Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2021, 01:02   #32
Dhratlach
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Przebudzenie o świcie

Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; wczesny świt
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Dormitoria Wieży Magów

Przebudził się czując błogo. Pławił się chwilę w spokoju i cieple. Rozkoszny ciężaru na swojej klatce piersiowej, a kiedy otwierał oczy w półmroku wczesnego świtu zorientował się, że leżał na wznak z młodą kobietą wtuloną w niego. Głowa na i dłoń na piersi, noga założona na jego udo… wyglądała naprawdę ślicznie…

Uśmiechnął się do siebie pogodnie. Tak, ta przerwa którą miał od takiego rodzaju przyjemności była zdecydowanie zbyt długa… ale co zrobić? Pomyśleć, że odmawiał sobie tego przez swój niedługi pobyt w Lustrii… musiał być głupi, albo odezwał się w nim instynkt samozachowawczy i spryt. W końcu jeśli by znalazł sobie partnerkę zbyt szybko… tak Kolegium jadeitu wspierało związki, ale jego historia nie była… khem… kryształowa.

Cwany uśmieszek przemknął mu przez twarz. Całe szczęście, to ona sama przyszła do niego, a nie on do niej. To był duży plus. Był niewinny, on tylko oferował pomoc, prawda? Rozmowę. To ona została u niego… a on był uczciwym miłym facetem…

Nostalgia go uderzyła i ponura świadomość świata w którym przyszło mu żyć. Wątpliwość uderzyła raz jeszcze razem z nieprzyjemnym ukłuciem uwierającej drzazgi w sercu. Silne i niekoniecznie przyjemne, ale bardzo silne negatywne uczucia odezwały się w nim raz jeszcze na krótką chwilę. Jego oczy zaszły ciemnym gniewem. Poprzysiągł zemstę… choć nigdy nie wypowiedział jej na głos.

Zamknął oczy i westchnął trwając tak chwilę w bezruchu starał się nie myśleć. Za to pogładził lekko bawiąc się delikatną skórą jej szyji i karków. Ona mruknęła coś przez sen czule. Chciał się zaśmiać, ale była to trochę żałosna, szybko stłumiona oznaka słabości. Nauczył sobie radzić z tym palącym niczym kwas pragnieniem wyrównania rachunków… przyjemnością. Rozkoszą ciała i umysłu która tłumiła i przynosiła ukojenie w najgorsze czasy. Rozkoszą która uzależniała, ale która niosła radość i nadzieję. Dawała poczucie, że jest dobrze, że będzie lepiej. Rozkoszą która wołała i kusiła… ulotna świadomość prawdziwego stanu rzeczy. Był dobrym chłopakiem, wierzył w to, ale jeśli mógł podzielić się przyjemnością i pomóc innym. Zależało mu na innych ludziach… jako ludziach i nie tylko… Wszyscy w końcu byli Dziećmi Wiatrów Magii...

Odpoczywał leżąc i oddając się drugiej swojej ukrytej przed oczami przyjemności. Tworzeniem planów. Szczegółowych, starających się przewidzieć każdą możliwość i przygotować na to czego nie wiedział. Uzupełniać braki i tworzyć liczne rozgałęzienia najmniejsze możliwości i nieskończone powiązania między każdym najmniejszym miejscem, osobą, wydarzeniem, potrzebą, pragnieniem. Właśnie dlatego był wszędzie. Co prawda od niedawna, cała ta wyprawa była doskonałym pretekstem do zbierania informacji i szykowania gruntu do spełnienia swego Planu… którego jednak, było kwestią względną. Miał ich wiele i nie raz się wykluczały, przekreślały, uzupełniały… nie mówiąc o tych które tworzył w przypływie chwili na poczekaniu. Trzymanie się jednego planu było receptą na haniebną śmierć.


Zdecydowanie poranna pobudka

Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; świt
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Dormitoria Wieży Magów

Jego myśli przerwało poruszenie. Spojrzał na nią spod przymrużonych oczu. Poowili otwierała swoje i chyba zrozumiała gdzie była, bo… czy to była panika? Zdecydowanie strach i obawa. Słońce już lepiej oświetlało pomieszczenie, ale nadal nie padało bezpośrednio na twarz. Było jasnawo. Tak, to dobre określenie, choć cienie ciągle spowijały niejedno miejsce w pomieszczeniu.

Podniosła lekko głowę i rozejrzała się po pomieszczeniu, by na niego spojrzeć niepewnie. Przygryzła wargę. Nie miała jak się ruszyć, byli praktycznie złączeni, a jego ramię otulało ją nisko w pasie.

Otworzył powoli oczy patrząc na nią łagodnie.

- Hej. - powiedział cicho i zakłopotanie.

- Fried… - powiedziała w zakłopotaniu i nutami wielkiej niepewności patrząc na niego pytająco.

- Nie... - powiedział z troską nie dając jej dojść do słowa i przecząco kręcąc głową - ...nie jestem taki jak Oleg, Cam. Cokolwiek między nami będzie zależy tylko od Ciebie… - sięgnął wolną dłonią by pogładzić jej policzek - ...bardzo mi zależy na twoim szczęściu, kropeczko.

Oczy dziewczyny się uspokajały i całkowicie inne uczucia zaczęły się w nią wkradać. Odsunęła się od jego dłoni i spojrzała na bok.

- Nie mów mi kropeczko… powiedziała cicho - One są brzydkie…

- Są cudowne. - powiedział czule blondyn kładąc dłoń na jej dłoni - Są piękne, wyjątkowe. Jeśli ktoś powie ci, że są brzydkie zostaw drania i niech zdycha w błocie. Jeśli nie potrafi docenić tych drobnych rzeczy w Tobie nie jest Ciebie wart. Poza tym… - czarodziej uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na nią z wielką wdzięcznością - ...dziękuję, że zostałaś ze mną przez noc. Nie miałem tych snów… od tak dawna. Prawdziwie odpocząłem. Sprawiasz, że czuję się spokojny, zrelaksowany…

- Ja… - spojrzała na niego nie wiedząc co powiedzieć i przegryzając nieznacznie wargę - ...sny?

- Naprawdę chcesz wiedzieć? - zapytał niepewnie z obawą w głosie.

Dziewczyna pokiwała głową.

Friedrich spojrzał lekko na bok, a jego głos był cichy.

- Bywa, że przeżywam w snach ten dzień w którym spalili moją babcię na stosie tylko dlatego bo miała dar. Była moją jedyną rodziną… Ten sen, to tak jakbym tam był. Spalili ją i chcieli spalić mnie, ale uciekałem... Wciąż pamiętam śmiech i fanatyczny ślepy gniew tamtego Łowcy Czarownic… co z tego, że niczym nie zawiniła i uzdrawiała wszystkich? Swoją mocą i ziołami? Była wspaniałą kobietą, ale po prostu miała Dar, Cam, i to wystarczyło.

Słowa Friedricha były szczerą i bolesną, smutną prawdą która przebijała się w jego głosie. Jedną z rzadkich, sporadycznych które mówił w swoim życiu. Nauczył się nie ufać ludziom… jedyne drobne kłamstwo to to, że tych snów już prawie nie miał. To było bardziej wspomnienie. Wspomnienie napędzane żądzą zemsty która nie pozwalała zapomnieć i która się nim karmiła. Zamknięty cykl.

Nastała chwila ciszy. Spoglądał na bok z zamkniętymi oczami, a dziewczyna biła się w myślach z uczuciami, by wyszeptać cicho i troską.

- Fried…

Wyjmując dłoń spod jego dłoni i wsuwając ją pod jego policzek nakłoniła go by na nią spojrzał. To była chwila. Ulotny moment kiedy z przymkniętymi oczami usta dziewczyny połączyły się z jego w delikatnym, czułym pocałunku. Pocałunku który odwzajemnił przyciągając ją do siebie i kładąc dłoń na jej policzku.

Wymiana nie była długa kiedy przerwała pocałunek by się w niego wtulić kładąc głowę i dłoń na jego piersi. Nic nie mówili przez zdecydowanie dłuższą, przedłużającą się i niemożliwą do zmierzenia chwilę wtuleni w siebie. Wczuci wzajemnie w swój oddech i jakże wyczuwalne, równe, przyśpieszone bicie jakże blisko położonych serc.

- Kropeczko...?

- Fried...? - podniosła lekko głowę i spojrzała na niego

- Chciałbym zostać tak z Tobą… być z Tobą, tak jak teraz… zasypiać i budzić się przy Tobie…

- Ja… Fried… wszyscy…

- Mam gdzieś wszystkich… - powiedział z czułością muskając jej policzek palcami - Jesteś cudowna… wspaniała… piękna… jeśli nie chcesz zrozumiem…

Jej cichy głos wyraził ciche pragnienie.

- Ale…

Tym razem on ją pocałował, lecz teraz ich usta były złączone dłużej.

- Bądź moja… - wyszeptał muskając wargami jej usta.

Ciężko było powiedzieć kto tym razem wykazał się inicjatywą. Wymiana wzajemnych, niewinnych czułości już nie była chwilowa. Byli nastolatkami jakby nie patrzeć, a właściwie ona była. On był w pełni młodym mężczyzną.

- Powinniśmy chyba wstać nim wszyscy się obudzą... - wyszeptał cicho przy jej uchu składając delikatne pocałunki na jej skórze.

- Nie chcę… - powiedziała cicho w proteście oddając się pieszczocie.


- Wieczorkiem… - zamruczał - ..chyba, że wrócę późno, to z samego rana...

Trwało chwilę nim ją przekonał, a kiedy się zbierali do wyjścia i już byli przy drzwiach pochwycił ją w ramiona obejmując bardzo nisko i dociskając ciałem do framugi drzwi i złączył ich usta namiętnie by ukoić tymczasowe rozstanie. Obietnica przyjemności która została nagrodzona cichym westchnieniem połączonym z ledwo słyszalnym jękiem..


Odebranie wypłaty od Magistra Ambrosio
{{Podziękowania dla MG za scenkę}}

Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; rano
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Wieża Ambrosio, Gabinet Ambrosio


Friedrich i mistrz Ambrosio


Friedrich zapukał do drzwi gabinetu Mistrza… Mistrz go wzywał. Czasem miał wrażenie, że objawiał momentami niezdrowe zainteresowanie jego osobą… wróć, było nad wyraz logiczne i racjonalnie. Cholernik miał na niego oko w końcu nie bez powodu i póki co młody adept sztuki sprawował się dobrze… wiedział nawet czego od niego chciał.

Wszedł do środka po usłyszeniu pozwolenia i zamknął za sobą drzwi by ukłonić się starszemu stażem i zdecydowanie nie wygladającego na przedstawiciela jego Kolegium Magistra. Zimmer zachodził czasem w głowę co mu się przytrafiło i za co go zesłali, bo zdecydowanie jego nadzwyczaj starczy, zniszczony wygląd nie był wynikiem zdrowej… licencjonowanej magii Życia.

- A jesteś chłopcze. Dobrze, że jesteś. Usiądź prosze. - mistrz uśmiechnął się delikatnie więc nie zapowiadało się, że coś złego. Zwłaszcza, że 1-go zwykle wydawano w wieży wypłaty. Nie zawsze tego dnia ale zazwyczaj. Gdy młodzieniec usiadł gospodarz sięgnął do szuflady i wyjął niewielką, brzęczącą monetami sakiewkę.

- Myślę, że mam coś dla ciebie. Pewnie przyda ci się jak masz zamiar ruszać na tą wyprawę. - powiedział starszy pan o dostojnym wyglądzie przesuwając sakiewkę na drugą stronę biurka. Przesunął też rejestr w jakim trzeba było pokwitować odbiór wypłaty.

- Oczywiście Mistrzu - odpowiedział uprzemie magister pokwitowując odbiór - Zastanawiałem się czy Mistrz zamierza udać się na Targ obejrzeć ten cudowny okaz?

- Jaki okaz? - mistrz zmrużył oczy widocznie uznając pytanie za zbyt ogólne. Sprawdził podpis w rejestrze przez swoje okulary i z zadowoleniem odsunął go na bok biurka.

- Mawiają na mieście, że mają wystawiać nieuchwytną Amazonkę na sprzedaż. Czy życzy sobie Mistrz bym służył swoimi zmysłami na miejscu?

- Ah to… Nic nam po tym. Dzisiaj jest festyn więc jak masz ochotę to idź i świętuj. - mistrz pokręcił głową, że jakoś nie stracił głowy na punkcie tej Amazonki jak całe miasto.

- Oczywiście Mistrzu… Jednak rozmawiałem z kapitanem de Riverą i okazał się wyjątkowo zapobiegawczym i obeznanym człowiekiem. Prosi, o list żelazny zapewniający o braku roszczeń i złej woli ze strony Kolegiów na wypadek mojego nieszczęśliwego braku powrotu z wyprawy i tylko pod tym warunkiem przyjmie mnie w poczet uczestników. Tak, zdaję sobie sprawę z ryzyka Mistrzu.

- Ah tak… No, no… Cóż za młody a jakże rozsądny człowiek z tego kapitana… - stary gospodarz zaśmiał się z uznaniem dla talentów umysłu człowieka o jakim rozmawiali. Pogładził swoją brodę z zastanowieniem i pokiwał powoli głową.

- No ale jeśli taki jest warunek no dobrze. Wyślę po ciebie kogoś jak będzie gotowy. Pewnie jutro dziś obawiam się też ten wyjątkowy dzień wymaga ode mnie wiele uwagi. - zgodził się sprokurować wymagany dokument ale nie tak od ręki. W końcu wypadało dzień święty święcić.

- Oczywiście Mistrzu. - powiedział Friedrich i się ukłonił. Dostał jawny sygnał do rozejścia się. Nie należało więcej niepokoić przełożonego z własnej woli. Przynajmniej na tą chwilę...


Rozmowy z Evo Hostera, Tileańskim Uczonym
{{Podziękowania dla MG za scenkę}}

Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; ranek
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: jasno, gwar i tumult, zachmurzenie, umi.wiatr, gorąco


Idąc na targ trzeba było się przeciskać przez coraz większe grupy ludzkie. Im bliżej placu tym tłum gęstniał. Właściwie już tylko pieszo dało się dostać, wozem byłoby ciężko. Wśród tego hałaśliwego tłumu zaraz przy wejściu na plac Friedrich dostrzedł znajomą sylwetkę. Rozdzielał ich tłum i gwar więc nie było sensu krzyczeć. Marne szanse były, że Thomas go usłyszy. Zwłaszcza, że szedł i rozmawiał z jakimś starszym mężczyzną. Szli jednak w zbieżnych kierunkach tylko tamci byli trochę z prozdu. Byłoby ciężko dogonić ich młodemu uczniowi maga ale do pewnego stopnia dopisało mu szczęście. Tamci zatrzymali się przy jaimś straganie z owocami. Dzięki czemu mógł skrócić odległość. Gdy sam dotarł do tego straganu Thomasa gdzieś już wcięło. Ale ten mężczyzna przeszedł do kolejnego straganu oglądając jakieś tutejsze owoce jakich w Imperium nigdy Friedrich nie spotkał. Nie wyglądał ani na osiłka ani na grubianina, pewnie był tak na oko o pokolenie starszy od blondyna. No a Thomasa wcięło więc nie było łącznika który mógłby ich sobie przedstawić. No i nie żeby z Friedrich z samym Thomasem znał się jakoś szczególnie dobrze. W końcu pierwszy raz spotkali się wczoraj.

Friedrich podszedł do mężczyzny. Logika była prosta. Ludzie w sile wieku mieli już pewną pozycję, a ludzie którzy korzystali z załatwiaczy mieli gotówkę i potrzeby.

[i]- Mawiają, że te owoce są dość smaczne, choć nigdy ich nie jadłem. - zaczepił słownie mężczyznę [i]- Zdecydowanie za bardzo nadal tęsknię za kuchnią rodzinnych stron dobrych Panie.

[i]- To małe pomarańcze. Właśnie trwa dyskusja czy uznać je za mniejszą odmianę zwykłych pomarańczy czy to coś całkiem innego. No bo właśnie wyglądają podobnie jak te większe. Nawet nie wiadomo czy to nie są choćby młodsze okazy, wcześniej zerwane tych większych. A jakie są twoje rodzinne strony młodzieńcze? O. Magister ze sławnych Kolegiów widzę. - starszy mężczyzna wydawał się być wiekiem gdzieś w połowie drogi pomiędzy Friedrichem a jego Mistrzem. I mówił pokazując w dłoni mały, pomarańczowy owoc. I kolejny który był ze dwa razy większy. Ten większy był podobny wielkością do zwykłych jabłek. A ten mniejszy do dzikich czy zdziczałych albo jakichś większych odmian śliwek. Ale poza wielkością podobieństwo było widać na pierwszy rzut oka. No i dopiero jak już się rozgadał to chyba dokładniej przyjrzał się rozmówcy dostrzegając oba sierpy i charakterystyczny ubiór.

