Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2021, 19:00   #110
Arthur Fleck
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Ostatnie kuszenie Alana

***


Alan nie wierzył ani w Boga ani szatana. Przynajmniej jeszcze pół godziny temu, zanim szalona czarownica nie zamordowała jego przyjaciela a potem nie użyła swojej przerażającej mocy na nim i Amandzie. W najśmielszych snach albo najgorszych koszmarach nie przypuszczał, że kiedyś przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz z istotą, stanowiącą uosobienie i kwintesencję Zła. Zawsze czuł się wyjątkowy, ale w czysto ludzkich kategoriach, jak celebryta a nie mistyk doświadczający objawień. Nie aspirował do miana świętego ani tym bardziej przeklętego. W duchu musiał przyznać, że bliżej mu do tego drugiego. Ostatni raz modlił się gdzieś w okolicach pierwszej komunii świętej a jego życie wypełnione było alkoholem, prochami i łatwymi dziewczynami. Do nikogo nigdy nie wyciągnął pomocnej dłoni, było tylko ja, ja, ja, daj, daj, daj. Gdyby jeszcze w swym autodestrukcyjnym życiu nikogo nie krzywdził prócz samego siebie, mógłby próbować stawiać się po stronie Boga jako jego zagubiona owieczka. Ale jednak nie. Musiał uczciwie przyznać, że jest złym człowiekiem. Dlaczego więc nie cieszył się z zaszczytu jakiego dostąpił? Ilu ludzi w historii świata mogłoby się pochwalić, że spotkało Diabła, drugą najważniejszą po Bogu wszechistotę, jego największego wroga, odwieczne nemezis? Ilu by wykorzystało okazję, by zostać wyniesionymi na piedestał? Czytał o ludziach, którzy podpisali pakt z diabłem, o zjebanych rock’n’rollowcach, którzy za uwielbienie fanów i miliony sprzedanych płyt oddawali swoją duszę Złemu. Traktował te opowieści jak bajeczki, ale teraz nie był już taki pewien co jest prawdą a co mitem. Alan przybył do Otchłani by prosić o zdrową nogę. Tak przypuszczał. Bał się kalek, ludzie z amputowanymi kończynami to jeden z tych koszmarów, po których budził się w nocy zlany potem. Nie potrafił na nich patrzeć bo reprezentowali coś do czego tak strasznie nie chciał się przyznać. Że jego, młodego, zdrowego chłopaka może kiedyś spotkać to samo. I wolałby chyba umrzeć niż żyć z takim defektem. Teraz sam znalazł się na granicy kalectwa. Jeśli nikt nie poskłada jego złamanej nogi, może ją stracić. Jeśli nikt nie poskłada jego złamanej nogi, nie odpłaci porywaczom za śmierć Mateusza. Nie obroni siebie, nie obroni Amandy, ani nikogo innego przed tym koszmarem. Alan nie wiedział czy ma nieśmiertelną duszę. W zasadzie gówno go to obchodziło. Czegokolwiek żądał od niego Zły, wiedział, że cena będzie zbyt wysoka i gdyby przyjął jego propozycję, to będzie splunięcie w twarz martwego przyjaciela. Którego córka Szatana zabiła z jego winy. Jest siła potężniejsza od marzeń, pragnień i pożądania. Rzecz, która z ojców skrzywdzonych dzieci czyni krwawych i nieustraszonych katów, a z synów i wnuków ofiar wojny niestrudzone psy gończe tropiące zbrodniarzy. Zemsta. Bezlitosna, nieustępliwa, sprawiedliwa. Siła, której wyznawcą stał się Wiaderny z chwilą gdy zamordowano Mateusza.
Oblicze Demona było oszałamiające i obezwładniające, chłopak nigdy nie czuł by jego serce biło tak szybko. Miał ochotę patrzeć w ten majestat i zakochać się bez pamięci, całkowicie oddać we władanie tej mocy, tego piękna i czystego ideału. Ale nie mógł, chciał się wyrwać z tej pętli, rozkosznej, ale zdradzieckiej.
- Możesz…możesz na chwilę przestać…być taki…chcę mówić swoim głosem…swoim językiem…muszę skupić myśli a nie mogę. Daj mi być sobą, proszę.
Nigdy wymówienie paru zdań nie sprawiło Alanowi tylu problemów. Nie był nawet pewien czy wypowiedział je na głos.

Istota spoglądała z góry na Alana. To były bardzo stare oczy i niezwykle ciężkie spojrzenie. Chłopak odniósł wrażenie, że położyło się na jego ciele faktyczną, fizyczną wagą. Przedziwne zapachy oplatały jego ciało i wnikały do nozdrzy. Wiaderny nie był w stanie wyodrębnić zdecydowanej większości składników, które łączyły się w wysublimowanym, piekielnym bukiecie. Zarówno kwiaty, jak i siarka. Słodycz czekolady, ale także dym i stęchlizna. Całość dziwnie wibrowała, rezonowała z duszą chłopaka. Intrygowała. Zdawała się równie przyjemna, co odrażająca. Na pewno jednak miała dużo charakteru.
Szatan wstał i przez chwilę rozciągał się w całej swojej okazałości. Alan od razu zamknął oczy. Tutaj dowiedział się, że mrok był w stanie oślepiać. Minęło kilka sekund, a może i wieczność. Wiaderny jednak w pewnym momencie musiał znów podnieść powieki.
Zobaczył Mateusza. Mateusza Wiśniaka.
- A co, gdybym powiedział ci, że towarzyszyłem ci przez całe twoje życie? - zapytał znajomym głosem. - Że to wszystko zaplanowałem? Doprowadziłem do tego momentu? Ale wpierw musiałem upewnić się, że jesteś gotowy. Że jesteś w stanie mnie przyjąć. Czuwałem latami u twojego boku, a że potrafię być w wielu miejscach jednocześnie… nie sprawiało mi to trudności. Z rozkoszą udawałem tępego mięśniaka - Mateusz roześmiał się. - Już w dzieciństwie go opętałem. Jego siostra była tego świadkiem, ale w szoku wszystko zapomniała. Potem jednak zaczęła się modlić, a jej wiara faktycznie stawała się coraz silniejsza i silniejsza. Nie parzyła mnie. Nie bolała. Nie stanowiła wyzwania. Ale jednak nazwałbym ją pewnym… dyskomfortem - Mateusz skrzywił się i splunął w bok. - Dlatego cieszę się, że moja córka wreszcie zabiła to okropne naczynie. Myśli, że sama podjęła tę decyzję, ale nawet ona nie jest aż tak impulsywna. Popchnąłem ją do złego. No ale to właśnie to, w czym jestem najlepszy.
Nagle Mateusz roześmiał się.
Obserwowanie go zdawało niezwykle osobliwym przeżyciem. Z jednej strony Alan rozpoznawał pewne tiki Wiśniaka… a z drugiej ten Mateusz zdawał się dużo bardziej elegancki. Posiadał więcej klasy. Wiaderny odniósł wrażenie, że przez całe życie obserwował aktora, który w tej chwili dopiero wyszedł z roli. Niejednokrotnie Wiaderny zastanawiał się, czy Mateusz na serio był taki tępy. Otóż wszystko wskazywało na to… że jednak nie. A wątpliwości były w pełni uzasadnione.
Lub też wszystko stanowiło po prostu kłamstwo Szatana i to wszystko wymyślił na poczekaniu.
Czy Alan był w stanie odróżnić prawdę od fałszu w momencie, gdy serwował ją sam Władca Piekieł?

Kłamstwo. Szatan jest ojcem kłamstwa, przypomniał sobie Alan. Widok martwego przyjaciela rozrywał mu serce. Chciał go przeprosić, błagać o wybaczenie. Wysłał go do składziku, bo Mateusz najlepiej się do tego nadawał. Nie zadawał, czy raczej nie potrafił zadawać pytań i robił wszystko co kolega mu rozkaże. To nie te gnębione w szkole dzieciaki okazały się największymi ofiarami Wiadernego, lecz jego najlepszy przyjaciel. Teraz ta Istota bezcześciła jego pamięć, próbowała bawić jego kosztem, prowokowała. Nie dawała odejść Mateuszowi w spokoju.
Alan zamknął oczy. Wziął wdech, wydech, próbował wyrównać tętno, uspokoić myśli. Nie wiedział ile to trwało, sekundy, godziny, lata, czas w tym miejscu wydawał się płynąć inaczej, być może w ogóle nie istniał. Chłopak przywoływał w głowie smutne, złe i tragiczne momenty swojego krótkiego życia bo tylko pożerający od środka gniew i nienawiść pozwalały mu wytrwać ten horror, nie pozwalały poddać się i oszaleć. Były jego sakramentem, eucharystią, którą przyjmował by stać się silniejszym i móc stawić czoło Demonowi. Pompował się jadem złości, który go wyniszczał, ale i odradzał. Jak potwór Frankensteina jego umysł zszyty był teraz ze skrawków najgorszych wspomnień. Dziewczyny, która zapłakana ucieka korytarzem, gdy rozpuścił tą ohydną plotkę, ojca, który strzela go na odlew w twarz, gdy Alan chce się przyznać i ponieść konsekwencje, braci Diany próbującymi wymierzyć słuszną sprawiedliwość pozostawiając go przed niemożliwym wyborem, wyniosłe oblicze Elżbiety Halmann, która ich tu sprowadziła na zgubę, martwego Mateusza z wypalonymi oczami, nieludzko bladą, powykręcaną szaleństwem twarz Katii Ceyn bezczeszczącej zwłoki jego przyjaciela. Pielęgnował w sobie ten ból, tą niezgodę na to co się stało. Było mu obojętne jak i kiedy skończy się jego życie, bo nie zasłużył na szczęśliwe zakończenie, ale istniały gorsze potwory od niego. Świadomość, że za wyrządzone zło, podłość, okrucieństwo nie spotka ich zasłużona kara nie pozwalała mu się poddać. Podsycał więc w sobie tą iskrę. Iskra rosła, jaśniała, zamieniała w płomień. Niematerialna ciepła łza spłynęła mu po policzku, bo przez jeden moment pomyślał, że ma szansę zbudować swoje życie inaczej. Przewartościować prawdziwe przyjaźnie, stać kimś lepszym niż był. Ale żeby walczyć z potworami, samemu trzeba się nim stać. Wyciągał więc ze swoich trzewi wszystko co najgorsze.

A gdy był gotowy spojrzał w oblicze Szatana, który przybrał postać zamordowanego przyjaciela.

- Chcesz podpisać ze mną umowę krwi? Chcesz mieć ze mną sztamę? Dobra, to ponegocjujmy. Twój syn, czy kim tam Ceyn dla ciebie był twierdził, że żaden policjant nam nie pomoże, więc chyba nie jest łatwo stąd uciec. Jeśli mam rację, pozwolisz wszystkim moim kolegom i koleżankom, którzy przyjechali ze mną do „Słowian” odejść. Wrócą cali i zdrowi do Warszawy a przynajmniej im to umożliwisz albo nie będziesz utrudniać. To pierwszy warunek. W autokarze przyśniła mi się moja koleżanka Diana Lenartowicz. A właściwie jej bracia. Jeśli Diana żyje, spraw, żeby znowu była szczęśliwa. Zapomniała o mnie i o Janie Chrzcicielu. Niech znajdzie kogoś kto ją pokocha, niech spełnia swoje marzenia. Jeśli Diany już nie ma pomóż jej rodzinie, niech im nigdy niczego nie zabraknie. Wszystko na mój rachunek.
Alan czuł jak słodko gorzki jad gniewu i nienawiści przetacza się przez jego niematerialne ciało i uwięziony w Otchłani umysł. Widok martwego przyjaciela czynił ten jad jeszcze bardziej trującym. Chciał, żeby Szatan go poczuł. Żeby wiedział, że to co powie nie jest wymysłem, żartem, lecz obietnicą i przysięgą.
- Elżbieta Halmann, Katia i Nadia Ceyn, Hanna, i być może dyrektor Halmann. To ludzie, którzy odpowiadają za to co się tutaj stało. Nie żądam żebyś oddał mi ich głowy, sam ich zajebię, wyłapię jednego po drugim, ale potrzebuję zdrowej nogi. Żeby wyrównać szansę, uczyń mnie odpornym na tą ich magię, resztą zajmę się sam, potrafię być kreatywny, myślę, że będziesz zadowolony z efektów jeśli lubisz krwawe przedstawienia. Zapierdolę ci córki, ale jesteś nieśmiertelny więc spłodzisz sobie nowe, a takiego jak ja długo jeszcze nie spotkasz. Kiedy już wyrównam rachunki z twoją rodziną, wtedy dołączę do twojej armii. Wskażesz mi wrogów a ja się nimi odpowiednio zajmę.
Alan mówił dalej. Przekona go czy nie, musiał uzewnętrznić swój gniew. To było jego wyznanie wiary. Jedynej, słusznej i prawdziwej.
- To uczciwa wymiana, Katia jest głupia jak but, następnym razem zamiast pierdolić się z oślicą albo kozą, zapłodnij szympansa lub delfina. Nie wiem jakie masz plany, ale z takimi osobnikami nie wygrasz, cały ten wasz plan to jakaś jedna wielka, jebana katastrofa. Najpierw rozbija się autobus a potem gicie ci syn. Budowaliście ten obóz, żeby nas wciągnąć w swoje wojenki, z osiemnastu uczniów zostało w obozie połowa, Mateusza twoja inteligentna inaczej córka zabiła i na nim się pewnie nie skończy. Potrzebujesz kogoś, kto ci to ogarnie. Wszyscy mi mówią, że jestem synem swojego ojca. Z jednej małej rzeźni stworzył prężne przedsiębiorstwo. Dlatego posprzątam ci ten bałagan. A tym co Mateusz zabrał ze składzika wymienię twoje kadry na nowe.
Chłopak czuł, że czerń i jad zaraz rozsadzą go od środka. Ale mówił dalej.
- Żeby była jasność. Sram na złamaną nogę, zgodziłem się na rytuał, tylko po to by mi nie przeszkadzała, gdy będę mordował twoją córkę psychopatkę. Ale ty chyba powinieneś o tym wiedzieć. A jak nie wiesz to zajrzyj w moją głowę i zobacz co w niej siedzi. Jak mnie puścisz stąd żywego, ten przetrącony kulas i tak mnie nie powstrzyma. Zabiorę plecak Mateusza, pójdę do kafejki i rozprawię na początek z tą staruchą co tam siedzi i pilnuje porządku. Potem zapoluje na twoje córki a Halmannów zostawię na sam koniec. Jeśli kręci się tu więcej twojej familii, tym gorzej dla nich. Moim bogiem jest Zemsta rogaczu. Skończyłem, na tyle wyceniam swoją duszę, handluj z tym.

Szatan, czy też Mateusz, usiadł z powrotem na swoim tronie. Uśmiechał się do Alana. Tak właściwie to tylko bardziej irytowało. Zdawało się, że słowa Wiadernego nie robiły na nim wrażenia. Choć… to chyba nie było to. Postać nie sprawiała wrażenie wcale obojętnej. Zdawała się cieszyć, słysząc wypowiadane zdania.
- Cudownie - powiedział. Zaczął powoli klaskać. - Widzę, że twoja dusza jest już gotowa - mruknął. - Pewnie nawet nie widzisz, że jesteś męską wersją Katii. Ona zabiła Mateusza tylko dlatego, bo należał do waszej grupy. Ty chcesz zabić panią Hanię z tak samo niejasnych powodów. I powiem ci dokładnie to, co szepnąłem mojej córce. Zabij! - Szatan roześmiał się. - Podejdź do niej, do tej wrednej staruchy. Wiesz, jak śmiała się w duchu, kiedy widziała, jak poszukujesz informacji? Sama miała ich dużo więcej w głowie! Ale nic nie powiedziała. Z tego powodu zasługuje na karę i cieszę się, że jesteś gotów ją wymierzyć.

Istota założyła nogę na nogę i podparła policzek dłonią. Na niebie pojawiło się stado ptaków. Cała flota przecięła różowy firmament. Znajdowały się dość daleko, ale nawet z tej odległości Alan widział, że nie posiadały piór ani nawet skóry. Składały się jedynie z białych kości oraz czerwonych, rozgrzanych mięśni. Ich kolejne włókna wibrowały od wysiłku, jaki musiały włożyć w pokonywanie tak gęstego, lepkiego, słodkiego powietrza.

- Co do twoich innych żądań… Zastanawia mnie jedno, Alanie. Całe życie byłeś w cieniu ojca. Jako jego kolejna, gorsza wersja. Co nabroiłeś, on naprawiał. Sprawiał, że wszystkie twoje problemy znikały. Myślałem, że chcesz być kimś lepszym. Że chcesz udowodnić, iż jesteś coś sam warty bez niczyjej pomocy. A odniosłem wrażenie, że pragniesz po prostu zmienić swojego tatusia człowieka na tatusia upadłego anioła. Może papa Wiaderny przyzwyczaił cię do chronienia cię w inkubatorze, ale papa Lucyfer chce dla ciebie lepiej. Mogę dać ci wędkę, ale łowić... musisz nauczyć się sam. Albo z pomocą tych, których nienawidzisz. Na pewno jednak nie zamierzam dawać ci gotowych, złowionych ryb. Te musisz sam złapać, o ile rzeczywiście jesteś coś warty. O ile jesteś godny nie tylko bycia moim synem… ale w ogóle życia. Oraz nienazywania cię śmieciem. Podsumowując, mogę dać ci taką samą moc, jaką mają moje córki. A przynajmniej ten sam potencjał. Jeśli odmówisz, trudno. Znajdę wiele osób na twoje miejsce. Ja jestem tylko jedny. Takich Alanów jak ty na całym świecie jest miliony. Mimo to chciałbym, abyś był moim synem. Tyle że ty również musisz tego chcieć.

Podszeptywania Złego wydawały się najsłodszą z melodii. Spełnioną obietnicą najcudowniejszych rozkoszy, pięknym marzeniem na jawie. Chłopak zastanawiał się czy to samo czuł Jezus na pustyni, jeśli ta historia rzeczywiście była prawdą. Nazarejczykowi łatwo było się oprzeć kuszeniom bo sam przecież był avatarem Boga, jaka to kurwa trudność odmówić, posiadając taki potencjał? Alan był jedynie słabym, złamanym nastolatkiem, który całe życie chował się za plecami ojca i przed chwilą stracił najlepszego przyjaciela. I nie mógł nic z tym zrobić co doprowadzało go do wydzierającej pustkę w sercu wściekłości i rozpaczy.
- Nie słuchałeś. Przedstawiłem ci swoje propozycje a ty uciekasz od odpowiedzi. Twoja córka zamordowała mojego najlepszego przyjaciela. Jak widzisz rozwiązanie tego problemu? Co jesteś w stanie mi zaoferować w zamian? Do niczego cię nie potrzebuję, chowałem się za plecami ojca, ale za twoimi nie zamierzam. Nie prosiłem się o to spotkanie i nie przybyłem tu żebrać, więc nie pompuj się tak. Te teksty o mocy sprzedajesz pewnie każdemu, kto tu trafi, więc mnie nie obrażaj i nie zachowuj się jak pierdolony sprzedawca z call center. Musisz zrozumieć jedno. Nie mam już nic do stracenia prócz życia. Ja nie oddycham już tlenem, oddycham nienawiścią do twojej córki i ludzi, którzy nas tu sprowadzili. Została mi tylko zemsta. Może cię to bawić, ale twój syn też, z jednym wyjątkiem traktował nas wszystkich jak robactwo, zdradził, a teraz nie żyje. Widziałem, jak Elżbieta Halmann rozpacza za bratankiem, a Katia wzrusza się gdy Amanda mówiła o jej bracie. Twoje dzieci, krwawią tak samo jak my, płaczą tak samo jak my. Pewnie cię to chuj obchodzi, ale w moim świecie jest taki komiks o facecie, który nazywa się Superman. Koleś jest niezniszczalny, bo pochodzi z innej planety i czerpie moc z naszego żółtego Słońca. Dlatego gdy do niego strzelają, nie uchyla się od kul. Przyjmuje wszystko na wypiętą klatę, kule odbijają się od niego rykoszetem. Wydaje mu się, że jest niepokonany, a jedynymi godnymi przeciwnikami są podobni jemu siłacze. Ale wiesz. Jest taki numer, w którym zwykły facet do niego strzela z glocka. Tyle, że w magazynku zamiast ołowiu tym razem jest kula z kryptonitu. A to jedyna rzecz we wszechświecie, która jest w stanie wyrządzić koksowi krzywdę. I co się dzieje? Kozak jak zwykle przyjmuje pocisk na klatę. Ten zamiast odbić się rykoszetem rozrywa jego skórę, ścięgna, kości, masakruje płuca. Jak zwykłemu człowiekowi, który zarobił śmiertelny postrzał. Niezniszczalny pojeb krztusząc się własną krwią trafia na stół operacyjny. Nie umiera, bo to głupi komiks, już tego gówna dla szczyli nie czytam, ale chyba rozumiesz alegorię. Wiem, że twoje dzieci traktują nas jak karaluchy, worki mięsa, bydło zapędzone do wagonów. Ale nie lekceważ nas. Bo pod koniec dnia twój uśmieszek może zamienić się w szloch, gdy twoja rodzina zacznie krwawić tak samo jak moja.

Szatan na to wszystko po prostu wzruszył ramionami.
- Mówisz mi, że nie słucham… ale to ty nie słuchasz. To ja byłem Mateuszem. To ja podejmowałem za niego decyzje. Zadawaj mi pytania, odpowiem na wszystkie. Posiadam wiedzę, którą mógłby znać tylko on. Nie jestem Bogiem. Nie jestem wszechwiedzący i na pewno nie przysłuchuję się każdej rozmowie wszystkich ludzi na Ziemi. Jakże nudne to byłoby. A zwłaszcza… - westchnął - ...uwłaczające.
Pokręcił głową. Jeden z ptaków sfrunął na przedramię Szatana. Istota skojarzyła się Alanowi z okładką płyty In Utero Nirvany. Mieszanka kości, mięśni, błon śluzowych, a jednak zamknięta w zgrabnym, smukłym, aerodynamicznym opakowaniu. Lucyfer spojrzał na swojego towarzysza i pogładził jego łeb palcami drugiej dłoni.
- Nie sądzisz, że jestem w stanie opętać człowieka? Kiedy Mateusz był mały, postanowił z kolegami pobawić się na strychu w trakcie imprezy urodzinowej swojego kolegi. Nie przewidział tego, że niektóre z tych tekstów były bardzo autentyczne. I nigdy nie powinny zostać wypowiedziane na głos. To cud, że mały Wiśniak w ogóle potrafił czytać. Jego umysł był tak słaby i podatny, że nie mogłem w niego nie wejść. Na pewno znasz to uczucie. Kiedy wracasz po imprezie do swojego pokoju, a tam widzisz na łóżku nagą dziewczynę. Trochę otyła, niezbyt ładna, ale wita cię w pozycji ginekologicznej cała najarana. Nie ma szału, ale skorzystasz. No i ja skorzystałem. Ani przez moment swojego życia nie znałeś czystego Mateusza Wiśniaka, ten do końca pozostał czteroletnim dzieckiem tlącym się gdzieś na skraju podświadomości. Słyszałem niejednokrotnie jego ciche kwilenie. No cóż, gówniak nie powinien pchać palców tam, gdzie nie powinien. Jego siostra, Marta, czuła, że coś jest nie tak. Modliła się i modliła, a jej wiara rosła z każdym dniem, miesiącem i rokiem… Kiedy zauważała, że jej modlitwy rzeczywiście mają na mnie duży wpływ. Myślisz, że nie próbowałem jej zabić? Zgwałcić, zabić i poćwiartować. Ale ona ciągle szlajała się wszędzie z tymi swoimi różańcami i krucyfiksami. Normalnie śmieję się na ich widok. Ale nie wtedy, kiedy osoba za nimi posiada… prawdziwą wiarę. To moc, która mnie nie zabije, ale obrzydza mnie tak, że instynktownie uciekam. Przypomina mi to ślepe oddanie moich zjebanych braci i sióstr aniołów w niebiańskich zastępach. Zero najmniejszej refleksji, tylko ślepe zaufanie - Szatan pokręcił głową. - Marta stawała się coraz silniejsza, aż wreszcie musiałem porzucić ciało Mateusza, bo już po prostu nie dawało mi frajdy. Pamiętasz tę metaforę brzydkiego, nagiego ruchadła, którą przytoczyłem przed chwilą? Wyobraź sobie, że ją rżniesz, a ona nagle zaczyna recytować wszystkie choroby weneryczne, jakie posiada. Myślę, że teraz w miarę rozumiesz, jak się czułem przez ostatnie miesiące. Próbowałem opętać Amandę i dlatego robiłem za jej chłopaka, ale utraciłem nią zainteresowanie, kiedy okazało się, że jest bardzo na mnie oporna. No cóż, nie każdego potrafię uwieść… najwyraźniej - Lucyfer zaśmiał się. - W każdym razie dlatego twoje pragnienie zemsty mnie śmieszy. Chcesz się zemścić na moich córkach za to, że zabiły mnie po tym, jak je o to poprosiłem? Chcesz mnie pomścić, zmniejszając grono moich wiernych? Alanie, mój drogi… - Lucyfer przekrzywił głowę. - Nigdy nie byłeś głupim chłopakiem. Trudnym, owszem. Krnąbrnym i nieugiętym? Pewnie. Jak ja. Ale nie głupim. Jest bardzo cienka granica, w której upartość zmienia się w debilizm.

Kłamie. Kurwa kłamie. Oddycha kłamstwem tak jak ja oddycham nienawiścią do jego córki, Mateusz nie mógłby zabić siostry. Ani zgwałcić, to chore, pojebane, przecież go znałem, wiedziałbym gdyby coś było z nim nie tak! - powtarzał rozpaczliwie w myślach Alan. Gdy Szatan wspomniał imię Amandy, to że próbował ją opętać, jego wnętrzności skuł lód, choć wydawało się to niemożliwe, bo jego postać w tym przeklętym miejscu była bezcielesna. Ale całym sobą czuł ciężar słów tej Istoty.
- Dlaczego nam to robicie? Po co to wszystko!? – krzyknął czując jak do oczu napływają mu łzy.
- Ale my przecież nic wam nie robimy - powiedział Szatan. - Wymień wszystkie szkody, jakie doznaliście z naszych rąk. To Berenika zabiła mojego Sebastiana jako pierwsza. Katia mimo wszystko jest wciąż człowiekiem i kto jak kto… ale ty powinieneś rozumieć jej chęć zemsty. Nie bądź hipokrytą. Przed chwilą chciałeś wymordować cały obóz za Mateusza. Który nawet nie był twoim bratem, a jedynie jednym z moich wielu wcieleń. Ta sama Katia, której tak nienawidzisz, właśnie leczy ci nogę, którą złamałeś w przypływie geniuszu - Szatan wzruszył ramionami. - Przestań być bachorem i zachowuj się jak rozsądny mężczyzna. Traktujesz mnie jak wroga, podczas gdy ja przez całe życie byłem tylko aniołem stróżem u twojego boku. Upadłym aniołem, ale stróżem. Wiadomo, że inwestycje są domeną Szatana… czyli moją. Ty byłeś jedną z nich. Mam nadzieję, że się zwrócisz.

