|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
22-01-2021, 22:51 | #31 |
Reputacja: 1 | Post powstał przy współpracy wszystkich osób biorących udział w rozgrywce. Dziękuję b Dalsza część wizyty Isabelli - Zastanów się, droga Isabelo, co Ty chcesz tymi mariażami ugrać. - Iolanda kontynuowała swój wywód. - Co one mogą tobie i rodowi przynieść. I między bajki włóż "i żyli długo i szczęśliwie". -A to nie można się dobrze ożenić lub wyjść za mąż i być przy tym szczęśliwym? - Izabela poprawiła w zamyśleniu niesforny włos. Och, dziecino, pomyślała sobie baronessa. Przez chwilę widziała siebie w tym wieku. Wtedy też tak mocno wierzyła w te różne opowieści, którymi przepełnione były książki dla dobrze urodzonch panien. - Masz na myśli gromadka dzieci, mąż i przepiękny pałac, w którym siedzicie sobie przy kominku w sielankowej atmosferze ciesząc się swoim towarzystwem? - W głosie de Azuary nie było kpiny czy wyrzutu. Mówiła tak jakby i ona wierzyła w te słowa. -O dzieciach na razie nie myślałam, chciałabym najpierw zobaczyć trochę świata skoro trafiła mi się okazję z podróżą do Lustrii, ale może kiedyś… - Isabella zmrużyła oczy, zamyślona. - Doskonały pomysł. Ale i bez męża możesz zobaczyć trochę świata. Do tego jednak trzeba mieć trochę wolnej gotówki. -Tutaj zdana jestem na mojego kochanego brata, ale on się o mnie troszczy. Dzisiaj byliśmy w Domu Łowców i kupił mi jednego z tych gadających kolorowych ptaków. Podobno też powinnam kupić spodnie do podróży po dżungli, wyobrażasz sobie? - Zarumieniła się nieco.. - To wyobraź sobie, że raz po raz jakiś konar zaczepia się o skraj sukni. Po jakim czasie musiałabyś ją zmienić? Kolacja trwała w najlepsze. Milcząca służka, o której obecności możnaby zapomnieć co jakiś czas napełniała kielich obu dam i zmieniała im zastawę. Dbała też by nie zabrakło niczego. Poustawina na stole różnorodne potrawy cieszyły tak oko jak i podniebienie. -Ale tobie baronesso nie spieszno do ożenku, chcesz pozostać wolną i niezależną kobietą? - Isabella zdecydowała się teraz dla odmiany sama wypytać o rozmówczynię. - Och myślę o tym cały czas - zapewniła solennie zapytała. - Ciężko jest być swatką w swojej własnej sprawie - westchnęła. - Tutaj ty masz nade mną przewagę. Masz brata, który może ci pomóc. -Ale przynajmniej sama możesz snuć plany i o sobie decydować. - Isabella widziała tę sytuację nieco od innej strony. - Wygląda na to, że obie nie mamy tego czego pragniemy - powiedziała pół żartem pół serio de Azuara. - Ot irona losu. -W Lustrii jest ciekawiej niż w domu, mam nadzieję że tobie też się podoba? - Och, bardzo - w głosie Iolanday dał się wyczuć entuzjazm. - Ten Nowy Świat ma wiele do zaoferowania. Nawet jeżeli tonie w błocie - zaśmiała się przy tym lekko. - Cała sztuka polega na tym, by w nie wpaść - uniosła kielich ku górze by wznieść toast. - Za ten Nowy Świat Isabello. Miejsce nowych możliwości. Miejsce pełne niespodzianek. --No, nie mogę się już doczekać żeby zobaczyć dżunglę. Te wszystkie kolorowe ptaki na wolności i wielkie drzewa! - rozmarzyła się Isabella. - Powiedz mi, moja droga, jak długo zamierzacie tu zostać? - Zapytała Iolanda. -Mam nadzieję, że jeszcze trochę, to zależy od sytuacji w domu…. dziewczyna nieco się zawahała. - Ja również mam nadzieję, że jeszcze trochę - baronessa uśmiechnęła się ciepło zupełnie niezauważając wahania w głosie dziewczyny. - To wielka przyjemność móc się spotkać z przedstawicielami tak zacnego rodu. Tuszę, że będziemy mieli więcej okazji do spotkań. Same lub z twoim bratem - ostatnie zdanie wypowiedziane zostało nieco innym tonem zdradzającym zainteresowanie osobą Bertranda de Truville. -No, jeśli wyruszymy razem na wyprawę z Carlosem, to na pewno będziemy dużo się widywać! - Uśmiechnęła się Isabella. - Myślałam bardziej o spotkaniach towarzyskich, bankiety, teatr. A wyprawa… ?- zamyśliła się Iolanda. - Więc jednak jedziesz? Cieszę się twoim szczęściem, jeżeli tego pragnęłaś - dodała, w jej słowach dało się wyczuć te co powiedziała. -A myślisz że nie powinnam jechać, że to dla mnie zbyt niebezpieczne? - spytała się nieco prowokująco dziewczyna. - To twoja decyzja. Musisz liczyć się z jej konsekwencjami - odpowiedział baronessa. -Chciałabym być o boku mojego brata gdy bierze udział w takiej przygodzie - odpowiedziała ściskając mocniej kieliszek. - Dobrze powiedziane panno de Truville - w trochę patetycznym tonie dało się wyczuć uznanie dla słów jakie padły z ust młodej arystokratki. *** Dzień targowy był wyjątkowym dniem w życiu każdej społeczności. Nawet tej tutaj. Od wczesnych godzin rannych dało się wyczuć tę specyficzną atmosferę. Udzielała się ona każdemu. A wraz z wędrówką słońca po firnamecie potegowała się. Oczywiście i Iolandzie ona się udzielała. Targ Czarnowłosa kobieta nie mogła zatem odmówić sobie tej przyjemność i nie udać się tam. Zwłaszcza, że miała się tam odbyć aukcja. I to nie byle jaka. Baronessa przechadzała się między straganami w towarzystwie Pilar, Joao i kilku zbrojnych. Bo choć targ to coś wyjątkowego, to jest to również okazja by stracić złoto jeżeli było się nieważnym. A tego nikt nie lubi. Nic konkretnego de Azuara nie planowała nabyć. Ot oglądała czym to miasto i jego rzemieślnicy mogą się pochwalić. *** Friedrich i Iolanda Młody i uroczy mag, choć ubrany w płaszcz z głębokim kapturem zainteresował się w końcu inną częścią targu baczenie mając na swoje ukryte sakiewki. Szukał ludzi. na szczęście niektórych dało się poznać na dwa sposoby. Albo ubiór, albo styl bycia. Obydwa z nich krzyczały praktycznie w niebogłosy niekoniecznie z kim miało się do czynienia, ale z tym czy ta osoba miała kasę. Iolanda w asyście kilku zbrojnych i służącej o egzotycznej urodzie przechadzała się po targu. Tu przystanęła by obejrzeć jakiś mniej czy bardziej egzotyczny towar. Tam rzuciła okiem na wyłożone owoce pracy rzemieślniczych rąk. Nic konkretnego jednak jeszcze nie nabywała. Friedrich zdecydował się podejść z boku, aby być jawnie widocznym. Ręce na widoku tak by było widać, że nie ma broni… przynajmniej w rękach. Płaszcz jawnie kolegialny, choć w stylu wojskowym nie dość, że skrywał twarz to i sylwetkę i to co pod nim. Udał zainteresowanie rękodziełem, choć posłał spojrzenie wysoko urodzonej… i drugie jej służce.. - To naprawdę dobry wyrób jaśnie pani. - powiedział ciepło - Jednak mam wrażenie, że dla tak urodziwej, szlachetnej kobiety bretoński perfum, lub wyroby z najdelikatniejszej averlandzkiej wełny, czy kitajskiego jedwabiu byłyby stosowniejsze. Baronessa obrzuciła mężczyznę badawczym spojrzeniem, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Zachwalasz panie te wyroby jakby to twoje własne były. Choć nie jesteś rzemieślnikiem - lekkim ruchem głowy wskazała płaszcz. Druga z kobiet pozostała niewzruszona. A towarzyszący obu zbrojni również zaczęli bacznie obserwować młodego mężczyznę. - Zaiste jaśnie pani. Friedrich “Sonnenblume” Zimmer z Kolegium Jadeitu. - odpowiedział uprzejmie ściągając kaptur by zabłysnąć swoją urodą i czarującym, pogodnym uśmiechem na gładkim licu. Skrzywił się tylko przez chwilę posyłając słońcu oskarżające spojrzenie. - Nie mnie znać się wybitnie na wyrobach rąk ludzkich. - mówił łagodnie - Moje prawdziwe talenty leżą w tym co żyje i od życia pochodzi. Martwa natura z założenia winna pozostawać poza kręgiem moich zainteresowań. - A tak, znam - powiedziała Iolanda kiwając głową. - Znam zacne Kolegium Jadeitu. W czym mogę panu pomóc, Panie Zimmer? - Jeno ciekawość ugasić jeśli Jaśnie Pani by była skora. Serce moje radością by się pokryło i byłoby mi znacznie szczęśliwie i miło. Czyż atrakcje co w południe zacząć się mają do duszy i serca miłego Szlachetnej Pani przemawiają? - powiedział wierszem mag kłaniając się przy tym z lekka. - Język jak lico gładki i słowa słodkie niczym nektar w uszy damy sączy. Zdać by się mogło, że to poeta jaki na dworze daje popis swych umiejętności - rzekła dźwięcznie i wdzięcznie baronessa. - Tu na tej ziemi, co błoto jeno oferuje, to dość nieoczekiwane i nie pasujące do tego brutalnego świata, który za największą atrakcję licytację Amazonki ma. A jednak gawiedź na nią czeka. A i dostojne matrona i zacni kawalerowie tam się udają by oczy swe nacieszyć tak niecodzienny widokiem. - Zaiste, niecodzienny i niespotykany ponad miarę. Niecodzienny, lecz wszak dochodowy wielce względem wyprawy co się szykuje. Kupiec jeden, a nawet i dwóch pewnymi są. Nie ukrywam, iż na Kapitana liczę, gdyż z nim w koalicję ku zyskowi wszystkich wejść najpewniej… gdy warunki są godziwe po obu stronach. Pod Handrichem i w zgodzie z Vereną, Rhya udzieli zgody, a gdzie zgoda i wzajemne zrozumienie tam zysk stabilny i pewny. - Ktokolwiek z tutejszych ją nabędzie, nie wróżę jej łatwego życia. - powiedziała baronessa, której nawet powieka na wspomnienie de Rivery nie drgnęła. - Ot dola niewolnika. Mag pokiwał powoli głową. - Być może Szlachetna Pani, być może… jednak wątpię by była posłuszną niewolnicą… - Z początku pewnie nie. Ale to już problem nabywcy. - rzekła Iolanda. - Oczywiście, Jaśnie Pani ma całkowitą rację.. Uniżenie proszę raczyć mi wybaczyć jednak obowiązki nieszczęśliwie mnie wzywają. Jeśli mógłbym jakoś pomóc...? - odpowiedział magister. - Będę to mieć na uwadze. - kobieta uśmiechnęła się dobrodusznie. Mag ukłonił się z lekka i zakładając kaptur ruszył w swoją stronę. Iolanda wzrokiem odprowadziła ekscentrycznego osobnika, który ją zaczepił. I wróciła do swoich zajęć.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Efcia : 22-01-2021 o 22:58. |
23-01-2021, 01:02 | #32 |
Reputacja: 1 |
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
23-01-2021, 01:03 | #33 |
Reputacja: 1 |
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
23-01-2021, 08:10 | #34 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XhwFZWKlhg8[/MEDIA] XI.362.4.34 Dżungla na południe od portu wyrzutków, Głęboka noc. Wyszli w nocy, kiedy osada pogrążona była w głębokim śnie. Nocnego koncertu ptaków i gospodarskich zwierząt nie zakłóciły odgłosy kroków prawie tuzina elfich wojowników, którzy bezszelestnie zebrali się na ciemnym rynku, po czym bez chwili zbędnej zwłoki, w równym szeregu przeszli przez główną bramę osady. Strażnik, czujny, ale uspokojony przez jednego z elfów wrócił do swojej drzemki, a wypuszczony przez niego oddział zniknął w czarnej jak smoła ścianie tropikalnego lasu. Ciemność nie stanowiła przeszkody dla starszego ludu, który w dawno zapomnianych wiekach podróżował przez świat, mając za przewodnika jedynie srebrzystą tarczę księżyca, i miriady innych, gwiezdnych pomocników. Księżyc nie dopisał tego dnia należycie, ukrywając niemal trzy czwarte srebrzystego odbicia, Morrslieb zaś, zwany przez elfów Sariour na Yenlui świecił dosyć jasno, pokazując swoją zielonkawą twarz. Gwiazdy zaś, w tą przepiękną noc zimowego przesilenia,objawiły się na niebie w wielkiej liczbie, oświetlając połacie dżungli srebrzystym blaskiem, choć miejscami nieco zielonkawym światłem. XI.362.4.34. Przedpołudnie, Koślawe skały, 8 mil na południe od Portu Wyrzutków
XI.362.4.34. Południe. Brama Portu Wyrzutków w pobliżu Domu Łowców. Wyszli z dżungli, objuczeni trofeami. Tapiry, z podciętymi gardłami wisiały ze związanymi kopytami na jesionowych drzewcach włóczni. Ekthelion zaś, który wcześniej przepłoszył oba warany zdobył kolejne dwa trofea. Padlinożercy ciągnęli nie tylko do leżącej nieruchomo w krzakach zwierzynie. Kilka bardzo głodnych jaszczurek, nie znając najwyraźniej elfiego zapachu podeszło bliżej. Za blisko dla Ektheliona, który wpierw ustrzelił jednego który prawie wbił się w dyndającego na drzewcu włóczni tapira, a przed samym zenitem słońca kolejnego, kiedy prawie wychodzili z dżungli. Jaszczury nie stanowiły jakiegoś znacznego łupu. Mięso padlinożerców było łykowate i miało się po zjedzeniu go najczęściej wielkie pragnienie, które czasem ciężko było ugasić w samej dżungli. Skóra mogła stanowić pewien łup, o ile ktoś akurat szykował sobie jakiś pasek, kaletkę lub oprawę pochwy do broni. Szlachty i ludzi dobrze sytuowanych w porcie akurat nie brakowało, więc Ekthelion nie pogardził również tak drobną zwierzyną, uzupełniającą ich i tak już obfite polowanie. XI.362.4.34. Aukcja na targowisku. (podziękowania za wspólną scenę dla: MG,Drathlach, Efcia, Lord Melkor, Marrt, Pieczar)
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est |
23-01-2021, 11:14 | #35 |
Reputacja: 1 | Post powstał przy współpracy wszystkich osób biorących udział w rozgrywce. Dziękuję Kapłan stał z boku nie widząc sensu ny dołączać się do teatrzyku, który odbywał się na tej dość specyficznej scenie. Zaskoczyło go jednak to jak wiele dość różnych postaci kręciło się wokół kapitana co rusz wręczając mu kolejne sakwy. Spośród tej gawiedzi nie znał nikogo poza młodym, aż nadto buńczucznym czarodziejem i samym kapitanem. Sylwetki pozostałych może nawet kojarzył ale tylko i wyłącznie z widzenia. Nie byli wszak oni wiernymi, których widzieć mógł w trakcie liturgii. Mnich spodziewał się, tego że aukcja wzbudzi wielkie zainteresowanie możnych tego miasta. Liczył jednak, że kapitan wspierany przez hrabinę i tajemniczych znajomych wygra. - Psikus. - szepnął do siebie. Mimo to stał niewzruszony obserwując dalej to jak rozegra się dalej całe to wydarzenie. Iolanda niezbyt miała ochotę wchodzić na scenę. Ale taki tu widać był zwyczaj. Korzystając z pomocnej dłoni ogłaszacza wstąpiła na podwyższenie. Przez chwilę przyglądała się skrępowanej kobiecie. Na dokładne oględziny przyjdzie czas później. Swój wzrok przeniosła najpierw na Tramiela. - Wcale udana licytacja - wyraziła uznanie. Następnie na elfa, który zaburzył ten cały spektakl, a później na tłum, który wiwatował. Motłoch cieszył się tak jakby to on sam wygrał tę licytację. ~ Kim ona jest? Skąd dysponuje tak wielkim majątkiem? ~ zastanawiał się bacznie obserwując ceremonię przekazania wylicytowanej kobiety ~ Czy również ma zamiar udać się na wyprawę? Oby. Mag natomiast miał inne myśli. Kimkolwiek ta kobieta była… była szalona. Nie słyszał nigdy o niej, a o ludziach z taką górą monet się słyszy… zna ich każdy. Ten nieoczekiwany bieg wydarzeń działał na niego pobudzająco. Widać było w oczach kolegialnego adepta również ten błysk świadomości i wiedzy. Tą ukrytą starającą się wyrwać na zewnątrz drapieżną inteligencję i ten jakże intrygujący lekki uśmieszek. - Panie Tramiel - baronessa odezwała się do ogłaszacza gdy już tłum nieco ochłonął - zgodnie ze zwyczajem powinna teraz wpłacić zadatek. Żeby jednak nie miał pan poczucia, że chcę pana oszukać wpłacę dziesięć, a nie jak to winno być pięć procentów całej sumy. - Oh nie nie, bez pośpiechu, takie rzeczy załatwiamy w biurze. Po co kusić chciwe oczy prawda? Zapraszam milady do biura. - Tramiel machnął dłonią jakby z niechęcią rozmawiał o finansach, zwłaszcza tak bardzo publicznie. Wskazał gestem na całą widownię jaka obserwowała scenę no i naprawdę widać stąd było cały plac. Tych niedawnych konkurentów co stali najbliżej sceny i mieli teraz mocno niezadowolone miny jak i ledwo zarysowane sylwetki gdzieś na drugim krańcu placu. Dlatego ogłaszczacz wskazał na zaplecze sceny które było urządzone podobnie jak chyba większość scen teatralnych. Tam widać było jakieś czekające osoby które do tej pory obserwowały scenę zza kulis. Iolanda ruchem ręki kazała pozostać swoim ludziom na miejscu i ruszyła za mężczyzną. * *** - Proszę za mną milady. - Tramiel wydawał się właściwą osobą na właściwym miejscu. Jak chciał mógłby pewnie pełnić rolę kamerdynera w domach dobrze urodzonych bo ogłady i manier mu nie brakowało. Pewnie poprowadził estalijską baronessę za scenę, zeszli z jakich schodów i przeszli korytarzem obok jakichś drzwi. Za kulisami - A to właśnie pan Svenson, dzielny myśliwy który schwytał naszą Księżniczkę Dżungli. - Mark przedstawił mężczyznę który do tej pory obserwował widowisko zza kulis a gdy ruszyli na zapleczę zrównał się razem z nimi. - Dobry psze pani. - wydawało się, że nie dorównuje Tramielowi pod względem obycia ale jednak jakiś respekt przed błękitno krwistymi chyba jednak czuł. - To zapraszam do biura. - Mark otworzył jakieś drzwi i okazało się, że to jakiś gabinet. Z biurkiem, stołem, jakimś regałem. Czekało tutaj już dwóch mężczyzn. Jeden wyglądał jak jakiś kupiec kolejny był chyba skrybą bo siedział za biurkiem i kartką papieru. No a przed drzwiami stał jakiś strażnik ale nie robił gościom żadnych trudności. - Pozwólcie państwo, że przedstawię. - Mark wziął na siebie obowiązki przedstawienia sobie towarzystwa. - To jak wiadomo Herr Svenson, dotychczasowy właściciel Amazonki. - przedstawił kogoś kto wyglądał na skrzyżowanie rozbójnika i trapera. - To Herr Anderson, reprezentuje interesy samej aukcji. A Klaus spisze warunki umowy. - szybko wskazał na tych dwóch co już czekali w biurze. - A to moi panowie milady baronessa Iolanda de Azuara, która wygrała licytację i przybyła sfinalizować umowę i dopełnić formalności. - Tramiel uroczyście przedstawił estalijską szlachciankę i wszyscy mężczyźni w biurze lekko skłonili głowy. Ale czas było przejść do interesów. - Panowie - Iolanda odpowiedziała podobnym ruchem głowy na przywitanie. - Proszę kontynuować - zwróciła się do "wodzireja" tego całe przedstawia. - To już tylko formalność. Klaus zaraz napisze nam umowę sprzedaży naszej Księżniczki, milady wpłaci obiecaną sumę, Herr Svenson to pokwituje i koniec. Możemy się rozstać i mam nadzieję, że spotkamy się ponownie na kolejnej aukcji. - Tramiel świetnie kontynuował rolę prowadzącego i sprawnie rozdał rolę w tym sfinalizowaniu umowy. Przedstawiciel aukcji skinął głową na skrybę i ten zaczął zapisywać treść umowy a reszta czekała aż skończy. - Może coś na zwilżenie gardła? - zaproponował Anderson sięgając do jednej z szaf i pokazując baterię butelek, kubków i kielichów. Baronessa kiwnęła głową na znak, że się zgadza. Chwilę to trwało nim Klaus przygotował dokument sprzedaży i pokwitowanie. Jak zwykle obie strony zostały poproszone o podanie swoich danych. Herr Svenson jako osoba plebejskiego pochodzenia miał tych danych znacznie mniej od baronessy. A gdy dokumenty zostały przygotowane czas było na sfinalizowanie umowy przed ich podpisaniem. - A teraz jeśli można czas dokonać wpłaty. - powiedział Anderson przymilnym tonem jakby aż przykro mu było prosić o ten detal. I wszyscy mężczyźni w biurze spojrzeli na jedyną kobietę w ich gronie czekając aż ta dokona owej zwycięskiej wpłaty. Baronessa musiała posłać po swoją świtę. Sama przecież takiej sumy nie schowałaby pod suknią. Chwilę trwało nim pojawił się ten sam zbrojny, który zwrócił Tramielowie uwagę jak należy zwracać się do Iolandy. Czekając baronessa raczyła się zaproponowanym trunkiem. Joao wręczy w końcu panu Svensonowi obiecana zadatek. Osobisty zbrojny baronessy jednak nie wszedł sam, a w towarzystwie Cesara, co nieco skonfundowało pozostałych obecnych nie przewidujących większej ilości świadków. - Ależ milady… A reszta? - Herr Anderson co przyjął sakiewkę z pieniędzmi estalijskiej szlachcianki skrupulatnie je przeliczył. Chociaż dla wprawnego widać było, że gdyby wewnątrz były standardowe monety to raczej był zbyt mały na obiecaną sumę. Ale przedstawiciel biura aukcyjnego i tak je skrupulatnie przeliczył. I ze zdziwieniem zapytał Iolandę o resztę tej sumy. Pozostali mężczyźni też posłali jej pytające spojrzenie.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
23-01-2021, 15:16 | #36 |
Reputacja: 1 |
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est |
24-01-2021, 13:01 | #37 |
Reputacja: 1 | 12.01 mkt przedpołudnie; zaplecze aukcji; Gerchart, Amazonka, Zbiry Gerchart Widok rzeczywiście był dość nietypowy. Gerchart słysząc o Amazonce wyobrażał sobie ją raczej jako jakąś brudną i cuchnącą na kilkanaście stóp na wpół zwierzęcą i zdziczała dzikuskę. Jego oczom ukazała się jednak wyjątkowo zdrowa i na swój sposób urocza kobieta. Wprawdzie jej atuty były mu raczej obojętne. Nie mógł jednak udawać iż ich nie zauważa. Komentarz postanowił jednak zachować dla siebie. Przyglądał się i to uważnie. Chciał dostrzec tak wiele jak tylko zdoła. Szukał oznak chaosu, innych religii bądź subtelnych śladów wiatrów magii. Zbiry nie wyglądały na osoby posiadające zmysł magiczny. Możliwe więc, że nie zweryfikowały swojej zdobyczy pod tym kątem. Patrzył, oglądał, widział. A wiedział czego szukać, miał w tym doświadczenie. A jednak mimo, że kobieta nie stroniła od kolczyków, tatuaży i malunków nie dopatrzył się na niej plugawych symboli. Jej ciało nie zdradzało też oznak wypaczenia przez mroczne siły. Fizycznie stała przed nim zdrowo wyglądająca i pełna sił kobieta o egzotycznym stroju i urodzie. ~ Dzikuska. ~ pomyślał ~ Trochę nawet podobna do tych z północy tyle, że ciemna. - Nie wyczuwam w niej skazy. - rzekł to patrzących na niego spod łba zbirów - Miała coś ze sobą kiedy ją złapaliście? Jakąś biżuterie? Wisiorki? Broń? Cokolwiek? - To co widać. - odparł szef łowców wskazując na półnagą sylwetkę kobiety w środku celi. Nie do końca wierzył słowom podejrzanie wyglądającego mężczyzny. Mimo to nie zamierzał przerwać dalszego badania sprawy. Zapukał delikatnie w drzwi chcąc zwrócić siebie uwagę kobiety a gdy dostrzegł iż ta spogląda na niego. Przemówił. - Gerchart. - wskazał na siebie tak by osadzona widziała ten gest. Jego ton był uprzejmy i niemalże opiekuńczy. - A ty? - mówił tak jakby rozmawiał z małym i może nawet niedołężnym dzieckiem. Wskazał jednak palcem na nią chcąc z nią nawiązać jakikolwiek kontakt i dowiedzieć się jak kobieta ma na imię. - Ona nie mówi. - odparł lakonicznie ten co im przewodził. Mogło coś w tym być. Dzikuska nie spuszczała wzroku z całej grupki stojącej w drzwiach ledwo kilka kroków od niej. Ale nijak nie zareagowała na próbę kontaktu. Obserwowała szybkimi ruchami oczu jego twarz, dłonie i buty jakby oczekiwała ataku a nie dialogu. - Co więc robi całymi dniami? - zapytał nieco zaintrygowany całą tą sytuacja. - Nic nie robi. Czeka na aukcję. - pytanie chyba zaskoczyło trójkę mężczyzn otaczających drzwi i kapłana bo spojrzeli na siebie jakby w pierwszej chwili nie bardzo wiedzieli co na nie odpowiedzieć. Wreszcie odpowiedział Svenson który był ich szefem. - W jaki okolicznościach doszło do waszego spotkania? - drążył temat niczym kornik drąży tunele w pniach drzew - Nie chcecie mi chyba powiedzieć, że tak boso hasała sobie niczym łania po tej gęstwinie. - zaznaczył iż w takie banialuki raczej nie uwierzy - Była sama? Czy w jakiejś większej grupie tyle, że reszta z nich uciekła? Gdzie doszło do waszego spotkania? - A co to ma do rzeczy wielebny? Mamy ją. I zaraz wystawimy ją na aukcję. Jak wielebny ma ochotę może obstawiać. Zapraszamy. - Svenson znów spojrzał na swoich towarzyszy ale wyraźnie temat zdobycia dzikuski nie był mu na rękę i nie chciał o tym rozmawiać. - Wielkie. Gdyby nie miało znaczenia to nie byłoby różnicy a gdyby nie było różnicy to chleb gównem by się smarowało. - uśmiechnął się sarkastycznie oczekując wciąż na odpowiedź. |
24-01-2021, 13:01 | #38 |
Reputacja: 1 | 12.01 mkt przedpołudnie; zaplecze aukcji; Gerchart, Amazonka, Zbiry Widok rzeczywiście był dość nietypowy. Gerchart słysząc o Amazonce wyobrażał sobie ją raczej jako jakąś brudną i cuchnącą na kilkanaście stóp na wpół zwierzęcą i zdziczała dzikuskę. Jego oczom ukazała się jednak wyjątkowo zdrowa i na swój sposób urocza kobieta. Wprawdzie jej atuty były mu raczej obojętne. Nie mógł jednak udawać iż ich nie zauważa. Komentarz postanowił jednak zachować dla siebie. Przyglądał się i to uważnie. Chciał dostrzec tak wiele jak tylko zdoła. Szukał oznak chaosu, innych religii bądź subtelnych śladów wiatrów magii. Zbiry nie wyglądały na osoby posiadające zmysł magiczny. Możliwe więc, że nie zweryfikowały swojej zdobyczy pod tym kątem. Patrzył, oglądał, widział. A wiedział czego szukać, miał w tym doświadczenie. A jednak mimo, że kobieta nie stroniła od kolczyków, tatuaży i malunków nie dopatrzył się na niej plugawych symboli. Jej ciało nie zdradzało też oznak wypaczenia przez mroczne siły. Fizycznie stała przed nim zdrowo wyglądająca i pełna sił kobieta o egzotycznym stroju i urodzie. ~ Dzikuska. ~ pomyślał ~ Trochę nawet podobna do tych z północy tyle, że ciemna. - Nie wyczuwam w niej skazy. - rzekł to patrzących na niego spod łba zbirów - Miała coś ze sobą kiedy ją złapaliście? Jakąś biżuterie? Wisiorki? Broń? Cokolwiek? - To co widać. - odparł szef łowców wskazując na półnagą sylwetkę kobiety w środku celi. Nie do końca wierzył słowom podejrzanie wyglądającego mężczyzny. Mimo to nie zamierzał przerwać dalszego badania sprawy. Zapukał delikatnie w drzwi chcąc zwrócić siebie uwagę kobiety a gdy dostrzegł iż ta spogląda na niego. Przemówił. - Gerchart. - wskazał na siebie tak by osadzona widziała ten gest. Jego ton był uprzejmy i niemalże opiekuńczy. - A ty? - mówił tak jakby rozmawiał z małym i może nawet niedołężnym dzieckiem. Wskazał jednak palcem na nią chcąc z nią nawiązać jakikolwiek kontakt i dowiedzieć się jak kobieta ma na imię. - Ona nie mówi. - odparł lakonicznie ten co im przewodził. Mogło coś w tym być. Dzikuska nie spuszczała wzroku z całej grupki stojącej w drzwiach ledwo kilka kroków od niej. Ale nijak nie zareagowała na próbę kontaktu. Obserwowała szybkimi ruchami oczu jego twarz, dłonie i buty jakby oczekiwała ataku a nie dialogu. - Co więc robi całymi dniami? - zapytał nieco zaintrygowany całą tą sytuacja. - Nic nie robi. Czeka na aukcję. - pytanie chyba zaskoczyło trójkę mężczyzn otaczających drzwi i kapłana bo spojrzeli na siebie jakby w pierwszej chwili nie bardzo wiedzieli co na nie odpowiedzieć. Wreszcie odpowiedział Svenson który był ich szefem. - W jaki okolicznościach doszło do waszego spotkania? - drążył temat niczym kornik drąży tunele w pniach drzew - Nie chcecie mi chyba powiedzieć, że tak boso hasała sobie niczym łania po tej gęstwinie. - zaznaczył iż w takie banialuki raczej nie uwierzy - Była sama? Czy w jakiejś większej grupie tyle, że reszta z nich uciekła? Gdzie doszło do waszego spotkania? - A co to ma do rzeczy wielebny? Mamy ją. I zaraz wystawimy ją na aukcję. Jak wielebny ma ochotę może obstawiać. Zapraszamy. - Svenson znów spojrzał na swoich towarzyszy ale wyraźnie temat zdobycia dzikuski nie był mu na rękę i nie chciał o tym rozmawiać. - Wielkie. Gdyby nie miało znaczenia to nie byłoby różnicy a gdyby nie było różnicy to chleb gównem by się smarowało. - uśmiechnął się sarkastycznie oczekując wciąż na odpowiedź. |
25-01-2021, 01:36 | #39 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 04 - 2525.XII.01 mkt; zmierzch Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch Miejsce: Port Wyrzutków, zamtuz “Czerwona świeca”, gabinet lady Eliany Warunki: jasno, cicho, ciepło na zewnątrz zmrok, pogodnie, umi.wiatr, umiarkowanie Carsten - Carsten, szefowa cię prosi. - jeden z kolegów dał mu znać, że czas się zbierać. To nie było niespodzianką odkąd tylko na arenie ogłoszenie przerwy w negocjacjach. Ta baronessa co wygrała aukcję nie zapłaciła całej sumy od ręki ale widocznie dogadali się jakoś na te odroczenie spłaty do wieczora. No i ten wieczór się właśnie zbliżał więc nie było dziwne, że szefowa jest gotowa wrócić pod scenę z aukcją. W końcu gdyby tej baronessie się nie udało spłacić obietnicy wówczas aukcja zostałaby wznowiona a pozostali zyskaliby ponownie szansę na nowej licytacji. Właściwie to właśnie oglądał co Lothar kupił na targu podczas gdy on eskortował szefową. Zwój liny, namiot, sprzęt do łowienia ryb i ta cała kupka sprzętu jaki mógł się przydać w dżungli i w ogóle w dziczy. Dziś z okazji tego zimowego festynu był dobry dzień na kupowanie. Zjechało się chyba całe miasto by coś kupić albo sprzedać na tym targu. Wydał na solidną sakiewkę. Ale i na stole piętrzyła się cała kupa klamotów. Najwięcej miejsca zabierały racje podróżne. Ani to lekkie ani poręczne. Raczej trudno z tą górą bagażu maszerowało się po bezdrożach. Więc dobrze aby chociaż to co nie jest osobiste czy niezbędne niósł kto inny. Jednak z tego co wczoraj mówił estalijski kapitan to właśnie po to nakupił te muły. Co dawało nadzieję, że to brzemię spadnie na te czworonogi. - Mówili, że nie ma imienia. Więc możesz go nazwać jak chcesz. - najbardziej w oczy rzucał się ten nabytek co nie był na stole. Tylko merdał ogonem i węszył to tu to tam za nowymi zapachami w nowym dla siebie miejscu. Pies wyglądał na zdrowego i ciekawskiego nowych ludzi i miejsca. Jak tylko Lothar go wprowadził czworonóg rozejrzał się ciekawie i zaczął sprawdzać zapachy. Właściwie to nie powinno się tu wprowadzać zwierząt ale Lothar pewnie chciał załatwić wszystko za jednym zamachem. Strażnik w drzwiach spojrzał na czworonoga ale nic nie powiedział. A Carsten udał się do gabinetu szefowej. Sama szefowa teraz wyglądała jak z obrazka. Odświeżona i innej sukni niż w tej co była w południe była gotowa do wyjścia na targ a powozy już na nich czekały by ich tam zawieść. Ale po południu nie wracała wcale w dobrym humorze. Dało się poznać, że aukcja nie poszła po jej myśli. - Kto to jest ta kobieta? 5 000? Naprawdę? De Rivera mówił, że ją kojarzy ale nie zdążyliśmy porozmawiać. Mam nadzieję, że nie zapomni o naszej umowie. 5 000. Nie do wiary. Nie sądziłam, żeby przekroczyło 2 000. Po ile poszła tamta blondyneczka? Ta co tak się podobała Hugo. Chyba za 370. Jakbym wiedziała, że z tej Amazonki wyjdą nici to bym ją kupiła. Tą kibić i piersi miała naprawdę ładne. A nad buzią to trochę makijażu i też by była zachwycająca. - szefowa wracała z targu bardzo strapiona. Wynik aukcji zdecydowanie pokrzyżował jej plany. Najpierw ten de Rivera, potem Baszir no i wreszcie ta nieznana baronessa co wyskoczyła jak diabeł z pudełka. Chyba nawet Carlos był zaskoczony. Ale teraz już zmierzchało i niebo robiło się granatowe. Więc czas było wracać na plac aukcyjnego boju z nadzieją, że jeszcze uda się coś wywalczyć. Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ Warunki: zmrok, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr,umiarkowanie Bertrand - No sama nie wiem drogi bracie… Spodnie czy ta krótka spódnica? - para rodzeństwa wróciła na targ wraz z zapadającym zmierzchem. Niezbyt dokładnie było wiadomo kiedy się zacznie ta wieczorna aukcja no ale wieczór zbliżał się wielkimi krokami. Widocznie jeszcze się nie zaczęła to mieli nieco czasu. I Isabella przeżywała dzisiejszy zakup. Jutrzejszą wyprawę do dżungli na jaką się umówili wczoraj z Holtzem traktowała bardzo poważnie. A przynajmniej cały czas mówiła. A raczej o tym co powinna na siebie włożyć. Spodnie czy spódnicę? Bo dziś kupiła to i to. Ale jutro mogła założyć tylko jedną z tych rzeczy. - A widziałeś co ta Amazonka miała na sobie? Nie była tak całkiem nago. Chociaż nie powiem by wiele miała na sobie. To co? Widziałeś? Myślisz, że co ona miała na sobie? To chyba nie były spodnie. Spódniczka. Albo przepaska biodrowa. Myślisz, że w tym się najwygodniej chodzi po dżungli? - fascynacja Amazonką widocznie nie mijała po zobaczeniu w miarę z bliska prawdziwej, żywej przedstawicielki tego na wpół mitycznego plemienia. Młodsza siostra wydawała się być pod jej wielkim wrażeniem. - Myślisz, że to naprawdę jest księżniczką? Albo jakaś szlachcianka? Może ona ma tam w dżungli jakieś włości? Podoba ci się? Mnie się wydała bardzo atrakcyjna. Myślisz, że dałbyś radę ją przekonać aby za ciebie wyszła? Miałbyś wtedy księżniczkę za żonę. No albo chociaż szlachciankę. Ciekawe czy duże ma te włości. - jak wiele ostatnich rozmów z siostrą i tym razem jakoś nie wiadomo jak i kiedy zeszło jej się na temat swatania brata. Niestety o owej potencjalnej księżniczce i szlachciance z dżungli ani jej posiadłościach nic nie było wiadomo. Ani jakby się zapatrywała na temat ożenku. - Ale może jednak lepiej nie? Słyszałeś co ludzie gadali? One jak kogoś złapią to wyrywają mu serce i składają krwawe ofiary! Straszne! A wyglądała na taką miłą dziewczynę… Nawet żal mi jej było jak tak stała związana i wszyscy się na nią gapili. Aż trudno w to uwierzyć. Mimo wszystko bracie, nie chciałabym cię stracić dla jakiejś dzikuski z dżungli. - niespodziewanie przez młodszą de Truville przemówiła troska o starszego brata i nawet złapała go za rękę by dać znać, że aż tak jej nie zależy na tej dzikusce jakby on miał za to zapłacić sercem, krwią i głową. A rzeczywiście niektóre rzeczy co się w dzień nasłuchali o tych Amazonkach to je malowały jako krwiożercze dzikuski podobne do tych barbarzyńców z Norsci. Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Róg obfitości”, pokój Cesara Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz zmrok, cicho, pogodnie, umi.wiatr,umiarkowanie Cesar Estalijski brodacz zamknął drzwi za posłańcem jaki przyniósł wiadomość od złośliwej wiedźmy. Miała niezłą reputację na swój sposób. Gdy dzieciak usłyszał do kogo ma pójść po odpowiedź to zbladł i zaczął coś się wykręcać bo ona na pewno go przeklnie. Widać było, że nie uśmiecha mu się taki adres. No ale w końcu poszedł. I właśnie teraz wrócił. - Ta stara małpa powiedziała, że zna kogoś kogo senior szuka ale to będzie kosztowało drugie tyle. - przekazał wiadomość od ciemnoskórej karlicy. No a potem wyszedł z pokoju gdy klient nie miał już dla niego więcej zleceń. Zrobiło się już jednak dość późno. A i całe popołudnie miał zajęte. Teraz zbliżała się pora dogrywki w tej aukcji a Iolanda udała się na wizytę do wicehrabiny. Zaczęło się właściwie z miejsca, zaraz po zakończeniu południowej aukcji. - Baronesso, czy zechcesz mnie zaszczycić chwilą rozmowy? - jeszcze zanim wyszli z placu targowego dogonił ich kierownik wyprawy wicehrabiny. Okazał się całkiem grzeczny i zaprosił na jakiejś kawiarni zaraz przy placu no ale ta była tak zawalona klientami jacy zrobili sobie przerwę, jedli obiad, opijali udane interesy czy kibicowali właśnie zakończonej aukcji, że jednak zrezygnował. - No to może jednak porozmawiajmy po drodze. - machnął ręką na tą ewentualną walkę o wolne miejsca w tej zatłoczonej przestrzeni. No i rzeczywiście zaczęli rozmawiać we trójkę po drodze otoczeni przez eskortę obu stron. Z początku rzeczywiście się to przydało bo im bliżej placu tym tłum był gęstszy ale później robiło się coraz luźniej. - Przyznam, że nie doceniłem wczoraj twoich możliwości baronesso. Ale chyba nie mamy co sobie nawzajem robić przykrości i rzucać kłody pod nogi prawda? - kapitan mówił głównie do Iolandy ale co jakiś czas kontrolnie zerkał na Cesara. Po tym dyplomatycznym wstępie przeszedł do interesów. Carlos przedstawił całkiem konkretną propozycję. Kupią tą Amazonkę we trójkę. On, baronessa i lady Eliana jaka została na placu. Razem powinni uzbierać te 5 000 a jednocześnie każdego z ich trójki kosztowałoby to mniej. Staliby się wspólnikami i współwłaścicielami proporcjonalnie do wkładu finansowego włożonego w tą sumę. Od ręki zgadzał się wyłożyć wieczorem 2 300 monet ale do wieczora mógłby pewnie wyłożyć nawet więcej. Ale po co tak się szarpać jeśli ciężar rozłożony na więcej filarów był dla każdego filaru lżejszy do udźwignięcia? Jeśli wszystko poszłoby pomyślnie wówczas łączą siły i ruszają na tą wyprawę. A skoro tak to Amazonka i tak będzie działać na korzyść ich wszystkich. Po powrocie jednak Amazonka, ta lub jakaś inna, zostanie zwrócona lady Elianie bo tak się z nią umówił podczas aukcji. Ta lub inna bo miał namiar na całą ich wioskę więc nie ta to inna. Ale łatwiej było mieć jedną z nich u boku od początku. Naturalnie oczywiście mogą się spotkać z lady Elianą i omówić sprawę we trójkę. To bardzo rozsądna kobieta interesu potrafiąca dostrzec okazję. Potem zaś przyszła kontroferta jaką przedstawił głównie Cesar. Kapitan przyjął te argumenty i pokiwał głową w zamyśleniu. - Przypuszczam też, że wasze przygotowania do ekspedycji są bardzo skromne. A nasze nie. Dlatego więcej skorzystacie jeśli dołączycie do nas niż mielibyście przygotowywać wszystko sami od zera. Po co sobie samemu utrudniać życie? - popatrzył z lekkim, przyjaznym uśmiechem na dwójkę szlachciców jacy szli obok niego. - Umowa z Baszirem nie dojdzie do skutku. Nawet jak wam coś obieca to nie po to chce dostać tą kobietę w swoje tłuste łapska by się nią z kimś dzielić. Znam jego i jego reputację zaczynając od tego, że rezyduje w Swamp Town a nie tutaj więc tam ją wywiezie. Macie statek żeby popłynąć tam i tyle sił aby egzekwować swoich praw jeśli będzie trzeba? Bo on ma. - kapitan pokręcił głową na znak, że wiedząc to co wie o swoim konkurencie nie wierzy w jego dobrą wolę do współpracy i dzielenia się cenną zdobyczą. - Milady jeśli kupisz tą Amazonkę no trudno, będziesz jej jedyną właścicielką. Wówczas ty będziesz miała przewodniczkę a ja ekspedycję. I swojego przewodnika. Myślę, że dalej możemy dojść wówczas do porozumienia. Właściwie nawet by mi to pasowało. Mógłbym zostawić sprawy tej dzikiej w twoich rękach o pani a sam zająć się przygotowaniami do wyprawy. Jest jeszcze dużo do zrobienia. - mówił szybko jakby natłok myśli kłębił mu się pod czaszką i usta ledwo nadążały by je wymówić. W międzyczasie dotarli już prawie była przy “Obfitości”. I oboje mogli właśnie zacząć te gorące, zabiegane popołudnie. Carlos obiecał się zjawić na wieczorną aukcję i był gotów do przyjęcia odpowiedzi baronessy jakakolwiek by ona nie była. Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch Miejsce: Port Wyrzutków, rezydencja Corona de Lima, taras Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz zmrok, cicho, pogodnie, umi.wiatr,umiarkowanie Iolanda Mieli mnóstwo spraw z Cezarem do omówienia i załatwienia przed wieczorną aukcją. Na szczęście na dzisiejszą końcówkę dnia przypadało zaproszenie od ciemnowłosej wicehrabiny jaka patronowała wyprawie w trzewia dżungli. Z tego co się o niej dowiedziała baronessa do tej pory to gdy pojawiały się jakieś nazwiska kogoś kogo warto znać na szczytach władzy i śmietanki towarzyskiej tego miasta to właśnie prędzej czy później padało nazwisko gospodyni. A dzisiaj mogła się z nią spotkać osobiście i to tuż przed tak kluczowym wieczorem. https://i.pinimg.com/originals/81/48...61fc98e811.jpg - O. Dobry wieczór Iolando. Cieszę się, że znalazłaś czas i przyjęłaś moje zaproszenie. - ciemnowłosa dama przyjęła ją miło i z przyjemnym uśmiechem. Łatwo było zapomnieć, że na tym tarasie z ładnym widokiem na łądną końcówkę dnia nad oceanem rozmawia się z jedną ważniejszych figur na miejskiej szachownicy. - Jak już baronessa jest to proszę przynieś nam podwieczorek. - de Lima wydała polecenie służącej z nie mniejszą kurtuazją. Dziewczyna posłusznie skinęła głową i zniknęła wewnątrz domu. Druga została i za pomocą wachlarza walczyła z latającymi krwiopijcami jakie przy wieczorach zdawały się osiągać apogeum swojej natrętności. - Ah co za natręty! Krwiożercze potwory! Co wieczór to samo. Belita mówi, że to wysłannicy wampirów i wypijają krew i zanoszą potem do swojego pana. - powiedziała rozbawionym tonem wskazując na tą dziewczynę z wachlarzem. Ta nieznacznie się uśmiechnęła ale nie śmiała się odezwać do takiej anegdotki przy znacznie dostojniejszych od siebie. - Proszę milady. - w międzyczasie wróciła ta wysłana po podwieczorek i położyła na stole tacę. Po czym z wprawą zawodowej kelnerki zaczęła zestawiać z niej kieliszki, wino, paterę z owocami i półmiski z ciastem, obwarzankami i ciasteczkami. - Dziękuję Francesko. Proszę moja droga spróbuj tego, naprawdę rewelacyjne. - gospodyni jeszcze nim ta Franceska zdążyła rozlać wino do kieliszków pozwoliła sobie zachwalić jedne z ćwiartek przekrojonych owoców o pomarańczowej barwie. Sama zresztą dała przykład sięgając po jeden z nich. - Piękna dzisiaj pogoda. Mam nadzieję, że ten sezon deszczowy odszedł już na dobre. - powiedziała gdy Franceska cofnęłą się parę kroków stojąc gdzieś na uboczu gotowa znów być pomocna jeśli by była taka potrzeba. No ale było wiadomo, że głównymi aktorkami są dwie kobiety przy stole. Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch Miejsce: Port Wyrzutków, plac targowy, stragany Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz zmrok, cicho, pogodnie, umi.wiatr,umiarkowanie Friedrich Po południowej aukcji której wynik zaskoczył wszystkich razem z Gerchartem i Bertrandem skorzystali z płatnej gościny jednej z pobliskich karczm. Ależ były zatłoczone! Nie było się co dziwić. Był środek dnia i targu więc wszystko było wypełnione po brzegi. Ale w końcu znaleźli jakiś kawałek miejsca przy jednym ze stołów i mogli tam spocząć, zwilżyć gardła i porozmawiać ze sobą nawzajem. Wszyscy główni aktorzy dopiero co zakończonej aukcji znikli. A przynajmniej z miejsca gdzie siedzieli nie było ich widać. Jednak przy takim tłoku i tylu straganach nie było to żadną sztuką. W oddali majaczyła tylko główna scena na jakiej odbywały się aukcje i inne ważne wydarzenia w tym mieście. Teraz zrobiła się pusta. Ale po jakimś czasie wrócili artyści i umilali publiczności pobyt na placu zarabiając przy okazji na chleb i czynsz. W końcu jednak i towarzysze Friedricha uznali, że czas już na nich więc musieli się pożegnać. Ale on mimo to został na placu. Południe przeszło w popołudnie a te jak zaczęło się kończyć niebo zaczęło ciemnieć i powoli zmierzch okrywał coraz ciemniejszym całunem to miasto. Ale w ten wyjątkowy dzień targu i przesilenia zimowego nie miało to zbyt wielkiego wpływu na gęstość tłumu. Popołudniu dzwony świątyń rozdzwoniły się wzywając wiernych na coroczną mszę i rzeczywiście na placu zrobiło się dużo luźniej. Wielu bogobojnych obywateli miasta ruszyło do świątyń aby uczcić ten jeden z najważniejszych dni w roku. Ale teraz o zmierzchu plac jak magnes znów zdawał się ściągać ich z powrotem. Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch Miejsce: Port Wyrzutków, wieża magów, biblioteka Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz zmrok, cicho, pogodnie, umi.wiatr, umiarkowanie Finreir i Ceylinde Po tym jak cały oddziałek porozbijał się na mniejsze grupki przydzielone przez dowódcę do odpowiednich zadań drużynowemu magowi i łowczyni przypadła w udziale wizyta w wieży magów. A tam mieli trochę szczęście a trochę pecha. Co prawda zastali samego mistrza Ambrosio. Co było tym uśmiechem losu. Ale zastali go ubranego w bardzo uroczyste szaty co oznaczało, że pewnie coś się szykuje. - Ah, witam przedstawicieli ojców cywilizacji, naszych nauczycieli i dobroczyńców. - mimo bogato zdobionej zielonej szaty i tego, że był najważniejszym magiem w tym mieście i w ogóle jedną z najważniejszych osób to stary mag przywitał się bardzo przyjaźnie okazując szacunek parze elfickich wojowników. A skoro sama głowa całej wieży tak postępował to i inni domownicy tak go naśladowali. - Czy stało się coś nagłego? - zapytał widząc ich wygląd jakby dopiero co zeszli z boju i to chyba nieco go zaniepokoiło. A jak się okazało, że to żadna zagłada czy potwory nie biegną zaraz za plecami gości to znów się uśmiechnął i pokiwał głową. - Wybaczcie mi moi drodzy ale nie mogę was ugościć jak należy. Tak wielkie święto muszę się udać do świątyni na coroczne uroczystości. - oznajmił przepraszającym tonem wyjaśniając dlaczego nie może zostać. W końcu to było święto popularne na całym świecie bez względu na rasę czy narodowość i jeden z najważniejszych dni w roku. A na głowie szefa magów i jednego z ważniejszych członków tej lokalnej społeczności ciążyły odpowiednie obowiązki. Więc nie mieli wówczas za bardzo okazji porozmawiać z samym mistrzem. Ale jak się okazało na miejscu pozostawała młodsza od niego bladolica magister. Jak jej zwierzchnik wydawał się pomimo wieku promieniować jakimś wewnętrznym ciepłem i witalnością to ona choć o wiele młodsza i gładsza emanowała jakimś nienaturalnym chłodem. Jednak czerń jej szaty i emblematy wskazywały, że specjalizuje się w ametystowym wietrze, wietrze śmierci i może to jakoś wpływało na ten odbiór. Bo mimo chłodnej aparycji magister Morna okazała się nieco oschła i zdystansowana ale jednak uprzejma. - To pewnie był Culchan. - powiedziała gdy już całą trójką zawędrowali do biblioteki na co przed odejściem zgodził się mistrz Ambrosio. Tam przejęła od niego obowiązki gospodyni i wysłuchała z jaką sprawą przychodzą. W końcu podeszła w tych swoich czarnych szatach do jednego z regałów, wyjęła jedną księgę, przewertowała ją wracając do stołu gdzie siedział elf i elfka po czym położyła ją przed nimi pokazując ilustrację w tej księdze. https://static.wikia.nocookie.net/wa...20200413192111 Rysunek rzeczywiście mniej więcej był podobny do znalezionego w dżungli truchła. Z tego co mówiła Morna i pisało w księdze wynikało, że to rzeczywiście ptaki nieloty. Silne, duże i szybkie. Ponoć niektórzy z tubylczych plemion potrafią zaprząc je do pracy albo nawet na nich jeździć. Samo siodło jednak oglądali na dziedzińcu. Bo chociaż po drodze do miasta elfy oczyściły znalezisko to z ten tydzień rozkładu dało się wyczuć nawet teraz. I Morna nie zgodziła się wnieść tego smroda do wewnątrz. A jednocześnie jako magister śmierci wydawała się być w jakiś sposób uodporniona na te przykrości. Jednak znaków i ozdób jakie były widoczne na tym siodle też szukała w księgach w bibliotece. I wydawało się, że w którejś kolejnej znalazła coś co wydawało się podobne. Może nie identyczne. Ale wydawały się w podobnym stylu. - Amazonki używają podobnych ozdób. Używają też tych culchanów jako wierzchowców. Niektóre. - odparła swoim gościom przesuwając ku nim tą księgę by sami mogli sobie porównać. Tam na ilustracji były wizerunki tych dzikich kobiet. Ale chociaż dość toporne i schematyczne zwłaszcza dla elfickiej estetyki. A jednak styl zdobniczy strojów czy wisiorków rzeczywiście wydawał się podobny do tego jaki miało siodło pozostawione na dziedzińcu. - Ale mimo wszystko nie sądzę by to ten culchan zostawił te ślady co znalazłam przedwczoraj. To całkiem inne ślady niż te szpony tego ptaka. Zresztą znalazłam je przedwczoraj no to one może miały wtedy pół dnia. A ta padlina już tam gnije pewnie z tydzień albo podobnie. - Ceylinde co prawda mówiło coś podobnego już w dżungli jak tylko Ekhtelion zwrócił jej na to uwagę ale i teraz gdy już wiedzieli z czym mieli do czynienia czuła się zobowiązana by to powtórzyć. - Jakie ślady? - Morna zapytała patrząc najpierw na nią a potem na jej kolegę. Ale odwróciła nagle głowę bo dał się słyszeć odgłos otwieranych drzwi gdzieś na korytarzu. - Pewnie mistrz wrócił z nabożeństwa. - powiedziała zerkając jeszcze na zmrok zapadającego dnia. Rzeczywiście spędzili tu całe popołudnie to już i msza mogła się skończyć.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
25-01-2021, 21:41 | #40 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Marktag, powrót z targu, wczesne popołudnie |