Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2021, 08:51   #68
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Kolejna operacja zakończyła się sukcesem a Hohenstein miast radości czuł wzbierającą w nim złość. Jechał do opactwa z sakwą wypełnioną różnymi specyfikami a teraz, ledwie wdał się w tę kabałę, sakwa zaczynała ziać pustką i pokazywać dno. Cóż, z drugiej strony z całą pewnością pomógł kilkukrotnie kompanionom. Szczególnie zadowolony był z efektu operacji przy menhirze choć obawiał się, że efektu końcowego nie będzie mu dane nigdy oglądać. Nie mniej jednak w sytuacji beznadziejnej interweniował i pomógł. A to dla medyka, którym przecież był, było najważniejsze. No, przynajmniej to sobie wmawiał wysłuchując marudzenia swoich towarzyszy. Nie był przyzwyczajony do tego, by byle jaki zbir nim pomiatał ale nie była to pora do omawiania pozycji społecznej. Z niesmakiem zakończył operację na kozaku obwijając mu krwawiącą stopę świeżo urwanym z koszuli, czystym kawałkiem płótna. Po oględzinach onuc był niemal pewien, że zwykłe obcinanie zrogowaciałych pazurów mogło by być dlań śmiertelnie ryzykowną eskapadą. Podniesiony głos Svena, jakim zwrócił się do dwóch zbrojnych w służbie Sigmara, oderwał jego myśli nad brakiem higieny wśród pospólstwa oraz brakiem szacunku dla prawdziwej wiedzy i umiejętności.

- Po jakiego chuja zaatakowaliście wioskę? Co wioskowi mieli wspólnego z postępowaniem tych z klasztoru?

Jeżeli którykolwiek ze zbrojnych chciał odpowiedzieć na to pytanie to skrzętnie to ukryli. Jeden i drugi spojrzeli na Guntera, którego młodziutka i umorusana brudem twarz pobrużdżona była teraz strumieniami łez.

- Samiście słyszeli że się dzieciaki wasze niecnie zabawiali, ale czy to przyczyną my nie wiem. Nam kazano ludzi ze wsi łapać, to łapalim. Rozkaz, kurwa, to rozkaz! - ten wyższy stężał nawet, widać nie nawykły do tego by się przed zwykłym kmiotem sprawiać. Drugi jednak miał więcej zimnej krwi. Rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu nie zważając na pretensje kmiota, po czym podszedł do zawalonych drzwi i chwilę nasłuchiwał. Dopiero usatysfakcjonowany wyraźnie odwrócił się do reszty komunikując ściszonym głosem - [i] Chyba się uspokoiło. Ale jesteśmy tu w pułapce. Musimy zastanowić się, czy czekamy na odsiecz, czy sami spróbujemy się stąd wydostać.

Myśl, by opuścić bezpieczną przystań zamkniętej biblioteki wydała się Bombastusowi niedorzeczna. Z drugiej jednak strony miał świadomość tego, że trochę dalej idąc tym korytarzem dotarłby do pomieszczeń klasztornych medyków, leprozorium i izbę chorych. Tam zaś…

- Tam coś się rusza, za ścianą… - jeden ze zbrojnych wskazał dłonią na ścianę w pełni osłoniętą regałami z książkami. Sven podszedł bliżej do wskazanej ściany. To tam mieściła się ukryta komnata, bezpieczna przystań w której mieli się skryć i przeczekać to szaleństwo.


***


Ciasne pomieszczenie miało skryć ich tylko na chwilę wystarczającą by brat Decimo sprawdzi o co cały ten raban. Cóż, jeśli sprawdzał, to straszliwie zamarudził. Inna sprawa, że przyprowadził ich do samego sedna sprawy. Tak jak obiecał. „Jest takie miejsce, które tylko ludzie nie bojący się krypt i ciemności mogą zgłębić”. Tak zagadywał ich na trakcie. W oberży w Starych Brodach. Wtedy, kiedy przedstawiał ich zaprzyjaźnionemu krasnoludowi, który teraz razem z nimi siedział na rzeźbionej ławie. Choć w jego przypadku można było rzec, że zachowywał stoicki spokój.

Nad odsłoniętym wejściem do jakichś katakumb siedzieli już drugi dzień. Zdążyli nadwyrężyć swe skromne zapasy i zapaskudzić szafę, która na szczęście pusta, stała w kącie pomieszczenia. Wymyślił to krasnolud, który stał na straży woli Decimo. Gdyby nie on, już dawno weszli by do krypty, do której wiodła droga strzeżona wzmocnioną klapą osadzoną w podłodze. Klapą, którą brat Decimo odsłonił wprowadzając ich sekretnie do sekretnego pomieszczenia. Nadmiar sekretów. I tak teraz, z powodu jakiejś awantury, musieli kryć się we wnętrzu biblioteki. Może ojczulek Decimo nie poinformował współbraci o swojej inicjatywie? No ale to nie tłumaczyło ryków, szczęku oręża i potępieńczego wycia, które jakiś czas temu przebiło się przez sekretną ścianę. Nim nastała ta przygnębiająca cisza.


***

Jorg Schmelzer zastanawiał się nad tym po jaką cholerę pchał się do Opactwa Słusznego Gniewu? Chciał tylko własnymi rękoma zarobić na chleb. Przestać się prosić byle kogo o jałmużnę. Tym bardziej, że fach którym się parał nie spotykał się ze społecznym zrozumieniem. A to był błąd! Był wszak narzędziem postępu! Gdzie byli by wszyscy medycy, bez wiedzy wynikającej z dogłębnego badania materii. Materii, którą on im dostarczał! Tak czy siak, kiedy opuszczał Stirland miał nadzieję na lepsze jutro. Później, gdzieś na trakcie, usłyszał o miejscu, gdzie wolni ludzie, jeśli tylko nie boją się pogrzebać trochę w ziemi, własnymi rękoma wydobywają złoto. Nie był naiwny. Wiedział, że gdyby to było takie proste, pewnie całe południe cesarstwa by się tam udało. A tłumów na szlakach jakoś nie widział. Mimo to opowieść o miejscu wolnym, gdzie człek pracowity nie bojący się pobrudzić może osiągnąć sukces, roztaczała przed nim aurę magii. Z tego też względu znalazł się na trakcie. Z tego też względu dotarł do Wissenlandu, na którego południu mieścić się miała osławiona Jama Richten. A, że po drodze postanowił trochę dorobić? Z czegoś trzeba było żyć a kraść nie zamierzał! Fakt, że stary mnich szuka kogoś do zbadania starych katakumb, nie przestrzegł go przed niebezpieczeństwem. Nie wyczuł zagrożenia. I teraz siedział w pułapce, społem z krasnoludem i jeszcze jednym człekiem, który jak i on, nie bał się badania nekropolii.


***

Hans po raz kolejny trącił ciężkim butem swój łom, który bezużytecznie leżał oparty o ławę. Na tle rzeźbionego oparcia zardzewiały ułomek żelaza wyglądał wręcz groteskowo, ale Weiss ufał mu po stokroć bardziej, niźli wszystkim mnisim wynalazkom. Gdyby „trzymał się łoma” jak nie raz powtarzał mu przekazujący fach ojciec, pewnie nie wdepnął by w to gówno. Pewnie siedział by gdzieś, w jakiejś oberży zapijając okowitą tłustą od skwarków kaszę. Bo przecie nigdy mu nie brakowało na chleb. Ale usłyszał o złocie, które wystarczy wydłubać z ziemi. Którego nikt nie pilnuje! I uwierzył! Fakt, nie od razu. Ale gdy opowieść powtórzył któryś z kolei łachmyta a za stawiane wszystkim piwo zapłacił grudkami złota i jemu udzieliła się gorączka. Ta, która z rodzimego Pfeildorfu, wyrwała go na trakt. Na południe. Na kraj imperium. Do Jamy Richten. Tyle, że żeby tam dotrzeć musiał po drodze zarobić na chleb. I tak zgodził się na propozycję braciszka z Opactwa Słusznego Gniewu. A teraz siedział w ciasnym pomieszczeniu z drugim człekiem, który jak i on przyjął propozycję brata Decimo. I krasnoludem, który nie grzeszył rozmownością, jeno obserwował wszystko spod przymkniętych oczu. Czekający na zbadanie tunel, „Jakiś loch o którym nic nie wiedzieliśmy” jak powiedział zapraszający ich do badań podziemi ojczulek, czekał zamknięty solidną, żelazną klapą. Zablokowaną dodatkowo dwoma sztabami żelaza, które musieli by chyba odwalać we trzech. Ale czekali. Choć to czekanie musiało się w końcu skończyć, bo stara szafa zaczynała przesiąkać…


***


Bigdebin spokojnie oczekiwał na powrót zakonnika. Stara przysięga wiązała go, zmusiła by przybył do klasztoru, oddał swój topór zakapturzonym. Ale teraz był już wolny. Choć w sposób, który daleki z pewnością był od oczekiwań człeczyny. Teraz mógł uczynić to, co podpowiadał mu wewnętrzny głos. Mimo to, czekał wsłuchując się w odgłosy dochodzące zza ścian. Było mu obojętne, czy zbada wydrążone przez ludzi lochy, czy też opuści klasztor. Jednak podświadomie wyczuwał, że w klasztorze „coś” się wydarzyło. Wciąż jednak nie był pewien, czy powinien otworzyć sekretną ścianę zauważoną przez się dźwignią. Czy też raczej powinien jeszcze poczekać. W końcu podjął decyzję i nie pytając ludzi o nic podniósł się z ławy. Uwolnione od jego ciężaru drewno zaskrzypiało jękliwie, ale Bigdebin nie zważając na nic podszedł do ściany i szarpnął jedną z rzeźbionych obramowań zastawionej księgami półki. Ściana zaszemrała cicho, zgrzytnęła, po czym z cichym „klik” uchyliła się na szerokość palca.


***

Semen zdążył właśnie wylać swój żal na medykusa, gdy nagle od ściany wskazanej przez zbrojnego dało się słyszeć ciche „klik”. Po czym ściana ta drgnęła, ukazując szczelinę po otwartym przez kogoś przejściu…



***


Jako, ze to pierwsze wzajemne spotkanie, proszę by obie strony opisały się grzecznie. Tak jak ją druga strona widzi, o ile zostaną otwarte szerzej „sekretne wrota”. No i witamy Nowych
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline