charon wskoczył na uda Abby. Położył się, machając ogonkiem.
- Oby tylko błota nie naniósł! - krzyknął taksówkarz, ale na tym zakończył narzekanie. Na szczęście łapki psa były czyste. - No, to jedziemy!
Pojazd wystartował.
- Opowiesz mi o tym potem! - rzuciła Aoife, po czym jej sylwetka rozmazała się, kiedy taksówka odjechała.
Barmanka znów posmutniała na sam koniec. Abigail nagle uświadomiła sobie, dlaczego była tak bardzo zaangażowana w pomoc. Na pewno chciała dla de Gillern dobrze, ale przede wszystkim rozpraszało ją to. Nie chciała ciągle myśleć na temat Kiary. A zdawało się, że jej myśli ciągle uciekały w stronę dziewczyny za każdym razem, kiedy tylko była sama.
- Jedziemy na koncert? - zapytał taksówkarz. - Tak pani ładnie ubrana, nie jak do klubu golfowego.

Twarz dziewczyny bardzo powoli obróciła się od szyby na kierowcę i spojrzała mu w oczy poprzez wsteczne lusterko. Patrzyła tam dłuższą chwilę nie mrugając. Starszy jegomość, nie wyglądał groźnie, ale dłoń i tak powędrowała niby po drobnostkę z wewnętrznej kieszeni. Drugą ręką drapała Charona po głowie.
- Jedziemy do weterynarza, mój pies… - przeniosła spojrzenie na szczeniaka, rysy twarzy od razu jej złagodniały. Aoife chyba przegięła z tymi ciuchami, skoro taksówkach to zauważył, a przecież nie znał jej w ogóle. W zestawieniu z wersją Abigail-kloszarda… w głowie dziewczyny przetoczył się głos Rosjanina z Iteru, opowiadającego która z baśni jest jego ulubioną.
- Brzydkie Kaczątko - wyszeptała do zwierzaka, pacając go w czubek nosa palcem delikatnie.
- Chorował ostatnio - dodała mężczyźnie - Spokojnie, nie zapaskudzi tapicerki. Kwestia zastrzyku do wzięcia. Jak u ludzi, seria to seria… jest dziś jakiś koncert? - na koniec ponownie łypała przez lusterko.

- Nie, ale tak mi się pani skojarzyła… - powiedział taksówkarz. - Chyba… to po prostu ta scena z pani ostatniego filmu… ta za kulisami koncertu rockowego… tak mi się skojarzyło… i w ogóle…
Mężczyzna nieco zarumienił się.
- Jestem wielkim fanem pani pracy, Lolligray - rzekł. - Widziałem wszystkie pani filmy.
Zdaje się, że w okolicach Milltown wszyscy uwielbieli akurat tę jedną aktorkę porno.

Tłumaczyło też dlaczego wet w ogóle zwrócił uwagę na bladą strzygę. Pewnie przypominała mu pornogwiazdkę i tyle. Abigail odetchnęła powoli, przywołując na twarz sztuczny, krótki uśmiech, chociaż wewnątrz ciała zaczął rosnąć znajomy chłód. Przecież samej de Gillern nie mógł nikt lubić, chodziło o podobieństwo do celebrytki.
- Miło mi, cieszę się że przez chwilę zrobiłam panu dobrze - weszła w obcą rolę i uderzyła hakiem - A który konkretnie moment najbardziej się panu podobał?

Mężczyzna zakrztusił się śliną.
- Nie wiem, to nie przystoi mówić na takie tematy - rzekł. - A ja nie chcę uderzyć w drzewo - mruknął, kierując samochodem. - Ale… lubię wszystko. Po prostu wszystko - powiedział. - Daje pani mężczyznom fantazję. Dziki sen, który spełnia się tylko w wyobraźni oraz na szklanym ekranie. Moja żona to w ogóle nie chce niczego od dziesięciu lat. A co dopiero takich rzeczy, które pani robi - powiedział. - To praca, która powinna być bardziej szanowana przez społeczeństwo - dodał i chyba znowu zakrztusił lekko.
Jechał dość szybko. Chyba nieumyślnie wciskał pedał gazu bardziej, niż to było rozsądne.

- Też tak uważam, miło słysząc to z innych ust - dziewczyna kiwnęła mu krótko głową, biorąc psa na kolana - Ale ustalamy jedno. Płacę gotówką na miejscu, jedziemy najkrótszą trasą. Nie mam ochoty na Fake Taxi, więc proszę patrzeć na drogę i nie rozbić nas na tym drzewie - skończyła, odrwacając twarz do okna.

- Fake Taxi to był mój ulubiony film z panią - taksówkarz rozmarzył się. - Wtedy, kiedy grała pani dziewczynę gangstera. W pierwszej scenie wziął panią w tamtej spelunie. Potem taksówka miała panią odwieźć do domu, ale ona była fałszywa. Została pani porwana przez konkurencyjną mafię. Druga scena była właśnie z taksówkarzem. Trzecią był gangbang, kiedy tuzin gangsterów brało panią w garażu. A na sam koniec ta ostra scena z podwieszaniem i podduszaniem, kiedy wziął panią Ojciec Chrzestny. Czytałem w trivii, że zostały pani blizny na pośladkach po tym czasie. Czy to prawda?

Taksówka dojechała już na miejsce.


Burke’owie to była zamożna rodzina. Posiadali cały ogrodzony teren, na którym znajdowało się pole golfowe i sportowe. Cały ośrodek. Wybudowano tu dwa budynki. W jednym zatrzymywali się goście, była recepcja, restauracja oraz gabinet Logana. Drugi to był prywatny dom Burke’ów. Odkąd jego rodzice zginęli, weterynarz pozostał sam z bratem, który aktualnie był na wyjeździe służbowym w Stanach Zjednoczonych. Do królestwa wchodziło się przez bramę. To był zupełnie inny świat.
- No, to już na miejscu - mruknął taksówkarz, zjeżdżając na pobocze.
Wydrukował paragon i pokazał go kobiecie.

Szybkie zerknięcie na kwotę, nim do taksówkarza nie powędrował odpowiedni banknot.
- Reszty nie trzeba - szarowłosa otworzyła drzwi i wypuściła psa zanim sama nie zaczęła wysiadać. Wyciągnęła nogi na chodnik, wtedy dopiero dopowiedziała.
- Dziękuję panu, udanego dnia życzę… i tak. Zostały blizny - wysiadła całkiem, zabierając koszyk z praniem.

Charon wyskoczył za nią. Dziewczyna ruszyła w stronę posiadłości. Weszła na teren Burke’ów. Nie musiała nawet dzwonić, bramka była otwarta. Goście klubu golfowego wchodzili i wychodzili, a nie była to luksusowa placówka dla ścisłych elit. Nie utrzymałaby się na tego typu terenach, mimo że do Dublina było blisko.
Od razu wybiegł im na spotkanie Cezar.


Pies wolno biegał po otoczeniu. Zaczął gonić Charona, a że ten był na smyczy, to wnet zaplątał się wokół nóg Abigail. Kilku starszych panów z kijami golfowymi ruszyli w jej stronę. Nie byli zbyt szybcy, jako że mieli pewnie z siedemdziesiąt lat. W odróżnieniu od Logana, który szybko podbiegł.
- Cezar, do nogi! - krzyknął i złapał psa za obrożę, odciągając go na bok.
Uśmiechnął się szeroko do Abigail. Przez chwilę byłaby w stanie uwierzyć, że uśmiech o takim natężeniu mógłby przegnać wszelkie duchy. Przez krótką chwilę. W każdym razie Logan naprawdę słodko się uśmiechał. Miał lekko wilgotne, kręcące się, brązowe włosy. Koszulka polo z logiem Lacoste oraz krótkie, dżinsowe spodenki. Ładnie pachniał perfumami, które wydały się Abigail bardzo lekkie, wręcz kwiatowe. Prawie kobiece. To mógł po prostu bardzo mocny szampon.

Pasował do zielonych, idealnie strzyżonych trawników pola golfowego, wypucowanych samochodów i elizejskiej sielanki kiedy nie trzeba się martwić stanem konta albo zawartością portfela, a spać nigdy nie chodzi się głodnym… i ten uśmiech przez który de Gillern nie umiała się ruszyć. Stała więc wrośnięta w żwirową alejkę, ze smyczą obwiązaną wokół cienkich nóg i Charonem merdającym ogonem którym bił ją w lewą łydkę.
Doktorek musiał wziąć prysznic całkiem niedawno, włosy jeszcze mu nie wyschły. Do tego oślepiał błyskając bielą zębów.
- Spóźniłam się, przepraszam - przełamała zastój ściśniętego gardła - Kolacja nadal aktualna czy mam przyjść jutro do szpitala?
 
Sorat jest offline