Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2021, 15:26   #100
Bardiel
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Jacek, Julia i Nika pod płotem cz. 1

Jacek poczuł wyraźną ulgę, kiedy udało im się zgubić pościg. Był moment, kiedy serce podchodziło mu do gardła i obawiał się, że już po nich. Cokolwiek uwolniło się z ciała Halmannowej, było diabelnie niebezpieczne. Jeszcze nigdy powiew świeżego powietrza nie smakował tak dobrze.
Nie mogli tracić jednak czasu i biegli dalej. Dziewczyny chciały zajrzeć do domków, a Jacek uważał, że nie zawadzi. W torbie zostawił apteczkę, która dzisiejszej nocy mogła komuś się przydać - być może nawet jemu samemu! Był bardzo zadowolony ze zdobycznej siekiery. Może i nieporęczna broń, ale z solidną siłą rażenia. Nawet jeśli obuch osadzony na trzonku zapewniał tylko iluzję bezpieczeństwa przy szalejącej magii, to jednak podnosił pewność siebie Gołąbka. A tego chyba wszyscy potrzebowali dzisiejszej nocy. Kiedy pospiesznie upychał apteczkę w pasie prawilności, zerknął na okładkę leżącego w torbie “Ostatniego Życzenia”. Wyglądało na to, że nie będzie miał czasu na czytanie o przygodach Geralta z Rivii podczas pobytu w ośrodku. Przyznał jednak w duchu, że w Rowach przydałby się wiedźmin...
Jąkała zawahał się, kiedy znaleźli się przed zamkniętą bramą do lasu. Czuł, że spokojnie da radę rozwalić kłódkę… Ale nie wiedział czy chce to zrobić. Plan Bereniki nie do końca mu się spodobał. Halmann wyraźnie ostrzegała ich przed tym miejscem i ktoś postarał się o zabezpieczenie przejścia. Wątpił, aby powodem był niedźwiedzie, ale nadal nie podobała mu się ta sprawa. Cokolwiek wydostało się w auli, dyrektorka ośrodka starała się to powstrzymać. Umierający Ceyn chyba również nie chciał ich zguby. Być może warto było ich posłuchać?
- Sły… Słyszycie? - szepnął Jacek, kiedy do jego uszu dotarło wołanie Dąb-Słonickiej. Jeśli ktoś pokroju Bernatki wołał rozpaczliwie o pomoc, to było co najmniej fatalnie. W tym momencie wyłonili się ich nauczyciele. Gołąbek oparł siekierę o bark i nie ruszył się na krok. Nie ufał im. Porzucili ich wcześniej w najgorszym momencie. Jacek nie miał najmniejszego zamiaru do nich dołączać. Wahał się jednak co zrobić w sprawie Dąb-Słonickiej…

- Na nikh gadila sobaka! - Ulyanova warknęła krótko, nieprzychylnym wzrokiem spoglądając na dwójkę nauczycieli. Może dlatego słowa Jacka dotarły do niej dopiero po chwili. Pokiwała mu głową na znak, że też słyszy i odruchowo stanęła bliżej, jakby szukając choćby symbolicznej ochrony w cieniu większej, masywniejszej i do tego uzbrojonej sylwetki. Poprawiła przewieszoną przez pierś torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, a wzrok jej uciekł ku leśnej ciemności. Dobrze, że się przebrała… w spodniach i kurtce czuła się może nie pewniej, ale z pewnością mniej bezbronna niż w samej sukience.
- Srał ich pies, zostawili nas tam. Pozwolili Bas… Bastionowi umrzeć - głos jej się załamał, potrzebowała paru oddechów żeby się uspokoić. Tylko zaciśnięte w pięści dłonie wciąż drżały. - My dalej uciekają? Ale… może my pójdziemy do drogi? Jak coś tam Słonicę dopadło to co my poradzimy? - popatrzyła niepewnie na towarzyszy, choć na Szumną krócej i lękliwie, pociągając nosem.

- Słyszymy - sucha odpowiedź Szumnej dobiegła trochę niewyraźna, zaraz też dołączył do niej metaliczny klik odpalanej zapalniczki. Blondynka zaciągnęła się porządnie, wstrzymując dym w płucach z wyraźną przyjemnością. Ostatni papieros skazańca…
Dało się odnieść wrażenie, że gdy Bóg rozdawał szczęście, ona nic nie dostała - zamiast tego otrzymała całą stertę czyjegoś pecha i to z kosmiczną nawiązką. Przy zbieraniu maneli próbowała zagadać do Rosjanki, lecz nawet nie miała pojęcia co powiedzieć. Że jej przykro? Może trochę. Że żałuje? Nie do końca… to był wypadek, cholerny, skurwiały wypadek. Pech nie spał. Nigdy nie śpi. Pech cierpi na bezsenność oraz pracoholizm. Czekał tylko na odpowiedni moment, by wkroczyć do akcji. Czekał cierpliwie i w pełnej gotowości, aby uderzyć wtedy kiedy najmniej się go otoczenie spodziewa.
- W Rowach też mają przejebane - dodała cicho, wciąż stojąc zwrócona twarzą w kierunku miasta. Biały błysk nie był naturalny, tak samo jak duchy topielic, rzyganie wodorostami i cała reszta nadprzyrodzonego gówna.
- Dobrze że wrzeszczy - dodała, wypuszczając dym do góry. - Jeżeli coś tam jest hałasy to zwabią, jeżeli to pułapka wróg czai się przy źródle hałasu. Odbijemy w bok, przy płocie, w przeciwną do Słonickiej. Halmannowie po coś nas tu ściagnęli, jeżeli zamknęli bramę jest szansa że nie celem zabezpieczenia nas, ale abyśmy nie węszyli gdzie nie trzeba - zarzuciła kaptur na głowę - Tamta dwójka starych chujów się przyda. Niech sprawdzą co się tam dzieje. Trzy worki mięsa lepiej odwrócą uwagę.

Jacek rzucił Berenice podejrzliwe spojrzenie. Nie przepadał za Dąb-Słonicką, a pozostali nauczyciele go zawiedli. Nie podobało mu się jednak to, jak łatwo szafuje życiem innych i z jaką łatwością poświęca ludzi. Niczym pionki w szachach. Podejrzewał, że jego poświęciłaby tak samo, bez mrugnięcia okiem.
- To mo… mo… może być pu… pu… pu...łapka - wyjąkał Gołąbek. - Le… le… lepiej iść wzdłuż pło… pło… płota na po… po.. południe. Jeśli coś nam za… za… zagrozi to może...my prze… prze… przeskoczyć na drugą stro… stronę.
Chłopak spojrzał w kierunku lasu z niepokojem. Ewidentnie bił się z myślami. Wahał się czy iść pomóc wuefistce czy po prostu pilnować swojego tyłka oraz dziewczyn z klasy…

Pozornie nic się nie działo. Przynajmniej w tej chwili. A jednak cała trójka czuła upływające sekundy. Jak gdyby gdzieś w podświadomości włączyły im się stopery. Rytmicznie odmierzały kolejne odłamki czasu. A może to nie był stoper tylko timer? Jeśli tak, to co kryło się na końcu odliczania? Chyba nikt chciał się przekonać.
- Otrzymałem SMSa od pani Ani! - krzyknął pan Piotr. - Był karambol, ale już jedzie z Mają do ośrodka. Ale reszta uczniów się zgubiła…!
- Czy wiecie może, gdzie mogli pójść?! - wrzasnął pan Sylwester, po czym zaniósł się kaszlem. Zdawało się, że chorował nie tylko na dławicę, ale również na POCHP. - Zadzwoniliśmy na policję, żeby zaczęli ich szukać! - krzyknął.
- Ania mówiła, że zatrzymali się w okolicy kościoła! - dodał Turlecki. - To znaczy pani Ania…

Bez wątpienia belfrowie uparli się, żeby prowadzić rozmowy z Jackiem, Julią i Beroniką na temat sytuacji w Rowach. Zbliżali się do nich powoli, ale nieubłaganie.
- I pomyśleć, że tyle tragedii ma miejsce w ten przeklęty dzień, a ludzie i tak puszczają fajerwerki! - Turlecki pokręcił głową i westchnął ciężko.
Bez wątpienia on również widział w oddali rozbłysk światła. I zinterpretował go tak źle, jak tylko mógł. Co na tym etapie chyba nikogo nie dziwiło.

Tymczasem w lesie rozległ się głośny szelest. Wnet gałęzie jednego z drzew poruszyły się nagle i pojedyncza sowa wyfrunęła spomiędzy gęstwiny. Wzleciała nad trójką uczniów. Niczym omen. Choć czego mogła być znakiem? Na pewno nie mądrości nauczycieli. Może tego, iż niedaleko kryło się prawdziwe zagrożenie.

A nocni drapieżnicy zaczęli wychodzić na żer.

Pytanie brzmiało… który teren łowiecki zdawał się bardziej niebezpieczny? Obóz czy las? Gdzie mieli większe szanse przeżycia? Leśny, ciemnozielony masyw napierał na nich z jednej strony niczym młot. A dużo bardziej uporządkowane drewniane domki i równiutka murawa obozu przypominały kowadło.

A Jacek, Julia i Berenika znaleźli się pośrodku.
Musieli wybierać. W razie różnicy zdań zawsze też mogli się rozdzielić…
 
Bardiel jest offline