Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2021, 17:33   #99
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Maja, Marta Wiśniak, pani Ania

Ratownicy słuchali się Mai, jak gdyby miała autorytet większy od nawet najbardziej szanowanego dyspozytora. Jeden z nich od razu wyskoczył w stronę nieznajomego chłopaka i małej dziewczynki.
- Jesteś dobrą dziewczyną, Maju - powiedziała pani Ania, nieznacznie otwierając oczy. - Cieszę się, że jesteś przy mnie - mruknęła.
Znów zamknęła oczy. Starła strużkę potu spływającą po skroni i przynajmniej chwilowo była to ostatnia rzecz jaką zrobiła. Na zmianę odzyskiwała i traciła przytomność. Choć ciężko było stwierdzić, czy naprawdę opuszczała ją świadomość, czy też może po prostu bardzo słabła.

Krawiec podeszła do drugiego ratownika i rozmawiała z nim. Mieli odjechać do ośrodka Słowianie. Trwało to kilka minut, bo mężczyzna nagle uzmysłowił sobie, że to nie jest taksówka. I nie może tak sobie po prostu jeździć karetką, bo może być potrzebna w przypadku kolejnych medycznych stanów podwyższonej gotowości. Krawiec jednak posiadała pewną charyzmę, którą ciężko było nie mieć... mając tylu chłopaków jednocześnie. Mężczyzna wreszcie uległ.
- No dobra - westchnął. - Jedziemy. Ale nawet nie wiem, co tu się dzieje. I będę musiał się na pewno z tego tłumaczyć. Choć nie mam pojęcia, co takiego powiem - pokręcił głową.

Kiedy Maja odwróciła się... ujrzała dwie zaskakujące rzeczy.
Po pierwsze, Marta Wiśniak zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu w momencie, kiedy Krawiec rozmawiała z kierowcą.
Po drugie... na jej miejscu pojawiła się dziewczynka. Ładna, uśmiechnięta. Miała na sobie białą koszulkę, a na włosach widniała niebieska chustka. Uśmiechała się rozkosznie. Maja prędko ją rozpoznała. To było to dziecko, które jeszcze przed chwilą tańczyło wokół podejrzanego chłopaka.


- Mam króliczka - powiedziała dziewczynka. - Chciała byś go pogłaskać, Maju? - zapytała. - Mam na imię Dobrawa. A to jest Gniewko. Gniewko, poznaj Maję. Maju, poznaj Gniewka. To dobry króliczek. Nigdy nie sprawia kłopotów. Pogłaskaj go - uśmiechnęła się szerzej.

Karetka wystartowała z piskiem opon, mknąć prosto w stronę Ośrodka Słowianie.


Ratsław, Marta Wiśniak

- Mateusz - załkała Marta Wiśniak. - Czemu? Tylko... tylko nie ty...

Karetka wnet opuściła teren wokół plebanii. W ostatniej chwili wyskoczyła z niej dziewczyna. Słaniała się na ugiętych nogach, ale w jej oczach tkwiła dziwna determinacja. Jej blond włosy powiewały na wietrze, smagając ją w policzki. Po części wydawała się duchem, a po części prawdziwą osobą. Jej usta były lekko rozwarte, jakby w walce o każdy kolejny oddech.

Robiła powolne, pokraczne kroki do przodu. W kierunku kościoła. W kierunku plebanii.
- Ave Maria - szepnęła. - Gratia plena.
Ratsław zerknął na nią. Z jego oczu ciekły łzy. Zabili kolejną babcię. Chciał się zemścić. Dlaczego więc krwiste ślady wokół niego nagle wypłowiały? Na chwilę zajarzyły się jasnym światłem, po czym zniknęły. Poczuł, jak opuszczała go moc, którą od pewnego czasu przyzywał. Jego krew nie była już taka gęsta. Trzygłów zdawał się znacznie dalej, niż jeszcze przed chwilą.
- Dominus tecum - kontynuowała Marta. Podniosła dłoń, jakby chcąc dotknąć jego głowy.
Ratsław jednak wstał i odskoczył.
- To jeszcze nie koniec - szepnął. - Jesteście na naszym terytorium. Być może przegrywamy. Ale bez obaw. To my się zaśmiejemy ostatni. Bo to nasza ziemia. Z dawien dawna. Z dziada pradziada. Z babki prababki.

Oczy Wiśniak zaświeciły się krótko złotym blaskiem. Zdawała się zahipnotyzowana, choć przez co dokładnie? Ciężko było stwierdzić.
- Benedicta tu in mulieribus - zaśpiewała niewzruszenie, a Ratsław wygiął się, jakby dostał w twarz.
Coś zaczęło syczeć. Zaczął uciekać.

- To jeszcze nie koniec! - wrzasnął, aż zniknął pośród cieni.

Marta Wiśniak spojrzała w bok na ratownika, który wyskoczył przed nią. Kałuża moczu wokół jego butów powiększała się.
- Argh... - dziewczyna jęknęła, po czym ruszyła w stronę plebanii.


Łukasz, Adam, Olga, Piotr, Feliks, Marta Wiśniak

- Co chrześcijańskiego, jest w czerpaniu energii z cudzej śmierci? - w międzyczasie krzyknął Adam.
- Idioto, całe chrześcijaństwo jest zbudowane na śmierci Chrystusa! - odkrzyknął proboszcz. - Na jego ofierze. Otwórz oczy! Szatan nie byłby w stanie wejść na teren kościelny!
Adam dalej krzyczał.
- Czemu nie mówi o mocy Trójcy Świętej?!
- A Trzygłów to nie jest jej metafora? - proboszcz zdawał się chyba faktycznie zdziwiony.
Potem Wakfield rozkręcił się jeszcze bardziej, jeśli do tej pory nie był już mocno uaktywniony. Proboszcz chyba stracił chęć kłótni w momencie, kiedy padło głośne wyznanie miłości względem Feliksa. To go ostatecznie zdziwiło. Trzebińskiego chyba też, bo tylko pokiwał głową.

Wyszeniega miała serdecznie dość. Przysłuchiwała się tym wszystkim słowom. Nie reagowała tylko dlatego, bo gromadziła moc. Z każdą kolejną sekundą Piotr tracił więcej krwi. Aż w końcu umarł. I na ten moment Wyszeniega czekała. Poczuła, jak owionęła ją silna, pierwotna moc. Rozpoczęła ostateczny, wysoki zaśpiew.

- O nie - szepnęła Marta Perenc. - Babuszka się zdenerwowała.
Nawet nie zauważyła, że ziemniak wypadł jej z dłoni. To o czymś znaczyło.
- Przykro mi, że nie byłam w stanie was uratować - skłoniła głowę w stronę kolegów z klasy. Następnie zaczęła uciekać. Jak na tak otyłą dziewczynę potrafiła biegać całkiem szybko, kiedy chciała.

Wyszeniega podniosła dłonie i wnet wszyscy w pomieszczeniu zawiśli w powietrzu. Tu już nie było czasu na wrzaski. Powietrze uciekało z płuc zebranych. Nawet proboszcza. Wiedźma nie rozróżniała już przyjaciół od wrogów. Wszyscy zlewali się w jedną, nieokreśloną masę ludzi, których musiała zabić. Spojrzała w prawo na zwłoki Niedomiry. Potem w lewo na truchło Dziadumiły. Jeszcze obie były ciepłe. Dekady wspólnego życia w Rowach mignęły Wyszeniedze przed oczami. Wszystkie dobre i złe chwile. Wszystkie kłótnie i radosne zaśpiewy. W obliczu śmierci to wszystko znikało.

Pozostawał jedynie ból.
- Koniec - szepnęła Wyszeniega.

Łukasz, Feliks, Olga, Adam i proboszcz poczuli, jak życie wycieka z ich ciała. Niebieska energia opuszczała ich usta i wsiąkała w lewitujące laleczki.
To był koniec.
Ostateczny koniec.

O quam sancta
Quam serena
Quam benigma
Quam amoena
O castitatis lilium


[media]http://www.youtube.com/watch?v=MPVq30bPq6I&t[/media]

Nagle wszystko zajaśniało. Wpierw zdawało się, że to jakaś kolejna sztuczka Wyszeniegi. Ściany pokryły się złotem. Białe pióra znikąd zaczęły prószyć po pomieszczeniu. Kiedy tylko stykały się z jakąkolwiek powierzchnią, momentalnie topniały. Niczym roztopione płatki śniegu. Zebrani jednak zrozumieli, że nie mieli do czynienia ze słowiańską magią w momencie, gdy zaczęli śpiewać aniołowie. Ich wysokie, piękne głosy harmonizowały w niewiarygodnym unisono. Niewidzialny chór otulił ich zewsząd, a pojedyncze duchy zaczęły tańczyć pomiędzy lewitującą piątką.

Wyciekały z Niebiańskiej Bramy, która właśnie pojawiła się w pomieszczeniu.

Marta Wiśniak ociekała złotem. Każdy centymetr jej skóry jaśniał i skrzył się bardziej od jakiegokolwiek brokatu. Przynosiła z sobą spokój oraz anielską harmonię. Jedynie jej oczy płonęły jasno. Niczym krzewy gorejące na Synaju.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=6CnQDDT2ryc[/media]

Cała rzeczywistość wokoło zaczęła się wypaczać, kiedy w Martę wstąpił prawdziwy Serafim.
Podniósł do góry dłonie i strugi bieli oraz złota zalały pomieszczenie. Wnet cała plebanią rozbłysła. To nie było grzeczne chrześcijaństwo rozwodnione po dwóch tysiącach lat złych przekazów. Tak wyglądało to najbardziej pierwotne. I Marta najwyraźniej była jego pełną wykładnią.

I zrzucony został ogromny smok, wąż starodawny, zwany diabłem i szatanem, który zwodzi cały świat; zrzucony został na ziemię, zrzuceni też zostali z nim jego aniołowie.

Nagle zebrani opadli na ziemię, a niebieska, życiowa energia wniknęła z powrotem w ich płuca.

I zdumiewali się wszyscy, tak iż pytali się nawzajem: Co to jest? Nowa nauka głoszona z mocą! Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są mu posłuszne.

Wyszeniega zaczęła się krztusić. Z jej kieszeni wypadły wszelkie laleczki, kamyki, strzępki sznurków oraz słomy. Zaczęły palić się w świetle Serafima. Sama wiedźma załkała i wygięła się w bólu. Krzyknęła głośno w cierpieniu, kiedy kolejne niebiańskie duchy zaczęły z niej wyciekać.

Gdyż bój toczymy nie z krwią i z ciałem, lecz z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich.

Wyszeniega spaliła się. Jak gdyby była po prostu węgielkiem. Cała szczerniała. Wnet niebiańskie światło stało się tak oślepiające, że wszyscy zebrani w środku ludzie musieli zasłonić oczy, aby nie oślepnąć. Wnet skulili się w pozycji embrionalnej, chroniąc głowę w głębi swoich ciał. To nie było radosne chrześcijaństwo z komunijnych obrazków dla dzieci. To prawdziwe zdawało się równie przerażające, co nawet najbardziej wyuzdany Satanizm. Czysta, bezkresna moc płynęła z Serafima.

Nie będziesz bezcześciła Świątyni Boga.


Puch białych piór otulił ciało Marty.
Wydobył się z jej pleców i ruszył do przodu w stronę całej obcej, pogańskiej energii. Rozpraszając ją. Jak gdyby była niczym. W starciu nie obie siły nie miały najmniejszych szans. Może gdyby Trzygłów pojawił się tu we własnej postaci. Ale zamiast niego pozostawała jedynie jego umierająca kapłanka, Wyszeniega.

Wnet wszystko zgasło.

Nagle i niespodziewanie. Zrobiło się cicho. Nocne niebo zaglądało do pomieszczenia. Cała plebania była zmieciona jak po wybuchu wojny. Jedynie ten jeden pokój pozostał, a nawet i on nie miał sufitu. Wyszeniega zmieniła się w czarny węgiel. Podobnie jak... Marta Wiśniak. Nikt nie mógł być naczyniem dla tak potężnej mocy i przetrwać. Łukasz, Adam, Feliks, Olga i proboszcz zaczęli wymiotować. Również wszystkie nieczystości opuściły ich ciało - zarówno w postaci moczu, jak i biegunki. Ale i tak byli cholernie szczęśliwi, że przeżyli.
I nie oślepli. Ani nie zginęli.
Nie zamienili się w węgiel.


Ratsław

Chłopak biegł, uciekając z plebanii. Wnet potknął się i uderzył boleśnie w chodnik lewym bokiem.
- Wyszeniega... nie - jęknął. - Babciu...
Z jego oczu ciekły łzy tak gęste, że aż zaczęły krystalizować się w czarną substancję przypominającą karmel.
- Wszystkie trzy nie żyją... - szepnął. - Zostałem tylko ja. Ja i Dobrawa. Trzygłowie, nie opuść nas. Jesteśmy tylko my. Zaklinam cię! Nie opuść nas w godzinę próby!

Ratsław zaczął turlać się po chodniku. Bolało go po prostu... wszystko. Miał ochotę przedrzeć tętnice swoimi ostrymi paznokciami. Już nic nie zostało. Zero ratunku. Zero nadziei.

Ale wtem Trzygłów do niego przemówił.

A potem Ratsław już tylko się śmiał.


Julia, Jacek, Berenika

Should I stay or should I go now?
If I go, there will be trouble
And if I stay it will be double.
So come on and let me know.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=BN1WwnEDWAM[/media]

Całej trójce udało się uciec. Wybiegli na zewnątrz z budynku. Ortysza chwilowo nie stanowiła zagrożenia. Może to był jej błąd, że wniknęła w ciało Agaty. Musiała mieć jakiś ku temu powód. Ale osłabiło ją to przynajmniej w ten sposób, że nie mogła przenikać przez ściany. Ani zignorować krzesła podstawionego przez Julię. Wybieg z filmów sensacyjnych okazał idealnie przydatny. Wnet znaleźli się na świeżym powietrzu.

Niebo było czarne, a gwiazdy wirowały na nieboskłonie wraz z księżycem. Cała trójka mogła przysiąc, że ciała niebieskie spoglądały w ich stronę. Zdawały się zainteresowane wydarzeniami mającymi miejsce w Rowach. Ciężko je było o to winić. Jacek przez chwilę walczył z hipnotyzującym spojrzeniem gwiazd, po czym ujrzał pniak z kantorkiem. Cała sterta drewien tkwiła poskładana w rogu. Ale co ważniejsze, znajdowała się ta również siekiera. Była wbita w drewno. Gołąbek chwycił ją niczym rycerz z legend arturiańskich. Udało mu się pozyskać tego Excalibura.

Cała trójka nawet nie miała pojęcia, że tuż za ścianą Amanda, Alan i pewna Satanistka przeżywają swoje własne, prywatne dramaty.
Po prostu pobiegli dalej.

Zgodnie z planem dotarli do domku. Wydawało się to wręcz... dziwne... że wszystko szło im aż tak łatwo. Biegli w stronę swoich kwater, kiedy wnet przetoczyła się dziwna fala. Prawie jakby miało miejsce trzęsienie ziemie. Zerknęli w dal - wszyscy w tym samym kierunku - i nagle zmrużyli oczy. Gdzieś na horyzoncie miał miejsce wyjątkowo intensywny rozbłysk jasnego światła. Żadne reflektory nie mogłyby go wydobyć.

Bez wątpienia w Rowach coś się działo.
Co dokładnie? Najpewniej lepiej było nie wiedzieć.

Plan Bereniki zakładał ucieczkę do lasu, jak najdalej od morza, które było pod władaniem Ortyszy. Wnet cała trójka dotarła do furtki prowadzącej na wschód. Właśnie od tego kierunku Elżbieta Halmann tak bardzo chciała ich odgrodzić. Ale właśnie tutaj się znaleźli. Kłódka blokowała zamek, ale Jacek mógł ją odstrzelić siekierą. Był niezwykle silny i czuł, że naprawdę jest w stanie to uczynić. Być może jako jedyna osoba w obozie.

Ciemny las wydawał się dość niepokojący. Drzewa poruszały się lekko zgodnie z zachciankami wiatru. Ciężko było stwierdzić, co kryło się w gęstwinie. Jednak bez wątpienia pośród tego wszystkiego wyraźny był głos.
- Słodki Jezu! - to musiał być wrzask pani Bernadetty. - Pomóżcie! Jeśli ktoś słyszy... pomóżcie!
Olbrzymki nikt nie widział od czasu kraksy autobusu.

Tymczasem z jednego domku wynurzyli się pan Piotr i pan Sylwester.
- O, tu jesteście! - krzyknął ten pierwszy. - Teraz pójdziemy do punktu medycznego. Wpierw poszliśmy po naszą własną apteczkę.
- W grupie raźniej! - wrzasnął Sylwester.
Belfrowie czekali, aż uczniowie do nich dołączą.

Tymczasem echo okropnego, kobiecego wrzasku niosło się lasem. I chyba nie docierało w pełni do pozostałych nauczycieli.
- Ratujcie! - Dąb-Słonicka wrzeszczała przeciągle.


Alan, Amanda, Wiesław, Aaliyah

And you know.
Once I start I cannot stop myself

I need your discipline


[media]http://www.youtube.com/watch?v=4R_I2G_mWsc[/media]

Katia wyciągnęła z szafki drewnianą planszę, po czym znalazła również kilka kred oraz świeczek.
- Wszystko będzie w porządku - powiedziała tonem kogoś, kto totalnie chciał w pierwszej chwili uspokoić samą siebie.
Podłożyła drewno pod kończynę Alana. Tam, gdzie znajdowało się złamanie. Następnie chwyciła kredę zaczęła kreślić linie. Tutaj okręgi. Tam pentagramy.
- Patrz, co robię - rzuciła w stronę Amandy. - Musisz się uczyć. Chyba śnisz, jeśli sądzisz, że przeżyjesz to wszystko, pozostając słodką, ładną pizdą. W naszym świecie liczy się tylko siła. Ta dużo bardziej potężna od zwykłej, fizycznej. Obserwuj. Pokazuję to tylko dlatego, bo sama potrzebuję sprzymierzeńców. Jestem zajebista, ale jestem tylko jedna.

Następnie Katia położyła kilka kolorowych świeczek i je zaświeciła zapalniczką, którą zwykle zapalała papierosy. Następnie znów zerknęła na Amandę.
- W tym świecie nie ma dobra i zła - powiedziała. - Żadna z mocy nie jest w gruncie rzeczy dobra lub zła. Są jedynie pokłóceni ludzie. Próbuję naprawić szkodę wyrządzoną przez Trzygłowa. Czy to znaczy od razu, że Szatan jest dobry, a słowiańscy bogowie źli? - zapytała. - Nie. To znaczy tylko tyle, że wszyscy musimy zrobić cokolwiek w naszej mocy, aby przeżyć.

Dłonie Ceyn rozświetliły się. Położyła je na ranie Alana. Ten wnet poczuł się śpiący i zasnął.


W tym samym czasie Wiesław i Aaliyah pojawili się przy budynku administracyjnym. Dziewczyna ciężko oddychała.
- Wiesiek... nie podoba mi się to - mruknęła. - Czujesz to, co ja? Wszystko wokół tętni energią. Często widzę duchy. I mam wrażenie, że to jest coś dużo bardziej intensywnego. Boję się. A z drugiej strony... czuję złość. Ta złość rozpala mnie. Babka wstydziłaby się, spoglądając na mnie w tej chwili. Uczyła mnie rzeczy, o których miałam nigdy nie mówić. Ale Allah potrafi się bronić przed złem. A ja mam go w swoim sercu.

Odetchnęła głęboko.
- Czujesz to samo, co ja? - szepnęła.

Wiesław rozejrzał się. Widział dwie bardzo wyraźnie zarysowane sceny, którymi mógł się zająć. I na które mógł przekierować uwagę Al-Hosam.

Adrian znajdował się za zachodnią ścianą budynku administracyjnego. Wyglądał okropnie. Spoglądał w górę. Na pierwsze piętro, w którym tkwiła wielka wyrwa. Jak gdyby jakaś wielka bomba w nim wybuchła, a nikt tego nawet nie zauważył. Właśnie tam stała dziewczyna.


Nagle zeskoczyła w dół. To było kilka solidnych metrów, ale zdawało się, że nie stanowiły dla niej żadnej przeszkody. Stanęła tuż nad Adrianem. Zdawało się jasne, że to ona doprowadziła do wybuchu na piętrze. I że nie za bardzo lubiła Fujinawę... co chyba było niedopowiedzeniem. Chciała go wykończyć.

Ale po drugiej stronie znajdowało się kolejne zagrożenie.
Drzwi do kantorka stały otworem. W środku znajdował się nieprzytomny Alan. Pochylała się nad nim druga prześliczna dziewczyna, która bardzo przypomina tę, która chciała zabić Adriana. Jej dłonie lśniły, kiedy pochylała się nad jego ciałem. Wszystko wskazywało na to, że i ona pragnęła go zabić. Amanda stała w tle. Cała blada i przestraszona. Wiesław ujrzał również zwłoki Mateusza, które leżały bezwładnie na podłodze. Bez wątpienia niepokojąca dziewczyna zabiła Wiśniaka i teraz pragnęła pozbawić tchnienia również Wiadernego.

Końcówki włosów Aaliji zaczęły tańczyć na powietrzu. Jej oczy pokryły się czernią.
- Nie mogę na to pozwolić - szepnęła. - Allah na to nigdy nie pozwoli.
Nie była tylko pewna, czy ruszyć w stronę Alana, czy Adriana. Zdawało się, że potrzebowała dorady.

A w pobliżu był tylko Wiesław.


Alan

Alan spadał. Coraz szybciej i szybciej. Spoglądał w lśniące oko Katii. Kompletnie hipnotyzowało, sprowadzało go w stronę zupełnie innych wymiarów. Poczuł, jak dziwna siła wydziera jego duszę z ciała. Wiaderny znalazł się w dziwnym tunelu. Mknął w nim bez końca. Gdzie znajdzie się docelowo? Nie miał pojęcia. I to go przerażało.

W pewnym momencie mrugnął... i odkrył, że znalazł się w miejscu docelowym. Tonęło we wszystkich kolorach oka Katii. Czeriwń, róż, fiolet, błękit, zieleń... te wszystkie barwy owijały Wiadernego. Czuł się w samym ich środku.


Wnet spostrzegł niewyraźną postać. Nie był w stanie zogniskować na niej wzroku. Zdawała się zbyt potężna. Wysokie, skręcone, koźle rogi zdobiły jego czoło. Racice zamiast kończyn dolnych chyba były już gotowe do skoku. Twarz była zarazem najprzystojniejsza i najpiękniejsza na świecie. Alan czuł, że mógł się w niej zakochać każdy człowiek. Bez względu na płeć i orientację.

Ave Satanas

Istota wstała w tym przedziwnym Pandemonium.
Ruszyła w stronę Wiadernego.

Jesteś dobrym, słodkim dzieckiem. Całe swoje życie czekałeś na ten właśnie moment. Moja córka, Katia, zaprowadziła cię w macierz mroku. Bo to twoje miejsce. Przyjmij mnie, synu. Przyjmij, a postaram się, abyś tego nie żałował.

Szatan uśmiechnął się do niego. Alan wciąż nie był w stanie wprost na niego spoglądać. To była istota o nieskończonej nocy. Czuł się przy nim malutki i nic nieznaczący. To, że w ogóle diabeł spoglądał w jego stronę zdawało się największym w świecie odznaczeniem.

Amanda była słaba. Nie była w stanie przyjąć pomocy Katii, żeby chronić siebie i wszystkich ludzi, których kocha. Ale ty jesteś kimś innym, Alanie. Możesz być moim czempionem. Tylko chwyć moją rękę. Podpiszmy umowę w naszej krwi. A wreszcie dowiesz się, dlaczego się urodziłeś. Dla mnie. Dla siebie. Dla nas. Dla tej chwili.

Szatan pogłaskał go po policzku i to było słodsze od pocałunku tysiąca dziewic.

Bądź przy mnie, ukochany. Ave Satanas, Alanie.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 17-01-2021 o 17:36.
Ombrose jest offline