Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2021, 20:45   #41
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Plac aukcyjny
Gdy elf opuścił ich baronessa rzuciła, krótkie spojrzenie w kierunku sceny.
- Dziki kraj. Z dzikimi obyczajowymi - powiedziała tonem spod znaku "kiedyś to były lepsze czasy". - Bez zasad. Bez porządku. Gdzie słowo nie ma znaczenia. Honor nie ma znaczenia, a każdy może porządnemu człowiekowi w twarz napluć. Weźmy na przykład takiego de Riverę. Jeżeli wierzyć plotką jest on wręcz idealnym kandydatem na dowódcę wyprawy i dobrze byłoby mieć go po swojej stronie. Z drugiej strony plotki mają to do siebie, że łatwo je się rozsiewa a ziarno prawdy jakie w nich jest zawarte może i często bywa małe. I sam o sobie mógł je rozsiewać. Nie ma niestety żadnego pewnego źródła informacji w tym dzikim kraju - dało się wyczuć pewną rezygnację w jej głosie.

- Być może - odparł idący obok niej mężczyzna. Nie brzmiał jednak na przejętego nieokrzesaniem Lustrii - Ale tak samo łatwo rozsiać można nowe plotki. Jeszcze rano dla wszystkich de Rivera był najczystszą solą tej wydartej dżungli ziemi. Teraz prawie wszyscy patrzą tylko na ciebie. Z asem w rękawie zyskałaś też parę blotek. A może i figur.

- To prawda, że czasem trzeba się nieco w błocie unurzać by czysty diament wyciągnąć -
dodała już nieco pogodniejszym tonem. - Byleby nie okazało się to rzucaniem twego diamentu przed wieprze, signore Cezar.

- Szczególnie jednego wolałbym uniknąć -
powiedział cicho spoglądając w kierunku arabskiej świty kupca Bashira - Powiesz mi baronesso co chcesz osiągnąć? Bo planowałem pić rum i doceniać bezczynność, ale zapowiada się pracowite popołudnie…
- Chcę się ułożyć z de Riverą. Nie za wszelką cenę. Ale na rozsądnych warunkach. Też wolałabym tego uniknąć -
jej wzrok powędrował za jego. - Jeżeli jednak los mnie do tego zmusi to i tą kartą zagram.
Novareńczyk przez krótką chwilę milczał jakby rozważając konsekwencje takiego obrotu spraw.
- Jedyne co byśmy mogli wtedy ugrać to trochę czasu dla siebie z Amazonką. Bo jej los byłby przesądzony.
- To módlmy się, signore Cezar, by de Rivera okazała się roztropnym człekiem -
rzekła estalijska arystokrata.
- W modlitwie ci nie pomogę baronesso - odparł Cesar z ledwo słyszalną nutą niechęci w głosie - Ale pomyślę nad trzecią alternatywą. Choć sądzę, że kapitan wiele planów z tą Amazonką wiąże.
- Takich jak on?
- Ruchem oczu wskazała na Baszira.
Zwolnił odrobinę na moment i spojrzał na baronessę.
- Wątpię. Kapitan łaknie przewodnika jak kania dżdżu…I nie wygląda jakby musiał płacić takie pieniądze za przyjemności - zastanowił się przez moment - Jak wyglądała? - czekał chwilę lecz zaraz dodał tonem wytłumaczenia - Amazonka. Nie widziałem jej.
Iolanda opisała swojemu towarzyszowi to co zapamiętała z tego krótkiego spotkania z amazonką. Nie było tego wiele, ale i baronessa nie za długo przyglądała się uwięzionej dzikusce.
- A jakie sprawiła na Tobie wrażenie, baronesso? - mężczyzna raczej nie oczekiwał chłodnego opisu.
- Była jak wystraszone zwierzę w potrzasku - w głosie Iolanda dało się wyczuć pewnego rodzaju współczucie, a użycie słowa zwierzę wcale nie miało pomniejszyć wartości amazonki jako istoty ludzkiej. - Lepiej powiedzieć łania w potrzasku.
- A propos łani w potrzasku... - powiedział cicho Cesar na widok zbliżającego się kapitana de Rivery.

***

Róg Obfitości

Gambit baronessy był zdecydowanie ryzykownym posunięciem. Ale czyż sam pomysł podróży do Lustrii nie był ryzykancki, czy wręcz nie nosił znamion szaleństwa? Musiał jednak Cesar przyznać, że zaimponowała mu tym jak skłoniła Svensona do swoich racji. Słusznych, czy nie, tutaj nic nie było pewne. Dlatego też idąc już przez salę główną Rogu Obfitości do swojej kwatery był raczej mimo widna spłaty bajońskiej sumy, dobrej myśli. Jego zdziwienie było więc niemałe gdy jego podopieczna Jordis zatrzymała go na schodach i kazała szybko pójść do dormitoriów dla służby. W pierwszej chwili pomyślał, że w końcu trafił się jej przypadek, z którym sobie sama nie radzi. Zaraz jednak zdał sobie sprawę jak bardzo się pomylił.

Jeszcze na targu chciał pchnąć Javiera do Mamy Solange po odpowiedzi. Chłopak miał się ogarnąć, przebrać i do niego dołączyć, ale spóźniał się. Cesar posłał więc jednego z wielu chłopaków ulicy. Już tylko z jednym pytaniem, gdyż to drugie było zbyt ryzykowne by posyłać je przez ulicznika. Otrzymawszy zaś odpowiedź zapomniał chwilowo o Javierze. Aż do teraz widząc go leżącego na swoim posłaniu z posiniaczoną twarzą.
- Thorn go znalazł. - powiedziała twardym aczy delikatnie łamiącym się głosem myrmidianka - Mówił, że go jakichś dwóch obwiesi kopało. Pogonił ich i przyniósł tutaj.
Cesar usiadł obok posłania i sprawdził stan chłopaka. Ten jęknął półprzytomnie. Jeden z kopniaków trafił go dość mocno w tył głowy. Możliwe, że jedno z żeber pękło. Wybity palec… Poza tym powinno być dobrze. Opuchliznę na twarzy Jordis już obłożyła okładem.
- U mnie w pokoju w skórzanej torbie znajdziesz fiolki. - Dał jej klucz. - Weźmiesz tę z pękatym dnem. I niech wody zimnej ze studni nabiorą i przyniosą.
Skinęła głową. Minę miała napiętą i choć ton poważny, to widać, było, że przejęła się. Ale nie tego uczy Myrmidia. Słowa nie rzekła. Drżącymi dłońmi ujęła klucz i popędziła na zewnątrz.
Gdy drzwi się zamknęły Cesar przetarł grzywkę z czoła młodzika, który poruszył bezgłośnie wargami. Patrzył przez chwilę na niego, po czym zajął się opatrunkiem na dłoń by unieruchomić palec. Gdy skończył, Jordis wróciła z wiadrem wody i nowymi szmatami. Z kieszeni habitu wyciągnęła fiolkę i oddała Cesarowi klucz po czym zajęła się zmienianiem okładów. Cesar zaś odkorkował buteleczkę i sprawdziwszy, czy Javier jest zdolny pić, wlał mu do gardła zawartość. Nie był to najbardziej wyrafinowany sposób sztuki lekarskiej, ale Novareńczyk wolał nie ryzykować zdrowia chłopaka. Potrzebował go.
- Trzeba to zgłosić straży - powiedziała rezolutnie Jordis - Albo poszukać zbirów i odpłacić pięknym za nadobne. Sama z radością to uczynię. Miłe to będzie Pani. Znacznie milsze niż przecinanie czyraków na pirackich zadach.
- Nie - powiedział krótko choć w duchu się uśmiechnął do rozgoryczenia młodej dziewczyny. I jego świerzbiło by się dowiedzieć, czy to przypadkowa napaść, czy zupełnie nie - Nie dziś. Miej baczenie na niego. I na siebie. Ja muszę się obmyć. Będę w pobliżu głównej izby.
- I tak to zostawimy?? -
wskazała nieprzytomnego chłopaka butnie.
- Niczego nie zostawimy. Ty go przypilnujesz. A ja… zjem obiad.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline