Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2021, 14:26   #155
TomBurgle
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Powrót do rzeczywistości był bolesny. Gdy jedni krwawili z pokieryszowanej dumy własnej, inni - na przykład Dankworth - krwawili całkiem fizycznie i dość obficie. Ku zaskoczeniu Celine, Benon wrócił na swoje miejsce w umyśle, jak tylko wszystkie pozaświatowe potworności opuściły scenę i przejął stery. Umiejętnie. Z automatyczną wprawą młodzieńca z kolorowej dzielnicy, gdzie policja zaglądała tylko jeżeli było naprawdę ciężko.




Lizanie ran trwało długo. Po takiej porażce nie od razu wypływało się na powierzchnię, a raczej całymi dniami obserwowało się z zaświatów i teoretycznie planowało kolejne kroki. Działanie czekało. Opóźniało się. Zawsze było zbyt wiele niewiadomych, zbyt duże ryzyko i zbyt mało dróg odwrotu. Po części wynikało to z ostatnich zdarzeń. Ale po części była to wina tej mistycznej mgły, która otumaniała zmysły nadnaturalnych istot Miasta Upadłych Aniołów.

Trzy źródła mgły, trzy niepozorne dla ludzi miejsca. Opuszczone domki. Filia firmy, która mówiła coś ludzkiemu umysłowi Benona, więc pewnie znaczyła coś więcej wśród śmiertelnych. Niepozorne dla ludzi, bo dla Upadłych były to oczywiste wrota do piekieł, śpiewające kalectwo, potworność na skalę której tej świat miał nigdy nie poznać. Nawet dla istoty, która przetrwała aeony w prawdziwym Piekle, samo zbliżanie się do nich podgryzało świadomość wpychając w objęcia apatii. W środku "coś" żyło. Nocami grasowało za zamkniętymi drzwami. Ale jeżeli to coś miało choćby skrawek duszy, cierpiałoby nawet bardziej niż Celine. Tak więc dwumetrowe, barczyste dwunogi bez duszy ciągnęły się niestrudzenie za oknami, a bezpieczny moment na rekonesans nie chciał się pojawić, a przynajmniej nie sam z siebie.




Drugi z cudów - pierwszym niewątpliwie było wyrwanie się z Otchłani - współczesnego świata wydarzył się ledwie dwa dni później. Nienaturalne wyziewy przestały napływać, jakby ktoś zaczopował kominy w fabryce. To mogła być pułapka. Celowe działanie. Zasadzka na wszystkich, którzy jak Celine, mogli chcieć oczyścić swoje umysły z otumaniającego wpływu.

Uwolniony z nacisku umysł mógł działać. Ledwie dwa dni po tym jak mgła zelżała, Celine była już w środku mniejszego z tych domków na odludziu. Pomiędzy niebiańską świadomością otoczenia, a pazurami Jima, powykręcane kostno-mięsne potworności które polowały po korytarzach domku nie były znaczącym zagrożeniem. Nie były też partnerami do rozmowy - ale dużo więcej powiedziało Celine znalezisko z piwnicy.

Zabrudzony śmiertnelnymi dodatkami, popodpinany do przewodów, wężyków i rurek, ale wciąż funkcjonujący artefakt Żelaznego Legionu - a przynajmniej coś co nie mogło powstać bez niego jako wzoru. Stawiajac rzecz uczciwie, ten kto położył na nim łapę, wiedział co robi bardziej niż było to bezpieczne. To, co przedtem miało chronić fortece Upadłych przed wzrokiem żądnych boskiej krwi aniołów, teraz pętało zmysły wszystkich mocy tamtego konfliktu - nie ważne czy brali w nich udział bezpośrednio, czy jedynie powstali jako broń w tamtej wojnie. Zagadką był tylko jeden, drobny detal ... kto w tych czasach miał moc, żeby go uruchomić?

W czasie Wojny, arcydiuk Żelaznego Legionu, wspierany wiarą i mający oparcie w tysiącach aniołów, mógł nim władać bez większych problemów. Można by sobie wyobrazić by zrobił to wybitnie zdolny pomniejszy dowódca - ale wciąż nie bez wsparcia tuzina boskich istot. Jak zdążyło się okazać, nawet w tych czasach były inne istoty gromadzące więcej mocy niż powinny kiedykolwiek mieć. Ale ten tutaj był zasilany ludzą wiarą, rodzajem paliwa którym na razie nie popisali się ani magowie, ani wilkołaki, ani wampiry, ani nawet te dziwne istoty spozaświatów. To była domena Upadłych.

Koglomerat anielskiego rzemiosła, technologii, scalony w jedno ludzką wiarą był cichy i martwy. Nawet jeżeli wpadała do niego jakaś wiara, to nie było odpowiedzi. Adresat był głuchy, nieobecny lub martwy. Pytanie brzmiało: na jak długo?




Przez kolejny miesiąc, rany goiły się w całym stanie. Bo, jak się okazało, sprawa dotyczyła przede wszystkim Los Angeles i okolicznych światów, ale poszczególne strumyki rozchodziły się po całej Kaliforni.
Celine i Benon byli jednymi z pierwszych, którzy witali powracających - zwykle docierali do nich jeszcze przed ich pobratymcami. Kolekcjonowali ich historie - co wypędziło ich z miasta i dlaczego zdecydowali się wrócić.
Istota która ukratowała są tą tyranię, miała szeroki wachlarz narzędzi - magicznie przysięgi, inkantacje wiszące nad miejscami czy osobami i czekające na spełnienie warunków, a do tego te fizyczne potworności sterowane jakby wspólnym umysłem. Równie bogaty był repertuar teorii czym była i dlaczego znikła.

W Glamis, w sercu pustyni niedaleko Los Angeles, w tych dniach rozpadła się rzekomo demoniczna sekta. Przedwieczny wampir śpiący pod miastem miał zapaść ponownie w letarg. Bohaterski wilkołak miał skutecznym, samobójczym atakiem zniszczyć kluczową instalację Pentexu. Ktoś - lub coś - miało doznać oświecenia czy też zwolnienia z straszliwej klątwy i zostawić nasz świat w spokoju jako niegodny poświęcenia mu czasu.
W dwóch słowach: nic wiarygodnego. Artefakt leżący bezpiecznie w schronieniu Celine jasno wskazywał, że szukała czegoś związanego z Upadłymi. Diukami z wojny lub Spętanymi którzy mieli czas nabrać sił po tej stronie. A na ile wiarygodne było, że po eonach w Piekle i ucieczce, wtedy doznali łaski pańskiej i wpuszczono ich do Niebios?





Trzeci z cudów oznajmił: całkiem, całkiem.
Dla Celine, kwalifikacja do cudu była dość prosta i gwarantowała odpowiednią rzadkość takich zdarzeń. Nie mogło to być coś, co mieściło się w jej pojmowaniu świata - co było dość twardym wymogiem, jeżeli stawiała go istota która uczestniczyła w jego tworzeniu. Musiała popychać świat do przodu, do czegoś lepszego - i znów, o ile logika była prosta, to spełnienie tego kryterium wobec osoby, dla której bunt wobec boga był dalej dobrym wyborem pomimo mileniniów w Piekle było nie lada wyzwaniem. Czy musiało być bezbolesne? Nie. Pewne rzeczy były warte opłacenia ich krwią.

Lekko po północy, jakby fala rozchodząca się po wszechświatach z pewnym opóźnieniem, coś targnęło całym demonicznym istnieniem Celine. Rzuciło nią o ziemię. Sparaliżowało, nie pozwalając na nic więcej prócz spazmatycznych drgnięć zabarwionych krzykiem śmiertelnego świata. Nie. Nie świata. Statycznych ram, które go więziły. Jeden z tych łańcuchów niespodziewanie pękł. Butnie, z rykiem bezsilnego (?) sprzeciwu wobec zmian.

Śmiertelnikom nie dane było odczuć tego tak mocno jak Celine – LA, jak i większość aglomeracji na terenie zachodnich Stanów, przecięły co prawda niepokojące dla oka wyładowania elektryczności oraz wybuchy tranzystorów robiących ze sprzętu RTV/AGD efektowne fajerwerki, czemu towarzyszyło całkowite wyciemnienie kraju na kilkanaście minut. Sama Celine – jak i pewnie większość jej wyczulonej na nadnaturalne aspekty świata braci – leżała jednak w bezwładzie do momentu, aż jej twarzy sięgnęły pierwsze promienie wschodzącego słońca. Przez cały czas świadoma, że coś – jakaś kosmiczna, bezosobowa siła – „łata” jej istnienie. Dołącza doń jakąś dawno zatraconą (zgubioną?) część, składającą w całość wszystkie te wspomnienia, które rozlały się po świecie, a których jeszcze nie odnalazła. Kawałek po kawałku, fragment po fragmencie. Efektywnie, z dozą empatii zarezerwowaną dla medyka polowego nastawiającego złamanie. A może pozornie niezliczoną serię metafizycznych złamań, które dawno już wymagały korekty. Tortura istnienia byłaby nie do zniesienia, gdyby nie wewnętrzna świadomość Celine, że przeprawa ta wiedzie ku lepszemu jutru. A wiodła zaiste. Gdy palce Stworzenia w końcu cisnęły swą demoniczną zabawkę na bok, uwalniając włókna jej osoby od dalszej katorgi związanej z oczyszczeniem, Celine dane było w końcu otworzyć swe przekrwione oczy. Gdy to zrobiła, ocierając łzy i chwiejnie podnosząc się z podłogi, zrozumiała, że na lepsze zmieniła się nie tylko ona, ale i reszta Axis Mundi. Tak, ktoś nadał Osi Świata lepszy, bardziej właściwy kąt. Wzorcowy? A gdzieżby. Zdecydowanie jednak bliższy ideałowi z czasów mitów i legend. A upadła nie mogła wyzbyć się przeczucia, że akt ten stanowił jedynie przymiarkę. Obróbkę materiału rzeczywistości nim zagadkowy artysta siądzie do swego Magnum Opus.

W niepokornym umyśle który już raz oparł się boskim kłamstwom, jak upierdliwy komar cicho brzęczało pytanie: czy to poczucie naprawy pochodzi od niej samej, czy jest częścią przebudowy świata na swój obraz i podobieństwo?

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 06-02-2021 o 09:50.
TomBurgle jest offline