Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2021, 03:57   #311
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Głucha cisza wypełniła uszy Leiko. Spowolnił otaczający ją świat.

Zaledwie przed kilkoma chwilami gnała uliczkami Shimody, dopiero co zmagała się ze swoimi słabościami, spoglądała w twarz koszmarowi z Miyaushiro. Okaleczano jej ciało, łamano kości, śmierć zaglądała w oczy jej dzielnych yojimbo. Ale teraz była już.. bezpieczna, jej towarzysze trafili w najlepsze ręce. Nie miała już przed kim uciekać, jej obecność nie była nikomu potrzebna. Wygasły w niej gniew, desperacja, strach i zamęt. Została tylko pustka.




Jak dobrze, że Furoku był obok, inaczej otępiała łowczyni dłużej stałaby dokładnie w tym miejscu, gdzie zostawili ją Ayame, Sakusei i Kojiro. Nadał jej kierunek. Mogła.. odpocząć? Po szaleńczych wydarzeniach tej nocy, taka propozycja jawiła jej się wyjątkowo nieprawdopodobnie.

Onigiri nie miały smaku i po przepchnięciu ich gardło kobieta ruszyła głębiej w las. Był ciemny i gęsty, nad ziemią leniwie prześlizgiwały się mgły. Dobrze wiedziała, żeby nie zapuszczać się samotnie w takie zarośla, ale to przecież nie był zwykły las tylko siedlisko tsuchigumo. Oczy Sakusei były wszędzie, łowczyni nie mogłaby się zgubić nawet gdyby bardzo chciała.

Szła, szła, szła. I szła.
Widziała Gōsuto tora, widziała w oddali walki stopniowo dogasające w Shimodzie.
I szła dalej. Poruszała się jak we śnie.

Aż w swej pozbawionej celu wędrówce dotarła do strumienia szemrzącego między omszałymi kamieniami. Niezwykłe kimono przyjęło w siebie całą krew Oni, ale ciało Leiko nadal było brudne od potu, pyłu, jej własnej krwi oraz tej należącej do Gozaemnona. Nie miała czelności w tym momencie nawet marzyć o porządnej łaźni lub rozkosznie gorących źródłach, więc woda ze strumyka musiała jej wystarczyć do obmycia się.
Przysiadła niedbale pod drzewem i poluzowała kimono, aby odsłonić swe zakrwawione ramiona. Następnie nachylając się zanurzyła dłonie w chłodzie strumyka. Tak jak woda zaczęła strugami spływać po jej skórze, tak samo posępne myśli przebiły się przez zaporę zbudowaną na jej apatyczności i zaczęły zalewać ją potokiem wątpliwości, jakich jeszcze nigdy wcześniej nie zaznała w swoim życiu.

Przeżyła, nie pozwoliła się schwytać, zabiła potężnego poplecznika mnichów i przerwała ich rytuał, a mimo to.. nie miała chęci do świętowania zwycięstwa. Powód, dla którego w ogóle objęła sobie za cel Shimodę, okazał się być byle mrzonką. Naiwnością z jej strony. Kobieta w palankinie nie była jej siostrzyczką, a „jedynie” żoną daymio. Hai, ze względu na swój status mogła być w posiadaniu cennych dla Leiko informacji, ale.. nadal to nie jej szukała, to nie dla niej narażała życie swoje i swoich towarzyszy. Nie przybyła na ziemie Hachisuka, aby walczyć z klanem, niweczyć plany Chińczyków i zostać opiewaną w legendach wojowniczką. Ayame, Daikun, Sakusei, nawet Setsuko i jej pan - każde z nich wymagało od niej tak wiele, a przecież jej jedynym, prawdziwym celem było odnalezienie siostrzyczki. Jak miała spotkać się z Iruką i powiedzieć jej, że zawiodła? Że na próżno wybrała się w tą długą podróż do Shimody i nie tylko nie odnalazła ich siostrzyczki, ale nawet nie trafiła na jej trop?

Mogła zostać w Miyaushiro, znaleźć sposób na ponowne dostanie się za mury pałacu. Nie byłoby to aż takie trudne, musiałaby tylko wykorzystać swoją znajomość z Yasuro. Bo czyż już raz nie oprowadzał jej po tamtych korytarzach? Na pewno mogłaby go namówić na kolejną schadzkę tylko we dwoje.
To byłoby logiczne rozwiązanie. Ale nie, ona postanowiła chwycić się swojej roli łowczyni oddanej polowaniu i ruszyła daleko, aż do Shimody. Przeklętej Shimody. I właściwie po co? Co takiego zyskała tej nocy, aby było warte marnowania cennego czasu?!

Czy odnalazła swoją siostrzyczkę? Iye.
Czy znalazła jakikolwiek trop mogący ją do niej doprowadzić? Iye.
Czy klan i mnisi przestali być dla niej zagrożeniem? Iye.

Iye, iye.. iye!

Złość na siebie samą, na swoją bezradność, lekkomyślność i naiwność, rozdzierała Leiko od wewnątrz. Rozpaczliwy skowyt uwiązł jej w ściśniętym gardle. Mokrymi palcami pochwyciła kurczowo za drobne kamyczki zaściełające brzeg strumyka, a następnie cisnęła nimi na ślepo przed siebie dając chwilowy upust wzbierającej w niej furii.
Zaś po wybuchu złości nadeszła potężna fala bezradności, pod którą łowczyni skuliła się w słaby cień samej siebie.

Niczego nie zyskała. Gozaemnon był martwy. Widziała na własne oczy, jak zdychał pod kolejnymi ukąszeniami pajączków Sakusei. Nie mógł już jej zagrozić, zasklepiły się zadane przez niego rany, a mimo to.. odczuwała obecność białowłosego silniej niż kiedykolwiek wcześniej. Jego jad sączył się w jej duszy, zatruwał myśli i wspomnienia.

Dopóki istniały osoby, dla których jej przeklęta krew była cenna, to nie mogła się czuć bezpiecznie. Wątpiła, aby przerwanie rytuału miało powstrzymać ich przed dalszymi próbami pochwycenia jej i wykorzystania w swych planach. Ile jeszcze Ptaszków, Kasanów i Gozaemnonów czekało na spuszczenie z łańcucha i ruszenie jej tropem? Jak mogłaby wrócić do domu wiedząc, że mnisi posiadają sztuczki pozwalające im ją odszukać?
Samym swoim istnieniem zagrażała otaczającym ją osobom. Dziedzictwo czyniło z niej potwora.

To z jej powodu zniknęła siostrzyczka.
To z jej powodu życie Płomyczka wisiało na włosku.
To z jej powodu niewiele brakowało, a Kojiro zostałby pożarty przez Gozaemnona.
To w końcu tylko z jej powodu zginęła ma..

Mama?


Jakże nienaturalnie brzmiało w jej myślach to słowo.
Nie znała innego dzieciństwa od tego w otoczeniu siostrzyczek i Mateczki. Drogiej Mateczki, kochanej Mateczki, wymagającej lecz troskliwej Mateczki. Nie chciwej Mateczki dopuszczającej się zabójstwa na innej kobiecie i wykradającej jej dziecko. Ale Leiko nie żyła w zaślepieniu. Mateczka trenowała swe córki w sztukach sobie bardzo dobrze znanych, zatem i ona w swej młodości musiała nieraz zabrudzić ostrze krwią osób stojących na drodze do jej celu. Zgodnie z opowieścią Gozaemnona również mała Leiko była dla niej właśnie tym - celem.
Czy zatem zachłanność Okaasan czyniła ją podobną mnichom i klanowi? Wszak i oni nie cofnęliby się przed zagarnięciem dla siebie jednego z Siedmiu, tak jak najprawdopodobniej uczynili to z tamtym złotowłosym olbrzymem. Ale ona po prostu okazała się od nich szybsza. Maruiken wychowywała się na opowieści o wielkim sercu swej Mateczki, o trosce i bezinteresowności z jakimi przygarnęła niemowlę porzucone na progu jej domu, więc jak.. jak.. jak mogło być inaczej niż mówiła jej opiekunka? Jej nauczycielka, jej rodzina, tak mocno ukochana przez nią matka..

Tamta.. kobieta wspomniana przez białowłosego była dla łowczyni całkiem obca. Nie pamiętała jej głosu, tego jak wyglądała, czy choćby jej imienia. Jak zatem mogła być jej matką, jeśli nawet jej najdelikatniejszy cień nie został na dłużej w pamięci Maruiken? Gozaemnon był bestią pozbawioną skrupułów, mógł z łatwością spleść takie okrutne kłamstwo, aby wyprowadzić ją z równowagi. Hai, kłamstwo. Zwykłe, paskudne kłamstwo.
Ale skoro chłodna logika podpowiadała jej, że jego słowa były zaledwie wycelowanym w nią fałszem, to dlaczego..

Dlaczego czuła teraz tak wiele?






* * *





Wiosna. Płatki wiśni opadają z drzew.
Ciepło, przyjemnie. Drogie kimono opatula niewprawne jeszcze ciało. Dłonie małe i dziecięce zaciskają się na wakizashi. Teraz wydaje się ono duże i ciężkie. Ciężko nim wykonać nawet podstawowe kata.

- Nie trzymaj tak sztywno, rozluźnij nadgarstek, Tomoka-chan.- perlisty śmiech towarzyszył tym słowom, znajomy głos, od którego robiło jej się ciepło na sercu.
- Ale to tludne mamo…- wysepleniła w odpowiedzi spoglądając na swoją rodzicielkę.




Piękną i wyniosłą niczym miłorząb, ale przecież ciepłą i wyrozumiałą. I z upodobaniem do parasolek, nawet jeśli te rzucały cień na jej oblicze nie pozwalając przyjrzeć się twarzy… czemu nie mogła dostrzec jej twarzy? Czemu się bała, że zobaczy…. krew?

- Wiem wiem… wszystko z początku jest trudne kochanie. Z czasem będzie lepiej. Masz to we krwi. - odparła żartobliwie matka.
- Będę taka ja ty? - zapytała z nadzieją.
- Nie. Będziesz słynniejsza i piękn…- odpowiedź przerwała zbliżająca się służka, która skłoniła się mówiąc cicho. - Moja pani… Chiyome-san czeka na ciebie.

“Nie…”
- chciało jej się wyrwać z jej ust - “Nie idź tam mamo.”
Ona wiedziała co się stało z rodzicielką. Pamiętała tę noc, krzyk, śmierć, krew na stygnącej twarzy. Nie chciała pamiętać zniekształconej bólem twarzy mamy… ale czemu zapomniała ją całkiem? Czemu nie mogła jej dostrzec, mimo że przecież była piękna? Czemu?

Na razie prowadzona przez matkę szła niczym grzeczna dziewczynka. Bo Tomoka-chan taką była. Grzeczną i śliczną. Niewinną. Naiwną. Leiko w jej ciele chciała się wyć i szarpać, odciągnąć matkę od papierowych drzwi. Ale nie zrobiła tego. Była posłuszną córką.

Już widziała sylwetkę Chiyome za papierową ścianą i Amiko, służkę zajmującą się potrzebami gościa do czasu przybycia pani domu.




Na polecenie matki, Amiko zabrała córkę do jej komnaty, by ta położyła się do snu. I Tomoka-chan podążyła, będąc grzeczną i posłuszną córką. Będąc dumą swojej matki. Mimo furii i lęku Leiko zamkniętej w tym ciele, jak w kokonie. Prześladowały ją myśli o krwi i śmierci. I strachu.
Ale nie zawsze była grzeczną córką. Czasami się podkradała, by podsłuchać rozmowy matki albo ojca.
Tak jak teraz.

Upadające ciało. Krew. Cała twarz matki pokryta maską krwi.
Kto, jak, czemu?!

- Musimy uciekać... szybko.- cichy głos Chiyome mieszał się z wrzaskami dochodzącymi z całej posiadłości. Z krzykami walczących i ginących ludzi. Z dźwiękami zderzających się mieczy. Noc zabłysnęła ogniem. A to wszystko przerażało małe dziecko. Krew, ogień i krzyki.
Poddała się głosowi Chiyome. Dała się jej ponieść. Ciot...nie… mateczka Chiyome była bliską przyjaciółką matki i powierniczką jej sekretów. Mogła jej zaufać. Wszak nie widziała kto zadał cios. Widziała jedynie padające na ziemię ciało, krew z rozerwanej ostrzem krtani.

Zszokowana nie zwróciła wtedy uwagi, że kobieta uzbrojona była w zakrwawione tanto, ale przecież… przecież… musiała nim bronić swoje życie przed napastnikami, którzy zabili jej przyjaciółkę i okazjonalną towarzyszkę broni, prawda? Prawda?
PRAWDA?

Maruiken nie obudziła się z krzykiem. Pobudka była spokojna, tylko…
Dlaczego po policzkach płynęły jej łzy?
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem