Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2021, 01:36   #39
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 04 - 2525.XII.01 mkt; zmierzch

Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch
Miejsce: Port Wyrzutków, zamtuz “Czerwona świeca”, gabinet lady Eliany
Warunki: jasno, cicho, ciepło na zewnątrz zmrok, pogodnie, umi.wiatr, umiarkowanie


Carsten



- Carsten, szefowa cię prosi. - jeden z kolegów dał mu znać, że czas się zbierać. To nie było niespodzianką odkąd tylko na arenie ogłoszenie przerwy w negocjacjach. Ta baronessa co wygrała aukcję nie zapłaciła całej sumy od ręki ale widocznie dogadali się jakoś na te odroczenie spłaty do wieczora. No i ten wieczór się właśnie zbliżał więc nie było dziwne, że szefowa jest gotowa wrócić pod scenę z aukcją. W końcu gdyby tej baronessie się nie udało spłacić obietnicy wówczas aukcja zostałaby wznowiona a pozostali zyskaliby ponownie szansę na nowej licytacji.

Właściwie to właśnie oglądał co Lothar kupił na targu podczas gdy on eskortował szefową. Zwój liny, namiot, sprzęt do łowienia ryb i ta cała kupka sprzętu jaki mógł się przydać w dżungli i w ogóle w dziczy. Dziś z okazji tego zimowego festynu był dobry dzień na kupowanie. Zjechało się chyba całe miasto by coś kupić albo sprzedać na tym targu. Wydał na solidną sakiewkę. Ale i na stole piętrzyła się cała kupa klamotów. Najwięcej miejsca zabierały racje podróżne. Ani to lekkie ani poręczne. Raczej trudno z tą górą bagażu maszerowało się po bezdrożach. Więc dobrze aby chociaż to co nie jest osobiste czy niezbędne niósł kto inny. Jednak z tego co wczoraj mówił estalijski kapitan to właśnie po to nakupił te muły. Co dawało nadzieję, że to brzemię spadnie na te czworonogi.

- Mówili, że nie ma imienia. Więc możesz go nazwać jak chcesz. - najbardziej w oczy rzucał się ten nabytek co nie był na stole. Tylko merdał ogonem i węszył to tu to tam za nowymi zapachami w nowym dla siebie miejscu. Pies wyglądał na zdrowego i ciekawskiego nowych ludzi i miejsca. Jak tylko Lothar go wprowadził czworonóg rozejrzał się ciekawie i zaczął sprawdzać zapachy. Właściwie to nie powinno się tu wprowadzać zwierząt ale Lothar pewnie chciał załatwić wszystko za jednym zamachem. Strażnik w drzwiach spojrzał na czworonoga ale nic nie powiedział. A Carsten udał się do gabinetu szefowej.

Sama szefowa teraz wyglądała jak z obrazka. Odświeżona i innej sukni niż w tej co była w południe była gotowa do wyjścia na targ a powozy już na nich czekały by ich tam zawieść. Ale po południu nie wracała wcale w dobrym humorze. Dało się poznać, że aukcja nie poszła po jej myśli.

- Kto to jest ta kobieta? 5 000? Naprawdę? De Rivera mówił, że ją kojarzy ale nie zdążyliśmy porozmawiać. Mam nadzieję, że nie zapomni o naszej umowie. 5 000. Nie do wiary. Nie sądziłam, żeby przekroczyło 2 000. Po ile poszła tamta blondyneczka? Ta co tak się podobała Hugo. Chyba za 370. Jakbym wiedziała, że z tej Amazonki wyjdą nici to bym ją kupiła. Tą kibić i piersi miała naprawdę ładne. A nad buzią to trochę makijażu i też by była zachwycająca. - szefowa wracała z targu bardzo strapiona. Wynik aukcji zdecydowanie pokrzyżował jej plany. Najpierw ten de Rivera, potem Baszir no i wreszcie ta nieznana baronessa co wyskoczyła jak diabeł z pudełka. Chyba nawet Carlos był zaskoczony. Ale teraz już zmierzchało i niebo robiło się granatowe. Więc czas było wracać na plac aukcyjnego boju z nadzieją, że jeszcze uda się coś wywalczyć.




Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch
Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: zmrok, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr,umiarkowanie



Bertrand



- No sama nie wiem drogi bracie… Spodnie czy ta krótka spódnica? - para rodzeństwa wróciła na targ wraz z zapadającym zmierzchem. Niezbyt dokładnie było wiadomo kiedy się zacznie ta wieczorna aukcja no ale wieczór zbliżał się wielkimi krokami. Widocznie jeszcze się nie zaczęła to mieli nieco czasu. I Isabella przeżywała dzisiejszy zakup. Jutrzejszą wyprawę do dżungli na jaką się umówili wczoraj z Holtzem traktowała bardzo poważnie. A przynajmniej cały czas mówiła. A raczej o tym co powinna na siebie włożyć. Spodnie czy spódnicę? Bo dziś kupiła to i to. Ale jutro mogła założyć tylko jedną z tych rzeczy.

- A widziałeś co ta Amazonka miała na sobie? Nie była tak całkiem nago. Chociaż nie powiem by wiele miała na sobie. To co? Widziałeś? Myślisz, że co ona miała na sobie? To chyba nie były spodnie. Spódniczka. Albo przepaska biodrowa. Myślisz, że w tym się najwygodniej chodzi po dżungli? - fascynacja Amazonką widocznie nie mijała po zobaczeniu w miarę z bliska prawdziwej, żywej przedstawicielki tego na wpół mitycznego plemienia. Młodsza siostra wydawała się być pod jej wielkim wrażeniem.

- Myślisz, że to naprawdę jest księżniczką? Albo jakaś szlachcianka? Może ona ma tam w dżungli jakieś włości? Podoba ci się? Mnie się wydała bardzo atrakcyjna. Myślisz, że dałbyś radę ją przekonać aby za ciebie wyszła? Miałbyś wtedy księżniczkę za żonę. No albo chociaż szlachciankę. Ciekawe czy duże ma te włości. - jak wiele ostatnich rozmów z siostrą i tym razem jakoś nie wiadomo jak i kiedy zeszło jej się na temat swatania brata. Niestety o owej potencjalnej księżniczce i szlachciance z dżungli ani jej posiadłościach nic nie było wiadomo. Ani jakby się zapatrywała na temat ożenku.

- Ale może jednak lepiej nie? Słyszałeś co ludzie gadali? One jak kogoś złapią to wyrywają mu serce i składają krwawe ofiary! Straszne! A wyglądała na taką miłą dziewczynę… Nawet żal mi jej było jak tak stała związana i wszyscy się na nią gapili. Aż trudno w to uwierzyć. Mimo wszystko bracie, nie chciałabym cię stracić dla jakiejś dzikuski z dżungli. - niespodziewanie przez młodszą de Truville przemówiła troska o starszego brata i nawet złapała go za rękę by dać znać, że aż tak jej nie zależy na tej dzikusce jakby on miał za to zapłacić sercem, krwią i głową. A rzeczywiście niektóre rzeczy co się w dzień nasłuchali o tych Amazonkach to je malowały jako krwiożercze dzikuski podobne do tych barbarzyńców z Norsci.




Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch
Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Róg obfitości”, pokój Cesara
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz zmrok, cicho, pogodnie, umi.wiatr,umiarkowanie



Cesar



Estalijski brodacz zamknął drzwi za posłańcem jaki przyniósł wiadomość od złośliwej wiedźmy. Miała niezłą reputację na swój sposób. Gdy dzieciak usłyszał do kogo ma pójść po odpowiedź to zbladł i zaczął coś się wykręcać bo ona na pewno go przeklnie. Widać było, że nie uśmiecha mu się taki adres. No ale w końcu poszedł. I właśnie teraz wrócił.

- Ta stara małpa powiedziała, że zna kogoś kogo senior szuka ale to będzie kosztowało drugie tyle. - przekazał wiadomość od ciemnoskórej karlicy. No a potem wyszedł z pokoju gdy klient nie miał już dla niego więcej zleceń.

Zrobiło się już jednak dość późno. A i całe popołudnie miał zajęte. Teraz zbliżała się pora dogrywki w tej aukcji a Iolanda udała się na wizytę do wicehrabiny. Zaczęło się właściwie z miejsca, zaraz po zakończeniu południowej aukcji.

- Baronesso, czy zechcesz mnie zaszczycić chwilą rozmowy? - jeszcze zanim wyszli z placu targowego dogonił ich kierownik wyprawy wicehrabiny. Okazał się całkiem grzeczny i zaprosił na jakiejś kawiarni zaraz przy placu no ale ta była tak zawalona klientami jacy zrobili sobie przerwę, jedli obiad, opijali udane interesy czy kibicowali właśnie zakończonej aukcji, że jednak zrezygnował.

- No to może jednak porozmawiajmy po drodze. - machnął ręką na tą ewentualną walkę o wolne miejsca w tej zatłoczonej przestrzeni. No i rzeczywiście zaczęli rozmawiać we trójkę po drodze otoczeni przez eskortę obu stron. Z początku rzeczywiście się to przydało bo im bliżej placu tym tłum był gęstszy ale później robiło się coraz luźniej.

- Przyznam, że nie doceniłem wczoraj twoich możliwości baronesso. Ale chyba nie mamy co sobie nawzajem robić przykrości i rzucać kłody pod nogi prawda? - kapitan mówił głównie do Iolandy ale co jakiś czas kontrolnie zerkał na Cesara. Po tym dyplomatycznym wstępie przeszedł do interesów.

Carlos przedstawił całkiem konkretną propozycję. Kupią tą Amazonkę we trójkę. On, baronessa i lady Eliana jaka została na placu. Razem powinni uzbierać te 5 000 a jednocześnie każdego z ich trójki kosztowałoby to mniej. Staliby się wspólnikami i współwłaścicielami proporcjonalnie do wkładu finansowego włożonego w tą sumę. Od ręki zgadzał się wyłożyć wieczorem 2 300 monet ale do wieczora mógłby pewnie wyłożyć nawet więcej. Ale po co tak się szarpać jeśli ciężar rozłożony na więcej filarów był dla każdego filaru lżejszy do udźwignięcia? Jeśli wszystko poszłoby pomyślnie wówczas łączą siły i ruszają na tą wyprawę. A skoro tak to Amazonka i tak będzie działać na korzyść ich wszystkich. Po powrocie jednak Amazonka, ta lub jakaś inna, zostanie zwrócona lady Elianie bo tak się z nią umówił podczas aukcji. Ta lub inna bo miał namiar na całą ich wioskę więc nie ta to inna. Ale łatwiej było mieć jedną z nich u boku od początku. Naturalnie oczywiście mogą się spotkać z lady Elianą i omówić sprawę we trójkę. To bardzo rozsądna kobieta interesu potrafiąca dostrzec okazję. Potem zaś przyszła kontroferta jaką przedstawił głównie Cesar. Kapitan przyjął te argumenty i pokiwał głową w zamyśleniu.

- Przypuszczam też, że wasze przygotowania do ekspedycji są bardzo skromne. A nasze nie. Dlatego więcej skorzystacie jeśli dołączycie do nas niż mielibyście przygotowywać wszystko sami od zera. Po co sobie samemu utrudniać życie? - popatrzył z lekkim, przyjaznym uśmiechem na dwójkę szlachciców jacy szli obok niego.

- Umowa z Baszirem nie dojdzie do skutku. Nawet jak wam coś obieca to nie po to chce dostać tą kobietę w swoje tłuste łapska by się nią z kimś dzielić. Znam jego i jego reputację zaczynając od tego, że rezyduje w Swamp Town a nie tutaj więc tam ją wywiezie. Macie statek żeby popłynąć tam i tyle sił aby egzekwować swoich praw jeśli będzie trzeba? Bo on ma. - kapitan pokręcił głową na znak, że wiedząc to co wie o swoim konkurencie nie wierzy w jego dobrą wolę do współpracy i dzielenia się cenną zdobyczą.

- Milady jeśli kupisz tą Amazonkę no trudno, będziesz jej jedyną właścicielką. Wówczas ty będziesz miała przewodniczkę a ja ekspedycję. I swojego przewodnika. Myślę, że dalej możemy dojść wówczas do porozumienia. Właściwie nawet by mi to pasowało. Mógłbym zostawić sprawy tej dzikiej w twoich rękach o pani a sam zająć się przygotowaniami do wyprawy. Jest jeszcze dużo do zrobienia. - mówił szybko jakby natłok myśli kłębił mu się pod czaszką i usta ledwo nadążały by je wymówić.

W międzyczasie dotarli już prawie była przy “Obfitości”. I oboje mogli właśnie zacząć te gorące, zabiegane popołudnie. Carlos obiecał się zjawić na wieczorną aukcję i był gotów do przyjęcia odpowiedzi baronessy jakakolwiek by ona nie była.




Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch
Miejsce: Port Wyrzutków, rezydencja Corona de Lima, taras
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz zmrok, cicho, pogodnie, umi.wiatr,umiarkowanie


Iolanda



Mieli mnóstwo spraw z Cezarem do omówienia i załatwienia przed wieczorną aukcją. Na szczęście na dzisiejszą końcówkę dnia przypadało zaproszenie od ciemnowłosej wicehrabiny jaka patronowała wyprawie w trzewia dżungli. Z tego co się o niej dowiedziała baronessa do tej pory to gdy pojawiały się jakieś nazwiska kogoś kogo warto znać na szczytach władzy i śmietanki towarzyskiej tego miasta to właśnie prędzej czy później padało nazwisko gospodyni. A dzisiaj mogła się z nią spotkać osobiście i to tuż przed tak kluczowym wieczorem.





https://i.pinimg.com/originals/81/48...61fc98e811.jpg

- O. Dobry wieczór Iolando. Cieszę się, że znalazłaś czas i przyjęłaś moje zaproszenie. - ciemnowłosa dama przyjęła ją miło i z przyjemnym uśmiechem. Łatwo było zapomnieć, że na tym tarasie z ładnym widokiem na łądną końcówkę dnia nad oceanem rozmawia się z jedną ważniejszych figur na miejskiej szachownicy.

- Jak już baronessa jest to proszę przynieś nam podwieczorek. - de Lima wydała polecenie służącej z nie mniejszą kurtuazją. Dziewczyna posłusznie skinęła głową i zniknęła wewnątrz domu. Druga została i za pomocą wachlarza walczyła z latającymi krwiopijcami jakie przy wieczorach zdawały się osiągać apogeum swojej natrętności.

- Ah co za natręty! Krwiożercze potwory! Co wieczór to samo. Belita mówi, że to wysłannicy wampirów i wypijają krew i zanoszą potem do swojego pana. - powiedziała rozbawionym tonem wskazując na tą dziewczynę z wachlarzem. Ta nieznacznie się uśmiechnęła ale nie śmiała się odezwać do takiej anegdotki przy znacznie dostojniejszych od siebie.

- Proszę milady. - w międzyczasie wróciła ta wysłana po podwieczorek i położyła na stole tacę. Po czym z wprawą zawodowej kelnerki zaczęła zestawiać z niej kieliszki, wino, paterę z owocami i półmiski z ciastem, obwarzankami i ciasteczkami.

- Dziękuję Francesko. Proszę moja droga spróbuj tego, naprawdę rewelacyjne. - gospodyni jeszcze nim ta Franceska zdążyła rozlać wino do kieliszków pozwoliła sobie zachwalić jedne z ćwiartek przekrojonych owoców o pomarańczowej barwie. Sama zresztą dała przykład sięgając po jeden z nich.

- Piękna dzisiaj pogoda. Mam nadzieję, że ten sezon deszczowy odszedł już na dobre. - powiedziała gdy Franceska cofnęłą się parę kroków stojąc gdzieś na uboczu gotowa znów być pomocna jeśli by była taka potrzeba. No ale było wiadomo, że głównymi aktorkami są dwie kobiety przy stole.




Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch
Miejsce: Port Wyrzutków, plac targowy, stragany
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz zmrok, cicho, pogodnie, umi.wiatr,umiarkowanie



Friedrich



Po południowej aukcji której wynik zaskoczył wszystkich razem z Gerchartem i Bertrandem skorzystali z płatnej gościny jednej z pobliskich karczm. Ależ były zatłoczone! Nie było się co dziwić. Był środek dnia i targu więc wszystko było wypełnione po brzegi. Ale w końcu znaleźli jakiś kawałek miejsca przy jednym ze stołów i mogli tam spocząć, zwilżyć gardła i porozmawiać ze sobą nawzajem.

Wszyscy główni aktorzy dopiero co zakończonej aukcji znikli. A przynajmniej z miejsca gdzie siedzieli nie było ich widać. Jednak przy takim tłoku i tylu straganach nie było to żadną sztuką. W oddali majaczyła tylko główna scena na jakiej odbywały się aukcje i inne ważne wydarzenia w tym mieście. Teraz zrobiła się pusta. Ale po jakimś czasie wrócili artyści i umilali publiczności pobyt na placu zarabiając przy okazji na chleb i czynsz.

W końcu jednak i towarzysze Friedricha uznali, że czas już na nich więc musieli się pożegnać. Ale on mimo to został na placu. Południe przeszło w popołudnie a te jak zaczęło się kończyć niebo zaczęło ciemnieć i powoli zmierzch okrywał coraz ciemniejszym całunem to miasto. Ale w ten wyjątkowy dzień targu i przesilenia zimowego nie miało to zbyt wielkiego wpływu na gęstość tłumu. Popołudniu dzwony świątyń rozdzwoniły się wzywając wiernych na coroczną mszę i rzeczywiście na placu zrobiło się dużo luźniej. Wielu bogobojnych obywateli miasta ruszyło do świątyń aby uczcić ten jeden z najważniejszych dni w roku. Ale teraz o zmierzchu plac jak magnes znów zdawał się ściągać ich z powrotem.




Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch
Miejsce: Port Wyrzutków, wieża magów, biblioteka
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz zmrok, cicho, pogodnie, umi.wiatr, umiarkowanie


Finreir i Ceylinde



Po tym jak cały oddziałek porozbijał się na mniejsze grupki przydzielone przez dowódcę do odpowiednich zadań drużynowemu magowi i łowczyni przypadła w udziale wizyta w wieży magów. A tam mieli trochę szczęście a trochę pecha. Co prawda zastali samego mistrza Ambrosio. Co było tym uśmiechem losu. Ale zastali go ubranego w bardzo uroczyste szaty co oznaczało, że pewnie coś się szykuje.

- Ah, witam przedstawicieli ojców cywilizacji, naszych nauczycieli i dobroczyńców. - mimo bogato zdobionej zielonej szaty i tego, że był najważniejszym magiem w tym mieście i w ogóle jedną z najważniejszych osób to stary mag przywitał się bardzo przyjaźnie okazując szacunek parze elfickich wojowników. A skoro sama głowa całej wieży tak postępował to i inni domownicy tak go naśladowali.

- Czy stało się coś nagłego? - zapytał widząc ich wygląd jakby dopiero co zeszli z boju i to chyba nieco go zaniepokoiło. A jak się okazało, że to żadna zagłada czy potwory nie biegną zaraz za plecami gości to znów się uśmiechnął i pokiwał głową.

- Wybaczcie mi moi drodzy ale nie mogę was ugościć jak należy. Tak wielkie święto muszę się udać do świątyni na coroczne uroczystości. - oznajmił przepraszającym tonem wyjaśniając dlaczego nie może zostać. W końcu to było święto popularne na całym świecie bez względu na rasę czy narodowość i jeden z najważniejszych dni w roku. A na głowie szefa magów i jednego z ważniejszych członków tej lokalnej społeczności ciążyły odpowiednie obowiązki.

Więc nie mieli wówczas za bardzo okazji porozmawiać z samym mistrzem. Ale jak się okazało na miejscu pozostawała młodsza od niego bladolica magister. Jak jej zwierzchnik wydawał się pomimo wieku promieniować jakimś wewnętrznym ciepłem i witalnością to ona choć o wiele młodsza i gładsza emanowała jakimś nienaturalnym chłodem. Jednak czerń jej szaty i emblematy wskazywały, że specjalizuje się w ametystowym wietrze, wietrze śmierci i może to jakoś wpływało na ten odbiór. Bo mimo chłodnej aparycji magister Morna okazała się nieco oschła i zdystansowana ale jednak uprzejma.

- To pewnie był Culchan. - powiedziała gdy już całą trójką zawędrowali do biblioteki na co przed odejściem zgodził się mistrz Ambrosio. Tam przejęła od niego obowiązki gospodyni i wysłuchała z jaką sprawą przychodzą. W końcu podeszła w tych swoich czarnych szatach do jednego z regałów, wyjęła jedną księgę, przewertowała ją wracając do stołu gdzie siedział elf i elfka po czym położyła ją przed nimi pokazując ilustrację w tej księdze.



https://static.wikia.nocookie.net/wa...20200413192111

Rysunek rzeczywiście mniej więcej był podobny do znalezionego w dżungli truchła. Z tego co mówiła Morna i pisało w księdze wynikało, że to rzeczywiście ptaki nieloty. Silne, duże i szybkie. Ponoć niektórzy z tubylczych plemion potrafią zaprząc je do pracy albo nawet na nich jeździć.

Samo siodło jednak oglądali na dziedzińcu. Bo chociaż po drodze do miasta elfy oczyściły znalezisko to z ten tydzień rozkładu dało się wyczuć nawet teraz. I Morna nie zgodziła się wnieść tego smroda do wewnątrz. A jednocześnie jako magister śmierci wydawała się być w jakiś sposób uodporniona na te przykrości. Jednak znaków i ozdób jakie były widoczne na tym siodle też szukała w księgach w bibliotece. I wydawało się, że w którejś kolejnej znalazła coś co wydawało się podobne. Może nie identyczne. Ale wydawały się w podobnym stylu.

- Amazonki używają podobnych ozdób. Używają też tych culchanów jako wierzchowców. Niektóre. - odparła swoim gościom przesuwając ku nim tą księgę by sami mogli sobie porównać. Tam na ilustracji były wizerunki tych dzikich kobiet. Ale chociaż dość toporne i schematyczne zwłaszcza dla elfickiej estetyki. A jednak styl zdobniczy strojów czy wisiorków rzeczywiście wydawał się podobny do tego jaki miało siodło pozostawione na dziedzińcu.

- Ale mimo wszystko nie sądzę by to ten culchan zostawił te ślady co znalazłam przedwczoraj. To całkiem inne ślady niż te szpony tego ptaka. Zresztą znalazłam je przedwczoraj no to one może miały wtedy pół dnia. A ta padlina już tam gnije pewnie z tydzień albo podobnie. - Ceylinde co prawda mówiło coś podobnego już w dżungli jak tylko Ekhtelion zwrócił jej na to uwagę ale i teraz gdy już wiedzieli z czym mieli do czynienia czuła się zobowiązana by to powtórzyć.

- Jakie ślady? - Morna zapytała patrząc najpierw na nią a potem na jej kolegę. Ale odwróciła nagle głowę bo dał się słyszeć odgłos otwieranych drzwi gdzieś na korytarzu. - Pewnie mistrz wrócił z nabożeństwa. - powiedziała zerkając jeszcze na zmrok zapadającego dnia. Rzeczywiście spędzili tu całe popołudnie to już i msza mogła się skończyć.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline