Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2021, 10:51   #67
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Kolejny poranek z przepięknym, błogim kacem wspomaganym bólem klaty. Błogostanu przerwanego skrzeczeniem papug, czy innego skrzydlatego cholerstwa nie potrafi spierdolić dnia zanim się dokładnie zaczął. Wieczorne włażenie po kortach, a właściwie spanie w samochodzie jednak się Jamesowi opłaciło, bo ból w klacie wyraźnie zelżał. A może to ból pod czaszką był silniejszy i wszystko się rozmywało? Nie zamierzał się uskarżać, i korzystając z dogodnych jak na kurierską robotę warunków, czyli czystej pościeli, w której właściwie nie pamiętał jak się znalazł, i z bieżącej wody w kranie, postanowił zrobić porządek z ostro już wybujałym zarostem. Postanowił też zmienić koszulę, na czystszą, choć niezbyt pasującą do skórzanej kurtki, z którą nie zamierzał się jednak rozstawać. Duszno w niej było, czasem wręcz parno, ale jako tako chroniła skórę przed moskitami, a czarny stetson osłaniał twarz od piekącego ostro, florydzkiego słońca. Czarny T-shirt, który tak lubił był podziurawiony, wiec James wydarł z niego kilka szmat, zamierzając użyć ich do czyszczenia samochodu lub broni.

Karnawał. Dawno nie widział porządnej zabawy, choć w przypadku Detroit najczęściej ścigano się do oporu, potem wlewano w siebie hektolitry alkoholu. Dziewczyny były również. Zawsze lgnęły do samochodziarzy, jak blacha do magnesu. W czasie imprezy, wszystko jest proste, wystarczy wrzucić na luz. Tu na luz wrzucili chyba dobry tydzień temu, bo chlali, bez opamiętania i stukali się chyba na każdym rogu. Z drugiej strony, jeśli po żarcie wystarczy wyjść do dżungli, i złapać to, co nie uciekło, to w sumie mogli mieć wakacje.
A propo luzu, James przypomniał sobie o samochodzie, do którego zszedł zaraz po porannym goleniu, i kolejnej pastylce. Nie zostało mu wiele, i zanotował w pamięci, aby rozejrzeć się za jakąś apteką. Pierwsze co zrobił po zejściu do Jeepa to starannie przetrzepał bagażnik, wyciągając z niego głowę zabitego przez Melody meksykańca. To szkaradne trofeum zaczynało już nieźle śmierdzieć i sinieć, a James szanował swój bagażnik i samochód o wiele bardziej niż honor jakiejś stukniętej baby z Apalachów, więc bezceremonialnie wrzucił całe zawiniątko z głową do pobliskiego śmietnika, aby tam popsuło komuś nastrój. Następnie starannie wytarł blachę bagażnika z krwii, zabrał rzeczy zrabowane zbirom w uliczce, zamierzając szczególnie ciepło zapoznać się z pistoletem zabitego człowieka Cantano. Nóż bojowy meksykańca, w fajnej, skórzanej pochewce przypiął sobie do pasa. Nie zapomniał wziąć niedopitej flaszki whisky, wkładając ją sobie do wewnętrznej kieszeni kurtki.
“Jeszcze pas do Colta i wyglądałbym prawie jak z Teksasu…” pomyślał schodząc na śniadanie. Zamierzał zjeść jajka, albo jakiś rosół, o ile byłby z tych drących się papug za oknem, jak ostatnio. Niestety, ciepłego posiłku nie było, a sam nie zamierzał fatygować sympatycznej azjatki, aby specjalnie dla niego w i tak hałaśliwy i duszny dzień rozpalała całą kuchnię. Kawy jednak nie odpuścił.

- Czuję się nieźle, jak na postrzał z czterdziestki - James zajął miejsce obok siedzącej przy stole Rity i wyjął broń Alonso, pokazując z czego oberwał, i czekając na zamówioną kawę, zaczął rozkładać i czyścić Sig Sauera, nasączając skrawki t-shirta whisky, a widząc stojącą na stoliku oliwę, użył kilku kropel aby zająć się sprężyną i mechanizmem spustowym.
Chwilę później, dosiadła się kolejna dziewczyna. Lekarka, sądząc po pytaniach.
- James West, miło mi - ukłonił się, patrząc przez dłuższą chwilę na Roxy i wrócił spokojnie do pucowania broni i picia kawy.

- Póki co nie. Jedynie czasu. Chyba, że miałabyś Mallonix. Zaczyna mi brakować - James skończył czyścić broń i sięgnął po papierosa, zaciągają się mocno. Omal się nie zakrztusił, widząc co wpadło do kamienicy. Pytania, które mu się cisnęły jakoś nie potrafiły znaleźć racjonalnej odpowiedzi. “Co to za strój? Skąd to się tu wzięło? Czy to nie jedna z tych, co nalewała drinki w wieżowcu?” Myślał, patrząc na blondynkę, co pewnie wyglądało jak gapienie się niczym sroka w gnat.
- Nie spiesz się. Poczekamy - ledwo mu się udało, bo na usta cisnęło się “Popatrzymy”.
Ale i tak było nieźle, jak na kaca, postrzał i prawie nagą blondynkę.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline