Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2021, 08:10   #34
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XhwFZWKlhg8[/MEDIA]


XI.362.4.34

Dżungla na południe od portu wyrzutków, Głęboka noc.


Wyszli w nocy, kiedy osada pogrążona była w głębokim śnie. Nocnego koncertu ptaków i gospodarskich zwierząt nie zakłóciły odgłosy kroków prawie tuzina elfich wojowników, którzy bezszelestnie zebrali się na ciemnym rynku, po czym bez chwili zbędnej zwłoki, w równym szeregu przeszli przez główną bramę osady. Strażnik, czujny, ale uspokojony przez jednego z elfów wrócił do swojej drzemki, a wypuszczony przez niego oddział zniknął w czarnej jak smoła ścianie tropikalnego lasu. Ciemność nie stanowiła przeszkody dla starszego ludu, który w dawno zapomnianych wiekach podróżował przez świat, mając za przewodnika jedynie srebrzystą tarczę księżyca, i miriady innych, gwiezdnych pomocników. Księżyc nie dopisał tego dnia należycie, ukrywając niemal trzy czwarte srebrzystego odbicia, Morrslieb zaś, zwany przez elfów Sariour na Yenlui świecił dosyć jasno, pokazując swoją zielonkawą twarz. Gwiazdy zaś, w tą przepiękną noc zimowego przesilenia,objawiły się na niebie w wielkiej liczbie, oświetlając połacie dżungli srebrzystym blaskiem, choć miejscami nieco zielonkawym światłem.

Początkowo szli utartym szlakiem, wydeptanym przez liczne patrole i innych łowców wychodzących niejednokrotnie z Portu, jednak po pewnym czasie teren wyraźnie się obniżył, a kiedy szmer pobliskiego strumyka stał się słyszalny, jeden po drugim, elfy zchodziły z traktu, prosto między gęste krzaki, pozostawiając po sobie jedynie kołyszące się przez chwilę liście i ślady obuwia na ścieżce. Krok za krokiem, posuwając się od cienia do cienia, wojownicy parli naprzód, wzdłuż strumienia. Miejscami schylali się, przeciskając się pomiędzy wiszącymi lianami czy zawijasami korzeni drzew, które niczym rozwarte pazury jakiejś dzikiej bestii wbijały się w grząski i wilgotny grunt leśnego poszycia. Ptaki, których obecność elfów nie spłoszyła, dalej koncertowały w najlepsze. Nogi, chronione przez wysokie, skórzane buty ślizgały się nie raz w grząskim błocie, wilgotnych i ociekających od sperlonej rosy korzeniach, pnie drzew, zmurszałe, pokryte listowiem, mchem i zielonkawymi, śliskimi glonami nie dawały oparcia. Dżungla odkrywała czasem tu i ówdzie jakieś większe i bezpieczniejsze polanki, zacisznie skrywane w zakolach strumyka, a czasem zasłaniała wszystko całunem ciemności. Smugi księżycowego światła, i cienie rzucane przez gałęzie wysokich drzew zlewały się i przemieszczały, i nawet wyczulony elfi wzrok musiał ustąpić pola bezlitosnej naturze. Schyleni nad tropem, okutani w płaszcze, opończe i wełniane chusty, którymi osłaniali swoje pomalowane w ochronne barwy maskujące twarze, z kołczanami pełnymi strzał i łukami napiętymi, brnęli jednak w zdawałoby się jeszcze bardziej dzikie i prymitywne obszary lasu. Ten zaś zdawał się ich pożerać, atakować wilgocią, ciemnością, zgubić ich w swojej liściastej pułapce. Daremnie jednak, bo nie dało się oszukać elfich zmysłów i wiedzy księżycowego ludu.
Ekthelion spojrzał w górę, i podniósł rękę, patrząc wzdłuż niej. Palec wskazujący i kciuk umieścił pomiędzy dwiema, widocznymi dla niego gwiazdami,Starą i bardzo prostą, nawigacyjna sztuczka, przydatna w nocnym marszu. Następnie szybko ruszył dalej, bezbłędnie kierowany coraz głośniejszym szumem wody i wyczuwalnym zapachem wody, wychodząc po chwili na niewielką polanę. Świtało już kiedy dotarli na miejsce.

Wodospad.

[MEDIA]http://i.pinimg.com/564x/b5/12/8d/b5128db9469fb9e9b660ad0ff5429336.jpg[/MEDIA]


Elfy powoli zajmowały pozycję za skałami u stóp wodospadu, pośród gęstych krzaków, skał i za pniami drzew, powoli, ostrożnie bo każdy krok w grząskiej w tym miejscu, pełnej wody i zdradliwej, splątanej roślinności mógł skończyć się źle. Każdy źle postawiony krok mógł zakończyć polowanie, niwecząc godziny przygotowań, nieprzespaną noc i prawie dwugodzinną drogę przez dżunglę. Zagrażał też samemu łowcy, którzy nie raz kończyli ze skręconymi kostkami, zadrapaniami po gwałtownych upadkach, złamaniami, ukąszeniami. Elfy szczęśliwie nie były tego dnia ofiarą. Zwierzęta, tak jak każde żyjące stworzenia miały swoje nawyki i zachowania. Bywało więc tak, że nawet kilkudniowe ślady zwierzyny mogły doprowadzić łowcę do jego ofiary.
Wodopój, tworzony przez niewielkie rozlewisko pod wodospadem zapewniał dużej zwierzynie doskonałą okazję do żeru i nawodnienia się. Tak było i tym razem. Przy wodopoju elfy natknęły się już nie tyle na stado tapirow, wytropione wcześniej, a dwie ich rodziny, z dorodnym samcem na dokładkę. Tapiry uwielbiały wodę do tego stopnia, że aż dwa osobniki, samica i młodziutki samiec taplały się zanurzone niemal do połowy.
Kolejna rodzina, również samica z młodym, pasła się spokojnie przy brzegu, zajadając się rosnącymi na skałach liśćmi jakiejś rośliny. Liście te wpychały za pomocą niewielkiej trąby do pyska ze zwinnością zadziwiającą dla stworzeń o takiej wielkości. Dwie obecne samice były wielkości niewielkiego konia, zaś ich potomstwo przekraczało już rozmiary dorodnej świni, do których to te niezwykłe stworzenia zamieszkujące dżunglę były bardzo podobne. Wielki czarny samiec leżał zaś, niczym pan i władca na ogromnym, płaskim kamieniu, wysmarowanym od błota, którym zwyczajowo wiele zwierząt chroniło swoją skórę od dokuczliwych insektów. Elfi wojownicy nie przyszli tu jednak podziwiać tych zwierząt i ich zachowania. Przybyli, by zabijać. Bez słowa i komendy, podzieleni na pięć strzeleckich par, łuki powoli naciągnęły się do strzału,a groty zalśniły w ostatnich promieniach księżyca. Nie zajęło to więcej niż kilka uderzeń serca. Spokojnego serca, aby ręką trzymająca łuk nie drżała w chwili strzału.

Świsnęły pierwsze strzały wypuszczone niemal jednocześnie, jak na komendę choć ani jedno słowo nie wyrwało się zza zasłoniętych zielonymi kapturami ust.

Pierwsze dosięgnęły swojego celu strzały Tivrala i Nimue. Tivrial posłał swoją strzałę prosto w kłąb dorodnej samicy, ale strzał nie okazałby się śmiertelny. Nimue, najdrobniejsza w oddziale, celowała znacznie lepiej. Czyste, przepiękne trafienie przebiło szyję, spryskując liście pobliskich krzewów szkarłatną mgiełką, i posyłając kwiczące zwierzę prosto w błoto. Krew chlusnęła z przebitych arterii, barwiąc szkarłatem skały przy których się pasła się samica.

Całe stado tapirow ruszyło się w mgnieniu oka, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jakby kierowane jedną wolą. Uciec od tej syczącej, niewidocznej śmierci, dobiec do zbawczej ściany lasu aby zniknąć i ukryć się, jak nakazywał im instynkt.

Kilrath, najlepszy myśliwy w oddziale strzelił młodemu samcowi prosto w kark. Strzał, który mógłby wygrać niejeden łuczniczy, szybki i gwałtowny ruch zwierzęcia zamienił w niezbyt czyste trafienie. Ambrath, który strzelał niemal zza polany, bo ciężka zbroja mogłaby przepłoszyć zwierzynę chybił straszliwie. Wbity i kołyszący się w pniu pobliskiego drzewa zdawał się szydzić z wysiłków elfiego wojownika, który tym razem musiał oddać zwycięstwo swoim kolegom. Tapir runął w busz, na szczęście przebiegając wprost przez strumień i wybiegając niemal na łowców. Zwierzę kwiknęło i gwałtownie skręciło w bok, rzucając się między krzaki, mniej więcej w kierunku, z którego wyszli elfi wojownicy. Kamienie strzeliły z pod kopyt tapira, kiedy przebiegał obok skulonych za skałami wojowników.
Uffial strzelił niemal jednocześnie z Finreirem. Para inteligentów omal nie wypuściła ofiary z rąk, bo Finreir strzelił ewidentnie za szybko, przez co zerwał strzał. Jego wysiłki nie były jednak tak złe jak Ambratha, bo strzała wbiła się w błoto niecałą stopę od celu.
Uffial zaś ładnie trafił pod łopatkę, a strzała, zagłębiona niemal do połowy wpierw powaliła zwierzę, które po chwili jednak zerwało się, łamiąc strzałę i runęło w busz, zostawiając za sobą szkarłatną smugę.
Thairis nie miał talentu do polowania. A jednak to jego strzała, nie towarzyszącej mu Halethy sięgnęła celu. Duża samica, śmiertelnie ranna, kwicząc wyskoczyła z wody, aby podążyć w ślad za ranionym wcześniej tapirem.
Ostatnia para, Ekthelion i Ceylinde strzeliła w czarnego samca. Ten już po trafieniu Tivrala zerwał się z szybkością i zwinnością przeczącą jego opasłej posturze, przez co strzała wypuszczona szybko przez Ceylinde zagłębiła się jego udo. Ekthelion zaś, wyczekiwał aż do ostatniej chwili ze strzałem. Zwierzę biegło przez strumień, rozbryzgując wodę. Potężne mięśnie grały pod czarną, krótką sierścią. Łuk śledził przez sekundę ruch zwierzęcia, i kiedy zdawało się, że tapir wyskoczy ze strumienia, niknąc za skałami, Ekthelion wypuścił strzałę, która zamiast w szyję, jak pierwotnie planował, trafiła zwierzę prosto w komorę, wbijając się pod lewą łopatką aż po brzechwę. Przeciągły pisk wyrwał się z gardła trafionego knura, który krwawiąc, uciekł w busz, w ślad za uciekającymi samicami.
Elfy bez chwili zwłoki wybiegły na polanę, w ślad za ranną zwierzyną, omijając niewielkie jeziorko, przeskakując zdradliwy strumyk. W normalnym lesie łowcom nie spieszyłoby się z pogonią. W końcu śmiertelnie ranne zwierzęta w pewnym momencie padłyby, a krwawy ślad doprowadziłby niechybnie łowców aby dokończyli dzieła. Tu jednak, dżungla z łatwością dawała, jak i zabierała. Trafiona ofiara mogła wpaść w łapy innego drapieżcy, lub padlinożercy. Mogła zagubić się w listowiu tak gęstym, że nawet bystre elfie oczy nie byłyby w stanie jej wypatrzeć. Długie noże błysnęły, krojąc i ścinając w biegu co bardziej przeszkadzające gałęzie i liście. Skórzane buty rozbryzgiwały błoto i wodę, trzaskając czasem gałęziami i poszyciem dżungli,rozwiane w biegu płaszcze czepiały się liści i lian z głośnym szelestem, oddechy biegnących skróciły się, a każdy krok i sus zdawał się męczarnią w ten duszny poranek. Złote promienie słońca przebijały się przez zielony dach dżungli, ukazując feerię barw i krwawą ścieżkę, czarna niczym smoła, pachniała metalicznie, drażniąc zmysły, ale i ponaglając elfy do dalszego wysiłku.

Drzewo, krzew, wykrot, skała, korzeń, drzewo, wykrot, skała...pościg trwał.
Ranione tapiry nie odpuszczały, trzymając się pękającej nici życia do samego końca. Pierwszy padła samica trafiona przez Ufiala, dobrą milę od wodospadu. Wbity grot z każdym ruchem zwierzęcia rozrywał ranę, wylewając całe kwarty posoki. Tapir ruszał się jeszcze, wierzgając, i trzeba było otworzyć mu gardło długim nożem. Uffial przypadł zwinnie, zachodząc tapira z boku,i dobił ofiarę szybko i sprawnie. Bez cienia wahania czy emocji. Poczekał chwilę na Finreira, następnie pobiegł dalej, w kierunku w którym podążył jego dowódca.
Kilrath po pewnym czasie został sam z pościgiem. Ambrath, jak zwykle uparty i nieugięty biegł w kolczudze, która teraz zawadzała okrutnie, nie mówiąc już o tym, że oddech rosłego wojownika spłycał się niemal z każdym krokiem. Łowca jednak wytrwale ścigał zwierzę, które w końcu znalazł, kręcące się nieporadnie na niewielkiej polance. Upływ krwi zamroczył tapira na tyle, by Ambrath mógł spokojnie podejść do niego z nożem, i zakończyć jego żywot. Mocarne, opancerzone ręce elfa objęły szyję zwierzęcia, a nóż wbił się po samą rękojeść w serce stworzenia, które wierzgając, powoli kładło się na ziemię.
Kolejny tapir padł nieco dalej. W dzikiej gonitwie zaplątany w liany pobliskiego drzewa, wisiał w powietrzu, desperacko próbując wyzwolić się z krępujących go, zielonych pnączy. Haletha, zwinniejsza od swojego kolegi dobiegła pierwsza. Rosła wojowniczka przystanęła, wzięła kilka oddechów, uspokajając się po biegu, i naciągnęła strzałę do policzka. Kolejny pocisk dobił zwierzę niemal natychmiast, czysto wbijając się w tył czaszki, kończąc męczarnię zwierzęcia.
Ekthlion i Ceylinde mieli najtrudniejsze zadanie. Biegli prawie trzy mile, w błocku, tnąc chwytające ręce i nogi pnącza i liany. Samiec był silny. Pod warstwą grubej skóry i tłuszczu miał jak każdy samiec plątaninę mocnych mięśni, te zaś wciąż pracowały. Być może Ekthelion nie trafił dobrze w serce, a może strach i adrenalina sama niosła samca do przodu, w każdym razie zmęczył się dopiero, kiedy dotarł nad inny strumień, o stromych skałach, których przesadzić nie mógł. W międzyczasie dobiegł do nich Uffial, zachodząc tapira z boku. Zwierzę padało już na kolana, pokwikując charcząco, barwiąc kamienie ciemną krwią, do końca patrząc na podchodzącego z nożem elfa. Kiedy ostrze Ektheliona opadło, Uffial, dysząc z wysiłku wyciągnął z sakwy róg śnieżnego bawoła, i zadął kilka razy, długo i przeciągle, basowym graniem składając hołd padłej zwierzynie i Kurnosowi. Dżungla zaś, na chwilę zamarła, uciszyła się, aby po pewnym czasie znów rozbudzić się nową kakofonią dźwięków i ptasich śpiewów.


XI.362.4.34. Przedpołudnie, Koślawe skały, 8 mil na południe od Portu Wyrzutków
Tam, gdzie pada zwierzyna, ściągają padlinożercy. Z kakofonii ptasich nawoływań, dało się wyłowić warczenie dwóch, walczących o pierwszeństwo nad padliną stworzeń. Syki i mlaśnięcia jasno i dobitnie sugerowały rodzaj tych stworzeń, zanim pojawiły się w zasięgu wzroku skradającego się aby wybadać sprawę elfa. Dwa dorodne warany leśne, umaszczone w kolorze zgniłej zieleni, o pyskach pokrytych drobnymi kolcami i wyrostkami kostnymi. Pyski tępo zakończone, a paszcza zbrojna w haczykowato zakończone zęby, podobne do piły rozpłatnicy, jak u większości padlinożerców. Warcząc, biły się właśnie o truchło ogromnego ptaka, sądząc po ogromnej masie i niewielkich skrzydłach, nielota. Imponujący dziół, wystający z podobnej do sępiej głowy nie przykuł uwagi Ektheliona tak bardzo, jak błysk metalu w pobliżu dolnej żuchwy dzioba. Wysoka trawa nie pozwalała na bliższą obserwację, a Ekthelion nie zamierzał ryzykować pogryzienia przez najpewniej jeśli nie jadowite, to najczęściej zarażone jakimiś chorobami warany. Naciągnął więc ponownie długi łuk, celując w pierwszego warana. Strzała gładko poszybowała przez wysoką trawę, wbijając się w kark stwora, który skrzecząc i wijąc się na ziemi odpełznął w bok. Jego niedawny konkurent, przestraszony zawinął ogonem i zniknął w gęstwinie.
Ekthelion wyjął nóż i podszedł do truchła. Przez chwilę podziwiał wielkość zwierzęcia, jego wielki, podobny do sępa łeb, z którego wystawał imponujących rozmiarów, haczykowaty dziób. Potem usłyszał kroki. Nadchodzili jego wojownicy. Pierwszy losem padliny zainteresował się Kilrath, który również przystąpił do oględzin z nożem.
- Wyraźne zęby w dolnej szczęce, i ostro zakończony kulmen. To mięsożerca - odparł studiując ptaka.Był nadjedzony i zbyt rozłożony, by dało się określić co go zabiło, co widoczne było dla wszystkich zgromadzonych wokół truchła elfów.
- Nielot - stwierdził Ekthelion odsuwając końcówką noża niewielkie wobec rozmiarów ptaka skrzydło. Kilrath pokiwał głową. Obaj jednak spojrzeli na siebie, jakby pytająco. Kilrath szybkimi ruchami odciął paski mocujące, zostawiając jednak nietknięte sprzączki i klamerki.
W międzyczasie Ekthelion, również ostrzem noża podniósł w górę jedną ze skórzastych łap i głośno opuścił ją na ziemię.
- Może właśnie znaleźliśmy twojego tajemniczego obserwatora, Ceylinde - Ekthelion wstał, czyszcząc ostrze o pióra ptaka. Patrzył na ogromne, umięśnione nogi, przypominając sobie znalezione wcześniej ślady, zbyt głębokie na piechura.
- Siodło oczyścić i zabrać ze sobą. Finreir, pójdziesz do mistrza Ambrosia aby znaleźć jakieś zapiski na temat tego siodła, symboli, zdobień, czegokolwiek co wpadnie Ci w oko - Ekthelion mógł być zadowolony. Nie tylko Kurnos był dzisiaj łaskawy, ale bogowie zsyłają nie tylko dary, ale i przekleństwa. Ciężko było czasem odróżnić jeden dar od drugiego. Finreir kiwnął głową. Stał nad truchłem ptaka, robiąc szybki szkic w dzienniku swojego dowódcy.
- Ma ciężkie pióra. Zbyt ciężkie. Namokłe od wody. A łapy nie mają błon. Tu jest dużo błota, dlatego się w nim zapada. Gdyby tu bytowały, zostałyby szybko wybite. To nie jego teren. Pochodzi z daleka. Bardzo daleka. - Kilrath dodawał nowe uwagi, i choć nie był uczonym, Ekthelion nigdy nie kwestionował jego wiedzy o naturze. Pióro chrzęściło po pergaminie, prowadzone pewną ręką Finreira.
- Sprawdzisz to - Ekthelion rzucił krótko do rysującego magika i popatrzył na słońce - Czas nas goni, jeśli chcemy zdążyć do Portu przed zenitem. Ruszamy! -

XI.362.4.34.

Południe. Brama Portu Wyrzutków w pobliżu Domu Łowców.


Wyszli z dżungli, objuczeni trofeami. Tapiry, z podciętymi gardłami wisiały ze związanymi kopytami na jesionowych drzewcach włóczni. Ekthelion zaś, który wcześniej przepłoszył oba warany zdobył kolejne dwa trofea. Padlinożercy ciągnęli nie tylko do leżącej nieruchomo w krzakach zwierzynie. Kilka bardzo głodnych jaszczurek, nie znając najwyraźniej elfiego zapachu podeszło bliżej. Za blisko dla Ektheliona, który wpierw ustrzelił jednego który prawie wbił się w dyndającego na drzewcu włóczni tapira, a przed samym zenitem słońca kolejnego, kiedy prawie wychodzili z dżungli. Jaszczury nie stanowiły jakiegoś znacznego łupu. Mięso padlinożerców było łykowate i miało się po zjedzeniu go najczęściej wielkie pragnienie, które czasem ciężko było ugasić w samej dżungli. Skóra mogła stanowić pewien łup, o ile ktoś akurat szykował sobie jakiś pasek, kaletkę lub oprawę pochwy do broni. Szlachty i ludzi dobrze sytuowanych w porcie akurat nie brakowało, więc Ekthelion nie pogardził również tak drobną zwierzyną, uzupełniającą ich i tak już obfite polowanie.

W końcu oczom wojowników ukazała się strażnica, a potem dom łowców, prosty budynek z drewnianych bali, tak stary jak i cały port i równie malowniczo rozpadający się, a przynajmniej sprawiający takie wrażenie. Holtz wychylał się przez drewnianą barkierkę, znudzony jak zwykle o tej porze dnia.
- Ekthelion! Na Taala! Aż się uginacie od mięsa! Wdepniecie do mnie na moment? - Brodacz pozdrowił wojowników podniesioną ręką.
Ekthelion szanował obu łowców, zarówno sympatycznego brodacza, jak i jego wielkiego jak niedźwiedź pomocnika. Obaj bardzo dobrze też strzelali. Holtz z hochlandzkim muszkietem mógłby być problemem dla regimentu wojska, o ile miałby zapas prochu, kul i jakieś miłe miejsce w górach, na przykład wąwóz lub przełęcz. Guntzman zaś opanował posługiwanie się kuszą do niemal perfekcji. Mocarne ramiona przeładowywały kuszę z taką szybkością, że mógłby mierzyć się na tym polu z większością łuczników. Może nie elfich, ale ludzcy strzelcy mogli jedynie pomarzyć o poziomie traperów.
- Lerg! Przyjacielu. Oczywiście! Potrzebujesz może mięsa? Wieczorem będę miał kilka wybornych steków i nieco skór. Może któraś z pięknych dam wybierze coś na nowe trzewiki? - Ekthelion pozdrowił łowczego, prowadząc oddział w cień, zapewniający nieco wytchnienia od duchoty i słońca, które stało już całkiem wysoko. Jeden ze strażników podał mu bukłak z wodą, i zaczął witać się ze znajomymi, zaprzyjaźnionymi elfami. - Jak tam robota? Kolano nie doskwiera? Lepiej, czy lepiej nie pytać? - zażartował elf. Lubił brodacza a brodacz lubił elfa.
- Lepiej Ekthelionie. Mięso powiadasz? Trzeba to obgadać,to i inne sprawy bo mam też pieniądze. W końcu zapłacili mi za jaszczurkę! Bierzesz teraz swoją dolę? - Lerg musiał bardzo mocno podnieść głos, bo tumult z pobliskiego targu utrudniał normalną konwersację.
Ekthelion oddał bukłak Finreirowi, który wpił się w niego niczym ciele w krowę
- Jak masz gotowe to wezmę, jak nie to przytrzymaj do jutra. Nie spieszy mi się, ale jak są pieniądze, więc jest święto! Co za dzień dzisiaj, nie do wiary! Trzeba to uczcić! Ale, ale, co się tam dzieje, Lerg? Skąd ten hałas? - przekrzyczał hałas i wytężając wzrok, ale pobliskie budynki zasłaniały niemal całe targowisko.
- Amazonka. Dzisiaj ją sprzedają! - odparł Lerg, powoli schodząc ze schodów balkonu okalającego dom kupców - najpewniej zaczynają licytację. Jest tam pewnie z pół miasta. - powiedział już ciszej i mocno uścisnął prawicę elfa.
- W takim razie to musi być wydarzenie warte obejrzenia. Chyba się tam przejdę. Przytrzymaj jeszcze tą sakiewkę, albo przyjdź do nas wieczorem. Wykroimy parę steków, wypijemy wino. Kurnos hojnie obdarował, warto poświętować. Dziś jest przesilenie. Zimowe. Ale go nie widać, bo tu wszystko jest inne. Za blisko słońca - zaproponował elf oddając strażnikowi bukłak, który zdążył już opróżnić się, przekazywany z rąk do rąk przez elfich wojowników.
- Święto? Brzmi nieźle - Lerg pomacał się po swojej brodzie, ale widać było, że chyba obiecał już wieczór komuś innemu - Nie obiecuję, straszny dziś ruch. - uśmiechnął się Lerg i puścił do elfa oko. Ekthelion wiedział, że było to zwyczajowa, grzeczna wymówka. Pewnie szedł wieczorem do jakiejś damy, albo miał inne grzeszki na głowie. Jakie, o to Ekthelion nie pytał, bo samotny myśliwy miał swoje potrzeby. Tak jak pewna wdowa, mieszkająca niedaleko, a która robiła wszystko, aby usidlić sympatycznego brodacza. Obaj też wiedzieli, że o tej porze dnia, i najpewniej aż do samego wieczora, Lerg nie miał zbyt wiele do roboty. Łowcy pracowali najciężej rano, kiedy kończono nocne polowania. Albo późnym wieczorem, kiedy je zaczynali. W dzień można było co najwyżej sprawiać zwierzynę, lub handlować, a to nie zajmowało wiele czasu. Fakt, że Ekthelion zastał Lerga w środku dnia w domu łowców świadczył, że nie wychodzili na żadne polowanie, a jeśli bogate damy przypadkiem nie chciały kupić jednego z egzotycznych stworzeń z jego menażerii, Lerg mógł spokojnie brać cesarskie korony za błogie leżenie na ławce. Elf jednak wiedział ,że kto jak kto, ale Lerg solidnie sobie na takie leżenie zapracował.
- Świeży stek z tapira - Ektelion zebrał swój oddział. Lerg kręcił głową, drocząc się z elfem - Z tymiankiem - kusił dalej elf.
- No to mnie przekonałeś. Ale dużo musi być! - zastrzegł Lerg wchodząc z powrotem na balkon.
- Tymianku, czy tapira? - zaśmiał się Ekthelion - Wszystkiego! - zarechotał Lerg przystępując do dalszej części swojej ciężkiej i odpowiedzialnej pracy tego dnia. Usiadł na ławeczce, wyciągnął nogi, opierając je o drewniany reling barierki i siorbnął z ukrytego pod ławeczką kubka. Ekthelion żałował, że nie mógł poświęcić Lergowi więcej czasu, ale jeśli miał zdążyć na targ zanim te egzotyczne stworzenie którym tak podniecało się całe miasto zostanie sprzedane i ponownie ukryte, musiał się pospieszyć. Nie pragnął brać udziału w licytacji, ale zerknąć na owo zjawisko chociaż raz było warto.

I kiedy oczom jego ukazał się rynek, podwyższenie, na którym stała kobieta, i rozjazgotany tłum, nie ukrywał rozczarowania.
-Normalna, ludzka kobieta.Egzotyczna, przyznaję, ale jest ich tyle szczepów i odmian, że nie zdziwiłbym się, gdyby umaszczenie miała w biało-czarne paski - mruknął w eltharinie do stojącego obok Finreira, który wzruszył ramionami, nie ukrywając grymasu obrzydzenia.Adept skupił jednak wzrok na amazonce, przyglądając się jej nieco dokładniej. Proporcje, kształt głowy, włosy, wszystko było jak najbardziej ludzkie. Oczy zaś...
- Barbarzyńskie zwyczaje. Niewolnikami handlują wyznawcy chaosu, druchii, albo barbarzyńscy norsowie. Przeklęte miejsce! Gdzie jest Imperialna jurysdykcja? Gdzie prawo? - kręcił głową Finreir z obrzydzeniem.
- Daleko, za morzem. Jak wszystko co cywilizowane - wtrącił się Ambrath, gotując się niemal w południowym skwarze upalnego dnia w swojej ciężkiej kolczudze.
- Nie będziemy się w to mieszać. Ceylinde, znajdź na targu zioła do mięsa i aby uzupełnić zapasy. I wino. Ale najpierw masz pójść z Finreirem do magistra Ambrosia. Przy okazji załatwisz co trzeba - podpowiedział Finreirowi Ekthelion, po czym weszli w tłum, niosąc na włóczniach swoją zdobycz. Jak się okazało, pora była najwyższa.



XI.362.4.34.

Aukcja na targowisku.
(podziękowania za wspólną scenę dla: MG,Drathlach, Efcia, Lord Melkor, Marrt, Pieczar)

W tym czasie Friedrich skupił się na mocy. Wejrzał w świat inny niż widziany zwykłymi oczami. Widział barwy eteru jakie przenikają przez fizyczną materię realnego świata. Zebrał się w sobie by uchwycić nieco z niej. Mamrotał cicho zaklęcie jakie miało utkać te ulotne drobiny w pożądany efekt zwany zaklęciem. To było jedno z najprostszych sztuczek jakich uczono młodych adeptów sztuki. Tak łatwe i bezpiecznie jak tylko się dało. Prawie, że psikus w porównaniu do potężniejszych zaklęć używanych na bardziej zaawansowanych szczeblach nauki. Miał jednak trudność by się skoncentrować w tym tłumie ze świadomością, że tuż obok stoją inni a jego strój zdradza wszystkim jego profesję. Ale w tych warunkach nie dało się tego pominąć jeśli się spieszył i nie miał czasu ani miejsca na podchody. Ale udało się. Sam tego swojego zmysłami nie odebrał. Ale oczami eteru widział jak utkane w parę chwil zaklęcie rozprysło się wokół arabskiego kupca. Ten odwrócił się zdezorientowany przerywając rozmowę ze swoim człowiekiem z jakim w pośpiechu się właśnie naradzał. Ochroniarze też byli nieco zaskoczeni nie wiedząc co się dzieje. No ale taki psikus nie mógł zbyt długo zaprzątać ich uwagi gdy wokół toczyła się gra o tak kolosalne stawki.

- To tamten. Ten w kapturze. Magister Życia jak sądze. Rzucił jakiś czar. Mały. - Ekthelion usłyszał swojego doradcę od spraw tajemnych. Ten dość dokładnie zlokalizował co i dlaczego się dzieje no i kto jest sprawcą zamieszania. Teraz jak mu wskazał winowajcę też widział tego zakapturzonego maga z dwoma sierpami za pasem. To jak gruby kupiec odskoczył wydało się nieco bardziej zrozumiałe jeśli w grę wchodziła Sztuka. Dopiero co wrócili z dżungli z polowania na tapiry. Ale akurat w sam raz by trafić na finał tej aukcji gdzie sprzedawano tą dziką kobietę z trzewi dżungli. Stawki do jakich urosła ta aukcja były zawrotne. I coś jak ktoś nie zwlekał do ostatniej chwili to nie zanosiło się by ktoś miał przebić to co rzuciła młoda kobieta w eleganckiej sukni.

- 5 000! Po raz drugi! Ostatnia szansa panie i panowie! - ogłaszczacz wyraźnie przeciągał sprawę podnosząc gorączkę oczekiwania jeszcze bardziej. Publiczność po tak nagłym zwrocie akcji rozglądała się po trójce zawodników jacy dotarli do finału tej aukcji i po sobie czy jednak ktoś z nich się nie objawi nagle z jeszcze wyższą ofertą.

- Interes - powtórzyła Iolanda jakby chodziło o kilka drobniaków rzuconych żebrakowi - nie ma się czym tak ekscytować.

Friedrich był zadowolony, ale nie mógł spocząć na laurach. Poderwał głowę jak porażony i tak trwał chwilę krótką w bezruchu by podejrzliwie zacząć się rozglądać wokoło... najdyskretniej jak umiał oczywiście. Nie było gwarancji, że byli tu magowie… jeśli byli to szansa, że przyczepią go do zawirowań magii była mała. Trzeba było sprawiać pozory czujnego stróża, a nie winowajcy…

Finreir poczuł szum w skroniach i metaliczny zapach, nie dający się pomylić z niczym innym. Spojrzał w niebo, a jasne, świdrujące źrenice szarych oczu elfa momentalnie rozszerzyły się dostrzegając momentalnie to, co dla postronnych było niedostrzegalne. Wiedźmi wzrok, jak nazywali to śmiertelnicy, wykształcał się u każdego adepta, niezależnie od koloru magii, którym się zajmował. Obcowanie z mistycznymi energiami, zdolność do ich manipulacji powodowała, że każdy magiczny przedmiot, miejsce, czy nawet osoba używająca magii, była dla innego magika doskonale widoczna, o ile zachowało się czujność i silną wolę. Zielenie wichru, w różnych odcieniach wirowały nad tłumem, kłębiły się i opadały spiralnie w dół, nieco nieporadnie, jakby ktoś próbował ukryć fakt czarowania.
- Ekthelion! Ghyran! Tha cuideigin tarraingeach an seo! - krzyknął w eltharinie Finreir, wskazując kierunek i zaczął przeciskać się przez tłum, prowadząc resztę oddziału do miejsca, w którym zobaczył maga jadeitu.

Ekthelion, zmęczony kilkugodzinnym polowaniem w pierwszej chwili chciał powstrzymać Finreira, z drugiej zaś strony ufał w jego umiejętności i wiedział, że jego podkomendny nie zawracał by mu głowy błahostkami. Sprawa musiała być poważna, skoro angażował uwagę całego oddziału.Ruszyli przez tłum, który zachęcany okrzykami w eltharinie, a czasem i jakimś losowo wybranym przekleństwem w eltharinie rozstąpił się. Być może zdarzyłby się ktoś bardziej krewki których mogłyby takie okrzyki oburzyć, lub podburzyć, jednak widząc prawie tuzin wojowników, odzianych i wyekwipowanych jak na wojnę skutecznie studził ich emocje i zapał. Tym bardziej, kiedy widać było błoto i krew na ich rynsztunku i ubraniu, jak po bitwie, choć widać było, że dopiero wrócili z polowania. Długie łuki i spiczaste tarcze wisiały na plecach, miecze kołysały się przy pasach, a na jesionowych włóczniach, trzymanych na ramionach niczym żerdzie łowieckie wciąż wisiały upolowane tapiry. Dwa łuskowate jaszczury wielkości psów zwisały z ramienia Ektheliona, który patrzył na całe zamieszanie z widocznym znudzeniem. Kiwnął jedynie głową do wielkiego, barczystego, odzianego w kolczugę elfa, który zdjął hełm, uwalniając kaskadę rudych włosów. Hełm, spiczasta barbuta zwieńczona końską kitą powędrowała pod ramię, odziane w widoczną spod tuniki długą i ciężką kolczugę.

- Que! Elui! - rzucił szybką komendę w eltharinie, a ubłoceni, ze zmęczonymi od długiego, ale wyraźnie owocnego polowania wojownicy, sprawnie zrzucili swój łup na ziemię, uwalniając długie włócznie, podłużne tarcze i otoczyli swojego przywódcę zgrabnym kordonem, patrząc chłodno na tłum plebejuszy, którry nieufnie, z obawą, rozstępował się przed nimi. Sam barczysty zaś wyłapał jakiegoś wystraszonego marudera z tłumu, i widać było, że indaguje go co do wydarzeń które przed chwilą miały miejsce, aby przekazać je po chwili swojemu dowódcy. Ten, z nudów taksując scenę i amazonkę, po wysłuchaniu raportu rudowłosego, z wyraźnym zdziwieniem spojrzał na kapitana i pokręcił z dezaprobatą głową.
Finreir, którego źrenice wypełniły już niemal całe gałki oczne, zamieniając oczy w dwie czarne, bezdenne czeluście które przydawały magikowi nieco upiornego apanażu, taksował całą scenę wyławiając z tłumu postać w zielonej szacie. Wzrok ten, świdrujący, oskarżycielsko zatrzymał się na odzianej na zielono postaci Friedricha.

- Chłopcze… - Finreir usiłował rozpocząć konwersację z magiem jadeitu ale Ekthelion powstrzymał go gestem ręki.

- Elui`len Finreir. Jeszcze zdążysz się rozmówić z tym adeptem. Kapitanie de Riviera, moja pani, panie i panowie, przepraszam za to niewielkie zamieszanie. Możemy kontynuować? - Ekthelion kiwnął głową pozdrawiając zgromadzoną szlachtę ale jego wzrok spoczął na śniadoskórej estalijskiej szlachciance.

- Moja pani, jeśli powód, dla którego chcesz nabyć owe stworzenie jest inny niż obu twoich konkurentów, służę sakiewką - Ekthelion ukłonił się, uśmiechając.

- Friedrich, lye? - odpowiedział spokojnie elfowi i zadał pytanie młodzieniec w szatach Kolegium Jadeitu. Jego elficki był jawnie łamany i daleko mu było do perfekcji, ale pytanie pozostawało aktualne w swej prostocie... “Ty?” w formie grzecznościowej.

- Elfy, co tu się dzieje?! - Skomentował skonfundowany sytuacją Bertrand.

- Wnoszę o krótką przerwę! - zawołał w stronę Tramiela.

Elfy wkroczyły na scenę aukcji z impetem odwrotnie proporcjonalnym do ich legendarnej subtelności i dyskrecji. Przybicie uzbrojonego tuzina wojowników na plac może mogło jeszcze ujść uwadze postronnych skoncentrowanych wokół głównej sceny i rozemocjnowanych kibicowaniem swoim faworytom w tej aukcji. Ale nie dało się przegapić przebicia się przez ten tłum równie dyskretnego jak pancerna pięść uderzająca w taflę wody. Powstało więc całkiem spore zamieszanie, wszyscy biorący udział w tej aukcji czy nawet im tylko kibicujący z niemałą konsternacją spoglądali na przybycie uzbrojonego oddziału elfów co wyglądały jakby szły albo wracały z wojny. Dlatego powstał z tego powodu nie mały tumult i zamieszanie. Ekthelion zaliczył niezbyt przychylne spojrzenie od niejednej osoby. Zwłaszcza dwóch dotychczasowych oponentów co było w czołówce stawki nie patrzyło przyjaźnie jak zwrócił się do kobiety jakiej stawka w tej chwili była górą.

- Dobre pytanie. - Tramiel jaki stojąc na scenie miał pewnie najlepszy wgląd na całość sytuacji musiał usłyszeć co mu krzyknął bretoński szlachcic. Spojrzał na głównych zawodników jacy pozostali w szrankach. - Mili państwo prosiłbym o zachowanie porządku aukcji! Czy pani w pięknej sukni i panowie Baszir i de Rivera prosicie o przerwę? - zapytał stojących poniżej zawodników.

Tłuszcza może i rozstąpiła się przed zbrojnych, którzy tak bezpardonowo przerwali całą licytację, ale nie stojąca w pewnej odległości od sceny i aktywne licytująca baronessa jak i nie jej ochrona. Nie była może liczną, ale gotowa do obrony swojego suwerena. Bacznie obserwowali poczynania długouchych.

- Pani baronessa de Azuara ! - Rzucił w stronę
Tramiela wysoki, szczupły mężczyznę, który towarzyszył Iolandzie.

- Aukcja i tak została przerwana - baronessa de Azuara stwierdziła rzecz oczywistą. - Każdy przegrany będzie miał powód skargi. Pięknie to zostało rozegrane - potoczyła wzrokiem po czwórce mężczyzn.

- Chwileczkę, chwileczkę. Jeśli nie chcesz pani przerywać to kontynuujemy! - Tramiel zawołał pogodnym tonem klaszcząc w dłonie by w ten symboliczny sposób zwrócić na siebie uwagę.

- W takim razie kontynuujemy! 5 000! 5 000 po raz drugi! Ostatnia szansa mili państwo! Ostatnie szybkie bicie serca! I jeśli nie pojawi się żaden śmiałek to ta piękna baronessa de Azuara stanie się nową właścicielką tej wspaniałej, dzikiej Księżniczki Dżungli! - ogłaszacz zaczął od miejsca w jakim mu przerwano.

- Dobrze! Nie widzę chętnych, nie słyszę większych stawek! W taakiimm raazieee… Paanieee i panowieee! 5 000 po raz trzeci! Sprzedane! Tak jest proszę państwa, 5 000 po raz trzeci i sprzedane! Ta o to piękna Księżniczka Dżungli zostaje sprzedana tej pięknej milady Azuara za 5 000! - Tramiel ogłosił finał tej pasjonującej aukcji gdy do gry nie weszła żadna nowa stawka jaka by mogła przebić to co zaoferowała estalijska baronessa. Sam podszedł do skraju sceny stając naprzeciwko estalijskiej szlachcianki.

- Prosimy na scenę! Proszę tutaj milady, tu są schody! Zapraszam serdecznie! - ogłaszacz podszedł do brzegu sceny pełniąc rolę przewodnika którędy Estalijka mogła wejść na scenę. Stojący tam strażnicy odsunęli się aby ona mogła wejść na scenę po czym serdecznym gestem zaprosił ją na środek sceny gdzie czekała związana Amazonka będąca na uwięzi jednego ze strażników i ubezpieczana nieco dalej przez dwóch kolejnych.

- Tak jest! Brawa proszę państwa! Brawa dla tej odważnej i pięknej milady! Napatrzcie się póki jeszcze macie okazję na tą Księżniczkę Dżungli! - zawołał ogłaszacz i widownia niczym w prawdziwym teatrze rzeczywiście nagrodziła zwycięzcę burzą oklasków w podziękowaniu za ten wspaniały i emocjonujący spektakl. No a sama zwyciężczyni miała okazję podejść do Amazonki i pierwszy raz zobaczyć ją z bliska. Młoda kobieta o egzotycznej urodzie i takichże ozdobach obdarzyła ją nieufnym spojrzeniem.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline