20-01-2021, 16:26
|
#197 |
| Ashetar wciąż poruszony wszystkim czego się dotąd dowiedział i czego doświadczył w tym miejscu, patrzył w miejsce, gdzie przed chwilą stała Auglatha. Wdzięczny był krasnoludowi, że na chwilę mógł zacząć myśleć o czymś innym. Wiedział bowiem coś niecoś o owym sterowcu. Wprawdzie nigdy go nie widział, ale...
- Znałem gnoma, który nim przybył w te strony. Willie Rockwell brzmi jego imię. Lecieli z południa. Ponoć z poselstwem i w charakterze eskorty ważnej osobistości. - Czarownik krocząc w ich stronę schował swą twarz przed zachodzącym słońcem pod czarnym kapturem. - Ale mieli kłopoty, a ściśle... smok ich dopadł, broniąc swojego leża. Rozbili się gdzieś na południe od Phandalin. Część wyruszyła z posłem, reszta została by odnaleźć brakujące części i odbudować aerostatek.
Ash przystanął przy Laudze i nie pytając o zgodę złapał krasnoluda pod pachę, by zmusić go do powstania. Porozumiewawczo spojrzał na Agnisa.
- Ronto opowiedział nam kiedyś, że Banshee potrafią samym zawodzeniem uśmiercić człowieka, brodaty przyjacielu. Mając to na uwadze, nawet dobrze ci poszło. - klepnął go tylko jeden raz w ramię, po czym kontynuował swoją opowieść. - Gnom zapadł się jak pod ziemię zaraz po dotarciu do Phandalin. Szkoda, bo myślałem, że ukształtujemy razem coś na podobieństwo naszej drużyny. Skąd to właściwie masz? - miał na myśli kamień mówienia. - Willie miał podobny. |
| |