Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-01-2021, 22:51   #31
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post powstał przy współpracy wszystkich osób biorących udział w rozgrywce. Dziękuję b

Dalsza część wizyty Isabelli

- Zastanów się, droga Isabelo, co Ty chcesz tymi mariażami ugrać. - Iolanda kontynuowała swój wywód. - Co one mogą tobie i rodowi przynieść. I między bajki włóż "i żyli długo i szczęśliwie".

-A to nie można się dobrze ożenić lub wyjść za mąż i być przy tym szczęśliwym? - Izabela poprawiła w zamyśleniu niesforny włos.

Och, dziecino, pomyślała sobie baronessa. Przez chwilę widziała siebie w tym wieku. Wtedy też tak mocno wierzyła w te różne opowieści, którymi przepełnione były książki dla dobrze urodzonch panien.
- Masz na myśli gromadka dzieci, mąż i przepiękny pałac, w którym siedzicie sobie przy kominku w sielankowej atmosferze ciesząc się swoim towarzystwem? - W głosie de Azuary nie było kpiny czy wyrzutu. Mówiła tak jakby i ona wierzyła w te słowa.

-O dzieciach na razie nie myślałam, chciałabym najpierw zobaczyć trochę świata skoro trafiła mi się okazję z podróżą do Lustrii, ale może kiedyś… - Isabella zmrużyła oczy, zamyślona.

- Doskonały pomysł. Ale i bez męża możesz zobaczyć trochę świata. Do tego jednak trzeba mieć trochę wolnej gotówki.

-Tutaj zdana jestem na mojego kochanego brata, ale on się o mnie troszczy. Dzisiaj byliśmy w Domu Łowców i kupił mi jednego z tych gadających kolorowych ptaków. Podobno też powinnam kupić spodnie do podróży po dżungli, wyobrażasz sobie? - Zarumieniła się nieco..

- To wyobraź sobie, że raz po raz jakiś konar zaczepia się o skraj sukni. Po jakim czasie musiałabyś ją zmienić?

Kolacja trwała w najlepsze. Milcząca służka, o której obecności możnaby zapomnieć co jakiś czas napełniała kielich obu dam i zmieniała im zastawę. Dbała też by nie zabrakło niczego.
Poustawina na stole różnorodne potrawy cieszyły tak oko jak i podniebienie.

-Ale tobie baronesso nie spieszno do ożenku, chcesz pozostać wolną i niezależną kobietą? - Isabella zdecydowała się teraz dla odmiany sama wypytać o rozmówczynię.

- Och myślę o tym cały czas - zapewniła solennie zapytała. - Ciężko jest być swatką w swojej własnej sprawie - westchnęła. - Tutaj ty masz nade mną przewagę. Masz brata, który może ci pomóc.

-Ale przynajmniej sama możesz snuć plany i o sobie decydować. - Isabella widziała tę sytuację nieco od innej strony.

- Wygląda na to, że obie nie mamy tego czego pragniemy - powiedziała pół żartem pół serio de Azuara. - Ot irona losu.
-W Lustrii jest ciekawiej niż w domu, mam nadzieję że tobie też się podoba?
- Och, bardzo - w głosie Iolanday dał się wyczuć entuzjazm. - Ten Nowy Świat ma wiele do zaoferowania. Nawet jeżeli tonie w błocie - zaśmiała się przy tym lekko. - Cała sztuka polega na tym, by w nie wpaść - uniosła kielich ku górze by wznieść toast. - Za ten Nowy Świat Isabello. Miejsce nowych możliwości. Miejsce pełne niespodzianek.

--No, nie mogę się już doczekać żeby zobaczyć dżunglę. Te wszystkie kolorowe ptaki na wolności i wielkie drzewa! - rozmarzyła się Isabella.

- Powiedz mi, moja droga, jak długo zamierzacie tu zostać? - Zapytała Iolanda.

-Mam nadzieję, że jeszcze trochę, to zależy od sytuacji w domu…. dziewczyna nieco się zawahała.

- Ja również mam nadzieję, że jeszcze trochę - baronessa uśmiechnęła się ciepło zupełnie niezauważając wahania w głosie dziewczyny. - To wielka przyjemność móc się spotkać z przedstawicielami tak zacnego rodu. Tuszę, że będziemy mieli więcej okazji do spotkań. Same lub z twoim bratem - ostatnie zdanie wypowiedziane zostało nieco innym tonem zdradzającym zainteresowanie osobą Bertranda de Truville.

-No, jeśli wyruszymy razem na wyprawę z Carlosem, to na pewno będziemy dużo się widywać! - Uśmiechnęła się Isabella.

- Myślałam bardziej o spotkaniach towarzyskich, bankiety, teatr. A wyprawa… ?- zamyśliła się Iolanda. - Więc jednak jedziesz? Cieszę się twoim szczęściem, jeżeli tego pragnęłaś - dodała, w jej słowach dało się wyczuć te co powiedziała.

-A myślisz że nie powinnam jechać, że to dla mnie zbyt niebezpieczne? - spytała się nieco prowokująco dziewczyna.

- To twoja decyzja. Musisz liczyć się z jej konsekwencjami - odpowiedział baronessa.

-Chciałabym być o boku mojego brata gdy bierze udział w takiej przygodzie - odpowiedziała ściskając mocniej kieliszek.

- Dobrze powiedziane panno de Truville - w trochę patetycznym tonie dało się wyczuć uznanie dla słów jakie padły z ust młodej arystokratki.

***
Targ
Dzień targowy był wyjątkowym dniem w życiu każdej społeczności. Nawet tej tutaj. Od wczesnych godzin rannych dało się wyczuć tę specyficzną atmosferę. Udzielała się ona każdemu. A wraz z wędrówką słońca po firnamecie potegowała się. Oczywiście i Iolandzie ona się udzielała.
Czarnowłosa kobieta nie mogła zatem odmówić sobie tej przyjemność i nie udać się tam. Zwłaszcza, że miała się tam odbyć aukcja. I to nie byle jaka.

Baronessa przechadzała się między straganami w towarzystwie Pilar, Joao i kilku zbrojnych. Bo choć targ to coś wyjątkowego, to jest to również okazja by stracić złoto jeżeli było się nieważnym. A tego nikt nie lubi.

Nic konkretnego de Azuara nie planowała nabyć. Ot oglądała czym to miasto i jego rzemieślnicy mogą się pochwalić.


***
Friedrich i Iolanda

Młody i uroczy mag, choć ubrany w płaszcz z głębokim kapturem zainteresował się w końcu inną częścią targu baczenie mając na swoje ukryte sakiewki. Szukał ludzi. na szczęście niektórych dało się poznać na dwa sposoby. Albo ubiór, albo styl bycia. Obydwa z nich krzyczały praktycznie w niebogłosy niekoniecznie z kim miało się do czynienia, ale z tym czy ta osoba miała kasę.

Iolanda w asyście kilku zbrojnych i służącej o egzotycznej urodzie przechadzała się po targu. Tu przystanęła by obejrzeć jakiś mniej czy bardziej egzotyczny towar. Tam rzuciła okiem na wyłożone owoce pracy rzemieślniczych rąk. Nic konkretnego jednak jeszcze nie nabywała.

Friedrich zdecydował się podejść z boku, aby być jawnie widocznym. Ręce na widoku tak by było widać, że nie ma broni… przynajmniej w rękach. Płaszcz jawnie kolegialny, choć w stylu wojskowym nie dość, że skrywał twarz to i sylwetkę i to co pod nim. Udał zainteresowanie rękodziełem, choć posłał spojrzenie wysoko urodzonej… i drugie jej służce..

- To naprawdę dobry wyrób jaśnie pani. - powiedział ciepło - Jednak mam wrażenie, że dla tak urodziwej, szlachetnej kobiety bretoński perfum, lub wyroby z najdelikatniejszej averlandzkiej wełny, czy kitajskiego jedwabiu byłyby stosowniejsze.

Baronessa obrzuciła mężczyznę badawczym spojrzeniem, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Zachwalasz panie te wyroby jakby to twoje własne były. Choć nie jesteś rzemieślnikiem - lekkim ruchem głowy wskazała płaszcz.
Druga z kobiet pozostała niewzruszona. A towarzyszący obu zbrojni również zaczęli bacznie obserwować młodego mężczyznę.

- Zaiste jaśnie pani. Friedrich “Sonnenblume” Zimmer z Kolegium Jadeitu. - odpowiedział uprzejmie ściągając kaptur by zabłysnąć swoją urodą i czarującym, pogodnym uśmiechem na gładkim licu. Skrzywił się tylko przez chwilę posyłając słońcu oskarżające spojrzenie.
- Nie mnie znać się wybitnie na wyrobach rąk ludzkich. - mówił łagodnie - Moje prawdziwe talenty leżą w tym co żyje i od życia pochodzi. Martwa natura z założenia winna pozostawać poza kręgiem moich zainteresowań.

- A tak, znam - powiedziała Iolanda kiwając głową. - Znam zacne Kolegium Jadeitu. W czym mogę panu pomóc, Panie Zimmer?

- Jeno ciekawość ugasić jeśli Jaśnie Pani by była skora. Serce moje radością by się pokryło i byłoby mi znacznie szczęśliwie i miło. Czyż atrakcje co w południe zacząć się mają do duszy i serca miłego Szlachetnej Pani przemawiają? - powiedział wierszem mag kłaniając się przy tym z lekka.

- Język jak lico gładki i słowa słodkie niczym nektar w uszy damy sączy. Zdać by się mogło, że to poeta jaki na dworze daje popis swych umiejętności - rzekła dźwięcznie i wdzięcznie baronessa. - Tu na tej ziemi, co błoto jeno oferuje, to dość nieoczekiwane i nie pasujące do tego brutalnego świata, który za największą atrakcję licytację Amazonki ma. A jednak gawiedź na nią czeka. A i dostojne matrona i zacni kawalerowie tam się udają by oczy swe nacieszyć tak niecodzienny widokiem.

- Zaiste, niecodzienny i niespotykany ponad miarę. Niecodzienny, lecz wszak dochodowy wielce względem wyprawy co się szykuje. Kupiec jeden, a nawet i dwóch pewnymi są. Nie ukrywam, iż na Kapitana liczę, gdyż z nim w koalicję ku zyskowi wszystkich wejść najpewniej… gdy warunki są godziwe po obu stronach. Pod Handrichem i w zgodzie z Vereną, Rhya udzieli zgody, a gdzie zgoda i wzajemne zrozumienie tam zysk stabilny i pewny.

- Ktokolwiek z tutejszych ją nabędzie, nie wróżę jej łatwego życia. - powiedziała baronessa, której nawet powieka na wspomnienie de Rivery nie drgnęła. - Ot dola niewolnika.

Mag pokiwał powoli głową.

- Być może Szlachetna Pani, być może… jednak wątpię by była posłuszną niewolnicą…

- Z początku pewnie nie. Ale to już problem nabywcy. - rzekła Iolanda.

- Oczywiście, Jaśnie Pani ma całkowitą rację.. Uniżenie proszę raczyć mi wybaczyć jednak obowiązki nieszczęśliwie mnie wzywają. Jeśli mógłbym jakoś pomóc...? - odpowiedział magister.

- Będę to mieć na uwadze. - kobieta uśmiechnęła się dobrodusznie.

Mag ukłonił się z lekka i zakładając kaptur ruszył w swoją stronę.
Iolanda wzrokiem odprowadziła ekscentrycznego osobnika, który ją zaczepił. I wróciła do swoich zajęć.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 22-01-2021 o 22:58.
Efcia jest offline  
Stary 23-01-2021, 01:02   #32
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Przebudzenie o świcie

Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; wczesny świt
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Dormitoria Wieży Magów

Przebudził się czując błogo. Pławił się chwilę w spokoju i cieple. Rozkoszny ciężaru na swojej klatce piersiowej, a kiedy otwierał oczy w półmroku wczesnego świtu zorientował się, że leżał na wznak z młodą kobietą wtuloną w niego. Głowa na i dłoń na piersi, noga założona na jego udo… wyglądała naprawdę ślicznie…

Uśmiechnął się do siebie pogodnie. Tak, ta przerwa którą miał od takiego rodzaju przyjemności była zdecydowanie zbyt długa… ale co zrobić? Pomyśleć, że odmawiał sobie tego przez swój niedługi pobyt w Lustrii… musiał być głupi, albo odezwał się w nim instynkt samozachowawczy i spryt. W końcu jeśli by znalazł sobie partnerkę zbyt szybko… tak Kolegium jadeitu wspierało związki, ale jego historia nie była… khem… kryształowa.

Cwany uśmieszek przemknął mu przez twarz. Całe szczęście, to ona sama przyszła do niego, a nie on do niej. To był duży plus. Był niewinny, on tylko oferował pomoc, prawda? Rozmowę. To ona została u niego… a on był uczciwym miłym facetem…

Nostalgia go uderzyła i ponura świadomość świata w którym przyszło mu żyć. Wątpliwość uderzyła raz jeszcze razem z nieprzyjemnym ukłuciem uwierającej drzazgi w sercu. Silne i niekoniecznie przyjemne, ale bardzo silne negatywne uczucia odezwały się w nim raz jeszcze na krótką chwilę. Jego oczy zaszły ciemnym gniewem. Poprzysiągł zemstę… choć nigdy nie wypowiedział jej na głos.

Zamknął oczy i westchnął trwając tak chwilę w bezruchu starał się nie myśleć. Za to pogładził lekko bawiąc się delikatną skórą jej szyji i karków. Ona mruknęła coś przez sen czule. Chciał się zaśmiać, ale była to trochę żałosna, szybko stłumiona oznaka słabości. Nauczył sobie radzić z tym palącym niczym kwas pragnieniem wyrównania rachunków… przyjemnością. Rozkoszą ciała i umysłu która tłumiła i przynosiła ukojenie w najgorsze czasy. Rozkoszą która uzależniała, ale która niosła radość i nadzieję. Dawała poczucie, że jest dobrze, że będzie lepiej. Rozkoszą która wołała i kusiła… ulotna świadomość prawdziwego stanu rzeczy. Był dobrym chłopakiem, wierzył w to, ale jeśli mógł podzielić się przyjemnością i pomóc innym. Zależało mu na innych ludziach… jako ludziach i nie tylko… Wszyscy w końcu byli Dziećmi Wiatrów Magii...

Odpoczywał leżąc i oddając się drugiej swojej ukrytej przed oczami przyjemności. Tworzeniem planów. Szczegółowych, starających się przewidzieć każdą możliwość i przygotować na to czego nie wiedział. Uzupełniać braki i tworzyć liczne rozgałęzienia najmniejsze możliwości i nieskończone powiązania między każdym najmniejszym miejscem, osobą, wydarzeniem, potrzebą, pragnieniem. Właśnie dlatego był wszędzie. Co prawda od niedawna, cała ta wyprawa była doskonałym pretekstem do zbierania informacji i szykowania gruntu do spełnienia swego Planu… którego jednak, było kwestią względną. Miał ich wiele i nie raz się wykluczały, przekreślały, uzupełniały… nie mówiąc o tych które tworzył w przypływie chwili na poczekaniu. Trzymanie się jednego planu było receptą na haniebną śmierć.


Zdecydowanie poranna pobudka

Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; świt
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Dormitoria Wieży Magów

Jego myśli przerwało poruszenie. Spojrzał na nią spod przymrużonych oczu. Poowili otwierała swoje i chyba zrozumiała gdzie była, bo… czy to była panika? Zdecydowanie strach i obawa. Słońce już lepiej oświetlało pomieszczenie, ale nadal nie padało bezpośrednio na twarz. Było jasnawo. Tak, to dobre określenie, choć cienie ciągle spowijały niejedno miejsce w pomieszczeniu.

Podniosła lekko głowę i rozejrzała się po pomieszczeniu, by na niego spojrzeć niepewnie. Przygryzła wargę. Nie miała jak się ruszyć, byli praktycznie złączeni, a jego ramię otulało ją nisko w pasie.

Otworzył powoli oczy patrząc na nią łagodnie.

- Hej. - powiedział cicho i zakłopotanie.

- Fried… - powiedziała w zakłopotaniu i nutami wielkiej niepewności patrząc na niego pytająco.

- Nie... - powiedział z troską nie dając jej dojść do słowa i przecząco kręcąc głową - ...nie jestem taki jak Oleg, Cam. Cokolwiek między nami będzie zależy tylko od Ciebie… - sięgnął wolną dłonią by pogładzić jej policzek - ...bardzo mi zależy na twoim szczęściu, kropeczko.

Oczy dziewczyny się uspokajały i całkowicie inne uczucia zaczęły się w nią wkradać. Odsunęła się od jego dłoni i spojrzała na bok.

- Nie mów mi kropeczko… powiedziała cicho - One są brzydkie…

- Są cudowne. - powiedział czule blondyn kładąc dłoń na jej dłoni - Są piękne, wyjątkowe. Jeśli ktoś powie ci, że są brzydkie zostaw drania i niech zdycha w błocie. Jeśli nie potrafi docenić tych drobnych rzeczy w Tobie nie jest Ciebie wart. Poza tym… - czarodziej uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na nią z wielką wdzięcznością - ...dziękuję, że zostałaś ze mną przez noc. Nie miałem tych snów… od tak dawna. Prawdziwie odpocząłem. Sprawiasz, że czuję się spokojny, zrelaksowany…

- Ja… - spojrzała na niego nie wiedząc co powiedzieć i przegryzając nieznacznie wargę - ...sny?

- Naprawdę chcesz wiedzieć? - zapytał niepewnie z obawą w głosie.

Dziewczyna pokiwała głową.

Friedrich spojrzał lekko na bok, a jego głos był cichy.

- Bywa, że przeżywam w snach ten dzień w którym spalili moją babcię na stosie tylko dlatego bo miała dar. Była moją jedyną rodziną… Ten sen, to tak jakbym tam był. Spalili ją i chcieli spalić mnie, ale uciekałem... Wciąż pamiętam śmiech i fanatyczny ślepy gniew tamtego Łowcy Czarownic… co z tego, że niczym nie zawiniła i uzdrawiała wszystkich? Swoją mocą i ziołami? Była wspaniałą kobietą, ale po prostu miała Dar, Cam, i to wystarczyło.

Słowa Friedricha były szczerą i bolesną, smutną prawdą która przebijała się w jego głosie. Jedną z rzadkich, sporadycznych które mówił w swoim życiu. Nauczył się nie ufać ludziom… jedyne drobne kłamstwo to to, że tych snów już prawie nie miał. To było bardziej wspomnienie. Wspomnienie napędzane żądzą zemsty która nie pozwalała zapomnieć i która się nim karmiła. Zamknięty cykl.

Nastała chwila ciszy. Spoglądał na bok z zamkniętymi oczami, a dziewczyna biła się w myślach z uczuciami, by wyszeptać cicho i troską.

- Fried…

Wyjmując dłoń spod jego dłoni i wsuwając ją pod jego policzek nakłoniła go by na nią spojrzał. To była chwila. Ulotny moment kiedy z przymkniętymi oczami usta dziewczyny połączyły się z jego w delikatnym, czułym pocałunku. Pocałunku który odwzajemnił przyciągając ją do siebie i kładąc dłoń na jej policzku.

Wymiana nie była długa kiedy przerwała pocałunek by się w niego wtulić kładąc głowę i dłoń na jego piersi. Nic nie mówili przez zdecydowanie dłuższą, przedłużającą się i niemożliwą do zmierzenia chwilę wtuleni w siebie. Wczuci wzajemnie w swój oddech i jakże wyczuwalne, równe, przyśpieszone bicie jakże blisko położonych serc.

- Kropeczko...?

- Fried...? - podniosła lekko głowę i spojrzała na niego

- Chciałbym zostać tak z Tobą… być z Tobą, tak jak teraz… zasypiać i budzić się przy Tobie…

- Ja… Fried… wszyscy…

- Mam gdzieś wszystkich… - powiedział z czułością muskając jej policzek palcami - Jesteś cudowna… wspaniała… piękna… jeśli nie chcesz zrozumiem…

Jej cichy głos wyraził ciche pragnienie.

- Ale…

Tym razem on ją pocałował, lecz teraz ich usta były złączone dłużej.

- Bądź moja… - wyszeptał muskając wargami jej usta.

Ciężko było powiedzieć kto tym razem wykazał się inicjatywą. Wymiana wzajemnych, niewinnych czułości już nie była chwilowa. Byli nastolatkami jakby nie patrzeć, a właściwie ona była. On był w pełni młodym mężczyzną.

- Powinniśmy chyba wstać nim wszyscy się obudzą... - wyszeptał cicho przy jej uchu składając delikatne pocałunki na jej skórze.

- Nie chcę… - powiedziała cicho w proteście oddając się pieszczocie.


- Wieczorkiem… - zamruczał - ..chyba, że wrócę późno, to z samego rana...

Trwało chwilę nim ją przekonał, a kiedy się zbierali do wyjścia i już byli przy drzwiach pochwycił ją w ramiona obejmując bardzo nisko i dociskając ciałem do framugi drzwi i złączył ich usta namiętnie by ukoić tymczasowe rozstanie. Obietnica przyjemności która została nagrodzona cichym westchnieniem połączonym z ledwo słyszalnym jękiem..


Odebranie wypłaty od Magistra Ambrosio
{{Podziękowania dla MG za scenkę}}

Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; rano
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Wieża Ambrosio, Gabinet Ambrosio


Friedrich i mistrz Ambrosio


Friedrich zapukał do drzwi gabinetu Mistrza… Mistrz go wzywał. Czasem miał wrażenie, że objawiał momentami niezdrowe zainteresowanie jego osobą… wróć, było nad wyraz logiczne i racjonalnie. Cholernik miał na niego oko w końcu nie bez powodu i póki co młody adept sztuki sprawował się dobrze… wiedział nawet czego od niego chciał.

Wszedł do środka po usłyszeniu pozwolenia i zamknął za sobą drzwi by ukłonić się starszemu stażem i zdecydowanie nie wygladającego na przedstawiciela jego Kolegium Magistra. Zimmer zachodził czasem w głowę co mu się przytrafiło i za co go zesłali, bo zdecydowanie jego nadzwyczaj starczy, zniszczony wygląd nie był wynikiem zdrowej… licencjonowanej magii Życia.

- A jesteś chłopcze. Dobrze, że jesteś. Usiądź prosze. - mistrz uśmiechnął się delikatnie więc nie zapowiadało się, że coś złego. Zwłaszcza, że 1-go zwykle wydawano w wieży wypłaty. Nie zawsze tego dnia ale zazwyczaj. Gdy młodzieniec usiadł gospodarz sięgnął do szuflady i wyjął niewielką, brzęczącą monetami sakiewkę.

- Myślę, że mam coś dla ciebie. Pewnie przyda ci się jak masz zamiar ruszać na tą wyprawę. - powiedział starszy pan o dostojnym wyglądzie przesuwając sakiewkę na drugą stronę biurka. Przesunął też rejestr w jakim trzeba było pokwitować odbiór wypłaty.

- Oczywiście Mistrzu - odpowiedział uprzemie magister pokwitowując odbiór - Zastanawiałem się czy Mistrz zamierza udać się na Targ obejrzeć ten cudowny okaz?

- Jaki okaz? - mistrz zmrużył oczy widocznie uznając pytanie za zbyt ogólne. Sprawdził podpis w rejestrze przez swoje okulary i z zadowoleniem odsunął go na bok biurka.

- Mawiają na mieście, że mają wystawiać nieuchwytną Amazonkę na sprzedaż. Czy życzy sobie Mistrz bym służył swoimi zmysłami na miejscu?

- Ah to… Nic nam po tym. Dzisiaj jest festyn więc jak masz ochotę to idź i świętuj. - mistrz pokręcił głową, że jakoś nie stracił głowy na punkcie tej Amazonki jak całe miasto.

- Oczywiście Mistrzu… Jednak rozmawiałem z kapitanem de Riverą i okazał się wyjątkowo zapobiegawczym i obeznanym człowiekiem. Prosi, o list żelazny zapewniający o braku roszczeń i złej woli ze strony Kolegiów na wypadek mojego nieszczęśliwego braku powrotu z wyprawy i tylko pod tym warunkiem przyjmie mnie w poczet uczestników. Tak, zdaję sobie sprawę z ryzyka Mistrzu.

- Ah tak… No, no… Cóż za młody a jakże rozsądny człowiek z tego kapitana… - stary gospodarz zaśmiał się z uznaniem dla talentów umysłu człowieka o jakim rozmawiali. Pogładził swoją brodę z zastanowieniem i pokiwał powoli głową.

- No ale jeśli taki jest warunek no dobrze. Wyślę po ciebie kogoś jak będzie gotowy. Pewnie jutro dziś obawiam się też ten wyjątkowy dzień wymaga ode mnie wiele uwagi. - zgodził się sprokurować wymagany dokument ale nie tak od ręki. W końcu wypadało dzień święty święcić.

- Oczywiście Mistrzu. - powiedział Friedrich i się ukłonił. Dostał jawny sygnał do rozejścia się. Nie należało więcej niepokoić przełożonego z własnej woli. Przynajmniej na tą chwilę...


Rozmowy z Evo Hostera, Tileańskim Uczonym
{{Podziękowania dla MG za scenkę}}

Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; ranek
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: jasno, gwar i tumult, zachmurzenie, umi.wiatr, gorąco


Idąc na targ trzeba było się przeciskać przez coraz większe grupy ludzkie. Im bliżej placu tym tłum gęstniał. Właściwie już tylko pieszo dało się dostać, wozem byłoby ciężko. Wśród tego hałaśliwego tłumu zaraz przy wejściu na plac Friedrich dostrzedł znajomą sylwetkę. Rozdzielał ich tłum i gwar więc nie było sensu krzyczeć. Marne szanse były, że Thomas go usłyszy. Zwłaszcza, że szedł i rozmawiał z jakimś starszym mężczyzną. Szli jednak w zbieżnych kierunkach tylko tamci byli trochę z prozdu. Byłoby ciężko dogonić ich młodemu uczniowi maga ale do pewnego stopnia dopisało mu szczęście. Tamci zatrzymali się przy jaimś straganie z owocami. Dzięki czemu mógł skrócić odległość. Gdy sam dotarł do tego straganu Thomasa gdzieś już wcięło. Ale ten mężczyzna przeszedł do kolejnego straganu oglądając jakieś tutejsze owoce jakich w Imperium nigdy Friedrich nie spotkał. Nie wyglądał ani na osiłka ani na grubianina, pewnie był tak na oko o pokolenie starszy od blondyna. No a Thomasa wcięło więc nie było łącznika który mógłby ich sobie przedstawić. No i nie żeby z Friedrich z samym Thomasem znał się jakoś szczególnie dobrze. W końcu pierwszy raz spotkali się wczoraj.

Friedrich podszedł do mężczyzny. Logika była prosta. Ludzie w sile wieku mieli już pewną pozycję, a ludzie którzy korzystali z załatwiaczy mieli gotówkę i potrzeby.

[i]- Mawiają, że te owoce są dość smaczne, choć nigdy ich nie jadłem. - zaczepił słownie mężczyznę [i]- Zdecydowanie za bardzo nadal tęsknię za kuchnią rodzinnych stron dobrych Panie.

[i]- To małe pomarańcze. Właśnie trwa dyskusja czy uznać je za mniejszą odmianę zwykłych pomarańczy czy to coś całkiem innego. No bo właśnie wyglądają podobnie jak te większe. Nawet nie wiadomo czy to nie są choćby młodsze okazy, wcześniej zerwane tych większych. A jakie są twoje rodzinne strony młodzieńcze? O. Magister ze sławnych Kolegiów widzę. - starszy mężczyzna wydawał się być wiekiem gdzieś w połowie drogi pomiędzy Friedrichem a jego Mistrzem. I mówił pokazując w dłoni mały, pomarańczowy owoc. I kolejny który był ze dwa razy większy. Ten większy był podobny wielkością do zwykłych jabłek. A ten mniejszy do dzikich czy zdziczałych albo jakichś większych odmian śliwek. Ale poza wielkością podobieństwo było widać na pierwszy rzut oka. No i dopiero jak już się rozgadał to chyba dokładniej przyjrzał się rozmówcy dostrzegając oba sierpy i charakterystyczny ubiór.

Friedrich uśmiechnął się pogodnie i skinął głową.

[i]- Friedrich Zimmer, Wędrowny czarodziej Kolegium Jadeitu. To wstyd, że jeszcze się z nimi nie zapoznałem, ale jestem tu stosunkowo niedługo. - odpowiedział[i] - Pan natomiast zdaje się posiadać biegłe zainteresowanie tutejszą florą?

[i]- A i owszem. Tym się właśnie zajmuję. Miło poznać, Evo Hostera jestem. - mężczyzna przedstawił się wyciągając dłoń do powitania.

Friedrich przyjął dłoń i uścisnął ją z uśmiechem.

[i]- Z chęcią bym dowiedział się więcej o tutejszych roślinach. - powiedział [i]- Jednak zastanawiam się skąd nimi zainteresowanie?

[i]- Właśnie tym się zajmuję. Roślinami, owocami, kwiatami, ziołami. Tymi co rosną tutaj i jak je można zaimplementować do naszego świata. - Evo wyjaśnił pokazując gestem na ten stragan pełen różnych, barwnych owoców z których chyba żaden nie rósł w Starym Świecie. Na pewno nie w ostermarskich lasach.

[i]- A ty młody człowieku? Czym się tutaj zajmujesz w tym pięknym kraju? - zapytał starszy mężczyzna patrząc z zaciekawieniu na młodszego.

[i]- Jestem na naukach u Mistrza Ambrosio. - odpowiedział z pokorą Friedrich - [i]Choć wygląda na to, że najprawdopodobniej przyjdzie mi wziąć udział w wyprawie wicehrabiny w czeluście zieleni poznać nowe rośliny i ten wspaniały świat ku dobru naszemu i całego Starego Świata. .

[i]- Ah tak, ta wyprawa wicehrabiny. No tak. Trudno było o niej nie słyszeć. - Evo pokiwał głową na znak, że zdaje sobie sprawę o czym mówił rozmówca. -[i] I wieża magów deleguje kogoś na tą wyprawę? - spojrzał w bok na idącego obok blondyna jakby oceniał jego możliwości.

[i]- Na to się zapowiada Panie Hostera.- odpowiedział Friedrich - Jeśli mogę zapytać, co Pana sprowadza w te strony?

[i]- Chyba trudno ująć to jednym słowem. - mężczyzna uśmiechnął się dość sentymentalnie.
[i]- Ciekawość. Urok Nowego Świata. Egzotyka. Rośliny. Odkrycia. Myślę, że to najważniejsze pobudki. A ciebie Friedrichu? Co zagnało na ten kraniec świata? - Evo opowiadał ze spokojem jakby streszczał jakąś historię. Ale i zainteresował się rozmówcą i jak to sytuacja wyglądała w jego przypadku.

[i]- Zostałem przysłany przez Kolegium wspomóc w działaniach tutejsze przedstawicielstwo czego pojąłem się z radością. - odpowiedział ze spokojnym spojrzeniem i uśmiechem wspomnień młody blondyn [i]- W końcu to możliwości i to co kocham. Dzika natura. Nowość roślin i zwierząt. Nowe możliwości poznania i zrozumienia… a teraz jeszcze Amazonka. Muszę przyznać bogowie zdecydowanie mnie rozpieszczają. Szkoda tylko, że nie miałem okazji jeszcze poznać bliżej tych tutejszych roślin… naprawdę sprawiają fascynujące wrażenie. Trochę mi wstyd prawdę mówiąc.. bo wychodzi na to, że najpewniej wyruszam w dzicz, a jestem nieprzygotowany.

[i]- To nowy świat Friedrichu. Nie sądzy by ktokolwiek z nas był przygotowany na to co tam na nas czeka. Ale czyż nie na tym właśnie polega odkrywanie nowego? - Evo uśmiechnął się pokrzepiająco zdradzając dość filozoficzną naturę.

[i]- I jesteś z Kolegium? Tego w Altdorfie? Słyszałem. Fascynujące miejsce. A jesteś z samego Altdorfu czy skądś indziej? Bo jeśli dobrze kojarzę to chyba na nauki wysyła się adeptów z całego kraju. Czy coś może poplątałem? - starszy pan zmrużył oczy jakby coś mu się na ten temat przypomniało ale nie do końca był pewny czy we właściwy sposób.

[i]- Pochodzę z Ostermarku, przy granicy z Kislevem Panie Hostera - odpowiedział z uśmiechem Zimmer -[i] ...i tak, pobierałem nauki w Altdorfie. Niemal wszyscy się tam udajemy prędzej czy później. Przyjazne miejsce, ogród prawdziwej, żyjącej zieleni pełnej drobnych zwierząt w samym środku miasta. Pan pochodzi z...?

[i]- Z Luccini. W Tilei. - odparł pogodnie rozmówca. [i]- To chyba obaj zawędrowaliśmy strasznie daleko od domu. Długo tu jesteś? - Evo śmiechnął się i zapytał ciekaw odpowiedzi rozmówcy.

[i]- Szczerze mówiąc sam nie jestem pewny. - powiedział z zakłopotanym uśmiechem Friedrich - [i]Czy to już dwa miesiące, czy dopiero trzy tygodnie. Jedyne co wiem to to, że miałem naprawdę wiele na głowie i gdzieś mi się czas urwał. Pan?

[i]- Skoro już wybieram się niezbadane puszcze może mógłbym jakoś pomóc? Są jakieś szczególne rośliny które pana wybitnie interesują?

[i]- Wszystkie. Zwłaszcza te które dałoby się uprawiać na farmach. Tutaj albo za oceanem. Niestety to ogrom pracy. Żeby uzyskać jedną, pożyteczną roślinę jaka rokuje szanse na wdrożenie do upraw trzeba przebadać setkę tutejszych. Większość chociaż nieraz bardzo piękna i egzotyczna niewielkie ma szanse na wdrożenie do upraw przez naszych rolników. Tak się o tym przekonałem będąc tu już kolejny sezon. Sam się zaczynam gubić który to już z kolei. Od czasów tej strasznej wojny. A ty Friedrichu? Słyszałem o tych strasznych spustoszeniach na wschodnich kresach twojej ojczyzny. Jak ci się udało przetrwać tą pożogę? - Evo pogodnie opowiadał o swojej pracy na tym nowym kontynencie i chyba przyjechał to właśnie w tym celu. Ale jak wyszedł temat ostatniej wojny to i zaciekawił się jak młodzieńcowi udało się przetrwać tą straszną wojnę jaka rozlała się po Kislevie i Imperium ale odcisnęła swoje piętno na całym Starym Świecie.

[i]- To bardzo proste panie Hostera. - odpowiedział młodzieniec -[i] Jako Członek Kolegium Jadeitu moim nadrzędnym obowiązkiem była aprowizacja wojska aby nie pustoszyła ziemi ojczystej. Moja magia specjalizuje się właśnie we wszystkim co od roślin pochodzi. Można powiedzieć, że nie brałem nad wyraz czynnego udziału w samych potyczkach. Głównie służyłem w zaopatrzeniu, jako medyk polowy, doradca i agent kontrwywiadu w sprawach magii, oraz po części jako tłumacz przy przesłuchaniach. Mam lekką smykałkę do języków, ale to bardziej drobna zaleta niż szczególne uzdolnienia.

[i]- Wracając do tematu uprawy… myślę, że mógłbym wspomóc jeśli wrócę żywy. Przyznam, że sam o tym myślałem i mógłbym panu udzielić pomocy przekonując mojego Mistrza do współpracy.. Oczywiście, nie mogę dać gwarancji, bo to kwestia przyszłości, ale zyskalibyśmy wszyscy… zdecydowanie uprawa na tych ziemiach byłaby bardziej pewna. Jak Pan myśli?

[i]- Masz zaskakujące możliwości młody człowieku. - Evo lekko skłonił się w geście uznania dla tych możliwości. [i]- Brzmi bardzo interesująco ta współpraca z twoim mistrzem. Jakby ci się udało to zorganizować byłbym zobowiązany. Ale rozumiem jeśli przed tą wyprawą do dżungli będziesz miał inne priorytety. - mężczyzna pokiwał swoją czarnowłosą głową z pierwszymi srebrnymi włosami zdradzając zainteresowanie taką propozycją.

Łagodny uśmiech pełen dobrej woli zawitał na twarzy młodzieńca.

[i]- Nieszczęśliwie moje ręce są mocno związane przygotowywaniami do niej i nie ukrywam iż mam nadzieję odnaleźć i sprowadzić z powrotem z niej nowe okazy i przede wszystkim wiedzę. Przyznaję, że jest to sprawa która pochłania niemal cały mój czas. Jestem jednak pewny, że współpraca między nami mogłaby być bardzo... korzystna.

[i]- Wspomniał Pan, że wita tutaj już któryś sezon… to drogie przedsięwzięcie. Rozumiem, jest Pan tak jakby przedstawicielem zasobnych i nastawionych na zysk z owoców tych ziem osób, lub organizacji?

[i]- Tak, to prawda. Działam na rzecz moich sponsorów. Dzięki temu mogę się tu cieszyć pewną swobodą no ale oczekuje się ode mnie określonych wyników. - Tileańczyk skinął głową na znak, że przypuszczenia młodzieńca są słuszne.

[i]- Zatem rozumiem, że Pana sponsorzy pragną pozostać anonimowi? Przyznam, że to dość komplikuje prospekt nakłonienia mojego Mistrza do współpracy.

[i]- Anonimowi nie anonimowi co za różnica? Zwykli kupcy z Luccini. - Evo wyraźnie nie czuł potrzeby aby rozmawiać o detalach swojej misji.

[i]- Oczywiście Panie Hostera. Być może w przyszłości. Teraz pan wybaczy, jednak jeszcze wiele pracy przede mną. Życzę udanych poszukiwań.*


Rozmowy z Magister Morna
{{Podziękowania dla MG za scenkę}}

Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; późny ranek
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: jasno, gwar i tumult, zachmurzenie, umi.wiatr, gorąco

Wiele typów ludzkich i nieludzkich przewijało się na tym targu. Jak w soczewece zdawało się kumulować tu całe miasto. Aż dziwne było, że w całym mieście jest aż tyle ludzi i nieludzi. Ale bladolica sylwetka w kapturze mimo wszystko wybijała się przynajmniej z bliska. Gdyby nie widział jej wcześniej z bliska pewnie by jej nie rozpoznał. Ale w tych tropikach magister Morna rzucała się w oczy tą swoją bladą cerą jakiej zdawało się nie imać tropikalny blask. Przechadzała się pozornie bez celu oglądając coś to tu to tam jak to niektórzy mieli w zwyczaju popatrzeć, pozwiedzać a może szukali okazji na coś konkretnego i to co powszechne ich nie interesowało.

Magister Jadeitu zbliżał się do swojej starszej rangą w Lustrii, ale nie pozycją w Kolegiach adeptki magii z spokojnym wyrazem twarzy. Zatrzymał się obok patrząc na to na co ona patrzyła starając się odczytać jej zainteresowanie.

Nie miał pojęcia czego magister śmierci może tutaj szukać. I czy szuka czegokolwiek. Po prostu spacerowała przez plac, rozglądając się to tu, to tam, czasem przyjrzała się czemuś na jakimś straganie a czasem nie.

Cóż, nie zawsze miało to co się chce, co nie?

- Pani Magister Morna? - zapytał łagodnie patrząc na kobietę - Jak mógłbym pomóc?

- Witaj. - magister obdarzyła go bladym spojrzeniem ciemnych oczu. Przesunęła się po jego sylwetce chłodnym spojrzeniem i znów wznowiła swój marsz. - Skąd pomysł, że potrzebuję pomocy? - zapytała równie chłodno jak chłodne wydawało się być jej blade lico.

Friedrich podjął kroki za nią, by się prawie z nią zrównać. Prawie. Jego twarz przybrała pozbawioną emocji ekspresję.

- Z prostego powodu. - odpowiedział chłodno i dodał lodowato - Nic nie tracisz, bo nie masz co, a możesz zyskać. Jak zyskasz to zakończysz. Spełnisz woli Shyish.

- Uwielbiam gdy inni mówią mi co jest dla mnie dobre. Zwłaszcza jak jest to zaskakujące zbieżne z ich planami, oczekiwaniami i potrzebami. - bladolica głowa pokręciła się jakby powtarzał się kolejny raz ten sam schemat za jakim właścicielka nie przepadała.

- A ty co tu porabiasz Friedrichu? - teraz ona zapytała o jego cele jakie skłoniły go do przybycia w to gwarne i zatłoczone miejsce.

- Amazonka co ją na sprzedaż wystawiają, Pani Magister. Postanowiłem spełnić mój obowiązek wobec ludzi i służyć za baczne oko wypatrując zagrożeń natury Sztuki. - odpowiedział uprzejmie, a następnie zmienił język na klasyczny.

- Choć nie ukrywam iż ciekawi mnie nowy właściciel i cicho liczę na stosownego człowieka. Chciałbym spróbować się rozmówić z przedstawicielką lokalnego gatunku ludzkiego. Mogłoby to być kluczowe dla dla poprawienia stosunków między naszymi ludami, które powiedzmy szczerze nie istnieją i są pełne szkodliwych poletek i niedopowiedzeń wynikłych z błędnego pojmowania natury rzeczy. Nie mówiąc o tym, że nawiązanie stosunków dyplomatycznych mogłoby się przysporzyć wszystkim poprzez pogłębioną znajomość dziczy, jej zagrożeń i właściwości tutejszych roślin.

- Tak, pewnie tak. - magister odpowiedziała w standardowych języku nie przechodząc na klasyczny. - A jaki masz w tym interes dla siebie? Bo coś na altruistę mi nie wyglądasz. A mistrz nie wysłał cię. Sam przyszedłeś do niego z tym pomysłem. Więc? - starsza wiekiem i stażem magister zapytała obdarzając go spojrzeniem swojego bladego lica.

Młody mag zerknął na swoją o wiele starszą pozycją, choć nie aż tak bardzo wiekiem towarzyszkę drogi.

- Jeśli odpowiedni człowiek ją nabędzie może okazać się nieocenioną pomocą w trakcie szykującej się wyprawy wicehrabiny. Ja zaledwie pokornie służe moją skromną pomocą i chęciami wyciągnięcia tonącego Portu Wyrzutków ponad taflę wyburzonej wody ku obopólnemu dobru i dotarciu bezpiecznie do brzegu.

- No, no… Jednak altruista z ciebie? - brew na bladym licu uniosła się do góry ale blondyn nie do końca był pewny czy to zdziwienie czy nie. Wierzy mu czy nie. - Pytałam o wyprawę. Dlaczego tak bardzo chcesz wyruszyć w coś co nie zapowiada się ani lekko, ani szybko, ani bezpiecznie. A młody uczeń mistrza sam przychodzi prosić go by puścił go na taką wyprawę. - pokręciła głową na znak, że nie dostrzega logiki takiego zachowania i pewnie dlatego o to pytała.

- Jak inaczej odkryjemy sekrety dżungli? Jak poznamy ten świat i spiszemy dla pamięci? Jak przetrzemy szlak by ci co po nas przyjdą mieli łatwiejszą ścieżkę do poznania, zrozumienia i uczynienia tego miejsca przyjemniejszym i bezpieczniejszym miejscem? Nie słyszałem, by ktokolwiek chciał się tego podjąć, więc…

Młody mężczyzna wzruszył ramionami.

- A na odkrycie jakich sekretów dżungli liczysz? Czyżbyś słyszał jakieś plotki które zamierzasz tam sprawdzić osobiście? - ametystowa magister skinęła głową przechadzając się swobodnie po tym placu. Przyjęła te wyjaśnienia młodszego kolegi ale drążyła temat dalej.

- Nie pokładam wielkiej wiary w plotki Pani Magister. - odpowiedział młodzieniec - To podróż w nieznane, a trzymanie się kurczowo plotki mogłoby przesłonić trzeźwą ocenę sytuacji i odpowiednią reakcję która może uratować życie. Tak, są plotki i mam je na uwadze, ale nie przywiązuję się do nich.

- Plotki często mają swoje źródło w całkiem realnych wydarzeniach i faktach. - stwierdziła lakonicznie bladolica magister. - No nic. Nie będę ci dłużej zabierać twojego cennego czasu Friedrichu. - skłoniła głowę jakby uznała, że czas zakończyć tą rozmowę.

- W istocie Pani Magister. Jednak przyzna pani, że ślepa wiara w plotkę przysłania welonem kłamstwa i niedopowiedzeń ten skromny, ulotny okruch prawdy skryty niczym mak w popiele którym jest spowity. Dziękuję za poświęcenie mi chwili swojego czasu.

Po tych słowach skinął nieśpiesznie głową.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 23-01-2021, 01:03   #33
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Rozmowy z Gerchart Uber
{{Podziękowania dla Pieczar za scenkę}}

Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: jasno, gwar i tumult, zachmurzenie, umi.wiatr, gorąco

Sonnenblume przechadzał się po targu orientując jeszcze raz w cenach towarów i usług. Słuchając plotek i podobnych rzeczy. Wiedza była władzą. Kto jak kto to rozumiał jak nie on? Oczywiście Kolegium Życia nie miało potrzeb finansowych, ale… byli w Lustrii, a Lustria rządziła się swoimi prawami. Tu nie obowiązywała Darowizna Karla Franka!

W ten dostrzegł Wielebnego pośród tłumu. Jego łysa, naznaczona blizną czach i dość specyficzne szaty krzyczące jego obecność wyróżniały się na tle zebranej tłuszczy. Szczęśliwy, że jego monety były bezpieczne ruszył w jego kierunku.

- Niech siła jego ramienia i potęga jego młota prowadzi wasze ścieżki Wielebny - przywitał się ze znajomym Ambrosio.

- Chwała mu na wieki. - odpowiedział raczej nie zdziwiony widokiem młodego druida. Szczególnie po tym co widział dzień wcześniej w karczmie gdzie towarzyszył Friedrichowi nieznany Gerchartowi Nors.

- Co tu porabiasz chłopcze? - zapytał wciąż ciekaw motywów jakimi kierował się młody uczeń Ambrosia - Czyżbyś zamierzał wziąć udział w tej dość nietypowej aukcji i gdzie podział się twój znajomy, w którego towarzystwie widziałam cię wczoraj?

- Zaledwie jako obserwator Wielebny. - odpowiedział uprzejmie choć z dystansem Friedrich - Mój przyjaciel był bardzo miły by pokazać mi to… jakże interesujące miejsce. Przyznam, że wasz widok również mnie wczoraj zaskoczył. Naprawdę, jesteście otwarci na wiernych, Wielebny, i wielce to “cenię” w tym bezbożnym miejscu.

- Ja po prostu spełniam swoje obowiązki. - odparł spokojnie - Podejrzewam jednak, że przypadek tej dzikuski interesuje nas z dwóch zupełnie innych powodów dziecko. - przenikliwie spojrzał na dużo od siebie młodszego mężczyznę - Moich intencji można się domyślać. Z resztą nie są one żadną tajemnicą. - wzniósł na chwilę oczy ku niebu - Co zaś tobą kieruje? Daruj tylko prosze sobie te formalności, że nauka i chęć poznania, bo to oczywiste. Nie mydl mi też mego jedynego oka i obu mych pomarszczonych uszu. Może jestem stary. Nie jestem jednak głupi. Choć i tężyzną zawstydziłbym pewnie niejednego młodziaka. - ani mimika ani ton głosu nie zdradzały choćby na chwilę nawet odrobiny dowcipu - Z tego co zauważyłem to zdecydowanie bardziej interesuje cię świat flory aniżeli fauny.

Mag pokiwał głową i uśmiechnął się czarująco.

- Rzeczywiście, możemy odpuścić formalności. Proszę mi mówić Friedrich, Wielebny. W końcu, co czyni “chłopca”, “chłopcem”? - zapytał kładąc nacisk na ostatnie słowa. Lekki, ale wyraźny. Następnie zachęcił kapłana gestem do przechadzki - Przyznam, że lepiej mi wyrażać myśli w ruchu, nie sądzisz?.

Stary kapłan przytaknął krótkim ruchem swojej łysej glacy. Zakładając ręce za sobą ruszył powolnym krokiem.

- Nim coś powiesz spytam cię o coś jeszcze. - podjął ponownie rozmowę nim to zrobił blondyn - Przy okazji ostatniego spotkania odniosłem wrażenie iż wielce bogobojny z ciebie chłopak. - zauważył - Wczoraj zaś dostrzegłem cię w towarzystwie bliżej nie znanego mi Norska. Zdajesz sobie chyba sprawę z tego jak nieokrzesany to naród i jak często ich ścieżki prowadzą w niewłaściwą stronę? - patrzył pytająco dumając nad tą sprzecznością zachowań i zdarzeń. - Co więc taki jak ty? Robił z takim jak tamten?***

Młodzik się uśmiechnął tajemniczo i odpowiedział prosto z uśmiechem w głosie.

- Oczywiście, z chęcią udzielę odpowiedzi na trapiące duszę niepewności jednak nim to uczynię chciałbym zamknąć pewną sprawę i odpowiedzieć kompleksowo.

Co ciekawe, magister zaczął prowadzić kapłana poza największe skupiska ludzi na targu. Na obrzeża, gdzie niewiele się działo.

- Jakie są dokładnie wasze zamiary Wielebny wobec reprezentantki lokalnego, rdzennego plemienia ludzi? - zapytał łagodnie.

- A cóż to za zwyczaje aby na pytanie odpowiadać pytaniem? - z nieco pochmurną miną odparł wierny sługa Młotodzierżcy. Choć uczeń Ambrosia po raz kolejny wystawiał cierpliwość kapłana na próbę, ten starał się zachować pełen spokój.

- Zaoszczędzimy na czasie, Wielebny. Drastycznie. - odpowiedział nader poważnie młody adept - Jakby nie patrzeć to najcenniejsza z walut.

- Masz całkowitą rację chłopcze. - kapłana wciąż dziwiła ta postawa dużo młodszego od siebie adepta. Gerchart miał wrażenie, że chłopak po raz kolejny zapomniał z kim rozmawia. Nie byli kolegami. Póki co łączyły ich postacie magistra Ambrosia i ów Amazonki. Tyle. Mimo to jednooki duchowny wciąż pozostawał niewzruszony i spokojny niczym morze w bezwietrzny dzień.

- Odpowiedz wpierw więc na postawione przeze mnie pytania. - sprawa była dość prosta. Prócz dzielącego ich wieku różniła ich również pozycja jaką obaj zajmowali w hierarchii społecznej. Kapłan nie zamierzał ustępować młodzianemu druidowi. Spokojnie szedł z założonymi za plecami rękoma.

- Czas… - dodał - To niezwykle ważny aspekt naszego życia. W tym zaś momencie nie mamy go zbyt dużo.

- W istocie. - odpowiedział z lekkim uśmiechem młodzieniec o uprzejmym głosie [/i]- Choć prosiłbym o nie nazywanie mnie chłopcem. Bardzo bym to docenił. Mam swoje powody.[/i]

- Czy mogę mówić otwarcie i szczerze, bez groźby reperkusji? - zapytał z nadzieją przechodząc w swych słowach do języka klasycznego, by dodać już bardziej formalnie.

- Albowiem, zgrzeszyłem Wielebny. Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem…

Sakrament spowiedzi i jego... tajemnica.

Byli już blisko obrzeży i populacja ludzka zmniejszyła się drastycznie. Mimo to, młody mag nadal prowadził duchownego.

- Skoro aż tak zawadza to twojej osobie. - odparł nie widząc w tym nic trudnego. Dziwiło go jednak co tak wadziło młodszym od niego mężczyzną w tym grzecznościowym zwrocie.

~ Kompleksy? Uraz z dzieciństwa? ~ nieco zastanawiał nie miał jednak póki co ani czasu ani ochoty zgłębiać tego tematu.

- Obawiam się, że powinniśmy już wracać. - stwierdził widząc jak bardzo oddalili się od placu, na którym miało dojść do aukcji - Swoją drogą. Obrzeża to niezbyt stosowne miejsce na spowiedź. Nie uważasz? - stanął i patrząc się na młodego druida odwrócił się bokiem zachęcając do drogi powrotnej.

- Oczywiście. - odpowiedział w klasycznym Friedrich - Zawsze możemy omówić sprawy w innym terminie. Rozumiem, że jesteście zajęci Wielebny. Moja sprawa jest nieistotna. Jeszcze będzie czas, choć na ten moment w waszym towarzystwie, tym miejscu i czasie nic nam tu nie grozi.

- Nie wątpię. - odparł w pełni spokojny o swój los jak - Powiedz jednak. Czy twojemu życiu grozi niebezpieczeństwo i skoro zamierzasz wyznać grzechy pokornemu słudze Sigmara czemu nigdy wcześniej nie widziałem cię na nabożeństwach? - zapytał nieco jednak zatroskany o los blondyna - Sądziłem, że magowie życia oddają cześć innym bóstwom. Starszym i bardziej pierwotnym. Skąd więc u ciebie taka postawa?

Friedrich uśmiechnął się lekko spoglądając na kapłana badawczo.

- W istocie. Jednak czym różni się Sigmar od Ulryka? Randal od Handricha? Shallya od panienki Rhyi. Jej i Tala kult od wierzeń Starej Wiary? Gdzie jest różnica i czym ona jest i skąd się bierze, a przede i nade wszystko jakie są punkty wspólne we wszystkim? Jakby nie było mówimy tylko o naszym ukochanym Imperium… Bogów jest więcej poza jego granicami.

Z każdą chwilą okazywało się, że nie tylko wiek i profesja różni obu obywateli Imperium. Gerchart był starszym, poukładanym mężczyzna, który ponad wszystko cenił sobie ład, odpowiedzialność i wojskową dyscyplinę. Nie lubił rozpoczynać kolejnych spraw czy tematów nie zamykając uprzednio wcześniejszych. Friedrich natomiast w tej sferze zdawał się być lustrzanym odbiciem spokojnego na ogół kapłana. Wrzała w nim młodzieńcza krew. Był mocno ekspresyjny i czasami zbyt wiele mówił. Zdawać się mogło, że czasami nie do końca ważąc słowa. Skakał on z tematu na temat niczym konik polny pośród gęstwiny stepów Kislevu. Jego raczej ekstrawertyczne usposobienie w konfrontacji z raczej odludna pracą pomiędzy sadzonkami i pędami przeróżnych bliżej nieznanych Gerchartowi roślin tworzyły mieszankę wybuchową. Pokłady energii musiały kumulować się w nim w trakcie badań które prowadził zapewne w odosobnieniu. Znajdowały zaś one upust w momencie interakcji z innymi przedstawicielami jego gatunku. Tak różnił się on od Zachariasza, który o dziwo w tej sferze przypominał Gercharta. Obaj zakonnicy raczej milczeli i nim otworzyli swoje usta po trzykroć rozmyślali nad sensem wypowiadanych przez siebie słów. Tak z resztą miała większość łysych piewców słowa Sigmara. Friedrich natomiast był druidem, czarodziejem tradycji życia. Wielbił, korzystał i szanował on egzystencje w zupełnie inny sposób niż czynił to jednooki weteran. Co jednak ucieszyło Gercharta. Wyrażał on raczej pozytywne emocje związane z Imperium i jego dziejami.

- Widzisz. - odparł na dywagacje ucznia Ambrosia, które zaś wynikały z jego niepełnej wiedzy. Nie dziwił się mu jednak. Pochłaniała go nauka i chęć poznania. Nie bywał więc zapewne na katechezach w trakcie, których większość z jego zagwostek zostawała wyjaśniana.

- Jak bywał byś na liturgiach i uważnie słucha czytań. Łatwiej byłoby ci dostrzec te nieraz subtelne różnice. - zauważył mówiąc raczej mentorskim tonem. - Tak jak jednak wcześniej mówiłem. To nie miejsce i pora na dyskusję teologiczne. Jeżeli naprawde tak interesuje cię duchowa strona naszego życia to zaprosić cię mogę na prywatna audiencję w świątyni najwyższego Sigmara bądź na msze w trakcie, których mam nadzieję, że odnajdziesz odpowiedzi na swoje pytania. Pytanie tylko czy wtedy choć na chwilę zamiast dużo mówić będziesz umieć uważnie słuchać. - spojrzał pytająco na chłopaka. Tak jak zazwyczaj robili to nauczyciele nakierowujący swojego ucznia na rozwiązanie łamigłówki nie podając mu na tacy gotowego schematu działań.

- Jedna jest jednak rzecz, która te wszystkie a na pewno większość wierzeń łączy. - zrobił chwilę przerwy by dać możliwość młodzieńcowi na połączenie wszystkich punktów - Jest to mianowicie wrogość względem spaczenia, względem tego co tak ostatnio tobą wstrząsnęło. To zaś chyba jest najważniejsze. - zauważył - Świat, który znamy powstał zaś w wyniku wielu starć z tym często niewidocznym wrogiem. Największy jednak bój stoczył wielki Sigmar wypędzając z ziem zamieszkałych przez przynależne mu plemiona pomioty wszelakiej maści. To zaś dało podwaliny do stworzenia ukochanego nam Imperium. Gdyby nie ono dziele ludzkości bez względu na rasę, pochodzenie i wyznanie wyglądałyby zupełnie inaczej. Nie będę jednak teraz wdawał się w szczegóły. - powstrzymał się gdyż czuł iż znów zaczyna monolog - Tak jak mówiłem. Świątynia stoi dla ciebie otworem. Wrócimy jednak do tego o czym zaczęliśmy mówić wcześniej. Mów proszę. Zamieniam się w słuch. - otwarta dłonią wykonał gest w kierunku Friedricha ustępując mu niejako miejsca. Łysa głowa zaś nieco nachyliła się nad sylwetką młodego czarodziena tak jakby ten naprawde miał się zaraz zacząć spowiadać.

Młody magister pochylił głowę i uśmiechnął się kącikiem ust od strony targu przez krótką chwilę. Mówił w języku uczonych cicho.

- Zgrzeszyłem myślą, iż nie ma różnicy między nami z Imperium, czy innych ludów. Myślą, że w każdym z nas jest dobro i tylko otoczenie budzi nas zło. Tym, że żyjemy w świecie nierówności i konfliktów, ludzi u władzy, świeckiej i duchowej którzy patrzą zaślepieni we własną korzyść i przyjemność pławiąc się we władzy do której nie mają prawa, ani tym bardziej umiejętności. Władzy którą zdobyli przelewając krew niewinnych i pławiąc się w niej gotowi są zdradzić i niszczyć byleby utrzymać władzę. Wszak objawem wszelkiego życia i temperamentu człowieka są wiatry magii które obmywają świat, a wiatry podążają za myślą. Skupiają się w miejscach i wokoło ludzi pragnących, a nawet nadają rzeczom świadomość.

- Zgrzeszyłem myśląc, że wszelkie zło bierze się z ułomności żywych wywołanej samolubnością innych. Samolubności która w nich budzi samolubność. Te mroczne myśli i pragnienia które nie w nas są, lecz są nam narzucane przez niegodziwości innych przekonanych w swojej ułomności o własnej wyższości. Pycha, chciwość, manipulację, własny zysk kosztem innych, kłamstwa i pożądliwości. Wszak nors nie różni się od araba, a arab od imperialczyka. Tędy wierzę z nadzieję iż Amazonki jako lud nie są złe, lecz mają to wrodzone dobro wynikłe z braku kontaktu ze spacznią naszego zepsutego społeczeństwa. Tędy w swej naiwności zgrzeszyłem myśląc, że nawet jeśli uległy Arcywrogowi, to tylko w najwyższych kręgach władzy, albowiem ryba się psuje od głowy, a samolubna część wypaczenia naturalnych zasad moralnych rozwijająca się z wychowania i doświadczeń nie lubi się dzielić. Tędy pysznie pokładałem nadzieję, że jest szansa i nadzieja by porozumiewając się z wystawionej na sprzedaż Amazonki nawiązać kontakt z jej ludem i ich poznać, oraz ostatecznie zasymilować. Nauczyć się dziczy od nich i uczyć od siebie wzajemnie życia w tym miejscu dla dobra wszystkich i Starego kontynentu. W swojej głupocie co jest grzechem przeciw Verenie, żywiłem cichą nadzieję, że nawet jeśliby część ich społeczności była wyznawczyniami, to uda nam się poznać wroga na tych ziemiach odciętych od nas i operującego inaczej, by lepiej go identyfikować i zwalczać. W końcu to co znamy najpewniej nie ma tu zastosowania przez brak kontaktu.

- Zgrzeszyłem sprawiedliwą wzgardą dla świeckich i duchownych specjalistów od zwalczania zagrożeń magicznych, którzy w swoim fanatyzmie, upojeniu władzą i bogactwem, oraz pławieniu się w śmierci ludzi mogących wielce przysłużyć się społeczeństwu z przekonań religijnych czy materialnych. Mordujących niewinnych bazując przy tym na zaślepieniu będącym wynikiem ich trawiących od środka grzechów jakże miłym Mrocznej Czwórce. W swoim zwątpieniu dostrzegłem, że to to właśnie wychowanie, środowisko i otoczenie, oraz dążenia grup społecznych co mają władzę by gnębić i grabić innych są powodem tego, że ci którzy co nie mają chcą więcej i nie pozwala im się mieć, nawet najmniejsze cokolwiek, to zakusy Wroga sięgają do ich serc i dusz zwabieni ich cierpieniem. Zatem, ci wybitni panowie w kapeluszach i długich płaszczach, wyrządzają wilczą przysługę nam wszystkim działając w krwawym i władczym zacietrzewieniu tępiąc i strasząc, zamiast edukować i podawać dłoń, a chroniąc tych którzy są źródłem zła i cierpienia, które rodzi mroczne żądze. Chronią tych którzy będąc w niewoli choćby nieświadomej z łańcuchami na szyi, rękach i u nóg pogrążają naszych bezbronnych rodaków w odmęty czeluści. Chronią ich, bo to się opłaca, bo płacą potężne datki i to samo w sobie pokazuje kogo są sługami i gdzie ich prawdziwa lojalność leży i nie, nie jest to po stronie dobrych bogów i naszej rasy.

- Zgrzeszyłem młodzieńczą nadzieją i myślą, że nie droga przemocy, lecz wzajemnej pomocy i zrozumienia, bycia stróżem i opiekunem jest drogą do pokonania Arcywroga. Do pokonania poprzez pozbawienie źródeł pokus i grzesznych potrzeb. Poprzez pokazanie i utrzymanie naturalnego porządku rzeczy. Gdzie nie urodzenie, kasta, czy samozwańczo nadane przywileje i władza, czy wzajemne grzeszne koneksje ku samolubnym potrzebom rozpusty i zbytku, lecz prawdziwe predyspozycje, a za nimi zdolności, umiejętności i wiedza determinują status w społeczeństwie.

Gerchart słuchał w milczeniu kiwając delikatnie głową. Słowa Friedricha niosły ze sobą wielki pokład emocji. Emocji, które w przypadku tak młodych ludzi jak uczeń Ambrosia często brały górę nad rozwagą i logiką.

Młody miał pretensje. Do siebie, do ludzi, do świata i rządzących nim reguł. One zaś wynikały z niezrozumienia przez niego wielu kwestii z pogranicza spraw społecznych, duchowych jak i ekonomicznych. Nie zmieniało to jednak faktu, że chciał na swój sposób dobrze.

- Hmmm… - nieco zadumał chcąc odpowiednio dobrać słowa - Wiele rozterek trapi twoje serce i umysł. - zauważył - Mówisz, że chcesz wyznać swoje winy, że zgrzeszyłeś. Oczekujesz jednak ich przebaczenia młodzieńcze? - patrzył na chłopaka z nieco zagadkową miną - Mianowicie wiesz na czym polega prawdziwa spowiedź? - zapytał nie oczekując jednak odpowiedź. W każdym razie nie tu i teraz. Wolał dać Friedrichowi czas na ochłonięcie i przemyślenie wszystkiego raz jeszcze.

- Na obietnicy i chęci poprawy. - odparł wskazując na najbardziej istotny element tego sakramentu -[i] Jak zaś jest z tobą? Szczerze żałujesz tego co zrobiłeś? - palce u dłoni miał splecione, wzrok łagodny a ton mentorski - Gdyż ja odniosłem wrażenie iż raczej błądzisz jak dziecko we mgle szukając odpowiedzi aniżeli naprawdę uważasz takowe postępowanie za coś niegodnego. - wyznał co dostrzegł - Nie ma w tym nic złego. Sensem życia jest wszak szukanie tej najwłaściwszej ścieżki, którą zamierzamy kroczyć. Trzeba jednak pamiętać iż zło czaić się może wszędzie. W każdym nawet najbardziej trywialnym aspekcie życia. - wzniósł głowę ku niebu chcąc zorientować się jak niewiele czasu dzieli go od spotkania z Amazonką - W każdym razie te wszystkie pytania to bardzo ciekawy temat do rozmowy. Jednak nie tu i nie teraz. Wszak czeka mnie jeszcze spotkanie z tą dzikuską. - zrobił delikatną pauzę chcąc dostrzec ewentualną reakcję młodego adepta sztuki magicznej - [i]Jeżeli zaś nieco cię to uspokoi to zamierzam nawiązać z nią kontakt. Nie omieszkam jednak sprawdzić czy serce jej nie jest przepełnione spaczeniem. Wszak do moich zadań należy dbanie o moje stado. - przyznał zgodnie z prawdą - W każdym razie bez względu na wynik mojego dochodzenia. Chciałbym by pokazała nam gdzie można znaleźć jej wioskę. Poza tym ona jest tutejsza. Jej wiedza i doświadczenie mogły by nam bardzo pomóc. O ile rzecz jasna uda się nam z nią porozumieć. - dodał - Choć ponoć kapitan de Rivera ma ma to jakiś plan. - raz jeszcze spojrzał na nieboskłon - Teraz jednak wracajmy i tak jak mówiłem. Jeżeli wciąż interesować cię będzie rozmowa i chęć poznania meandrów wiary to zapraszam do świątyni.

Młody czarodziej spojrzał na starszego wiekiem kapłana.

- Byłbym niesamowicie wdzięczny za waszą mądrość i doświadczenie Wielebny. - powiedział pokornie.

W myślach natomiast czarodziej zastanawiał się nad tym jak niesamowicie gładko i łagodnie to przeszło. Czyżby Uber był bliższym znajomym Ambrosio niż myślał? Zdecydowanie to był ciekawy prospekt… jak i ustalenie jak daleko sięgała jego herezja… chyba, że jak niemalże każdy wyznawał podwójne standardy. Tak czy inaczej, mógł się przysporzyć sprawie Kolegiów… i choć kusiło go udanie się z nim na targ zobaczyć Amazonkę to wiedział, że i tak to nic nie zmieni w tym momencie, więc po co?
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 23-01-2021, 08:10   #34
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XhwFZWKlhg8[/MEDIA]


XI.362.4.34

Dżungla na południe od portu wyrzutków, Głęboka noc.


Wyszli w nocy, kiedy osada pogrążona była w głębokim śnie. Nocnego koncertu ptaków i gospodarskich zwierząt nie zakłóciły odgłosy kroków prawie tuzina elfich wojowników, którzy bezszelestnie zebrali się na ciemnym rynku, po czym bez chwili zbędnej zwłoki, w równym szeregu przeszli przez główną bramę osady. Strażnik, czujny, ale uspokojony przez jednego z elfów wrócił do swojej drzemki, a wypuszczony przez niego oddział zniknął w czarnej jak smoła ścianie tropikalnego lasu. Ciemność nie stanowiła przeszkody dla starszego ludu, który w dawno zapomnianych wiekach podróżował przez świat, mając za przewodnika jedynie srebrzystą tarczę księżyca, i miriady innych, gwiezdnych pomocników. Księżyc nie dopisał tego dnia należycie, ukrywając niemal trzy czwarte srebrzystego odbicia, Morrslieb zaś, zwany przez elfów Sariour na Yenlui świecił dosyć jasno, pokazując swoją zielonkawą twarz. Gwiazdy zaś, w tą przepiękną noc zimowego przesilenia,objawiły się na niebie w wielkiej liczbie, oświetlając połacie dżungli srebrzystym blaskiem, choć miejscami nieco zielonkawym światłem.

Początkowo szli utartym szlakiem, wydeptanym przez liczne patrole i innych łowców wychodzących niejednokrotnie z Portu, jednak po pewnym czasie teren wyraźnie się obniżył, a kiedy szmer pobliskiego strumyka stał się słyszalny, jeden po drugim, elfy zchodziły z traktu, prosto między gęste krzaki, pozostawiając po sobie jedynie kołyszące się przez chwilę liście i ślady obuwia na ścieżce. Krok za krokiem, posuwając się od cienia do cienia, wojownicy parli naprzód, wzdłuż strumienia. Miejscami schylali się, przeciskając się pomiędzy wiszącymi lianami czy zawijasami korzeni drzew, które niczym rozwarte pazury jakiejś dzikiej bestii wbijały się w grząski i wilgotny grunt leśnego poszycia. Ptaki, których obecność elfów nie spłoszyła, dalej koncertowały w najlepsze. Nogi, chronione przez wysokie, skórzane buty ślizgały się nie raz w grząskim błocie, wilgotnych i ociekających od sperlonej rosy korzeniach, pnie drzew, zmurszałe, pokryte listowiem, mchem i zielonkawymi, śliskimi glonami nie dawały oparcia. Dżungla odkrywała czasem tu i ówdzie jakieś większe i bezpieczniejsze polanki, zacisznie skrywane w zakolach strumyka, a czasem zasłaniała wszystko całunem ciemności. Smugi księżycowego światła, i cienie rzucane przez gałęzie wysokich drzew zlewały się i przemieszczały, i nawet wyczulony elfi wzrok musiał ustąpić pola bezlitosnej naturze. Schyleni nad tropem, okutani w płaszcze, opończe i wełniane chusty, którymi osłaniali swoje pomalowane w ochronne barwy maskujące twarze, z kołczanami pełnymi strzał i łukami napiętymi, brnęli jednak w zdawałoby się jeszcze bardziej dzikie i prymitywne obszary lasu. Ten zaś zdawał się ich pożerać, atakować wilgocią, ciemnością, zgubić ich w swojej liściastej pułapce. Daremnie jednak, bo nie dało się oszukać elfich zmysłów i wiedzy księżycowego ludu.
Ekthelion spojrzał w górę, i podniósł rękę, patrząc wzdłuż niej. Palec wskazujący i kciuk umieścił pomiędzy dwiema, widocznymi dla niego gwiazdami,Starą i bardzo prostą, nawigacyjna sztuczka, przydatna w nocnym marszu. Następnie szybko ruszył dalej, bezbłędnie kierowany coraz głośniejszym szumem wody i wyczuwalnym zapachem wody, wychodząc po chwili na niewielką polanę. Świtało już kiedy dotarli na miejsce.

Wodospad.

[MEDIA]http://i.pinimg.com/564x/b5/12/8d/b5128db9469fb9e9b660ad0ff5429336.jpg[/MEDIA]


Elfy powoli zajmowały pozycję za skałami u stóp wodospadu, pośród gęstych krzaków, skał i za pniami drzew, powoli, ostrożnie bo każdy krok w grząskiej w tym miejscu, pełnej wody i zdradliwej, splątanej roślinności mógł skończyć się źle. Każdy źle postawiony krok mógł zakończyć polowanie, niwecząc godziny przygotowań, nieprzespaną noc i prawie dwugodzinną drogę przez dżunglę. Zagrażał też samemu łowcy, którzy nie raz kończyli ze skręconymi kostkami, zadrapaniami po gwałtownych upadkach, złamaniami, ukąszeniami. Elfy szczęśliwie nie były tego dnia ofiarą. Zwierzęta, tak jak każde żyjące stworzenia miały swoje nawyki i zachowania. Bywało więc tak, że nawet kilkudniowe ślady zwierzyny mogły doprowadzić łowcę do jego ofiary.
Wodopój, tworzony przez niewielkie rozlewisko pod wodospadem zapewniał dużej zwierzynie doskonałą okazję do żeru i nawodnienia się. Tak było i tym razem. Przy wodopoju elfy natknęły się już nie tyle na stado tapirow, wytropione wcześniej, a dwie ich rodziny, z dorodnym samcem na dokładkę. Tapiry uwielbiały wodę do tego stopnia, że aż dwa osobniki, samica i młodziutki samiec taplały się zanurzone niemal do połowy.
Kolejna rodzina, również samica z młodym, pasła się spokojnie przy brzegu, zajadając się rosnącymi na skałach liśćmi jakiejś rośliny. Liście te wpychały za pomocą niewielkiej trąby do pyska ze zwinnością zadziwiającą dla stworzeń o takiej wielkości. Dwie obecne samice były wielkości niewielkiego konia, zaś ich potomstwo przekraczało już rozmiary dorodnej świni, do których to te niezwykłe stworzenia zamieszkujące dżunglę były bardzo podobne. Wielki czarny samiec leżał zaś, niczym pan i władca na ogromnym, płaskim kamieniu, wysmarowanym od błota, którym zwyczajowo wiele zwierząt chroniło swoją skórę od dokuczliwych insektów. Elfi wojownicy nie przyszli tu jednak podziwiać tych zwierząt i ich zachowania. Przybyli, by zabijać. Bez słowa i komendy, podzieleni na pięć strzeleckich par, łuki powoli naciągnęły się do strzału,a groty zalśniły w ostatnich promieniach księżyca. Nie zajęło to więcej niż kilka uderzeń serca. Spokojnego serca, aby ręką trzymająca łuk nie drżała w chwili strzału.

Świsnęły pierwsze strzały wypuszczone niemal jednocześnie, jak na komendę choć ani jedno słowo nie wyrwało się zza zasłoniętych zielonymi kapturami ust.

Pierwsze dosięgnęły swojego celu strzały Tivrala i Nimue. Tivrial posłał swoją strzałę prosto w kłąb dorodnej samicy, ale strzał nie okazałby się śmiertelny. Nimue, najdrobniejsza w oddziale, celowała znacznie lepiej. Czyste, przepiękne trafienie przebiło szyję, spryskując liście pobliskich krzewów szkarłatną mgiełką, i posyłając kwiczące zwierzę prosto w błoto. Krew chlusnęła z przebitych arterii, barwiąc szkarłatem skały przy których się pasła się samica.

Całe stado tapirow ruszyło się w mgnieniu oka, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jakby kierowane jedną wolą. Uciec od tej syczącej, niewidocznej śmierci, dobiec do zbawczej ściany lasu aby zniknąć i ukryć się, jak nakazywał im instynkt.

Kilrath, najlepszy myśliwy w oddziale strzelił młodemu samcowi prosto w kark. Strzał, który mógłby wygrać niejeden łuczniczy, szybki i gwałtowny ruch zwierzęcia zamienił w niezbyt czyste trafienie. Ambrath, który strzelał niemal zza polany, bo ciężka zbroja mogłaby przepłoszyć zwierzynę chybił straszliwie. Wbity i kołyszący się w pniu pobliskiego drzewa zdawał się szydzić z wysiłków elfiego wojownika, który tym razem musiał oddać zwycięstwo swoim kolegom. Tapir runął w busz, na szczęście przebiegając wprost przez strumień i wybiegając niemal na łowców. Zwierzę kwiknęło i gwałtownie skręciło w bok, rzucając się między krzaki, mniej więcej w kierunku, z którego wyszli elfi wojownicy. Kamienie strzeliły z pod kopyt tapira, kiedy przebiegał obok skulonych za skałami wojowników.
Uffial strzelił niemal jednocześnie z Finreirem. Para inteligentów omal nie wypuściła ofiary z rąk, bo Finreir strzelił ewidentnie za szybko, przez co zerwał strzał. Jego wysiłki nie były jednak tak złe jak Ambratha, bo strzała wbiła się w błoto niecałą stopę od celu.
Uffial zaś ładnie trafił pod łopatkę, a strzała, zagłębiona niemal do połowy wpierw powaliła zwierzę, które po chwili jednak zerwało się, łamiąc strzałę i runęło w busz, zostawiając za sobą szkarłatną smugę.
Thairis nie miał talentu do polowania. A jednak to jego strzała, nie towarzyszącej mu Halethy sięgnęła celu. Duża samica, śmiertelnie ranna, kwicząc wyskoczyła z wody, aby podążyć w ślad za ranionym wcześniej tapirem.
Ostatnia para, Ekthelion i Ceylinde strzeliła w czarnego samca. Ten już po trafieniu Tivrala zerwał się z szybkością i zwinnością przeczącą jego opasłej posturze, przez co strzała wypuszczona szybko przez Ceylinde zagłębiła się jego udo. Ekthelion zaś, wyczekiwał aż do ostatniej chwili ze strzałem. Zwierzę biegło przez strumień, rozbryzgując wodę. Potężne mięśnie grały pod czarną, krótką sierścią. Łuk śledził przez sekundę ruch zwierzęcia, i kiedy zdawało się, że tapir wyskoczy ze strumienia, niknąc za skałami, Ekthelion wypuścił strzałę, która zamiast w szyję, jak pierwotnie planował, trafiła zwierzę prosto w komorę, wbijając się pod lewą łopatką aż po brzechwę. Przeciągły pisk wyrwał się z gardła trafionego knura, który krwawiąc, uciekł w busz, w ślad za uciekającymi samicami.
Elfy bez chwili zwłoki wybiegły na polanę, w ślad za ranną zwierzyną, omijając niewielkie jeziorko, przeskakując zdradliwy strumyk. W normalnym lesie łowcom nie spieszyłoby się z pogonią. W końcu śmiertelnie ranne zwierzęta w pewnym momencie padłyby, a krwawy ślad doprowadziłby niechybnie łowców aby dokończyli dzieła. Tu jednak, dżungla z łatwością dawała, jak i zabierała. Trafiona ofiara mogła wpaść w łapy innego drapieżcy, lub padlinożercy. Mogła zagubić się w listowiu tak gęstym, że nawet bystre elfie oczy nie byłyby w stanie jej wypatrzeć. Długie noże błysnęły, krojąc i ścinając w biegu co bardziej przeszkadzające gałęzie i liście. Skórzane buty rozbryzgiwały błoto i wodę, trzaskając czasem gałęziami i poszyciem dżungli,rozwiane w biegu płaszcze czepiały się liści i lian z głośnym szelestem, oddechy biegnących skróciły się, a każdy krok i sus zdawał się męczarnią w ten duszny poranek. Złote promienie słońca przebijały się przez zielony dach dżungli, ukazując feerię barw i krwawą ścieżkę, czarna niczym smoła, pachniała metalicznie, drażniąc zmysły, ale i ponaglając elfy do dalszego wysiłku.

Drzewo, krzew, wykrot, skała, korzeń, drzewo, wykrot, skała...pościg trwał.
Ranione tapiry nie odpuszczały, trzymając się pękającej nici życia do samego końca. Pierwszy padła samica trafiona przez Ufiala, dobrą milę od wodospadu. Wbity grot z każdym ruchem zwierzęcia rozrywał ranę, wylewając całe kwarty posoki. Tapir ruszał się jeszcze, wierzgając, i trzeba było otworzyć mu gardło długim nożem. Uffial przypadł zwinnie, zachodząc tapira z boku,i dobił ofiarę szybko i sprawnie. Bez cienia wahania czy emocji. Poczekał chwilę na Finreira, następnie pobiegł dalej, w kierunku w którym podążył jego dowódca.
Kilrath po pewnym czasie został sam z pościgiem. Ambrath, jak zwykle uparty i nieugięty biegł w kolczudze, która teraz zawadzała okrutnie, nie mówiąc już o tym, że oddech rosłego wojownika spłycał się niemal z każdym krokiem. Łowca jednak wytrwale ścigał zwierzę, które w końcu znalazł, kręcące się nieporadnie na niewielkiej polance. Upływ krwi zamroczył tapira na tyle, by Ambrath mógł spokojnie podejść do niego z nożem, i zakończyć jego żywot. Mocarne, opancerzone ręce elfa objęły szyję zwierzęcia, a nóż wbił się po samą rękojeść w serce stworzenia, które wierzgając, powoli kładło się na ziemię.
Kolejny tapir padł nieco dalej. W dzikiej gonitwie zaplątany w liany pobliskiego drzewa, wisiał w powietrzu, desperacko próbując wyzwolić się z krępujących go, zielonych pnączy. Haletha, zwinniejsza od swojego kolegi dobiegła pierwsza. Rosła wojowniczka przystanęła, wzięła kilka oddechów, uspokajając się po biegu, i naciągnęła strzałę do policzka. Kolejny pocisk dobił zwierzę niemal natychmiast, czysto wbijając się w tył czaszki, kończąc męczarnię zwierzęcia.
Ekthlion i Ceylinde mieli najtrudniejsze zadanie. Biegli prawie trzy mile, w błocku, tnąc chwytające ręce i nogi pnącza i liany. Samiec był silny. Pod warstwą grubej skóry i tłuszczu miał jak każdy samiec plątaninę mocnych mięśni, te zaś wciąż pracowały. Być może Ekthelion nie trafił dobrze w serce, a może strach i adrenalina sama niosła samca do przodu, w każdym razie zmęczył się dopiero, kiedy dotarł nad inny strumień, o stromych skałach, których przesadzić nie mógł. W międzyczasie dobiegł do nich Uffial, zachodząc tapira z boku. Zwierzę padało już na kolana, pokwikując charcząco, barwiąc kamienie ciemną krwią, do końca patrząc na podchodzącego z nożem elfa. Kiedy ostrze Ektheliona opadło, Uffial, dysząc z wysiłku wyciągnął z sakwy róg śnieżnego bawoła, i zadął kilka razy, długo i przeciągle, basowym graniem składając hołd padłej zwierzynie i Kurnosowi. Dżungla zaś, na chwilę zamarła, uciszyła się, aby po pewnym czasie znów rozbudzić się nową kakofonią dźwięków i ptasich śpiewów.


XI.362.4.34. Przedpołudnie, Koślawe skały, 8 mil na południe od Portu Wyrzutków
Tam, gdzie pada zwierzyna, ściągają padlinożercy. Z kakofonii ptasich nawoływań, dało się wyłowić warczenie dwóch, walczących o pierwszeństwo nad padliną stworzeń. Syki i mlaśnięcia jasno i dobitnie sugerowały rodzaj tych stworzeń, zanim pojawiły się w zasięgu wzroku skradającego się aby wybadać sprawę elfa. Dwa dorodne warany leśne, umaszczone w kolorze zgniłej zieleni, o pyskach pokrytych drobnymi kolcami i wyrostkami kostnymi. Pyski tępo zakończone, a paszcza zbrojna w haczykowato zakończone zęby, podobne do piły rozpłatnicy, jak u większości padlinożerców. Warcząc, biły się właśnie o truchło ogromnego ptaka, sądząc po ogromnej masie i niewielkich skrzydłach, nielota. Imponujący dziół, wystający z podobnej do sępiej głowy nie przykuł uwagi Ektheliona tak bardzo, jak błysk metalu w pobliżu dolnej żuchwy dzioba. Wysoka trawa nie pozwalała na bliższą obserwację, a Ekthelion nie zamierzał ryzykować pogryzienia przez najpewniej jeśli nie jadowite, to najczęściej zarażone jakimiś chorobami warany. Naciągnął więc ponownie długi łuk, celując w pierwszego warana. Strzała gładko poszybowała przez wysoką trawę, wbijając się w kark stwora, który skrzecząc i wijąc się na ziemi odpełznął w bok. Jego niedawny konkurent, przestraszony zawinął ogonem i zniknął w gęstwinie.
Ekthelion wyjął nóż i podszedł do truchła. Przez chwilę podziwiał wielkość zwierzęcia, jego wielki, podobny do sępa łeb, z którego wystawał imponujących rozmiarów, haczykowaty dziób. Potem usłyszał kroki. Nadchodzili jego wojownicy. Pierwszy losem padliny zainteresował się Kilrath, który również przystąpił do oględzin z nożem.
- Wyraźne zęby w dolnej szczęce, i ostro zakończony kulmen. To mięsożerca - odparł studiując ptaka.Był nadjedzony i zbyt rozłożony, by dało się określić co go zabiło, co widoczne było dla wszystkich zgromadzonych wokół truchła elfów.
- Nielot - stwierdził Ekthelion odsuwając końcówką noża niewielkie wobec rozmiarów ptaka skrzydło. Kilrath pokiwał głową. Obaj jednak spojrzeli na siebie, jakby pytająco. Kilrath szybkimi ruchami odciął paski mocujące, zostawiając jednak nietknięte sprzączki i klamerki.
W międzyczasie Ekthelion, również ostrzem noża podniósł w górę jedną ze skórzastych łap i głośno opuścił ją na ziemię.
- Może właśnie znaleźliśmy twojego tajemniczego obserwatora, Ceylinde - Ekthelion wstał, czyszcząc ostrze o pióra ptaka. Patrzył na ogromne, umięśnione nogi, przypominając sobie znalezione wcześniej ślady, zbyt głębokie na piechura.
- Siodło oczyścić i zabrać ze sobą. Finreir, pójdziesz do mistrza Ambrosia aby znaleźć jakieś zapiski na temat tego siodła, symboli, zdobień, czegokolwiek co wpadnie Ci w oko - Ekthelion mógł być zadowolony. Nie tylko Kurnos był dzisiaj łaskawy, ale bogowie zsyłają nie tylko dary, ale i przekleństwa. Ciężko było czasem odróżnić jeden dar od drugiego. Finreir kiwnął głową. Stał nad truchłem ptaka, robiąc szybki szkic w dzienniku swojego dowódcy.
- Ma ciężkie pióra. Zbyt ciężkie. Namokłe od wody. A łapy nie mają błon. Tu jest dużo błota, dlatego się w nim zapada. Gdyby tu bytowały, zostałyby szybko wybite. To nie jego teren. Pochodzi z daleka. Bardzo daleka. - Kilrath dodawał nowe uwagi, i choć nie był uczonym, Ekthelion nigdy nie kwestionował jego wiedzy o naturze. Pióro chrzęściło po pergaminie, prowadzone pewną ręką Finreira.
- Sprawdzisz to - Ekthelion rzucił krótko do rysującego magika i popatrzył na słońce - Czas nas goni, jeśli chcemy zdążyć do Portu przed zenitem. Ruszamy! -

XI.362.4.34.

Południe. Brama Portu Wyrzutków w pobliżu Domu Łowców.


Wyszli z dżungli, objuczeni trofeami. Tapiry, z podciętymi gardłami wisiały ze związanymi kopytami na jesionowych drzewcach włóczni. Ekthelion zaś, który wcześniej przepłoszył oba warany zdobył kolejne dwa trofea. Padlinożercy ciągnęli nie tylko do leżącej nieruchomo w krzakach zwierzynie. Kilka bardzo głodnych jaszczurek, nie znając najwyraźniej elfiego zapachu podeszło bliżej. Za blisko dla Ektheliona, który wpierw ustrzelił jednego który prawie wbił się w dyndającego na drzewcu włóczni tapira, a przed samym zenitem słońca kolejnego, kiedy prawie wychodzili z dżungli. Jaszczury nie stanowiły jakiegoś znacznego łupu. Mięso padlinożerców było łykowate i miało się po zjedzeniu go najczęściej wielkie pragnienie, które czasem ciężko było ugasić w samej dżungli. Skóra mogła stanowić pewien łup, o ile ktoś akurat szykował sobie jakiś pasek, kaletkę lub oprawę pochwy do broni. Szlachty i ludzi dobrze sytuowanych w porcie akurat nie brakowało, więc Ekthelion nie pogardził również tak drobną zwierzyną, uzupełniającą ich i tak już obfite polowanie.

W końcu oczom wojowników ukazała się strażnica, a potem dom łowców, prosty budynek z drewnianych bali, tak stary jak i cały port i równie malowniczo rozpadający się, a przynajmniej sprawiający takie wrażenie. Holtz wychylał się przez drewnianą barkierkę, znudzony jak zwykle o tej porze dnia.
- Ekthelion! Na Taala! Aż się uginacie od mięsa! Wdepniecie do mnie na moment? - Brodacz pozdrowił wojowników podniesioną ręką.
Ekthelion szanował obu łowców, zarówno sympatycznego brodacza, jak i jego wielkiego jak niedźwiedź pomocnika. Obaj bardzo dobrze też strzelali. Holtz z hochlandzkim muszkietem mógłby być problemem dla regimentu wojska, o ile miałby zapas prochu, kul i jakieś miłe miejsce w górach, na przykład wąwóz lub przełęcz. Guntzman zaś opanował posługiwanie się kuszą do niemal perfekcji. Mocarne ramiona przeładowywały kuszę z taką szybkością, że mógłby mierzyć się na tym polu z większością łuczników. Może nie elfich, ale ludzcy strzelcy mogli jedynie pomarzyć o poziomie traperów.
- Lerg! Przyjacielu. Oczywiście! Potrzebujesz może mięsa? Wieczorem będę miał kilka wybornych steków i nieco skór. Może któraś z pięknych dam wybierze coś na nowe trzewiki? - Ekthelion pozdrowił łowczego, prowadząc oddział w cień, zapewniający nieco wytchnienia od duchoty i słońca, które stało już całkiem wysoko. Jeden ze strażników podał mu bukłak z wodą, i zaczął witać się ze znajomymi, zaprzyjaźnionymi elfami. - Jak tam robota? Kolano nie doskwiera? Lepiej, czy lepiej nie pytać? - zażartował elf. Lubił brodacza a brodacz lubił elfa.
- Lepiej Ekthelionie. Mięso powiadasz? Trzeba to obgadać,to i inne sprawy bo mam też pieniądze. W końcu zapłacili mi za jaszczurkę! Bierzesz teraz swoją dolę? - Lerg musiał bardzo mocno podnieść głos, bo tumult z pobliskiego targu utrudniał normalną konwersację.
Ekthelion oddał bukłak Finreirowi, który wpił się w niego niczym ciele w krowę
- Jak masz gotowe to wezmę, jak nie to przytrzymaj do jutra. Nie spieszy mi się, ale jak są pieniądze, więc jest święto! Co za dzień dzisiaj, nie do wiary! Trzeba to uczcić! Ale, ale, co się tam dzieje, Lerg? Skąd ten hałas? - przekrzyczał hałas i wytężając wzrok, ale pobliskie budynki zasłaniały niemal całe targowisko.
- Amazonka. Dzisiaj ją sprzedają! - odparł Lerg, powoli schodząc ze schodów balkonu okalającego dom kupców - najpewniej zaczynają licytację. Jest tam pewnie z pół miasta. - powiedział już ciszej i mocno uścisnął prawicę elfa.
- W takim razie to musi być wydarzenie warte obejrzenia. Chyba się tam przejdę. Przytrzymaj jeszcze tą sakiewkę, albo przyjdź do nas wieczorem. Wykroimy parę steków, wypijemy wino. Kurnos hojnie obdarował, warto poświętować. Dziś jest przesilenie. Zimowe. Ale go nie widać, bo tu wszystko jest inne. Za blisko słońca - zaproponował elf oddając strażnikowi bukłak, który zdążył już opróżnić się, przekazywany z rąk do rąk przez elfich wojowników.
- Święto? Brzmi nieźle - Lerg pomacał się po swojej brodzie, ale widać było, że chyba obiecał już wieczór komuś innemu - Nie obiecuję, straszny dziś ruch. - uśmiechnął się Lerg i puścił do elfa oko. Ekthelion wiedział, że było to zwyczajowa, grzeczna wymówka. Pewnie szedł wieczorem do jakiejś damy, albo miał inne grzeszki na głowie. Jakie, o to Ekthelion nie pytał, bo samotny myśliwy miał swoje potrzeby. Tak jak pewna wdowa, mieszkająca niedaleko, a która robiła wszystko, aby usidlić sympatycznego brodacza. Obaj też wiedzieli, że o tej porze dnia, i najpewniej aż do samego wieczora, Lerg nie miał zbyt wiele do roboty. Łowcy pracowali najciężej rano, kiedy kończono nocne polowania. Albo późnym wieczorem, kiedy je zaczynali. W dzień można było co najwyżej sprawiać zwierzynę, lub handlować, a to nie zajmowało wiele czasu. Fakt, że Ekthelion zastał Lerga w środku dnia w domu łowców świadczył, że nie wychodzili na żadne polowanie, a jeśli bogate damy przypadkiem nie chciały kupić jednego z egzotycznych stworzeń z jego menażerii, Lerg mógł spokojnie brać cesarskie korony za błogie leżenie na ławce. Elf jednak wiedział ,że kto jak kto, ale Lerg solidnie sobie na takie leżenie zapracował.
- Świeży stek z tapira - Ektelion zebrał swój oddział. Lerg kręcił głową, drocząc się z elfem - Z tymiankiem - kusił dalej elf.
- No to mnie przekonałeś. Ale dużo musi być! - zastrzegł Lerg wchodząc z powrotem na balkon.
- Tymianku, czy tapira? - zaśmiał się Ekthelion - Wszystkiego! - zarechotał Lerg przystępując do dalszej części swojej ciężkiej i odpowiedzialnej pracy tego dnia. Usiadł na ławeczce, wyciągnął nogi, opierając je o drewniany reling barierki i siorbnął z ukrytego pod ławeczką kubka. Ekthelion żałował, że nie mógł poświęcić Lergowi więcej czasu, ale jeśli miał zdążyć na targ zanim te egzotyczne stworzenie którym tak podniecało się całe miasto zostanie sprzedane i ponownie ukryte, musiał się pospieszyć. Nie pragnął brać udziału w licytacji, ale zerknąć na owo zjawisko chociaż raz było warto.

I kiedy oczom jego ukazał się rynek, podwyższenie, na którym stała kobieta, i rozjazgotany tłum, nie ukrywał rozczarowania.
-Normalna, ludzka kobieta.Egzotyczna, przyznaję, ale jest ich tyle szczepów i odmian, że nie zdziwiłbym się, gdyby umaszczenie miała w biało-czarne paski - mruknął w eltharinie do stojącego obok Finreira, który wzruszył ramionami, nie ukrywając grymasu obrzydzenia.Adept skupił jednak wzrok na amazonce, przyglądając się jej nieco dokładniej. Proporcje, kształt głowy, włosy, wszystko było jak najbardziej ludzkie. Oczy zaś...
- Barbarzyńskie zwyczaje. Niewolnikami handlują wyznawcy chaosu, druchii, albo barbarzyńscy norsowie. Przeklęte miejsce! Gdzie jest Imperialna jurysdykcja? Gdzie prawo? - kręcił głową Finreir z obrzydzeniem.
- Daleko, za morzem. Jak wszystko co cywilizowane - wtrącił się Ambrath, gotując się niemal w południowym skwarze upalnego dnia w swojej ciężkiej kolczudze.
- Nie będziemy się w to mieszać. Ceylinde, znajdź na targu zioła do mięsa i aby uzupełnić zapasy. I wino. Ale najpierw masz pójść z Finreirem do magistra Ambrosia. Przy okazji załatwisz co trzeba - podpowiedział Finreirowi Ekthelion, po czym weszli w tłum, niosąc na włóczniach swoją zdobycz. Jak się okazało, pora była najwyższa.



XI.362.4.34.

Aukcja na targowisku.
(podziękowania za wspólną scenę dla: MG,Drathlach, Efcia, Lord Melkor, Marrt, Pieczar)

W tym czasie Friedrich skupił się na mocy. Wejrzał w świat inny niż widziany zwykłymi oczami. Widział barwy eteru jakie przenikają przez fizyczną materię realnego świata. Zebrał się w sobie by uchwycić nieco z niej. Mamrotał cicho zaklęcie jakie miało utkać te ulotne drobiny w pożądany efekt zwany zaklęciem. To było jedno z najprostszych sztuczek jakich uczono młodych adeptów sztuki. Tak łatwe i bezpiecznie jak tylko się dało. Prawie, że psikus w porównaniu do potężniejszych zaklęć używanych na bardziej zaawansowanych szczeblach nauki. Miał jednak trudność by się skoncentrować w tym tłumie ze świadomością, że tuż obok stoją inni a jego strój zdradza wszystkim jego profesję. Ale w tych warunkach nie dało się tego pominąć jeśli się spieszył i nie miał czasu ani miejsca na podchody. Ale udało się. Sam tego swojego zmysłami nie odebrał. Ale oczami eteru widział jak utkane w parę chwil zaklęcie rozprysło się wokół arabskiego kupca. Ten odwrócił się zdezorientowany przerywając rozmowę ze swoim człowiekiem z jakim w pośpiechu się właśnie naradzał. Ochroniarze też byli nieco zaskoczeni nie wiedząc co się dzieje. No ale taki psikus nie mógł zbyt długo zaprzątać ich uwagi gdy wokół toczyła się gra o tak kolosalne stawki.

- To tamten. Ten w kapturze. Magister Życia jak sądze. Rzucił jakiś czar. Mały. - Ekthelion usłyszał swojego doradcę od spraw tajemnych. Ten dość dokładnie zlokalizował co i dlaczego się dzieje no i kto jest sprawcą zamieszania. Teraz jak mu wskazał winowajcę też widział tego zakapturzonego maga z dwoma sierpami za pasem. To jak gruby kupiec odskoczył wydało się nieco bardziej zrozumiałe jeśli w grę wchodziła Sztuka. Dopiero co wrócili z dżungli z polowania na tapiry. Ale akurat w sam raz by trafić na finał tej aukcji gdzie sprzedawano tą dziką kobietę z trzewi dżungli. Stawki do jakich urosła ta aukcja były zawrotne. I coś jak ktoś nie zwlekał do ostatniej chwili to nie zanosiło się by ktoś miał przebić to co rzuciła młoda kobieta w eleganckiej sukni.

- 5 000! Po raz drugi! Ostatnia szansa panie i panowie! - ogłaszczacz wyraźnie przeciągał sprawę podnosząc gorączkę oczekiwania jeszcze bardziej. Publiczność po tak nagłym zwrocie akcji rozglądała się po trójce zawodników jacy dotarli do finału tej aukcji i po sobie czy jednak ktoś z nich się nie objawi nagle z jeszcze wyższą ofertą.

- Interes - powtórzyła Iolanda jakby chodziło o kilka drobniaków rzuconych żebrakowi - nie ma się czym tak ekscytować.

Friedrich był zadowolony, ale nie mógł spocząć na laurach. Poderwał głowę jak porażony i tak trwał chwilę krótką w bezruchu by podejrzliwie zacząć się rozglądać wokoło... najdyskretniej jak umiał oczywiście. Nie było gwarancji, że byli tu magowie… jeśli byli to szansa, że przyczepią go do zawirowań magii była mała. Trzeba było sprawiać pozory czujnego stróża, a nie winowajcy…

Finreir poczuł szum w skroniach i metaliczny zapach, nie dający się pomylić z niczym innym. Spojrzał w niebo, a jasne, świdrujące źrenice szarych oczu elfa momentalnie rozszerzyły się dostrzegając momentalnie to, co dla postronnych było niedostrzegalne. Wiedźmi wzrok, jak nazywali to śmiertelnicy, wykształcał się u każdego adepta, niezależnie od koloru magii, którym się zajmował. Obcowanie z mistycznymi energiami, zdolność do ich manipulacji powodowała, że każdy magiczny przedmiot, miejsce, czy nawet osoba używająca magii, była dla innego magika doskonale widoczna, o ile zachowało się czujność i silną wolę. Zielenie wichru, w różnych odcieniach wirowały nad tłumem, kłębiły się i opadały spiralnie w dół, nieco nieporadnie, jakby ktoś próbował ukryć fakt czarowania.
- Ekthelion! Ghyran! Tha cuideigin tarraingeach an seo! - krzyknął w eltharinie Finreir, wskazując kierunek i zaczął przeciskać się przez tłum, prowadząc resztę oddziału do miejsca, w którym zobaczył maga jadeitu.

Ekthelion, zmęczony kilkugodzinnym polowaniem w pierwszej chwili chciał powstrzymać Finreira, z drugiej zaś strony ufał w jego umiejętności i wiedział, że jego podkomendny nie zawracał by mu głowy błahostkami. Sprawa musiała być poważna, skoro angażował uwagę całego oddziału.Ruszyli przez tłum, który zachęcany okrzykami w eltharinie, a czasem i jakimś losowo wybranym przekleństwem w eltharinie rozstąpił się. Być może zdarzyłby się ktoś bardziej krewki których mogłyby takie okrzyki oburzyć, lub podburzyć, jednak widząc prawie tuzin wojowników, odzianych i wyekwipowanych jak na wojnę skutecznie studził ich emocje i zapał. Tym bardziej, kiedy widać było błoto i krew na ich rynsztunku i ubraniu, jak po bitwie, choć widać było, że dopiero wrócili z polowania. Długie łuki i spiczaste tarcze wisiały na plecach, miecze kołysały się przy pasach, a na jesionowych włóczniach, trzymanych na ramionach niczym żerdzie łowieckie wciąż wisiały upolowane tapiry. Dwa łuskowate jaszczury wielkości psów zwisały z ramienia Ektheliona, który patrzył na całe zamieszanie z widocznym znudzeniem. Kiwnął jedynie głową do wielkiego, barczystego, odzianego w kolczugę elfa, który zdjął hełm, uwalniając kaskadę rudych włosów. Hełm, spiczasta barbuta zwieńczona końską kitą powędrowała pod ramię, odziane w widoczną spod tuniki długą i ciężką kolczugę.

- Que! Elui! - rzucił szybką komendę w eltharinie, a ubłoceni, ze zmęczonymi od długiego, ale wyraźnie owocnego polowania wojownicy, sprawnie zrzucili swój łup na ziemię, uwalniając długie włócznie, podłużne tarcze i otoczyli swojego przywódcę zgrabnym kordonem, patrząc chłodno na tłum plebejuszy, którry nieufnie, z obawą, rozstępował się przed nimi. Sam barczysty zaś wyłapał jakiegoś wystraszonego marudera z tłumu, i widać było, że indaguje go co do wydarzeń które przed chwilą miały miejsce, aby przekazać je po chwili swojemu dowódcy. Ten, z nudów taksując scenę i amazonkę, po wysłuchaniu raportu rudowłosego, z wyraźnym zdziwieniem spojrzał na kapitana i pokręcił z dezaprobatą głową.
Finreir, którego źrenice wypełniły już niemal całe gałki oczne, zamieniając oczy w dwie czarne, bezdenne czeluście które przydawały magikowi nieco upiornego apanażu, taksował całą scenę wyławiając z tłumu postać w zielonej szacie. Wzrok ten, świdrujący, oskarżycielsko zatrzymał się na odzianej na zielono postaci Friedricha.

- Chłopcze… - Finreir usiłował rozpocząć konwersację z magiem jadeitu ale Ekthelion powstrzymał go gestem ręki.

- Elui`len Finreir. Jeszcze zdążysz się rozmówić z tym adeptem. Kapitanie de Riviera, moja pani, panie i panowie, przepraszam za to niewielkie zamieszanie. Możemy kontynuować? - Ekthelion kiwnął głową pozdrawiając zgromadzoną szlachtę ale jego wzrok spoczął na śniadoskórej estalijskiej szlachciance.

- Moja pani, jeśli powód, dla którego chcesz nabyć owe stworzenie jest inny niż obu twoich konkurentów, służę sakiewką - Ekthelion ukłonił się, uśmiechając.

- Friedrich, lye? - odpowiedział spokojnie elfowi i zadał pytanie młodzieniec w szatach Kolegium Jadeitu. Jego elficki był jawnie łamany i daleko mu było do perfekcji, ale pytanie pozostawało aktualne w swej prostocie... “Ty?” w formie grzecznościowej.

- Elfy, co tu się dzieje?! - Skomentował skonfundowany sytuacją Bertrand.

- Wnoszę o krótką przerwę! - zawołał w stronę Tramiela.

Elfy wkroczyły na scenę aukcji z impetem odwrotnie proporcjonalnym do ich legendarnej subtelności i dyskrecji. Przybicie uzbrojonego tuzina wojowników na plac może mogło jeszcze ujść uwadze postronnych skoncentrowanych wokół głównej sceny i rozemocjnowanych kibicowaniem swoim faworytom w tej aukcji. Ale nie dało się przegapić przebicia się przez ten tłum równie dyskretnego jak pancerna pięść uderzająca w taflę wody. Powstało więc całkiem spore zamieszanie, wszyscy biorący udział w tej aukcji czy nawet im tylko kibicujący z niemałą konsternacją spoglądali na przybycie uzbrojonego oddziału elfów co wyglądały jakby szły albo wracały z wojny. Dlatego powstał z tego powodu nie mały tumult i zamieszanie. Ekthelion zaliczył niezbyt przychylne spojrzenie od niejednej osoby. Zwłaszcza dwóch dotychczasowych oponentów co było w czołówce stawki nie patrzyło przyjaźnie jak zwrócił się do kobiety jakiej stawka w tej chwili była górą.

- Dobre pytanie. - Tramiel jaki stojąc na scenie miał pewnie najlepszy wgląd na całość sytuacji musiał usłyszeć co mu krzyknął bretoński szlachcic. Spojrzał na głównych zawodników jacy pozostali w szrankach. - Mili państwo prosiłbym o zachowanie porządku aukcji! Czy pani w pięknej sukni i panowie Baszir i de Rivera prosicie o przerwę? - zapytał stojących poniżej zawodników.

Tłuszcza może i rozstąpiła się przed zbrojnych, którzy tak bezpardonowo przerwali całą licytację, ale nie stojąca w pewnej odległości od sceny i aktywne licytująca baronessa jak i nie jej ochrona. Nie była może liczną, ale gotowa do obrony swojego suwerena. Bacznie obserwowali poczynania długouchych.

- Pani baronessa de Azuara ! - Rzucił w stronę
Tramiela wysoki, szczupły mężczyznę, który towarzyszył Iolandzie.

- Aukcja i tak została przerwana - baronessa de Azuara stwierdziła rzecz oczywistą. - Każdy przegrany będzie miał powód skargi. Pięknie to zostało rozegrane - potoczyła wzrokiem po czwórce mężczyzn.

- Chwileczkę, chwileczkę. Jeśli nie chcesz pani przerywać to kontynuujemy! - Tramiel zawołał pogodnym tonem klaszcząc w dłonie by w ten symboliczny sposób zwrócić na siebie uwagę.

- W takim razie kontynuujemy! 5 000! 5 000 po raz drugi! Ostatnia szansa mili państwo! Ostatnie szybkie bicie serca! I jeśli nie pojawi się żaden śmiałek to ta piękna baronessa de Azuara stanie się nową właścicielką tej wspaniałej, dzikiej Księżniczki Dżungli! - ogłaszacz zaczął od miejsca w jakim mu przerwano.

- Dobrze! Nie widzę chętnych, nie słyszę większych stawek! W taakiimm raazieee… Paanieee i panowieee! 5 000 po raz trzeci! Sprzedane! Tak jest proszę państwa, 5 000 po raz trzeci i sprzedane! Ta o to piękna Księżniczka Dżungli zostaje sprzedana tej pięknej milady Azuara za 5 000! - Tramiel ogłosił finał tej pasjonującej aukcji gdy do gry nie weszła żadna nowa stawka jaka by mogła przebić to co zaoferowała estalijska baronessa. Sam podszedł do skraju sceny stając naprzeciwko estalijskiej szlachcianki.

- Prosimy na scenę! Proszę tutaj milady, tu są schody! Zapraszam serdecznie! - ogłaszacz podszedł do brzegu sceny pełniąc rolę przewodnika którędy Estalijka mogła wejść na scenę. Stojący tam strażnicy odsunęli się aby ona mogła wejść na scenę po czym serdecznym gestem zaprosił ją na środek sceny gdzie czekała związana Amazonka będąca na uwięzi jednego ze strażników i ubezpieczana nieco dalej przez dwóch kolejnych.

- Tak jest! Brawa proszę państwa! Brawa dla tej odważnej i pięknej milady! Napatrzcie się póki jeszcze macie okazję na tą Księżniczkę Dżungli! - zawołał ogłaszacz i widownia niczym w prawdziwym teatrze rzeczywiście nagrodziła zwycięzcę burzą oklasków w podziękowaniu za ten wspaniały i emocjonujący spektakl. No a sama zwyciężczyni miała okazję podejść do Amazonki i pierwszy raz zobaczyć ją z bliska. Młoda kobieta o egzotycznej urodzie i takichże ozdobach obdarzyła ją nieufnym spojrzeniem.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 23-01-2021, 11:14   #35
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post powstał przy współpracy wszystkich osób biorących udział w rozgrywce. Dziękuję

Kapłan stał z boku nie widząc sensu ny dołączać się do teatrzyku, który odbywał się na tej dość specyficznej scenie.

Zaskoczyło go jednak to jak wiele dość różnych postaci kręciło się wokół kapitana co rusz wręczając mu kolejne sakwy. Spośród tej gawiedzi nie znał nikogo poza młodym, aż nadto buńczucznym czarodziejem i samym kapitanem. Sylwetki pozostałych może nawet kojarzył ale tylko i wyłącznie z widzenia. Nie byli wszak oni wiernymi, których widzieć mógł w trakcie liturgii.

Mnich spodziewał się, tego że aukcja wzbudzi wielkie zainteresowanie możnych tego miasta. Liczył jednak, że kapitan wspierany przez hrabinę i tajemniczych znajomych wygra.

- Psikus. - szepnął do siebie. Mimo to stał niewzruszony obserwując dalej to jak rozegra się dalej całe to wydarzenie.

Iolanda niezbyt miała ochotę wchodzić na scenę. Ale taki tu widać był zwyczaj. Korzystając z pomocnej dłoni ogłaszacza wstąpiła na podwyższenie. Przez chwilę przyglądała się skrępowanej kobiecie. Na dokładne oględziny przyjdzie czas później.
Swój wzrok przeniosła najpierw na Tramiela.
- Wcale udana licytacja - wyraziła uznanie.
Następnie na elfa, który zaburzył ten cały spektakl, a później na tłum, który wiwatował. Motłoch cieszył się tak jakby to on sam wygrał tę licytację.

~ Kim ona jest? Skąd dysponuje tak wielkim majątkiem? ~ zastanawiał się bacznie obserwując ceremonię przekazania wylicytowanej kobiety ~ Czy również ma zamiar udać się na wyprawę? Oby.


Mag natomiast miał inne myśli. Kimkolwiek ta kobieta była… była szalona. Nie słyszał nigdy o niej, a o ludziach z taką górą monet się słyszy… zna ich każdy. Ten nieoczekiwany bieg wydarzeń działał na niego pobudzająco.

Widać było w oczach kolegialnego adepta również ten błysk świadomości i wiedzy. Tą ukrytą starającą się wyrwać na zewnątrz drapieżną inteligencję i ten jakże intrygujący lekki uśmieszek.

- Panie Tramiel - baronessa odezwała się do ogłaszacza gdy już tłum nieco ochłonął - zgodnie ze zwyczajem powinna teraz wpłacić zadatek. Żeby jednak nie miał pan poczucia, że chcę pana oszukać wpłacę dziesięć, a nie jak to winno być pięć procentów całej sumy.

- Oh nie nie, bez pośpiechu, takie rzeczy załatwiamy w biurze. Po co kusić chciwe oczy prawda? Zapraszam milady do biura. - Tramiel machnął dłonią jakby z niechęcią rozmawiał o finansach, zwłaszcza tak bardzo publicznie. Wskazał gestem na całą widownię jaka obserwowała scenę no i naprawdę widać stąd było cały plac. Tych niedawnych konkurentów co stali najbliżej sceny i mieli teraz mocno niezadowolone miny jak i ledwo zarysowane sylwetki gdzieś na drugim krańcu placu. Dlatego ogłaszczacz wskazał na zaplecze sceny które było urządzone podobnie jak chyba większość scen teatralnych. Tam widać było jakieś czekające osoby które do tej pory obserwowały scenę zza kulis.

Iolanda ruchem ręki kazała pozostać swoim ludziom na miejscu i ruszyła za mężczyzną. *

***

Za kulisami
- Proszę za mną milady. - Tramiel wydawał się właściwą osobą na właściwym miejscu. Jak chciał mógłby pewnie pełnić rolę kamerdynera w domach dobrze urodzonych bo ogłady i manier mu nie brakowało. Pewnie poprowadził estalijską baronessę za scenę, zeszli z jakich schodów i przeszli korytarzem obok jakichś drzwi.

- A to właśnie pan Svenson, dzielny myśliwy który schwytał naszą Księżniczkę Dżungli. - Mark przedstawił mężczyznę który do tej pory obserwował widowisko zza kulis a gdy ruszyli na zapleczę zrównał się razem z nimi.

- Dobry psze pani. - wydawało się, że nie dorównuje Tramielowi pod względem obycia ale jednak jakiś respekt przed błękitno krwistymi chyba jednak czuł.

- To zapraszam do biura. - Mark otworzył jakieś drzwi i okazało się, że to jakiś gabinet. Z biurkiem, stołem, jakimś regałem. Czekało tutaj już dwóch mężczyzn. Jeden wyglądał jak jakiś kupiec kolejny był chyba skrybą bo siedział za biurkiem i kartką papieru. No a przed drzwiami stał jakiś strażnik ale nie robił gościom żadnych trudności.

- Pozwólcie państwo, że przedstawię. - Mark wziął na siebie obowiązki przedstawienia sobie towarzystwa. - To jak wiadomo Herr Svenson, dotychczasowy właściciel Amazonki. - przedstawił kogoś kto wyglądał na skrzyżowanie rozbójnika i trapera. - To Herr Anderson, reprezentuje interesy samej aukcji. A Klaus spisze warunki umowy. - szybko wskazał na tych dwóch co już czekali w biurze. - A to moi panowie milady baronessa Iolanda de Azuara, która wygrała licytację i przybyła sfinalizować umowę i dopełnić formalności. - Tramiel uroczyście przedstawił estalijską szlachciankę i wszyscy mężczyźni w biurze lekko skłonili głowy. Ale czas było przejść do interesów.

- Panowie - Iolanda odpowiedziała podobnym ruchem głowy na przywitanie. - Proszę kontynuować - zwróciła się do "wodzireja" tego całe przedstawia.

- To już tylko formalność. Klaus zaraz napisze nam umowę sprzedaży naszej Księżniczki, milady wpłaci obiecaną sumę, Herr Svenson to pokwituje i koniec. Możemy się rozstać i mam nadzieję, że spotkamy się ponownie na kolejnej aukcji. - Tramiel świetnie kontynuował rolę prowadzącego i sprawnie rozdał rolę w tym sfinalizowaniu umowy. Przedstawiciel aukcji skinął głową na skrybę i ten zaczął zapisywać treść umowy a reszta czekała aż skończy.

- Może coś na zwilżenie gardła? - zaproponował Anderson sięgając do jednej z szaf i pokazując baterię butelek, kubków i kielichów.

Baronessa kiwnęła głową na znak, że się zgadza.

Chwilę to trwało nim Klaus przygotował dokument sprzedaży i pokwitowanie. Jak zwykle obie strony zostały poproszone o podanie swoich danych. Herr Svenson jako osoba plebejskiego pochodzenia miał tych danych znacznie mniej od baronessy. A gdy dokumenty zostały przygotowane czas było na sfinalizowanie umowy przed ich podpisaniem.

- A teraz jeśli można czas dokonać wpłaty. - powiedział Anderson przymilnym tonem jakby aż przykro mu było prosić o ten detal. I wszyscy mężczyźni w biurze spojrzeli na jedyną kobietę w ich gronie czekając aż ta dokona owej zwycięskiej wpłaty.

Baronessa musiała posłać po swoją świtę. Sama przecież takiej sumy nie schowałaby pod suknią.
Chwilę trwało nim pojawił się ten sam zbrojny, który zwrócił Tramielowie uwagę jak należy zwracać się do Iolandy.
Czekając baronessa raczyła się zaproponowanym trunkiem.
Joao wręczy w końcu panu Svensonowi obiecana zadatek. Osobisty zbrojny baronessy jednak nie wszedł sam, a w towarzystwie Cesara, co nieco skonfundowało pozostałych obecnych nie przewidujących większej ilości świadków.

- Ależ milady… A reszta? - Herr Anderson co przyjął sakiewkę z pieniędzmi estalijskiej szlachcianki skrupulatnie je przeliczył. Chociaż dla wprawnego widać było, że gdyby wewnątrz były standardowe monety to raczej był zbyt mały na obiecaną sumę. Ale przedstawiciel biura aukcyjnego i tak je skrupulatnie przeliczył. I ze zdziwieniem zapytał Iolandę o resztę tej sumy. Pozostali mężczyźni też posłali jej pytające spojrzenie.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 23-01-2021, 15:16   #36
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Pod sceną
(Pisane przez wyszystkich graczy obecnych w sesji)

- Baronessie musiało bardzo zależeć na tej dzikusce - skomentował zaintrygowany Bertrand do stojącego obok Rivery, zastanawiając się jaka gra toczy się pomiędzy nimi dwojga, czyżby nie porozumieli się?

- Nie mam pojęcia co tu się dzieje. Ani kto za nią stoi. Tego Baszira znam chociaż ze słyszenia. Ale ona? Jest nowa w mieście. Przyznam, że mnie zaskoczyła. Nie spodziewałem się, że dysponuje aż takimi środkami. - de Rivera wydawał się naprawdę mocno zaskoczony gdy aukcja zakończyła się zwycięstwem przysłowiowego czarnego konia. Widocznie nie przewidział takiego obrotu sprawy i teraz zastanawiał się co z tym wszystkim począć. Na razie Tramiel wyprowadził zwyciężczyni ze sceny a po chwili strażnik wyprowadził też i Amazonkę więc została dość pusta scena nie licząc paru widocznych strażników. Ale tłum wciąż na głos komentował taki finał aukcji i może liczył na jakieś końcowe ogłoszenia czy co.

- Spotkałem się z baronową przedwczoraj i mówiła że planuje dołączyć do twojej wyprawy… to ona w dużej mierze namówiła Isabellę na udział. - zmarszczył brwi szlachcic rozglądając się dookoła. Co tu robiły uzbrojone elfy?

Friedrich dołączył do de Rivery udając, że nie słyszał ostatnich słów.

- Panowie wybaczą, ale czy wiadomo coś więcej o tej kobiecie?

- Tak. Wielka niespodzianka. Chyba większa niż ta Amazonka. - de Rivera zasępił się wpatrzony w pustą już scenę.

- Zachowajmy trzeźwy umysł kapitanie. - poradził łagodnie ludzki mag - Wszystkiego się niedługo dowiemy. Nikt nie wydaje takich pieniędzy na błahostkę.

Friedrich się cicho zaśmiał.

- Proszę mi wybaczyć, ale obawiam się że ta kobieta raczej nie jest… powiedzmy, że to nietypowe zachowanie.

- Nietypowe? - Bertrand przeniósł spojrzenie na Friedricha - Nie powiedziałbym, żeby szlachcianka która wydaje dużą sumą na zabawkę była czymś nietypowym… - spojrzał się nieco ironicznie w stronę siostry.

- Baronessa jest niezależną kobietą która lubi odwiedzać egzotyczne rejony i odrzuciła już wielu adoratorów, natomiast myślę że wydając aż taką sumę na tę dzikuskę raczej nie kierowała się tylko jej urodą…. może uważa że będzie ona przydatna w podróży przez dżunglę? - Bretończyk wzruszył ramionami.

Magister pokiwał głową i powiedział spokojnie.

- W istocie Panie de Truville, jednak… jest to duży i nie rozsądny wydatek. Lepszy zysk by uzyskała wchodząc jako inwestorka wyprawy wspomagając tym nasz wysiłek jeśli jej na tym zależy by się udać w dżunglę. Ten zabieg, zakup jest nielogiczny i po dwakroć ryzykowny. Amazonka może uciec i monety idą w błoto, oraz właśnie w tym momencie zrobiła sobie wroga w arabie... Wątpię by był to człowiek który będzie tolerował przegraną. Jedyne co bym przyjął za usprawiedliwienie to przeforsowanie swojego nazwiska jako posiadaczki… ale to dość… cóż, powiedzmy, że jest to dla mnie nierozsądne w tej sytuacji.

Cesar dotarł na targ, gdy zamieszaniu związane z licytacją dobiegało już swojego końca, ale ludzie rozchodzili się po bazarach bardzo powoli jakby nadal w nadziei na ciąg dalszy. Sam podest aukcyjny jednak opustoszał, choć dookoła nadal kłębił się liczny tłum ludzi i nieludzi komentujących przebieg tego najwyraźniej wielce emocjonującego widowiska. Dostrzegł kapitana Riverę z wianuszkiem sług, oraz komando elfów brudnych jakby świeżo z walki tu przybyło. Obok podestu zaś stała świta baronessy w pobliżu niewielkiego budyneczku. Rozpoznał dowódcę ochrony i podszedł do niego. Po krótkiej rozmowie wiedział, już wszystko. Zaraz jednak z budynku wyszedł pisarczyk ze sprawą do Joao. Rozmawiali krótko, a potem zbrojny i Cesar dołączyli do biura.

Młody mag spojrzał na kapitana de Rivera przepraszająco.

- Wybacz kapitanie, naprawdę liczyłem, że wygramy tą batalię. Miałem uczciwą i wielce obopólnie korzystną propozycję. Lukratywną. Jednak teraz wygląda, że będę musiał negocjować z istotą którą już spotkałem jako bezimienną i prawdę mówiąc nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Zależy czy jest coś w stanie zaoferować ona lub jej sponsor co by mnie zainteresowało. Niestety, ale będę musiał poprosić o moją sakiewkę.. . mimo wszystko jestem pozytywnie nastawiony do oddania się pod waszą komendę na wyprawie. Nie wie pan jak bardzo żałuję, że to nie Panu przypadła własność.

- Oczywiście moi drodzy. Bardzo wam dziękuję za pomoc i wsparcie. Będę miał to w pamięci. - zamyślony dotąd kapitan jakby drgnął gdy blond młodzieniec go zagaił. I bez oporów podziękował im obu za to wsparcie oddając z powrotem pożyczone w takim pośpiechu sakiewki.

Zimmer klasnął w dłonie i z czarującym uśmiechem i niegasnącym optymizmem oznajmił.

- Proponuję coś na rozgrzanie. Droga Pani de Truville, Dobra Pani... - ukłonił się lekko Isabelli i Lady Elaine a następnie zwrócił do dwóch mężczyzn - Kapitanie, Panie de Truville. Zapraszam do Przystani Żeglarza na kielich czy dwa czegoś na ukojenie i uspokojenie myśli. Na mój koszt. Drugiej takiej okazji nie będzie!

Po tych słowach Friedrich zerknął przelotnie na elfy zachodząc w głowie skąd w najpewniej dowódcy wzięła się przemożna chęć pomocy finansowej całkowicie obcej kobiecie. Podrzędnej i brudnej, niestabilnej i podatnej na chaos rasy w zakupie niewolnicy… i to jeszcze bez żadnego rozeznania w sytuacji bieżącej z tak odważną deklaracją? Chyba, że… Zdecydowanie… elfy… miały nierówno pod sufitem. Choć może to był tylko ten elf? W końcu do Lustri nie trafiają istoty normalne. Każdy ma ukryty cel. Port Wyrzutków to było miejsce, gdzie najlepsza dzielnica nie równała się dzielnicy perfumiarzy i garbarzy w dużym mieście! Ludzkim! Może go wygnali z Ulthuanu? Magicznego, majestatycznego i luksusowego Królestwa Dziesięciu Wysp? Meh. Zdecydowanie nie jego zmartwienie. Hmm… jakby nie patrzeć… w sumie ta elfka wyglądała całkiem nieźle…

- Dziękuje za propozycję, Panie Friedrichu, choć myślę że nie ma potrzeby byśmy pili na Pana.. koszt - Bertrand poczuł się nieco dotknięty sugestią, że ma skorzystać z okazji picia na koszt młodego czarodzieja.

- Carlosie?

Elfy zaś, równie niewzruszone jak w momencie swojego gwałtownego pojawienia się, zaczęły się zbierać. Wojownicy z powrotem załadowali na swoje włócznie swój łup z łowieckiej wyprawy, a dowódca, po krótkiej rozmowie z czarnookim, ciemnowłosym elfem i barczystym rudzielcem poprowadził oddział gdzieś w stronę portu, przedzierając się, już nie tak gwałtownie przez rzednący tłum. Barczysty stał jednak dalej, obserwując scenę, jakby na coś czekając, a czarnowłosy, i owa “nieźle” dla Friedricha wyglądająca elfka skupiły swoją uwagę na czarodzieju z kolegium jadeitu. Czarnooki elf, kiedy tylko Friedrich złapał swoim wzrokiem elfy, dał mu ręką znak, by człowiek podszedł do nich. Czarnooki elf najprawdopodobniej chciał dokończyć konwersację przerwaną przez swojego dowódcę.

Skoro spektakl dobiegł końca a tłum nieco się rozluźnił. Gerchart ruszył w kierunku zaskoczonego kapitana i bliżej nie znanej kapłanowi gromady.

- Niech Sigmar będzie pochwalony. - przywitał się mówiąc do ogółu - Kapitanie. - tym razem już personalnie odniósł się do osoby samego da Rivery - Widzę, że nie tylko ja nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Kim jest ta kobieta? Wiadomo coś o jej intencjach? Ona również ma zamiar dołączyć do wyprawy w której jak mniemam wszyscy tu zgromadzeni mamy zamiar uczestniczyć. - liczył na choć kilka słów sprostowania wprowadzających go w zaistniałą sytuację.

Bertrand przyjrzał się odzianemu w pancerz kapłanowi. Czarodziej i kapłan Sigmara mają wziąć udział w wyprawie? Robiło się to coraz bardziej interesujące.

- Witaj wielebny, chyba nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać, jestem Bertrand de Truville.

Friedrich skinął głową elfowi i wrócił do sprawy na dłoni którą chciał doprowadzić do końca nim podejmie się kolejnych działań. Nasłuchiwał, przyglądał się z lekkim zaciekawieniem..

- Dziękuję za propozycję panowie. Ale ja tu jeszcze nieco poczekam aż ogłoszą ostateczne wyniki. Zwykle coś mówią jeszcze na koniec. A może się nie dogadają? - Carlos podziękował za te zaproszenie ale na razie chyba wolał poczekać aby się przekonać jaki będzie finał tej zaskakującej aukcji.

- Ta kobieta to baronessa Iolanda de Azuara. A ten brodacz jaki poszedł na scenę to Cezar Arrarte. Ale przyznam, że nie mogę rozgryźć w jaką grę oni grają. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że nie w tą samą co my. - kapitanowi wyraźnie trudno było przełknąć gorycz porażki i wyglądał jakby ze straceńczą nadzieją czekał aż Tramiel wróci na scenę i ogłosi definitywny koniec aukcji.

- No a właśnie wybaczcie mi panowie maniery czy raczej ich brak. Strasznie mnie zaabsorbowała ta aukcja. - Estalijczyk westchnął jakby się otrząsnął z tych niezbyt wesołych myśli i wreszcie jakoś przytomniej spojrzał na trójkę mężczyzn i jedną kobietę jacy od końcówki aukcji zgromadzili się wokół niego.

- Chyba pierwszy raz spotykamy się w takim gronie. Niemniej państwo Bertrand i Isabella de Truville, wielebny Gerhart Uber i magister Friedrich Zimmer. Wszyscy wyraziliście chęć dołączenia do wyprawy organizowanej przez moją wspaniałomyślną i szczodrą patronkę. Mam nadzieję, że spotkamy się wspólnie na jednym pokładzie tej wyprawy. - szlachcic z pewnym opóźnieniem ale dopełnił roli gospodarza przedstawiając sobie całą czwórkę.

Friedrich uśmiechnął się pogodnie.

- Panie de Rivera, pewien bardzo mądry człowiek powiedział mi niedawno, że uczucia mącą umysł i są złem zbytecznym w interesach. Jak pan zauważył, interes jest jeszcze otwarty do ogłoszenia wyników. Pozwoli pan że zostanę z panem służąc swoją sakiewką, gdyby jednak finalizacja umowy nie dobiegła do skutku. Jednak… nadal jesteśmy 600 monet w plecy by przejąć Własność nad Amazonkę jeśli Pan de Truville pragnie z nami pozostać.

Skinął głową Bertrandowi i spojrzał na Gerharta.

- Wielebny wybaczy, czy Świątynia Sigmara mogłaby nas wspomóc tą kwotą jeśli jednak nadarzyłaby się okazja przejąć własność? Nie wiemy, że braonessie będą odpowiadać warunki sprzedaży i jej kruczki. Każda kwota poniżej, obawiam się mogłaby zostać podbita przez naszego jawnie zainteresowanego sprzecznie z wyprawą arabskiego kupca.

Młody czarodziej ujął to delikatnie… nie chciał mówić przecież przy pięknych paniach, że Bashir by zajechał Amazonkę na śmierć patrząc po tych spojrzeniach, mniej czy bardziej dyskretnych, które jej posyłał. Cóż za pogardliwa kreatura w ludzkim ciele ten spasły i obleśny handlarz… kobiety powinno się traktować z odpowiednim szacunkiem.

- Starszy prałat Gerchart Uber. - zrewanżował się wyraźnie wyróżniającemu się ubiorem i manierami młodemu mężczyźnie, któremu asystowała nieco podobna do niego młoda dama. Ubiór i akcent wskazywał iż nie przybyli tu z Imperium a raczej z południowych krain starego lądu. Maniery zaś pozwalały twierdzić, że reprezentują oni raczej wyższe sfery. Nie znał ich jednak. Wyznawali zapewne w innych bogów przez co nie przynależeli do parafii starszego kapłana i nie uczestniczyli w nabożeństwach.

- Obawiam się, że świątynia ma inne potrzeby. - odparł w kierunku młodego czarodzieja - Odwiedziłem ją tuż przed tym całym wydarzeniami aby sprawdzić czy czasem nie hołduje mrocznym siła. Okazała się jednak być czysta. W każdym razie pod tym względem. Skoro zaś nie posiada ona znamion skazy jej sprawa przestaje być sprawą naszego kościoła. - streścił stanowisko zakonu Sigmara - Z resztą wielebny Leorin nie wyraził zainteresowania jej osobą a to on jest moim przełożonym i bez jego wiedzy nie wolno mi podejmować takich decyzji. - sprostował, wyjaśniając poniekąd to jak wygląda kwestia hierarchii w ich świątyni.

Friedrich pokiwał głową chłonąc każde słowo sigmaryty z pełną uwagą, by powiedzieć spokojnie i z głębokim namysłem.

- Rozumiem, że świątynia Sigmara ma palące potrzeby, jednak… Czy jeśli kapitan de Rivera zobowiązałby się na piśmie sporządzić umowę inwestorską na mocy uiścił by zwrot inwestycji z nawiązką. Wszak to kluczowy wysiłek finansowy, a zwrot byłby na rzecz inwestora do rąk własnych, lub jeśliby nie dotrwał żywy powrotu w cywilizowane strony do rąk wskazanej osoby, lub osób, czy organizacji. Zapewniam wielebnego, że z posiadaniem odpowiedniego przewodnika po tych nie gościnnych terenach szanse naszej wyprawy wzrosną w przetrwaniu i szczęśliwego okraszonego zyskiem powrotu. Co więcej, oczywiście, byłaby to umowa inwestorska, a to znaczy, że nadal przysługiwałaby wielebnemu działka za samo uczestnictwo. Podjęcie inwestycji w tym momencie i uczestnictwo osobiste praktycznie przyniosłoby podwójne źródło dochodu, oraz słuszną stopę zysku pewnego zysku na wypadek nieszczęśliwej śmierci uczestnika. W takim przypadku, czy Świątynia Sigmara byłaby zainteresowana poczynieniem stosownych kroków w inwestycji mając stosowne zapewnienie pisemne o pewności zwrotu poniesionych kosztów nawet na wypadek wyprawy niepowodzenia w określonym w umowie terminie? Mam kilka pomysłów na osłodzenie oferty waszemu przełożonemu wielebny jeśli sam czysty i pewny zysk nie był możliwy. Oczywiście najmniejszym, ale bardzo prestiżowym i dochodowym dla Świątyni kosztem ze strony Pana de Rivery. Myślę, że weksel na sześćset monet by osiągnąć aktualną cenę Amazonki z powiedzmy… najwcześniejszą datą jego realizacji za dwa, trzy dni poświadczony waszym podpisem by spokojnie wystarczył i zapewnił czas na zapewnienie prestiżowej pozycji Świątyni Sigmara jako kluczowych Inwestorów ekspedycji jej miłości Wicehrabiny… Nie możemy przecież pozwolić, by Kolegia Magii spiły zdrową część śmietanki zaszczytów i podziwu mieszkańców Portu… to byłoby nie do pomyślenia.

Młody magister nie zwlekał i spojrzał na kapitana Carlosa.

- Czy ta propozycja zabezpieczenia własności Amazonki na wypadek niedoszłego do skutku nabycia przez Iolandę, a co za tym idzie zapewnienie wysokiej szansy bezpiecznego i wysoce owocnego przebiegu wyprawy, a będąca przy tym otwarta na negocjacje indywidualne z Inwestorami jest przez Pana akceptowalna? Obawiam się, że jeśli nie podejmiemy stanowczych kroków Amazonkę zabierze nam sprzed nosa ten spasiony i lubieżny barbarzyńca, a wtedy wszelkie szanse spełzną na niczym.

Friedrich podśmiewywał się w duchu, choć na zewnątrz miał pogodnie biznesową twarz i pewny siebie głos. Zaprawdę, miał głowę do interesów… i nie ważne już było czy baronessa nabędzie, czy nie dzikę kobietę o jakże ponętnych kształtach. Oferta szansy przejęcia Amazonki na wypadek nadarzającej się okazji była obiecująca, bo nic nie narzucała. Oczywiście, jeśli Amazonka zostanie w rękach Iolandy to kapitan całkowicie nic nie tracił. No i wszystko było do ugadania indywidualnie! Przede wszystkim jednak, Zimmer brał byka za rogi pokazując swój dar, trzeźwość myślenia i zachowania zimnej krwi, które to zawiodły podupadłego na duchu i zawiedzionego Carlosa. Sonnenblume dawał mu nadzieję, dawał mu cel, dawał mu poczucie, że jeszcze jest szansa na wygraną i sprawa nie była stracona, bo nie było jeszcze wyników. Zdecydowanie… wychodził daleko przed szereg starając się zmobilizować środki zapewniające pełen sukces jeśli sytuacja okaże się korzystna. Optymistyczna, ale jednocześnie realistycznie nastawiona na realny, osiągalny sukces i osadzona twardo na ziemi postać młodego maga z Kolegium które słynęło z braku zainteresowania sprawami materialnymi patrzył pytająco z cichą nadzieją to na przewodniczącego wyprawie, to na Wielebnego.

Bertrand z coraz większą ciekawością obserwował młodego magistra.

- Jesteś Magistrze widzę biegły nie tylko w sztukach mistycznych ale i też dyplomacji, interesujący pomysł, jeśli nasz wielebny się zgodzi. Miło mi słyszeć, że Świątynia Sigmara Młotodzierżcy jest zainteresowana powodzeniem tej wyprawy, czyżbyś wielebny chciał głosić słowo boże pośród dzikusów?

- Wybacz mi szanowny magistrze, jak jeno szlachcic ubogi i żywota ciężkie, żywot marynarza w chama mnie przerobiły i mi umysłu nie staje by objąć mądrość płynącą z ust twoich. - kapitan przez chwilę zmierzył blond młodzieńca uważnym spojrzeniem od góry do dołu i z powrotem nim się odezwał. A gdy się odezwał to jakby cytował fragment jakiejś sztuki czy poematu do tego skłonił się dworsko przed autorytetem wiedzy i mądrości jaką zdradził się młodzieniec.

- Czekam na koniec aukcji. - powiedział już zwyczajniej i wrócił spojrzeniem do podwyższenia na jakim była scena aukcyjna. Dość opustoszała w tej chwili.

Gercharta od tego gdakania Friedricha powoli zaczynała już boleć głowa. Trzepotał tym językiem niczym przekupka na targu. Tramiel zdawał się nawet ustępować mu miejsca w tej sztuce.

- Kapitanie. - spojrzał na de Rivere, który dopiero co wyprostował się po tym aktorskim ukłonie - Nie wiedziałam, że zaciągnąłeś do załogi adwokata. - mówił z poważną miną a mimo to jego głos aż kipiał od sarkazmu.

- A ty Friedrichu nie myślałaś o zmianie profesji. - spojrzał na młodzieńca - Marnujesz się. Rośliny wszak ci nie odpowiedzą. - nie zmienił tonu choć jego twarz przybrała nieco bardziej srogiego wyrazu.

- Nie dziękuję, Wielebny. Prędzej zajmę się handlem owoców matki ziemi. - odpowiedział spokojnie młody mag - I nie jestem adwokatem i nie chcę być. Nie znam się na przepisach i całkowicie mnie nie interesują, ale pokładam wiarę w uczciwość Handricha i miałem do czynienia z jego wiernymi. Człowiek uczy się podstawowych słówek, ich znaczenia i konsekwencji. Nie znaczy to jednak, że byłbym w stanie spisać umowę. Nie interesuje mnie to.

- To może więc dobrze by było abyś pomyślał nad pójściem tą ścieżką? - zaproponował ni to z ironią ni to na poważnie - Póki co jednak na wyprawie bardziej przyda się nam mag. Nie zmienia to, że wierze w twoje dobre intencje. - mówił znacznie spokojniej aniżeli czynił to blondyn - Jednak tak jak mówiłem. Nie ja podejmuję takie decyzje. Choć mogę zauważyć jedno. Świątynia to nie instytucja finansowa. Sprawa tej dzikuski leży poza zasięgiem naszej jurysdykcji. Nie nosi śladów wskazujących na babranie się z odwiecznym wrogiem. Co więcej w mojej ocenie zdaje się nie być w żaden sposób powiązana z żadnym konkretnym wiatrem. Od to dzikuska z dżungli. - wskazał na zakres obowiązków należących do kapłanów - Zrobiłem więc wszystko co w mojej mocy. Reszta pozostaje w rękach Sigmara.

Friedrich spojrzał na kapłana z niedowierzaniem, by po chwili uśmiechnąć się nad słowami Sigmaryty radykalnie innego niż wszyscy. Chłopak nie miał już wątpliwości. Uber był Heretykiem i Rewolucjonistą i go zesłali za karę… choć równie dobrze mogli go spalić na stosie. Musiał mieć plecy.

- Zaiste Wielebny… wyczerpałeś wszelkie możliwości. - czarodziej mówił z nutami smutku i rozczarowania - Niestety Świątynia Sigmara nie jest instytucją finansową i nie posiadając Amazonki w składzie naszej wyprawy nie dowiemy się gdzie one mieszkają. W końcu ta co tu jest mogła być tylko zwiadem. Co jeśli jej plugawe, oddające cześć Mrocznym Bóstwom siostry czekają by nas zaatakować? Cóż… nieszczęśliwie Świątynia Sigmara nie jest instytucją finansową jak sam Wielebny zauważył.

Odwrócił się bokiem do zgromadzonych gotowy odejść mówiąc z udawaną radością.

- Jeśli państwo nie mają do mnie sprawy idę popić ten gorzki smak rozczarowania, goryczy i rozpaczy nad utratą jedynej naszej nadziei na sukces wyprawy, nawiązania kontaktów dyplomatycznych z Amazonkami, poznania zasad życia i funkcjonowania w dżungli i potencjalnych lokacji kolejnych piramid. Wszystko stracone…

Nie dokończył i udał się w swoją stronę. Miał zamiar się szczerze napić.

- Chcecie Wielebny dołączyć? - spytał się zainteresowany kapłanem Betrand.

- Nie odmówię. - odparł - Msze prowadzę dopiero wieczorem.

Elfy, widząc, że Friedrich albo nie ma ochoty na rozmowę, albo być może nie ma dla nich czasu przez chwilę rozmówiły się ze sobą aby po chwili odejść w tłum, kierując się w stronę wieży magistra Ambrosia. Na placu został jednak rudowłosy, ogromnej postury elf, wyprężony jak struna, wciąż trzymając pod pachą swój hełm. Czujnemu uchu elfa nie uszło jednak, o czym rozprawiają mężczyźni, którzy pozostali przed sceną i przez jego twarz nie raz i nie dwa przebiegł grymas obrzydzenia.

Rozważania zebranych przerwało pojawienie się Iolandy na scenie. Baronessa i signor Arrarte zeszli z podwyższenia pogrążeni w rozmowie.
Zaraz też pojawił się koło nich elf a cała trójka oddaliła się pogrążona w rozmowie.

Pojawienie się głównej zwyciężczyni aukcji na scenie wywołało niemałe poruszenie. Zaraz za nią wrócił Tramiel jako obwieszczacz. Dał znać by zniecierpliwiona i podekscytowana widownia się uciszyła.

- Paaniee i panowie! - krzyknął do zebranego poniżej sceny tłumu. - Aukcja została zawieszona! Tak, jest została zawieszona do dzisiejszego wieczora! Jeśli negocjacje z milady de Azuara nie zostaną zakończone wznowione do wieczornych fajerwerków aukcja zostanie wznowiona! Więc mili państwo! To jeszcze nie koniec tej gorącej akcji! Wróćcie to wieczorem na wielki finał! Przynieście swoje zaskórniaki! Przynieście złoto i biżuterie! A kto wie!? Może jeszcze los się do was uśmiechnie!? A na razie to tyle na to gorące południe! Rozejdźcie się dobrzy obywatele ale wróćcie wieczorem! Wieczorem wielki finał! - chyba wszyscy się spodziewali, że Tramiel jak wyjdzie to ogłosi koniec aukcji. A jednak ogłosił coś innego. Chociaż po szeptach i pomrukach widowni dało się wyczuć zdziwienie dlaczego zwycięska milady wraca bez swojej Amazonki. Teraz słowa ogłaszacza wyjaśniły tą wątpliwość. A przez widownię przeszła nowa fala komentarzy, okrzyków i poruszenia.

- Aukcja jednak nie jest zakończona, czyżby baronessa nie miała dość środków? - Bertrand uśmiechnął się przebiegle i skomentował do stojących obok niego de Rivery i kapłana Sigmara. Może powinien posłać siostrę by wybadała intencje baronessy? Zastanawiał się czy na pewno powinien w tej sytuacji poprzeć Riverę…

- Któż to wie? - odparł estalijski oficer szybko oceniając co się dzieje na scenie i sylwetki oddalających się ludzi i elfów. - Wybaczcie mi panowie i piękna pani ale obowiązki mnie wzywają. - Carlos uchylił trójgraniastego kapelusza jaki właściwie już człowiek dbający o modę powinien wymienić na nowy i skłonił się lekko rozmówcom a nawet szarmancko ucałował dłoń Isabelli sprawiając jej niemałą przyjemność. Po czym szybko oddalił się na chwilę w kierunku czekającej lady Elianie. Z nią zamienił słowo czy dwa ale kontynuował marsz przez podekscytowany tłum kierując się tam gdzie odchodził orszak baronessy.

Bertrand odprowadził zirytowanym wzrokiem oddalającego się Riverę, nie podobało mu się jak tamten ich zostawił i poszedł najwyraźniej sam dopiąć sprawę z aukcją… a przecież dostał od niego pieniądze. No, ale nie będzie się prosić, może w takim razie sam spróbuje pogadać z baronessą przed finałem aukcji…

-To jak wielebny, przyjmujesz zaproszenie Magistra na drinka? Może po takich emocjach warto się napić?

- Nie wypada odmówić tak znamienitej postaci.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 24-01-2021, 13:01   #37
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
12.01 mkt przedpołudnie; zaplecze aukcji; Gerchart, Amazonka, Zbiry


Gerchart


Widok rzeczywiście był dość nietypowy. Gerchart słysząc o Amazonce wyobrażał sobie ją raczej jako jakąś brudną i cuchnącą na kilkanaście stóp na wpół zwierzęcą i zdziczała dzikuskę. Jego oczom ukazała się jednak wyjątkowo zdrowa i na swój sposób urocza kobieta. Wprawdzie jej atuty były mu raczej obojętne. Nie mógł jednak udawać iż ich nie zauważa. Komentarz postanowił jednak zachować dla siebie.

Przyglądał się i to uważnie. Chciał dostrzec tak wiele jak tylko zdoła. Szukał oznak chaosu, innych religii bądź subtelnych śladów wiatrów magii. Zbiry nie wyglądały na osoby posiadające zmysł magiczny. Możliwe więc, że nie zweryfikowały swojej zdobyczy pod tym kątem.

Patrzył, oglądał, widział. A wiedział czego szukać, miał w tym doświadczenie. A jednak mimo, że kobieta nie stroniła od kolczyków, tatuaży i malunków nie dopatrzył się na niej plugawych symboli. Jej ciało nie zdradzało też oznak wypaczenia przez mroczne siły. Fizycznie stała przed nim zdrowo wyglądająca i pełna sił kobieta o egzotycznym stroju i urodzie.

~ Dzikuska. ~ pomyślał ~ Trochę nawet podobna do tych z północy tyle, że ciemna.

- Nie wyczuwam w niej skazy. - rzekł to patrzących na niego spod łba zbirów - Miała coś ze sobą kiedy ją złapaliście? Jakąś biżuterie? Wisiorki? Broń? Cokolwiek?

- To co widać. - odparł szef łowców wskazując na półnagą sylwetkę kobiety w środku celi.

Nie do końca wierzył słowom podejrzanie wyglądającego mężczyzny. Mimo to nie zamierzał przerwać dalszego badania sprawy.

Zapukał delikatnie w drzwi chcąc zwrócić siebie uwagę kobiety a gdy dostrzegł iż ta spogląda na niego. Przemówił.

- Gerchart. - wskazał na siebie tak by osadzona widziała ten gest. Jego ton był uprzejmy i niemalże opiekuńczy.

- A ty? - mówił tak jakby rozmawiał z małym i może nawet niedołężnym dzieckiem. Wskazał jednak palcem na nią chcąc z nią nawiązać jakikolwiek kontakt i dowiedzieć się jak kobieta ma na imię.

- Ona nie mówi. - odparł lakonicznie ten co im przewodził. Mogło coś w tym być. Dzikuska nie spuszczała wzroku z całej grupki stojącej w drzwiach ledwo kilka kroków od niej. Ale nijak nie zareagowała na próbę kontaktu. Obserwowała szybkimi ruchami oczu jego twarz, dłonie i buty jakby oczekiwała ataku a nie dialogu.

- Co więc robi całymi dniami? - zapytał nieco zaintrygowany całą tą sytuacja.

- Nic nie robi. Czeka na aukcję. - pytanie chyba zaskoczyło trójkę mężczyzn otaczających drzwi i kapłana bo spojrzeli na siebie jakby w pierwszej chwili nie bardzo wiedzieli co na nie odpowiedzieć. Wreszcie odpowiedział Svenson który był ich szefem.

- W jaki okolicznościach doszło do waszego spotkania? - drążył temat niczym kornik drąży tunele w pniach drzew - Nie chcecie mi chyba powiedzieć, że tak boso hasała sobie niczym łania po tej gęstwinie. - zaznaczył iż w takie banialuki raczej nie uwierzy - Była sama? Czy w jakiejś większej grupie tyle, że reszta z nich uciekła? Gdzie doszło do waszego spotkania?

- A co to ma do rzeczy wielebny? Mamy ją. I zaraz wystawimy ją na aukcję. Jak wielebny ma ochotę może obstawiać. Zapraszamy. - Svenson znów spojrzał na swoich towarzyszy ale wyraźnie temat zdobycia dzikuski nie był mu na rękę i nie chciał o tym rozmawiać.

- Wielkie. Gdyby nie miało znaczenia to nie byłoby różnicy a gdyby nie było różnicy to chleb gównem by się smarowało. - uśmiechnął się sarkastycznie oczekując wciąż na odpowiedź.
 
Pieczar jest offline  
Stary 24-01-2021, 13:01   #38
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
12.01 mkt przedpołudnie; zaplecze aukcji; Gerchart, Amazonka, Zbiry

Widok rzeczywiście był dość nietypowy. Gerchart słysząc o Amazonce wyobrażał sobie ją raczej jako jakąś brudną i cuchnącą na kilkanaście stóp na wpół zwierzęcą i zdziczała dzikuskę. Jego oczom ukazała się jednak wyjątkowo zdrowa i na swój sposób urocza kobieta. Wprawdzie jej atuty były mu raczej obojętne. Nie mógł jednak udawać iż ich nie zauważa. Komentarz postanowił jednak zachować dla siebie.

Przyglądał się i to uważnie. Chciał dostrzec tak wiele jak tylko zdoła. Szukał oznak chaosu, innych religii bądź subtelnych śladów wiatrów magii. Zbiry nie wyglądały na osoby posiadające zmysł magiczny. Możliwe więc, że nie zweryfikowały swojej zdobyczy pod tym kątem.

Patrzył, oglądał, widział. A wiedział czego szukać, miał w tym doświadczenie. A jednak mimo, że kobieta nie stroniła od kolczyków, tatuaży i malunków nie dopatrzył się na niej plugawych symboli. Jej ciało nie zdradzało też oznak wypaczenia przez mroczne siły. Fizycznie stała przed nim zdrowo wyglądająca i pełna sił kobieta o egzotycznym stroju i urodzie.

~ Dzikuska. ~ pomyślał ~ Trochę nawet podobna do tych z północy tyle, że ciemna.

- Nie wyczuwam w niej skazy. - rzekł to patrzących na niego spod łba zbirów - Miała coś ze sobą kiedy ją złapaliście? Jakąś biżuterie? Wisiorki? Broń? Cokolwiek?

- To co widać. - odparł szef łowców wskazując na półnagą sylwetkę kobiety w środku celi.

Nie do końca wierzył słowom podejrzanie wyglądającego mężczyzny. Mimo to nie zamierzał przerwać dalszego badania sprawy.

Zapukał delikatnie w drzwi chcąc zwrócić siebie uwagę kobiety a gdy dostrzegł iż ta spogląda na niego. Przemówił.

- Gerchart. - wskazał na siebie tak by osadzona widziała ten gest. Jego ton był uprzejmy i niemalże opiekuńczy.

- A ty? - mówił tak jakby rozmawiał z małym i może nawet niedołężnym dzieckiem. Wskazał jednak palcem na nią chcąc z nią nawiązać jakikolwiek kontakt i dowiedzieć się jak kobieta ma na imię.

- Ona nie mówi. - odparł lakonicznie ten co im przewodził. Mogło coś w tym być. Dzikuska nie spuszczała wzroku z całej grupki stojącej w drzwiach ledwo kilka kroków od niej. Ale nijak nie zareagowała na próbę kontaktu. Obserwowała szybkimi ruchami oczu jego twarz, dłonie i buty jakby oczekiwała ataku a nie dialogu.

- Co więc robi całymi dniami? - zapytał nieco zaintrygowany całą tą sytuacja.

- Nic nie robi. Czeka na aukcję. - pytanie chyba zaskoczyło trójkę mężczyzn otaczających drzwi i kapłana bo spojrzeli na siebie jakby w pierwszej chwili nie bardzo wiedzieli co na nie odpowiedzieć. Wreszcie odpowiedział Svenson który był ich szefem.

- W jaki okolicznościach doszło do waszego spotkania? - drążył temat niczym kornik drąży tunele w pniach drzew - Nie chcecie mi chyba powiedzieć, że tak boso hasała sobie niczym łania po tej gęstwinie. - zaznaczył iż w takie banialuki raczej nie uwierzy - Była sama? Czy w jakiejś większej grupie tyle, że reszta z nich uciekła? Gdzie doszło do waszego spotkania?

- A co to ma do rzeczy wielebny? Mamy ją. I zaraz wystawimy ją na aukcję. Jak wielebny ma ochotę może obstawiać. Zapraszamy. - Svenson znów spojrzał na swoich towarzyszy ale wyraźnie temat zdobycia dzikuski nie był mu na rękę i nie chciał o tym rozmawiać.

- Wielkie. Gdyby nie miało znaczenia to nie byłoby różnicy a gdyby nie było różnicy to chleb gównem by się smarowało. - uśmiechnął się sarkastycznie oczekując wciąż na odpowiedź.
 
Pieczar jest offline  
Stary 25-01-2021, 01:36   #39
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 04 - 2525.XII.01 mkt; zmierzch

Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch
Miejsce: Port Wyrzutków, zamtuz “Czerwona świeca”, gabinet lady Eliany
Warunki: jasno, cicho, ciepło na zewnątrz zmrok, pogodnie, umi.wiatr, umiarkowanie


Carsten



- Carsten, szefowa cię prosi. - jeden z kolegów dał mu znać, że czas się zbierać. To nie było niespodzianką odkąd tylko na arenie ogłoszenie przerwy w negocjacjach. Ta baronessa co wygrała aukcję nie zapłaciła całej sumy od ręki ale widocznie dogadali się jakoś na te odroczenie spłaty do wieczora. No i ten wieczór się właśnie zbliżał więc nie było dziwne, że szefowa jest gotowa wrócić pod scenę z aukcją. W końcu gdyby tej baronessie się nie udało spłacić obietnicy wówczas aukcja zostałaby wznowiona a pozostali zyskaliby ponownie szansę na nowej licytacji.

Właściwie to właśnie oglądał co Lothar kupił na targu podczas gdy on eskortował szefową. Zwój liny, namiot, sprzęt do łowienia ryb i ta cała kupka sprzętu jaki mógł się przydać w dżungli i w ogóle w dziczy. Dziś z okazji tego zimowego festynu był dobry dzień na kupowanie. Zjechało się chyba całe miasto by coś kupić albo sprzedać na tym targu. Wydał na solidną sakiewkę. Ale i na stole piętrzyła się cała kupa klamotów. Najwięcej miejsca zabierały racje podróżne. Ani to lekkie ani poręczne. Raczej trudno z tą górą bagażu maszerowało się po bezdrożach. Więc dobrze aby chociaż to co nie jest osobiste czy niezbędne niósł kto inny. Jednak z tego co wczoraj mówił estalijski kapitan to właśnie po to nakupił te muły. Co dawało nadzieję, że to brzemię spadnie na te czworonogi.

- Mówili, że nie ma imienia. Więc możesz go nazwać jak chcesz. - najbardziej w oczy rzucał się ten nabytek co nie był na stole. Tylko merdał ogonem i węszył to tu to tam za nowymi zapachami w nowym dla siebie miejscu. Pies wyglądał na zdrowego i ciekawskiego nowych ludzi i miejsca. Jak tylko Lothar go wprowadził czworonóg rozejrzał się ciekawie i zaczął sprawdzać zapachy. Właściwie to nie powinno się tu wprowadzać zwierząt ale Lothar pewnie chciał załatwić wszystko za jednym zamachem. Strażnik w drzwiach spojrzał na czworonoga ale nic nie powiedział. A Carsten udał się do gabinetu szefowej.

Sama szefowa teraz wyglądała jak z obrazka. Odświeżona i innej sukni niż w tej co była w południe była gotowa do wyjścia na targ a powozy już na nich czekały by ich tam zawieść. Ale po południu nie wracała wcale w dobrym humorze. Dało się poznać, że aukcja nie poszła po jej myśli.

- Kto to jest ta kobieta? 5 000? Naprawdę? De Rivera mówił, że ją kojarzy ale nie zdążyliśmy porozmawiać. Mam nadzieję, że nie zapomni o naszej umowie. 5 000. Nie do wiary. Nie sądziłam, żeby przekroczyło 2 000. Po ile poszła tamta blondyneczka? Ta co tak się podobała Hugo. Chyba za 370. Jakbym wiedziała, że z tej Amazonki wyjdą nici to bym ją kupiła. Tą kibić i piersi miała naprawdę ładne. A nad buzią to trochę makijażu i też by była zachwycająca. - szefowa wracała z targu bardzo strapiona. Wynik aukcji zdecydowanie pokrzyżował jej plany. Najpierw ten de Rivera, potem Baszir no i wreszcie ta nieznana baronessa co wyskoczyła jak diabeł z pudełka. Chyba nawet Carlos był zaskoczony. Ale teraz już zmierzchało i niebo robiło się granatowe. Więc czas było wracać na plac aukcyjnego boju z nadzieją, że jeszcze uda się coś wywalczyć.




Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch
Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: zmrok, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr,umiarkowanie



Bertrand



- No sama nie wiem drogi bracie… Spodnie czy ta krótka spódnica? - para rodzeństwa wróciła na targ wraz z zapadającym zmierzchem. Niezbyt dokładnie było wiadomo kiedy się zacznie ta wieczorna aukcja no ale wieczór zbliżał się wielkimi krokami. Widocznie jeszcze się nie zaczęła to mieli nieco czasu. I Isabella przeżywała dzisiejszy zakup. Jutrzejszą wyprawę do dżungli na jaką się umówili wczoraj z Holtzem traktowała bardzo poważnie. A przynajmniej cały czas mówiła. A raczej o tym co powinna na siebie włożyć. Spodnie czy spódnicę? Bo dziś kupiła to i to. Ale jutro mogła założyć tylko jedną z tych rzeczy.

- A widziałeś co ta Amazonka miała na sobie? Nie była tak całkiem nago. Chociaż nie powiem by wiele miała na sobie. To co? Widziałeś? Myślisz, że co ona miała na sobie? To chyba nie były spodnie. Spódniczka. Albo przepaska biodrowa. Myślisz, że w tym się najwygodniej chodzi po dżungli? - fascynacja Amazonką widocznie nie mijała po zobaczeniu w miarę z bliska prawdziwej, żywej przedstawicielki tego na wpół mitycznego plemienia. Młodsza siostra wydawała się być pod jej wielkim wrażeniem.

- Myślisz, że to naprawdę jest księżniczką? Albo jakaś szlachcianka? Może ona ma tam w dżungli jakieś włości? Podoba ci się? Mnie się wydała bardzo atrakcyjna. Myślisz, że dałbyś radę ją przekonać aby za ciebie wyszła? Miałbyś wtedy księżniczkę za żonę. No albo chociaż szlachciankę. Ciekawe czy duże ma te włości. - jak wiele ostatnich rozmów z siostrą i tym razem jakoś nie wiadomo jak i kiedy zeszło jej się na temat swatania brata. Niestety o owej potencjalnej księżniczce i szlachciance z dżungli ani jej posiadłościach nic nie było wiadomo. Ani jakby się zapatrywała na temat ożenku.

- Ale może jednak lepiej nie? Słyszałeś co ludzie gadali? One jak kogoś złapią to wyrywają mu serce i składają krwawe ofiary! Straszne! A wyglądała na taką miłą dziewczynę… Nawet żal mi jej było jak tak stała związana i wszyscy się na nią gapili. Aż trudno w to uwierzyć. Mimo wszystko bracie, nie chciałabym cię stracić dla jakiejś dzikuski z dżungli. - niespodziewanie przez młodszą de Truville przemówiła troska o starszego brata i nawet złapała go za rękę by dać znać, że aż tak jej nie zależy na tej dzikusce jakby on miał za to zapłacić sercem, krwią i głową. A rzeczywiście niektóre rzeczy co się w dzień nasłuchali o tych Amazonkach to je malowały jako krwiożercze dzikuski podobne do tych barbarzyńców z Norsci.




Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch
Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Róg obfitości”, pokój Cesara
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz zmrok, cicho, pogodnie, umi.wiatr,umiarkowanie



Cesar



Estalijski brodacz zamknął drzwi za posłańcem jaki przyniósł wiadomość od złośliwej wiedźmy. Miała niezłą reputację na swój sposób. Gdy dzieciak usłyszał do kogo ma pójść po odpowiedź to zbladł i zaczął coś się wykręcać bo ona na pewno go przeklnie. Widać było, że nie uśmiecha mu się taki adres. No ale w końcu poszedł. I właśnie teraz wrócił.

- Ta stara małpa powiedziała, że zna kogoś kogo senior szuka ale to będzie kosztowało drugie tyle. - przekazał wiadomość od ciemnoskórej karlicy. No a potem wyszedł z pokoju gdy klient nie miał już dla niego więcej zleceń.

Zrobiło się już jednak dość późno. A i całe popołudnie miał zajęte. Teraz zbliżała się pora dogrywki w tej aukcji a Iolanda udała się na wizytę do wicehrabiny. Zaczęło się właściwie z miejsca, zaraz po zakończeniu południowej aukcji.

- Baronesso, czy zechcesz mnie zaszczycić chwilą rozmowy? - jeszcze zanim wyszli z placu targowego dogonił ich kierownik wyprawy wicehrabiny. Okazał się całkiem grzeczny i zaprosił na jakiejś kawiarni zaraz przy placu no ale ta była tak zawalona klientami jacy zrobili sobie przerwę, jedli obiad, opijali udane interesy czy kibicowali właśnie zakończonej aukcji, że jednak zrezygnował.

- No to może jednak porozmawiajmy po drodze. - machnął ręką na tą ewentualną walkę o wolne miejsca w tej zatłoczonej przestrzeni. No i rzeczywiście zaczęli rozmawiać we trójkę po drodze otoczeni przez eskortę obu stron. Z początku rzeczywiście się to przydało bo im bliżej placu tym tłum był gęstszy ale później robiło się coraz luźniej.

- Przyznam, że nie doceniłem wczoraj twoich możliwości baronesso. Ale chyba nie mamy co sobie nawzajem robić przykrości i rzucać kłody pod nogi prawda? - kapitan mówił głównie do Iolandy ale co jakiś czas kontrolnie zerkał na Cesara. Po tym dyplomatycznym wstępie przeszedł do interesów.

Carlos przedstawił całkiem konkretną propozycję. Kupią tą Amazonkę we trójkę. On, baronessa i lady Eliana jaka została na placu. Razem powinni uzbierać te 5 000 a jednocześnie każdego z ich trójki kosztowałoby to mniej. Staliby się wspólnikami i współwłaścicielami proporcjonalnie do wkładu finansowego włożonego w tą sumę. Od ręki zgadzał się wyłożyć wieczorem 2 300 monet ale do wieczora mógłby pewnie wyłożyć nawet więcej. Ale po co tak się szarpać jeśli ciężar rozłożony na więcej filarów był dla każdego filaru lżejszy do udźwignięcia? Jeśli wszystko poszłoby pomyślnie wówczas łączą siły i ruszają na tą wyprawę. A skoro tak to Amazonka i tak będzie działać na korzyść ich wszystkich. Po powrocie jednak Amazonka, ta lub jakaś inna, zostanie zwrócona lady Elianie bo tak się z nią umówił podczas aukcji. Ta lub inna bo miał namiar na całą ich wioskę więc nie ta to inna. Ale łatwiej było mieć jedną z nich u boku od początku. Naturalnie oczywiście mogą się spotkać z lady Elianą i omówić sprawę we trójkę. To bardzo rozsądna kobieta interesu potrafiąca dostrzec okazję. Potem zaś przyszła kontroferta jaką przedstawił głównie Cesar. Kapitan przyjął te argumenty i pokiwał głową w zamyśleniu.

- Przypuszczam też, że wasze przygotowania do ekspedycji są bardzo skromne. A nasze nie. Dlatego więcej skorzystacie jeśli dołączycie do nas niż mielibyście przygotowywać wszystko sami od zera. Po co sobie samemu utrudniać życie? - popatrzył z lekkim, przyjaznym uśmiechem na dwójkę szlachciców jacy szli obok niego.

- Umowa z Baszirem nie dojdzie do skutku. Nawet jak wam coś obieca to nie po to chce dostać tą kobietę w swoje tłuste łapska by się nią z kimś dzielić. Znam jego i jego reputację zaczynając od tego, że rezyduje w Swamp Town a nie tutaj więc tam ją wywiezie. Macie statek żeby popłynąć tam i tyle sił aby egzekwować swoich praw jeśli będzie trzeba? Bo on ma. - kapitan pokręcił głową na znak, że wiedząc to co wie o swoim konkurencie nie wierzy w jego dobrą wolę do współpracy i dzielenia się cenną zdobyczą.

- Milady jeśli kupisz tą Amazonkę no trudno, będziesz jej jedyną właścicielką. Wówczas ty będziesz miała przewodniczkę a ja ekspedycję. I swojego przewodnika. Myślę, że dalej możemy dojść wówczas do porozumienia. Właściwie nawet by mi to pasowało. Mógłbym zostawić sprawy tej dzikiej w twoich rękach o pani a sam zająć się przygotowaniami do wyprawy. Jest jeszcze dużo do zrobienia. - mówił szybko jakby natłok myśli kłębił mu się pod czaszką i usta ledwo nadążały by je wymówić.

W międzyczasie dotarli już prawie była przy “Obfitości”. I oboje mogli właśnie zacząć te gorące, zabiegane popołudnie. Carlos obiecał się zjawić na wieczorną aukcję i był gotów do przyjęcia odpowiedzi baronessy jakakolwiek by ona nie była.




Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch
Miejsce: Port Wyrzutków, rezydencja Corona de Lima, taras
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz zmrok, cicho, pogodnie, umi.wiatr,umiarkowanie


Iolanda



Mieli mnóstwo spraw z Cezarem do omówienia i załatwienia przed wieczorną aukcją. Na szczęście na dzisiejszą końcówkę dnia przypadało zaproszenie od ciemnowłosej wicehrabiny jaka patronowała wyprawie w trzewia dżungli. Z tego co się o niej dowiedziała baronessa do tej pory to gdy pojawiały się jakieś nazwiska kogoś kogo warto znać na szczytach władzy i śmietanki towarzyskiej tego miasta to właśnie prędzej czy później padało nazwisko gospodyni. A dzisiaj mogła się z nią spotkać osobiście i to tuż przed tak kluczowym wieczorem.





https://i.pinimg.com/originals/81/48...61fc98e811.jpg

- O. Dobry wieczór Iolando. Cieszę się, że znalazłaś czas i przyjęłaś moje zaproszenie. - ciemnowłosa dama przyjęła ją miło i z przyjemnym uśmiechem. Łatwo było zapomnieć, że na tym tarasie z ładnym widokiem na łądną końcówkę dnia nad oceanem rozmawia się z jedną ważniejszych figur na miejskiej szachownicy.

- Jak już baronessa jest to proszę przynieś nam podwieczorek. - de Lima wydała polecenie służącej z nie mniejszą kurtuazją. Dziewczyna posłusznie skinęła głową i zniknęła wewnątrz domu. Druga została i za pomocą wachlarza walczyła z latającymi krwiopijcami jakie przy wieczorach zdawały się osiągać apogeum swojej natrętności.

- Ah co za natręty! Krwiożercze potwory! Co wieczór to samo. Belita mówi, że to wysłannicy wampirów i wypijają krew i zanoszą potem do swojego pana. - powiedziała rozbawionym tonem wskazując na tą dziewczynę z wachlarzem. Ta nieznacznie się uśmiechnęła ale nie śmiała się odezwać do takiej anegdotki przy znacznie dostojniejszych od siebie.

- Proszę milady. - w międzyczasie wróciła ta wysłana po podwieczorek i położyła na stole tacę. Po czym z wprawą zawodowej kelnerki zaczęła zestawiać z niej kieliszki, wino, paterę z owocami i półmiski z ciastem, obwarzankami i ciasteczkami.

- Dziękuję Francesko. Proszę moja droga spróbuj tego, naprawdę rewelacyjne. - gospodyni jeszcze nim ta Franceska zdążyła rozlać wino do kieliszków pozwoliła sobie zachwalić jedne z ćwiartek przekrojonych owoców o pomarańczowej barwie. Sama zresztą dała przykład sięgając po jeden z nich.

- Piękna dzisiaj pogoda. Mam nadzieję, że ten sezon deszczowy odszedł już na dobre. - powiedziała gdy Franceska cofnęłą się parę kroków stojąc gdzieś na uboczu gotowa znów być pomocna jeśli by była taka potrzeba. No ale było wiadomo, że głównymi aktorkami są dwie kobiety przy stole.




Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch
Miejsce: Port Wyrzutków, plac targowy, stragany
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz zmrok, cicho, pogodnie, umi.wiatr,umiarkowanie



Friedrich



Po południowej aukcji której wynik zaskoczył wszystkich razem z Gerchartem i Bertrandem skorzystali z płatnej gościny jednej z pobliskich karczm. Ależ były zatłoczone! Nie było się co dziwić. Był środek dnia i targu więc wszystko było wypełnione po brzegi. Ale w końcu znaleźli jakiś kawałek miejsca przy jednym ze stołów i mogli tam spocząć, zwilżyć gardła i porozmawiać ze sobą nawzajem.

Wszyscy główni aktorzy dopiero co zakończonej aukcji znikli. A przynajmniej z miejsca gdzie siedzieli nie było ich widać. Jednak przy takim tłoku i tylu straganach nie było to żadną sztuką. W oddali majaczyła tylko główna scena na jakiej odbywały się aukcje i inne ważne wydarzenia w tym mieście. Teraz zrobiła się pusta. Ale po jakimś czasie wrócili artyści i umilali publiczności pobyt na placu zarabiając przy okazji na chleb i czynsz.

W końcu jednak i towarzysze Friedricha uznali, że czas już na nich więc musieli się pożegnać. Ale on mimo to został na placu. Południe przeszło w popołudnie a te jak zaczęło się kończyć niebo zaczęło ciemnieć i powoli zmierzch okrywał coraz ciemniejszym całunem to miasto. Ale w ten wyjątkowy dzień targu i przesilenia zimowego nie miało to zbyt wielkiego wpływu na gęstość tłumu. Popołudniu dzwony świątyń rozdzwoniły się wzywając wiernych na coroczną mszę i rzeczywiście na placu zrobiło się dużo luźniej. Wielu bogobojnych obywateli miasta ruszyło do świątyń aby uczcić ten jeden z najważniejszych dni w roku. Ale teraz o zmierzchu plac jak magnes znów zdawał się ściągać ich z powrotem.




Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch
Miejsce: Port Wyrzutków, wieża magów, biblioteka
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz zmrok, cicho, pogodnie, umi.wiatr, umiarkowanie


Finreir i Ceylinde



Po tym jak cały oddziałek porozbijał się na mniejsze grupki przydzielone przez dowódcę do odpowiednich zadań drużynowemu magowi i łowczyni przypadła w udziale wizyta w wieży magów. A tam mieli trochę szczęście a trochę pecha. Co prawda zastali samego mistrza Ambrosio. Co było tym uśmiechem losu. Ale zastali go ubranego w bardzo uroczyste szaty co oznaczało, że pewnie coś się szykuje.

- Ah, witam przedstawicieli ojców cywilizacji, naszych nauczycieli i dobroczyńców. - mimo bogato zdobionej zielonej szaty i tego, że był najważniejszym magiem w tym mieście i w ogóle jedną z najważniejszych osób to stary mag przywitał się bardzo przyjaźnie okazując szacunek parze elfickich wojowników. A skoro sama głowa całej wieży tak postępował to i inni domownicy tak go naśladowali.

- Czy stało się coś nagłego? - zapytał widząc ich wygląd jakby dopiero co zeszli z boju i to chyba nieco go zaniepokoiło. A jak się okazało, że to żadna zagłada czy potwory nie biegną zaraz za plecami gości to znów się uśmiechnął i pokiwał głową.

- Wybaczcie mi moi drodzy ale nie mogę was ugościć jak należy. Tak wielkie święto muszę się udać do świątyni na coroczne uroczystości. - oznajmił przepraszającym tonem wyjaśniając dlaczego nie może zostać. W końcu to było święto popularne na całym świecie bez względu na rasę czy narodowość i jeden z najważniejszych dni w roku. A na głowie szefa magów i jednego z ważniejszych członków tej lokalnej społeczności ciążyły odpowiednie obowiązki.

Więc nie mieli wówczas za bardzo okazji porozmawiać z samym mistrzem. Ale jak się okazało na miejscu pozostawała młodsza od niego bladolica magister. Jak jej zwierzchnik wydawał się pomimo wieku promieniować jakimś wewnętrznym ciepłem i witalnością to ona choć o wiele młodsza i gładsza emanowała jakimś nienaturalnym chłodem. Jednak czerń jej szaty i emblematy wskazywały, że specjalizuje się w ametystowym wietrze, wietrze śmierci i może to jakoś wpływało na ten odbiór. Bo mimo chłodnej aparycji magister Morna okazała się nieco oschła i zdystansowana ale jednak uprzejma.

- To pewnie był Culchan. - powiedziała gdy już całą trójką zawędrowali do biblioteki na co przed odejściem zgodził się mistrz Ambrosio. Tam przejęła od niego obowiązki gospodyni i wysłuchała z jaką sprawą przychodzą. W końcu podeszła w tych swoich czarnych szatach do jednego z regałów, wyjęła jedną księgę, przewertowała ją wracając do stołu gdzie siedział elf i elfka po czym położyła ją przed nimi pokazując ilustrację w tej księdze.



https://static.wikia.nocookie.net/wa...20200413192111

Rysunek rzeczywiście mniej więcej był podobny do znalezionego w dżungli truchła. Z tego co mówiła Morna i pisało w księdze wynikało, że to rzeczywiście ptaki nieloty. Silne, duże i szybkie. Ponoć niektórzy z tubylczych plemion potrafią zaprząc je do pracy albo nawet na nich jeździć.

Samo siodło jednak oglądali na dziedzińcu. Bo chociaż po drodze do miasta elfy oczyściły znalezisko to z ten tydzień rozkładu dało się wyczuć nawet teraz. I Morna nie zgodziła się wnieść tego smroda do wewnątrz. A jednocześnie jako magister śmierci wydawała się być w jakiś sposób uodporniona na te przykrości. Jednak znaków i ozdób jakie były widoczne na tym siodle też szukała w księgach w bibliotece. I wydawało się, że w którejś kolejnej znalazła coś co wydawało się podobne. Może nie identyczne. Ale wydawały się w podobnym stylu.

- Amazonki używają podobnych ozdób. Używają też tych culchanów jako wierzchowców. Niektóre. - odparła swoim gościom przesuwając ku nim tą księgę by sami mogli sobie porównać. Tam na ilustracji były wizerunki tych dzikich kobiet. Ale chociaż dość toporne i schematyczne zwłaszcza dla elfickiej estetyki. A jednak styl zdobniczy strojów czy wisiorków rzeczywiście wydawał się podobny do tego jaki miało siodło pozostawione na dziedzińcu.

- Ale mimo wszystko nie sądzę by to ten culchan zostawił te ślady co znalazłam przedwczoraj. To całkiem inne ślady niż te szpony tego ptaka. Zresztą znalazłam je przedwczoraj no to one może miały wtedy pół dnia. A ta padlina już tam gnije pewnie z tydzień albo podobnie. - Ceylinde co prawda mówiło coś podobnego już w dżungli jak tylko Ekhtelion zwrócił jej na to uwagę ale i teraz gdy już wiedzieli z czym mieli do czynienia czuła się zobowiązana by to powtórzyć.

- Jakie ślady? - Morna zapytała patrząc najpierw na nią a potem na jej kolegę. Ale odwróciła nagle głowę bo dał się słyszeć odgłos otwieranych drzwi gdzieś na korytarzu. - Pewnie mistrz wrócił z nabożeństwa. - powiedziała zerkając jeszcze na zmrok zapadającego dnia. Rzeczywiście spędzili tu całe popołudnie to już i msza mogła się skończyć.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 25-01-2021, 21:41   #40
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Marktag, powrót z targu, wczesne popołudnie

Ochroniarz dobrze maskował zaskoczenie wynikiem licytacji. Co prawda nie bardzo go obchodziło, kto wygra te targi, ale sumy, które padły były zawrotne jak na tutejsze realia. Trochę dziwiło go tak wielkie zainteresowanie dzikuską. Nic nie było niej wiadomo, a przeczucie mówiło mu, że sprawi ona więcej kłopotów niż korzyści potencjalnemu nowemu właścicielowi. Już jej sama obecność na wyprawie, mogła całkowicie przekreślić sukces przedsięwzięcia. Chodziły plotki, że Rivera ma jakiegoś więźnia-przewodnika, po cóż więc tak zawzięcie rywalizował o Amazonkę, która może ściągnąć na nich gniew swego całego plemienia? Chyba odezwała się niezdrowa duma i chęć rywalizacji, poparta tym, z czego zawsze słynęła szlachta, mianowicie marnotrawienia środków na zachcianki. Za te pieniądze można było wyekwipować dwie, a może nawet trzy wyprawy. Kiedy wszystko zdawało się być przesądzone, nagle okoliczności zmieniły się jak pogoda nad oceanem. Kiedy wielce podniecony naganiacz poinformował o późnowieczornym finale dla Eisena stało się jasne, że czeka go nadal wyjątkowo pracowity czas w służbie Pani Eliany.

W drodze powrotnej oglądał zakupy poczynione przez zaufanego przyjaciela. Może nie były spektakularne, ale praktyczne. Kierował się dawnymi doświadczeniami w doborze przedmiotów. Dżungla była specyficznym miejscem, lecz pewne pomysły winny zawsze się sprawdzić. Niepokoiła go jedynie wielkość i waga ekwipunku. Dopiero teraz naocznie zdał sobie sprawę z trudności przyszłej wędrówki. Musiał zastanowić się nad transportem, czy zwerbować jakiegoś pomocnika-tragarza, kupić juczne zwierzę, czy zdać się na kapitana? Czasu na decyzję było jeszcze dość, ale odkładanie tego na przysłowiową ostatnią chwilę mogło się zemścić albo mocno uszczuplić sakiewkę.

Co jakiś czas zerkał na zarządczynię „Czerwonej Świecy”. Jej uroda została znacznie przyćmiona, powabne lico wyostrzyło się targane wewnętrznymi emocjami, czoło promieniowało ukrytą złością. Snuła na głos pewne wątpliwości i trzeba było znać jej charakter by wiedzieć, że to nie jest zachęta do rozmowy. Zazwyczaj rozgadany osobisty doradca Hugo siedział cicho, aby w gniewie nie oberwać za niedopilnowanie zakupu choćby tej niepozornej blondynki „świeczuszki”, która mogłaby stać się teraz swoistą nagrodą pocieszenia za przeżyte rozczarowanie. Carst wiedział, że to jeszcze nie koniec zmagań. Zbyt długo znał Madame Eliane, aby uwierzyć, iż mogła pogodzić się z dotychczasowym wynikiem licytacji.

Marktag, zamtuz „Czerwona Świeca”, zmierzch

Głaskał zwierzę, które będzie jego towarzyszem w niegościnnej dżungli.Pies wyglądał przyjacielsko, był średniego wzrostu i budowy, choć nie brakowało mu zaciętości i ukrytej siły. Na pewno byłyby w stanie powalić człowieka na ziemię. Eisen nie znał się zbytnio na rasach, ale wnioskował, że to jakiś mieszaniec psa obronnego.


- Bastard... - rzekł bez zastanowienia, zważywszy na mieszane pochodzenie zwierzęcia. Pies wyraźnie zaakceptował to imię, bo postrzygł uszami z uwagą, a pysk przekrzywił w stronę człowieka. Ochroniarz nakarmił go kilkoma smakołykami ze stołu w izbie czeladnej. Po czym skierował się do gabinetu szefowej. - Czekaj! - rzucił na odchodne komendę do czworonoga, ciekaw jak zareaguje i czy będzie z niego pożytek. Psisko nie zawiodło tymczasowo jego nadziei, zastygając w przedsionku.

Wszedł dyskretnie, tak by nie burzyć spokoju właścicielce. Po raz kolejny musiał w duchu przyznać, że kobieta naprawdę posiadała urok i piękno godne szlacheckich dworów czy zamków znamienitych rodów. A garderobę miała zapewne nie uboższą, niż tutejsze elity. Gdyby nie to, jakim zajęciem się parała, można by zaliczyć ją do najbardziej pożądanych partii w Porcie Wyrzutków. Chodziły słuchy, że ma zrezygnować z prowadzenia przybytku, lecz Eisen nie ośmielił się o to bezpośrednio zapytać. Zbyt cenił swoją renomę, by niestosownym zachowaniem przekreślić reputację, na którą przecież tak długo pracował.

- Wzywałaś mnie, madame. - choć tą formułą posługiwał się wielokrotnie, za każdym razem szefowa mogła odnieść wrażenie pełnego oddania i zaufania. Złamał jednak niepisaną zasadę i dziś po chwili ciszy odezwał się pierwszy:

- Przewidujesz, pani jakieś problemy, podczas tej nocnej wymiany ofert? - powiedział beznamiętnie, ale żywo w pamięci miał jej dzisiejszy nastrój, po którym mógł się spodziewać wszystkiego...
 
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172