Do Alana powoli zaczął docierać przekaz Demona. Poczuł wstyd. W młodzieńczych, gniewnych fantazjach wyobrażał siebie jako męską wersję Panny Młodej, młotek, który być może znajdował się w plecaku Mateusza miał stanowić namiastkę miecza Hattori Hanzo, którym najpierw rozłupie czaszkę Katii Ceyn, a potem dopadnie resztę potworów, którzy traktowali go i jego przyjaciół jak podludzi. Czy przy mocy jaką posiadały te Istoty, nie miały prawa tak o nich myśleć? Doprowadzało go to do szału i rozpaczy, ale czy on nosząc markowe ciuchy, popisując na każdym kroku bogactwem nie robił tego samego każdego dnia gdy bujał się szkolnym korytarzem z litościwym uśmieszkiem spoglądając na chłopaków pokroju Jacka Gołąbka? Czy Jacek z tego powodu chciał go zabić? Czy rzucił się na niego z pięściami, chciał wymierzyć sprawiedliwość? Nie. Po wypadku chciał wyciągnąć do niego dłoń, pomóc iść do obozu gdy Alan złamał nogę. Bo można żyć inaczej. W zgodzie z samym sobą. Pogodzonym z losem.
Miał pewność, że Szatan kłamie. Że nie wybrał go ani nie obserwował oczami Mateusza, bo wbrew temu co Alan myślał czasem sam o sobie, nie był nikim szczególnym. I gdyby nie ta wycieczka, tak by zostało. Jego życie dalej było by karykaturą. Szatan chciał jego duszy. Chciał jego upadku. A on na to zasłużył. Nie bał się do tej pory piekła, nie dbał by jego dusza była czysta, bo nie wierzył, że świat to coś więcej niż proste zasady biologii, fizyki i chemii. Nie zamierzał po tym wszystkim przejść cudownego nawrócenia. Zacząć chodzić do kościoła, zapisać do Oazy Nowego Życia, modlić na różańcu i błagać Boga by ogrzać się w blasku jego miłości. Dalej chciał pić, palić zioło, uprawiać seks. Ale być lepszym dla ludzi. Dbać i troszczyć o nich. Wynagrodzić krzywdy, które im wyrządził. A pierwszym krokiem, żeby tak się stało było uratowanie jego kolegów i koleżanek. Mateusz zginął i śmierć Katii Ceyn już tego nie zmieni. Amanda, Berenika, Julka, Jacek, wciąż mieli szansę.
- Wycofaj Katię. Zmuś ją, żeby przestała szukać mordercy brata i zaniechała zemsty. Nie wiem jak to zrobisz, czy będziesz szeptać jej do ucha czy pojawisz na główce od szpilki, ale nie ma prawa tknąć, żadnego z moich koleżanek i kolegów, którzy przyjechali ze mną do obozu. Chcę mieć to w tej umowie, zrób do niej aneks, a wtedy podpiszemy cyrograf.
Gdy chłopak wypowiadał te słowa głos mu się łamał, uszedł z niego cały gniew. To nie szatan jednak sprawił, że zmienił zdanie. Nie tylko on szeptał swoim dzieciom do ucha. Alan też słyszał czasem głos swojego ojca. Zazwyczaj w jego słowach czuć było frustrację i pogardę. Janusz Wiaderny chciał ulepić syna na swoją modłę, mieć pewność, że odda swoje dzieło życia w dobre ręce. Za każdym razem przeżywał jednak bolesne rozczarowanie, chłopak czuł, że nawet jeśli tata go kocha, w duchu się go wstydzi i w niego nie wierzy. Wszyscy mówili, że jest synem swego ojca, lecz dla Wiadernego seniora, była to zniewaga. W wieku Alana pracował w ubojni, mieszkał z rodzicami i czworgiem rodzeństwa w obskurnej czynszówce, nie miał nic, był na samym dnie drabiny społecznej a dzięki determinacji wspiął na sam szczyt. Udowodnił swoją wartość, mógł chodzić z podniesionym czołem, a jedyną zadrą w oku był jego syn nieudacznik. Januszowi Wiadernemu wychodziło wszystko. Oprócz tego, że jego następcą, przedłużeniem jego istnienia miał zostać próżny, zepsuty, zapatrzony w siebie bachor. Alan przypomniał sobie moment, gdy pomyślał, że ta wycieczka wydarzyła się po coś. Teraz to rozumiał. Los dał mu szansę, by spróbował napisać swoją historie od nowa. Żeby iść własną ścieżką. Nie spodziewał się, że na jej końcu ujrzy Diabła. Próbował rzucić mu wyzwanie, wkurwić, doprowadzić do frustracji. Zażądał niemożliwego i teraz słyszał złośliwy chichot swojego ojca.
Niczego się nie nauczyłeś. Życie to sztuka kompromisów. Dopóki tak jak matka będziesz kierował się emocjami, zawsze będziesz nikim.
Teraz wszystko miało się zmienić. Czekał na odpowiedź

Szatan westchnął.
- Uciekłem od Boga, bo nie dawał mi możliwości wyboru. Nie dawał mi wolności. Nie jestem kimś takim jak on. Nie jestem hipokrytą. Nie mogę zmusić kogoś do określonych działań, inaczej straciłbym szacunek do samego siebie. Nie mogę rozkazać czegoś Katii. Mogę ją tylko o to poprosić. Tak samo jak nie będę mógł narzucać mojej woli tobie. Po prostu porozmawiaj z nią jak człowiek z człowiekiem. Powinna zrozumieć. Istotą naszej umowy jest to, że moja i twoja dusza ulega połączeniu. Ty czerpiesz ode mnie moc. A ja zyskuję okno na wasz świat. Mogę przez was wpływać na niego, ale nie zostajecie moimi marionetkami. Chyba że kogoś opętam jak Mateusza, ale nawet wtedy ta osoba musi się zgodzić. A wbrew pozorom ludzie zgadzają się częściej niż rzadziej, nawet pomimo mojej złej sławy. Skoro i tak żyją w świecie bez Boga, to chcą dotknąć jakiejkolwiek wyższej mocy. A ja to umożliwiam. Po śmierci trafisz do Piekła i wtedy twoja dusza zasili moją własną. Jednak nie będziesz cierpiał.
Szatan zamilkł na moment.
- Jeszcze jedno. Aby rytuał dobiegł końca, musi zostać sfinalizowany nie tylko w tym świecie, ale również w waszym. O trzeciej w nocy wyjdziesz na leśną polanę, gdzie pod gołym niebem odbędziesz rytualny stosunek. Nadia lub Katia zgodzą się. Znają rytuał, bo same go przeszły. Wraz ze szczytowaniem wniknę w twoją duszę i poczujesz moją moc wypełniającą twoje ciało. Myśle, że po tym będziesz w stanie sam chronić bliskie ci osoby. A jak się postarasz, to zyskasz kilka punktów również u Katii, co może osłabi jej mordercze zapędy.
Istota uśmiechnęła się lekko do Alana.
- Zgadzasz się? - zapytał krótko. Choć zabrzmiało to jak uderzenie dzwonu.

Pierwsza część odpowiedzi spodobała się Alanowi. Właściwie wyznawał te same zasady, Boga opisywanego w Biblii uważał za zazdrośnika i atencjusza, który domaga się składania modlitw i hołdów. Bo absolut, istota tak wszechmocna powinna być wolna od ludzkich pragnień, wiara w tak wykreowany byt uwłaczała inteligencji chłopaka, choć dopiero teraz tak naprawdę dopadła go taka refleksja. Religia była dobra dla ludzi niepogodzonych z przemijaniem, fałszywą obietnicą nieśmiertelności, człowiek w swej próżności wywyższył się ponad inne stworzenia, sądząc, że nie obowiązują go te same zasady biologii, że choć rodzi się z nicości, do nicości już nie wróci. Wyglądało jednak, że to Wiaderny wyszedł na idiotę a wszystko w co wierzyły rozmodlone starowinki u kresu swoich dni jest prawdą. Czy przestraszył się tego, jak skończy, gdy jego serce przestanie bić? Nie. Skoro nie bał się nicości, nie bał się też zostać jedną z cząstek jaźni Szatana, jeśli przestanie w ten sposób istnieć, będzie mu obojętne co się stanie z duszą, tak jak obojętne było co się stanie z jego ciałem.
Kolejne wyjaśnienia Władcy Piekieł spodobały mu się mniej. Przypadkowy seks z poznanymi w klubach laskami definiował Wiadernego, tak samo jak koks, wóda i trawa. Gdyby urodził się jako kobieta, już dawno dostałby od dewotów łatkę puszczalskiej dziwki. Uprawiać jednak seks z kimś, kto przed chwilą zamordował mu przyjaciela i polował na jego koleżankę nawet Wiadernemu wydawał się chorym popierdolonym pomysłem, na który mógłby wpaść tylko szatan. Chłopakowi cisnęło się na usta szereg anatomicznych pytań, ale milczał pozwalając Złemu mówić dalej. Czy Szatan brał pod uwagę, że Alan może próbować go oszukać, że jednak zrealizuje swoje groźby i gdy Katia wypnie swój blady tyłek po prostu założy jej folię na łeb i udusi zanim zdąży wyciągnąć swoje śmieszne karty? Diabeł potrafił przewidzieć przyszłość? Jeśli tak, raczej nie składałby nastolatkowi takiej propozycji. Chłopak nie wiedział, która jest godzina, ile jeszcze czasu upłynęło i zostało do godziny trzeciej. Co mógł zrobić w te parę godzin? Jak sprawić, żeby ci, którzy przyjechali z nim do „Słowian” byli bezpieczni? Nie miał planu, mógł liczyć tylko na to, że Ceynowie spojrzą na niego łaskawym okiem a on jakoś to wykorzysta, żeby pomoc znajomym z Jana Chrzciciela uciec z tego popierdolonego miejsca. Alan nie czuł w tym momencie żeby jego życie, ani tym bardziej dusza miały jakąkolwiek wartość. Wysłał przyjaciela na śmierć i okazał słabą, bezbronną, kruchą istotą.
- Zgadzam się. Ale bez całowania – odpowiedział krótko, choć w jego głosie nie wybrzmiał dzwon, lecz lęk, strach i przekonanie, że za to co zrobił przyjdzie mu zapłacić straszliwą cenę.
- Bez całowania - Szatan zgodził się. - Wystarczy uścisk dłoni.
Wstał wyciągnął ją w stronę Wiadernego. Jego przedramiona zdobiły tatuaże Wiśniaka. Rozsunął palce, a te zaczęły pulsować najróżniejszymi kolorami. Niezbyt mocno, ale dostrzegalnie. Róż, fiolet, czerwień, granat. Ptak u boku Lucyfera odgiął łeb i zaskrzeczał. Ten dźwięk po części zabrzmiał jak fanfary.
- Nie miałem na myśli ciebie - Wiaderny uścisnął dłoń Lucyfera.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=1PwdTL90m5o[/MEDIA]
 
Arthur Fleck jest offline