Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-01-2021, 20:51   #111
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Centralny Pododdział Kontrterrorystyczny Policji „BOA”

Inspektor Policji denerwował się.
Dzwonił wielokrotnie do swojej córki oraz syna, jednak nie mógł skontaktować się z nimi. Miał wiele obowiązków na głowie jako dowódca Centralnego Pododdziału Kontrterrorystycznego. Tym bardziej zdziwiło go, jak często jego żona do niego dzwoniła. To zazwyczaj nie działo się w godzinach pracy, o ile sprawa nie cierpiała zwłoki. Jednak Teresa pragnęła poruszyć niebo i ziemię, aby tylko skontaktować się ze swoimi dziećmi. A przynajmniej męża.

Andrzej Wiśniak wielokrotnie dzwonił do Mateusza i Marty, jednak nie mógł się z nimi skontaktować.
Potem próbował nawiązać połączenie z nauczycielami oraz kadrą Ośrodka Słowianie. Bezskutecznie. Na sam koniec zadzwonił do dyrektora Liceum im. św. Jana Chrzciciela. Pan Halmann jednak nie odebrał. De facto miał do tego prawo. To była późna godzina w środku nocy.
W teorii nic nie było niepokojącego prócz tej ciszy. Jednak zdawała się obezwładniająca. Andrzej nie mógł skontaktować się absolutnie z nikim, a przywykł do tego, aby mieć kontakty w najróżniejszych miejscach. Wpierw był spokojny, ale paranoja Teresy wkradła się również do jego serca.

Siedział przy biurku, pijąc whiskey ze skromną domieszką coli. Jego palce grały rytm na powierzchni blatu. Wyczekująco spoglądał na komórkę. Zastanawiał się nad tym, jak wiele powinien zrobić, aby nie przylgnęła do niego łatka przewrażliwionego ojca. Być może był na szczycie, ale to znaczyło tylko tyle, że mógł bardzo boleśnie upaść. A utrata szacunku współpracowników byłaby ku temu pierwszym krokiem.

Wreszcie zdecydował się zadzwonić na komisariat nadmorskiej policji. Niech puszczą dwa radiowozy po mieście. Pierwszy do Ośrodka Słowianie. Drugi niech zrobi patrol po miejscowości na wypadek, gdyby działo się w niej coś niepokojącego.

Andrzej Wiśniak zakrztusił się swoim alkoholem, gdy wnet napłynęła do niego informacja o ataku terrorystycznym przeprowadzonym tej samej nocy na Kościół pw. św. Apostołów Piotra i Pawła. A w samym sercu plebanii napotkano liczne, zwęglone zwłoki. Spoglądał na sczerniałą twarz swojej córki. Ścisnął tak mocno szklankę, że pękła, a odłamki szkła przejechały po wnętrzu jego dłoni. Krew skapywała na biurko. Była jedynym płynem sączącym się z Andrzeja. Nie potrafił płakać.

Tej nocy wykonał wiele telefonów.
Na sam koniec podszedł do szafy i zaczął się ubierać. Ruszył korytarzem. Chciał osobiście udać się do Rowów. Nie czuł smutku. Nawet złości. To była pustka. Andrzej Wiśniak przestał być człowiekiem, a stał się celem zaprogramowanym do niszczenia. Dopiero po chwili dowiedział się, kogo takiego musiał znaleźć.

- To Aaliyah Al-Hosam - powiedział jeden z jego podwładnych, odpowiedzialnych za zbieranie informacji. - Arabka. Jej rodzinna firma, HOSGAX, już pod koniec lat dziewięćdziesiątych stworzyła wiele instalacji pod miastami na Pomorzu. Z latami rozwijała się i w ostatnim czasie nawet stworzyła propozycje wybudowy prawdziwego gazociągu. Zaczęli skromnie na rynkach środkowej i południowej Europy, które i tak były dobrze wysycone. A i tak nie tylko zdołali się utrzymać, ale jeszcze piąć wzwyż pomimo naporu konkurentów. Zresztą większość z nich i tak ginęła w płomieniach. W podejrzany sposób. W każdym razie Al-Hosamowie zmodernizowali instalacje gazowe pod Rowami i to nie może być przypadek, że doszło do zwarcia, w którym wybuchła część kościoła. Najpewniej ich celem od początku był terroryzm religijny. Zadzwoniłem już do Witka i Agi. Dzwonią po wszystkich siedemnastu Samodzielnych Pododdziałach Kontrterrorystycznych Policji w Polsce. Trzeba jak najszybciej ewakuować wszystkie kościoły, których instalacje były prowadzone przez HOSGAX.

Andrzej Wiśniak czuł się coraz bardziej wściekły z każdym kolejnym słowem.
- Pewnie młoda pizda nie mogła znieść mojej Marty. To jest... była bardzo religijna dziewczyna - westchnął.
Poruszał palcami. Nawet nie opatrzył krwawiącej dłoni. Jego podwładny spojrzał na pięść Wiśniaka, ale nic nie powiedział.
- Nie rozumiem tylko, dlaczego teraz Al-Hosamowie postanowili wykonać taki krok. Przecież nie z powodu zachcianki ich córki - dodał Inspektor Policji.
- Powiedzmy, że nasi policjanci nieco przesadzili, próbując się z nimi skontaktować. Weszli na teren ich apartamentu bez nakazu...
- ...który załatwię w ułamku sekundy z odpowiednią datą. Można powiedzieć, że już załatwiłem. I co takiego znaleźli?
- Zwłoki Al-Hosamów w wielkim jacuzzi, topiące się w chlorze. Znaczy najpewniej ich. Musieli już tam być wiele miesięcy. Niewiele po nich zostało.

Andrzejowi wyszła tętnica na skroni. Rytmicznie pulsowała.
- Ta mała pizda jest psychopatką. Zabiła nie tylko swoich rodziców, żeby przejąć kontrolę nad ich imperium... ale teraz moją Martę. To szaleństwo. Ale ja również potrafię być szalony - mruknął pod nosem. - Zmobilizuj SPKP w Gdańsku. Chcę, żeby cała okoliczna policja ruszyła sztormem na Rowy. Mają znaleźć tę jebaną terrorystkę.
- Tak jest! - odkrzyknął podwładny.
Wiśniak strzepnął krew ze swojej dłoni, po czym zaczął przeglądać kontakty w telefonie.
- Władek? Mobilizuj swoich chłopaków. Mamy bardzo ostry stan. Rowy. Chodzi o Rowy. Nie, jest taka miejscowość. Nad morzem. Moje dzieci tam pojechały. Chcę tam widzieć wojsko. Mamy Arabkę do znalezienia i wystrzelania. Zachowuj się tak, jakby widziano tam bin Ladena opalającego się na plaży. Oczekuję pełnej mobilizacji.




Berenika, pan Sylwester, pan Piotr, pani Bernadetta

I hear her voice
Calling my name
The sound is deep
In the dark
I hear her voice
And start to run
Into the trees
Into the trees


[media]http://www.youtube.com/watch?v=qh-jVXyn5CM[/media]

W lasach dookoła ośrodka mrok nie był tylko brakiem światła.
Stanowił faktyczną, gęstą, lepką i duszącą substancję. Sączyła się wokół drzew. Zdawała się wręcz szumieć. Księżyc nad głowami Bereniki i dwóch nauczycieli próbował ją rozproszyć. To była nierówna walka. Nawet ciało niebieskie nie mogło się równać z beznadzieją, która opanowała to miejsce.

Dżuma jednak czuła się panią owych ciemności. W nich znajdowała komfort. Przez całe życie znała tylko je. Były znajome. Wiedziała, że potencjalnie znalazła się na terenie wroga, jednak tak naprawdę dopiero teraz grała na swoim boisku. Nie potrzebowała już benzodiazepin, aby wytrzymać nieznośny jazgot kolegów i koleżanek z klasy. Tutaj panowała cisza. Z każdym kolejnym krokiem oddalała się od Słowian, a zagłębiała w gęstwinę.

Przodem szedł pan Turlecki. Zrobił krótki wykład o tym, jak dziewczyna powinna zwracać się do nauczycieli. Nowicki jednak prędko go uciszył. To nie było odpowiednie miejsce ani czas. Szedł tuż obok Szumnej. Kolory na jego twarzy sugerowały, że czuł się już nieco lepiej.

Wnet pan Piotr zerwał się do biegu. Ujrzał przejaśnienie w leśnej gęstwienie. To jeszcze nie była polanka, ale drzewa nie rosły tutaj tak gęsto. Ujrzał duży kształt leżący na poszyciu. Po zbliżeniu się odkrył, że tak właściwie była to udeptana droga. A na niej odpoczywała pani Bernadetta.

Była brudna, spocona, a w jej włosach tkwiły liście i gałązki. Musiała przedzierać się bez gęstwiny. Jej twarz była usmarowana błotem. Kiedy Turlecki zbliżył się, podskoczyła zwinnie niczym sarenka i uderzyła go w głowę wcześniej ukrytym konarem.
- A masz, kultysto! - wrzasnęła.
Wnet jednak odkryła, że to nie był wcale wróg.
- Kurwa, to wy? - spojrzała na Piotra, Berenikę i Sylwestra. To była drużyna, której nie spodziewała się ujrzeć. - Po co tu kurwa przybyliście?
- ... - odpowiedział pan Nowicki, wychodząc spomiędzy drzew. - Krzyczałaś o pomoc, Bernatko. Wręcz kwiliłaś.
- Bo zastawiłam pułapkę na nich, kurwa. To był fortel. Ale wy wszystko popsuliście... - pokręciła głową.

Pan Piotr słaniał się na nogach, aż wreszcie upadł na kolana. Wypadł z roli nauczyciela. Masował skroń.
- Ja pierdolę - jęknął. - Chyba złamałaś mi czaszkę...
- Jeszcze jedno słowo, a złamię kręgosłup - powiedziała Dąb-Słonicka. - Ale cieszę się, że jesteście. Będziecie mnie ubezpieczać.
Podała wszystkim gałęzie zaostrzone w oszczepy.
- Ta droga rozwidla się. Po lewej dojdziemy do naprawdę dziwnego drzewa. Mam siekierkę, zamierzam je ściąć. Krążą wokół niej jakieś demony, które je chronią.
- Demony, Bernatko? - powtórzył powoli pan Sylwester.
- Jeszcze kurwa ogłuchłeś na starość, Nowicki? Tak, demony. Ścieżka po prawej prowadzi natomiast do domku na kurzej łapce. Na serio, tam jest chatka podparta bardzo szerokim pniem. Z takimi dziwnymi konarami. Chujnia.

Zamilkła na moment. Wnet nawiązała kontakt wzrokowy z Bereniką. Jej jednej ufała w tym towarzystwie. Wiedziała, z jakiej gliny była zbudowana Szumna
- W prawo czy w lewo? - zapytała.





Ratsław, Marta Perenc

Przeraża mnie ta chwila, która jej wolność skradła
Jaskółka czarny brylant, wrzucony tu przez diabła
Na wieczne wirowanie, na bezszelestną mękę
Na gniazda niezaznanie, na przeklinanie piękna.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=EDC8l8l20OQ[/media]

Ratsław jeszcze przez jakiś czas błąkał się po Rowach. Kiedy zmarły Trzy Wiedźmy, Trzygłów skoncentrował swoją uwagę na nim. Teraz to on był najwyżej postawionym Żercą. Wcześniej nawet fantazjował o tym momencie. O władzy, jaką pozyska. O statusie, którym będzie się cieszył.

Okazało się, że to wszystko było dobre tylko w jego wyobrażeniach. Czuł ogromną presję i odpowiedzialność. Kogo chciał oszukać? Samego siebie nie mógł. Był zbyt młody. Zbyt niedoświadczony. Czuł moc, która krążyła w jego żyłach. Wiedział, jak wiele był w stanie uczynić. Słowiańska magia nie zginęła, wręcz przeciwnie. On był jej czempionem. Znajdowali się na Pomorzu, na terytorium Trzygłowa. Jednak było tak wielu najeźdźców. Dlaczego Polska ciągle musiała krwawić przez zmasowany atak wroga? Wszystko popsuło się w 966 roku, kiedy palestyńska religia osłabiła tutejszych bogów. Dzięki temu Rosja, Prusy i Austria z łatwością rozebrały Rzeczpospolitą Obojga Narodów. W 1939 nie było dużo lepiej. Polacy nie mogli przetrwać, wierząc w religię, która nie była zgodna z ich krwią. I mimo że Prawdziwi Bogowie jeszcze nie umarli... Obecnie Rowy były atakowane przez zmasowane połączenie tak wielu różnych wyznań, że sam Trzygłów się gubił. Ale Ratsław był patriotą. I wierzył, że Polska nie zginie tak długo, jak sam będzie walczył.
- Nie rzucim ziemi skąd nasz ród. Nie damy pogrześć mowy... - nucił pod nosem.
Wnet dotarł do wniosku, że minął czas polityki i ugód. Zostali brutalnie zaatakowani. Będzie musiał odpowiedzieć taką samą agresją.
- Wszystkich pozabijam - mruknął.

Znalazł się wreszcie w punkcie, w którym umówił się z Martą Perenc. Ta wyszła z pomiędzy drzew. Trzymała w prawej dłoni sznurek, którym uwiązała czarnego konia. A w lewej klatkę, w której siedziała spłoszona jaskółka.
- Damy radę, mój miły - powiedziała otyła dziewczyna i stanęła na palcach.
Pocałowała Ratsława w policzek, zostawiając na nim ślad ziemniaków.
- Trzygłów ma trzy głowy - powiedziała rezolutnie. - Jednak nie były nią Wyszeniega, Niedomira i Dziadumiła. Tylko ty, Dobrawa i Gniewko. Ostatni Słowianie. A ja jestem waszą wierną Żerczynią.

Następnie zaczęli przygotowania.


Łukasz, Olga, Adam, Feliks, pani Ania, Maja, Ratsław

Łukasz, Olga, Adam i Feliks brnęli dzielnie przez mrok nocy. Rowy były spokojne o tej godzinie. Nigdy nie było tutaj aż tak wielu imprezowiczów. Muzyka dobiegała z pojedynczych barów karaoke, ale zdawały się samotnymi wysepkami radości, chuci, alkoholu i fałszowania. Mknęli obok, chcąc czym prędzej dotrzeć do obozu. Łukasz i Olga przodem, Adam i Feliks za nimi. Problemem była minuta, w której pijany mężczyzna próbował trafić pustą butelką po piwie w Wakfielda. Było to na skrzyżowaniu Nadmorskiej i Rybackiej.
- Pedały do piachu! - wrzasnął na widok jego spódniczki.
Zamilkł jednak na widok miny Olgi i uciekł. Dobrze było mieć ją po swojej stronie.

Przeszli na EuroVelo10. Ktoś w ten sposób nazwał uliczkę pomiędzy mrokiem lasu oraz zabudowaniami po drugiej stronie. Stanowiła bezpośredni dojazd do Ośrodka Słowianie. Tam też ujrzeli zaparkowaną karetkę. Przed nią stała Maja. Rozmawiała z ratownikiem.
- Maja! - krzyknął Feliks. - Co tu robisz? - zapytał. - Jak dobrze, że cię widzę... bałem się, że Marta Wiśniak zmiotła was spod plebanii... tak jak samą plebanię... Ale widzę, że wy... po prostu uciekliście...

Wnet rozległ się głośny, rytmiczny odgłos bębnów. Oraz muzyka płynąca zarówno znikąd, jak i zewsząd. Mroczne niebo przecięła jasna, biała jaskółka. Promieniowała jasnym blaskiem. Przypominała nieco obrazki Ducha Świętego, ale nie była gołębiem pokoju. Przypominała bardziej jednostkę zwiadowczą zupełnie innego wyznania.

Spomiędzy lasu wyskoczył czarny cień. Piękny, kary koń mknął po leśnym poszyciu. Znajdował się na nim jeździec. Był ubrany w ciemne szaty, a w jego dłoni tkwiła lanca. Rumak, ubranie i oręż wydawały się stworzone z tej samej energii. Ciemniejszej niż mrok. Czy światło Serafima byłoby w stanie go rozproszyć? Tego nie mieli się dowiedzieć, bo go tutaj nie było. Aniołowie umarli wraz z Martą Wiśniak


Maja jeszcze nie była świadoma najeźdźcy. Pomogła wysiąść pani Ani z karetki.
Koń skoczył i przeciął nauczycielkę tak, jak rozgrzany nóż przecina roztopione masło. Przepołowioną na dwie równe połowy zwaliła się ciężko. Strugi krwi obryzgały ratownika, Maję, karetkę oraz chodnik.

Olga przypomniała sobie legendy o czarnym koniu, które opowiadał ksiądz.
Zdawało się, że była w nich nutka prawdy.


Jacek, Julia

Ośrodek Słowianie nie był kompletnie wyludniony. Znajdowało się tutaj całkiem dużo obsługi. Przypadkowe sprzątaczki rozmawiały na zewnątrz, paląc papierosy. Kafejka internetowa, hala sportowa, mini zoo... w każdym budynku znajdowała się przynajmniej jedna osoba, która zarządzała obiektem. I większość stanowiły przypadkowe osoby zatrudnione w okolicznej mieścinie. Nikt nie gardził dodatkowym groszem, zwłaszcza w sezonie wakacyjnym, który był jedynym lukratywnym sezonem.

Śmiało przemknęli się w stronę kantorka przy budynku administracyjnym, skąd Julia otrzymała SMS od Amandy.


Katia, Alan, Amanda

Alan obudził się ze snu.
Jego noga była już w pełni wyleczona. Choć ciężko było w to uwierzyć. Oblepiała ją cuchnąca, czarna maź, ale pod nią wszystkie tkanki zdawały się w pełni sprawne. Zniknął też ból. To było więcej niż dobrym znakiem. Katia zdawała się niezbyt pewna swoich umiejętności leczniczych, ale może po tym incydencie nabędzie do nich nieco więcej zaufania. Może zabiła Mateusza, ale nie czyniła jedynie zła.

Z jej nosa puścił się krwotok.
- Za dużo, za szybko - powiedziała, chowając karty Tarota. - Muszę trochę odpocząć.
Wstała i zapaliła papierosa. Czuła się bardzo niekomfortowo. Z jakiego powodu? Może nie podobało jej się to, że musiała przyznać się do własnej słabości. Ale w tym było coś więcej. Uciekała wzrokiem od Alana. Jakby bała nawiązać się z nim kontaktu. Wtedy też Wiaderny odczuł pewność, że o wszystkim wiedziała. Wyczuła na nim piętno Szatana.
A nie była głupia. Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jak będzie wyglądało dopełnienie rytuału. Wciągnęła dym i wypluła go nosem.
- Niezręcznie - mruknęła. - Ale witaj w rodzinie - powiedziała.
Alan w pierwszej chwili doszedł do wniosku, że nic tak właściwie się nie zmieniło. Ale wtedy ujrzał swoje paznokcie. Były kompletnie czarne. Takie jak u Katii. Najwyraźniej to nie był lakier, a piętno Lucyfera. Nagle też wyjaśniły się wszystkie plotki dotyczące Sebastiana oraz nienaturalnie cielistego, połyskującego koloru na jego paznokciach. Najwyraźniej mężczyzna w ten sposób krył znajdującą się pod spodem czerń. Wszystko wskazywało na to, że było wiele tricków, które Alan miał jeszcze podłapać.

Amanda przez chwilę odsapnęła. Kiedy jednak Katia ujrzała, w jakim znerwicowanym stanie była Sabotowska, poczuła przypływ niepokoju. Opuściła kantorek.
- Chodźcie stąd - mruknęła. - Nadia... Nadia nas potrzebuje.
Starła rękawem strużkę krwi wciąż cieknącą z nosa. Nie miała zbyt wielu sił, ale nie przejmowała się tym. Dla rodziny była w stanie umrzeć.


Adrian, Wiesław, Nadia, Aaliyah, Katia, Alan, Amanda, Jacek, Julia

Na placu za budynkiem administracyjnym zebrało się nagle całkiem dużo ludzi. Adrian, Wiesław, Nadia oraz zwłoki Aaliyi były tam przez cały czas.
Potem Katia i Alan wpadli na Jacka i Julię, którzy próbowali przemknąć się niepostrzeżenie. Ale dzięki temu Amanda zauważyła Rosjankę i również opuściła kantorek.

Ceyn powąchała powietrze i spojrzała na Ulyanovą.
- Sebastian. Czemu pachniesz jak Sebastian? - przechyliła głowę delikatnie. - Masz jego karty, prawda? - zapytała niebezpiecznie uprzejmym tonem. Właśnie takim ludzie porozumiewali się przed wpadnięciem w ostateczny szał. Zdawało się jednak, że dziewczyna była na to zbyt słaba.
Na Jacka nawet nie zerknęła, ale to była jedyna normalna rzecz w tym całym zamieszaniu.

Wnet jednak rozmowę uniemożliwiły im wydarzenia.
Ciężko było konwersować, gdy świat wypaczał się przed ich oczami. Aaliyah leżała martwa i zakrwawiona. Wiesław biegł, krzycząc o El’Driahomie i dzierżąc w dłoni komórkę, jakby ta była orężem. Po drugiej stronie Adrian wił się w torsjach, a tuż za nim znajdowała się dziewczyna, będąca bliźniaczą podobizną Katii.

Trzymała w dłoniach karty Tarota. Widząc szarżę Czartoryskiego, rozwinęła je w wachlarz. Chciała się bronić przed atakiem. Wtem stało się coś kompletnie nieprawdopodobnego. Fujinawa przetoczył się po murawie. Czuł rozdzierające boleści. Wrzeszczał, a jakie krzyki niosły się echem po ośrodku. Zupełnie, jakby obdzierano go ze skóry. Czy raczej... coś próbowało go roznieść od środka... Wnet zrozumiał, że dłużej już nie wytrzyma. Wsunął prawą rękę od strony szczęki, a lewą od strony żuchwy. Zaczął ciągnąć z obu stron, chcąc uwolnić znajdującą się w środku masę.

Wtedy też trzy czarne macki opuściły jego jamę ustną. W pierwszej chwili zdawałyby się przypominać te należące do ośmiornic... jednak w rzeczywistości były kompletnie inne. Nawet w ułamku nie odpowiadały niczemu, co mogłoby powstać w tym wymiarze. Wymykały się kompletnie próbom zrozumienia ich przez rozum człowieczy. Wiły się w dziki, niekontrolowany, obcy sposób. Rzeczywistość załamywała się w miejscach, gdzie macki ją przecinały. Jeszcze przez chwilę pozostawała tam czarna poświata, jak gdyby świat nie mógł sobie przypomnieć, jakie molekuły wcześniej znajdowały się w tym miejscu.


Macki pochwyciły Nadię i wyrzuciły ją wysoko w powietrze. Dziewczyna wzleciała wysoko. Miała zacząć opadać, ale wyciągnęła kombinację kart, która nie była dostrzegalna przez nikogo na ziemi. Zawisła w powietrzu, lewitując. Adrian ciągle wił się. Próbował wrzeszczeć, ale trzy okropne macki właściwie go kneblowały. Ciężko było stwierdzić, jak to możliwe, że głowa chłopaka jeszcze nie pękła w szwach. Co dziwniejsze, Fujinawa wciąż żył.
Spomiędzy trzech grubych kończyn El’Driahomy wysunęła się człowiecza twarz.
Wiesław rozpoznał ją.
- Podejdź na tu, chłopcze! - mężczyzna rzucił do Czartoryskiego.
W śnie napotkał imitację ojca. Ale ten był tym faktycznym. Po prostu to czuł.

Nadia planowała po prostu odlecieć, ale na niebie również nie była bezpieczna...

You set my soul alight
You set my soul alight
Glaciers melting in the dead of night
And the superstars sucked into the supermassive (Set my soul alight)


[media]http://www.youtube.com/watch?v=OgvLej8ln2w[/media]

Zwłoki Aaliyi zaczęły się tlić.
Jeszcze za życia była gorąca. Potem ostygła, kiedy Wiesław przeciął ją nożem. Padła martwa... ale to nie był koniec. Jej ciało opanowały jasne płomienie. Nagle, kompletnie niespodziewanie. Zwęgliła się, zamieniała w proch. A znad żaru wysuwał się duch tonący w żółci, czerwieni i odcieniach pomarańczy.

Feniks.
Mityczny ptak.
Znany niemal wszystkim pisarzom starożytności klasycznej, poczynając od Herodota. Mędrzec podawał jego istnienie w wątpliwość... najwyraźniej kompletnie niesłusznie. Na pewno jednak opisywał związane z nim legendy. Według niego feniks miał wielkość i wygląd orła ze złoto-czerwonym upierzeniem. Przybywał do Egiptu z Arabii co 500 lat, przynosząc w kuli mirry szczątki swego poprzednika składane na ołtarzu słońca w Heliopolis.
No cóż, tym razem najwyraźniej zawitał do Rowów.


Ptak przesunął się po nieboskłonie. Wnet zrobiło się jasno jak w dzień. Wydawał z siebie tyle światła, że w pierwszej chwili wszyscy musieli przymrużyć oczy. Był awatarem Allaha z samego serca rozgrzanej słońcem Arabii. Przemknął, tnąc czarne niebo rozpalonymi skrzydłami. Odgiął łeb, po czym zionął ogniem. Jego celem było wszystko, co obce.
Strugi ognia przecięły murawę. Celem był Adrian. Celem była El’Driahoma.


Czarne macki zasyczały, próbując sięgnąć ku Feniksowi. Jednak nawet one nie były w stanie sprostać żarowi Pierwotnego Ognia. Mrok El’Driahomy był w stanie jednak zagłuszyć choć część impaktu, dając schronienie Wiesławowi i Adrianowi. Ten pierwszy był względnie nienaruszony, jednak Fujinawa przejął nieco ognia Feniksa.
A nawet dużo więcej.
Połowa jego ciała została pokryta czerwonymi bąblami i paskudnymi oparzeniami.
- Chłopcze, nie ma dużo czasu. Podejdź no do mnie! - wrzasnęła męska twarz, która pomimo tego wszystkiego nie rozproszyła się.

Feniks mknął po niebie, chcąc dosięgnąć Nadię, która uciekała po nieboskłonie. Dach pobliskiego kantorka wnet roztrzaskał się, kiedy wyleciała przez niego miotła. Ruszyła w stronę Ceyn, która dosiadła jej i zmykała dalej, uciekając przed gniewem Allaha.

Amanda i Julia dostrzegły coś jeszcze.
Pomiędzy spopielonymi zwłokami Aaliyi coś się poruszyło. Czarne prochy rozganiał wiatr, ukazując różową, napiętą masę. Przypominała pęcherz. W rzeczywistości była rozciągniętą macicą.
Pękła, a spomiędzy niej wysunęło się niemowlę.
Słodkie, malutkie, rumiane. Miało kilka włosków w kolorze pasemek Al-Hosam.
Oraz jej oczy. Duże, niebieskie. Dokładnie takie same jak Aaliyi.


Katia drgnęła. Zastanawiała się, czy pomóc siostrze na niebie, czy może zaatakować Adriana. Wyciągała karty z kieszeni. Rozkaszlała się i kilka kolejnych czerwonych kropelek uciekło z jej nosa.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 24-01-2021 o 21:37.
Ombrose jest offline  
Stary 25-01-2021, 18:44   #112
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Przemyślenia o życiu i o pragnieniu ucieczki.
Adam, czuł, że odpływa tak samo jak w dawnych czasach, gdy wszystkiego było za dużo... Umysł uciekał wmawiając mu, że to wszystko się nie dzieje, że jest w innym miejscu i czasie albo jest inną osobą... Dzięki temu przetrwał. Nie zapadł się w mrok depresji ani nie próbował zabić, kochał teatr oraz muzykę, bo pozwalały mu być kimś innym niezniszczonym niekochanym człowiekiem, który dla jednego rodzica był wypełnieniem nienaturalnych chuci a dla drugiego workiem pieniędzy bez dna.

Z Matką o ile tak w ogóle, można było nazwać to monstrum w ludzkiej skórze, było coś nie tak, nie miała sumienia, coś w jej psychice powodowało, że nie miała kompasu moralnego chciała pieniędzy a ojciec jej to zapewnił, więc urodziła mu dziecko, którego potrzebował.

Adam pamiętał, że nigdy nie czuł z jej strony ciepła, gdy próbował prosić ją o pomoc poradziła mu zacisnąć zęby a jeszcze lepiej niech zacznie udawać, że mu się podoba i niech postara się żeby jak najszybciej zaczęło mu się podobać dla jego własnego dobra, bo tak będzie wszystkim łatwiej. Rozwód i ucieczkę zaplanowała dopiero wtedy, gdy syn zrobił się za stary na apetyty ojca oraz jego kręgu znajomych a stręczenie nastolatka nie było już tak opłacalne.

Nie zamierzała rodzić kolejnego bachora potrzebowała, więc zabezpieczyć swoją dojną krowę zanim ten zacznie szukać kolejnej baby, która urodzi mu dziecko albo wydawać JEJ pieniądze na własne "zainteresowania”... Jednak w chwili, obecnej Adam stał się zbyt, kłopotliwy żeby było to opłacalne nie był potrzebny, jako pionek a stanowił zagrożenie. Chłopak też to przeczuwał zaczął, więc korzystać z tego, co przez lata nauczył się od dwóch chorych umysłów, które powołały go na świat, aby się zemścić.

Skonfliktowane uczucia wobec Felixa


Sądził, że w Felixie znalazł pokrewną duszę niewinnego grzesznika o dobrej duszy zmuszonego okolicznościami do złych uczynków, który marzy żeby wyrwać się z matni. Chciał mu pomóc, tak jak sekretnie marzył, że ktoś pomoże jemu swoim zachowaniem krzyczał całe swoje świadome życie sprawiał kłopoty żeby ktoś zauważył jego ból i powiedział mu, że wszystko jest dobrze... Rodzice jednak dobrze wiedzieli jak maskować swoje mroczne sekrety a pieniądze otwierały wiele możliwości.

Gdy odważył się powiedzieć chłopakowi prawdę o sobie chciał po prostu, żeby ktoś mu uwierzył i powiedział, że to nie jego wina, że nie jest zepsuty, że to nie jego wrodzona uroda, której nie można się oprzeć tak jak wmawiał mu Ojciec!

Zamiast tego, został wykorzystany i odrzucony po tym, jak tak bardzo się starał zmienić dla partnera... Mimo złamanego serca cały czas marzył o szczęśliwym zakończeniu tak jak w tych filmach, które pasjami oglądał z Martą Perc koleżanka pocieszała go, że to na pewno, kłótnia z drugiego aktu żeby pogodzenie się kochanków mogło być bardziej dramatyczne i emocjonalne...

Prawda okazała, się jednak zbyt bolesna, chciał po prostu, uratować Trzebińskiego i jego siostrę nawet, jeżeli sam nie dostanie nic w zamian, ale to, czego się dowiedział zupełnie go zniszczyło, bo potwierdziło wszystkie złe rzeczy, które włożyli mu do głowy dręczyciele żeby się nikomu nie skarżył.

Adam był przygotowany na odrzucenie, bo wsadził młodego kochanka do kategorii wystraszonych heteryków, których lubił przekabacać, spodziewał się, że stara planuje go zabić lub otruć zatrudniając kogoś z, zewnątrz ale nie docenił jej sprytu nie można go było głębiej zranić niż został zraniony to też pewnie było w planach tej kurwy, która go urodziła, chciała go zniszczyć w ten lub inny sposób i niestety była na dobrej drodze... Ale synalek upewnił się, że w ten, czy inny sposób odbierze obojgu rodziców to, czego chcieli najbardziej.

Przemyślenia teologiczne

Zawsze zazdrościł wierzącym, chciał mieć tą naiwność, wierzyć w piękne wielkie kłamstwo w miłość wszechświata, w inne lepsze życie, czuć się częścią czegoś większego. Doświadczył jednak za dużo złego za wcześnie, choć bardzo próbował zrozumieć wiarę w nadziej, że przez logiczne zrozumienie dojdzie do prawdziwej szczerej religijności.

Odnalazł jedynie pustkę, której nie był w stanie zapełnić wykorzystał, więc zdobytą wiedzę, aby rozerwać na strzępy szczęście innych próbując odebrać im to, czego sam nie mógł zdobyć! Uciekał w sex, perwersje oraz udawanie tak jak go wyuczono nie było jednak spokoju...

Wtedy zdarzył się CUD, sądził, że teraz wszystko się zmieni istniał kosmiczny porządek i sprawiedliwość jednak zachowanie księdza Proboszcza a potem jego ex chłopaka szybko, rozwiało tą iluzje.

Reakcja Addamusa była automatyczna, zachował się tak jak go nauczono, bo odpowiadanie chęcią na każde spojrzenie czy wyraz zainteresowania było jego jedyną wyuczoną metodą przetrwania potem znów został odrzucony, choć niczego nie brakowało mu bardziej niż bliskości był zbyt zraniony, więc sam odpowiedział atakiem a potem ucieczką tak jak zawsze...

Ciężko mu było, znów uwierzyć w Feliksa pragnął jego ciała, ale pragną też jego bliskości emocjonalnej, choć diler wykorzystał go jak wszyscy inni Wakefield - Kowalski nie potrafił przypisać go do tej samej kategorii, co innych gnębicieli, bo miał szlachetne motywacje oraz wyrzuty sumienia coś, co dla tańczowego nastolatka wydawało się równie nieistniejące, co Serafin, ale jednak istniało.

Romantyczny spacer

Adaś bardzo chciał przytulić Felka, ale bał się, że górę znów wezmą wyuczone instynkty i spróbuje go posiąść na środku ulicy pośród ruin, co wystraszy truciciela a kolejnego odrzucenia serce posiadacza kolorowej czupryny by już nie przetrwało. Zamiast tego Adam przytulił się do boku Feliksa, bezpiecznie po chrześcijańsku , tak jakby chciał odpowiedzieć na wcześniejsze pytanie i pokazać, że nie brzydzi się jego bliskością. Nie było w tym, żadnej perwersji, którą okazał wobec Proboszcza nie widać było też "namiotu" wypychającego przód spódnicy. Jednakże nie było w tym, też nic z romantyzmu Adam wydawał się tonącym, który potrzebuje się czegoś rozpaczliwe uchwycić, gdy Felix go nie odtrącił szepnął bardzo cicho, chyba bardziej do siebie niż do dilera "Jestem tutaj, istnieje." - Jego głos brzmiał niepewnie, w całej postawie oraz tonie była rozpacz, z jaką tonący chwyta się ratunku starał się rozpaczliwie uchwycić ręki chłopca i swoich marzeń o nim oraz obietnicy fizycznego zbliżenia, aby zakotwiczyć się w rzeczywistości, choć wciąż czuł się jak we śnie i bardzo bał się, że zaraz odpłynie daleko od tych trosk...

Z boku, wyglądało to pewnie jak młody kawaler, odprowadzający swoją dziewczynę po nocy oboje ubrani w ciuchy po starszym rodzeństwie. Nawet nogi Amerykanina nie miały męskiego owłosienia szyderczym chichotem losu były geny, przez które wyglądał bardzo młodo.

Gdy przechodzili obok barów karaoke jedynie trzymanie się za rękę powstrzymało go przed wbiegnięciem do jednego z nich i przejęciem sceny na własność spojrzał się jednak w kierunku baru, z którego akurat płynęła melodia jednego ze szlagierów Marilyn Monroe to spojrzenie ośmieliło pijaka, który krzyknął - Hej Młoda! Zostaw tego smarka pokażę ci, co to prawdziwy mężczyzna!

Zgodnie z tym, co mówił mu ojciec nawet, gdy pragnął pozostać niezauważonym i zakładał łachy jego magnetyzm przyciągał spojrzenia. Nagle zerwał się podmuch wiatru , może to czysty przypadek lub z zrządzenie losu? A może to zemsta pogańskich bożków próbujących utrudnić im życie? Wicher uniósł poły spódnicy i zerwał mu kaptur z głowy ukazując całemu światu, że nie jest kobietą oraz że nie ma na sobie bielizny.
Ugodzony w męską dumę starając się zakryć wstyd agresją facet zaatakował umysł Panseksualnego nastolatka nie był wstanie przyjąć do wiadomości kolejnego dowodu na małostkowość świata znów odkleił się od rzeczywistości i przeniósł się na scenę, aby uchronić się przed cierpieniem.

Monroe Moment

Tym razem był Drag Queen w jakimś barze grał Merlin odgrywając jej ikoniczną scenę z "The Seven Year Itch " miał perfekcyjną suknie, platynowo blond perukę i makijaż. Zawsze jednak łamał zasady złamał, więc iluzje Drag nie zamierzał kryć się ze swoją męskością, na co dostał zgodę właściciela.

Jednak komuś z publiczności się to nie spodobało i rzucił butelką: Może purysta Drag, fan gwiazdy kina obrażony występem lub pijany hetero, który nie wiedział gdzie jest? Możliwe, że konkurencyjne Królowe zapłaciły za atak licząc na oszpecenie przeciwniczki, która stała się zbyt popularna i zabierała im napiwki?

Felix nie wiedział, o czym, mówi każdy szanujący się lokal miał ochronne, która chroniła występujących przed gwałtami i agresją a tutaj była to Olga samym wzrokiem zaprowadzająca porządek.

Adam był profesjonalistą nie wyszedł z roli zaśmiał się perliście i podjął piosenkę, którą słyszał w tle- My hearth belongs to dad... - Coś mu nie pasowało wybrał, więc inną:

"I wanna be loved by you, just you
And nobody else but you
I wanna be loved by you, alone!
Boop-boop-a-doop!"


Patrząc się na Feliksa, który w jego fantazji siedział przy stoliku patrząc się na niego z mieszkanką miłości i pożądania. Jedna zwrotka wystarczyła, aby udowodnić swoje oddanie oraz brak strachu spojrzał się na Olgę a jego wzrok wydawał się odrobinę bardziej obecny
- Dziękuję, Skarbie masz śliczne piersi i cudowne tatuaże, ale powinnaś usnąć albo zakryć nie katolickie znaki ochronne "Jam jest Pan Bóg twój zazdrosny" - Doradził.

Reakcja na atak tajemniczego jeźdźca

Addamus nie był zadowolony z obecności Maj, która nie odpowiedziała na jego SMSy i nie pomogła uratować Pawła, Piotra czy jak mu tam, przez co stracili świętą Martę! Udowodniła tym, samym, że nie zależy jej na Feliksie tak jak udawała! Zwykle nie był, zazdrośnikiem i z chęcią dzielił się z innymi, ale Krawiec zalazła mu za skórę!

Ta złość przywróciła go odrobinę do rzeczywistości, w samą porę żeby zacząć ją znów ignorować.

Wiara Adama

Chłopak zajrzał w głąb siebie i zadał sobie pytanie: Czy wciąż wierzy? Nie dostał rozgrzeszenia czy wciąż gniewał się na Boga? Nie rozumiał, Serafina nie było w nim miłości, o której mówią odłamy chrześcijańskie był zimny, obcy i przerażający.

Znów powróciło do niego pytanie, czemu Bóg nie zainterweniował wcześniej, gdy był krzywdzony? Wolna wola - Odpowiedział sam sobie. Nie mógł winić o to Boga, bo to człowiek, sam wybrał poznanie dobra i zła w pakiecie z cierpieniem. Bóg nie może tego usunąć, bo całą konstrukcja świata nie miałaby sensu...

Bóg nie był, więc samolubny, mógł zainterweniować dopiero wtedy, gdy, moce nadnaturalne próbują odebrać duszę wyznawców. Wciąż przepełniało go cierpienie, lecz nie miał już pretensji do Boga o zło ludzi zaufał i uwierzył, że i tym razem Pan Bóg poproszony ześlę mu pomoc w ferworze tego przełomu duchowego zupełnie wyparł ze świadomości śmierć Pani Ani.

Zerwał złoty krzyżyk z szyj trzymając go w prawej dłoni wyciągniętej w kierunku jeźdźca zaczął modlić się słowami Papieskiej modlitwy do Archanioła Gabriela czystym i donośnym głosem, z którego emisji byliby dumni jego prywatni instruktorzy:

Święty Michale Archaniele! Wspomagaj nas w walce,
a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź naszą obroną.
Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy, a Ty, Wodzu niebieskich zastępów,
szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą,
mocą Bożą strąć do piekła. Amen!

Wierzył szczerze, ufał że modlitwa się spełni ale, to nie był ON jeżeli miał umrzeć to ze śpiewem i tańcem na ustach i to nie jakąś pieśnią religijną ale szlagierem z Broadwayu. Nie było to świętokradztwo bo w jego oczach, to co śpiewał w hymnie na Plebanii było prawdą, Bóg był śpiewem tańcem i radością nawet jeżeli nie widać tego było po jego przerażającym aniele...

Wybrał piosenkę i nie wypuszczając z ręki złotego krzyżyka zaczął śpiewać oraz tańczyć:

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vhhLio4JcMI[/MEDIA]

You can try and stop the hands of time
But ya know it just can't be
And you can't stop
The motion of the ocean
Or the rain from above
You can try to stop the paradise
We're dreaming of
But you cannot stop the rhythm
Of two hearts in love to stay
'Cause you can't stop the beat
You can't stop the beat!!
You can't stop the beat!!
You can't stop the beat!!
You can't stop the beat!!


Tańczył w kierunku wroga jakby go atakował swoim sprzeciwem, swoją wiarą w moc Boga, muzyki i rytmu, jako że ruchy były dość zamaszyste znów pokazał światu, że nie miał na sobie bielizny a na końcu wystawił gołą dupę w kierunku wroga żeby pokazać mu, co myśli o jego dawnych bożkach i wrogości wobec postępu czasu i cywilizacji.
Sam nie był pewien, czy więcej w tym, szaleństwa czy wiary, ale wiedział, że to cały on! Tak żył, i tak mógł umrzeć.


 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 25-01-2021 o 22:02.
Brilchan jest offline  
Stary 28-01-2021, 17:51   #113
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Olga, Adam, Feliks i Łukasz - w drodze do ośrodka

W drodze do ośrodka Łukasz milczał. Braku karetki, Mai i Pani Ani nie skomentował. W karetce został jego plecak ze wszystkim, chciał to odzyskać. W jego głowie gonitwa myśli biła się z pustką pozostawioną przez Martę. Marta. Szok minął, Zieliński dopiero teraz naprawdę poczuł, ile stracił. I ta strata bolała. Pierwszy raz od czasów podstawówki chciał płakać, usiąść na krawężniku i ryczeć. Marta. Te potajemne schadzki, często w szkole w bocznym korytarzu do remontowanego skrzydła, te nieliczne długie wieczory na Starym Mieście i nad Wisłą. Marta.

Ale zaraz wydarzenia w Rowach przebijały się na pierwszy plan zmuszając Łukasza do analizy. Cztery razy ktoś chciał ich zabić. Najpierw autobus, potem karetka, potem znów karetka jak zwykły wypadek drogowy, potem trzy wiedźmy. Wiedźmy raczej nie lubiły Ceyna. Czy Ceyn o tym wiedział?

Mentalny odpowiednik wzruszenia ramionami.

Wiedźmy przekabaciły Martę z klasy. Nazwała się trójgłową. Trzy głowy, ale kogo? Albo czego? Jedyne skojarzenie to te ze Światowidem, on miał chyba wiele twarzy, ale czy miał wiele głów? Nie był tego pewien. Dobra, to teoria, ale się tego trzymajmy. Dalej, karty tarota? Nie są od tych wiedź, mają z ich autorem na pieńku. Kto je zaczarował, kto je przeklął? Bogowie istnieją, magia też istnieje. Kto? Ceyn? Co o nim wiedział? Dziwny i kiepski z niego nauczyciel (czytać z podręcznika to Mateusz by potrafił, żadna sztuka), ale wielu z liceum go nawet lubi, a nawet bardzo lubi. Karty tarota, wróżenie, przepowiadanie przyszłości, telewizyjni wróżbici i wróżki... Nie, Ceyn nie jest z tej ligi. Inni bogowie? Łukasz nigdy się tym nie interesował. Nie, bogowie i karty to chyba nie to samo, bogowie to rytuały, religia, bez wróżenia... Okej, pogańskie religie mają w sobie wróżby co przecież przetrwało i do dzisiejszych czasów. Choćby Andrzejki, topienie Marzanny... Kto za tym stoi, kto kurwa stoi za tymi kartami?

Mentalny odpowiednik wzruszenia ramionami.

Nordyccy odpadają, jeżeli to jest stare, to musi się adaptować, karty nie mogą być aż tak stare... I wtedy go oświeciło. Wtedy w karetce, jak dotknął karty, to coś sięgnęło go aż do duszy, wtedy chyba w to nie do końca uwierzył, ale eksperyment z zapalniczką tylko to potwierdził. To coś sięgnęło do jego DUSZY.
- O kurwa, ja pierdolę - Łukasz powiedział to na głos - Nie, nie!
Popatrzył na resztę:
- Te karty, te karty - lawina myśli, nie mógł tego sformułować - to szatan. Ceyn albo ktoś inny to sataniści.
Bo kto inny mógłby pożądać duszy?
- No jasne ze satany. - Olga uśmiechnęła się szeroko i nie był to ładny widok.
- Caly cas to mówie. Ale spoko mamy wode swiecona i duzo palcy Mary. Nic nam nie podskocy.

Feliks westchnął.
- Co znaczy tyle, że będziemy potrzebowali egzorcyzmów. Ale nie tylko my. Również reszta ośrodka, koledzy z klasy. Kolejny powód, czemu musimy się z nimi zobaczyć. Oni najpewniej o niczym kompletnie nie wiedzą! Pieką sobie kiełbaski na ognisku, czy coś w tym stylu - przewrócił oczami. - Nie wiem, jak nam uwierzą w to, co zobaczyliśmy. Mamy dowody w postaci palców Marty albo Łez Anioła… ale czy trafią do nich? Nawet nie wiem, jak zacząć z nimi rozmawiać. Ale jak się nie uda, to trudno. Przede wszystkim musimy zatroszczyć w takim przypadku o siebie.
Spojrzał po zebranych.
- A gdybyśmy spróbowali jakoś użyć tych relikwii na tych kartach? - zapytał.
Wyciągnął ze swojej kieszeni kartonik, na którym widniał obrazek oraz podpis. Mag.
- Zgłaszam się jako chętny do eksperymentów - rzekł.
Czuł, że jego dusza i tak już była stracona. Rozmowa z Adamem kompletnie go podłamała, choć na pierwszy rzut oka nie było to wcale widoczne. Nawet gdyby doszło do jakiejś tragedii, to był gotów na poświęcenie. Chociaż tyle mógł zrobić dla innych. Jeżeli Wakfield naprawdę zobowiązał się do uratowania Esterki, to znaczyło, że Feliks swoje zadanie już wykonał. Nie miał więcej powodów do życia. To zdawało się trochę smutne, ale w rzeczywistości wyzwalało.
- Zostaw, zabiliśmy wiedźmy pójdziemy do Julii ona jest moją kumpelą i pupilką historyka z którym tamte wiejskie baby miały kosę na pewno, z nas zdejmą tą klątwę - Odpowiedział Adam z zaskakującą jak na jego obecny stan klarownością. Podświadomość podpowiadała mu że, musi załatwić sprawę kart aby przetrwać dlatego ta kwestia była dla niego istotna oraz realna.
- Z Marty z naszej klasy chyba zdjęły tą klątwę, zanim kompletnie ją otumaniły - Łukasz też coś dodał, nadal nie mogąc uwierzyć w to co sam wcześniej powiedział. - Ja bym nie eksperymentował, zrobiłem jeden eksperyment w karetce i wystarczy - miał na myśli ten z zapalniczką - I jeszcze jedno, zaraz potem jak karetka się rozbiła przy kościele, stał tam jakiś chłopak i mała dziewczynka, jak tylko wysiedliśmy i ich zobaczyliśmy, to zwiał - Opisał Oldze jego wygląd, a także tą dziewczynkę, tak z grubsza - Widziałaś ich może już wcześniej?

- Tak przed plebania. Pzesly mnie na ich widok ciary… Ala wikary mówil ze sa spoko. Ale ja nie wiezylam. Dzieci kuwa, dzieci sa najgorse. - Olga zastanowiła się chwile.
- Zaraz.. Ciekawe cy wikarego tez spopielilo? Nie widzialam go w nocy. On byl spoko. Skoda by bylo.

Adam wysłuchał opisu który podał Łukasz
- Oooo, brzmi jak przystojniak! Może dam radę go nawrócić mocą miłości ? Lepszych już przekabaciłem - Powiedział z lubieżnym uśmiechem. Definicja “one track mind”. - Wszystko oczywiście dla powszechnego dobra i bezpieczeństwa. - Dodał, bojąc się reakcji Feliksa.
- Nie - Łukasz odpowiedział Oldze - innego księdza niż tego w plebanii nie widziałem.

Feliks westchnął.
- No cóż, na szczęście to już koniec. Przynajmniej na ten moment. Zostawiliśmy ten cały syf za sobą. Idziemy do ośrodka i tam będziemy bezpieczni. Czuję to. Jestem tego pewny. Nawet jeśli spotkaliście jakieś przypadkowe przybłędy, to nie ma powodu, aby się ich bać. Jestem przekonany, że są kompletnie nieszkodliwe - uśmiechnął się lekko. Chciał dodać im odwagi, nawet jeśli sam jej niewiele miał.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
Stary 29-01-2021, 08:49   #114
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Arthur, Bardiel, Ombrose, Nami - wspólny doc, część 1

Alan szybko zapomniał o uleczonej nodze, czarnych paznokciach i złowieszczym uścisku dłoni, który przypieczętował jego los. Zastanawiał się, ile w stanie jest znieść ludzki umysł, jakie są granice gdy człowiek staje się obłąkany. Martwy Mateusz, żądna zemsty satanistka, diabeł któremu sprzedał duszę, nie zdążył jeszcze tego przetrawić gdy na jego oczach rozegrał się kolejny horror. Nie próbował zrozumieć, nie zastanawiał dlaczego Ali leżała martwa w trawie a potem zamieniła w ognistego smoka, dlaczego z gęby Fujinawy wystrzeliły gadające macki a Czartoryski zamiast spierdalać się na nie gapi. Wiaderny po prostu patrzył na to wszystko otępiały a wiedźma latająca na miotle tylko pogłębiła stan odrętwienia. Stał za plecami Katii, więc przeniósł wzrok z rozgwieżdżonego nieba gdzie toczyła się walka na kark dziewczyny. Widział każdy pieprzyk, każdy włosek, i najmniejszą wypukłość na jej smukłej szyi. Zastanawiał się czy chrupot kości w skręconym karku brzmi tak samo jak na filmach. Miał ją na widelcu, była teraz całkowicie bezbronna, jak Mateusz. W ręku trzymała karty, ale czy zdąży ich użyć? Alan nieznacznie wyciągnął ręce do przodu. Nigdy nie zabił człowieka i przez moment wydawało mu się to kurewsko proste. Tyle, że Szatan odebrał mu nie tylko jego duszę, ale też ten gniew, którym się pompował. Z nim byłoby mu łatwiej, nie pojawiłby się skurcz w żołądku a gardło nie podeszło żółcią. Obok stała Amanda. Czy chciałby, żeby zobaczyła, jak z zimną krwią morduje człowieka? Bo Katia Ceyn, wbrew temu co wyobrażał sobie nastolatek, była jednak człowiekiem. Gdy się przebudził zachowała niemal jak podlotek, zmieszała, tak po ludzku, jak niektóre laski w szkole, do których uśmiechał się mijając je korytarzem. Nie wiedział, gdzie się podziała psychopatka, która próbowała ich pozabijać, ale przypomniał sobie swoje groźby rzucane Szatanowi. W tamtym momencie naprawdę miał zamiar zrobić czystkę, każdy w obozie był zamieszany w ich porwanie i zasługiwał na śmierć. W Alanie wszystko się kotłowało, od przerażenia zjawiskami wykraczającymi poza ludzki rozum, po bardziej przyziemne emocje targające (przeklętą) duszą nastolatka. Gdy szatan wspomniał imię Amandy, opowiedział mu, jak próbował opętać dziewczynę chłopak zrozumiał, że to na niej najbardziej mu teraz zależy z wszystkich osób, które dotarły do obozu „Słowian”. Że jej krzywda, przeraża go bardziej niż macki i ognisty smok. Nie potrafił zrozumieć kiedy i jak to się stało, ale Amanda nie była mu obojętna. Poszła z nim szukać Mateusza, uratowała ich przed gniewem Katii, wyprosiła ją by zajęła się jego złamaną nogą. Była przy nim, gdy czarownica odprawiała rytuał. Kiedy się budził trzymała go za rękę. Czuł, że Amanda jest światłem, a Katia ciemnością, jedna rozświetli jego duszę, druga sprowadzi na nią wieczny mrok.
Wyciągnął rękę w stronę córki szatana i złapał ją za dłoń, w której nie trzymała swoich przeklętych kart. Potrzebował jej. Potrzebował informacji, by zakończyć ten horror. Inaczej jego umowa z diabłem stanie się całkowicie bezwartościowa, całe to poświęcenie pójdzie na marne.
- Katia, nie pomożesz siostrze – odezwał się zaskoczony, że w swoim głosie usłyszał współczucie. Zauważył krople krwi pod jej nosem. – Wiem, że chcesz, ale jeśli włączysz się do walki, skupisz na sobie i na nas uwagę tych potworów. One są za potężne a ty wyglądasz źle, jesteś osłabiona po rytuale. Musimy stąd uciekać, teraz, już. Jeśli zginiemy, wszystko co zbudowaliście, przepadnie. Nadia powiedziałaby ci to samo. Wiesz, że mam rację. Zaufaj mi.
Alan odwrócił się do Amandy, Jacka i Julki. Dziewczyny na coś patrzyły, ale w tamtym momencie chłopak nie zastanawiał się nad tym co tak skupiło ich uwagę.
- Uciekajmy stąd zanim nie jest za późno. Chyba, że macie jakiś lepszy pomysł?

Kiedy Amanda ujrzała Julię, zerwała się do biegu. Nie potrafiła zrobić nic innego, niż po prostu rzucić się Rosjance na szyję i mocno ją przytulić. Przycisnęła się ciasno do jej ciała i wtuliła twarz we włosy. Chciała płakać, ale nawet nie potrafiła. Już nie.
- Wiesiek… Zabił Aaliyah… Chciał zabić nas wszystkich. Nie powstrzymałam go w porę. Miał nóż - blondynka przytuliła się jeszcze silniej. Julia była teraz jej jedynym oparciem, którego była na sto procent pewna. Nie kryła się z tym, co właśnie powiedziała, nie szeptała. Każdy w pobliżu mógł to usłyszeć. Pony wyglądała jak dziewczyna, którą ktoś naprawdę mocno skrzywdził, a jej wdzięk i uroda dodawały temu dramatyzmu. Była po prostu zbyt urocza, aby postronna osoba nie poczuła wewnątrz współczucia.

Zupełnie nagle, na niebie zaczął rozgrywać się horror. Nadnaturalne zdolności, mistyczne istoty nie z tego świata, być może z innych wymiarów lub kosmosu, chore akcje nie mieszczące się w głowie. Amanda naprawdę przestała już to wszystko odczuwać. Zdawało się wręcz, że derealizacja w tym przypadku była naturalną reakcją obronnym psychiki. Co niby miała myśleć o tym wszystkim? Że przy wspólnym ćpaniu halucynacje są identyczne dla każdego? Zastanawiała się nad tym parę sekund, ale i tak nie potrafiła skupić myśli, więc szybko to porzuciła. Tęskniła za poczuciem czegoś naturalnego, normalnego, codziennego... Za zwykłą herbatą, zjedzeniem obiadu, pójściem do kina, całowaniem się. Za wszystkim co charakteryzowało codzienność. Pomyślała nawet, że chętnie poszłaby na spacer na plażę. Wszystko to jednak aktualnie wydawało się puste, głupie i trywialne.

Sabotowska automatycznie odwróciła głowę w kierunku Wiadernego, gdy ten rzucił swoją propozycję. Amanda zauważyła, że Alan chwycił Katię za rękę. Ściągnęła brwi i przeniosła spojrzenie na ich twarze. Poczuła wewnątrz siebie jakieś drobne ukłucie. Nie potrafiła dokładnie go określić, ale chyba ją to zabolało. Nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Nawet nie powinno być to teraz istotne. Nie tak dawno sama trzymała go za rękę, zależało jej, aby komuś pomóc… Pomóc jemu. Ale nie oszukiwała się. To nie ona mu pomogła, tylko Katia. I to Katia była od niej silniejsza. Po prostu lepsza.

- Nie możemy, tam jest dziecko - rzuciła wskazując palcem miejsce, w którym leżało niemowlę. Spojrzała na Julię, jakby upewniając się, że muszą po nie pójść razem. Że Ulyanova nie zostawi jej teraz samej, że pomoże… Ale jeśli nie? Co powinna zrobić? Jej wzrok zaczął błądzić między Julią a Jackiem, przelotnie spojrzała na Alana. Gdy ich spojrzenia zetknęły się na sekundę, poczuła coś, czego nie umiała określić. Jakby zrobiła coś źle.

Jacek tymczasem trzymał się nieco z tyłu, może pół metra za Julią. Wyglądał tak, jakby pilnował Rosjanki. W prawicy dzierżył siekierę, zaś lewą pięść okalał kastet. Gdy tylko jąkała zrozumiał, że Amanda nie jest opętana i nie zamierza zaatakować jego towarzyszki, zaczął rozglądać się po okolicy. A atrakcji było co niemiara! Latające baby na miotle, ogniste feniksy, oślizgłe macki przerośniętych ośmiornic, a na środku bobasek. Stopień absurdu wywalił poza skalę… Jacek czuł, że od tego momentu już nic go nie zdziwi.
- A… A… A to nie czary? - zapytał Amandy, kiedy ta zaczęła o dziecku. W pierwszym odruchu chciał rzucić się niemowlęciu na ratunek, ale zatrzymał się. Wszystko było jakieś surrealistyczne. Podejrzewał, że to co się dzieje, musi stanowić jakąś iluzję, która ma za zadanie wciągnąć ich w pułapkę. Tym bardziej, że niedaleko bobasa stał Wiesław, którego Amanda właśnie oskarżyła o morderstwo. To było już zbyt dużo do przeprocesowania. Plan Alana podobał mu się najbardziej.
- U… U… Uciekajmy stąd - zwrócił się do Julii. Gdyby nie był pierdołą, po prostu przerzuciłby ją przez ramię i stąd wyniósł.
Ale jednak był.

Amanda ściągnęła brwi po słowach Jacka. Zrozumiała, że jest głupia i naiwna, przecież tutaj działy się takie rzeczy, że to dziecko faktycznie mogło nawet nie być dzieckiem. Jacek mógł mieć rację. Pewnie ją miał. Sabotowska nie chciała narażać innych. Tyle, że coś wewnątrz podpowiadało jej, że to jest właściwe, że nie mogą uciec. Była jednak w kropce i wolała poczekać, co odpowie Julia. Na szczęście ta miała własne zdanie i nie pozwoliła na siebie czekać, rozmowa przebiegała sprawnie. Nie marnowali czasu.

Katia westchnęła ciężko. Przez moment pozwoliła Alanowi trzymać swoją dłoń. Chyba nie czuła się z tym komfortowo, ale wiedziała, że trzeba się oswajać. Za kilka godzin miało dojść do znacznie bardziej konkretnego dotyku. Jeśli teraz ucieknie, to jak wtedy będzie gotowa do przeprowadzenia rytuału? Mogła być Satanistką, ale to nie znaczyło, że z łatwością przychodziło jej sypianie z każdym. Wręcz przeciwnie, Ceyn miała bardzo wygórowane kryteria. W jej oczach Alan ich nie spełniał. Ale czy to znaczyło, że Szatan miał je na dużo niższym poziomie? To był temat na głębsze przemyślenia, ale nie było na to czasu.
- I tak musimy tam iść - powiedziała Katia. - Musimy wydobyć Kartę spośród popiołów - powiedziała. - Kartę Aaliyi. Kojarzycie to, o czym mówią te wszystkie zjebane wróżki z Ezo TV? Zanim zaczniesz wróżyć, musisz przynajmniej dobę spędzić ze swoją talią kart. Musisz się z nią przespać, trzymajac ją pod poduszką. No i wasze karty miały takie właśnie zadanie. Nie minęła jeszcze doba, ale wciąż są cenne. Musimy zebrać je wszystkie! Niczym pokemony. W sumie jesteście takimi pokemonami. A w każdym razie trzeba mieć z sobą ich większość. Te karty mają w sobie wielką moc… którą chcieliśmy zniszczyć źródło mocy Słowian. Aby wreszcie Pomorze przeszło z rąk Zdunków do Ceynów. Tak jak było przed wiekami. Karta Aaliyi ma na pewno ogromne znaczenie, biorąc pod uwagę choćby to, że właśnie lata jak najebana w ciele ognistego ptaka, próbując rozkurwić mi siostrę...

Tymczasem Julia odnalazła rękę Amandy i chwyciła ją mocno.
- Ya tak boyalsya poteryat' tebya! - jęknęła. - Nie byłam na to przygotowana. Nie wiem, ile zniosę. Najpierw śmierć S-sebastiana… a teraz to… - westchnęła ciężko i pokręciła głową.
Spojrzała na niemowlę.
- To może być pułapka, Jacek ma rację. Ale ja nie mogę pozwolić na śmierć kolejnego dziecka. Część… była z mojej własnej winy… - jęknęła. - Jeśli teraz będę mogła temu zapobiec… to muszę spróbować.
Tak mówiła, ale trochę się bała. W tej chwili nie decydowała jedynie za siebie. Miała w sobie ostatnią pozostałość po Sebastianie. Ulyanova wiedziała, że jak umrze, to ten ułamek Ceyna umrze razem z nią. Rozumiała dobrze, że powinna wycofać się. Uciec. Nawet nie tyle dbać o siebie, co o to nienarodzone dziecko.

Jednak nie mogła też pozwolić zginąć temu, które już znalazło się na tym świecie.
Spojrzała po pozostałych. Dłużej zawiesiła wzrok na Jacku.
- Będziesz mnie ubezpieczać? - zapytała. - Pozhaluysta, moy otvazhnyy drug...
Mimo wszystko ciężko jej było przełamać się, aby w samotności wskoczyć na pole bitwy. Nie przywykła do czegoś takiego.

Jacek powiódł wzrokiem po pozostałych, aż wreszcie przyjrzał się Julii dokładniej. Wyglądała na bardzo zdeterminowaną. Cholernie nie podobała mu się ta akcja. Niemowlę pojawiające się znikąd na środku pobojowiska musiało być przecież jakąś diabelską sztuczką. Najwyraźniej jednak nie potrafił odmówić Rosjance. Miała nad nim nieuczciwą przewagę urody oraz charyzmy. On z kolei nie potrafił stać z boku i spokojnie patrzeć, kiedy inni działali.
- Da - odparł lakonicznie, podrzucając w ręku siekierę. Ruszył przodem, zakładając że Julia będzie zaraz za nim. Poszedłby sam, ale ktoś musiał nieść dziecko. On wolał nie zajmować własnych, uzbrojonych ramion…
Nie miał pomysłu jak radzić sobie z feniksami i ośmiornicami, ale liczył że Fortuna nagrodzi męstwo.

Julia wydawała się bardzo zdziwiona. Rozwarła na moment swoje pełne, kuszące usta. Spojrzała na Jacka… aż ten poczuł się nieswojo. To był potencjalnie pierwszy raz, kiedy dziewczyna spojrzała na niego z taką uwagą. Na dodatek tak atrakcyjna. Oczy Ulyanovej zdawały się nie z tego świata. Przypominały dwa wspaniałe ciała niebieskie o nieskończonej grawitacji. Wszystko wokół sprowadzało się do jej wzroku. Który teraz był skoncentrowany tylko i wyłącznie na Gołąbku.
- Nie jesteś taki jak Alan - powiedziała cicho. - Nie masz jasnych, blond włosów. Nie przykuwasz do siebie spojrzeń wszystkich, kiedy tylko wejdziesz do pomieszczenia. Kiedy się wypowiadasz, nie brzmisz tak charyzmatycznie. Twój śmiech tak nie buduje.
Chyba chciała go zniszczyć. Ale wnet kontynuowała.
- Ale masz coś, czego Alan nigdy nie będzie miał… - zawiesiła głos. - Jesteś dobry i można na tobie polegać. Jesteś jak kolumna, która podpiera fundamenty. Nikt nie zwraca na nią uwagi, ale bez niej wszystko zawaliłoby się. Ale teraz cię dostrzegam. I dziękuję ci za twoją pomoc. Byłeś przy mnie przy Ortyszy. Potem Berenika mnie opuściła… ale ty wciąż byłeś obok. Teraz zamierzam ruszyć na głupią, samobójczą misję dla dziecka, które może w ogóle nie istnieć… a ty wciąż jesteś. Jesteś przy mnie. Choć nie masz powodu. Ty ochen' khoroshiy chelovek, Yatsek - westchnęła Ulyanova. - I cieszę się, że jesteś przy mnie.

Zerknęła w bok na Amandę. Blondynka posłała jej lekki uśmiech i pogładziła kciukiem trzymaną rękę brunetki. Cieszyła się, że w takiej chwili nie musi być całkiem samotna. Trochę ją zdziwiły słowa Julii skierowane do Jacka, ale nie komentowała ich. Zamiast tego zerknęła na Alana. Nie zgadzała się z przyjaciółką. Dla Amandy Alan był oparciem… Może po prostu nie było tego widać, może jeszcze nie do końca umiała to zaakceptować, może była naiwna. Jednak Julia nie wiedziała o niczym, co się tu wydarzyło. Nie mogła znać aktualnych uczuć i przemyśleń Amandy.

Gołąbek mógł być prawdziwym gołąbkiem pokoju zesłanym z niebios, ale Julia chciała mieć też wsparcie przyjaciółki. Alana i Katii bała się. Obydwoje sprawiali wrażenie postaci, które nie wiązały z sobą niczego dobrego. Julia również czuła się taką osobą. Miała o sobie bardzo małe mniemanie, od czego chciała uciec bogatym życiem erotycznym. Dlatego też tak bardzo zaprzyjaźniła się z Adamem.
Jednak teraz Adama nie było.
Byli Jacek i Amanda i to na nich liczyła najbardziej.

Jacek zaś zatrzymał się w pół drogi i spalił buraka. Zerkał to na Julię, to na Amandę, po czym opuścił wzrok. Nic nie powiedział. Chyba nagłe wyznanie Rosjanki go zatkało. A może po prostu nie chciał psuć chwili swoim przeklętym jąkaniem…

Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Odgarnęła pasemko włosów za ucho. Przysunęła się i lekko pocałowała go w policzek.
- Zdaje się, że chcę, żebyś padł tutaj na zawał - zaśmiała się przy jego uchu. - Albo żebyś się nieco uodpornił.

- Da… - potwierdził Jacek i jakimś cudem stał się jeszcze bardziej czerwony. Chyba odpłynął myślami gdzieś bardzo daleko. Pierwszy raz pocałowała go dziewczyna, nawet jeśli był to tylko zwyczajny cmok w policzek. Świat był niesprawiedliwy. Niektórzy tylko odpowiednio zagadali i już mieli całusy, a może nawet więcej. Jacek musiał ryzykować życiem.
Chłopak potrząsnął mocno głową, co mogło wydać się groteskowe. Czuł jednak, że kompletnie traci koncentrację - a to mogło kosztować życie. Klepnął się lekko po twarzy.
- Trza... Trza… Trza ruszać… - wydukał nieśmiało. Nie śmiał spojrzeć Julii w oczy.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 29-01-2021, 09:14   #115
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Arthur, Bardiel, Ombrose, Nami - wspólny doc, część 2

Alan otworzył szeroko oczy kiedy zobaczył niemowlę, leżące wśród wypalonej trawy. Myślał, że nic go już nie zaskoczy i znowu się pomylił. Katia nie chciała współpracować. Przypomniał sobie jak zrobiła coś dziwnego z kartą Mateusza. Wyglądało jakby wyssała z niej energię, która przechodziła z ludzi na papierowe obrazki. Czy tym dla nich byli? Pokarmem? Po to ich tu sprowadzili? Żeby się nimi żywić i pokonać swoich wrogów? Próbował powstrzymać złość. Nie chciał być męską wersją Katii, jak określił go Szatan. Pewnie było by łatwiej gdyby się nią stał, ale nie mógł, nie chciał. Wierzył, że jest inny sposób. Słysząc słowa Julki, trudno było się nie zgodzić. Nie był dobrym człowiekiem, ale chciał się takim stać. Nawet jeśli sprzedał duszę diabłu.
- Przyniosę ci tą kartę. Ale najpierw spróbuję pomóc naszemu koledze. – odpowiedział krótko Katii.

Katia zerknęła na niego dłużej.
- Nie mi przyniesiesz - powiedziała. - Nam. Uwierz mi, sama nie czuję się z tym komfortowo, ale teraz gramy w jednej drużynie. Wszystko, co zrobię, będzie po części dla ciebie. A wszystko, co ty uczynisz, dla mnie. Zgodziłeś się, Wiaderny. Chwyciłeś jego dłoń. I to coś mocniejszego od małżeństwa, tutaj nie da się rozwieść. Od teraz jesteśmy w tym razem. I jeśli chcesz pomóc jakiemuś koledze, to mnie również to tyczy… - mruknęła.
Nie wiedziała, o jakiego kolegę chodzi. Spojrzała na Jacka, który był najbliżej.
- A kiedy ten się tu pojawił? - zapytała.
Chyba nie zauważyła, że znajdował się tu od początku.

Alan nie miał wątpliwości, że rozwodu nie będzie. Nie wróci do domu, wiedział o tym w chwili gdy uścisnął dłoń Lucyfera. Ale nic nie powiedział. Cokolwiek wyobrażała sobie Katia, była w błędzie.

Przeniósł na chwilę wzrok na Amandę, próbował być twardy, nie złamać się teraz, w tak ważnym momencie. Od początku miał pecha, najpierw złamał nogę, potem stracił przyjaciela i oddał swoją duszę. Ale wszystko to nie było tak straszne, jak myśl, że może już jej nie zobaczyć. Wszystko miało się skończyć w momencie, gdy Alan właśnie teraz z całych sił zapragnął żyć.

Ruszył za Jackiem, Julią i Amandą, ale się nie zatrzymał przy dziecku, wiedząc, że za chwilę znajdzie się w dobrych rękach.

Czartoryski stał obok Azjaty i rozmawiał z czymś co wyłaziło z ust Adriana i przypominało ludzką twarz. Alan usłyszał, co Amanda powiedziała do Julki, ale nie chciał uwierzyć, że jeden z nich, jego kolega ze szkoły może być mordercą. Od pewnego momentu przeczuwał, że jest z nim coś nie tak, teraz widział to wyraźnie. To nie Wiesław był jednak istotny. Dla niego nie było już chyba ratunku, przekroczył granicę z której się nie wraca. Alan zbliżył się do Adriana, a słowa po raz pierwszy w jego krótkim życiu popłynęły prosto z serca.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=DRXCj8yJI8Q[/media]

- Adrian. To ja Alan. Nawet jeśli nie jesteś teraz sobą, wiem, że mnie słyszysz. Jeśli w jakiś sposób kontrolujesz to…coś…, błagam cię, przestań. Jeśli nie masz nad tym kontroli, wiem, że potrafisz to przezwyciężyć. Masz piękny umysł chłopaku, jesteś najmądrzejszym gościem jakiego znam. Tylko dlatego ci dokuczałem, bo przerastasz mnie pod każdym względem, a ja nie mogłem tego znieść. Wysłałem cię do biura Halmann, bo sam jestem tchórzem, bałem się konsekwencji a ty się zgodziłeś bo zagrałem kartą Marty. To samo zrobiłem Mateuszowi, a teraz mój najlepszy przyjaciel nie żyje a ty nie jesteś sobą. Cierpisz. Tak bardzo cię za to przepraszam stary, nie wiem jak mam cię prosić o wybaczenie. Kiedy czegoś od ludzi chcę, zazwyczaj kłamię albo nimi manipuluję. Ale przysięgam ci, że wszystko co teraz mówię to prawda. Skrzywdziłem cię i chcę to naprawić. Musisz mi tylko pozwolić.


Amanda zatrzymała się przy niemowlaku wraz z Julią i Jackiem. Początkowo była zaniepokojona, gdyż ostrzeżenie Gołąbka mówiącego o czarach, wciąż tkwiło w jej głowie. Blondynka była jedynaczką, chowanie dzieci było jej obce. Mimo to podniosła niemowlę z ziemi i popiołów, podniosła też leżącą obok kartę tarota.


Cytat:
KSIĘŻYC.
Karta oznacza błędne pojmowanie świata, oszustwo i otaczające kłamstwa. Symbolizuje niezrozumienie pewnych spraw, często irytujące i wzbudzające wewnętrzny niepokój. Może także oznaczać samooszukiwanie się, życie w iluzji. Jest także symbolem choroby psychicznej.
Amanda słyszała słowa Alana i nie wiedziała, co powinna zrobić dalej. Po niebie wciąż krążył ognisty ptak i zdawało się, że wcale nie jest tutaj bezpiecznie. Powinni pewnie uciec, jednak nie chciała teraz zostawiać Wiadernego. Z drugiej strony miała wrażenie, że on już jej nie potrzebuje, że teraz wystarczy mu Katia, która była znacznie silniejsza od Amandy. Przede wszystkim nie była też taka głupia i naiwna.

- Chyba powinniśmy stąd uciekać - zagaiła do Jacka i Julii, kiedy to Alan nagle wszedł w rozmowę z jakimiś zjawami. - Tylko nie wiem gdzie - dodała po chwili. Podała na chwilę dziecko swojej przyjaciółce, prosząc aby chwilkę je potrzymała. Wiedziała, że Ulyanova nie była miłośniczką kaszojadów, więc nie chciała zrzucać na nią odpowiedzialności w pełni. Amanda po prostu potrzebowała wolnych rąk. Szybko ściągnęła z siebie czerwony, wełniany sweter, pozostając tylko w białym topie. Letnie noce na szczęście nie były aż tak zimne, żeby poczuć zimno. Drobny chłód nie był istotny. Blondynka założyła dziecku swój sweterek przez głowę, resztą materiału, w tym rękawami, owinęła je ciepło i odebrała z powrotem z rąk Julii. - Powinniśmy z prześcieradła zrobić takie prowizoryczne nosidełko, wtedy byłoby nam łatwiej. Mogłabym nosić je z przodu, póki stąd nie uciekniemy lub nie wymyślimy czegoś lepszego. Dziwnie by było zostawić tutaj dziecko… Przecież ono umrze…

Ulyanova zdawała się tkwić we własnym świecie. Przytuliła się do siebie malutką dziewczynkę i uśmiechnęła się do niej. Dziecko w pierwszej chwili odpowiedziało uśmiechem. Może to neurony lustrzane kazały mu powtórzyć minę Julii. Potem jednak w kącikach oczu pojawiły się łzy. Pulchną rączką wskazała Amandę. Chyba chciała do niej wrócić. Julia od razu posmutniała. Poczuła się nieco zazdrosna o Sabotowską. Być może mała Aaliyah wyczuła, jak wiele dzieci Ulyanova zabiła. Dzieci, którym nie pozwoliła się narodzić. Średnio co roku od czternastego roku życia udawała się do luksusowej kliniki w Stanach Zjednoczonych. Być może wokół Rosjanki pojawiła się czarna aura śmierci, która nie była widoczna dla wszystkich wokoło. Oprócz niemowląt.
- Ćśś, moya malen'kaya printsessa… - Julia mimo wszystko pogłaskała dziewczynkę po potylicy. - Vse budet otlichno.
Dopiero wtedy oddała dziewczynkę Amandzie.

Tymczasem Alan stał tuż obok Wiesława i przedziwnych duchów, które go otaczały.
Mały Tymek odpowiedział Wiadernemu:
- Pan Wiesław właśnie pomaga Adrianowi. Jak chcesz naprawić krzywdy jakie wyrządziłeś Adrianowi to zabij wiedźmę.
- Paszoł won! Wynocha stąd! - następnie skrzyknął się młodszy żołnierz z tym starszym, kiedy Alan nie odchodził.
Wiaderny usłyszał głos dziecka a potem jakiegoś faceta, z ciałem Czartoryskiego działo się coś dziwnego na głowie pojawiła świecąca korona, ogień rozświetlał ciemności, on chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z jego obecności, wyglądał jakby wpadł w jakiś trans. Poziom cudactw już dawno wyszedł poza wszelką skalę, chłopak uznał, że próba wyjaśnienia tego co się tu się dzieje go przerasta. Ceynowie prowadzili wojnę ze Słowianami, porywali dzieci by karmić się ich energią, po niebie latały ogniste smoki, znikąd pojawiały niemowlęta, macki przyjmowały ludzie twarze a Czartoryski odprawiał chyba magiczny rytuał. Poczuł się słaby i malutki w obliczu takich wydarzeń, nie był przygotowany na coś takiego Mimo to wciąż wierzył, że człowiek nie jest tylko pionkiem w grze bogów. Że zabijanie w imię jakiejkolwiek religii jest złe.
- Nikogo nie będę zabijał, chcę porozmawiać z Adrianem a nie z tobą mały. Kiedy usłyszę jego głos, wtedy odejdę – odpowiedział.
- Głupi, samolubny skurwysynu - powiedział mężczyzna ze szramą na twarzy - Na sale operacyjne w czasie operacji też wpierdalasz się, żeby usłyszeć głos ukochanego, gdy ten znajduje się w narkozie? Adrian jest w rękach specjalisty. Jak dalej będziesz przeszkadzał to zabijesz Adriana.
Znowu odezwał się ktoś inny, kolega milczał jak zaklęty. Alan poczuł rozpacz, był przytłoczony bo zaczęło do niego docierać, że niczego nie uda mu się zmienić. Wierzył, że w Katii może być jakieś dobro a potem zobaczył jak zareagowała na Jacka. Zdał sobie sprawę, że to nie on jest Katią Ceyn tylko Katia Alanem Wiadernym. A dwóch Alanów na tym świecie to zdecydowanie za dużo. Chciał naprawić zło, które wyrządził, ale im bardziej się starał tym chyba gorzej wychodziło. Julia widziała w nim złego człowieka, nie chciał by Amanda też to zobaczyła. Po raz ostatni zwrócił się do Adriana.
- Jestem tu z Amandą, Julką i Jackiem. Wszyscy się boimy, mamy tylko siedemnaście lat, jesteśmy jeszcze dzieciakami, nawet jeśli uważamy, że jest inaczej. Dorośli, którzy powinni się nami opiekować zawiedli nas i opuścili. Pomimo tego wszystkiego co nas różni, wierzę, że możemy współpracować. Mateusz i Aaliyah nie żyją i jeśli dalej będziemy się krzywdzić, w końcu wszyscy kogoś stracimy albo pozabijamy się nawzajem. To nie jest nasza wojna, nie zasłużyliśmy na to co nas spotkało. Staraj się z tym walczyć, wróć do nas. Próbowałem się stać potworem, pożerała mnie nienawiść, ale nie chce taki być. Skoro ja dałem radę, tobie też się uda. To czego wszyscy teraz potrzebujemy to przebaczenie. Współpraca. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Nikt z nas nie pobiegł za Martą, nie przyprowadził jej bo myślał tylko o sobie. Ale wiem, że kiedy w końcu to zrozumiemy…że powinniśmy się troszczyć o siebie nawzajem, być gotowym umrzeć jeden za drugiego, żaden potwór nie będzie nas w stanie pokonać. Chciałem spróbować przekonać ludzi, którzy nas tu sprowadzili, żeby naprawili swój błąd. Pomogli nam wrócić do domu. Ale chyba się strasznie pomyliłem. Tylko tyle chciałem ci powiedzieć. Wierzę, że wrócisz do nas, znajdziecie Martę i wszyscy razem wrócicie do domu.
Alan zauważył, że Amanda, Jacek i Julka zabierają dziecko i się wycofują. Nie wiedział czy wśród popiołów znaleźli kartę, o ile w ogóle jej szukali. Chłopak nie chciał by ostatnią rzeczą jaką zapamięta był cierpiący z jego winy kolega, którego wysłał na przeszpiegi. Mateusza nie zdążył przeprosić, miał nadzieję, że Adrian jednak go usłyszał. W myślach przywołał więc twarz osoby, która towarzyszyła mu w ostatnich chwilach jego życia. Była dzielna i niestrudzona, czuła i troskliwa, pod każdym względem lepsza od Katii i niego samego. Wiaderny znów wyszedł na idiotę, bo przez ten cały czas, przez te dwa lata miał ją tak blisko siebie. Zastanawiał się, ilu tak wartościowych ludzi przewinęło się przez jego życie a on tego nie zauważył? Bał się kalek a sam urodził się ślepy. Chciał zawołać w stronę Jacka by jej pilnował, ale przecież to było oczywiste, nie musiał nic mówić. Katia miała teraz ważniejsze sprawy na głowie niż Berenika, budowany przez jej ciotkę plan sypał się, po niebie latały stwory, teraz wiedźmy z łowców same stały się zwierzyną.
Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, klapnął na tyłek. Był zmęczony.. Włożył czerwonego marlboro do ust, w drugiej dłoni pojawiła się koperta. Przyłożył ogień zapalniczki do jej brzegu, aż koperta rozjaśniała ogniem. Czekał do końca aż spłonie z wszystkim co znajdowało się w środku.

Amanda jeszcze kilkakrotnie oglądała się za siebie. Nie rozumiała do końca, co Alan próbuje zrobić i czemu z nimi nie wraca. Miała nadzieję, że jak uzmysłowi sobie, że nie może w tej sytuacji nic więcej zrobić, to dołączy do nich. Ten jednak, ku zdziwieniu Sabotowskiej, usiadł w tym całym chaosie i odpalił papierosa. Blondynka zmarszczyła brwi. Oddała dziecko Jackowi, nie patrząc nawet na nie. Dziecko musiała jednak czym prędzej przechwycić Julia, gdyż chłopak z siekierą i kastetem nie był najlepszym kandydatem na opiekuna. Ulyanova przejęła Ali. Bała się tego i słusznie, gdyż dziewczynka znów się rozpłakała.
- P-przepraszam, printsessa - powiedziała do niemowlaka. - Jesteś na mnie skazana.
- Zabierzcie to gdzieś. Znajdziemy się. I uważajcie - Amanda mruknęła jakby bez większych emocji. Dziecko… Czym było? Czyje było? Nie czuła się za nie bardziej odpowiedzialna, niż za Alana. Jego przynajmniej znała, ten płaczący pulpet zaś był dla niej nikim. A może to naprawdę były czary?

Nastolatka podbiegła do Alana i ukucnęła obok niego, szarpnęła za rękaw.
- Alan, co ty robisz? Chodź już stąd… - próbowała być stanowcza. Chyba wszystkie te chore rzeczy dookoła przestały być dla niej tak niesamowite, a zaczęły być jakimś popierdolonym tłem rodem z science fiction. Miała wrażenie, że jest jednym ze stałych klientów Feliksa, który regularnie kupuje u niego towar. Dziewczyna nie wiedziała, co Alan próbuje spalić, więc nie reagowała na to - Nic już nie zrobimy, zostawmy to i uciekajmy - choć Amanda dostrzegła czarne paznokcie chłopaka, starała się to zignorować. - Alan, proszę… Nie chcę więcej nikogo stracić… Proszę… - wargi Amandy zadrżały lekko, podobnie jak jej głos. Wciąż miała w głowie widok martwego Mateusza. Przypuszczała, że nigdy tego już nie zapomni.
- Wiem, że nigdy się nie lubiliśmy, ale to była głupia szkoła, teraz to takie błahe, nie zostawiaj nas… Mnie, nie zostawiaj. Ja też nie mam nikogo, też czuję się sama. Miałam tylko Agatę, Marty, Mateusza, Julię… Sam widzisz jak wszystko się sypie, nie mamy teraz czasu, błagam cię. - jej niebieskie oczy były coraz smutniejsze. Być może bardziej niż przez cały ten czas. Amanda czuła, że wnętrzności przewracają jej się na drugą stronę. Było jej niedobrze. Zawsze tak było gdy czuła się bezsilna. Nie chciała zostawiać Wiadernego. Przez krótki czas poznała go lepiej, niż przez te lata szkoły. Bała się być samotna. Z tylnej kieszeni spodni wyjęła zeszycik, który chłopak dał jej tuż przed leczeniem nogi - Pamiętaj też o innych… Którzy cię potrzebują - chciała dodać coś więcej, ale nie była pewna, czy to w ogóle dobry pomysł. Nawet nie znała go na tyle, aby wiedzieć jakich słów użyć, żeby móc go przekonać. Mogła wspomnieć o rodzicach, ale co jeśli nie byli tacy dobrzy? Przez chwilę Amanda zadrżała, poczuła lekki chłód, gdyż sweter oddała dziecku. Mimo pory roku, nocami wciąż potrafiło być lekko zimno.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 29-01-2021, 13:22   #116
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Thumbs up Ale to był już koniec.

Zanim Wiesław dopadł Nadię i rozszarpał ją na strzępy to otworzyła się Brama w Adrianie, a z niej wydostały się macki, które podrzuciły wiedźmę do góry. Wiesław z nienawiścią spojrzał ku górze mając nadzieję dopaść ją jak tylko spadnie, ale niestety okazało się, że ta umie latać. Po chwili z ciała Aaliyi wyleciał ognisty ptak - raróg i natychmiast przystąpił do ataku na wszystkich obecnych. Adrian został dotkliwie oparzony, Wiesławowi trochę przypaliło boczek niczym w scenach z Potopu, a Nadia jakimś cudem odleciała na miotle nietknięta przez płomienie. Cudowna, kurwa, córka szatana, czy innego chuja. A niech spierdala - pomyślał Wiesław pragnąc jedynie zgładzenia wszelkich tego typu kurew.

Miał już tego wszystkiego dosyć. Świat sto lat wcześniej był całkiem spierdolony, ale poziom tego spierdolenia wraz z globalizacją i jego liderów, w większości rodem z Bliskiego Wschodu, jedynie postępował. Dobrze wiedział, że nawet jeżeli takie teksty jak Protokoły Mędrców Syjonu i 1984 powstały jako fikcja to te potwory w ludzkich skórach używały ich jako instrukcji postępowania. I jak tym zwyrodnialcom nie udało się przejąć sprawa za pomocą nienawiści nazizmu i komunizmu to teraz swoje chore plany mieszają z uczuciem miłości. Temu trzeba ustąpić, tamtej trzeba ustąpić - wszystkim, kurwa, trzeba ustępować, a jak ktoś powie „nie” to wskazuje się go jako złego człowieka. W grupie szaleńców normalna osoba jest przez nich wskazywana jako szaleniec. Wiesław za dużo przeżył, żeby działały na niego takie kurewstwa. Wiedźma mogła sobie odlecieć na miotle nawet i na Hawaje, ale gdyby tam El Driahomy pojawiły się na całym świecie to w końcu ją dopadną i rozerwą na strzępy. A tak akurat składało się, że obok Wiesława znajdowała się Brama. I wszyscy ujrzą prawdę.
- Prawda drapieżnego kosmosu. - wymamrotał zbliżając się do Bramy, z której jego ojciec czegoś od niego chciał. Część jego jestestwa chciała wskoczyć do środka, ale poczucie obowiązku okazało się tym razem ważniejsze.

- Jestem. - Wiesław zameldował się u swojego ojca jak tylko zbliżył się. Nie bał się macek, nie bał się niczego. Jakby raróg wrócił go spalić to pozwoli się spalić. Jakby macki chciały go wciągnąć to też trudno - zawsze wszyscy mu mówili, że nie ma co tylko siedzieć w Polsce, ale warto pozwiedzać i inne miejsca (no chyba, że ojciec powie mu, żeby nie dał się wciągnąć - w końcu nie rzucim ziemi skąd nasz ród).
Zgodnie z oczekiwaniami podobnie jak Wiesław, tak i Aleksander Czartoryski nic nie zmienił się od ich ostatniego spotkania „na żywo”. Wiesław przeżył jednak normalne życie, a potem piekło, a dla starszego Czartoryskiego... właściwie niewiadomo było czy jeszcze jest człowiekiem i czas po drugiej stronie w ogóle biegł i w jaki sposób.
- Nic się nie cieszysz chłopcze na mój widok? - zapytał mężczyzna. - Mógłbyś się choćby uśmiechnąć. Widzisz mnie po raz pierwszy od wieku. Gdybyś miał trochę przyzwoitości, być może łezka spłynęłaby z twoich oczu.

Wiesław nic na to nie odpowiedział. Mgliście przypomniało mu się jak ojciec był wymagający w szczególności po śmierci matki. Tekst o łzach był dość dziwaczny i sprawiał wrażenie jakby coś z tych miękkich czasów odbiło piętno na Aleksandrze. Okazywanie uczuć, a już w szczególności egzaltacja tak wielka, że prowadząca do łez, to słabość (ewentualnie: przemyślana i interesująca taktyka retoryczna dla osób obdarzonych talentem aktorskim). Ojciec nigdy przy nim nie płakał, choć Wiesław podejrzewał, że Aleksander płakał po śmierci swojej żony, a matki Wiesława.

- Adrian, nieszczęsny chłopak. - westchnął stary Czartoryski okazując dość duże pokłady empatii jakich raczej nie okazywał na co dzień
- Nie wiem, czy jest dla niego jakiś ratunek. Nie mamy jednak czasu na żalenie się. Przejdę do sedna. Widziałem świat jego oczami już przez jakiś czas. Dusza twojego wnuka jest bardzo niestabilna, niczym wyjątkowo radioaktywny izotop. Te chińskie banialuki, które ojciec przekazał mu wraz z krwią ścierają się z prastarym dziedzictwem Czartoryskich. Jego dusza pękła w trakcie uderzenia w barierę wokół Rowów i przez nią byłem w stanie lunetą obserwować wydarzenia. Otóż na pierwszym piętrze tego oto budynku są archiwa satanistów. Musisz je przejrzeć, gdyż Adrian nie zdołał, było ich zbyt wiele. Prosił o twoją pomoc, chłopcze, ale jakoś nie pospieszyłeś z odsieczą do wnuka. Do krwi z twojej krwi. Spódniczka zawróciła ci w głowie, co nie? Typowy Czartoryski.

Aleksander zdawał się trochę dumny, a trochę zły na syna. Nie mógł się zdecydować. Tekst o zawracaniu głowy przez kobiety wywołało chwilowy uśmiech Wiesława. Wyjaśniło się też niepokojące zachowanie Aleksandra. Widząc świat oczami Adriana prawdopodobnie miał też dostęp do jego percepcji, a co za tym idzie do sfeminizowanej sieczki współczesności. To dla kogoś starej daty jakim był Aleksander musiało być szokujące doznanie i prawdopodobnie część jego nawet nie chce i nie zdaje sobie sprawy z wpływu tego całego gówna.

- Znajdziesz tam informacje na temat tego, jak wydostać się z Rowów. Obecnie twoja dusza jest spięta z kartą tarota, którą stworzył sam szatan. Nie zniszczysz jej w żaden tradycyjny sposób. Musisz odciąć źródło mocy tej talii. Nie wiem, czym ono jest. Ale jeśli nie chcesz pozostać tu na zawsze, to powinieneś dowiedzieć się. - stary Czartoryski westchnął. Wiesław za bardzo nie widział problemu, bo jego życie tak naprawdę skończyło się tak samo jak życie jego znajomych gdzieś w jakimś jebanym lesie z kulą w głowie. Przez jakiś spierdolony komunizm, który jak jojo wracał w kolejnych odsłonach sterowany prawie zawsze przez jakiś pierdolców rodem z Bliskiego Wschodu. Powinien zginąć, ale zamiast tego widział koszmary większe niż cokolwiek co tutaj dzieje się. Macki, szatan, czy jakiekolwiek inne gówna były niczym w obliczu prawdziwego zła, które jedynie człowiek mógł spowodować. Wspomnienia małego Tymka nagle przelały się przez umysł Wiesława o mało nie przewracając go. To co ten dzieciak przeżył w swoim krótkim życiu wołało o pomstę do Nieba i być może uda się teraz wywołać tą pomstę. Lepiej późno, niż, kurwa, wcale. Ale Aleksander kontynuował:
- Mam ci dużo więcej do przekazania, ale nie ma teraz czasu. Jeśli wykonasz rytuał, będziesz mógł chwilowo zatrzymać mnie w swoim umyśle. Wiesz który. Studiowałeś moje księgi, chłopcze. Potem będziesz mógł spróbować zamknąć na wpół otwartą bramę, która formuje się w Adrianie. - ten plan nie spodobał się Wiesławowi. Zadał sobie pytanie po jakiego chuja miałby zamykać Bramę skoro ojciec w całości nie będzie na tym świecie... poza tym była tam jeszcze jedna osoba, którą chciał uwolnić. Pozostawały jeszcze kwestie, czy te dwie osoby przetrwają w tym świecie. Nie były przecież spętane żadnymi kurewskimi kartami, więc mogły natychmiast uciec z tego co już niedługo mogło być Strefą Zero. Wiesław postanowił otworzyć bramę szerzej w ten sposób, aby uwolnić swoich... bliskich.

- Dwudziesty wiek nie był wesoły, ale miło cię ojcze widzieć. - stwierdził pomijając okoliczności co planował. W chuj miło - pomyślał wilk w nim. Zabrał się po kolei do przeprowadzania obu rytuałów. Majowie i tak przepowiadali koniec świata na 2012 r., a oni byli fanatykami kalendarza. Może mieli rację. Może początek końca był w 2007 r. A może nie. Tak czy inaczej Wiesław nie bał się o przyszłość. Jak będzie to dobrze, a jak nie - też w porządku.
- No na pewno nie był to wesoły wiek. Pozwoliłeś swojej prawnuczce na to, aby parzyła się z jakimś azjatyckim głąbem, co doprowadziło do stworzenia takiej słabej jednostki jak ten oto Adrian. - powiedział stary Czartoryski - Pewnie gdybyś myślał przez ten czas o swojej rodzinie, a nie kolejnych miłosnych podbojach, to uniknęlibyśmy wielu kłopotów. Musisz nauczyć się utrzymywać kutasa w spodenkach, Wiesławie. Choć jestem hipokrytą, mówiąc to. Koniec końców sam ciebie spłodziłem. - Aleksander westchnął ciężko - Spraw, abym był z tego dumny.

Wiesław już niemal nie słuchał. Ze wszystkich osób na wycieczce zainteresował się jedynie tak naprawdę Aaliyą. Ostatecznie zawiodła go, ale mimo wszystko zdołała dotrzeć do jego starożytnego serca, a tym osiągnięciem niewiele kobiet mogło pochwalić się. Wszystkich innych mógłby poświęcić bez mrugnięcia okiem, choć jeszcze na początku wycieczki wydawało mu się, że odczuwa litość wobec takich osób jak Marta Perenc, Aaliyah al-Hosam, Jacek Gołąbek, czy Łukasz Zieliński. W tym momencie nie miał już jednak żadnej litości wobec nikogo kto nie doświadczył prawdy o drapieżnym kosmosie i nie przetrwał tego. Ta prawda musiała dotrzeć do każdego, aby oddzielić słabych od silnych. Ludzkość usłyszy jego głos. To będzie zamach terrorystyczny jakiego świat jeszcze nie widział. Albo Wiesław po prostu popełni widowiskowe samobójstwo, którego nikt nie będzie świadkiem. Warto było zaryzykować. Były i inne wyjścia i dlatego najpierw zdecydował się zgodnie z umową wyciągnąć duszę Aleksandra z Wyrwy. Ściąganie na ten świat duszy potężnego i amoralnego czarownika Aleksandra Czartoryskiego mogło okazać się również katastroficzne dla ludzkości. To był wszakże człowiek, który nie tyle sprzedałby swoją duszę diabłu co jeszcze zaaranżowałby kupno duszy diabła.

Z uwagi na wydarzenia związane ze śmiercią Aaliyi pierwszy z rytuałów nie wymagał specjalnych przygotowań. Wilczy aspekt Wiesława już ujawnił się, a i duchowo odseparował się od wspólnoty ludzkiej. Krew wciąż wołała o krew w związku z czym nikt i nic nie mogło zaznać spokoju w jego obecności. Oczywiście to nie było wszystko, bo Wiesław przez te wszystkie lata zabrał ze sobą olbrzymi bagaż nie tylko doświadczeń, ale dusz. Tudzież ich fragmentów. Wyglądał dziko i wściekle, a rytuał wymagał tych dwóch elementów. Kolejnym z nich była krew i ogień. Na szczęście w kieszeni miał wciąż zapalniczkę, którą wyjął i trzymał w lewej dłoni. Krew uzyska kalecząc się cierniami energii. I tak rozpoczął rytuał.

Przez kilka sekund stał jakby nieprzytomny z zamkniętymi oczami mamrocząc pod nosem inkantacje pamiętające niewyobrażalnie dawne czasy. Sylaby przenikające strukturę czasu zdawały się być wypowiadane w jednym momencie i w jednym miejscu łączącym ze sobą każdy z tego typu rytuałów. Wiesław czuł obecność tych wszystkich ludzi, którzy przed nim przeprowadzali rytuał, a w tym i siebie samego z przeszłości… i Karoliny, z którą relacja była najburzliwsza z możliwych. W ostatniej rozmowie mówiła mu, że cząstka jego na zawsze będzie z nią, a cząstka jej na zawsze będzie z nim. Być może mówiła o tych „wspomnieniach”, które zdawały się żyć swoim życiem. Ostatnia rozmowa... Wiesław doskonale pamiętał co ona zrobiła, jak awantura przerodziła się w bijatykę, a on miał zamiar ją w końcu zabić, ale zamiast tego uprawiali seks, a następnego dnia ona otworzyła wyrwę, wskoczyła w nią ze śmiechem i nawet przygotowała mechanizm, który zamknął wyrwę zanim Wiesław wskoczył za nią. Pamiętał jak była piękna, choć we „wspomnieniach” jej wygląd zmieniał się.


Sekundy zdawały się dziesiątkami lat, ale w końcu otworzył oczy. Te przybrały ponownie kolor krwistej czerwieni (tego akurat nauczyła go Karolina - połączenia ze swoim duchem strażniczym), a z nich niczym łzy wypływały wyładowania elektryczne - ale nie zgodnie z grawitacją w dół, a raczej w kierunku tyłu jego głowy tworząc iluzję stworzonej z czystej, niebieskiej energii korony cierniowej. Wzmocnił ją do tego stopnia, że utworzyły się energetyczne kolce raniące mu głowę. Krew zaczęła spływać zza jego uszu i z tyłu jego głowy. To było już wszystko czego potrzebował.

Odgiął głowę do tyłu i z jego ust i nosa wydobył się dym, który szybko opadł na poziom gleby przypominając raczej mgłę. Z tego dymu zaczęły formować się istoty. Najpierw pojawiła się Kara w swojej niesprecyzowanej, „wspomnieniowej” formie. Była człowiekiem, była młoda i była kobietą - ale poza tym… była uosobieniem dzikiej natury człowieka. Po chwili jej wygląd uzyskał kolejny stały element - jej oczy stały się czerwone takie jak u Wiesława, a na jej twarzy zagościł uśmiech zapowiadający kłopoty.

Po drugiej stronie Wiesława z dymu powstał wilk. Jego oczy były czerwone, a z pyska toczył pianę. Wydawało się, że na najdrobniejszy rozkaz Wiesława rzuci się on na wskazanego człowieka i rozszarpie go na strzępy. Był jedynie manifestacją wilczej natury Wiesława. Nikt nie widział, ale idealnie z konturami Wiesława była jeszcze jedna istota - idealnie odzwierciedlająca Wiesława, ale powstała z podobnego „dymu”. To była ludzka natura Wiesława, a aktualnie była ona bardziej wściekła niż ta wilcza. Chwilę później zaczęli pojawiać się inni. Dwóch uzbrojonych w karabiny: mężczyzna ze szramą na twarzy i mały chłopiec. Obaj ze zdeterminowanym, wojskowym wyrazem twarzy.

Wtem Wiesław zapalił swoją zapalniczkę i natychmiast uformowały się dwie kule ognia, które zawisły nad jego dłońmi oświetlając najbliższą okolicę. Wydawało się, że ten efekt zablokował pojawienie się nowych postaci z dymu, ale te które do tej pory już powstały nadal tam były.

Energia zaczęła krążyć między koroną cierniową Wiesława, a kulami ognia, a wizerunkiem Aleksandra Czartoryskiego. Zdawało się, że te elementy zaczęły wyciągać Aleksandra z Bramy, ale cała tajemnica kryła się w krwiście czerwonych oczach. We wnętrzu Wiesława, w tym dziwacznym świecie wspomnień, które intensywnie odwiedzał bezpośrednio przed i po śmierci Aaliyi niebo otworzyło się witając nowe… “wspomnienie”.

Udało się. Aleksander znalazł się na zewnątrz. Jama ustna Adriana powoli rozwarła się szerzej. Za twarzą starego Czartoryskiego podążyła jego szyja… potem klatka piersiowa. Mężczyzna powoli znajdował się coraz dalej, popychany przez energię wywoływaną przez jego syna. Wyglądało to trochę tak, jak gdyby rodził się w prawdziwym świecie. Kolejne ruchy skurczowe popychały go coraz dalej i dalej. To bolało Adriana, ale musiał wytrzymać. Nie miał innego wyboru. Stał się narzędziem w rękach bezwzględnych czarowników... choć nie musiało to tak wyglądać. Dopóki Aaliyah żyła to Wiesław zrobiłby wszystko, żeby Adrian nie cierpiał i żeby uratować i jego, choć przez ten czas w szkole wcale go nie polubił. Teraz to było bez znaczenia.

Wnet stary Czartoryski stanął obok Wiesława. Skinął głową synowi.
- Zdaje się, że jednak nie zapomniałeś tego, czego cię uczyłem. - powiedział. - Nie wytrzymam długo w tym świecie. Musisz mnie wchłonąć.

Przysunął się i wyciągnął rękę w stronę Wiesława.
- Musisz mnie pożreć. - powiedział - W stylu El’Driahomy. Wymiaru Głodu. Wymiaru Nienasycenia. Wymiaru Nieskończoności.
- Spokojnie. Zaraz przywołam też twoje ciało i będziesz mógł być na tym świecie dopóki ten istnieje. Co wcale nie oznacza, że to będzie długo, ale poradzisz sobie. Do zobaczenia gdzieś, kiedyś.


Chwilę później do miejsca rytuału podszedł Alan. Bezużyteczny skurwysyn, który nawet nie pomógł Marcie Wiśniak, gdy ta przeżywała katusze podobne do Aaliyi w autobusie. Teraz zaczął coś pierdolić, że „teraz” „to już na serio, serio” „poważnie” będzie przyjacielem Adriana. Adrian nawet jakby przeżył oparzenia od raroga to prawdopodobieństwo jego przeżycia kolejnego rytuału była zerowa. Wiesław jedynie żałował, że nie miał czasu zaciągnąć i wrzucić Alana do wyrwy. I każdą inną kurwę, która za blisko podejdzie.

Ostatecznie Wiesław zignorował obecność Alana. Na kontakty z gośćmi wyznaczył milcząco Krzysztofa i Tymka. Ci dwaj wiedzieli jak samemu przetrwać na polu bitwy i jak wydawać i wypełniać rozkazy. To byli dobrzy ludzie. I użyteczni. Przez poświęcenie takich jak oni taki chuj Alan mógł chwalić się pieniędzmi i opluwać wszystkich dookoła. Ktoś mógłby pomyśleć, że dzielenie ludzi na użytecznych i śmieci nie zasługujących na życie wzięło się z nadprzyrodzonych okoliczności otaczających Wiesława, ale to nie była prawda. Jego ideologia wynikała z przeżyć na wojnie. Każdy jeden skurwysyn, którego nie stać chociażby na minimalną, kurwa, życzliwość w czasie pokoju staje się zabójczym potworem w czasach wojny.

Wiesław zacisnął pięści, nad którymi wciąż znajdowały się niewielkie kule ognia. Paznokcie wbiły się w skórę przebijając ją. Wiesław słyszał słowa Alana, ale to były tylko kolejne kłamstwa. Sporo spraw mogło być przeprowadzonych inaczej. Wiesław nie przejmował się tym wszystkich, choć „wspomnienia” wokół niego przysłuchiwały się słowom kolejnych osób jakie pojawiały się niebezpiecznie blisko centrum rytuału. Alan, Amanda, nawet Jacek skądś przyszedł.
- Płoń, ogniu czerwony, płoń, ogniu jasny! Kołysząc się, drżę, niczym miraż płynę. - powiedział Wiesław i ruchem dłoni wskazał na grunt, a kule ognia dotąd znajdujące się nad jego rękami opadły na ziemię i przetoczyły się po gruncie pozostawiając za sobą płonące ścieżki. Ogień był niewielkiej wysokości, ale ścieżki zaczęły układać się w misterny wzór spirali i starożytny symbol „słońca chroniącego”. Wiesław nie wiedział, że „wspomnienie” Krzysztofa ostatecznie przegnało Alana, Amandę i Jacka, ale poszli sobie na moment przed tym jak w kręgu zaczęła pojawiać się chmara niewielkiej wielkości zielonych i czarnych duszków. Nawet trawa i mrówki miały swoje duchy strażnicze i oto powstały wycofując się przed „słońcem chroniącym”.


Wiesław wyrecytował pieśń szamańską (z „Przemówcie, szamańskie bębny...” z zamianą Hor-Abisto na Chors Perunie) mającą na celu przygotowanie go do pojedynku woli z przeciwnikiem, który jeszcze nie był widoczny. Brzmiała ona następująco: „Walczyłem ze smokiem, ramiona me wściekle szarpał! Schwytawszy mnie, niegodziwy, okrycie me dziko rwał... Uścisk mej dłoni jak kleszcze, cios mój jak młot uderza, ręce - kleszcze żelazne, nogi - żelazne sztaby, moje ciało - ze skały. Chciałby do mnie kto strzelać, na próżno - jestem szamanem! Mieczem kto godziłby we mnie, na próżno - jestem szamanem! Niebiańscy Chors Perunie! Zstępując z nieba, przybądźcie! Wejrzyjcie w mój umysł, przybądźcie! Z nieboskłonu sfruńcie, przybądźcie! Na ramionach mych spocznijcie, przybądźcie! Spójrzcie poprzez świat! Kołysząc się, drżę, niczym miraż płynę. Płoń, ogniu czerwony. Płoń, ogniu jasny! Ciało moje - rozciągaj się, w biegu walcz, dysząc, pędź... I jak wicher wyj!
Z kolejnymi zdaniami wyrwa zaczęła coraz bardziej świecić się, aż jej blask stał się wprost nadprzyrodzony. Jakby ktoś wówczas patrzył na to przedstawienie to spostrzegłby prawdziwy wygląd Kary, a także inne postacie otaczające Wiesława, a połączone z jego głową cienkimi nitkami mrocznej energii. Dostrzegalne było również to co widziała Aaliyah, choć sam Wiesław nie zwracał już na nic innego uwagi niż na zbliżający się pojedynek.

Ostatecznie blask Bramy odsłonił jego ducha strażniczego. A było to zaiste nieopisywalne monstrum spoza normalnego biegu czasu i przestrzeni. Szaleńcza zmienność jaką cechował kamuflaż Kary był bladą podróbką przy jestestwie tej chaotycznej istoty. Podobnie jak zdolności Adriana były ledwo cieniem straszliwej prawdy kryjącej się w prawdziwym odzwierciedleniu Bramy i Klucza. Wiesław zwykle mawiał o kłamstwach drapieżnego kosmosu, ale teraz był czas prawdy drapieżnego kosmosu.


Spojrzenie wprost na Bramę i Klucz powodowało szaleństwo i nawet Wiesław i obecne z nim istoty nie ważyły się tego uczynić. Zamiast tego utrzymywali to coś na krawędzi pola widzenia. Żaden z nich nie był zbytnio wrażliwą osobą, bo wśród wrażliwców i to nie pomogłoby. Wiesław był twardym człowiekiem. Twardym co jednak nie znaczyło głupim.
- Chodźcie i tańczcie. Chodźcie tu w krąg. Stańcie u mego boku i pomóżcie mi. - powiedział Wiesław do duszków otaczających krąg, a spod ziemi wydostała się woda w postaci kropli, które zawisły nad ognistym symbolem.

Czartoryski przywoływał potężną, starożytną magię. A na dodatek nie był wcale "rozgrzany". Od dłuższego czasu nie wykonywał tego typu rytuałów. Natomiast życie zmusiło go do porwania się na najmocniejsze i najbardziej zdecydowane rytuały. Cienie i duchy zaczęły tańczyć wokół Wiesława. Coraz szybciej i szybciej. Brama znajdująca się w gębie Adriana zdawała się mieć swoją własną, pradawną grawitację. Wszystkie strażnicze zjawy, jak i cienie zdawały się podążać wokół trzech wijących się macek El Driahomy. Wyglądało na to, że Czartoryski odnosił sukces w rozszerzaniu Bramy.
Wnet Fujinawa zaczął się zapadać do środka. Wpierw jego szyja, potem klatka piersiowa, tułów, kończyny… to wszystko zdawało się zasysane przez punkt w jego gardle. Wiesław jedyne co poczuł w tym momencie to mroczna satysfakcja z rozszerzenia Bramy.

Trzy czarne, wibrujące macki El Driahomy zrobiły się grubsze. Adrian zniknął, ale one pozostały. Wnet pojawiły się kolejne. Było ich teraz co najmniej kilkanaście. Wszystkie pojawiały się w jednym punkcie. Swoją masą zasłaniały go. Wiły się okropnie. Paskudne wypaczenie rzeczywistości. Ziarno Ostatecznego Zniszczenia. Zaczątek Głodu. Wypaczenie Rzeczywistości. Chuj z tym światem. - pomyślał sobie wulgarnie Wiesław, ale miał na myśli obecne, skurwiałe cywilizacje panujące na Ziemi. Pojawi się ktoś potężny kto zdoła pokonać El Driahomę, a ludzkość ostatecznie przetrwa. Wzmocniona przez te wydarzenia.

- Wiesz co robisz? - zapytał Aleksander Czartoryski obserwując z pewną dozą niepokoju rozwijanie się planu swojego syna, a na to odpowiedziało mu „wspomnienie” Kary:
- Oczywiście, że wie. Musiał powiększyć wyrwę, żeby nas stamtąd wyciągnąć.
- Kim jesteś?
- zapytał mężczyzna na co dziewczyna odpowiedziała mu krótko:
- Jak wszyscy: nikim. - a w tym czasie Wiesław zbliżył się jeszcze bardziej do Bramy. Woda dotąd lewitująca nad ognistym symbolem teraz opadła gasząc go. Wokół zapanowała ciemność, a jedynym źródłem światła była wyrwa. Wijące się cienie macek tworzyły atmosferę jakby imprezy rave z przełomu lat 90 i 2000. W tle mały Tymek odezwał się do swojego opiekuna:
- Krzysiu, rozpierdolą nas. - a Krzysiu zapytał:
- Żadnych szans? - na co Tymek pokiwał tylko głową, że nie.
Kiwnięciem głowy pożegnali się ze sobą. Podobnie uczynili i inni z wyjątkiem ducha Aleksandra Czartoryskiego, „wspomnienia” Kary i wilka. Wszyscy wiedzieli, że już nie mógł skorzystać ze sztuczki zatrzymania czasu w swoim umyśle. Nie mógł wytrącić się z transu rytuałów, żeby udało się to co zamierzał.

- Prawda nas wyzwoli. - powiedział do siebie Wiesław i wszedł w macki jakby były jedynie powietrzem. Musiał jeszcze bardziej zbliżyć się do Bramy. Wiesław prezentował Moc Ludzkiego Poświęcenia i mistycznie świecił niczym tysiące słońc pragnąc, aby jego światło dotarło do wszystkich istot „nadprzyrodzonych”, a głos dotarł do całej ludzkości. Nie miał za wiele do powiedzenia ludziom, bo tylko pojedyncze słowo:

PRAWDA


Wokół wyrwy powietrze krążyło już z taką szybkością, że powstał niewielki huragan. W jego oku natomiast nic nie wiało. Macki były jedynie odzwierciedleniem ludzkiej wyobraźni, która nie mogła poradzić sobie z prawdziwym nie-kształtem El Driahomy. Istotami, dla których czas i przestrzeń były niczym pojedyncza klatka dwuwymiarowego filmu animowanego. Wiesław znał prawdę o tym i dlatego był w stanie wejść w macki nawet ich nie dotykając. Dostał się do samej Bramy i spróbował ją powiększyć korzystając ze swoich rąk i nóg wzmocnionych mistyką przeprowadzonych rytuałów i Mocą Ludzkiego Poświęcenia.

Rozdzierał rzeczywistość albo rzeczywistość rozdzierała jego. Tak czy inaczej skrawek duszy Karoliny i cała dusza Aleksandra przywołały ich ciała z chaotycznej otchłani znajdującej się za Bramą. Oni nie byli spętani przez żadne karty szatana i mogli po prostu opuścić Rowy. Z nieba zaczęła spływać krew, która następnie trafiała w huraganowy wiatr i rozprzestrzeniała się na najbliższą okolicę. To rzeczywistość płakała krwią milionów, które przez setki tysięcy lat ginęły w otchłaniach poza rzeczywistość i ostatecznie ginęła tam.

Po tym wyczynie jedyna szansa przeżycia dla Wiesława znajdowała się po drugiej stronie Bramy. Zamierzał tam wskoczyć licząc, że ktoś go kiedyś wyciągnie tak jak on starał się wyciągnąć swojego ojca i Karolinę. Korzystając z chaotycznego szaleństwa Wiesław w między czasie uzdrowi się, a może i sam szatan zostanie pokonany przez El Driahomy i nie będzie trzeba się pierdolić z żadnymi kartami.

Wiesław po cichu również liczył, że ktoś mu pomoże. Trójca Święta albo Perun albo ktoś. Nie wiedział kto. Może Aaliyah tchnięta przez Allaha. No, Allah był dupkiem, ale w tej sytuacji pomocnej dłoni nie odmówi. Była jedna osoba, której pomocy odmówi: diabeł. Nienawidził skurwysyna aż tak bardzo.

Ale to był już koniec.

Wiesław o tym wiedział. Aleksander i Karolina wiedzą co robić, żeby go przywołać - pytanie tylko kiedy nadarzy się taka okazja.
 

Ostatnio edytowane przez Anonim : 29-01-2021 o 13:34.
Anonim jest offline  
Stary 29-01-2021, 17:44   #117
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Arthur, Bardiel, Ombrose, Nami - wspólny doc, część 3

Zaraz po monologu Amandy, Alan poczuł na ramieniu ciężką łapę Gołąbka.
- Du… Dupa w troki, Alan! - krzyknął zaaferowany Jacek. Wiaderny nie był piękną dziewczyną, więc miał do niego więcej śmiałości. Niewykluczone, że zwyczajnie spróbuje go wynieść, jeśli chłopak sam się nie pozbiera.

W tle Wiesław wypowiedział słowa, które dotarły do nastolatków zebranych w pobliżu Adriana.
- Płoń, ogniu czerwony, płoń, ogniu jasny! Kołysząc się, drżę, niczym miraż płynę. - i ruchem dłoni wskazał na grunt, a kule ognia dotąd znajdujące się nad jego rękami opadły na ziemię i przetoczyły się po gruncie pozostawiając za sobą płonące ścieżki. Ogień był niewielkiej wysokości, ale ścieżki zaczęły układać się w misterny wzór spirali i starożytny symbol słońca chroniącego. Siedzący Alan (i towarzyszące mu osoby) znalazły się wewnątrz płonącego symbolu.

Jedna z postaci stworzonych z dymu (mężczyzna ze szramą na twarzy) odezwała się do Alana, Amandy i Jacka. Przysłuchując się słowom Alana i Amandy i zobaczywszy zrezygnowanie Alana zmienił ton. Nawet Wiesław nie wiedział, czy to rzeczywiście coś w stylu ducha Krzysztofa, z którym współpracował na wojnie, czy jedynie wspomnienie przez które podświadomie przemawiał on sam. Kolejne kłamstwo, bo o nie najprościej, a o prawdę trzeba walczyć. Prawdopodobnie, gdyby wiedział o pakcie Wiadernego z szatanem to jeszcze ucieszyłby się z jego zgonu, ale sytuacja wyglądała zgoła inaczej po tej przemowie o >tylko< siedemnastolatkach. I o dorosłych, którzy mieli się nimi opiekować, ale faktycznie porzucili ich. No w ich grupie cały czas znajdował się jeden dorosły, ale nie chcieli go słuchać, bo woleli traktować go jak wyrzutka i podejrzaną osobę. Jedynie Aaliyah zaufała… i zginęła, choć obiecała, że będzie uważała. Poświęciła się dla innej siedemnastolatki, która teraz próbowała odwieść jeszcze kolejnego dzieciaka od popełnienia samobójstwa. Być może tak to wszystko miało być. Teraz było to bez znaczenia. Wiesław też kiedyś miał siedemnaście lat, ale te dzieciaki dopiero teraz mają szansę zrozumieć co to znaczy żyć i umierać w nieustającym zagrożeniu. Mężczyzna ze szramą po wypowiedziach Alana i Amandy ostrzegł ich:
- To jest już na serio ostatnia chwila, żebyście stąd odeszli. Za moment to miejsce rozświetli się i wówczas nie radzę nawet tu patrzeć. Pan Wiesław robi wszystko, żeby uratować Adriana. Nikomu z was nie życzy źle, choć bywa porywczy. - spojrzał na Amandę. - Karty tarota stworzył sam diabeł. Powodzenia w przeżyciu.

Mała Aaliyah podniosła pulchną łapkę i pomachała nią Wiesławowi. Próbowała wydrzeć się z objęć Julii i ruszyć w stronę Czartoryskiego. Bez skutku, nie mogła walczyć z prawie dorosłą dziewczyną. Zdołała ją jednak zaskoczyć. Ulyanova potknęła się i upadła na kolana. Na szczęście nie wypuściła z rąk niemowlaka. Tyle że wpadła w ognisty ślad zostawiony przez Wiesława. Odkryła ze zdziwieniem, że się wcale nie poparzyła.
- Ten ogień… to iluzja! - powiedziała głośno.
Przeszła na zewnątrz spirali.
- On wcale nie ma mocy nad nami - rzekła.
Podniosła dłoń i przecięła nią twarz ducha małego żołnierza. Ten rozwiał się na moment i znowu pojawił.
- To wszystko to tylko iluzje! - krzyknęła.
Tymczasem karta Alana wcale się nie paliła. Nie mogła się zapalić. Jak gdyby była niezniszczalna. Katia dobiegła do niego.
- One są niezniszczalne, sam Szatan je stworzył! - krzyknęła. - Trzeba byłoby odciąć ich źródła mocy, aby je zniszczyć. A tylko ja wiem, jak to zrobić…!
Co nie było prawdą. Wiesław przypomniał sobie słowa Aleksandra. Informacja na ten temat była również ukryta na pierwszym piętrze budynku administracyjnego. Katia mogła to wiedzieć, ale na pewno nie jako jedyna.

Jackowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Chwycił pod ramionami zrezygnowanego Alana, by czym prędzej wyciągnąć go poza magiczny okręg.
- Budź się, chłopie! - krzyknął Gołąbek bez zająknięcia, co znaczyło że adrenalina krążyła już w żyłach na najwyższych obrotach. Wiaderny nie zostawił mu wyboru. Pozostało tylko rozwiązanie siłowe. A Jackowi brakowało charyzmy, nie muskułów…
- Jula! Wie… Wiejemy! - krzyknął jeszcze, aby zwrócić uwagę Rosjanki. Zakładał, że Amandy siłą wynosić nie trzeba. I tak znalazła się w tym magicznym kręgu tylko z uwagi na Alana.
Gdy tylko Jacek wytaszczył bezwładne ciało kolegi, przerzucił Wiadernego przez plecy. Nie miał pojęcia co się z nim stało. Szok? Paraliż? Nie było czasu na rozważania! Chciał jak najszybciej oddalić się od miejsca zagrożenia. Kierował się na południe, oglądając się za siebie i sprawdzając czy dziewczyny biegną za nim.

Alan w pierwszej chwili poddawał się Jackowi. Czuł się zamroczony. Zdawało się, że nastąpiło w nim jakieś sprzężenie. Energia, którą pozyskał w trakcie snu zdawała się bardzo niekompatybilna z tą, którą wyzwalał Wiesław.
Wiaderny spoglądał, jak Adrian implodował. Zniknął, jak gdyby go nigdy nie było. Pozostawił jednak nienaturalne wypaczenie rzeczywistości, które pojawiło się w jego gardle… i choć gardła już nie było, to Serce El’Driahomy pozostało. Rozrastało się. Teraz macek było coraz więcej, a ich objętość uniemożliwiała dostrzeżenie punktu, z którego się brały. Wszystko wewnątrz Wiadernego gotowało się. Musiał udać się jak najdalej, ale nie był w stanie. Dlatego też pragnął podpalić swoją Kartę. Liczył na to, że osłabi to skumulowane w nim moce Szatana, a to z kolei wyeliminuje sprzężenie zwrotne z El’Driahomą. Nic takiego się nie stało. Alan pewnie zginąłby w tamtym miejscu, ale Jacek zdołał go wyciągnąć na zewnątrz. Julia znajdowała się po jego drugiej stronie. Wcześniej narzekała na Wiadernego, ale nie mogła go zostawić w takiej sytuacji. Poza tym chciała pomóc Gołąbkowi. Nie chciała, żeby wyszło na to, że tylko ona mu pomaga, a ona z kolei stoi zawsze obok. Również chciała przydać się do czegoś. Choć czuła się nieco przytłoczona, zwłaszcza łkającą Aaliyą przyczepioną do niej z drugiej strony.

Wnet Wiaderny poczuł, że odzyskał władzę nad sobą. Mógł dalej działać. Katia spoglądała na niego ciężko. Ona chyba również czuła się osłabiona przez wyrwę w czasoprzestrzeni, którą rozbudził Czartoryski. Nic nie powiedziała. Musieli odpocząć.
- Wszyscy cali? - Ulyanova spojrzała po znajomych.
Miała nadzieję, żę rzeczywiście uda im uciec. A przerażający czarownik Wiesław ich nie zatrzyma.
- Ten debil zniszczy nas wszystkich i cały świat! - z jej oczu potoczyły się łzy.
Miała niemowlę tuż przy sobie i bardziej niż kiedykolwiek wcześniej czuła, że ten świat warty był ochrony. Warty był walki o niego. Sama była zbyt słaba, ale miała nadzieję, że razem uda im się uciec i przetrwać.

Alan ocknął się i zobaczył, że znajduje się w innym miejscu, niż stał wcześniej. Spojrzał pustym wzrokiem na swoich przyjaciół. Powoli zaczęło docierać do niego co się stało. Spuścił głowę, czuł że zawiódł ich, że zawiódł sam siebie. Gdzieś w tle rozgrywał się armageddon, ale jego umysł już tego nie rejestrował, był skupiony na ludziach, na których mu zależało.
- Prze… przepraszam. Próbowałem zostawić was z tym samych…To wszystko mnie przerasta…Wysłałem Mateusza po narzędzia do składzika…chciałem młotkiem walczyć z…
Chłopak roześmiał się rozpaczliwie, w najczarniejszych snach nie przypuszczał, że stanie się świadkiem potworności, z którymi ludzki umysł jest bez żadnych szans. Wzrokiem poszukał Amandy. Była bezpieczna. Gdy wpadł w rozpacz, wydawało mu się, że słyszy jej głos, ale nie był pewien czy to halucynacje. Niczego już nie był pewien.
- Chyba muszę się napić – wyszeptał sam do siebie.
Spojrzał na Jacka, który właśnie chyba uratował mu życie. Nie był pewien czy mu podziękować czy na niego nawrzeszczeć. Nie był pewien czy chce żyć czy umrzeć. Wszystko co sobie wyobrażał rozsypywało mu się między palcami jak ten popiół, z którego powstał płonący smok. Nie widział rozwiązania. Wstał z ziemi, kręciło mu się w głowie.
- Idę do domku – powiedział po czym spojrzał na Katię. Jej widok go rozsierdził, a gniew był orzeźwiający jak kroplówka z glukozą – Pierdolę tą waszą żałosną magię. Jeśli te słowiańskie wiedźmy krwawią tak samo jak wy, sam je rozpierdolę bez tych twoich śmiesznych kart. Jak się uda, masz ściągnąć z nas…z nich klątwę. Przyjdź później i powiedz czy trzymacie tu broń. A jak nie, znajdź mi kogoś kto będzie wiedział. Dostaniesz swoje Pomorze, ale jeśli spróbujesz dotknąć któregoś z moich przyjaciół nie nacieszysz się długo zwycięstwem. Jesteś naszym gospodarzem, więc masz się nimi zająć i być dla nich grzeczna. Nie jesteśmy bydłem ani żadnymi pokemonami, ci ludzie przerastają cię o wieki. I jeszcze jedno. Choćby mi wpakowali do mordy wagon viagry, to i tak gówno będzie z tego rytuału, który wymyślił twój tata a mój niedoszły teść. Na razie się kurwa nie odzywaj bo naprawdę mam zły dzień.
Odwrócił się i ruszył zły w stronę domków a armageddon, który rozgrywał się za jego plecami już go nie interesował.
Niebieskie oczy Amandy rozwarły się szeroko z niezrozumienia. Chwilę błądziła wzrokiem między Alanem a Katią, potem patrzyła na pulchne łapki niemowlaka, które wyciągnięte w jej stronę prosiły o przytulasy. Zerknęła na minę Julii i Jacka, spojrzała za siebie, a na koniec z powrotem na Katię. Nie odezwała się. Chwyciła między kciuk a palec wskazujący tłuściutki policzek bobasa i wymiętoliła go krótko.
- Bądź grzeczna dla cioci Julci i wujka Jacka - posłała dziecku krótki uśmiech, potem przyjaciołom i na koniec gniewne spojrzenie samej Ceyn. Choć była jej wdzięczna za uleczenie nogi Wiadernego, to słowa chłopaka jakoś zgasiły tę wdzięczność.
- Alan, czekaj! - zawołała i podbiegła do blondyna. Początkowo chciała pójść z nim pod rękę, ale trochę się bała jego złości. Zrównała się więc jedynie krokami, nie dotknęła go.
- Mogę… Mogłabym… Mógłbyś mi towarzyszyć? Pewnie chcesz być sam, tylko ja… Trochę się niepokoje i… Mogę z tobą? To co razem widzieliśmy, co się stało i gdy cię nie było, bo ta noga, to wszystko, ja… Nie wiem. Chciałabym być z kimś, kto to zrozumie. Kto mnie zrozumie w tym momencie… - słowa szły jej ciężko, nie potrafiła prawidłowo ich dobrać, choć zwykle szło jej to wyśmienicie. Potrafiła wpływać na ludzi, jednak teraz wyjątkowo nie radziła sobie. Miała jednak nadzieję, że nie zostanie odtrącona. A tego obawiała się wyjątkowo silnie.

Julka zdawała się nie do końca zachwycona z faktu, że zamierzali ją zachować samą z dzieckiem. Po części czuła się jak Maryja. W Jacku widziała Józefa. A mała Aaliyah przypominała jej dzieciątko Jezus. Obawiała się odpowiedzialności, jaką była dziewczynka. Nie wiedziała, czy ją sama udźwignie.
- Katia… - zaczęła.
Chciała przykuć jej uwagę. Widziała, że dziewczyna zdenerwowała się po słowach Alana. Bała się dopuścić do kolejnego konfliktu. Normalnie miałaby na to wyjebane, ale nie teraz, kiedy dosłownie kończył się świat. W tej chwili sprzeczki mogłyby doprowadzić do śmierci. To, że wciąż żyli, było po prostu przedziwnym sukcesem.
- Katia, musimy uciekać - powiedziała. - Musisz się wzmocnić. Sebastian poprosił mnie, żebym cię znalazła. Dał mi swoje karty, ale to dlatego, bo chciał, abyś nauczyła mnie, jak posługiwać się nimi - dodała. - Ya beremenna yego rebenkom - powiedziała po rosyjsku. W ojczystym języku było łatwiej. - Jestem w ciąży… z jego dzieckiem - przetłumaczyła. - Proszę, chroń nas - szepnęła.
To był idealny dobór słów, bo Ceyn kompletnie zapomniała o Wiadernym i Sabotowskiej. Spojrzała w oczy Julii i ujrzała w nich szczerość. Wciąż bała się, że Rosjanka próbowała ją okłamać dla własnych korzyści, ale były sposoby, aby zweryfikować jej słowa. Na razie na pewno nie mogła ich zignorować.
- W porządku - powiedziała. - Zajmę się tobą - mruknęła i zerknęła w górę na niebo. - Nadia będzie musiała sobie poradzić - westchnęła.
Zresztą na nieboskłonie i tak nie było widać feniksa lub czarownicy. Nie znaczyło to wcale, że było bezpiecznie. Wiatr wzmagał się wokół Bramy, którą poszerzył Czartoryski.
- Jacek, jesteś z nami? - Julia zapytała chłopaka. - Chcesz, żebyśmy powiedzieli jej… sam wiesz o czym. O ostatnich słowach Sebastiana?
Chyba miała na myśli chatkę z czerwem. Katia spojrzała z zainteresowaniem na Jacka.

Jacek obserwował do tej pory resztę grupy, skupiając się na wyrównaniu oddechu. Bezwładne ciało Alana nie było zbyt poręcznym ciężarem i dźwiganie go kosztowało sporo wysiłku. Kiedy Julia zadała pytanie, Gołąbek zmrużył oczy. Czujnie spoglądał to na Katię, to znów na Julię. Wahał się. Nie był pewny czy nie lepiej zachować tej informacji dla siebie. Problem w tym, że ostatnie słowa Sebastiana były dość enigmatyczne. Chłopak nie był pewny czy samemu uda mu się skorzystać z przekazanej wiedzy.
- Da - odparł wreszcie twardo. Julia nieco wystawiła go z tym pytaniem. Gdyby odmówił, Katia mogłaby wymusić zeznania swoją magią czy cholera wie czym jeszcze. Równie dobrze mogła po prostu krzyknąć i Gołąbek prawdopodobnie by się złamał. Ładna była i groźnie patrzyła.

Alan chciał tlić w sobie złość, pójść, nachlać się i zasnąć. Kiedy zorientował się, że ktoś się zbliża i próbuje dorównać mu kroku, już otwierał usta by rzucić bladej suce kolejną wiązankę. Ale to nie była Katia tylko Amanda. Zamarł. Miała rozmazany makijaż, była przestraszona, zdezorientowana, zagubiona. Wiedział, że stało się coś strasznego kiedy spał, ale nie zdążył z nią porozmawiać. Chciał jej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, pocieszyć, ale sam w to przecież nie wierzył. Tylko dzięki niej i Jackowi wrócił z miejsca, z którego się nie wraca, chciał ich opuścić, poddał się. Wciąż nie widział rozwiązania z sytuacji i wciąż był załamany swoją bezsilnością. To co powiedział do Adriana było szczere, chciał, żeby się zjednoczyli, ale pierwszy próbował uciec z okrętu. Gdy blondynka do niego mówiła chciał zetrzeć jej łzę z policzka, wyciągnął dłoń, ale zobaczył swoje czarne paznokcie i schował rękę z powrotem, przypominając sobie o umowie. Wolał żeby Amanda trzymała się od niego z daleka, żeby Katia nie zobaczyła, że zależy mu na niej bardziej niż na reszcie jego przyjaciół i nie wykorzystała tego przeciwko niemu. Psychopatka była zdolna do wszystkiego a Wiaderny musiał znów odnaleźć w sobie dawną bezczelność i pewność siebie żeby ją kontrolować i stłamsić. A nie chciał być taki przy Amandzie. Ona mu pokazała, że można inaczej. Inspirowała.
Spojrzał na Katię, która zajęta była swoimi sprawami i o nim zapomniała.
- Chodźmy – powiedział krótko choć chciał powiedzieć więcej. Dużo, dużo więcej.
 
Bardiel jest offline  
Stary 29-01-2021, 19:33   #118
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
WCZEŚNIEJ

- Yyymm - mruknęła Maja, odwracając głowę i przez okno samochodu dostrzegając Martę Wiśniak, która z nieznanych powodów opuściła ambulans. Oznaczało to, że wszyscy uczniowie którzy nim jechali, zostali teraz w miasteczku bez nadzoru żadnego z nauczycieli. Wszyscy, ale bez niej. No cóż, następnym razem.
- Ale skąd mnie znasz? - spytała zdumiona Maja, uważnie przyglądając się dziewczynce.

Dobrawa uśmiechnęła się do starszej dziewczyny.
- Przyśniłaś mi się - odpowiedziała. - Zostałyśmy przyjaciółkami. Bo ja się łatwo zaprzyjaźniam. To dlatego, bo jestem bardzo miła.
Zastanowiła się przez moment. Następnie wsunęła rękę do kieszeni i wyjęła z niej rogalika. Nie był w nic zapakowany. Wyglądał nawet całkiem apetycznie i świeżo, choć na pewno nie był higienicznie przechowywany.
- Chciałabyś się może poczęstować? - zapytała. - Marta woli bardziej ziemniaki, ale ja przepadam bardziej za słodyczami. To mój ostatni rogalik. Możemy podzielić się nim. Tak aby było dla mnie, dla ciebie i dla króliczka. Choć Gniewko nie lubi za bardzo moich wypieków. Bo to ja sama piekłam!

- Króliczki to wolą raczej marchewkę i liście mlecza - odpowiedziała spokojnie Maja, uśmiechając się delikatnie do rozmówczyni.
- Chętnie spróbuję - odpowiedziała na propozycję. Nie po to dziecko zajęło się wypiekami, aby teraz odmawiać mu satysfakcji z pochwalenia się swoim dziełem.
- A skąd znasz Martę? - spytała Maja. Owszem, Perec pogoniła za nieznajomą i ziemniakami, ale skąd Dobrawa o tym wiedziała?

Dziewczynka podała Krawiec wypiek. Rogalik wyglądał bardzo apetycznie, choć drobinki cukru pudru w zdecydowanej większości opadły z niego.
- Marta co roku przyjeżdża tutaj na wakacje - odpowiedziała Dobrawa. - Bardzo lubi wędrować po lesie i już jako dziewczynka dotarła do chatki mojej, Ratusia i babć. Ja wtedy byłam taka malutka! Zaprzyjaźniłyśmy się od razu. Odkąd sięgam pamięcią znałam Martusię. Czasami jest dziwna, na przykład czuje bardzo dziwny apetyt na nasze kartofle. To smaczne kartofle, ale nie są takie słodkie. Jak czekolada. Albo żelki. Ale babcie nie pozwalają mi jeść żelków. Ani niczego, co jest sprzedawane w sklepie. Mówią, że to jest zatrute. Myślisz, że jest zatrute, Maju? - zapytała Dobrawa. - Kupiłabyś mi żelki? - dziewczynka wydęła usta i spojrzała wyczekująco na Krawiec.

Wyjaśnienia Dobrawy zaspokoiły ciekawość Mai i dziewczyna dała się skusić na spróbowanie rogalika własnej roboty.
- Zatrute to może lekka przesada, - zaczęła spokojnie Maja, - ale szkodliwe są na pewno - przyznała. - Są smaczne więc ludzie je kupują, ale szkodzą na zdrowie, zwłaszcza jeśli się zje za dużo na raz - wyjaśniła dziewczynce, podjadając rogalika.
- Możemy się spotkać i pójść na coś słodkiego - obiecała wstępnie, nie widząc w tym nic złego. - Teraz ciężko mi cokolwiek powiedzieć, bo to bardzo zwariowany wieczór, ale jutro przed południem powinniśmy być z klasą na plaży, wtedy będę wiedziała - powiedziała.

- A czy mogłabym pojechać z tobą do waszego ośrodka? - zapytała Dobrawa. - Mogłybyśmy zrobić dziewczyńską imprezę! Taką z gazetami… i rozmawianiem o chłopakach… i z żelkami oraz z czipsami. Na pewno je macie! Albo lody… ale jeśli nie chcesz, abym pojechała z tobą… to zrozumiem. Nie obrażę się - powiedziała i spuściła wzrok, głaszcząc króliczka. - Gniewko też nie. Możesz nas wysadzić gdzieś po drodze… - westchnęła zaniepokojona, że Maja faktycznie podejmie taką decyzję.
Gniewko położył uszka smutno.

- Damy radę - odpowiedziała z uśmiechem Maja, - jeśli nie będziesz mieć potem kłopotów za późny powrót do domu, to spoko, zrobimy imprezkę - dokończyła. Nie wiedziała jakie warunki panują w domu dziewczynki, ale jeśli Dobrawa cieszyła się swobodą i mogła wychodzić, to Maja nie widziała problemów. Przecież nie da dziecku wina i skręta, tylko normalne ludzkie słodycze! Choć z dostępnością lodów może być problem i Maja nie wiedziała jak z żelkami, ale jakiś bufet powinien tam być. Chipsy i M&M’sy z pewnością się znajdą - to drugie Maja sama miała, nawet chyba przy sobie. W ośrodku też nikt nie powinien robić problemów. No co? Gości nie można przyjąć? Zresztą z tego co Maja wiedziała, część klasy i tak już zrobiła sobie wagary na wieczór. Ciche spotkanie w domku, w ośrodku w którym wszyscy powinni być, to przecież nic złego.
- A wiesz, że moja pani nauczycielka nazywa się Królik? - spytała z lekkim uśmiechem, delikatnie wskazując na jadącą z nimi poszkodowaną.

- O, to cudownie! - Dobrawa ucieszyła się. - Ostatnio w okolicy wszystkie króliki padają, Gniewko pozostał jako ostatni. Dobrze, że przynajmniej teraz nie będzie samotny! - zaśmiała się lekko.
Wreszcie dojechali do drogi EuroVelo10. Była to ścieżka pomiędzy lasem i zabudowaniami. Karetka zatrzymała się dalej musieli już pójść pieszo…



NADAL WCZEŚNIEJ, PRZED ATAKIEM
Maja, Feliks, Adam, Łukasz, Olga

- Maja! - krzyknął Feliks. - Co tu robisz? - zapytał. - Jak dobrze, że cię widzę... bałem się, że Marta Wiśniak zmiotła was spod plebanii... tak jak samą plebanię... Ale widzę, że wy... po prostu uciekliście...

Maja nie była pewna o czym dokładnie mówi Feliks. Kto uciekł? Kiedy?
- To Feliks, z naszej klasy - przedstawiła spokojnie kolegę, spoglądając z lekkim uśmiechem na Dobrawę.
- Jakiej plebanii? - rzuciła w jego stronę, nieco zdezorientowana. - Nasz ambulans miał stłuczkę i Pani Królik ucierpiała - wyjaśniła, nieznacznie wskazując dłonią Panią Anię. - Marta opuściła ambulans na miejscu wypadku, choć nie wiem dlaczego, a resztę gdzieś wywiało - zdała krótką relację, mając nadzieję, że to wyjaśni coś Feliksowi.
- To jest Dobrawa. I Gniewko - przedstawiła zarówno dziewczynkę jak i jej królika, - Co jest grane? - spytała w końcu.

Feliks zaniósł się głośnym śmiechem, który zasugerował, że nie był w zbyt dobrym stanie psychicznym. Pokręcił głową i westchnął.
- W skrócie… pamiętasz nasz sen w autobusie? Ten, w którym wszyscy zasnęliśmy? Otóż napotkaliśmy wiedźmy, które go na nas rzuciły. Znajdowały się w plebanii. Wszystkie przy tym zginęły, bo je… zatłukliśmy. Tak. Zatłukliśmy! Ale nie waż się nas oceniać! - Feliks powiedział dość agresywnie, po czym westchnął i złagodniał. - Proszę. To było konieczne.
Następnie pokręcił głową. Przeniósł wzrok na Dobrawę oraz Gniewka. Dziewczynka wyskoczyła dopiero po chwili z karetki. Była mała i słodka. Trzymała w dłoniach uroczego, puchatego, białego króliczka.
- A jeżeli ta mała jest słowiańską wiedźmą, to ją też trzeba zabić - Feliks dodał z mordem w oczach.
Bez wątpienia nie był w zbyt dobrym stanie psychicznym.
- Ej no, wyluzuj - rzuciła Maja. Cokolwiek zrobili z pewnością mieli ku temu dobre powody i jak dla niej wcale nie musieli się z tego tłumaczyć. Ale dziewczynka była w porządku.
Dobrawa rozpłakała się i uczepiła Krawiec, a ta objęła ją delikatnie ręką.
- Maju! - krzyknęła. - To twoi przyjaciele? Nie podobają mi się… - jęknęła.
No cóż. Trudno, żeby mieli jej się podobać, skoro wyraźnie deklarowali chęć zabicia jej...
- Nie bój się, on tylko tak żartował - Maja starała się uspokoić zarówno dziecko, jak i samą siebie.
Nie mógł przyjąć do wiadomości że jego ukochany chce zabić dziecko, krzywda dzieci była czymś na co nie mógł się zgodzić ale nie mógł też odmówić racji argumentom Felka uciekł więc od przykrej rzeczywistości w świat absurdu.
- It’s the Rabbit of Caerbannog! - Krzyknął Adam naśladując głos Johna Cleese - Olga szykuj święty granat ręczny z Antiochii! - Dodał z szaleństwem w oczach, oraz głosie najwyraźniej będąc zupełnie poważnym i w niezbyt dobrym stanie emocjonalnym podobnie jak Feliks.
- To była dobra scena - przyznała Maja. - To z takiego filmu - wyjaśniła dziewczynce.

- Odpieldol se slowianska kulwo od mojej Mai! - zaryczała Olga z nienawiścią w oczach na widok znajomej ślicznej, małej dziewczynki. Dzieci… Dzieci kurwa są najgorsze...
- To ty byłaś przed kościołem! - Łukasz przypomniał sobie tą dziewczynkę - gdzie jest ten drugi?! - Łukasz nie zamierzał do niej mówić jak do małego dziecka.
- Maju, Maju! - dziewczynka po prostu rozpłakała się, ciągnąc Krawiec za rękaw. - Boję się! Uratuj mnie… Czemu oni na mnie krzyczą?! Boję się!
Gniewko również zakwilił.
Maja kucnęła lekko, aby znaleźć się niżej, twarzą w twarz na poziomie dziewczynki, nadal wspierając ją moralnie przyjacielskim ramieniem.
- Spokojnie Dobrawo, myśmy mieli wypadek i bardzo szalony dzień - pospieszyła z wyjaśnieniem - ale teraz zjemy sobie coś słodkiego, mam takie czekoladki i może jakieś żelki znajdziemy - Maja starała się uspokoić dziewczynkę, nie rozumiejąc co wstąpiło w jej kolegów.
- Maja, nie wierz jej, w Rowach nie możemy nikomu ufać! - wybuchnął Łukasz - autobus nie miał wypadku ot tak sobie, karetka też nie!
- Majka oni zabili Piotrka! Uciekaj! - dorzuciła Olga.
- “RUN AWAY! RUN AWAY!” - Dorzucił Adam wciąż cytując legendarny skecz Monty Pytona.

Maja doceniała próby Adama i jego parodiowanie sytuacji, ale pozostali traktowali to wszystko zbyt poważnie.
- Ludzie spokój, bez krzyków, po co tak straszycie - powiedziała, stając w obronie dziecka i starając się uspokoić wszystkich. - Ktoś celowo spowodował oba wypadki? Jak? - spytała spokojnie i z wyraźnym sceptycyzmem. - Zaraz, Piotrek nie żyje? Serio? - wyrwało jej się, bo to było już całkiem nie na miejscu.
- Co się stało? - spytała, licząc na normalną ludzką rozmowę.

 
Mekow jest offline  
Stary 30-01-2021, 14:48   #119
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Po śmierci pani Ani - przy karetce.

Łukasza lekko zamurowało. Idąc do ośrodka spodziewał się pentagramów, ogni piekielnych, ale na pewno nie Czarnego konia przecinającego ludzi na pół! Momentalnie zapomniał o swoim plecaku, nie było w nim nic, co by mu pomogło w walce z tym czymś. Czyżby znowu, co poganie, co te wiedźmy? Poklepał się po kieszeniach, Łzy Marty - Anioła były na swoim miejscu, tylko jak ich użyć. Drugą ręką wyjął scyzoryk i otworzył ostrze. Stosunek wielkości Łukasza ze scyzorykiem do jeźdźca na koniu był jak pigmeja do zawodnika sumo. A stosunek sił Zielińskiego do napastnika? Ta różnica była jeszcze większa...
-, Co powiecie na kradzież karetki i jazdę do ośrodka? I to biegiem.
- Biegnijcie! Ja spróbuje go spowolnic. - Powiedziała Olga wyjmując kilogram soli i usypala wokół siebie krąg. Wygrzebała krucyfiks z plecaka. Zamknęła oczy modląc się.
- Panie Boze prose pomoz mi uratowac kolegow i skopac tylek zlu. Oddaje Tobie swoje zycie. Amen. - Powiedziała i wyciągnęła z plecaka butelkę po ludwiku z woda święconą. Odbezpieczył plastikowy Dziubek. Była gotowa na ostateczne starcie z końskim przeznaczenie.
Otworzyła oczy.
- No dawaj ogieze!
- Rozbiłem się dzisiaj dwa razy, nie wsiadam do pojazdu mechanicznego, bo, te kurwy chyba rzuciły klątwę na wszystko, co jest nie z czasów króla ćwieczka! Zresztą Koń i tak by pewnie dogonił i rozczłonkował ambulans - Powiedział Adam puścił dłoń Feliksa i zaczął przedstawienie.

Łukasz chwilę się zawahał, nie wierzył w powodzenie Olgi, a Adam…
Ringing of Division Bell has begun
Zmienił Plan:
- Olga! Jestem z tobą! - Rozejrzał się za jeźdźcem i za tą cholerną dziewczynką. Czy to pod wpływem impulsu, a może wpływ i zdecydowanie Olgi sprawiły, że i Łukasz poczuł zew krwi? Skoro zabicie wiedźm ich czasowo uratowało, to może… popatrzył na królika i mocniej ścisnął scyzoryk. Jak to jest jakiś pogański bożek, to nie będzie miał łatwo?

Przy czym Łukasz nigdy nikogo nie zaszlachtował.
- Olga, daj tą wodę - zamierzał jeszcze skropić nią scyzoryk. Ale czy to pomoże?

Olga rzuciła butelkę po ludwiku
- Palec Marty tez chcesz? - Zapytała dla pewności.

-, Co do?! - Wyrwało się Mai, na widok tego, co zrobił jakiś szaleniec na koniu. Zupełnie nie było czasu na myślenie o tym, ale to nawet lepiej, może przynajmniej obejdzie się bez psychiatry.
Krawiec w przeciwieństwie do reszty nie planowała niczego i tylko zareagowała na nową sytuację. Z Dobrawą w ramionach przeniosła się w bok, stojąc tuż obok ambulansu i używając samochodu, jako osłony przed jeźdźcem. Musiała tylko trzymać się i Dobrawę tak, aby auto stało między nimi i napastnikiem, a powinny być względnie bezpieczne.
- Dzwońcie po policję! - Rzuciła ogólnie, nie wiedząc, do kogo konkretnie miałaby się teraz zwrócić o pomoc.
- Nie, daj wodę - Łukasz polał przez dziubek ostrze i oddał butelkę - a policja.... Na nich bym nie liczył.

Po ataku na panią Anię koń stanął dęba. Głośno zarżał. Kaptur zsunął się z twarzy jeźdźca. Wnet wszyscy ujrzeli nastolatka, którego mniej lub bardziej kojarzyli sprzed Plebanii. Ratsław, choć chyba tylko Olga znała jego imię. Zdawał się jednak jakiś inny. Wokół niego była zupełnie inna aura nie z tej ziemi. Ciężko było powiedzieć, z czym mogła być związana. Zdawała się gorąca, gęsta… Wzywała ich krew, poruszała osoczem w ich ciałach. Tuż po zabiciu pani Ani Ratsław odjechał prosto w drzewa. Dobrawa - teraz już wolna - przytuliła się do Mai.
- Mój brat mnie uratował przed wstrętną satanistką! - Powiedziała do dziewczyny. - Maju, uciekajmy do obozu. Tam Ratsław do nas dołączy.
Tymczasem z mroku wychynął Jeździec.
Ruszył prosto na Olgę, ale wyminął ją. Może nie chciał zabijać dziewczyny, choć zdawało się to mało prawdopodobne, gdyż z Anią nie miał takiego problemu. Czyżby krąg soli pomógł? Albo krucyfiks? Ominął również Adama. Ruszył na Łukasza. Czarna lanca była w niego wycelowana. Łukaszowi udało się odtrącić ostrze swoim sztyletem, owinął również biczem ramię Ratsława. Ten syknął, ale nie zraniło go to. Woda święcona najwyraźniej była zbyt słaba… Impet odrzucił Zielińskiego na bok. Uderzył boleśnie o ziemię. Jego głowa walnęła o kamień. Przeżył, ale poczuł potężne zawroty głowy. Potrzebował sekundy, zanim odzyskał władzę nad sobą.
Maja tymczasem nie dowierzała własnym oczom i uszom.

Tymczasem Ratsław ponownie zniknął pośród lasu…
- O Jezuuu - Łukasz jęknął. Przed sobą widział światło latarni. Przed sobą? Obrócił głowę - Ała - rękę pomacał głowę. Leżał na ziemi… żył…, ale to się mogło zmienić. Ostrożnie obrócił się na brzuch, potem na kolana i opierając się o słupek barierki powoli wstał, najpierw niepewnie, potem, jako tako stabilnie. Lekkim slalomem przeszedł do karetki, lekko nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na tą małą kurwę:
- Brat ty jędzo?
- To mój brat! - Odkrzyknęła Dobrawa. - I lepiej uważaj! Bo jak mi zrobisz krzywdę, tak jak twoja mistrzyni chciała, to też ci zrobi kuku - dodała.
Następnie schowała się za Maję.
-Kogo nazywas satanistka Ty maly kulwisonie! - Warknęła Olga, ale póki, co nie wylazła z kręgu. Dobry krag nie jest zły.
-Zaatakowaliscie Piotrka jak biedak chcial sie odlac! Splugawilscie kosciól czarcie syny. - Dziewczyna splunęła krwią.
- Olga, to nie pomoże - Maja zaapelowała o spokój. Odwróciła się do dziewczynki i kucnęła, aby spojrzeć jej w oczy.
- Dobrawo, nikt tutaj nie chce cię skrzywdzić - zapewniła. Miała dodać, że pani Królik też nie chciała, ale uznała, że lepiej nie wykładać wszystkiego na raz.

- Haha moc Broadwayu i Boga BITCH! Suck on that! - Adam krzyknął za chłopakiem.

Po chwili podszedł w kierunku karetki chciał wskoczyć do środka i poszukać jakiegoś żelu powinni mieć coś co używają przy defibrylacji a przy braku pewności czy dostatnie swój bagaż będzie potrzebował czegoś do realizacji planów z Feliksem… Nie jeszcze nie teraz! Wciąż byli w niebezpieczeństwie! Zanim zaczął szabrować karetkę odezwał się do młodej
- Słuchaj dzieciaku jak ci tam było? Dobrawa? Wiem, że jesteś jakoś powiązana z tą magią pogańską, ale nie chce robić krzywdy dzieciom, więc mnie nie zmuszaj dobra? Nie zamierzam ci grozić, ale jeśli twój królik rzuci mi się do gardła albo, jeżeli ty zaczniesz świecić oczami i wyciągać magiczne laleczki paraliżujące będę musiał się bronić jasne? - Próbował spokojnie tłumaczyć dziecku.
- Wypraliście mózg mojej dobrej koleżance Marcie nie chce żeby jej się coś stało, ale skoro jest szczęśliwa żrąc ziemniaki na potęgę i pokonując cukrzycę dzięki mocy waszego bóstwa to nie będę stawał na przeszkodzie jej szczęściu, choć odbieracie ją rodzinie kocha, co nie jest miłe, ale jest prawie dorosła niech robi, co chce… Dobrawo chce cię puścić wolno żebyś przekazała ode mnie bratu informacje zgoda? Tak naprawdę, nie wiemy, co się tutaj dzieje my nie jesteśmy Satanistami Cyan to tylko mój nauczyciel historii z mojego liceum to, co się stało z tymi waszymi Babami to przykry wypadek jak wjechaliśmy do Rowów to dopadły nas koszmary mnie doprowadzały do szaleństwa prawie, próbowałem wyjechać z Rowów, ale rzucili na nas klątwę, że nie możemy stąd odejść… Słuchaj nie chciałem robić krzywdy twoim babkom, ale oszalałem przez waszą magię, jedną zabił przypadek, drugą zabił Anioł osoba, która sprowadziła Anioła już nie żyje, podobnie jak mój kolega, ale ja nie mam z twoim bratem ani z twoim bożkiem kosy! Nie dołączę się do waszej sekty, bo nie lubię ludowych klimatów, ale chce żebyście sobie żyli, bo Marta Perc was potrzebuje żeby być szczęśliwą jasne? Ja po prostu chcę pójść do tego jebanego obozu i zmusić historyka żeby zdjął z nas jebaną klątwę jasne mała? Jeżeli twój brat chce mordować historyka to droga wolna! Szkoda, trochę, bo przystojny chłopak zaprosiłbym go na kawę, ale w sumie mam narzeczonego… W każdym razie przekaż mu dzieciaku, że nie mam nic do niego to, co stało się na Plebanii było tragedią. Jeżeli dacie radę zdjąć tą cholerną klątwę to jeszcze dzisiaj wyjdę z waszych Jebanych Rowów na piechotę i więcej mnie tutaj nie zobaczycie wrócę sobie do Ameryki a w czcicie wasze Bożki przedchrześcijańskie po krzakach nic mi do tego róbcie, co was czyni szczęśliwymi mała! - Zakończył z uśmiechem

Dobrawa zamrugała kilka razy. To było dużo słów. Wychynęła zza Mai.
- Masz ładne włosy - powiedziała. - Takie kolorowe. Mogę dotknąć? - Zapytała.
- Możesz, jeżeli obiecasz mi na Trójgłowa, że nie chcesz mi wyrwać włosów żeby potem rzucić na mnie klątwę?
Feliks zerknął na Łukasza, który nie bał się podejść do dziewczynki.
- Trzymaj się stary - szepnął. - Ten jeździec pewnie zaraz wróci… - zawiesił głos.
Słysząc jednak słowa Adama, zerknął w jego stronę.
- Masz narzeczonego…? - Zawiesił głos.
Dobrawa pokręciła głową na słowa Adama.
- Nie, po prostu wyglądasz jak tęcza - uśmiechnęła się lekko do Wakfielda
Adam uśmiechnął się i ukucnął przy dziewczynce i pozwolił się pogłaskać.
- Widzisz zaufam ci nie musimy być wrogami wszyscy coś dzisiaj straciliśmy chyba przez Cyjanów?
Uśmiechnął się do Feliksa.
- Too soon or too much ? Wolisz fuckbuddies? Wybacz, Feliks, ale zaraz możemy umrzeć rozumiem, jeżeli nie chcesz etykiet i do niczego cię nie będę zmuszać, ale po tym, co mi powiedziałeś nasz status publiczny chyba nie jest taki ważny? Szczególnie, że i tak nie będziesz dillował, kuuu…- Chciał przekląć, ale doszedł do wniosku, że już dość naprzeklinał przy dziecku, więc w ostatniej chwili zmienił słowo - Kurka Wodna za dużo gadam masz jakieś Valium czy coś na wyciszenie? Albo ty ratownik! Weźcie mi coś dajcie, bo zwariuję...

- Żadnego Valium - odpowiedział Feliks. - Musisz być w pełni przytomny, inaczej będzie nam dużo ciężej… Nie będę mógł zaopiekować się tobą, jeśli po drodze zaśniesz i stoczysz się do rowu… i nie, to nie miał być żart w związku z tym, że jesteśmy w Rowach - przewrócił oczami. - Po prostu, jeśli masz odwagę, żeby przy innych nazywać mnie swoim narzeczonym, to powinieneś również ją mieć, aby po poprosić mnie o bycie twoim mężem. Nie w ten sposób wyobrażałem sobie moje zaręczyny - mruknął pod nosem.
Ratownik leżał nieprzytomny w kałuży moczu. Chyba widok pani Ani kompletnie zmiótł go psychicznie. A w każdym razie widok jej śmierci.
- Felix Darling I don’t want to get totally hammered just a little something, something, to Take the edge off… Serio, tam na Plebanii mało nie uciekłem w las, czuje, że odpływam, dobrze wiesz, że nie jestem stabilny psychicznie, not throwing stones Sweetie but you did not help, cały czas czuje, że moja psychika zaraz się roztrzaska, jeżeli czegoś nie wezmę stracę rozum i albo zacznę zabijać albo ucieknę w las i do końca życia będę robił komedie Del Arte dla wiewiórek! Ten słowotok, to też jeden z objawów, dwa razy wydawało mi się, że jestem na scenie, odklejam się od rzeczywistości I need help STAT!- Powiedział a w jego oczach można było zobaczyć Paniczny strach.
Tymczasem Dobrawa również się odezwała.
- Gdybyście nie byli satanistami, to, dlaczego zniszczyliście naszą barierę! - Powiedziała dziewczynka i wydęła usta. - Bez was żaden satanista nie byłby w stanie nigdy trafić na nasze pomorskie ziemie! - Spojrzała oceniająco na Adama i wyciągnęła rękę. Chyba chciała go popatać po głowie, nawet, jeśli gniewnie.
Adam podsunął jej swoją głowę. Dziewczynka wreszcie je pogłaskała. Spojrzała na swoją dłoń, ale z żalem spostrzegła, że nie pozostały na niej tęczowe drobinki. Następnie przeniosła wzrok na Maję. I Olgę. One też miały takie piękne, kolorowe włosy.
- Też takie chce - mruknęła pod nosem.
- Dobrawo przysięgam ci na moją nieśmiertelną duszę, moje tęczowe włosy i co tylko jeszcze chcesz, że nie mam zielonego pojęcia, o czym, mówisz! Jesteśmy uczniami liceum Św. Jana Chrzciciela mieliśmy tu przyjechać na wycieczkę szkolną. Kiedy wjechaliśmy na teren Rowów zaatakowała nas wasza magia a jak chciałem się stąd wynieść okazało się, że zabije nas klątwa na tych kartach - Wyciągnął swoją kartę Losu żeby jej pokazać?

Dobrawa wydęła usta.
- Od wieków prawdziwie wierząca osoba innego wyznania nie mogła wejść na teren Pomorza - powiedziała. - Nie mieliśmy tu nigdy żadnych Ceynów, żadnych satanistów - dodała dziewczynka. - Ale to wy i przez wasz autobus bariera runęła. Babcia mi to wyjaśniała, ale ja to słabo rozumiem. Marta lepiej wyjaśniłaby wszystko - mruknęła pod nosem. - Chodziło coś o to, że taka mieszanka osób najróżniejszych, najmocniejszych wyznań wbiła się klinem w miejscowość i udało jej się naruszyć porządek Trzygłowa. W kupie siła - dodała. - Babcia dodała, że to niemożliwe, aby przypadkiem był taki skład autobusu. Żeby tyle różnych, wręcz idealnie dobranych osobowości znalazło się w jednym miejscu i czasie. I to akurat w naszych Rowach! Ciężko uwierzyć, że nie zgodziliście się na plan Satanistów! Musieli wyszukać takie potężne jednostki jak wy. Nie uwierzę, że zrobili to bez waszej zgody. I niczego nie zauważyliście - dziewczynka wydęła usta.
- Te twoje babcie też nas chciały zabić bez naszej zgody. Jest tak samo zła jak twój cholerny brak i te jędze! - Dopiero teraz Łukasz zauważył, że dłoń, którą wcześniej dotykał czachy ma we krwi. Dotknął ponownie, chyba już przestawało krwawić - Ała.
-, Kiedy chciały was zabić? - Zapytała dziewczynka. - Poza tym to wy nas najechaliście. Nie odwrotnie.
- No to mówię ci, że my nikogo nie najechaliśmy! To miała być wycieczka szkolna! Jeżeli faktycznie nas dobrali do jakiś satanistycznej orgii to nic o tym nie uprzedzali - Powiedział Adam i zaczął się zastanawiać, że w sumie satanistyczna orgia to nie najgorszy pomysł… Nie chcąc dostać wzwodu przy dziecku porzucił te rozmyślania i znów zaczął gadać:

- Dobrawo, czy gdybym był Satanistą to czy uratowałby mnie anioł? Czy modliłbym się do Boga, który jest wrogiem szatana?
- To niewiele lepiej - odpowiedziała Dobrawa. - Ratsław mówi, że Chrześcijaństwo zniszczyło Polskę w 966 roku, a ja mu wierzę. Bóg, Szatan, jeden pies - powiedziała i wydęła usta. - Jak jesteście skoliga… skoli… jak jesteście przyjaciółmi i z jednym, i z drugim, to podwójnie źle! - Dziewczynka zdawała się na skraju płaczu.
- Skoligaceni, czyli złączeni, połączeni w jakimś związku chyba tak to się mówi? Słuchaj przed przyjazdem tutaj ja byłem ateistą. Nie wierzyłem w żadne religie, no, ale jak twoja Babcia dosłownie wydusiła ze mnie duszę, przybył Anioł żeby mi tą duszę wrócić do ciała to się zaczyna wierzyć. Wybacz mi, ale mnie nie obchodzi Polska i jej los. Szczerze mówiąc, nienawidzę tego kraju i tej całej chłopsko - wiejskiej stylówy. Nie dołączę do waszej sekty, ale nie chce być waszym wrogiem, bo Marta Perc to moja dobra koleżanka, jest najwyraźniej z wami szczęśliwa, a ja chcę żeby była szczęśliwa. Twój brat jest przystojny a z ciebie miłe dziecko nie zamierzałem cię najeżdżać ani psuć twojej bariery ktoś mnie wykorzystał. - Próbował wyjaśnić.

- Felek, Sinnerman, grajku na tamburynie, odpal jakieś towar na wyciszenie, bo za dużo gadam - Potrząsnął głową i parsknął jak koń. Spróbował skupić się na zgubionym wątku podstawił kartę tarota przed twarz Dobrawy.
- Te karty zobaczyliśmy, dopiero jak próbowaliśmy wyjechać z Rowów w tej karetce, koperty, w których nam je dano zapłonęły magicznym ogniem i nagle zrozumiałem jakoś podświadomie, że jeżeli nie wrócimy do Rowów to umrę. Mówisz, że silne osobowości są potrzebne? Cóż, to by tłumaczyło, dlaczego Cyan został nauczycielem w liceum ciężko znaleźć kogoś z wyraźniejszymi osobowościami niż hałastra w naszej budzie! - Roześmiał się.

Miał wrażenie, że zdecydowanie za dużo gada, niech się inni wypowiedzą, bo chyba był zbyt intensywny dla małej (Jak zresztą zawsze i dla wszystkich) wskoczył, więc do wnętrza karetki szukać żelu i jakiś środków na uspokojenie, jeżeli przy okazji uda mu się rozszabrować jakieś leki, kurtki, opatrunki czy te ostre narzędzia, co uszkodziły Panią Anię podczas powrotu do Rowów to też weźmie. Chuj wie, co się może przydać tej szalonej nocy
“Seksu z księdzem nie, dragów nie, uspokajaczy też nie! Serafin mi świadkiem, że przez tego Felka oszaleję! Pies ogrodnika! ” - Narzekał w myślach Wakefield.

Olga słuchała i uszom nie wierzyła.
- Splugawiliscie kosciół poganskie satany i pzysla za to kara, proste jak but. A teraz z laski swojej spadajcie do wasych zawsonych nor lizac rany. My idziemy zabic ludzi od kart. Ludzi ktorzy nas tu uwiezili, powyrzynamy ich wsystkich z boska pomoca. Bo jestesmy jak ci piepseni swieci. Amen! - Powiedziała twardo Olga obserwując las i karetkę. Koń mógł wrócić w każdej chwili muszą być na to gotowi.

Wnet pogańska muzyka zrobiła się głośniejsza. Coś zaszumiało w leśnej gęstwinie. Tętent kopyt. Miarodajny, rytmiczny. Przypominał wskazówki zegara, które nieubłaganie podążały po tarczy. Aby dotrzeć do ostatecznej godziny. Ostatniej sekundy wszystkich zebranych…
Ratsław ruszył na Olgę, jednak na drodze stanął mu Feliks.
- Nie pozwolę ci! - Wrzasnął gniewnie.
Ale nie miał, co dokładnie zrobić, w jaki sposób zatrzymać jeźdźca. Ten wbił lancę boleśnie w jego ramię. Popłynęła struga krwi. Następnie przejechał dalej i dziabnął w bok Maję.
Dobrawa stała oniemiała. Nie chciała, nie spodziewała się tego.
- Ratsław?! - Zapytała. - Przestań, Ratsław!
Ale ten zniknął pomiędzy drzewami…
Choć zdawało się, że wnet powróci.
- Adam, opatrunki! - Krzyknął Trzebiński. - Ambulans! Błagam!
Wykrwawiał się.
- Nie, nie, nie - Dobrawa kręciła głową.
 
Brilchan jest offline  
Stary 01-02-2021, 13:48   #120
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Ostatni fragment z docka przed ośrodkiem słowianie z rundy 9

Po trzecim ataku czarnego Jeźdźca

- Ała!
- Wyrwało się Mai, po tym jak ją uderzono. Niestety zawiodła się na osłonie, jaką miał jej zapewnić samochód. Cios może i był dzięki niemu lżejszy, ale i tak bolało. Dziewczyna skrzywiła się w grymasie niezadowolenia, a jej oczy zalśniły od łez.
- Chodźmy wszyscy do ośrodka, szybko! - Rzuciła Maja, starając się zignorować ból w boku.
Cokolwiek się działo ogólnie, mogli do tego dochodzić w bezpiecznych warunkach, a nie tutaj! Owszem, Dobrawa już to wcześniej zaproponowała, ale potem dziewczynka wdała się w dyskusję i w końcu zostali na miejscu. Szkoda. A to, że świr na koniu był jej bratem niewiele zmieniało - atakował ich grupę chaotycznie i mógł zrobić krzywdę nawet własnej siostrze.

Adam chwycił wszystko, co wpadło mu w ręce mogło służyć do tamowania krwawienia bandaże, opatrunki uciskowe wodę utlenioną dopadł do Trzebińskiego i spróbował gęsto zawiązać ranę, aby nie leciała krew.
- No, No, no NO DARLING! I love you! You owe me several orgasms! You are my happiness! And yes I want to marry you someday! But you need to live! Even if you hate me your sister needs you ! Yes she will get the money and hopefully get better but she needs her older brother with her to be happy…. So no more heroic shit alright? I need you Felix and I love you. I need to see where this takes us it’s so new to me… - Mówił po angielsku z paniki wrócił do języka ojczystego. Do jego oczu napłynęły łzy cały czas starał się opatrzyć Trzebińskiego. Zupełnie się nie znał, co nie przeszkodzi mu spróbować, ale znał się na wpływaniu na ludzi i zamierzał z tego skorzystać jak nigdy wcześniej, zamierzał grozić:

- MARTO PERC, JEŻELI TAM JESTEŚ NATYCHMIAST WYJDŹ I POMÓŻ MU! To jest miłość mojego życia! Jeżeli chcesz służyć pogańskiemu bóstwo, które uleczyło twoją cukrzycę to proszę bardzo! Ale nie odbieraj mi mojej miłości! Jesteś romantyczką dobrze wiesz, że to uczucie to jedyne dobro i światło w moim życiu, więc wyłaź z tym swoim magicznym ziemniakiem i go uratuj! Jeżeli nasza przyjaźń COKOLWIEK DLA CIEBIE ZNACZYŁA! - Krzyknął pełnym rozpaczy głosem nie przerywając zabiegów leczniczych. Nie ufał jednak Marcie, bo wyprali jej mózg zwrócił się do dziecka.

- Dobrawo, to, co mówiłem jest Prawdą. Nie jestem waszym wrogiem, Cyjany wykiwały mnie i nie mam nic do was, ale jeżeli masz jakąkolwiek cząstkę mocy to lepiej ją przywołaj żeby pomóc mojemu chłopcu, bo jeśli on zginie przez twojego brata to przysięgam, że zrobicie sobie we mnie wroga! Nie chce krzywdzić dzieci, bo sam zostałem skrzywdzony, jako dziecko, ale jeżeli Feliks zginie tu i teraz to przysięgam na popłuczyny Słowiańskiej krwi w moich żyłach, że przestaniesz w moich oczach być dzieckiem a zostaniesz trupem jasne?!! - W jego oczach czaiła się prawdziwa furia szaleńca była jeszcze jedna osoba, do której potrzebował się zwrócić.

- SŁYSZYSZ MNIE RATOSŁAWIE?!!
Szczurze jeden! Jeżeli miłość mojego życia zginie tutaj to zatęsknisz za świętą inkwizycją i Pogromami z czasów Mieszka Pierwszego! Nie mam nic do ciebie ani twojego Bożka Trójgłowa to, co zdarzyło się na Plebanii to w dużej mierze nieszczęśliwy zbieg okoliczności, jedną babkę zabił kominek podczas szamotaniny, drugą Anioł a trzeciej Olga poderżnęła gardło! Zrobiliśmy to przypadkiem! Ale jeżeli tutaj zginie miłość mojego życie to całe moje życie poświęcę na zniszczenie Pomorza i kultu Trójgłowa! Możesz zostawić mnie i moich przyjaciół w spokoju i uratować mojego chłopca i pozwolić nam rozprawić się z Satanistami za to, że nas użyli, bo całe życie mnie ktoś wykorzystuje i mam tego dość! Ale jeżeli mój Feliks tutaj zginę przysięgam ci, że całe Pomorze stanie się betonową pustynią! Zatruje środowisko, zniszczę lasy, wyleje olej do morza! Zabetonuje wszystko i upewnię się, że Trójgłów zostanie zapomniany! NIE CHCESZ MIEĆ WE MNIE WROGA! NIE ODBIERAJ MI MOJEJ MIŁOŚCI! - Krzyczał.

Łukasz zdążył się uchylić przed atakiem, ale nie zdążył ponownie zaatakować. Widząc ranną Maję i rannego Feliksa podskoczył do leżącego sanitariusza. Jak się cuci ludzi? Po upadku na kamień miał mały mętlik w głowie.
- Jedziemy do ośrodka! - Strzelił sanitariusza po twarzy z plaskacza.
Chlast!
Skoro Lanosem ojca potrafił jeździć, to i z karetką sobie poradzi.
Ratownik się nie budził, jednak Zieliński znalazł kluczyki w kieszeni mężczyzny. Rzeczywiście mógł spróbować zapalić samochód.
- Szybko! - Powiedział Feliks, oddychając głęboko.
Bardzo bolało go ramię. Na szczęście Wakefield zdołał pospiesznie go opatrzyć i zatamować krwawienie. Wskoczył do karetki i spojrzał na Adama, który był wciąż na zewnątrz.
- To nie czas na krzyki i groźby! - Rzucił do Wakfielda. - Musimy stąd zniknąć, zanim znów zregeneruje się. Pomóż Mai, ona też krwawi z boku!

Dobrawa puściła Gniewka, który o dziwo nie uciekł. Króliczek spokojnie sobie siedział, jak gdyby nic się nie działo. Jego białe futro barwiło się na szkarłat z powodu krwi pani Ani. Ta coraz bardziej śmierdziała, kiedy nieczystości wylewały się z jej rozprutych jelit.
- Mogę spróbować kupić wam trochę czasu - powiedziała i spojrzała z żalem na Maję. Nie chciała, aby jej nowo przyjaciółka zginęła z rąk Ratsława. - Ale to wtedy, jak mi obiecacie, że pomożecie mi zniszczyć złych Cyjanków - powiedziała.
Chyba określenie Adama na Ceynów spodobało jej się.

- Przekaż twojemu szalonemu bratu Szczurosławowi wszystko, co ci powiedziałem niech prześle do nas Martę z odpowiedzią. Nie mogę nic obiecać dopóki nie będzie gwarancji, że po tym, jak załatwimy Cyjanków i tak nas zabijecie albo zostawicie z klątwą tych kart- Odpowiedział Addamus i spróbował wziąć Maje pod ramię i pomóc jej wsiąść do karetki tak jak chciał Felek. Stała obok niej, więc łatwo sprawił, że dziewczyna szybko znalazła się w pojeździe.
Wcześniej Maja czuła tylko ból w boku i nic więcej, ale teraz sącząca się z rany krew dała o sobie znać. Łzy zniekształcały jej wizje, ale miała świadomość tego, co się dzieje.
- Dobrawo - załkała z żalem, gdyż zupełnie inaczej miał wyglądać ich wieczór. M&M, żelki, cola i jakaś muzyka - przyjacielski relaks po ciężkim dniu, a nie... Rozwinięcie nieszczęść do rangi horroru.
Trzebiński spojrzał na Adama.
- Słuchaj… ja się boję - szepnął. - Mam wrażenie, że zaraz umrę. Ja nie chcę pertraktować z nimi. Ja chcę przeżyć… Ty… nie czułeś tego, co ja, kiedy ugodziła we mnie lanca tego jeźdźcy. Chyba nie jesteśmy w pozycji, w której moglibyśmy wymagać od kogoś jakiejkolwiek gwarancji… - rozkaszlał się.
- I won't let, you die even if I will have to sell my fucking soul Or join the Mazowsze dance group - Powiedział Adam, druga opcja wydawała mu się straszniejsza. Zakładał, że wiejski dzieciak nie zna angielskiego - Obiecuję ich osłabić, jeżeli oprócz kupienia nam czasu, upewnisz się, że on nie umrze - Wskazał na Feliksa - Jeżeli on przeżyje mogę niszczyć, kogo chcesz - Odpowiedział Dobrawie już z wnętrza karetki.
- Wszyscy do środka! - Łukasz sam wskoczył do kabiny na miejsce kierowcy z zamiarem odpalenia i ucieczki do ośrodka. Tam będą mogli liczyć na resztę. Chyba, nie był pewny czy im reszta współklasowiczów uwierzy.

Felik ją zasłonił… Dlaczego?
-Kurwa… Feliks… - jęknęła Olga przeniosła wzrok na dziewczynkę? Podeszła do niej z nożem.
-Powiedz bratu ze cie skzywdze, jak nie przestanie. Chce zabijac satanistów ne was, ale on nas tu zazyna. A ja muse zabic satanistow żeby pomoc rescie. – Stanęła za plecami dziewczynki. Przed jej twarz wyciągając nóż.
-Kzyc! – Zażądała. Spojrzała na resztę.
-Uciekajcie!

Adam spróbował zamknąć drzwi karetki potem przywarł do Feliksa w uścisku. Gdyby nie jego świeża rana ścisnąłby mocniej, starał się być delikatny zaczął gorączkowo szeptać mu do ucha-
Ona chce zostać męczennicą, nie puszczę cię, nie pozwolę żebyś odszedł, ochronię cię przed światem, będę twoją tarczą, jestem cały twój w każdym sensie! Nie pozwolę żeby cię ktokolwiek tutaj skrzywdził. Musisz żyć dla Esterki! Masz kogoś, kto cię potrzebuję, jesteś wartościowy, ja jestem tylko śmieciem używanym przez wszystkich, ale chcę cię ochronić. Jesteś bezpieczny w moich silnych męskich ramionach, nikt cię już nie skrzywdzi… - Szeptał Wakefield - Kowalski do ucha Feliksa , wtulając policzek w zagłębienie szyi drugiego chłopca a z jego oczu leciały gorące łzy.
 
Brilchan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172