Friedrich uśmiechnął się pogodnie i skinął głową.

[i]- Friedrich Zimmer, Wędrowny czarodziej Kolegium Jadeitu. To wstyd, że jeszcze się z nimi nie zapoznałem, ale jestem tu stosunkowo niedługo. - odpowiedział[i] - Pan natomiast zdaje się posiadać biegłe zainteresowanie tutejszą florą?

[i]- A i owszem. Tym się właśnie zajmuję. Miło poznać, Evo Hostera jestem. - mężczyzna przedstawił się wyciągając dłoń do powitania.

Friedrich przyjął dłoń i uścisnął ją z uśmiechem.

[i]- Z chęcią bym dowiedział się więcej o tutejszych roślinach. - powiedział [i]- Jednak zastanawiam się skąd nimi zainteresowanie?

[i]- Właśnie tym się zajmuję. Roślinami, owocami, kwiatami, ziołami. Tymi co rosną tutaj i jak je można zaimplementować do naszego świata. - Evo wyjaśnił pokazując gestem na ten stragan pełen różnych, barwnych owoców z których chyba żaden nie rósł w Starym Świecie. Na pewno nie w ostermarskich lasach.

[i]- A ty młody człowieku? Czym się tutaj zajmujesz w tym pięknym kraju? - zapytał starszy mężczyzna patrząc z zaciekawieniu na młodszego.

[i]- Jestem na naukach u Mistrza Ambrosio. - odpowiedział z pokorą Friedrich - [i]Choć wygląda na to, że najprawdopodobniej przyjdzie mi wziąć udział w wyprawie wicehrabiny w czeluście zieleni poznać nowe rośliny i ten wspaniały świat ku dobru naszemu i całego Starego Świata. .

[i]- Ah tak, ta wyprawa wicehrabiny. No tak. Trudno było o niej nie słyszeć. - Evo pokiwał głową na znak, że zdaje sobie sprawę o czym mówił rozmówca. -[i] I wieża magów deleguje kogoś na tą wyprawę? - spojrzał w bok na idącego obok blondyna jakby oceniał jego możliwości.

[i]- Na to się zapowiada Panie Hostera.- odpowiedział Friedrich - Jeśli mogę zapytać, co Pana sprowadza w te strony?

[i]- Chyba trudno ująć to jednym słowem. - mężczyzna uśmiechnął się dość sentymentalnie.
[i]- Ciekawość. Urok Nowego Świata. Egzotyka. Rośliny. Odkrycia. Myślę, że to najważniejsze pobudki. A ciebie Friedrichu? Co zagnało na ten kraniec świata? - Evo opowiadał ze spokojem jakby streszczał jakąś historię. Ale i zainteresował się rozmówcą i jak to sytuacja wyglądała w jego przypadku.

[i]- Zostałem przysłany przez Kolegium wspomóc w działaniach tutejsze przedstawicielstwo czego pojąłem się z radością. - odpowiedział ze spokojnym spojrzeniem i uśmiechem wspomnień młody blondyn [i]- W końcu to możliwości i to co kocham. Dzika natura. Nowość roślin i zwierząt. Nowe możliwości poznania i zrozumienia… a teraz jeszcze Amazonka. Muszę przyznać bogowie zdecydowanie mnie rozpieszczają. Szkoda tylko, że nie miałem okazji jeszcze poznać bliżej tych tutejszych roślin… naprawdę sprawiają fascynujące wrażenie. Trochę mi wstyd prawdę mówiąc.. bo wychodzi na to, że najpewniej wyruszam w dzicz, a jestem nieprzygotowany.

[i]- To nowy świat Friedrichu. Nie sądzy by ktokolwiek z nas był przygotowany na to co tam na nas czeka. Ale czyż nie na tym właśnie polega odkrywanie nowego? - Evo uśmiechnął się pokrzepiająco zdradzając dość filozoficzną naturę.

[i]- I jesteś z Kolegium? Tego w Altdorfie? Słyszałem. Fascynujące miejsce. A jesteś z samego Altdorfu czy skądś indziej? Bo jeśli dobrze kojarzę to chyba na nauki wysyła się adeptów z całego kraju. Czy coś może poplątałem? - starszy pan zmrużył oczy jakby coś mu się na ten temat przypomniało ale nie do końca był pewny czy we właściwy sposób.

[i]- Pochodzę z Ostermarku, przy granicy z Kislevem Panie Hostera - odpowiedział z uśmiechem Zimmer -[i] ...i tak, pobierałem nauki w Altdorfie. Niemal wszyscy się tam udajemy prędzej czy później. Przyjazne miejsce, ogród prawdziwej, żyjącej zieleni pełnej drobnych zwierząt w samym środku miasta. Pan pochodzi z...?

[i]- Z Luccini. W Tilei. - odparł pogodnie rozmówca. [i]- To chyba obaj zawędrowaliśmy strasznie daleko od domu. Długo tu jesteś? - Evo śmiechnął się i zapytał ciekaw odpowiedzi rozmówcy.

[i]- Szczerze mówiąc sam nie jestem pewny. - powiedział z zakłopotanym uśmiechem Friedrich - [i]Czy to już dwa miesiące, czy dopiero trzy tygodnie. Jedyne co wiem to to, że miałem naprawdę wiele na głowie i gdzieś mi się czas urwał. Pan?

[i]- Skoro już wybieram się niezbadane puszcze może mógłbym jakoś pomóc? Są jakieś szczególne rośliny które pana wybitnie interesują?

[i]- Wszystkie. Zwłaszcza te które dałoby się uprawiać na farmach. Tutaj albo za oceanem. Niestety to ogrom pracy. Żeby uzyskać jedną, pożyteczną roślinę jaka rokuje szanse na wdrożenie do upraw trzeba przebadać setkę tutejszych. Większość chociaż nieraz bardzo piękna i egzotyczna niewielkie ma szanse na wdrożenie do upraw przez naszych rolników. Tak się o tym przekonałem będąc tu już kolejny sezon. Sam się zaczynam gubić który to już z kolei. Od czasów tej strasznej wojny. A ty Friedrichu? Słyszałem o tych strasznych spustoszeniach na wschodnich kresach twojej ojczyzny. Jak ci się udało przetrwać tą pożogę? - Evo pogodnie opowiadał o swojej pracy na tym nowym kontynencie i chyba przyjechał to właśnie w tym celu. Ale jak wyszedł temat ostatniej wojny to i zaciekawił się jak młodzieńcowi udało się przetrwać tą straszną wojnę jaka rozlała się po Kislevie i Imperium ale odcisnęła swoje piętno na całym Starym Świecie.

[i]- To bardzo proste panie Hostera. - odpowiedział młodzieniec -[i] Jako Członek Kolegium Jadeitu moim nadrzędnym obowiązkiem była aprowizacja wojska aby nie pustoszyła ziemi ojczystej. Moja magia specjalizuje się właśnie we wszystkim co od roślin pochodzi. Można powiedzieć, że nie brałem nad wyraz czynnego udziału w samych potyczkach. Głównie służyłem w zaopatrzeniu, jako medyk polowy, doradca i agent kontrwywiadu w sprawach magii, oraz po części jako tłumacz przy przesłuchaniach. Mam lekką smykałkę do języków, ale to bardziej drobna zaleta niż szczególne uzdolnienia.

[i]- Wracając do tematu uprawy… myślę, że mógłbym wspomóc jeśli wrócę żywy. Przyznam, że sam o tym myślałem i mógłbym panu udzielić pomocy przekonując mojego Mistrza do współpracy.. Oczywiście, nie mogę dać gwarancji, bo to kwestia przyszłości, ale zyskalibyśmy wszyscy… zdecydowanie uprawa na tych ziemiach byłaby bardziej pewna. Jak Pan myśli?

[i]- Masz zaskakujące możliwości młody człowieku. - Evo lekko skłonił się w geście uznania dla tych możliwości. [i]- Brzmi bardzo interesująco ta współpraca z twoim mistrzem. Jakby ci się udało to zorganizować byłbym zobowiązany. Ale rozumiem jeśli przed tą wyprawą do dżungli będziesz miał inne priorytety. - mężczyzna pokiwał swoją czarnowłosą głową z pierwszymi srebrnymi włosami zdradzając zainteresowanie taką propozycją.

Łagodny uśmiech pełen dobrej woli zawitał na twarzy młodzieńca.

[i]- Nieszczęśliwie moje ręce są mocno związane przygotowywaniami do niej i nie ukrywam iż mam nadzieję odnaleźć i sprowadzić z powrotem z niej nowe okazy i przede wszystkim wiedzę. Przyznaję, że jest to sprawa która pochłania niemal cały mój czas. Jestem jednak pewny, że współpraca między nami mogłaby być bardzo... korzystna.

[i]- Wspomniał Pan, że wita tutaj już któryś sezon… to drogie przedsięwzięcie. Rozumiem, jest Pan tak jakby przedstawicielem zasobnych i nastawionych na zysk z owoców tych ziem osób, lub organizacji?

[i]- Tak, to prawda. Działam na rzecz moich sponsorów. Dzięki temu mogę się tu cieszyć pewną swobodą no ale oczekuje się ode mnie określonych wyników. - Tileańczyk skinął głową na znak, że przypuszczenia młodzieńca są słuszne.

[i]- Zatem rozumiem, że Pana sponsorzy pragną pozostać anonimowi? Przyznam, że to dość komplikuje prospekt nakłonienia mojego Mistrza do współpracy.

[i]- Anonimowi nie anonimowi co za różnica? Zwykli kupcy z Luccini. - Evo wyraźnie nie czuł potrzeby aby rozmawiać o detalach swojej misji.

[i]- Oczywiście Panie Hostera. Być może w przyszłości. Teraz pan wybaczy, jednak jeszcze wiele pracy przede mną. Życzę udanych poszukiwań.*


Rozmowy z Magister Morna
{{Podziękowania dla MG za scenkę}}

Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; późny ranek
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: jasno, gwar i tumult, zachmurzenie, umi.wiatr, gorąco

Wiele typów ludzkich i nieludzkich przewijało się na tym targu. Jak w soczewece zdawało się kumulować tu całe miasto. Aż dziwne było, że w całym mieście jest aż tyle ludzi i nieludzi. Ale bladolica sylwetka w kapturze mimo wszystko wybijała się przynajmniej z bliska. Gdyby nie widział jej wcześniej z bliska pewnie by jej nie rozpoznał. Ale w tych tropikach magister Morna rzucała się w oczy tą swoją bladą cerą jakiej zdawało się nie imać tropikalny blask. Przechadzała się pozornie bez celu oglądając coś to tu to tam jak to niektórzy mieli w zwyczaju popatrzeć, pozwiedzać a może szukali okazji na coś konkretnego i to co powszechne ich nie interesowało.

Magister Jadeitu zbliżał się do swojej starszej rangą w Lustrii, ale nie pozycją w Kolegiach adeptki magii z spokojnym wyrazem twarzy. Zatrzymał się obok patrząc na to na co ona patrzyła starając się odczytać jej zainteresowanie.

Nie miał pojęcia czego magister śmierci może tutaj szukać. I czy szuka czegokolwiek. Po prostu spacerowała przez plac, rozglądając się to tu, to tam, czasem przyjrzała się czemuś na jakimś straganie a czasem nie.

Cóż, nie zawsze miało to co się chce, co nie?

- Pani Magister Morna? - zapytał łagodnie patrząc na kobietę - Jak mógłbym pomóc?

- Witaj. - magister obdarzyła go bladym spojrzeniem ciemnych oczu. Przesunęła się po jego sylwetce chłodnym spojrzeniem i znów wznowiła swój marsz. - Skąd pomysł, że potrzebuję pomocy? - zapytała równie chłodno jak chłodne wydawało się być jej blade lico.

Friedrich podjął kroki za nią, by się prawie z nią zrównać. Prawie. Jego twarz przybrała pozbawioną emocji ekspresję.

- Z prostego powodu. - odpowiedział chłodno i dodał lodowato - Nic nie tracisz, bo nie masz co, a możesz zyskać. Jak zyskasz to zakończysz. Spełnisz woli Shyish.

- Uwielbiam gdy inni mówią mi co jest dla mnie dobre. Zwłaszcza jak jest to zaskakujące zbieżne z ich planami, oczekiwaniami i potrzebami. - bladolica głowa pokręciła się jakby powtarzał się kolejny raz ten sam schemat za jakim właścicielka nie przepadała.

- A ty co tu porabiasz Friedrichu? - teraz ona zapytała o jego cele jakie skłoniły go do przybycia w to gwarne i zatłoczone miejsce.

- Amazonka co ją na sprzedaż wystawiają, Pani Magister. Postanowiłem spełnić mój obowiązek wobec ludzi i służyć za baczne oko wypatrując zagrożeń natury Sztuki. - odpowiedział uprzejmie, a następnie zmienił język na klasyczny.

- Choć nie ukrywam iż ciekawi mnie nowy właściciel i cicho liczę na stosownego człowieka. Chciałbym spróbować się rozmówić z przedstawicielką lokalnego gatunku ludzkiego. Mogłoby to być kluczowe dla dla poprawienia stosunków między naszymi ludami, które powiedzmy szczerze nie istnieją i są pełne szkodliwych poletek i niedopowiedzeń wynikłych z błędnego pojmowania natury rzeczy. Nie mówiąc o tym, że nawiązanie stosunków dyplomatycznych mogłoby się przysporzyć wszystkim poprzez pogłębioną znajomość dziczy, jej zagrożeń i właściwości tutejszych roślin.

- Tak, pewnie tak. - magister odpowiedziała w standardowych języku nie przechodząc na klasyczny. - A jaki masz w tym interes dla siebie? Bo coś na altruistę mi nie wyglądasz. A mistrz nie wysłał cię. Sam przyszedłeś do niego z tym pomysłem. Więc? - starsza wiekiem i stażem magister zapytała obdarzając go spojrzeniem swojego bladego lica.

Młody mag zerknął na swoją o wiele starszą pozycją, choć nie aż tak bardzo wiekiem towarzyszkę drogi.

- Jeśli odpowiedni człowiek ją nabędzie może okazać się nieocenioną pomocą w trakcie szykującej się wyprawy wicehrabiny. Ja zaledwie pokornie służe moją skromną pomocą i chęciami wyciągnięcia tonącego Portu Wyrzutków ponad taflę wyburzonej wody ku obopólnemu dobru i dotarciu bezpiecznie do brzegu.

- No, no… Jednak altruista z ciebie? - brew na bladym licu uniosła się do góry ale blondyn nie do końca był pewny czy to zdziwienie czy nie. Wierzy mu czy nie. - Pytałam o wyprawę. Dlaczego tak bardzo chcesz wyruszyć w coś co nie zapowiada się ani lekko, ani szybko, ani bezpiecznie. A młody uczeń mistrza sam przychodzi prosić go by puścił go na taką wyprawę. - pokręciła głową na znak, że nie dostrzega logiki takiego zachowania i pewnie dlatego o to pytała.

- Jak inaczej odkryjemy sekrety dżungli? Jak poznamy ten świat i spiszemy dla pamięci? Jak przetrzemy szlak by ci co po nas przyjdą mieli łatwiejszą ścieżkę do poznania, zrozumienia i uczynienia tego miejsca przyjemniejszym i bezpieczniejszym miejscem? Nie słyszałem, by ktokolwiek chciał się tego podjąć, więc…

Młody mężczyzna wzruszył ramionami.

- A na odkrycie jakich sekretów dżungli liczysz? Czyżbyś słyszał jakieś plotki które zamierzasz tam sprawdzić osobiście? - ametystowa magister skinęła głową przechadzając się swobodnie po tym placu. Przyjęła te wyjaśnienia młodszego kolegi ale drążyła temat dalej.

- Nie pokładam wielkiej wiary w plotki Pani Magister. - odpowiedział młodzieniec - To podróż w nieznane, a trzymanie się kurczowo plotki mogłoby przesłonić trzeźwą ocenę sytuacji i odpowiednią reakcję która może uratować życie. Tak, są plotki i mam je na uwadze, ale nie przywiązuję się do nich.

- Plotki często mają swoje źródło w całkiem realnych wydarzeniach i faktach. - stwierdziła lakonicznie bladolica magister. - No nic. Nie będę ci dłużej zabierać twojego cennego czasu Friedrichu. - skłoniła głowę jakby uznała, że czas zakończyć tą rozmowę.

- W istocie Pani Magister. Jednak przyzna pani, że ślepa wiara w plotkę przysłania welonem kłamstwa i niedopowiedzeń ten skromny, ulotny okruch prawdy skryty niczym mak w popiele którym jest spowity. Dziękuję za poświęcenie mi chwili swojego czasu.

Po tych słowach skinął nieśpiesznie głową.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline