Ostrożność w poruszaniu się po dziedzińcach okazała się nie być potrzebna, ale nikomu nie zaszkodziła. W końcu mieli dużo czasu na eksplorację posiadłości, a pośpiech mógł się źle skończyć. Tabat szedł parę kroków za Laveną i Bahadurem, również zachowując ciszę – nie był tak wyszkolony w przekradaniu się, ale naturalne talenty robiły swoje. Omiatał jednocześnie spojrzeniem całą okolicę, bezskutecznie szukając śladów magii. Ród Pentheru wydawał się dość zamożny, sugerując się zdobieniami dziedzińca i obecnością basenu, czegoś wyjątkowo niewdzięcznego w utrzymaniu w klimacie Wati. Tiefling miał nadzieję, że nie wydali całej swej fortuny jedynie na fasadę i wewnątrz posiadłości znajdą skarby warte przynajmniej tyle, ile te w grobowcu Akhentepiego. Po cichu liczył też, że uciekając z miasta, pozostawili po sobie jakieś zapiski, listy czy księgi rodowe.
Pierwszym celem ich eksploracji była krypta rodowa Pentheru – jeśli coś zostało tu lepiej zabezpieczone, to właśnie ona, zapewne zawierała też najwięcej bogactw. Po drodze zaliczyli niegroźne spotkanie z grzechotnikiem, który szczęśliwie nie był zainteresowany atakowaniem kogokolwiek. Badacz westchnął cicho, przypominając sobie, jak lata temu podobna gadzina postanowiła schować się w koszu na owoce w jego domu – jego brat ledwie przeżył ukąszenie… Tabat potrząsnął głową, wracając do rzeczywistości i skupiając się na budynku krypty. Wyrzeźbione na wrotach twarze sprawiły, że uśmiechnął się szeroko – jego podejrzenia były trafne, i rzeźby przy wejściu do posiadłości przedstawiały członków rodu Pentheru. Teraz miał pewność, że chodziło o patriarchę rodu zwanego Starszym, i jego syna, który padł ofiarą Plagi. Po odczytaniu hieroglifów – przy czym ostrzeżenie wygłosił z przesadną emfazą – pomógł Lavenie sprawdzić, czy nie są w żaden sposób zabezpieczone.
Wnętrze nie wyróżniało się specjalnie na tle krypt, o których Tabat czytał w przeszłości, chociaż różniło się od grobowca Akhentepiego. Oglądając ołtarz poświęcony Pani Grobów zaczął zastanawiać się, jak zmieniały się „style” budowania i zabezpieczania miejsc pochówku ważnych osobistości na przestrzeni wieków, i jakie czynniki miały na to wpływ. Nie zdążył jednak nawet dokończyć tej myśli, gdy w polu widzenia pojawiła się mumia, ruszając na nich z co najmniej morderczymi zamiarami. Zaskoczony tiefling już zaczął szykować zaklęcie, gdy uznał, że coś mu się w tej „mumii” nie zgadza – inne bandaże, wilgoć pokrywająca jej ciało, brak śladów rozkładu ani wysuszenia tkanek, zbyt zwinne ruchy… To musiało być coś innego, jedynie przypominające martwiaka. Badacz przypomniał sobie almanachy opisujące zagrożenia spotykane w nekropoliach, oraz coś pasującego idealnie.
- To coś zignoruje słabsze ciosy! Kwas, ogień czy zimno będą lepsze! Broń może się przylepić! – krzyknął do towarzyszy, żałując, że nie jest w stanie szybciej przekazać im wszystkich wskazówek. Widząc, jak podpalony przez Bahadura stwór dopadł do Aabidah, a krasnoludka mimo to nieźle radziła sobie w zapasach z nim, sam zrezygnował z rzucania zaklęcia, sięgając po jeden z ekstraktów na swoim bandolierze. W tym czasie jego towarzysze z lepszym lub gorszym skutkiem atakowali stwora, który najwyraźniej dopiero co zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, że porwał się na kogoś, kto stanowi większe zagrożenie niż mu się wydawało. Aabidah i Grimm zadawali ciosy na tyle mocne, by zranić przeciwnika, a Jasar i, o dziwo!, Lavena potraktowali go paroma zaklęciami. Wyczarowany przez tieflinga pocisk czystego mrozu chybił celu, ale na szczęście nie miało to złych konsekwencji – ułamek sekundy później krasnoludka dobiła go ciosem jednej ze swych tarcz. Tabat podszedł do martwego, dogasającego powoli potwora i uklęknął przy nim.
- Jeśli Ametystowe Smoki chwaliły się pokonaniem takiej „mumii”, to kiepsko o nich świadczy. To …coś nie jest nawet nieumarłym. Starożytni nazywali to multazim – byli kiedyś ludźmi, ale zostali przemienieni i kompletnie zatracili swoje człowieczeństwo. Sadystyczne i okrutne stwory, ale z mumiami mają wspólne tylko bandaże - powiedział, dotykając końcówką noża skóry trupa, zastanawiając się, czy dałby radę zebrać i zachować tą kleistą substancję, która go pokrywała.