| Rozmowy z Gerchart Uber {{Podziękowania dla Pieczar za scenkę}} Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ Warunki: jasno, gwar i tumult, zachmurzenie, umi.wiatr, gorąco
Sonnenblume przechadzał się po targu orientując jeszcze raz w cenach towarów i usług. Słuchając plotek i podobnych rzeczy. Wiedza była władzą. Kto jak kto to rozumiał jak nie on? Oczywiście Kolegium Życia nie miało potrzeb finansowych, ale… byli w Lustrii, a Lustria rządziła się swoimi prawami. Tu nie obowiązywała Darowizna Karla Franka!
W ten dostrzegł Wielebnego pośród tłumu. Jego łysa, naznaczona blizną czach i dość specyficzne szaty krzyczące jego obecność wyróżniały się na tle zebranej tłuszczy. Szczęśliwy, że jego monety były bezpieczne ruszył w jego kierunku. - Niech siła jego ramienia i potęga jego młota prowadzi wasze ścieżki Wielebny - przywitał się ze znajomym Ambrosio. - Chwała mu na wieki. - odpowiedział raczej nie zdziwiony widokiem młodego druida. Szczególnie po tym co widział dzień wcześniej w karczmie gdzie towarzyszył Friedrichowi nieznany Gerchartowi Nors. - Co tu porabiasz chłopcze? - zapytał wciąż ciekaw motywów jakimi kierował się młody uczeń Ambrosia - Czyżbyś zamierzał wziąć udział w tej dość nietypowej aukcji i gdzie podział się twój znajomy, w którego towarzystwie widziałam cię wczoraj? - Zaledwie jako obserwator Wielebny. - odpowiedział uprzejmie choć z dystansem Friedrich - Mój przyjaciel był bardzo miły by pokazać mi to… jakże interesujące miejsce. Przyznam, że wasz widok również mnie wczoraj zaskoczył. Naprawdę, jesteście otwarci na wiernych, Wielebny, i wielce to “cenię” w tym bezbożnym miejscu.
- Ja po prostu spełniam swoje obowiązki. - odparł spokojnie - Podejrzewam jednak, że przypadek tej dzikuski interesuje nas z dwóch zupełnie innych powodów dziecko. - przenikliwie spojrzał na dużo od siebie młodszego mężczyznę - Moich intencji można się domyślać. Z resztą nie są one żadną tajemnicą. - wzniósł na chwilę oczy ku niebu - Co zaś tobą kieruje? Daruj tylko prosze sobie te formalności, że nauka i chęć poznania, bo to oczywiste. Nie mydl mi też mego jedynego oka i obu mych pomarszczonych uszu. Może jestem stary. Nie jestem jednak głupi. Choć i tężyzną zawstydziłbym pewnie niejednego młodziaka. - ani mimika ani ton głosu nie zdradzały choćby na chwilę nawet odrobiny dowcipu - Z tego co zauważyłem to zdecydowanie bardziej interesuje cię świat flory aniżeli fauny.
Mag pokiwał głową i uśmiechnął się czarująco.
- Rzeczywiście, możemy odpuścić formalności. Proszę mi mówić Friedrich, Wielebny. W końcu, co czyni “chłopca”, “chłopcem”? - zapytał kładąc nacisk na ostatnie słowa. Lekki, ale wyraźny. Następnie zachęcił kapłana gestem do przechadzki - Przyznam, że lepiej mi wyrażać myśli w ruchu, nie sądzisz?.
Stary kapłan przytaknął krótkim ruchem swojej łysej glacy. Zakładając ręce za sobą ruszył powolnym krokiem.
- Nim coś powiesz spytam cię o coś jeszcze. - podjął ponownie rozmowę nim to zrobił blondyn - Przy okazji ostatniego spotkania odniosłem wrażenie iż wielce bogobojny z ciebie chłopak. - zauważył - Wczoraj zaś dostrzegłem cię w towarzystwie bliżej nie znanego mi Norska. Zdajesz sobie chyba sprawę z tego jak nieokrzesany to naród i jak często ich ścieżki prowadzą w niewłaściwą stronę? - patrzył pytająco dumając nad tą sprzecznością zachowań i zdarzeń. - Co więc taki jak ty? Robił z takim jak tamten?***
Młodzik się uśmiechnął tajemniczo i odpowiedział prosto z uśmiechem w głosie. - Oczywiście, z chęcią udzielę odpowiedzi na trapiące duszę niepewności jednak nim to uczynię chciałbym zamknąć pewną sprawę i odpowiedzieć kompleksowo.
Co ciekawe, magister zaczął prowadzić kapłana poza największe skupiska ludzi na targu. Na obrzeża, gdzie niewiele się działo. - Jakie są dokładnie wasze zamiary Wielebny wobec reprezentantki lokalnego, rdzennego plemienia ludzi? - zapytał łagodnie. - A cóż to za zwyczaje aby na pytanie odpowiadać pytaniem? - z nieco pochmurną miną odparł wierny sługa Młotodzierżcy. Choć uczeń Ambrosia po raz kolejny wystawiał cierpliwość kapłana na próbę, ten starał się zachować pełen spokój. - Zaoszczędzimy na czasie, Wielebny. Drastycznie. - odpowiedział nader poważnie młody adept - Jakby nie patrzeć to najcenniejsza z walut. - Masz całkowitą rację chłopcze. - kapłana wciąż dziwiła ta postawa dużo młodszego od siebie adepta. Gerchart miał wrażenie, że chłopak po raz kolejny zapomniał z kim rozmawia. Nie byli kolegami. Póki co łączyły ich postacie magistra Ambrosia i ów Amazonki. Tyle. Mimo to jednooki duchowny wciąż pozostawał niewzruszony i spokojny niczym morze w bezwietrzny dzień. - Odpowiedz wpierw więc na postawione przeze mnie pytania. - sprawa była dość prosta. Prócz dzielącego ich wieku różniła ich również pozycja jaką obaj zajmowali w hierarchii społecznej. Kapłan nie zamierzał ustępować młodzianemu druidowi. Spokojnie szedł z założonymi za plecami rękoma. - Czas… - dodał - To niezwykle ważny aspekt naszego życia. W tym zaś momencie nie mamy go zbyt dużo. - W istocie. - odpowiedział z lekkim uśmiechem młodzieniec o uprzejmym głosie [/i]- Choć prosiłbym o nie nazywanie mnie chłopcem. Bardzo bym to docenił. Mam swoje powody.[/i] - Czy mogę mówić otwarcie i szczerze, bez groźby reperkusji? - zapytał z nadzieją przechodząc w swych słowach do języka klasycznego, by dodać już bardziej formalnie. - Albowiem, zgrzeszyłem Wielebny. Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem…
Sakrament spowiedzi i jego... tajemnica.
Byli już blisko obrzeży i populacja ludzka zmniejszyła się drastycznie. Mimo to, młody mag nadal prowadził duchownego. - Skoro aż tak zawadza to twojej osobie. - odparł nie widząc w tym nic trudnego. Dziwiło go jednak co tak wadziło młodszym od niego mężczyzną w tym grzecznościowym zwrocie.
~ Kompleksy? Uraz z dzieciństwa? ~ nieco zastanawiał nie miał jednak póki co ani czasu ani ochoty zgłębiać tego tematu. - Obawiam się, że powinniśmy już wracać. - stwierdził widząc jak bardzo oddalili się od placu, na którym miało dojść do aukcji - Swoją drogą. Obrzeża to niezbyt stosowne miejsce na spowiedź. Nie uważasz? - stanął i patrząc się na młodego druida odwrócił się bokiem zachęcając do drogi powrotnej. - Oczywiście. - odpowiedział w klasycznym Friedrich - Zawsze możemy omówić sprawy w innym terminie. Rozumiem, że jesteście zajęci Wielebny. Moja sprawa jest nieistotna. Jeszcze będzie czas, choć na ten moment w waszym towarzystwie, tym miejscu i czasie nic nam tu nie grozi. - Nie wątpię. - odparł w pełni spokojny o swój los jak - Powiedz jednak. Czy twojemu życiu grozi niebezpieczeństwo i skoro zamierzasz wyznać grzechy pokornemu słudze Sigmara czemu nigdy wcześniej nie widziałem cię na nabożeństwach? - zapytał nieco jednak zatroskany o los blondyna - Sądziłem, że magowie życia oddają cześć innym bóstwom. Starszym i bardziej pierwotnym. Skąd więc u ciebie taka postawa?
Friedrich uśmiechnął się lekko spoglądając na kapłana badawczo. - W istocie. Jednak czym różni się Sigmar od Ulryka? Randal od Handricha? Shallya od panienki Rhyi. Jej i Tala kult od wierzeń Starej Wiary? Gdzie jest różnica i czym ona jest i skąd się bierze, a przede i nade wszystko jakie są punkty wspólne we wszystkim? Jakby nie było mówimy tylko o naszym ukochanym Imperium… Bogów jest więcej poza jego granicami.
Z każdą chwilą okazywało się, że nie tylko wiek i profesja różni obu obywateli Imperium. Gerchart był starszym, poukładanym mężczyzna, który ponad wszystko cenił sobie ład, odpowiedzialność i wojskową dyscyplinę. Nie lubił rozpoczynać kolejnych spraw czy tematów nie zamykając uprzednio wcześniejszych. Friedrich natomiast w tej sferze zdawał się być lustrzanym odbiciem spokojnego na ogół kapłana. Wrzała w nim młodzieńcza krew. Był mocno ekspresyjny i czasami zbyt wiele mówił. Zdawać się mogło, że czasami nie do końca ważąc słowa. Skakał on z tematu na temat niczym konik polny pośród gęstwiny stepów Kislevu. Jego raczej ekstrawertyczne usposobienie w konfrontacji z raczej odludna pracą pomiędzy sadzonkami i pędami przeróżnych bliżej nieznanych Gerchartowi roślin tworzyły mieszankę wybuchową. Pokłady energii musiały kumulować się w nim w trakcie badań które prowadził zapewne w odosobnieniu. Znajdowały zaś one upust w momencie interakcji z innymi przedstawicielami jego gatunku. Tak różnił się on od Zachariasza, który o dziwo w tej sferze przypominał Gercharta. Obaj zakonnicy raczej milczeli i nim otworzyli swoje usta po trzykroć rozmyślali nad sensem wypowiadanych przez siebie słów. Tak z resztą miała większość łysych piewców słowa Sigmara. Friedrich natomiast był druidem, czarodziejem tradycji życia. Wielbił, korzystał i szanował on egzystencje w zupełnie inny sposób niż czynił to jednooki weteran. Co jednak ucieszyło Gercharta. Wyrażał on raczej pozytywne emocje związane z Imperium i jego dziejami. - Widzisz. - odparł na dywagacje ucznia Ambrosia, które zaś wynikały z jego niepełnej wiedzy. Nie dziwił się mu jednak. Pochłaniała go nauka i chęć poznania. Nie bywał więc zapewne na katechezach w trakcie, których większość z jego zagwostek zostawała wyjaśniana. - Jak bywał byś na liturgiach i uważnie słucha czytań. Łatwiej byłoby ci dostrzec te nieraz subtelne różnice. - zauważył mówiąc raczej mentorskim tonem. - Tak jak jednak wcześniej mówiłem. To nie miejsce i pora na dyskusję teologiczne. Jeżeli naprawde tak interesuje cię duchowa strona naszego życia to zaprosić cię mogę na prywatna audiencję w świątyni najwyższego Sigmara bądź na msze w trakcie, których mam nadzieję, że odnajdziesz odpowiedzi na swoje pytania. Pytanie tylko czy wtedy choć na chwilę zamiast dużo mówić będziesz umieć uważnie słuchać. - spojrzał pytająco na chłopaka. Tak jak zazwyczaj robili to nauczyciele nakierowujący swojego ucznia na rozwiązanie łamigłówki nie podając mu na tacy gotowego schematu działań. - Jedna jest jednak rzecz, która te wszystkie a na pewno większość wierzeń łączy. - zrobił chwilę przerwy by dać możliwość młodzieńcowi na połączenie wszystkich punktów - Jest to mianowicie wrogość względem spaczenia, względem tego co tak ostatnio tobą wstrząsnęło. To zaś chyba jest najważniejsze. - zauważył - Świat, który znamy powstał zaś w wyniku wielu starć z tym często niewidocznym wrogiem. Największy jednak bój stoczył wielki Sigmar wypędzając z ziem zamieszkałych przez przynależne mu plemiona pomioty wszelakiej maści. To zaś dało podwaliny do stworzenia ukochanego nam Imperium. Gdyby nie ono dziele ludzkości bez względu na rasę, pochodzenie i wyznanie wyglądałyby zupełnie inaczej. Nie będę jednak teraz wdawał się w szczegóły. - powstrzymał się gdyż czuł iż znów zaczyna monolog - Tak jak mówiłem. Świątynia stoi dla ciebie otworem. Wrócimy jednak do tego o czym zaczęliśmy mówić wcześniej. Mów proszę. Zamieniam się w słuch. - otwarta dłonią wykonał gest w kierunku Friedricha ustępując mu niejako miejsca. Łysa głowa zaś nieco nachyliła się nad sylwetką młodego czarodziena tak jakby ten naprawde miał się zaraz zacząć spowiadać.
Młody magister pochylił głowę i uśmiechnął się kącikiem ust od strony targu przez krótką chwilę. Mówił w języku uczonych cicho. - Zgrzeszyłem myślą, iż nie ma różnicy między nami z Imperium, czy innych ludów. Myślą, że w każdym z nas jest dobro i tylko otoczenie budzi nas zło. Tym, że żyjemy w świecie nierówności i konfliktów, ludzi u władzy, świeckiej i duchowej którzy patrzą zaślepieni we własną korzyść i przyjemność pławiąc się we władzy do której nie mają prawa, ani tym bardziej umiejętności. Władzy którą zdobyli przelewając krew niewinnych i pławiąc się w niej gotowi są zdradzić i niszczyć byleby utrzymać władzę. Wszak objawem wszelkiego życia i temperamentu człowieka są wiatry magii które obmywają świat, a wiatry podążają za myślą. Skupiają się w miejscach i wokoło ludzi pragnących, a nawet nadają rzeczom świadomość. - Zgrzeszyłem myśląc, że wszelkie zło bierze się z ułomności żywych wywołanej samolubnością innych. Samolubności która w nich budzi samolubność. Te mroczne myśli i pragnienia które nie w nas są, lecz są nam narzucane przez niegodziwości innych przekonanych w swojej ułomności o własnej wyższości. Pycha, chciwość, manipulację, własny zysk kosztem innych, kłamstwa i pożądliwości. Wszak nors nie różni się od araba, a arab od imperialczyka. Tędy wierzę z nadzieję iż Amazonki jako lud nie są złe, lecz mają to wrodzone dobro wynikłe z braku kontaktu ze spacznią naszego zepsutego społeczeństwa. Tędy w swej naiwności zgrzeszyłem myśląc, że nawet jeśli uległy Arcywrogowi, to tylko w najwyższych kręgach władzy, albowiem ryba się psuje od głowy, a samolubna część wypaczenia naturalnych zasad moralnych rozwijająca się z wychowania i doświadczeń nie lubi się dzielić. Tędy pysznie pokładałem nadzieję, że jest szansa i nadzieja by porozumiewając się z wystawionej na sprzedaż Amazonki nawiązać kontakt z jej ludem i ich poznać, oraz ostatecznie zasymilować. Nauczyć się dziczy od nich i uczyć od siebie wzajemnie życia w tym miejscu dla dobra wszystkich i Starego kontynentu. W swojej głupocie co jest grzechem przeciw Verenie, żywiłem cichą nadzieję, że nawet jeśliby część ich społeczności była wyznawczyniami, to uda nam się poznać wroga na tych ziemiach odciętych od nas i operującego inaczej, by lepiej go identyfikować i zwalczać. W końcu to co znamy najpewniej nie ma tu zastosowania przez brak kontaktu. - Zgrzeszyłem sprawiedliwą wzgardą dla świeckich i duchownych specjalistów od zwalczania zagrożeń magicznych, którzy w swoim fanatyzmie, upojeniu władzą i bogactwem, oraz pławieniu się w śmierci ludzi mogących wielce przysłużyć się społeczeństwu z przekonań religijnych czy materialnych. Mordujących niewinnych bazując przy tym na zaślepieniu będącym wynikiem ich trawiących od środka grzechów jakże miłym Mrocznej Czwórce. W swoim zwątpieniu dostrzegłem, że to to właśnie wychowanie, środowisko i otoczenie, oraz dążenia grup społecznych co mają władzę by gnębić i grabić innych są powodem tego, że ci którzy co nie mają chcą więcej i nie pozwala im się mieć, nawet najmniejsze cokolwiek, to zakusy Wroga sięgają do ich serc i dusz zwabieni ich cierpieniem. Zatem, ci wybitni panowie w kapeluszach i długich płaszczach, wyrządzają wilczą przysługę nam wszystkim działając w krwawym i władczym zacietrzewieniu tępiąc i strasząc, zamiast edukować i podawać dłoń, a chroniąc tych którzy są źródłem zła i cierpienia, które rodzi mroczne żądze. Chronią tych którzy będąc w niewoli choćby nieświadomej z łańcuchami na szyi, rękach i u nóg pogrążają naszych bezbronnych rodaków w odmęty czeluści. Chronią ich, bo to się opłaca, bo płacą potężne datki i to samo w sobie pokazuje kogo są sługami i gdzie ich prawdziwa lojalność leży i nie, nie jest to po stronie dobrych bogów i naszej rasy. - Zgrzeszyłem młodzieńczą nadzieją i myślą, że nie droga przemocy, lecz wzajemnej pomocy i zrozumienia, bycia stróżem i opiekunem jest drogą do pokonania Arcywroga. Do pokonania poprzez pozbawienie źródeł pokus i grzesznych potrzeb. Poprzez pokazanie i utrzymanie naturalnego porządku rzeczy. Gdzie nie urodzenie, kasta, czy samozwańczo nadane przywileje i władza, czy wzajemne grzeszne koneksje ku samolubnym potrzebom rozpusty i zbytku, lecz prawdziwe predyspozycje, a za nimi zdolności, umiejętności i wiedza determinują status w społeczeństwie.
Gerchart słuchał w milczeniu kiwając delikatnie głową. Słowa Friedricha niosły ze sobą wielki pokład emocji. Emocji, które w przypadku tak młodych ludzi jak uczeń Ambrosia często brały górę nad rozwagą i logiką.
Młody miał pretensje. Do siebie, do ludzi, do świata i rządzących nim reguł. One zaś wynikały z niezrozumienia przez niego wielu kwestii z pogranicza spraw społecznych, duchowych jak i ekonomicznych. Nie zmieniało to jednak faktu, że chciał na swój sposób dobrze. - Hmmm… - nieco zadumał chcąc odpowiednio dobrać słowa - Wiele rozterek trapi twoje serce i umysł. - zauważył - Mówisz, że chcesz wyznać swoje winy, że zgrzeszyłeś. Oczekujesz jednak ich przebaczenia młodzieńcze? - patrzył na chłopaka z nieco zagadkową miną - Mianowicie wiesz na czym polega prawdziwa spowiedź? - zapytał nie oczekując jednak odpowiedź. W każdym razie nie tu i teraz. Wolał dać Friedrichowi czas na ochłonięcie i przemyślenie wszystkiego raz jeszcze. - Na obietnicy i chęci poprawy. - odparł wskazując na najbardziej istotny element tego sakramentu -[i] Jak zaś jest z tobą? Szczerze żałujesz tego co zrobiłeś? - palce u dłoni miał splecione, wzrok łagodny a ton mentorski - Gdyż ja odniosłem wrażenie iż raczej błądzisz jak dziecko we mgle szukając odpowiedzi aniżeli naprawdę uważasz takowe postępowanie za coś niegodnego. - wyznał co dostrzegł - Nie ma w tym nic złego. Sensem życia jest wszak szukanie tej najwłaściwszej ścieżki, którą zamierzamy kroczyć. Trzeba jednak pamiętać iż zło czaić się może wszędzie. W każdym nawet najbardziej trywialnym aspekcie życia. - wzniósł głowę ku niebu chcąc zorientować się jak niewiele czasu dzieli go od spotkania z Amazonką - W każdym razie te wszystkie pytania to bardzo ciekawy temat do rozmowy. Jednak nie tu i nie teraz. Wszak czeka mnie jeszcze spotkanie z tą dzikuską. - zrobił delikatną pauzę chcąc dostrzec ewentualną reakcję młodego adepta sztuki magicznej - [i]Jeżeli zaś nieco cię to uspokoi to zamierzam nawiązać z nią kontakt. Nie omieszkam jednak sprawdzić czy serce jej nie jest przepełnione spaczeniem. Wszak do moich zadań należy dbanie o moje stado. - przyznał zgodnie z prawdą - W każdym razie bez względu na wynik mojego dochodzenia. Chciałbym by pokazała nam gdzie można znaleźć jej wioskę. Poza tym ona jest tutejsza. Jej wiedza i doświadczenie mogły by nam bardzo pomóc. O ile rzecz jasna uda się nam z nią porozumieć. - dodał - Choć ponoć kapitan de Rivera ma ma to jakiś plan. - raz jeszcze spojrzał na nieboskłon - Teraz jednak wracajmy i tak jak mówiłem. Jeżeli wciąż interesować cię będzie rozmowa i chęć poznania meandrów wiary to zapraszam do świątyni.
Młody czarodziej spojrzał na starszego wiekiem kapłana. - Byłbym niesamowicie wdzięczny za waszą mądrość i doświadczenie Wielebny. - powiedział pokornie.
W myślach natomiast czarodziej zastanawiał się nad tym jak niesamowicie gładko i łagodnie to przeszło. Czyżby Uber był bliższym znajomym Ambrosio niż myślał? Zdecydowanie to był ciekawy prospekt… jak i ustalenie jak daleko sięgała jego herezja… chyba, że jak niemalże każdy wyznawał podwójne standardy. Tak czy inaczej, mógł się przysporzyć sprawie Kolegiów… i choć kusiło go udanie się z nim na targ zobaczyć Amazonkę to wiedział, że i tak to nic nie zmieni w tym momencie, więc po co?
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |