Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2021, 20:51   #111
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Centralny Pododdział Kontrterrorystyczny Policji „BOA”

Inspektor Policji denerwował się.
Dzwonił wielokrotnie do swojej córki oraz syna, jednak nie mógł skontaktować się z nimi. Miał wiele obowiązków na głowie jako dowódca Centralnego Pododdziału Kontrterrorystycznego. Tym bardziej zdziwiło go, jak często jego żona do niego dzwoniła. To zazwyczaj nie działo się w godzinach pracy, o ile sprawa nie cierpiała zwłoki. Jednak Teresa pragnęła poruszyć niebo i ziemię, aby tylko skontaktować się ze swoimi dziećmi. A przynajmniej męża.

Andrzej Wiśniak wielokrotnie dzwonił do Mateusza i Marty, jednak nie mógł się z nimi skontaktować.
Potem próbował nawiązać połączenie z nauczycielami oraz kadrą Ośrodka Słowianie. Bezskutecznie. Na sam koniec zadzwonił do dyrektora Liceum im. św. Jana Chrzciciela. Pan Halmann jednak nie odebrał. De facto miał do tego prawo. To była późna godzina w środku nocy.
W teorii nic nie było niepokojącego prócz tej ciszy. Jednak zdawała się obezwładniająca. Andrzej nie mógł skontaktować się absolutnie z nikim, a przywykł do tego, aby mieć kontakty w najróżniejszych miejscach. Wpierw był spokojny, ale paranoja Teresy wkradła się również do jego serca.

Siedział przy biurku, pijąc whiskey ze skromną domieszką coli. Jego palce grały rytm na powierzchni blatu. Wyczekująco spoglądał na komórkę. Zastanawiał się nad tym, jak wiele powinien zrobić, aby nie przylgnęła do niego łatka przewrażliwionego ojca. Być może był na szczycie, ale to znaczyło tylko tyle, że mógł bardzo boleśnie upaść. A utrata szacunku współpracowników byłaby ku temu pierwszym krokiem.

Wreszcie zdecydował się zadzwonić na komisariat nadmorskiej policji. Niech puszczą dwa radiowozy po mieście. Pierwszy do Ośrodka Słowianie. Drugi niech zrobi patrol po miejscowości na wypadek, gdyby działo się w niej coś niepokojącego.

Andrzej Wiśniak zakrztusił się swoim alkoholem, gdy wnet napłynęła do niego informacja o ataku terrorystycznym przeprowadzonym tej samej nocy na Kościół pw. św. Apostołów Piotra i Pawła. A w samym sercu plebanii napotkano liczne, zwęglone zwłoki. Spoglądał na sczerniałą twarz swojej córki. Ścisnął tak mocno szklankę, że pękła, a odłamki szkła przejechały po wnętrzu jego dłoni. Krew skapywała na biurko. Była jedynym płynem sączącym się z Andrzeja. Nie potrafił płakać.

Tej nocy wykonał wiele telefonów.
Na sam koniec podszedł do szafy i zaczął się ubierać. Ruszył korytarzem. Chciał osobiście udać się do Rowów. Nie czuł smutku. Nawet złości. To była pustka. Andrzej Wiśniak przestał być człowiekiem, a stał się celem zaprogramowanym do niszczenia. Dopiero po chwili dowiedział się, kogo takiego musiał znaleźć.

- To Aaliyah Al-Hosam - powiedział jeden z jego podwładnych, odpowiedzialnych za zbieranie informacji. - Arabka. Jej rodzinna firma, HOSGAX, już pod koniec lat dziewięćdziesiątych stworzyła wiele instalacji pod miastami na Pomorzu. Z latami rozwijała się i w ostatnim czasie nawet stworzyła propozycje wybudowy prawdziwego gazociągu. Zaczęli skromnie na rynkach środkowej i południowej Europy, które i tak były dobrze wysycone. A i tak nie tylko zdołali się utrzymać, ale jeszcze piąć wzwyż pomimo naporu konkurentów. Zresztą większość z nich i tak ginęła w płomieniach. W podejrzany sposób. W każdym razie Al-Hosamowie zmodernizowali instalacje gazowe pod Rowami i to nie może być przypadek, że doszło do zwarcia, w którym wybuchła część kościoła. Najpewniej ich celem od początku był terroryzm religijny. Zadzwoniłem już do Witka i Agi. Dzwonią po wszystkich siedemnastu Samodzielnych Pododdziałach Kontrterrorystycznych Policji w Polsce. Trzeba jak najszybciej ewakuować wszystkie kościoły, których instalacje były prowadzone przez HOSGAX.

Andrzej Wiśniak czuł się coraz bardziej wściekły z każdym kolejnym słowem.
- Pewnie młoda pizda nie mogła znieść mojej Marty. To jest... była bardzo religijna dziewczyna - westchnął.
Poruszał palcami. Nawet nie opatrzył krwawiącej dłoni. Jego podwładny spojrzał na pięść Wiśniaka, ale nic nie powiedział.
- Nie rozumiem tylko, dlaczego teraz Al-Hosamowie postanowili wykonać taki krok. Przecież nie z powodu zachcianki ich córki - dodał Inspektor Policji.
- Powiedzmy, że nasi policjanci nieco przesadzili, próbując się z nimi skontaktować. Weszli na teren ich apartamentu bez nakazu...
- ...który załatwię w ułamku sekundy z odpowiednią datą. Można powiedzieć, że już załatwiłem. I co takiego znaleźli?
- Zwłoki Al-Hosamów w wielkim jacuzzi, topiące się w chlorze. Znaczy najpewniej ich. Musieli już tam być wiele miesięcy. Niewiele po nich zostało.

Andrzejowi wyszła tętnica na skroni. Rytmicznie pulsowała.
- Ta mała pizda jest psychopatką. Zabiła nie tylko swoich rodziców, żeby przejąć kontrolę nad ich imperium... ale teraz moją Martę. To szaleństwo. Ale ja również potrafię być szalony - mruknął pod nosem. - Zmobilizuj SPKP w Gdańsku. Chcę, żeby cała okoliczna policja ruszyła sztormem na Rowy. Mają znaleźć tę jebaną terrorystkę.
- Tak jest! - odkrzyknął podwładny.
Wiśniak strzepnął krew ze swojej dłoni, po czym zaczął przeglądać kontakty w telefonie.
- Władek? Mobilizuj swoich chłopaków. Mamy bardzo ostry stan. Rowy. Chodzi o Rowy. Nie, jest taka miejscowość. Nad morzem. Moje dzieci tam pojechały. Chcę tam widzieć wojsko. Mamy Arabkę do znalezienia i wystrzelania. Zachowuj się tak, jakby widziano tam bin Ladena opalającego się na plaży. Oczekuję pełnej mobilizacji.




Berenika, pan Sylwester, pan Piotr, pani Bernadetta

I hear her voice
Calling my name
The sound is deep
In the dark
I hear her voice
And start to run
Into the trees
Into the trees


[media]http://www.youtube.com/watch?v=qh-jVXyn5CM[/media]

W lasach dookoła ośrodka mrok nie był tylko brakiem światła.
Stanowił faktyczną, gęstą, lepką i duszącą substancję. Sączyła się wokół drzew. Zdawała się wręcz szumieć. Księżyc nad głowami Bereniki i dwóch nauczycieli próbował ją rozproszyć. To była nierówna walka. Nawet ciało niebieskie nie mogło się równać z beznadzieją, która opanowała to miejsce.

Dżuma jednak czuła się panią owych ciemności. W nich znajdowała komfort. Przez całe życie znała tylko je. Były znajome. Wiedziała, że potencjalnie znalazła się na terenie wroga, jednak tak naprawdę dopiero teraz grała na swoim boisku. Nie potrzebowała już benzodiazepin, aby wytrzymać nieznośny jazgot kolegów i koleżanek z klasy. Tutaj panowała cisza. Z każdym kolejnym krokiem oddalała się od Słowian, a zagłębiała w gęstwinę.

Przodem szedł pan Turlecki. Zrobił krótki wykład o tym, jak dziewczyna powinna zwracać się do nauczycieli. Nowicki jednak prędko go uciszył. To nie było odpowiednie miejsce ani czas. Szedł tuż obok Szumnej. Kolory na jego twarzy sugerowały, że czuł się już nieco lepiej.

Wnet pan Piotr zerwał się do biegu. Ujrzał przejaśnienie w leśnej gęstwienie. To jeszcze nie była polanka, ale drzewa nie rosły tutaj tak gęsto. Ujrzał duży kształt leżący na poszyciu. Po zbliżeniu się odkrył, że tak właściwie była to udeptana droga. A na niej odpoczywała pani Bernadetta.

Była brudna, spocona, a w jej włosach tkwiły liście i gałązki. Musiała przedzierać się bez gęstwiny. Jej twarz była usmarowana błotem. Kiedy Turlecki zbliżył się, podskoczyła zwinnie niczym sarenka i uderzyła go w głowę wcześniej ukrytym konarem.
- A masz, kultysto! - wrzasnęła.
Wnet jednak odkryła, że to nie był wcale wróg.
- Kurwa, to wy? - spojrzała na Piotra, Berenikę i Sylwestra. To była drużyna, której nie spodziewała się ujrzeć. - Po co tu kurwa przybyliście?
- ... - odpowiedział pan Nowicki, wychodząc spomiędzy drzew. - Krzyczałaś o pomoc, Bernatko. Wręcz kwiliłaś.
- Bo zastawiłam pułapkę na nich, kurwa. To był fortel. Ale wy wszystko popsuliście... - pokręciła głową.

Pan Piotr słaniał się na nogach, aż wreszcie upadł na kolana. Wypadł z roli nauczyciela. Masował skroń.
- Ja pierdolę - jęknął. - Chyba złamałaś mi czaszkę...
- Jeszcze jedno słowo, a złamię kręgosłup - powiedziała Dąb-Słonicka. - Ale cieszę się, że jesteście. Będziecie mnie ubezpieczać.
Podała wszystkim gałęzie zaostrzone w oszczepy.
- Ta droga rozwidla się. Po lewej dojdziemy do naprawdę dziwnego drzewa. Mam siekierkę, zamierzam je ściąć. Krążą wokół niej jakieś demony, które je chronią.
- Demony, Bernatko? - powtórzył powoli pan Sylwester.
- Jeszcze kurwa ogłuchłeś na starość, Nowicki? Tak, demony. Ścieżka po prawej prowadzi natomiast do domku na kurzej łapce. Na serio, tam jest chatka podparta bardzo szerokim pniem. Z takimi dziwnymi konarami. Chujnia.

Zamilkła na moment. Wnet nawiązała kontakt wzrokowy z Bereniką. Jej jednej ufała w tym towarzystwie. Wiedziała, z jakiej gliny była zbudowana Szumna
- W prawo czy w lewo? - zapytała.





Ratsław, Marta Perenc

Przeraża mnie ta chwila, która jej wolność skradła
Jaskółka czarny brylant, wrzucony tu przez diabła
Na wieczne wirowanie, na bezszelestną mękę
Na gniazda niezaznanie, na przeklinanie piękna.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=EDC8l8l20OQ[/media]

Ratsław jeszcze przez jakiś czas błąkał się po Rowach. Kiedy zmarły Trzy Wiedźmy, Trzygłów skoncentrował swoją uwagę na nim. Teraz to on był najwyżej postawionym Żercą. Wcześniej nawet fantazjował o tym momencie. O władzy, jaką pozyska. O statusie, którym będzie się cieszył.

Okazało się, że to wszystko było dobre tylko w jego wyobrażeniach. Czuł ogromną presję i odpowiedzialność. Kogo chciał oszukać? Samego siebie nie mógł. Był zbyt młody. Zbyt niedoświadczony. Czuł moc, która krążyła w jego żyłach. Wiedział, jak wiele był w stanie uczynić. Słowiańska magia nie zginęła, wręcz przeciwnie. On był jej czempionem. Znajdowali się na Pomorzu, na terytorium Trzygłowa. Jednak było tak wielu najeźdźców. Dlaczego Polska ciągle musiała krwawić przez zmasowany atak wroga? Wszystko popsuło się w 966 roku, kiedy palestyńska religia osłabiła tutejszych bogów. Dzięki temu Rosja, Prusy i Austria z łatwością rozebrały Rzeczpospolitą Obojga Narodów. W 1939 nie było dużo lepiej. Polacy nie mogli przetrwać, wierząc w religię, która nie była zgodna z ich krwią. I mimo że Prawdziwi Bogowie jeszcze nie umarli... Obecnie Rowy były atakowane przez zmasowane połączenie tak wielu różnych wyznań, że sam Trzygłów się gubił. Ale Ratsław był patriotą. I wierzył, że Polska nie zginie tak długo, jak sam będzie walczył.
- Nie rzucim ziemi skąd nasz ród. Nie damy pogrześć mowy... - nucił pod nosem.
Wnet dotarł do wniosku, że minął czas polityki i ugód. Zostali brutalnie zaatakowani. Będzie musiał odpowiedzieć taką samą agresją.
- Wszystkich pozabijam - mruknął.

Znalazł się wreszcie w punkcie, w którym umówił się z Martą Perenc. Ta wyszła z pomiędzy drzew. Trzymała w prawej dłoni sznurek, którym uwiązała czarnego konia. A w lewej klatkę, w której siedziała spłoszona jaskółka.
- Damy radę, mój miły - powiedziała otyła dziewczyna i stanęła na palcach.
Pocałowała Ratsława w policzek, zostawiając na nim ślad ziemniaków.
- Trzygłów ma trzy głowy - powiedziała rezolutnie. - Jednak nie były nią Wyszeniega, Niedomira i Dziadumiła. Tylko ty, Dobrawa i Gniewko. Ostatni Słowianie. A ja jestem waszą wierną Żerczynią.

Następnie zaczęli przygotowania.


Łukasz, Olga, Adam, Feliks, pani Ania, Maja, Ratsław

Łukasz, Olga, Adam i Feliks brnęli dzielnie przez mrok nocy. Rowy były spokojne o tej godzinie. Nigdy nie było tutaj aż tak wielu imprezowiczów. Muzyka dobiegała z pojedynczych barów karaoke, ale zdawały się samotnymi wysepkami radości, chuci, alkoholu i fałszowania. Mknęli obok, chcąc czym prędzej dotrzeć do obozu. Łukasz i Olga przodem, Adam i Feliks za nimi. Problemem była minuta, w której pijany mężczyzna próbował trafić pustą butelką po piwie w Wakfielda. Było to na skrzyżowaniu Nadmorskiej i Rybackiej.
- Pedały do piachu! - wrzasnął na widok jego spódniczki.
Zamilkł jednak na widok miny Olgi i uciekł. Dobrze było mieć ją po swojej stronie.

Przeszli na EuroVelo10. Ktoś w ten sposób nazwał uliczkę pomiędzy mrokiem lasu oraz zabudowaniami po drugiej stronie. Stanowiła bezpośredni dojazd do Ośrodka Słowianie. Tam też ujrzeli zaparkowaną karetkę. Przed nią stała Maja. Rozmawiała z ratownikiem.
- Maja! - krzyknął Feliks. - Co tu robisz? - zapytał. - Jak dobrze, że cię widzę... bałem się, że Marta Wiśniak zmiotła was spod plebanii... tak jak samą plebanię... Ale widzę, że wy... po prostu uciekliście...

Wnet rozległ się głośny, rytmiczny odgłos bębnów. Oraz muzyka płynąca zarówno znikąd, jak i zewsząd. Mroczne niebo przecięła jasna, biała jaskółka. Promieniowała jasnym blaskiem. Przypominała nieco obrazki Ducha Świętego, ale nie była gołębiem pokoju. Przypominała bardziej jednostkę zwiadowczą zupełnie innego wyznania.

Spomiędzy lasu wyskoczył czarny cień. Piękny, kary koń mknął po leśnym poszyciu. Znajdował się na nim jeździec. Był ubrany w ciemne szaty, a w jego dłoni tkwiła lanca. Rumak, ubranie i oręż wydawały się stworzone z tej samej energii. Ciemniejszej niż mrok. Czy światło Serafima byłoby w stanie go rozproszyć? Tego nie mieli się dowiedzieć, bo go tutaj nie było. Aniołowie umarli wraz z Martą Wiśniak


Maja jeszcze nie była świadoma najeźdźcy. Pomogła wysiąść pani Ani z karetki.
Koń skoczył i przeciął nauczycielkę tak, jak rozgrzany nóż przecina roztopione masło. Przepołowioną na dwie równe połowy zwaliła się ciężko. Strugi krwi obryzgały ratownika, Maję, karetkę oraz chodnik.

Olga przypomniała sobie legendy o czarnym koniu, które opowiadał ksiądz.
Zdawało się, że była w nich nutka prawdy.


Jacek, Julia

Ośrodek Słowianie nie był kompletnie wyludniony. Znajdowało się tutaj całkiem dużo obsługi. Przypadkowe sprzątaczki rozmawiały na zewnątrz, paląc papierosy. Kafejka internetowa, hala sportowa, mini zoo... w każdym budynku znajdowała się przynajmniej jedna osoba, która zarządzała obiektem. I większość stanowiły przypadkowe osoby zatrudnione w okolicznej mieścinie. Nikt nie gardził dodatkowym groszem, zwłaszcza w sezonie wakacyjnym, który był jedynym lukratywnym sezonem.

Śmiało przemknęli się w stronę kantorka przy budynku administracyjnym, skąd Julia otrzymała SMS od Amandy.


Katia, Alan, Amanda

Alan obudził się ze snu.
Jego noga była już w pełni wyleczona. Choć ciężko było w to uwierzyć. Oblepiała ją cuchnąca, czarna maź, ale pod nią wszystkie tkanki zdawały się w pełni sprawne. Zniknął też ból. To było więcej niż dobrym znakiem. Katia zdawała się niezbyt pewna swoich umiejętności leczniczych, ale może po tym incydencie nabędzie do nich nieco więcej zaufania. Może zabiła Mateusza, ale nie czyniła jedynie zła.

Z jej nosa puścił się krwotok.
- Za dużo, za szybko - powiedziała, chowając karty Tarota. - Muszę trochę odpocząć.
Wstała i zapaliła papierosa. Czuła się bardzo niekomfortowo. Z jakiego powodu? Może nie podobało jej się to, że musiała przyznać się do własnej słabości. Ale w tym było coś więcej. Uciekała wzrokiem od Alana. Jakby bała nawiązać się z nim kontaktu. Wtedy też Wiaderny odczuł pewność, że o wszystkim wiedziała. Wyczuła na nim piętno Szatana.
A nie była głupia. Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jak będzie wyglądało dopełnienie rytuału. Wciągnęła dym i wypluła go nosem.
- Niezręcznie - mruknęła. - Ale witaj w rodzinie - powiedziała.
Alan w pierwszej chwili doszedł do wniosku, że nic tak właściwie się nie zmieniło. Ale wtedy ujrzał swoje paznokcie. Były kompletnie czarne. Takie jak u Katii. Najwyraźniej to nie był lakier, a piętno Lucyfera. Nagle też wyjaśniły się wszystkie plotki dotyczące Sebastiana oraz nienaturalnie cielistego, połyskującego koloru na jego paznokciach. Najwyraźniej mężczyzna w ten sposób krył znajdującą się pod spodem czerń. Wszystko wskazywało na to, że było wiele tricków, które Alan miał jeszcze podłapać.

Amanda przez chwilę odsapnęła. Kiedy jednak Katia ujrzała, w jakim znerwicowanym stanie była Sabotowska, poczuła przypływ niepokoju. Opuściła kantorek.
- Chodźcie stąd - mruknęła. - Nadia... Nadia nas potrzebuje.
Starła rękawem strużkę krwi wciąż cieknącą z nosa. Nie miała zbyt wielu sił, ale nie przejmowała się tym. Dla rodziny była w stanie umrzeć.


Adrian, Wiesław, Nadia, Aaliyah, Katia, Alan, Amanda, Jacek, Julia

Na placu za budynkiem administracyjnym zebrało się nagle całkiem dużo ludzi. Adrian, Wiesław, Nadia oraz zwłoki Aaliyi były tam przez cały czas.
Potem Katia i Alan wpadli na Jacka i Julię, którzy próbowali przemknąć się niepostrzeżenie. Ale dzięki temu Amanda zauważyła Rosjankę i również opuściła kantorek.

Ceyn powąchała powietrze i spojrzała na Ulyanovą.
- Sebastian. Czemu pachniesz jak Sebastian? - przechyliła głowę delikatnie. - Masz jego karty, prawda? - zapytała niebezpiecznie uprzejmym tonem. Właśnie takim ludzie porozumiewali się przed wpadnięciem w ostateczny szał. Zdawało się jednak, że dziewczyna była na to zbyt słaba.
Na Jacka nawet nie zerknęła, ale to była jedyna normalna rzecz w tym całym zamieszaniu.

Wnet jednak rozmowę uniemożliwiły im wydarzenia.
Ciężko było konwersować, gdy świat wypaczał się przed ich oczami. Aaliyah leżała martwa i zakrwawiona. Wiesław biegł, krzycząc o El’Driahomie i dzierżąc w dłoni komórkę, jakby ta była orężem. Po drugiej stronie Adrian wił się w torsjach, a tuż za nim znajdowała się dziewczyna, będąca bliźniaczą podobizną Katii.

Trzymała w dłoniach karty Tarota. Widząc szarżę Czartoryskiego, rozwinęła je w wachlarz. Chciała się bronić przed atakiem. Wtem stało się coś kompletnie nieprawdopodobnego. Fujinawa przetoczył się po murawie. Czuł rozdzierające boleści. Wrzeszczał, a jakie krzyki niosły się echem po ośrodku. Zupełnie, jakby obdzierano go ze skóry. Czy raczej... coś próbowało go roznieść od środka... Wnet zrozumiał, że dłużej już nie wytrzyma. Wsunął prawą rękę od strony szczęki, a lewą od strony żuchwy. Zaczął ciągnąć z obu stron, chcąc uwolnić znajdującą się w środku masę.

Wtedy też trzy czarne macki opuściły jego jamę ustną. W pierwszej chwili zdawałyby się przypominać te należące do ośmiornic... jednak w rzeczywistości były kompletnie inne. Nawet w ułamku nie odpowiadały niczemu, co mogłoby powstać w tym wymiarze. Wymykały się kompletnie próbom zrozumienia ich przez rozum człowieczy. Wiły się w dziki, niekontrolowany, obcy sposób. Rzeczywistość załamywała się w miejscach, gdzie macki ją przecinały. Jeszcze przez chwilę pozostawała tam czarna poświata, jak gdyby świat nie mógł sobie przypomnieć, jakie molekuły wcześniej znajdowały się w tym miejscu.


Macki pochwyciły Nadię i wyrzuciły ją wysoko w powietrze. Dziewczyna wzleciała wysoko. Miała zacząć opadać, ale wyciągnęła kombinację kart, która nie była dostrzegalna przez nikogo na ziemi. Zawisła w powietrzu, lewitując. Adrian ciągle wił się. Próbował wrzeszczeć, ale trzy okropne macki właściwie go kneblowały. Ciężko było stwierdzić, jak to możliwe, że głowa chłopaka jeszcze nie pękła w szwach. Co dziwniejsze, Fujinawa wciąż żył.
Spomiędzy trzech grubych kończyn El’Driahomy wysunęła się człowiecza twarz.
Wiesław rozpoznał ją.
- Podejdź na tu, chłopcze! - mężczyzna rzucił do Czartoryskiego.
W śnie napotkał imitację ojca. Ale ten był tym faktycznym. Po prostu to czuł.

Nadia planowała po prostu odlecieć, ale na niebie również nie była bezpieczna...

You set my soul alight
You set my soul alight
Glaciers melting in the dead of night
And the superstars sucked into the supermassive (Set my soul alight)


[media]http://www.youtube.com/watch?v=OgvLej8ln2w[/media]

Zwłoki Aaliyi zaczęły się tlić.
Jeszcze za życia była gorąca. Potem ostygła, kiedy Wiesław przeciął ją nożem. Padła martwa... ale to nie był koniec. Jej ciało opanowały jasne płomienie. Nagle, kompletnie niespodziewanie. Zwęgliła się, zamieniała w proch. A znad żaru wysuwał się duch tonący w żółci, czerwieni i odcieniach pomarańczy.

Feniks.
Mityczny ptak.
Znany niemal wszystkim pisarzom starożytności klasycznej, poczynając od Herodota. Mędrzec podawał jego istnienie w wątpliwość... najwyraźniej kompletnie niesłusznie. Na pewno jednak opisywał związane z nim legendy. Według niego feniks miał wielkość i wygląd orła ze złoto-czerwonym upierzeniem. Przybywał do Egiptu z Arabii co 500 lat, przynosząc w kuli mirry szczątki swego poprzednika składane na ołtarzu słońca w Heliopolis.
No cóż, tym razem najwyraźniej zawitał do Rowów.


Ptak przesunął się po nieboskłonie. Wnet zrobiło się jasno jak w dzień. Wydawał z siebie tyle światła, że w pierwszej chwili wszyscy musieli przymrużyć oczy. Był awatarem Allaha z samego serca rozgrzanej słońcem Arabii. Przemknął, tnąc czarne niebo rozpalonymi skrzydłami. Odgiął łeb, po czym zionął ogniem. Jego celem było wszystko, co obce.
Strugi ognia przecięły murawę. Celem był Adrian. Celem była El’Driahoma.


Czarne macki zasyczały, próbując sięgnąć ku Feniksowi. Jednak nawet one nie były w stanie sprostać żarowi Pierwotnego Ognia. Mrok El’Driahomy był w stanie jednak zagłuszyć choć część impaktu, dając schronienie Wiesławowi i Adrianowi. Ten pierwszy był względnie nienaruszony, jednak Fujinawa przejął nieco ognia Feniksa.
A nawet dużo więcej.
Połowa jego ciała została pokryta czerwonymi bąblami i paskudnymi oparzeniami.
- Chłopcze, nie ma dużo czasu. Podejdź no do mnie! - wrzasnęła męska twarz, która pomimo tego wszystkiego nie rozproszyła się.

Feniks mknął po niebie, chcąc dosięgnąć Nadię, która uciekała po nieboskłonie. Dach pobliskiego kantorka wnet roztrzaskał się, kiedy wyleciała przez niego miotła. Ruszyła w stronę Ceyn, która dosiadła jej i zmykała dalej, uciekając przed gniewem Allaha.

Amanda i Julia dostrzegły coś jeszcze.
Pomiędzy spopielonymi zwłokami Aaliyi coś się poruszyło. Czarne prochy rozganiał wiatr, ukazując różową, napiętą masę. Przypominała pęcherz. W rzeczywistości była rozciągniętą macicą.
Pękła, a spomiędzy niej wysunęło się niemowlę.
Słodkie, malutkie, rumiane. Miało kilka włosków w kolorze pasemek Al-Hosam.
Oraz jej oczy. Duże, niebieskie. Dokładnie takie same jak Aaliyi.


Katia drgnęła. Zastanawiała się, czy pomóc siostrze na niebie, czy może zaatakować Adriana. Wyciągała karty z kieszeni. Rozkaszlała się i kilka kolejnych czerwonych kropelek uciekło z jej nosa.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 24-01-2021 o 21:37.
Ombrose jest offline