Mak Gajer siedział sobie cichutko wsłuchany w ten bulgot rozmów o wszystkim i o niczym czyli idealne według regulaminu wojskowego pieprzenie w bambus. Jak miło pomyślał sobie. Ten gwar pierdolenia o czymśtam i niczymśtam był jak melodia kołysanki. Ściskał mocno powierzony jego opiece sprzęt do komunikacji. Gdyby nie był taki zimny i kanciasty to nawet można by się poprzytulać.
Przy starcie zasadzili zdrowo o antyczny pojazd pułkownika Twardego. Coś tam odpadło chyba błotnik. W sumie mógłby to naprawić w dokładnie jedną minutę i sześćdziesiąt osiem sekund, ale czy ktoś go pytał.
Zapowiadała się długa i monotonna podróż. Osiem godzin? Toż w osiem godzin mógłby wznieść wierną replikę Tadź Mahal. Chuja tam wiedział co to jest ale wiele razy słyszał, że to takie och i takie ach. Za to na rozmowę o browcach się ożywił. Zimne piwko i do tego goloneczka... Aż mu ślinka pociekła bokiem. Jednak był więcej niż przekonany, że będą musieli się obejść smakiem. Ani CPN-u w pobliżu, ani też nikt z nich kasą nie śmierdział. W sumie to przecież Mak Gajer mógłby jakiś bankomat zmajstrować i to z opcją "wypłata bez karty", ale czy ktoś go pytał.
To będzie długi i monotonny lot pomyślał zapadając z płytką drzemkę. Może chociaż uda mu się ją przespać. Przynajmniej czasu nie zmarnuje.