Wątek: Lost Station
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2021, 06:10   #137
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 27 - Dzień 18 18:10

Czas: Dzień 18; 18:10
Miejsce: okolice “Archimedesa”; Sektor 12; dropship
Skład: Tony, Alice, Ryan, Zeeva, Jericho, Seth, Chris


- Wygląda czysto. - cała załoga w słuchawkach usłyszała spokojny głos blondynki jaka siedziała za sterami dropshipa. Poza kapitanem pozostała piątka siedziała w przedziale desantowym. Od razu było widać, że jest inaczej niż przy poprzednich wizytach na stacji. Wówczas tylko Ryan i Zeeva mieli broń na widoku. Pozostali nawet jak mieli pistolety to w kaburach albo i to nie. Broń wówczas nie wydawała się potrzebna. Tylko zawalała miejsce i przeszkadzała w ruchach. Wtedy. Teraz chyba nie przeszkadzała nikomu. Tak samo jak zapasowe magi, granaty i miny.

- To od czego zaczynamy? - zapytała pilot gdy już z kilkanaście minut krążyli wokół stacji. Chris trzymała się mgławicy śmieci i kosmicznego gruzu jaki lewitował wokół rozstrzelanej stacji. Pilot miała nadzieję, że jak 12-ka sama w sobie jako segment mieszkalny nie ma zaawansowanych skanów no to w ten sposób mogli mieć szansę, że lokalna SI ich nie wykryje. Ale tego nie umiała ocenić więc równie dobrze SI już dawno mogła ich wyryć i śledzić. Tego nie dało się stwierdzić. Jedynie to, że na razie na powierzchni stacji panował spokój dawał nadzieję, że wciąż mogą mieć efekt zaskoczenia.

Pytanie było jak najbardziej na miejscu. Zazwyczaj jak właz stacji był w porządku to Chris kierowała latacza do tego włazu i tam cumowała. Potem można było dostać się do środka czy wrócić na zewnątrz. Ale można było też wyskoczyć z włazu w przestrzeń. I dalej dzięki silniczkom manewrowym opaść na stację i skorzystać z włazu albo jakiejś szczeliny. Można było nawet wejść do środka przez któryś z sąsiednich segmentów. No i można było wysadzić anteny 12-ki. Dlatego SP załadowała na pokład pakunki C6. Gdyby wysadzić maszt antenowy powinno to zmniejszyć zasięg łączności między droidami a SI. Chociaż na sytuację w samej 12-ce to by raczej nie wpłynęło a gdyby jednak komputery sterujące 12-ką jednak nie wiedziały o ich obecności to taka akcja mogłaby je ostrzec. Dlatego pilot wcale się przy tej opcji nie upierała. Ot wyjaśniła co robią pakunki plastiku w ładowni i po co je zabrała.

Niespodziewanym pasażerem dropshipa był Seth. Tego chyba nikt się nie spodziewał. Gdy zjawił się w hangarze ubrany w swój skafander, ogon i plecak paramedyka chyba najbardziej zdziwiła się jego siostra.

- Seth? Co tu robisz? - zapytała nie bardzo mogąc pojąć dlaczego na ten lot co wydawał się niebezpieczniejszy niż wszystkie poprzednie brat zdecydował się do nich dołączyć.

- Widziałem was jak was trafiły te droidy. Ciebie i Alice. Następnym razem możemy nie mieć tyle szczęścia. A najważniejsza jest pierwsza godzina od otrzymania rany. W porywach szczęścia ten gruchot przez godzinę wraca na frachtowiec. - Seth streścił powody swojej decyzji i władował się na pokład zajmując jedno z krzesełek mocowanych do burty.

- O. Widzę, że chociaż ktoś pomyślał o zabezpieczeniu medycznym. - głowa paramedyka pokiwała się z aprobatą gdy w zasobnikach Ryana dostrzegł pakiet medyczny. Uniósł wtedy kciuk do góry w geście aprobaty.

Sam Ryan mógł mieć powody do obaw jeśli chodzi o poziom przeszkolenia bojowego swojej załogi. No cóż. To był statek cywilny z cywilną załogą. Szkolenie bojowe i to CQB nigdy nie było priorytetem. Tak naprawdę tylko z Zeevą mógł działać jak równy z równym. I niespodziewanie z Chris.

- Wymieniłam sobie oprogramowanie. Wgrałam sobie podstawowy program rekrucki. Specjalista od kriogeniki chyba nie będzie na razie potrzebny. - wyjaśniła na przedpołudniowym treningu. Właściwie to Jericho okazał się całkiem dobrym strzelcem a Tony niewiele mu ustępował. Alice zdecydowanie zaniżała tą średnią. Ale to był zespół indywidualności nie przeszkolonych w wojskowym drygu, nie znających wojskowych komend, no po prostu cywilbanda. Krótki trening przed obiadem nie mógł tego zmienić. Czy ktoś z nich w ogniu i chaosie walki będzie pamiętał to co im próbował pokazać i nauczyć profesjonalny kontraktor tego nie wiedział nikt.




Czas: Dzień 18; 18:10
Miejsce: “Aurora”; przedział załogi; robowarsztat
Skład: Vicente


No to chyba skończone. Na stole leżało rozbebeszone cielsko z plaststali, siłowników i okablowania. Cały stół wyglądał jak stół do przeprowadzania sekcji. I właściwie taką pełnił teraz funkcję. Tylko krojący ciało nie był lekarzem ani koronerem a ciało nie miało tkankowej budowy. Ale cel i efekt był podobny. Zdobyć informacje i poznać przeciwnika. No i poznał. Ale teraz za to płacił. Za dużo energetyków. A może za mało? Ciągły stres, projekty, natłok zajęć. Nawet nie pamiętał kiedy ostatni raz korzystał z bieżni. Nie miał czasu. I teraz to czuł. Jak szumi mu w skroniach, pieką zaczerwienione oczy i w ogóle potrzebuje odpoczynku. Ale mógł sobie też pogratulować. Rozgryzł w końcu tego blaszanego drwala.

Całkiem ciekawa konstrukcja. Mieszanina standardowych i bardzo nowoczesnych rozwiązań oraz materiałów. Niektóre schematy się powtarzały. Widział je już w dziesiątkach modeli robotów jakie przewinęły się przez jego ręcę. Ale ten był wykonany z mocniejszych stopów i miał bardziej zaawansowane procesory. To zapewne nie był szczyt technologii zgromadzonych na “Archimedesie”. Ot odwieczny kompromis pomiędzy potrzebami a możliwościami, operacyjnością a kosztami.

Droid mógł znieść wiele obrażeń. Upadków, postrzałów, eksplozji. Na pewno więcej niż człowiek. Jak był w pełni sprawny. A ten nie był. Chociaż niejako przywrócono go do życia ponownie po nie wiadomo jak długim czasie to długotrwałe wystawienie na mróz, wilgoć i brak energii zrobiło swoje. Droid nie odzyskał w pełni operacyjności. Ot postawiono go na nogi tyle o ile i posłano w bój.

Odkrył przekaźniki w blaszanym łbie. Dzięki nim się komunikował ze światem zewnętrznym. Jeśli był w zasięgu łączności na żywo ze sztabem czy to ludzkim czy komputerów to był niczym dron dla droniarza. Tak jak Agnes sterowała sondami a Dragos czy Alice botami serwisowymi tak ktoś z zewnątrz mógł sterować tym droidem. Miałby wówczas pełną świadomość sytuacyjną czyli obserwował świat sensorami blaszanego drwala. Wiedział gdzie jest, z kim walczy, kto do niego strzela i, że właśnie go rozwalił. Więc rozsądek nakazywał anulowanie wszystkich kodów i identyfikatorów takiego droida. Na wypadek gdyby wpadł we wrogie ręce. Zwłaszcza w ręce wrogich robotyków i hakerów. Więc bezpieczniej było anulować kody takiego elementu. Jedynym okienkiem wydawało się załatwić drona gdy nie miał połączenia ze sztabem w czasie rzeczywistym. Wówczas informacja o jego zniszczeniu musiałaby być przekazana przez inne droidy albo automatycznie zostawał uznany za zniszczonego po upływie jakiegoś czasu. Na zdewastowanej stacji, poza 12-ką, powinno być sporo miejsc bez łączności. Cudów nie było i nadajniki ludzi i maszyn miały te same ograniczenia. Więc większość wraku powinna sprawiać trudność łącznosci niezależnie od tego kto z kim powinien się połączyć. Zwłaszcza jak nie miało się skanów dropshipa na wsparcie.

Droid miał też całkiem mocny pancerz. Przynajmniej porównywalny z wojskowymi modelami. Znalazł przestrzeliny od laserów jakimi załoganci przepalili się przez ten pancerz. Wytopione i osmolone dziury. Okrągłe tam gdzie trafiły prostopadle i bardziej elipsodalne gdy walnęły pod kątem. Ale znalazł też z liczne trafienia jakie poszły rykoszetem albo zaabsorbował pancerz. Kompter podawał skuteczność przebić na ok 60%. Mniej więcej 1 na 3 strzały pochłonął lub rozproszył pancerz. Ale nie był ekspertem od balistyki by szacować czy to kwestia trafień, kątów pod jakim padały czy to sprawa samego pancerza. Tak czy inaczej ten zdezelowany robot w tej walce zostałby wyłączony wcześniej gdyby nie ta pancerna powłoka jaką był obudowany.

Odkrył też specyfikę wielu robotów bojowych. Nowoczesne sensory i komputer balistyczny. Co w nie-bojowych robotach takich nie było potrzeby budować. Na szczęście dla załogi “Aurory” elektronika najsłabiej zniosła mróz i wilgoć i nosiła liczne ślady korozji. Nie mogła być więc tak wydajna jak wtedy gdy była spod igły.

Przy tym całkiem zaawansowanym ciele sam CPU był zaskakująco prosty. Poza rozbudowanym komputerem bojowym, sensorami wizyjnymi, termo, nokto, wykrywaczami ruchu, czujnikami swój - obcy to właściwie niewiele miał do zaoferowania. W ogóle nie znalazł w nim funkcji pamięci wyższej. To musiał więc być prawie dosłownie dron. Zdolny do autonomicznego działania a w walce musiał być całkiem groźnym przeciwnikiem, zwłaszcza gdy był w pełni sił a nie taki jak teraz. Ale poza walką właściwie do niczego sensownego się nie nadawał. To było całkiem zrozumiałe jeśli się wzięło pod uwagę, że miał służyć na stacji kosmicznej. Sztab mógł dowolnie nim sterować jak własnym dronem czy po prostu wydawać ogólne rozkazy gdzie i co ma zabić droid i jemu zostawiał wykonanie detali.

W CPU droidy miały bardzo prosty rozkaz. “Zabij każdego napotkanego człowieka”. Rozkaz ekstremalnie prosty i skuteczny. Do tego bez żadnych ograniczeń. Zwykle programowano jakieś ograniczenia choćby po to aby uniknąć friendly fire na polu walki. Tutaj nie było żadnych ograniczeń. Roboty miały zabić każdego napotkanego człowieka. Tak po prostu.

Z przywróceniem droida na nogi aby mógł wesprzeć załogę “Aurorę” był pewien zasadniczy problem. Był rozwalony. Ryan z Zeevą wykonali dobrą robotę i zezłomowali swoimi laserami tego blaszaka. Lasery wypaliły powłokę ochronną i stopiły to co pod spodem. To nie był problem dla robotyka z robowarsztatem co znał odpowiednie procedury. Te wymagały rozbebeszenie droida mniej więcej do takiej postaci jak obecnie, wymontowanie zniszczonych elementów na nowe, zamknięcie powłok zewnętrznych i jazda! Robot mógł wracać na pole walki. Tyle, że nie miał tych modułów na wymianę. Pewnie w jakimś magazynie robocich części na “Archimedesie” były. Powinny. Ale tutaj nie miał żadnej. Leżał przed nim roboci trup z wypalonym laserem wnętrzem. Od biedy tak samo jak Alice męczyła się z budową nowego próbnika dla sondy i on mógłby od nowa zbudować te wypalone trzewia. Ale ile czasu by to zajęło i czy efekt końcowy byłby opłacalny to jego zmęczony umysł w tej chwili miał kłopot by to oszacować. Może się nie dało? A może dało. Trudno powiedzieć. Tak mu się już mieniło w oczach, że wydawało mu się, że z lampy unosi się dym. Chociaż nie mógł bo przecież włączyłby się czujnik przeciwpożarowy, zacząłby się drzeć i w ogóle. A nic się nie działo. Przerwało mu otwarcie drzwi.

- Cześć. Mam coś dla ciebie. Chociaż nie wiem po cholerę ci to. Robisz coś z tym? Bo jak chcesz się bawić w kolekcjonera małych kuleczek to mnie w to więcej nie mieszaj. - Dragos wszedł do środka i postawił małą buteleczkę jak po jakichś tabletkach na blacie. Widać było po nim, że grzebanie po ogrodzie za jakimiś kawałkami pieprzu niezbyt go bawi a i sensu w tym wielkiego nie widział. Ale jak kolega koledze postanowił spełnić prośbę informatyka. Dalej nawet nie wchodził tylko wrócił na korytarz. Ale zanim zniknął o czymś sobie przypomniał.

- A! Tam w tym papierku to są dwa co mi dał Jericho. Znalazł je w tym kombinezonie Alice. W podeszwach. I zrób coś ze sobą Vicente. Chujowo wyglądasz szczerze mówiąc. Prześpij się czy coś. - powiedział tak jakoś przy okazji nim ostatecznie odszedł korytarzem. W buteleczce niżej niż palec dorosłego rzeczywiście widać było jakieś małe kulki odruchowo kojarzące się z pieprzem. Ale na górze było jakieś papierowe zawiniątku. Pewnie to o tym mówił Rumun. Ale z tym zmęczeniem może miał rację? Z drugiej lampy pod sufitem też jakby coś dymiło. A alarm dalej się żaden nie włączał.




Czas: Dzień 18; 18:10
Miejsce: “Aurora”; przedział załogi; mostek
Skład: Agnes


Znów siedziała sama na mostku. Pełniła rolę dyżurnego. Łącznika między tymi co polecieli dropshipem a tymi co zostali na frachtowcu. Właściwie to większość poleciała. Nawet Seth. Co chyba zaskoczyło wszystkich. Została tylko ona, Vicente w swoim warsztacie i Dragos. Z czego Rumun sporo czasu spędził w ogrodzie. Nie omieszkał powiedzieć jej dlaczego.

- Agnes ty nie wiesz po grzyba Vicente te cholerne kulki? Zbiera je i zbiera i co? Plantacje chce założyć? - zapytał jej jakiś czas temu gdy połączył się z nią z ogrodu. Pytał niby żartobliwie ale dało się wyczuć irytację w głosie. Właściwie to Anubis dotrzymywał jej towarzystwa. Zajął jeden z wolnych foteli i ćwiczył kolejny level kociej drzemki. Chyba, że naszła go ochota na mizianie. Wówczas się przeciągał i zaczynał się łasić do jej nóg, nawet wskakiwał na kolana i mruczał.

Więc właściwie miała całkiem sporo czasu i okazji by poczytać co komputer ma w swoich przepastnych trzewiach o tej nanotchenologii. Miał całkiem sporo. To była wielka nadzieja ludzkości. Taki uniwersalny wytrych który dawał nadzieję pójść na skróty i otworzyć drzwi jakie do tej pory były zamknięte. A wydawało się mieć nieskończoną liczbę zastosowań. Technologia natryskiwana na panele słoneczne która sama się regenerowała. Albo pozwalała hodować zaprojektowane organy czy wytworzyć nawet mikroorganizmy. Ale jak każde narzędzie można było jej użyć nie tylko w szlachetnych celach ale i jak najbardziej morderczych. Choćby jako broń biologiczną czy chemiczną. Zależności od definicji. Bo nanotechnologia łączyłą w sobie cechy materii ożywionej i nieożywionej.

Z tego całego czytania można było wywnioskować, że to coś albo nie jest opisywanymi modelami nanotechnologii albo jest bierne. Nie ruszało się, nie przejawiało żadnej aktywności, nie toczyły się tam żadne procesy. A to było podstawa dla każdej definicja życia. Nawet sztucznego. Nawet założenia nanotechnologii zakładały pobieranie energii i przekształcania jej na wytworzenie kolejnych kopii. A to pod mikroskopem nie wytwarzało niczego. Nie zdradzało żadnej aktywności. Robiło nic. Wyglądało jak martwe. Albo przynajmniej bierne. Z drugiej strony przetrwalniki mikrobów potrafiły przetrwać bardzo długo w skrajnie niesprzyjających warunkach ale gdy pojawiły się te sprzyjające ich życiu to przynajmniej niektóre z nich zaczynały się budzić, poruszać, odżywiać i produkować kolejne pokolenia.

- Cześć. Jak chcesz to cię zastąpię. - Dragos przerwał jej te czytanie i rozmyślania gdy wszedł na mostek. Bez specjalnego szacunku złapał za kota i zwolnił okupowany przez niego fotel za co został obdarowany pełnym kociej wyższości spojrzeniem podkreślonej majtnięciem ogona. Rumun sobie jednak nic z tego nie robił tylko zajął miejsce, przypiął się i popatrzył na monitory. Tam widać było krążący wokół stacji dropship. Wydawał się malutki przy ogromnym obwarzanku zdewastowanej stacji.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline