Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-01-2021, 20:45   #41
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Plac aukcyjny
Gdy elf opuścił ich baronessa rzuciła, krótkie spojrzenie w kierunku sceny.
- Dziki kraj. Z dzikimi obyczajowymi - powiedziała tonem spod znaku "kiedyś to były lepsze czasy". - Bez zasad. Bez porządku. Gdzie słowo nie ma znaczenia. Honor nie ma znaczenia, a każdy może porządnemu człowiekowi w twarz napluć. Weźmy na przykład takiego de Riverę. Jeżeli wierzyć plotką jest on wręcz idealnym kandydatem na dowódcę wyprawy i dobrze byłoby mieć go po swojej stronie. Z drugiej strony plotki mają to do siebie, że łatwo je się rozsiewa a ziarno prawdy jakie w nich jest zawarte może i często bywa małe. I sam o sobie mógł je rozsiewać. Nie ma niestety żadnego pewnego źródła informacji w tym dzikim kraju - dało się wyczuć pewną rezygnację w jej głosie.

- Być może - odparł idący obok niej mężczyzna. Nie brzmiał jednak na przejętego nieokrzesaniem Lustrii - Ale tak samo łatwo rozsiać można nowe plotki. Jeszcze rano dla wszystkich de Rivera był najczystszą solą tej wydartej dżungli ziemi. Teraz prawie wszyscy patrzą tylko na ciebie. Z asem w rękawie zyskałaś też parę blotek. A może i figur.

- To prawda, że czasem trzeba się nieco w błocie unurzać by czysty diament wyciągnąć -
dodała już nieco pogodniejszym tonem. - Byleby nie okazało się to rzucaniem twego diamentu przed wieprze, signore Cezar.

- Szczególnie jednego wolałbym uniknąć -
powiedział cicho spoglądając w kierunku arabskiej świty kupca Bashira - Powiesz mi baronesso co chcesz osiągnąć? Bo planowałem pić rum i doceniać bezczynność, ale zapowiada się pracowite popołudnie…
- Chcę się ułożyć z de Riverą. Nie za wszelką cenę. Ale na rozsądnych warunkach. Też wolałabym tego uniknąć -
jej wzrok powędrował za jego. - Jeżeli jednak los mnie do tego zmusi to i tą kartą zagram.
Novareńczyk przez krótką chwilę milczał jakby rozważając konsekwencje takiego obrotu spraw.
- Jedyne co byśmy mogli wtedy ugrać to trochę czasu dla siebie z Amazonką. Bo jej los byłby przesądzony.
- To módlmy się, signore Cezar, by de Rivera okazała się roztropnym człekiem -
rzekła estalijska arystokrata.
- W modlitwie ci nie pomogę baronesso - odparł Cesar z ledwo słyszalną nutą niechęci w głosie - Ale pomyślę nad trzecią alternatywą. Choć sądzę, że kapitan wiele planów z tą Amazonką wiąże.
- Takich jak on?
- Ruchem oczu wskazała na Baszira.
Zwolnił odrobinę na moment i spojrzał na baronessę.
- Wątpię. Kapitan łaknie przewodnika jak kania dżdżu…I nie wygląda jakby musiał płacić takie pieniądze za przyjemności - zastanowił się przez moment - Jak wyglądała? - czekał chwilę lecz zaraz dodał tonem wytłumaczenia - Amazonka. Nie widziałem jej.
Iolanda opisała swojemu towarzyszowi to co zapamiętała z tego krótkiego spotkania z amazonką. Nie było tego wiele, ale i baronessa nie za długo przyglądała się uwięzionej dzikusce.
- A jakie sprawiła na Tobie wrażenie, baronesso? - mężczyzna raczej nie oczekiwał chłodnego opisu.
- Była jak wystraszone zwierzę w potrzasku - w głosie Iolanda dało się wyczuć pewnego rodzaju współczucie, a użycie słowa zwierzę wcale nie miało pomniejszyć wartości amazonki jako istoty ludzkiej. - Lepiej powiedzieć łania w potrzasku.
- A propos łani w potrzasku... - powiedział cicho Cesar na widok zbliżającego się kapitana de Rivery.

***

Róg Obfitości

Gambit baronessy był zdecydowanie ryzykownym posunięciem. Ale czyż sam pomysł podróży do Lustrii nie był ryzykancki, czy wręcz nie nosił znamion szaleństwa? Musiał jednak Cesar przyznać, że zaimponowała mu tym jak skłoniła Svensona do swoich racji. Słusznych, czy nie, tutaj nic nie było pewne. Dlatego też idąc już przez salę główną Rogu Obfitości do swojej kwatery był raczej mimo widna spłaty bajońskiej sumy, dobrej myśli. Jego zdziwienie było więc niemałe gdy jego podopieczna Jordis zatrzymała go na schodach i kazała szybko pójść do dormitoriów dla służby. W pierwszej chwili pomyślał, że w końcu trafił się jej przypadek, z którym sobie sama nie radzi. Zaraz jednak zdał sobie sprawę jak bardzo się pomylił.

Jeszcze na targu chciał pchnąć Javiera do Mamy Solange po odpowiedzi. Chłopak miał się ogarnąć, przebrać i do niego dołączyć, ale spóźniał się. Cesar posłał więc jednego z wielu chłopaków ulicy. Już tylko z jednym pytaniem, gdyż to drugie było zbyt ryzykowne by posyłać je przez ulicznika. Otrzymawszy zaś odpowiedź zapomniał chwilowo o Javierze. Aż do teraz widząc go leżącego na swoim posłaniu z posiniaczoną twarzą.
- Thorn go znalazł. - powiedziała twardym aczy delikatnie łamiącym się głosem myrmidianka - Mówił, że go jakichś dwóch obwiesi kopało. Pogonił ich i przyniósł tutaj.
Cesar usiadł obok posłania i sprawdził stan chłopaka. Ten jęknął półprzytomnie. Jeden z kopniaków trafił go dość mocno w tył głowy. Możliwe, że jedno z żeber pękło. Wybity palec… Poza tym powinno być dobrze. Opuchliznę na twarzy Jordis już obłożyła okładem.
- U mnie w pokoju w skórzanej torbie znajdziesz fiolki. - Dał jej klucz. - Weźmiesz tę z pękatym dnem. I niech wody zimnej ze studni nabiorą i przyniosą.
Skinęła głową. Minę miała napiętą i choć ton poważny, to widać, było, że przejęła się. Ale nie tego uczy Myrmidia. Słowa nie rzekła. Drżącymi dłońmi ujęła klucz i popędziła na zewnątrz.
Gdy drzwi się zamknęły Cesar przetarł grzywkę z czoła młodzika, który poruszył bezgłośnie wargami. Patrzył przez chwilę na niego, po czym zajął się opatrunkiem na dłoń by unieruchomić palec. Gdy skończył, Jordis wróciła z wiadrem wody i nowymi szmatami. Z kieszeni habitu wyciągnęła fiolkę i oddała Cesarowi klucz po czym zajęła się zmienianiem okładów. Cesar zaś odkorkował buteleczkę i sprawdziwszy, czy Javier jest zdolny pić, wlał mu do gardła zawartość. Nie był to najbardziej wyrafinowany sposób sztuki lekarskiej, ale Novareńczyk wolał nie ryzykować zdrowia chłopaka. Potrzebował go.
- Trzeba to zgłosić straży - powiedziała rezolutnie Jordis - Albo poszukać zbirów i odpłacić pięknym za nadobne. Sama z radością to uczynię. Miłe to będzie Pani. Znacznie milsze niż przecinanie czyraków na pirackich zadach.
- Nie - powiedział krótko choć w duchu się uśmiechnął do rozgoryczenia młodej dziewczyny. I jego świerzbiło by się dowiedzieć, czy to przypadkowa napaść, czy zupełnie nie - Nie dziś. Miej baczenie na niego. I na siebie. Ja muszę się obmyć. Będę w pobliżu głównej izby.
- I tak to zostawimy?? -
wskazała nieprzytomnego chłopaka butnie.
- Niczego nie zostawimy. Ty go przypilnujesz. A ja… zjem obiad.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 28-01-2021, 21:56   #42
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post wspólny, Marrrt, MG i ja :)

Na zapleczu sceny aulcyjnej


W trakcie gdy skonsternowany kierownik biura aukcyjnego Portu Wyrzutków… (Cesar uśmiechnął się do siebie w duchu na brzmienie tego stanowiska) liczył monety, Novareńczyk przyjrzał się panu Svensonowi. Niezbyt nachalnie, ale dość widocznie taksując go spojrzeniem szarych oczu, czy w istocie sprawiał on wrażenie takiego dzielnego myśliwego, który w pojedynkę porwał Księżniczkę Dżungli. Co kazało zadać pytanie, czemu nie licytował swoich umiejętności i czemu de Rivera nie zaproponował mu umowy.
- Wybaczcie panowie nieporozumienie, widać zwyczaje tu są inne, ale szkoda, że warunków nie podano przed licytacją - odparł Cesar - Finał aukcji w Estalii gdy mowa o wysokich stawkach, kończy się podpisaniem umowy i wpłatą wadium. Reszta, z przyczyn bezpieczeństwa zostaje uiszczona w ciągu tygodnia w uzgodnionym przez obie strony miejscu i porze. Inaczej plac aukcyjny byłby… zbyt dużą dla skupionych w bandy ludzi o słabej woli pokusą by napaść urządzić na licznych licytatorów. Tym bardziej jeśli każdy licytator miałby dysponować swoim całym złotem. Proponujemy przekazanie… - tu spojrzał na baronessę pytająco. Czuł, że rozumie jej gambit, w końcu mieli za sobą już rozmowę o fiasku rozmów z de Riverą i konieczności zdobycia karty przetargowej. Ale w tym delikatnym momencie pewnym być nie mógł jej intencji. Nie planowali bowiem tego zakupu - Tutaj w biurze Signor Anderssona? Jutro w południe? Oczywiście Amazonka pozostaje w tym czasie pod opieką panów.

Iolanda uśmiechnęła się lekko do niego. Powieki, które zdobiły długie, czarne i gęste rzęsy nadające oczom takiego nieuchwytnego uroku opadły powoli, tak jak głowa opada na znak zgody. Niewidoczny dla innych sygnał, ale dla ludzi, którzy już trochę ze sobą przebywają jakże czytelny.

Zebranych w biurze mężczyzn wyraźnie poruszyła ta spokojna wiadomość Cesara. Spojrzeli na siebie bystro jakby każdy sprawdzał czy inni też to usłyszeli. Herr Svenson wyglądał na kogoś obeznanego z dziczą. Ale co tam skrywał pod naszyjnikiem zrobionym z jakichś kłów trudno było Cesarowi ocenić.

- Rozumiem, że w waszym kraju może takie sprawy załatwia się inaczej. Ale tutaj opłatę dokonuje się w całości i na miejscu. - Herr Anderson odezwał się pierwszy przyjmując na siebie rolę negocjatora i pośrednika pomiędzy stronami. Bo szef tropicieli coś zrobił się jawnie podejrzliwy. Rzucał nerwowo głową po zebranych twarzach jakby ktoś tu próbował go oszukać. Pewnie dlatego przedstawiciel biura aukcyjnego przybrał taki pojednawczy ton.

- To prawda. Tak to właśnie tutaj załatwiamy. - Tramiel pokiwał swoim turbanem na znak potwierdzenia słów urzędnika.

- Dlatego jesteśmy zmuszeni prosić o uiszczenie całej kwoty. Inaczej ofertę będziemy musieli uznać za nieważną i aukcja zostanie wznowiona. - Herr Anderson pokiwał głową informując jaka jest alternatywa jeśli opłata nie zostanie uiszczona na miejscu.

Brew Cesara uniosła się na takie postawienie sprawy. Towar aukcji zostawał u sprzedającego, niemałe zabezpieczenie również. A ci ludzie sprawiali wrażenie jakby ktoś ich próbował oszukać. Przecież nawet jeśli nie uiszczą opłaty to i tak aukcja zostanie wznowiona… A towar zostanie sprzedany po niższej cenie. Spojrzał na baronessę. Być może ona lepiej trafi do tych ludzi.

- Panie Svenson - baronessa zwróciła się do łowcy, bo Anderson, który jawnie ją obraził sugerując, że może niedotrzymać umowy, nie wydawał się odpowiednią osobą do rozmowy. Zwłaszcza, że nie popisał się nie uprzedzając wszem i wobec, że bajońskie sumy, które miały paść na owej aukcji należy nosić przy sobie by narażać się na atak złodziei.

- Amazonka należy do Pana, zatem Pan decyduje. Albo poczeka pan kilka godzin, aż przygotuję te pięć tysięcy, pozostawiając pańską własności pod kluczem tutaj, albo dostanie Pan nie więcej niż cztery i pół tysiąca.

- Ale dostanę te 4 i pół tysiąca tu i teraz milady. - przypomniał jej szef myśliwych wskazując wzrokiem na sumę leżącą na stole jaka zdecydowanie nie umywała się do tego co za ścianą oferowała mu konkurencja. Ale pozostali czekali na jego decyzję bo jako dotychczasowy właściciel miał głos decydujący. Więc czekali. A myśliwy podrapał się po zarośniętym policzku zastanawiając się co tu począć z tym fantem. Wyraźnie miał trudny orzech do zgryzienia. Podszedł do ściany i machinalnie zaczął skrobać ją paznokciem obracając w myślach tą ofertę.

- Jak to będzie wyglądać jak bym poczekał do wieczora? - zapytał Andersona a ten pośpieszył z odpowiedzią.

- Jeśli sobie pan życzy możemy przetrzymać Amazonkę tutaj. Może ją pan oczywiście też zabrać ze sobą jeśli taka pańska wola. Do czasu sfinalizowania umowy jest pan legalnym właścicielem tej dzikuski. - odparł przedstawiciel handlowy widocznie biegły także i w prawie oraz zwyczajach handlowych jakie tu obowiązywały.

- A inni? - myśliwi wskazał kciukiem gdzieś za ścianę tam gdzie była scena i cała reszta jaka tam została.

- Na to już nie mamy wpływu proszę pana. To są wolni ludzie i mogą robić co chcą. - handlarz rozłożył ręce na znak, że takie sprawy pozostają poza wpływem.

- Oczywiście nie musisz sprzedawać niczego dzisiaj. Można spróbować za tydzień. No ale przyznam, że trudno będzie zgromadzić tak liczną publiczność i potencjalnych kupców. - Tramiel wtrącił swoje trzy grosze też widocznie mając wprawę w takich układach. Traper westchnął ciężko i sięgnął po kubek z winem dla zwilżenia gardła. Znów zrobił kilka kroków gorączkowo zastanawiając się nad tym wszystkim.

- Dobrze. Poczekam do wieczora milady na tą brakującą sumę. Aż do fajerwerków. Jeśli się pani nie zjawi z obiecanymi pieniędzmi to ogłoszę, że Amazonka znów jest na sprzedaż. - myśliwy w końcu podjął decyzję i zwrócił się bezpośrednio do jedynej kobiety w tym gronie. W końcu jeśli miała te pieniądze u siebie to do wieczora było aż nadto czasu by je tutaj dostarczyć.

Baronessa wyciągneła przed siebie rękę by tradycyjny uścisk dłoni przypieczetował transakcję.


Rozmowa z kapitanem se Riverą


- Pan de Rivera, cóż za miła niespodzianka - Iolanda powiedziała to w taki sposób jakby naprawdę to była miła niespodzianka. - Porozmawiać z dżentelmenem zawsze warto.

- Ja zawsze jestem chętna do współpracy - nie dodała głośno, że dwa razy tę współpracę proponowała i dwa razy pirat ją odrzucał. - Zwłaszcza jeśli chodzi o wyprawę w głąb dżungli - posłała w kierunku kapitana uroczy uśmiech. - Nim jednak przejdziemy do omawiania szczegóły racz mi panie wyjawić jak zamierzałeś ową Amazonkę do współpracy przekonać. Bo mieć ją to jedno. A nakłonić do tego by wykonała swoje zadanie to drugie.

- Zapewne. - kapitan zgodził się grzecznie z tą chęcią współpracy okazywaną dotąd przez szlachciankę ale sądząc po spojrzeniu jakim okrasił tą zdawkową wypowiedź to zapewne inaczej to oceniał. Nie roztrząsał więcej tego więc widocznie miał inne priorytety na tą rozmowę.

- A z tą Księżniczką Dżungli mam nadzieję porozmawiać jak będę miał okazję. I z tego co wiem o nich i o okolicy wydaje mi się, że nie mógłbym stracić na takiej rozmowie. Stawką jest czy uzyskam trochę więcej czy trochę mniej. Optymalny wariant to taki w którym ona podejmuje się roli przewodniczki. Ale jeśli to nie wypali to też można rozegrać tą kartę w inny sposób. - estalijski oficer odparł szybko i bez wahania jakby miał całkiem sprecyzowane plany na spożytkowanie tej dzikuski. Ale skoro mówił tak oględnie to widocznie nie miał ochoty zdradzać szczegółów komuś kto mógł się okazać konkurentem a nie sojusznikiem jego wyprawy.

- Konkrety panie de Rivera poproszę. Nie zamierzam panu mówić jak dowodzi się ludźmi. Skoro podjął się pan tego zadania, to znaczy że musi pan mieć ku temu predyspozycje. Chcielibyśmy przyłączyć się do pańskiej wyprawy. Proszę jasno włożyć swoje propozycje. O Amazonce za chwilę. Jeżeli ma się pojawić w tym partnerstwie ktoś trzeci, kto po kilku miesiącach dostanie całość choć włoży tylko część muszę wiedzieć, że to mi się opłaca.

- Otóż to. Proponuje jej pan dobrowolne zostanie przewodniczką ekspedycji i na koniec nagrodzi ją etatem w zamtuzie? - Cesar mimo epatującego przekonaniem tonu kapitana czuł, że oficer nadal zwyczajnie ich wodzi za nos grzecznym tonem i ujmującym uśmiechem, które wymierzone musiały być w baronessę. - Konkret z naszej strony jest następujący: Łączymy siły w ekspedycji. Nie przyjmujemy od pana rozkazów. Tym bardziej jeśli w grę mają wchodzić łowy na niewolnice. A pan ponieważ, jak sam Pan zauważył, prowadzi znacznie większą grupę, wnosi znacznie większy wkład. Zalicytował pan 3800 zanim zaczęto Pana wspierać. Nie oczekujemy więcej niż to ile i tak był pan gotów wydać. W zamian ma Pan swoją Amazonkę. I wdzięczność Pani Eliany.

- Nie przyjmujecie ode mnie rozkazów na mojej wyprawie? - brwi kapitana powędrowały do góry dając znać, że nie jest to co chciał usłyszeć. - A więc chcecie być wspólnikami na partnerskich warunkach tak? Dobrze. Co poza wspólnym zakupem Amazonki planujecie wnieść w poczet takiej wyprawy? Ja oferuję jakieś 60 mułów, pół setki tragarzy, podobną ilość eskorty, może nawet setkę. Na tą chwilę bo zakupy i poszczególne negocjacje są jeszcze w trakcie. W Festag powinien się wykrystalizować odpowiedni skład. Jak mam kogoś traktować po partnersku oczekuję podobnego wkładu w wyprawę. Kogoś kto będzie mi partnerem a nie obciążeniem pasożytującym na moich zasobach. Więc? Na co mogę liczyć z waszej strony? - oficer przeszedł szybko do konkretów jakimi zasobami dysponuje na tą chwilę i oczekiwał tego samego od potencjalnych partnerów.

- Chwila panowie - odezwała się Iolanda. - Mam nieodparte wrażenie, że mówimy w dwóch różnych językach. Jeszcze raz powtórzę. Akceptujemy pana jako, hmmm… kapitana tej wyprawy. I jak z kapitanem okrętu nie wykłócamy się o kurs, który obrał czy warty, które rozstawił, tak i z panem nie będziemy. Nasi ludzie w tym względzie będą wykonywać przydzielone im zadania. Za signore Arrarte powtórzę, że godność estalijskiego szlachcica nie pozwala mi brać udział w polowaniach na niewolników. Nie pozwolę również na to moim ludziom. Jak i na pilnownanie ewentualnie schwytanych. Jeżeli jest to ta kość niezgody, której nie może pan przełknąć tędy nie mamy już o czym rozmawiać.

Cesar przeniósł wzrok na baronessę gdy ta mówiła tym razem już innym i wyraźnie pojednawczym tonem. Potem znów spojrzał na towarzyszącego im kapitana.
- Jest pan Signor znany w całym Porcie. I ma tu pan jak najlepszą opinię. Wiemy o tym i nie kwestionujemy tego. Ponadto stoi za panem słowo wicehrabiny. Ale musi pan zrozumieć nasze obawy jako nowoprzybyłych. Choć jest nam pan krajanem, to nie znamy pana. A tam - Novareńczyk ruchem głowy wskazał kierunek przeciwny do morza - w pana układzie będziemy zdani tylko na pańskie rozkazy. Czy pan też by tak lekko zawierzył życie i honor nieznanej osobie?

De Rivera spojrzał uważnie na każde ze swoich rozmówców chyba nieco zaskoczony taką zmianą w tonie rozmowy. Ale widocznie wziął to za dobrą monetę. - Cieszą mnie wasze słowa milady i kawalerze. - skinął im obojgu głową. Zastanawiał się chwilę.

- Jeśli tylko o to chodzi zapewniam, że moim celem nie są żadne łowy na niewolników a już na pewno nie na plemię kobiet jakie w tej dziczy mogą się okazać naszymi sojusznikami. Bez nich zapewne też wyprawa może liczyć na sukces ale z nimi szanse na ten sukces są znacznie większe. Dlatego nie mam w planie zrażać ich do siebie póki nie jest to koniecznie. To nie byłoby zbyt roztropne z mojej strony. A z umową z lady Elianą liczę, że dojdziemy do jakiegoś porozumienia. - estalijski oficer całkiem szybko przeszedł do rzeczy i mówił jakby ten aspekt też już miał całkiem dobrze przemyślany i zaplanowany.

Iolanda uśmiechnęła się słysząc wypowiedź kapitana.
- Nie mogę nie przyjąć twej propozycji kapitanie, odnośnie wspólnego zakupu przewodniczki. Byłoby to po prostu z mojej strony niegrzeczne. Dlatego zgadzam się byś ze swoją wspolniczką włożyli kwotę, którą zaproponowaliscie na licytacji.
Cesar uznał, że pula kurtuazyjnych uśmiechów została wyczerpana i tylko pokiwał głową.

- Rozumiem. W takim razie nie zostaje mi nic innego jak podziękować za tą ciekawą konwersację i przyjemność oglądania twoich wdzięków milady. A teraz pozwólcie, że wrócę do swoich obowiązków. - kapitan bez zgrzytu przyjął taką decyzję estalijskiej szlachcianki i skinął głową, uchylił ronda trógraniastego kapelusza i pożegnał się z dwójką rozmówców. Wraz z nim odeszła jego pstrokata świta.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 29-01-2021, 12:01   #43
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
XI.362.4.34. Targowisko, wczesne popołudnie po aukcji.
Ambrath spokojnie czekał, aż arystokratka wyjdzie zza kulis i spokojnie zejdzie z pomostu, będącego obiektem gorącego zainteresowania wielu, obecnych jeszcze na rynku ludzi, zarówno pochodzących z gminu, jak i tych o wiele lepiej urodzony.
Kobieta w końcu pojawiła się, najpewniej załatwiwszy już swój interes z człowiekiem zwanym Tramielem. Elf poczekał, aż zejdzie ze stopni, wraz ze swoim towarzyszem.

- Moja pani, jeśli łaska, chciałbym zająć chwilę twojej uwagi. Mój pan Ekthelion, władca na Tor Dranil, Lothian i dziedzic Caer Muir chciałby zadać ci pytanie. Rozkazał mi je jaśnie wielmożna pani, przekazać. Pokornie proszę więc o pozwolenie, aby rozkaz mój wykonać - barczysty rudzielec o posturze przypominającej raczej nordlandzkiego drwala niż smukłego elfa skłonił się w egzotycznym, acz bardzo wdzięcznym ukłonie.

Iolanda odpowiedziała na ukłon podobnym.
- Wybacz panie - tu zawahała się nie mogąc sobie przypomnieć czy elf już jej się przedstawił. - Cóż to za pytanie? - Zapytała uprzejmie zaintrygowana. Teraz gdy emocje związane z aukcją opadły mogła pomyśleć o innych sprawach.
Towarzyszący baronessie mężczyzna mógł być zarówno jej podkomendnym jak i partnerem w interesach, czy innych sprawach które ich łączyły. Zachowywali się wobec siebie oficjalnie choć w gestach z pominięciem pewnych konwenansów. Przyjrzał się teraz postawnemu elfowi.
- Czemu twój pan nie zada swego pytania osobiście? - zapytał pytaniem pozbawionym podejrzliwości. Pamiętał jednak, że elfy stały równie blisko podestu aukcyjnego co kapitan. Choć Javier wspomniał, że nie uczestniczyły w licytacji…
- Odpowiedź jest prosta. Nie można było przewidzieć, ile czasu zajmie jaśnie wielmożnej pani baronowej zakup owego stworzenia. Wróciliśmy dopiero co z polowania, a stanie w błocie ze stertą trupów, niczym przekupki na rynku nie licuje z godnością szlachcica. Pytanie więc mógł przekazać jego podkomendny, co też właśnie czynię. Jestem Ambrath z Dol Muir, z Lwiej Marchii, ziemianin i żołnierz mojego pana Ektheliona. Już raczył ci je zadać, ty zaś, pani, nie odpowiedziałaś, co było zrozumiałe ze względu na zamieszanie, tłum i harmider czyniony przez wszystkich zgromadzonych. Uznał więc, że mogłaś pani źle go usłyszeć, lub w ogóle. Mój pan chciałby wiedzieć, w jakim celu chciałaś nabyć pani owo stworzenie? I jeśli cele te są inne niż obu twoich licytujących konkurentów, gotów jest wspomóc ciebie pani, swym złotem, choć nie zabraliśmy go tu wiele - Ambrath ukłonił się lekko głową, przekazując dokładnie to samo, co wcześniej Ekthelion.
- Jeśli zaś na targowisku miejskim pani odpowiedzi dać nie chcesz lub nie możesz, rad by zaprosić Cię do naszego wojskowego domu. I jeśli zbyt surowy jest dla pani, rozkazał, bym odpowiednie miejsce, właściwe by rozkaz mój wykonać z twoją łaską znalazł - wyjaśnił dwornie Ambrath
- Racz przekazać swemu panu, panie Ambrath z Dol Muir, z Lwiej Marchii, moje przeprosiny. Nie był to odpowiedni czas na zadawanie takich pytań - powiedziała Iolanda. - Odpowiem na nie teraz. Nie znam powodów dla, których moi konkurenci chcieli nabyć ową amazonkę, znać ich też nie chcę. Ja liczę, że ona zostanie naszą przewodniczką w dżungli. Czy mogę wiedzieć dlaczego twój pan interesuje się losem tej kobiety?
- Możesz pani, choć odpowiedź Cię rozczaruje. Mój pan nie wyjawił mi tego sekretu - odparł niespeszony Ambrath.
- Pan Twój Ambrathu z Dol Muir zatem siłą rzeczy pozostaje w kwestii pytań dłużnikiem baronessy - oznajmił Cesar - Jeśli miałby ochotę spłacić ten dług, zapraszamy go do gospody Róg Obfitości w porze..
Spojrzał pytająco na baronessę. Wyglądało bowiem na to, że dzisiejsze popołudnie do leniwych nie będzie należało.
- Obiadowej - odowiedziała kobieta. -[i] Przekaż mu panie nasze serdeczne zaproszenie.
- Może zechce również udzielić odpowiedzi na inne me pytania.
- Przekażę moja pani. Moja misja zakończona, więc pozwolę sobie zostawić państwa. Za pozwoleniem moja pani, kawalerze - Ambrath dwornie ukłonił się, kolczuga i pancerz zadzwoniły cicho, kiedy wojownik odwrócił się i spokojnie, niespiesznie oddalił się, zostawiając baronową i jej towarzysza samych.

Podążył szybko w stronę portu i po kilku chwilach, otwierał już drzwi do kamienicy. Jak zwykle, panujący w niej półmrok był miłą odmianą od duchoty panującej na zewnątrz. Elfy nie paliły świateł ani świec, a przynajmniej nie w słoneczny dzień, wpuszczając jedynie tyle światła, by wnętrze nie utonęło w całkowitej ciemności. Warunki niewystarczające dla zwykłego człowieka, dla elfów były całkiem znośne, w dodatku dawało korzystny przy składowaniu zwierzyny chłód. Reszta elfów zdążyła już porozciągać złowioną, wytrzebioną i wypatroszoną jeszcze w dżungli zwierzynę na metalowych wieszakach, podobnych do takich, jakie ma w domu każda szanująca się mieszczka aby rozwieszać w szafie swoje stroje. Te jednak, znacznie masywniejsze i szersze rozciągały tylne nogi zwierzęcia, które zwisając w dół wyciągało się pod własnym ciężarem. Tusze, wytrzebione i pozbawione jelit, podwieszone wzdłuż krokwi sufitu kamienicznego, studziły się teraz, aby dać mięso odpowiedniej jakości. Łowca, kiedy mięso zesztywniało już nieco, mógł wtedy spokojnie zdjąć skórę, nie kalecząc jej, zachowując również we względnej całości mięso. Na to jeszcze było zbyt wcześnie, i Ambrath wiedział, że Kilrathowi szykuje się bardzo pracowita noc. Tymczasem elfy zajęły się chwilowo odpoczynkiem, zalegając na chwilę na ławkach, krzesłach i za stołami w największej, jadalnej izbie. Ktoś też chyba zajął się przygotowywaniem strawy, bo w powietrzu unosił się zapach gotowanych warzyw i ryby.
- Ekthelion, powinniśmy się przebrać. Baronowa zaprosiła nas na obiad. W “Rogu Obfitości” - przekazał swojemu dowódcy, odłożył hełm na szeroką, drewnianą ławę i widząc balię wypełnioną wodą, spryskał sobie twarz i kark, spłukując kurz i krew z polowania.
- Odpowiedziała? - zainteresował się Ekthelion, zdejmując skórzane elementy pancerza. Odkładał je na ławę, starannie układając paski i rzemienie.
- Tak. Też chce amazonki jako przewodniczki. I, że jesteś jej dłużny odpowiedź - Ambrath wyszczerzył się ironicznie, a następnie rozparł się na ławie, czekając spokojnie i pozwalając nogom odpocząć po całonocnym marszu w błocie i trawie.
- W sumie to bym coś zjadł, byle nie rybę. Niziołki dobrze gotują. Skoro zaprasza… - mruknął Ambrath.
- Ludzie.Zmienni niczym księżyc, a jednak w pewien sposób przewidywalni - pokręcił głową Ekthelion - Lileath to jednak kawał dziwki. Nie ma darmowych obiadów Ambrath. Zobaczymy, ile będzie to kosztować i nas, i ją.Też się przebierz. Dama nie może czekać - dodał i ruszył na górę aby się przebrać.

Wieża Ambrosio, popołudnie.
- Mówisz pani, Culchan? - Finreir z zainteresowaniem oglądał wpis w księdze, podsuniętej mu przez magister ametystu.Finreir widział już wiele bibliotek.Mniejszych, większych, lepiej lub gorzej zaopatrzonych. Księgi, zwoje, dzienniki, opasłe tomiszcza w nierzadko pachnących skórą, kurzem i inkaustem pomieszczeniach, ciemnych, bo światło świec mogło być groźne dla suchych, pożółkłych kartelusz i wyschniętych stosów pergaminu. Czasem były przestronne, jak w Altdorfie, przepięknie zaopatrzone, jak w Anlec, niewielkie, zorientowane pod konkretną, wojskową wiedzę jak w Salzenmund. Biblioteka była prawdziwym miejscem pracy każdego szanującego się magika, czy uczonego. Finreir podzielał zaś przekonanie wielu swoich starszych kolegów, że jeśli młody magik nie prowadzi akurat żadnych prac badawczych w polu, nie powinien z biblioteki wychodzić, pogłębiając swoją wiedzę. Wiedza wszak, jest jedyną pewną bronią uczonego.
Finreir patrzył więc na jeden z okruchów wiedzy, który ktoś wcześniej zebrał, a oni potwierdzili, przynosząc namacalny dowód na istnienie owego dziwu natury.



Informacje i suchy, lakoniczny opis w pamiętnikach pokrywał się mniej więcej z tym, co znaleźli. Wielki ptak, wielkości sporego osła, podobny w budowie głowy do papugi, a nieco do wielkiego strusia, o kolorowych piórach, posiadających masywne, łuskowate nogi, zakończone ostrymi pazurami. Dziób mięsożercy, ale równie dobrze mógł też jeść padlinę.Nielot. Powoli, strzępy wiedzy zaczęły układać się w pewną całość. Zdobienia na siodle i uprzęży pasowały do teorii o amazonkach. Być może to był culchan schwytanej przez traperów amazonki i być może śmierć jej wierzchowca była powodem tego, że w ogóle dało się ją złapać.
Finreir przez pewien czas przeglądał jeszcze wzmianki o amazonkach. Pierwszą istotną wzmiankę znalazł w starych, podróżniczych zapiskach.
- O, tu coś jest - mruknął do Ceylinde która pochyliła się nad tekstem.
- Nie znam tych liter Finreir - odparła, i przyjrzała się obrazkowi culchana, porównując go do rysunku magika w dzienniku Ektheliona.
- Widać podobieństwo. Niezła kreska - zakpiła i podeszła do reszty niewielkiego, choć i tak całkiem imponującego jak na Port Wyrzutków księgozbioru, szukając na grzbietach ksiąg i zbiorów dokumentów jakichś wskazówek. Powąchała zatęchły grzbiet i zmarszczyła nos.
-Jak to nie znasz liter? To reikspiel! Zresztą nieważne. Posłuchaj… - magik wziął jedną stronę zapisków i zaczął czytać:

Dwakroć podczas naszych podróży zetknęliśmy się z wojowniczymi kobietami znanymi jako amazonki, i przy obu tych okazjach nie mogę zaprzeczyć, że napędziły nam stracha. Za pierwszym razem, była to odurzona narkotykami berserkerka, gibka i szybka, ogarnięta pragnieniem rozlewu krwii. Pióra o kolorze purpury i błękitu zwisały, wplecione w jej misternie związane warkocze. Jej ciało pokryło się krwią moich ludzi, którzy ośmielili się zastąpić jej drogę. Reszta, w przerażeniu rozproszyła się, banda porządnych chłopaków wystraszonych przez dziewuchę. Za drugim razem,była to jedna z ich przywódczyń, kobieta o spokojnym obliczu, odziana w magiczne artefakty. Zgładziła tuzin wrogów jednym, podobnym do solarnego błyskiem. Tego dnia kobieta wystąpiła przeciwko wspólnie przeciwko jaszczuroludziom, czekającym w zasadzce, jednakże bez wątpienia mogłaby użyć tej broni przeciwko nam, jeśli tylko dalibyśmy jej choć najbłahszy powód. Z dziennika Johanna Besksbeina, Wpis z dnia czterdziestego ósmego.

Finreir skończył czytać, i przerzucił jeszcze dla pewności stos pożółkłych karteluszy, zebranych w rozpadającą się obwolutę
- Nic więcej nie ma - podsumował z rozczarowaniem w głosie.
- Niestety, to nie Altdorf panie Finreir - wzruszyła ramionami Morna, jakby przepraszająco, choć magicy colegium najczęściej nie przykładali zbyt wielkiej wagi do spraw doczesnych, polityki i problemów śmiertelnych. Elf wątpił, by jego rozczarowanie w ogóle obeszło magiczkę.

Oględziny siodła przed wieżą też nie wniosły zbyt wiele, choć pewien przełom nastąpił, kiedy kilka symboli zostało rozpoznanych. Jeździec, kimkolwiek był, zdobił klamry i zapięcia pasków głowami węży, tajemniczymi glifami i inskrypcjami.

- Pani magister? Macie może coś o panteonie tutejszych plemion? Ktoś to kiedyś tutaj badał? - zapytał Finreir obracając odciętą klamrę z dziwnymi symbolami
- Tak, jest na górze. Mogę pokazać, pod warunkiem, że toto tu zostaje. Pachnie trupem - Finreir spojrzał na Mornę unosząc brew ze zdziwienia. Magistrowie ametystu niewiele robili sobie z dusznego zapachu śmierci - Zasmrodzi całą wieżę - dodała wyjasniająco co upewniło elfa, że z panią magister wszystko jest w najlepszym porządku.
- Ceylinde, zostań z tym siodłem. Najlepiej oczyść tam, przy koniowiązie a potem wylej wodę. Nie chcemy potruć zwierzaków - Finreir poszedł za magister z powrotem do wieży, tymczasem elfce przypadło bardzo nie szczególne zadanie pozbycia się odoru padliny z i tak pokrwawionego i zniszczonego siodła. Zadanie, z obrzydzeniem i wstrętem, wykonała, starając się nie przesiąknąć przykrym zapachem.

Magicy tymczasem wertowali kolejne księgi, aż w końcu Morna z trzaskiem otworzyła strasznie grubą, oprawioną w zieloną skórę księgę.
- Macie swoje symbole - tym razem dało się nawet usłyszeć dźwięk jakiejś emocji w jej głosie. Może triumfu, może zadowolenia, jak u każdego badacza który odkrył kolejny okruch zapomnianej wiedzy, może radości niczym u dziecka układającego rozsypaną po podłodze łamigłówkę

Finreir przez moment długo nie mógł odcyfrować odręcznego, niezbyt równego pisma, ale w końcu zaczął, zapominając, że Ceylinde została na dole, a magister Morna doskonale czyta

Im więcej poznaję wiedzy o bogach jaszczuroludzi, tym bardziej niewiarygodną ta wiedza się staje. Ich panteon, przynajmniej w tym momencie jest dla mnie nieodczytywalny, i wydaje się zawierać jednego, którego miejsce przebywania znajduje się poza nim, poza porządkiem i strukturą, czczony przez nikogo innego jak Prawdziwych Dzieci Bogów. Jednakże jest napisane, że ten odrzucony pozostanie aż po kres czasów pod opieką oddanych jej krewnych pół-krwi. Czy to jeden z Pradawnych, czy jest to tylko wzmianka o śmiertelnym wybrańcu który ma ją poprowadzić? odpowiedź przyszła po długich miesiącach cierpliwych badań, i nawet wtedy, mógłbym zakwestionować wszystko, w co nauczono mnie wierzyć...
- Finreir skończył czytać i zamyślił się, drapiąc paznokciami dwa symbole. Jeden, przedstawiał dokładnie to, co przedstawiała brosza.
- Rigg - cicho przeczytał podpis pod piktogramem. Odręczny, niemal niedbały kleks, ledwo czytelny. Drugi jednak symbol, był przedziwnie podobny do elfiej runy oznaczającej Mathlanna, boga morza. Miał jednak pewne anarchizmy, kreski i kropki oznaczające…
-Amex? - zdziwił się Finreir. Widok elfiego boga w panteonie barbarzyńskich bóstw Lustrii, szczególnie we wpisie dotyczącym amazonek mógł istotnie zdziwić.
- Wstęp do rozdziału trzeciego - Zamknął księgę o odwrócił ją grzbietem do siebie
- W ogrodzie bogów, przez słynnego magistra życia Cyrstona von Danlinga ręką własną spisane - przeczytał na głos Finreir i popatrzył na Mornę - Brzmi znajomo?- zapytał i pomyślał, że tytuł brzmiał nieco górnolotnie. Powinien brzmieć bardziej jak “To, co wydawało mi się, kiedy wypaliłem Uciechę Łotrzyka”

- O, niewątpliwie. Stary dziwak i chyba nawet wariat,przynajmniej tak o nim mówiono. Ale mistrz Ambrosio ceni sobie jego prace, nawet tak enigmatyczne i dziwaczne jak to - odparła, niemal znudzona magister.
Potem zaś rozmowa zeszła na temat amazonek, więc elfy spędziły dobre kilka kwadransów komentując z Finreirem zawartość enigmatycznej księgi, lustrując toporne obrazki, które najpewniej ilustrator pozbawiony wiedzy rysował posługując się niezbyt malowniczym opisem samego autora dzieła. Bo w to, by magister życia był zapalonym rysownikiem, Finreir wątpił.
Ceylinde, która zdążyła już do nich wrócić, bardziej od rysunków półnagich wojowniczek wolała faunę i komentowała raczej owego wcześniej badanego Culchana. Ślady zaś, o których wspomniała Ceylinde zainteresowały magister o tyle, że oba elfy miały wrażenie, że jest nimi co najmniej zdziwiona, jeśli nie zaniepokojona.

- Jakieś dwa dni temu znaleźliśmy ślady. Głębokie, wybite w błocie. Jeśli byłby to ślad pieszego, stałby w błocie po kolana, albo i głębiej - wyjaśniła Ceylinde - pomocnik łowczego o nich wspominał, więc też pewnie je widział - wyjaśniła elfka.
-Dziwię się, że o nich nie wspomniano. Te najświeższe mogą oznaczać wszystko. Wyglądały jak ślady albo czegoś ciężkiego, stojącego w błocie, albo...jakiegoś egzotycznego wierzchowca i jego jeźdźca. Który naszym zdaniem musiałby stać dosyć długo w błocie i deszczu. Jeśli culchan odpada, to nie można wykluczyć jeźdźca na zimnokrwistym - Finreir podsumował rozmowę i zamyślił się.

Jaszczuroludzie. Albo...Druchii” myślał oglądając księgę, i notując co bardziej interesujące fragmenty na użytek swojego dowódcy.
Kamienica elfów, późne popołudnie

-Mała zmiana planów - Ekthalion zebrał wszystkie elfy w głównej sali, na parterze kamienicy. Finreir, który wraz z Ceylinde ledwie dotarli na miejsce nie zdążyli nawet się jeszcze przebrać. Odłożyli kupione po drodze sprawunki, i nawet nie zdążyli zdać relacji z tego, czego dowiedzieli się wcześniej w wieży. Wpadli prawie w samym środku odprawy która wyglądała jak szykowanie się do bitwy, nie wieczornego przyjęcia, choć pachniało gotowaną strawą w całej kamienicy.
Zapach jednak nijak się miał do tego co zastali. Wojownicy siedzieli lub stali dokoła stołu. Uffial ostro pracował osełką nad grotem włóczni, tak samo Haletha. Nimue sprawdzała naciąg długich łuków, przesuwając palcami po cięciwach. Tivral oliwił długie noże, które w tym dniu wypiły już mnóstwo krwi. Leżały one szeregiem na ławie na które je odkładał, po uprzednim, bardzo starannym przetarciu ostrza za pomocą szmatki maczanej w tłuszczu. Najpewniej z tapira.
Kilrath uzupełniał kołczany. Wyjmował z nich łowieckie strzały o drobnych, cienkich grotach na małą zwierzynę, zamieniając je na ciężkie, bojowe strzały oraz takie, które doskonale mogły przebijać kolczugi. Palcem popróbował jednego z nich, podobnego do graniastego kolca bardziej, niż do płaskiego grotu do polowań.
Wszyscy skupieni na słowach dowódcy, który wraz z Ambrathem, ponownie przebranym jak na wojnę stali na samym środku.
- Obstawicie dwa boczne wyjścia z rynku. Tu, i tu - Ekthelion przestawił kilka kubków, stojących na stole - Podest, a szczególnie te podejście do niego ma być w polu ostrzału - Wskazał Ekthelion, wyjaśniając.
- Dwa sygnały gwizdka atakujemy. Ambrath atakuje pierwszy. Jeden sygnał, wycofujemy się. Ta grupa tu, ta tutaj - pokazał palcem dosyć prosty plan. Bardziej skomplikowane nie były potrzebne. Każdy wojownik w walce i tak musiał improwizować i myśleć.
- Co się dzieje? - Finreir nie byłby sobą, gdyby nie zapytał. Magik zawsze lubił wiedzieć pierwszy, po dowódcy.
Ambrath uśmiechnął się ironicznie - Nie pytaj. Wszystko opowiem ci po drodze, bo ty będziesz stał z nami - zarechotał.
Finreir spojrzał na Ektheliona, a ten tylko pokiwał głową
- To tylko negocjacje. Wygrywamy w każdym układzie, bez względu na wynik - wyjaśnił zdawkowo Ekthelion
-A ludzie? Może tam dojść do rzezi - magik nie był do końca przekonany
Ekthelion wzruszył ramionami
- To możliwe, Finreir. Całkiem możliwe. Wiecie co robić - kiwnął głową i elfy zebrały się do wymarszu.

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 29-01-2021, 18:05   #44
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Słowo przestrogi

Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; popołudnie
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Przystań Żeglarza

Friedrich wszedł szybkim krokiem do Przystani. Był zdeterminowany… się napić. Musiał popić wydarzenia na targu choć się jednocześnie z nich śmiał i wyrywał włosy z głowy. Znaczy się, wyrywałby, gdyby nie żal mu było czupryny… Szkoda psuć coś co tak nieźle się prezentowało, co nie?

Najpierw podbił do Zahariasha i stając przed nim rzucił krótkie słowo przestrogi.

- Możemy mieć… nietypowego gościa dzisiaj. Proszę, kontroluj się. Wiesz, że sam nie pałam do nich miłością, ale jest inny niż większość jego formacji. Dobrze?

Były banita spojrzał na niego z mieszaniną zaskoczenia, które zmieniło się w świadomość jego słów na które się skrzywił niemiłosiernie i burknął ciche.

- Jeśli jest to konieczne…

- Jest to korzystne. - sprostował blondyn patrząc na starszego i pozornie bardziej doświadczonego życiem mężczyznę.

Na te słowa zyskał niechętne skinienie głową i zaciekawioną całym zajście Chiarę która zbliżyła się do ich dwójki.

- Fried… - mruknęła przyjemnie - ...jesteś dzisiaj wcześniej?

- Tak malutka. - zwrócił się do niej z uśmiechem zdejmując kaptur - ...i być może znalazłem ciekawego potencjalnego przyjaciela dla ciebie, choć nie wiem czy przyjdzie.

Chciwe oczka dziewczyny zapaliły się przez chwilę gdy przygryzała wargę.

- Przyjaciela? - zapytała naiwnie.

Jedyne co odpowiedział to cichy pomruk aprobaty i proste słowa.

- W Twoje łapki, a teraz muszę się napić. Ten targ to jakaś kpina i aż zerwałem się wcześniej…

Wiedział, że rudowłosa będzie chciała wiedzieć więcej, ale niech pyta swoich klientów. Miał zamiar ją trochę przetrzymać. W końcu był zabieganym człowiekiem, co nie?

- Georgij! - powiedział radośnie podchodząc do właściciela przybytku. - Mam coś dla Ciebie.

Wyciągnął z plecaka najświeższe fanty. Trochę ziół, czosnek i… cebule. Najprawdziwsze cebule. Jego nie do końca legalny zysk, ale czego nie robiło się dla starego druha?

- Przy okazji, miodu i przechowałbyś mój plecak? Mam dość biegania z nim niepotrzebnie, a nie ukrywam wolałbym zostawić go pod twoją opiekę do wieczora. Da radę?


Rozmowy w Przystani Żeglarza
{{Podziękowania dla Lord Melkor, MG za scenkę}}

Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; popołudnie
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Przystań Żeglarza
Do zapoznania w: Post Lord’a Melkor’a


Rekonesans czysto biznesowy

Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; popołudnie
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Targ

Po rozmowach Friedrich udał się na targ raz jeszcze. Tak, jak zawsze od kiedy tu był. Może nie był mistrzem kupieckiego świata, ale… no, powiedzmy, że praktyka czyni mistrza. No i nie ukrywajmy, że Lustria nadal go zadziwiała. W szczególności dostępność dóbr i usług. Tak, zdecydowanie to był daleki krzyk od tego co było w mieścinie podobnych wielkości w jego rodzimym Imperium, ale co się dziwić?

Oczywiście, skłamał trochę wcześniej Evo… ale co zrobić, że sam Tileański uczony nie był zbyt wylewny, a wręcz tajemniczy? Oczywiście, że znał tutejsze rośliny i zwierzęta. To była pierwsza rzecz do której usiadł jak tu przybył. W końcu nie miał innego wyjścia… ale nie ukrywał, że lubił tu zaglądać z prostego, prozaicznego powodu.

Czasami ludzie przywlekli coś nowego, lub coś nowego pokazało się na targu. Ceny zmieniały się oczywiście jak w kalejdoskopie w zależności od dostępności, ale zawsze warto było je znać. Teraz jednak potwierdziło się to czego się obawiał… usługi tragarzy, zwierząt pociągowych i podobnych… drastycznie poszły w górę. Peszek… Szczęściarz kto kupił wcześniej, co nie?

Tak czy inaczej, chodził sobie, aż po słońcu było widać że nadchodzi pora nabożeństwa. Nie był zwolennikiem Świątyni Sigmara za wszystko co zrobili jego rozszerzonej magicznej rodzinie, no ale skoro Wielebny Uber był znajomym Mistrza Ambrosio… i najwyraźniej był heretykiem, albo w naj-najlepszym przypadku wyjątkowo liberalnym kapłanem… miał zamiar dowiedzieć się na nabożeństwie!


Nabożeństwo

Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; Zmierzch
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Świątynia Sigmara

Jakoś zdążył. Ciekawe, że nie słyszał dzwonów… w sumie było to ciekawe! Ciekawe, czy Wielebny podchwyci jego pomysł i przekaże propozycję biznesową swojemu przełożonemu? W końcu ludwisarze w Lustrii? Pfff! Jeszcze by uwierzył w cuda! Jasne, że trzeba będzie sprowadzać ze Starego Świata! Układ który proponował był prosty. Mieliby pewny zysk i nawet sam Gerchart nie musiałby się fatygować i życiem ryzykować! Do tego przysługa u de Rivery by przywiózł za darmo w ramach wdzięczności za okazaną pomoc?

Przecież Carlos nie będzie gnił wiecznie w tym zapyziałym Porcie. Z łupami jak nic popłynie je upłynnić za grubą kasę jeśli coś cennego się trafi dla kolekcjonera. Lista przysług była długa, nie ma co, ale jak mówił, “nie od niego zależy”. Nawet dał gotowe rozwiązania! Trochę wyobraźni biedni klerycy, trochę wyobraźni!

Carlos też nie był lepszy… tak z niego zadrwić!

Oczywiście myśli prysnęły gdy wszedł do świątynie. Tak, było ich tu kilka, ale jednak miało to miejsce swój urok… wymagało tylko funduszy i pracy… jednak nie to przykuło jego uwagę. Pobożne istoty płci pięknej i wieku każdego lubiły słuchać kazań, nie? Można by jakąś poznać… oczywiście zaproszenie na targ obowiązywało. Gdzie indziej się trafia oglądać finał sprzedaży Amazonki? Chodliwy temat, a może i pozna się kogoś wpływowego?

Bądźmy szczerzy przed Bogami. Sigmaryci i Ulrykanie napsuli mnóstwo krwi magicznej braci i miał na to jawne dowody. Łowcy Czarownic? Nadgorliwi wyznawcy Pana Krwi i tyle! To ich powinni spalić na stosie, a robotę magiczną zostawić tym co naprawdę się znają… plugawce jedne! Działalność tych parchawców pogrążała prosty lud w ciemnocie i rozbijała dążenia Kolegiów do oświecenia ludzi... w końcu naturą ludzką było się bać tego co nieznane, a jak taki klecha pluje jadem i ma wsparcie zastępów maniaków morderców wolących zabić stu niewinnych, bo może... może! Trafią na jednego prawdziwie stanowiącego zagrożenie!?

Zabawne było spojrzenie niektórych uczestników ceremonii gdy go zobaczyli w świątyni. Heh, trzeba było przełamywać stereotypy. Cichy ukłon młodego Druida w stronę Wielebnego można powiedzieć. Jednocześnie obu nim robił dobrą renomę. Mu, że nawet ‘plugawy pomiot chaosu’ przychodzi słuchać słów Założyciela Imperium i sobie, znaczy się całym Kolegiom, że nawet magowie wierzą w Króla Bogów… czyli nie są tacy źli nie? W końcu nie uciekają jak poparzeni od świętej ziemi psia jego mać!

Szczerze mówiąc i przyznając się tylko przed sobą Zimmer z Magistrów Ghyran nie interesował się zbytnio teologią. Dla niego był to zabobon większy niż wiara w Duchy Pól. Te przynajmniej istniały. Bogowie? Potrzebowali wiernych bardziej niż wierni ich. Byli stworzeni przez gorliwie wierzących... byli Energią, Bytami Eterycznymi powstałymi z archetypicznej wiary i potrzeb istot śmiertelnych. Utrzymywani przy życiu i istnieniu przez akt wiary który kształtował ich istnienie i nadawał świadomość. Tak było ze wszystkimi Bogami i nie było co ukrywać… Mroczna Czwórka była najpotężniejsza. Utkana z prymitywnych dążeń i pragnień… z tym nie dało się wygrać. Niekończąca wojna która nigdy nie zazna finału tak długo, aż wszyscy nie nauczą się żyć w symbiozie, szacunku i równości…

Rozglądając się z lekkim, pogodnym uśmiechem pozwolił sobie zdjąć kaptur. Tu przynajmniej słońce nie dawało po oczach. Już teraz widział, że dla pewnych... hmm… widoków, znaczy się osób mógłby przychodzić tu raz w tygodniu płacić daninę Bóstwu które desperacko go potrzebowało, ale nie on jego… bo czemu nie? Połączyć przyjemne z pożytecznym...
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 29-01-2021 o 19:48. Powód: styl, ortografia
Dhratlach jest offline  
Stary 30-01-2021, 11:39   #45
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Czas akcji: 2525.XII.01 mkt; popołudnie
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Przystań Żeglarza



Kiedy szlachcic z kapłanem wchodzili do przystani Żeglarza Friedrich już tam był i siedział w spokoju nad kubkiem jakiegoś płynu. Sama przystań była dość klasycznym miejscem jak tego typu przybytek. Nie był to luksus, a bardziej proste i przyziemne miejsce spotkań ludzi wszelkich klas… a w szczególności podróżników i innych ludzi powszechnie uznawanych za tych szukających guza, choć nikt nikomu póki co w mordę nie dawał i śladów krwi nie było nigdzie widać. Siedzieli więc i rozmawiali w zatłoczonym przybytku.

- Byliście może już Panowie może w tej całej dżungli? - Bertrand zadał pytanie, popijając łyk lekkiego estalijskiego wina. W tej karczmie jak zdążył już zauważyć mieli jedno z lepszych.

- Obawiam się, że nie. Mało kto tam idzie, a z dłuższej wycieczki nikt jeszcze zdaje się nie wrócił. Przynajmniej o nikim nie wiem. - odpowiedział Friedrich popijając z kolei miód.

Bertrand zmarszczył brwi na słowa o nie powracających wyprawach.
- Czyli jeśli chodzi o miejscową florę i faunę nie będziecie zbytnio pomocni? Ja ze swojej strony zasięgnąłem nieco informacji w Domu Łowców. Jutro wyruszam z Łowczym Holtzem na jednodniową wyprawę do dżungli, siostrę też zabieram, zobaczymy jak sobie poradzi….

- Posiadamy informacje o tym co na obrzeżach. Co dalej, nikt nie wie. Dlatego przyznam, liczyłem, że uda nam się zdobyć tą Amazonkę… - stwierdził popijając złoty płyn mag - Niestety nie wiem, co chce osiągnąć baronessa… na czym w sumie stanęło tam na targu?

- Jeśli chodzi o baronessę to dobre pytanie bo wcześniej planowała przyłączyć się dla planowanej przez Riverę eskpedycji. Chyba toczy się tutaj jakaś gra pomiędzy nimi, podejrzewam że przerwa w aukcji może wynikać z tym że Iolanda nie zgromadziła wystarczająco dużo środków, więc pewnie i tak będzie musiała się z nami porozumieć. Planuje się z nią spotkać jeszcze przed aukcją i rozeznać w sytuacji.

- Obawiam, że w takim razie straciliśmy Amazonkę jeśli to prawda. - orzekł Friedrich - Chyba, że się ugnie, bo jeśli naprawdę nie ma monet to Arab ma dość czasu by zmobilizować środki. Nie znam sytuacji, ale pogódź się, że wszyscy umrzemy bez dzikiej przewodniczki. Tak to już jest gdy pycha i duma paniusi z salonów co nie rozumie w jak świat rządzący się odmiennymi prawami wkroczyła. Świat w którym jej urodzenie nic nie znaczy.

Upił miodu. i uśmiechnął się z lekka pogardliwie.
- Najlepsze jest to, że to pozorne zwycięstwo w aukcji które odniosła w najlepszym wypadku zniszczy jej relacje z kapitanem, gdyby się dogadali, a w najgorszym ośmieszy ją przed wszystkimi w Porcie i sprowadzi na nią gniew kapitana. Może nawet wicehrabiny. Oczywiście mogę się mylić.

- Oczywiście wszyscy możemy się mylić. Ja przyznam, że nie brałem udziału w badaniu interioru tutejszego kontynentu ale jestem go bardzo ciekawy. O ile mi obowiązki kapłańskie pozwolą chętnie bym się wybrał zbadać te tajemnice. Ale propo obowiązków służbowych na mnie już pora. Muszę przygotować dzisiejszą mszę na jaką was panowie serdecznie zapraszam. W końcu to wielki dzień jaki jest tylko raz w roku. A teraz z bogami panowie. Służba wzywa. - Gerchart, dotąd raczej milczący, zabrał w końcu głos. Ale widocznie po to by się pożegnać. Wstał od stołu, skłonił się towarzyszom i pozwolił sobie odejść gdy wezwały go jego obowiązki świątynne.

- Oczywiście Wielebny. - odpowiedział Zimmer kapłanowi i skinął mu głową by odprowadzić go wzrokiem. Spojrzał na jakiegoś mężczyznę który stał przy barze. Tak, ten widocznie nie był zadowolony z obecności Ubera... ale czarodziej posłał mu lekki uśmiech.

- Zatem Panie de Truville… - powiedział spoglądając na swojego rozmówcę - ...jak myślicie?

Jakaś dość urocza i niska, bardzo niska i drobna ruda dziewczyna zerkała z zaciekawieniem na nich roznosząc płyny. Zdawała się bardziej skupiać na Bertrandzie. Friedrich raz jeszcze upił ze swojego kubka, a sądząc po przechyle niewiele mu zostało.

Bertrand posłał delikatny uśmiech dziewczynie i poprosił o kolejny kubek. Postanowił sobie, że ostatni, było w sumie jeszcze w miarę wcześnie na większe picie, a on ostatnio pił za dużo.
-Poczyniłeś Panie Friedrichu parę założeń, co do których nie jestem przekonany. Po pierwsze, że bez przewodnictwa nieznanej nam i tajemniczej dzikuski wszyscy zginiemy. Po drugie, że baronessa nie będzie w stanie porozumieć się z nami, z tego co wiem nie jest ona, jak to określiłeś - szlachcic skrzywił się - “paniusią z salonów”, ale doświadczoną w podróżach kobietą z dobrego rodu.

I młodzieniec poprosił o jeszcze jeden kubek.
- Zatem jej współczuję... - powiedział smutno mag - ...ale to dłuższy temat i nic nie jest pewne. Swoje widziałem. Tak czy inaczej, dla mnie nie ma większego znaczenia stan społeczny. Nie liczy się kim się było i co się robiło w tych stronach. Liczy się kim się jest, a to drugie spotkanie z jaśnie panią które miałem nie napawa mnie optymistycznie do jej osoby. Być może dlatego, bo jej nie znam.

- Nie mogę powiedzieć, że dobrze znam baronessę, ale myślę że ostatecznie uda nam się porozumieć. Jeśli faktycznie bez Amazonki będzie nam tak trudno jak sugerujesz, to przecież nie mamy wyboru, prawda? - wyszczerzył się nieco ironicznie.

- Jestem prostym człowiekiem Panie de Truville. - powiedział spokojnie i uprzejmie Friedrich - Jednak jeśli mógłbym coś doradzić, to być wyjątkowo ostrożnym w kontaktach z baronessą. Jak już mówiłem, nie wzbudza we mnie zaufania, a jeśli naprawdę nie ma pieniędzy na zakup Amazonki… - pokręcił głową dezaprobująco
- Tak czy inaczej, dzikuska jest kluczem. Bez niej ilość problemów których moglibyśmy uniknąć urośnie w zatrważającym tempie. Zgadnij, kto będzie winny śmierci ludzi? Nie de Rivera. Niestety, aby Amazonka chciała z nami współpracować potrzebny jest czas i dobra wola, a czasu nie ma ma. Przelatuje nam jak piach między palcami, a każda chwila zwłoki zwiększa ryzyko. - Friedrich uniósł pytająco brew. - Pytanie więc… na czym jej naprawdę zależy?

Delikatny uśmiech zawitał na ustach czarodzieja.
- Jesteś dobrym człowiekiem i cieszę się, będę z uśmiechem wspominał nasze spotkanie. Mogę mieć tylko cichą nadzieję, że i mnie kiedyś wspomnisz.



Dziewczyna przyniosła napitek i nachylając się kusząco podała kielich estalijczykowi zawieszając na nim oko. Proste przyjemne dla ucha pytanie padło z jej ust.

- Może coś jeszcze?

Friedrich upijając miodu spojrzał na bok na rozgadanych bywalców omawiających wydarzenia aukcji.

Bertrand rozproszył się na moment, zawieszając spojrzenie na biuście nachylającej się nad nim rudej dziewki:
- No… może prosiłbym o ostatni kubek wina, niestety będę musiał się za chwilę zbierać z powodu innych zobowiązań - westchnął i przeniósł spojrzenie na dziwnie wygadanego maga.

- Pana życzenie jest moją przyjemnością… - odpowiedziała cicho i miło kelnerka i odeszła lekko kołysząc pełnymi bioderkami..

- Myślę że będziemy jeszcze mieli okazję się napić na spokojnie Panie Friedrichu, spróbuje spotkać się z baronessą jeszcze przed wieczorną aukcją żeby załagodzić sytuację. A co myślisz o Carlosie de Rivera?

- Zdaje się być odpowiednim człowiekiem na odpowiednim stanowisku. Jednak mam wrażenie, że jest bardziej skomplikowany niż wygląda. Dowiem się później. - odpowiedział mag spoglądając na szlachcica - Rozumiem, że jesteście blisko z baronową? Lustria to… specyficzne miejsce… Pana siostra nie powinna być w rodzimych stronach z małżonkiem?

Bertrand zmarszczył brwi, przeszywając wzrokiem czarodzieja, który balansował na granicy bezczelności. Mimowolnie pogładził rękojeść swojego rapiera. Dawno już nie miał okazji go dobyć, może podczas wyprawy będzie miał ku temu okazję.
- Magistrze, nie wiem co rozumiesz przez “bliską znajomość”, przed chwilą mówiłem że nie jestem dobrym znajomym baronessy. Co do mojej drogiej siostry, nie jest ona mężatką, ja jestem aktualnie jej opiekunem, a w Lustrii pozostaniemy jakiś czas z przyczyn politycznych. Czyżbyś martwił się o jej bezpieczeństwo?

Brew Friedricha powędrowała ku górze.
- Obawiam się drogi Panie de Truville, że zaszło tu nieporozumienie. - powiedział łagodnie - Proszę mi wierzyć, że niemalże każdy z obecnych tu w Porcie wolałby być gdzie indziej. Z tego też powodu proszę nie dziwić się mojemu zdziwieniu.

Upił lekko z kubka.

- Co do baronessy mogło mi to umknąć. Jak by nie było martwię się o los wyprawy i zaprząta mi to głowę. Niestety nic nie mogę zrobić. To nie moja batalia i mogę tylko pokładać nadzieje w kapitanie de Rivera.

Bertrand rozluźnił się nieco, biorąc łyk wina.
- Myślę że z organizacją wyprawy sobie poradzimy. Na Pana wsparcia liczymy w mniej.. przyziemnych kwestiach. - skwitował.

- W istocie. Nie nasze zmartwienie. - odpowiedział łagodnie czarodziej - Nie ma co się martwić na zapas. Swoją drogą… - jego wzrok powędrował dyskretnie znad kubka na rudowłosą, która roznosiła jadło i napoje - ..możemy nie wrócić z tej wyprawy, a tutejsi ludzie, społeczeństwo… nie jest jak tam za wodą....myślisz, że byłoby to dobre?

- Przepraszam, że co byłoby dobre?

Friedrich skupił się na szlachcicu i uśmiechnął się lekko.
- Wygląda na to, że chyba skorzystam z zaproszenia Wielebnego. Najpierw jednak sprawdzę co nieco na targu. Lubię to miejsce, dość często tu przesiaduję, gdy słońce zachodzi. Można odpocząć w względnej ciszy.

- Tak, mogę sobie wyobrazić….. ja częściej przebywam w Torto al pomodoro, przyjemne miejsce dla relaksu i mają interesujące gry hazardowe. Jak mówiłem, dzisiaj nie mam zbyt wiele czasu na rozrywki, ale myślę że przed wyruszeniem ekspedycji moglibyśmy się jeszcze spotkać…

- Oczywiście. Będzie jeszcze dużo czasu. Być może odwiedzę was w Torto. Mnie osobiście zajmuje głowę sprawa Amazonki… gdyby nie ona, z chęcią wybrał bym się z wami w dzicz. Jeśliby sprawy nie potoczyły się gładko w tej materii dzisiaj… myślisz, że mógłbym do was dołączyć? Wierzę, że Pańska siostra sobie da radę.

- Umówiliśmy się bezpośrednio z łowczym, który będzie naszym przewodnikiem, więc musiałbyś z nim potwierdzić, ale zakładam że towarzystwo jeszcze jednej osoby nie powinno być problemem… - zastanowił się szlachcic.

Mag pokiwał głową i upił z kubka.
- W takim przypadku proszę poratuj i powiedz mi skąd i o której wyruszacie? Nie mogę nic obiecać, ale przyznam, że jest to zawsze jakieś wyjście. Choć obiecać nic nie mogę.

- Umówilismy się z samego rana w Domu Lówców, gospodarz ma czekać do ósmego dzwonu. A ja niestety muszę się już zbierać - odparł Bertrand.

- Oczywiście, Panie de Trouville. - odpowiedział Magister Druid wstając - Niech się darzy i dobre Bogi będą z wami.

************************************************** **********

Późne popołudnie, rezydencja baronessy de Azura

Isabella miała już okazję poznać salonik, w którym baronessa przyjmowała gości. Małe, kameralne pomieszczenie tak pomyślane by mogło służyć i za jadalnię i za miejsce popołudniowych spotkań.
- Isabello - Iolanda z niekłamaną radością powitała pannę de Truville. - Panie de Truville - tu nie było może tyle wylewności, ale i Bernard mógł się czuć mile widzianym gościem. - Cóż za miła niespodzianka. Siadajcie proszę. Napięcie się czegoś?

-Droga Iolando, cieszy mnie że możemy znów się zobaczyć. - Przywitał się Bertrand siadając.
- Może jakiegoś lekkiego drinka, jutro wyruszamy na całodniową wycieczkę w dżunglę i musimy być wypoczęci. Zapewniłaś nam dzisiaj sporo wrażeń na aukcji Amazonki, liczę że finał również będzie interesujący.

Gospodyni kiwnęła na służącą, która zaczęła coś szykować dla gości.
- Cała przyjemność po mojej stronie - kobieta dygnęła lekko i z gracją dziękując w ten sposób za swego rodzaju komplement. - Choć muszę przyznać, że jestem nieco rozczarowana poziomem prezentowanym przez prowadzących - tu dało się wyczuć pewną nutę tego rozczarowania. - Będę musiała zapakować, żeby omijać ich szerokim łukiem.
Napoje zostały podane i tak goście jak i baronessa mogli zwilżyć gardła.

- Dobrze że pokrzyżowaliśmy plany temu arabskiemu tłuściochowi, tylko teraz trzeba zakończyć sprawę….. czemu Pani jesteś rozczarowana prowadzącymi? - Bertrand zdecydował się pociągnąć temat.
- Ich aparycja. Podejście. Ach, szkoda strzępić sobie języka takimi sprawami - Iolanda machnęła ręką jakby chciała odgonić jakiegoś natrętnego komara. - Opowiedzcie lepiej o waszej jutrzejszej wyprawie. Brzmi interesująco - starała się zmienić temat.

-Och, wybieramy się z łowczym na cały dzień do dżungli. Nawet spodnie sobie kupiłam! - oznajmiła entuzjastycznie Isabella.
-Brawo moja droga - baronessa odpowiedziała z równym entuzjazmem. - Tylko daj się wykazać mężczyznom - puściła oko do młodszej szlachcianki.

Bertrand chrząknął:
- Jeśli jednak możemy jednak wrócić na chwilę do tematu aukcji, to przyznam że wspomogłem nieco finansowo Riverę, który pragnie żeby Amazonka służyła nam jako przewodnik w wyprawie. Pozwolę sobie zapytać, czy masz Pani masz podobne zamiary?
- Jak już mówiłam, interesuje mnie wyprawa do serca tego lądu, także mając to na uwadze przystąpiłam do tej gry. Choć ja tylko jako przewodnika chcę ją wykorzystać, a de Rivera do innych celów.

Szlachcic pogładził się po elegancko przyciętej bródce, zastanawiając się nad słowami baronessy:
- To interesujące co mówisz, bo to właśnie Rivera mówił że wiedza tej Amazonki przyda się nam podczas wyprawy. Czyżbyś Pani planowała jednak własną niezależną ekspedycję? Wydawało mi się, że mądrze byłoby połączyć siły w tej obcej i tajemniczej krainie.
- Dwakroć de Rivera odrzucał propozycję współpracy. Cóż mam na to rzec panie de Truville? - Baronessa spojrzała pytająco na swojego gościa.

- Trudno mi się wypowiedzieć, ponieważ nie znam przyczyn dla których Carlos odrzucił Pani propozycję, natomiast ja się już z nim wstępnie porozumiałem, więc jeśli mógłbym jakoś pomóc chętnie to uczynię. Czy rozważasz w takim razie samodzielną wyprawę? W świetle tego że poprzednia wyprawa nie powróciła, połączenie naszych sił i środków wydaje się być jednak rozsądnym rozwiązaniem. Nie wiemy do końca jakie zagrożenia tam się kryją - Bertrand odłożył kieliszek i rozłożył ręce akcentując wagę swoich słów.
- Dziękuję panie de Truville. To bardzo miłe z Pana strony, że oferuje mi Pan swoją pomoc, to naprawdę wiele dla mnie znaczy - lekkim ruchem głowy wyraziła swoją wdzięczność. - Samodzielna wyprawa to szaleństwo. Musiałabym zwerbować ludzi. Poczynić starania o prowiant, mapy i tak dalej. To sporo zachodu, którego można uniknąć, jak Pan to słusznie zauważył, łącząc siły. Pozostaje mieć nadzieję, że mądrość Vereny udzieli się nam.

Bertrand skinął głową, próbując skupić myśli.
- Carlos jest dumnym człowiekiem, ale nie jest głupcem. Dlaczego nie chcę się zgodzić na współpracę?
- Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć - przyznała z rozbrajającą szczerością estalijska arystokrata.

-Czyli po prostu odmówił? - zdziwił się szlachic.

- Oh, to jakieś nieporozumienie, może to ja porozmawiam z Carlosem? - wtrąciła się Isabella.
- Nie zawracaj siobie tym głowy moja droga - odpowiedziała jej Iolanda. - To źle mogłoby wpłynąć na twoje relacje z kapitanem.
Baronessa przeniosła następnie wzrok na pana de Truville.
- Sam pan powinien ocenić jego zachowanie na aukcji. Ale spokojnie. Osiągnęliśmy pewien kompromis. Jeżeli obu stronom zależy na współpracy, to zawsze jest płaszczyzna do porozumienia.

Bertrand podniósł brew, zaskoczony że baronessa zmieniła ton, naglę mówiąc o kompromisie z de Riverą. Może w takim razie powinien pozwolić im samym dojść do porozumienia?

- Rozumiem, cieszę się że Pani widzi możliwość porozumienia, jeśli mogę w tym pomóc to oczywiście chętnię to uczynię….

- Dziękuję panie de Truville. To dla mnie naprawdę wiele znaczy. Wasza gotowość do pomocy, do tego by służyć za pośredników - Iolanda położyła dłoń na wydekolotowanej piersi i westchnęła - jestem wzruszona. Przywracacie mi nadzieję, że nie jest koniec cywilnego świata i że można tu spotkać ludzi szlachetnych.

Bertrand uśmiechnął się, połechtany słowami baronessy. Wstał zdejmując kapelusz, ukłonił się i z gracją złożył pocałunek na jej dłoni.
- Dziękuje, mam nadzieję że okaże się godny tych słów. A teraz Pani wybaczy, musimy jeszcze załatwić parę spraw na targu.

************************************************** ***********

Czas: 2525.XII.01 mkt; zmierzch
Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: zmrok, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr,umiarkowanie



- Nie muszę chyba ci mówić co masz założyć? Jesteś dorosła, jak często zauważasz. - odparł siostrze Bertrand, przerywając na chwilę jej trajkotanie - No, chyba te spodnie będą bardziej przyzwoite, ale zawsze możesz wsiąść też spódnicę na zmianę. - sam też kupił sobie praktyczne ubranie podróżne wraz z Emilio i Guido, który mieli też udać się z nimi na jutrzejszą wyprawę. Za radą Łowczego zaopatrzyli się też w kilka płaszczy na deszcz, dwa hamaki do zawieszania na drzewach i kilka racji żywnościowych.
- Co do Amazonki to podzielam twoje zaciekawienie nią, choć o ożenku nie myślałem.... - słyszałem plotkę, że one porywają mężczyzn jako niewolników i zmuszają do płodzenia im dzieci. W każdym razie pospieszmy się na finał aukcji, może jeszcze zdążę zamienić słowo z Riverą, aczkolwiek możliwe że sam się już porozumiał z baronessą. - Przyznał nieco niechętnie, gdyż ta konkluzja nie stawiała go pośród rozgrywających w tej całej rozgrywce która toczyła się wokół dzikuski.

Och, Iolanda na pewno wie co robi, a myślisz bracie że ten czarodziej z nami jutro pójdzie? Jest młody, wygadany i całkiem przystojny, nie tak sobie wyobrażałam magów! - Odparła Isabella.

- Zakładam że nie każdy mag rodzi się jako zgrzybiały od ślęczenia nad księgami starzec, a on jest też momentami nieco bezczelny... - Odpowiedział szlachcic, patrząc na siostrę nieco podejrzliwie.

- Zobaczmy więc jak skończy się aukcja, a potem połóżmy się wcześniej by wstać rano, dzisiaj nie będziemy się już bawić - Powiedział bardziej do siebie niż do siostry, wypił już trochę w Przystani Żeglarza i u baronessy, więc wieczór w karczmie mógłby się nie skończyć pomyślnie biorąc pod uwagę ich plany na jutrzejszy dzień...


 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 30-01-2021 o 11:48.
Lord Melkor jest offline  
Stary 31-01-2021, 03:16   #46
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 05 - 2525.XII.02 bkt; przedpołudnie

Czas: 2525.XII.01 mkt; wieczór
Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, scena główna
Warunki: zmrok, gwar i tumult, pogodnie, łag.wiatr, ciepło


Wszyscy



- Tak proszę państwa! Wreszcie się doczekaliśmy! Wielki finał, wielkiej aukcji! Największej w tym roku! 5 000! Kiedy padnie następny taki rekord! 5 000! Tak proszę państwa zapamiętajcie ten dzień, ten wieczór i tą aukcję! Będzie o czym opowiadać! Kiedy padnie następny rekord? Jaki będzie? To już moi drodzy pytanie na następną aukcję na jaką serdecznie zapraszam! A teraz zapraszam na scenę! Te dwie piękne i wspaniałe kobiety! Tak proszę państwa oto baronessa Iolanda de Azuara oraz od dzisiaj jej Księżniczka Dżungli! Brawa dla tych pań proszę państwa! - Mark Tramiel nie zawiódł i wieczorem powitał uczestników aukcji oraz widownię która spodziewała się wielkiego finału i rozwiązania tej arcyciekawej kwestii. I fajerwerków. W końcu wieczorem miały być tradycyjne fajerwerki jakie miały uświetnić ten wyjątkowy dzień w roku. Obie rzeczy wzbudzały wielkie zainteresowanie mieszkańców Portu. Wcześniej przyszło rozwiązanie zagadki kto ostatecznie kupi tą dziką wojowniczkę. Widownia nagrodziła głównych aktorów i aktorki tego przedstawienia oklaskami.

Blondyn z dwoma sierpami za pasem zdawał się być tylko jednym z wielu sylwetek w tej zebranej masie. Obserwował ten finał spod sceny. Widział, że znów przyszli główna czwórka graczy tak samo jak w dzień gdy widział ich ostatnio. Ale skoro widocznie baronowa wpłaciła całą sumę to i nie wznawiano aukcji a jedynie sfinalizowano umowę. Gdy było po wszystkim pokazała się na scenie gdzie jeden ze strażników przy aplauzie publiczności przekazał jej sznur jaki krępował nadgarstki dzikuski w symbolicznym geście przekazania władzy nad nią.

- Ojej zobacz bracie. Jednak Iolanda kupiła tą Amazonkę. Myślisz, że pozwoliłaby nam ją obejrzeć z bliska? - wśród tłumów stało też bretońskie rodzeństwo. Też widzieli to co się działo na scenie. A Izabella nie ukrywała swojego niesłabnącego zainteresowania przedstawicielką tubylczej kultury, tak bardzo egzotycznej i odmiennej od tego co znali z Bretonii. Widzieli też jak Baszir składa jakieś krzykliwe reklamacje piekląc się na całego. Podszedł pod scenę i coś krzyczał do Tramiela gestykulując głośno. Nie było słychać co ale ogłaszacz podszedł do skraju sceny i coś mu odpowiedział, dużo spokojniej i też nie było słychać co ale gest rozkładania ramion był dość czytelny. Klamka zapadła, aukcja się skończyła. Za to kapitan de Rivera i madame Eliana zachowali spokój i godną postawę mimo, że Amazonka nie trafiła w ich ręce.

Elfy z Ulthuanu miały zaś przerąbane. Gdy Ekthalion ogarnął ten cały plac z jakiegoś wyższego miejsca pojął prostą prawdę, że jest ich zdecydowanie za mało. Ba! Gdyby miał 10x więcej wojowników to wciąż byłoby zbyt mało. Obszar a przede wszystkim tłum był zbyt rozległy. Duety elfów tam i tu były kroplą w morzu potrzeb. Najczęściej nie widziały się bezpośrednio nawzajem, czy w krytycznym momencie usłyszałyby jakiś gwizd było sprawą mocno dyskusyjną. A z kolei jak się weszło w ten gęsty tłum by być bliżej sceny i ewentualnej akcji to kompletnie traciło się perspektywę co się dzieje dalej niż kilkanaście kroków. Wszędzie ktoś stał, ktoś z kimś rozmawiał, krzyczał, wołał próbując powiedzieć swoje. Nawet gwizdy się zdarzały. Koniec końców interwencja elfów nie była potrzebna. Aukcja zakończyła się całkiem spokojnie.

- Już po wszystkim. Chodźmy stąd. - madame Eliana widząc co się święci rzekła do swoich ochroniarzy. Więc Carsten razem z kolegami musiał zacząć etap torowania drogi przez tłum. Co wcale nie było proste. Na szczęście tłum był podekscytowany i rozbawiony ale nie agresywny więc napór zbrojnych skutecznie torował sobie drogę. Wcześniej szefowa uprzedziła ich jaki jest plan więc na razie szło wszystko zgodnie z tym planem i nie zdradzała niepokoju. A teraz musieli się przedostać pod wybraną karczmę przy jednym z wyjść na placu gdzie szefowa umówiła się ze swoimi wspólnikami.

Estalijski brodacz obserwował scenę z pewnej odległości. Z tych ustaleń jakie poczynili z de Riverą wynikało, że tutaj był punkt zborny a skoro Iolanda musiała być na scenie aby dopilnować przekazania funduszy i odebrania Amazonki na niego spadło przygotowanie i zabezpieczenie miejsca wybranego przez kapitana na spotkanie. Była to jedna z karczm z frontonem przy placu. Był też jeden z ochroniarzy ze “Świecy” i ten barczysty krasnolud z załogi kapitana. Każdy reprezentował stronę jednego z głównym wspólników. Cesar nie do końca był pewny kto załatwił tu pokój ale jak po zmierzchu tu przyszedł to ochroniarz i krasnolud już czekali.

- Polecam się na przyszłość szlachetna pani. Biorę marne 10% i jestem całkowicie do pani dyspozycji. Jak trzeba coś ogłosić, pośredniczyć, kogoś znaleźć to Mark Tramiel to najlepsza alternatywa. - tak ogłaszacz się zareklamował Iolandzie nim ta zeszła ze sceny. Zaraz po tym jak odrzucił reklamację arabskiego kupca tłumacząc, że wedle prawa wszystko jest w porządku więc wniosek o wznowienie aukcji jest bezzasadny. Gdy Iolanda przechodziła obok Araba bez słów po samym spojrzeniu mogła być pewna, że na pewno nie zyskała w nim nowego sojusznika i pewnie szybko jej tego nie zapomni. Ale w końcu przeszli wraz z eskortą do tej karczmy gdzie był pierwszy punkt zborny całej trójki wspólników. Na placu było zbyt tłoczno by porozmawiać na spokojnie i zbyt nerwowo. A jednocześnie jak mówił kapitan była okazja się spotkać we trójkę jak i obejrzeć Amazonkę z bliska.

W końcu więc po kawałku wszystkie trzy grupki spłynęły do umówionej karczmy, tam na piętro do wynajętego na tą okazję pokoju i chociaż każdy z trójki wspólników wziął ze sobą do pokoju po jednej czy dwie osoby to w pokoju te pół tuzina osób i tak było sporym tłumkiem. Nadmiar eskorty został na korytarzu i schodach chwilowo całkowicie blokując dostęp postronnym.

Z Iolandą był Cesar który mógł zbadać Amazonkę. Na oko widać było, że chyba nic jej nie jest. Nie kulała, nie miała widocznych ran, miała bystre i czujne spojrzenie. Warknęła i widocznie zjeżyła się gdy zbliżył się do niej na tą okazję. Ale tutaj przydał się kapitan i jego sekretna broń na taką okazję.

- Togo powiedz jej, że jesteśmy jej przyjaciółmi. Nie zrobimy jej krzywdy. Zwrócimy jej wolność. Ale chcemy by dla nas pracowała. Idziemy do dżungli. - większość towarzystwa pierwszy raz miała okazję zobaczyć z bliska “czarnego niziołka” jak nazywano tutaj tych małych, kurduplowatych dzikusów. Sięgał im może do pasa i był ubrany jak dziki właśnie. Z pasa zwisały mu jakieś czaszki i skalpy. Czaszki wyglądały jak ludzkie ale tak malutkie jak z kota czy małego psa. Ale kształt był ludzki.

Czarnoskóry dzikus zaczął coś energicznie i z werwą tłumaczyć zwracając się do związanej Amazonki w kompletnie obcym języku. Do tego trochę podskakiwał i chwiał się jak jakiś klaun albo jakby trochę chciał zacząć tańczyć ale nie do końca. W końcu dogadali się na tyle by Kara stwierdziła, że żadnego badania nie potrzebuje bo czuje się świetnie. Za pośrednictwem małego dzikusa udało jej się skłonić ją do współpracy na tyle aby powiedzieć jej o tej nocy w świątyni jaka ją miała czekać. Chociaż podejrzliwość i nieufność nie znikały ani z jej głosu ani spojrzenia. Najważniejsze rzeczy jednak mieli ustalone. Kara miała spędzić noc w świątyni Morra jaką zaproponowała Iolanda ale musiała zgodzić się, że madame i kapitan zostawią tam swoich ludzi do pilnowania Amazonki. Tak na wszelki wypadek. A resztę negocjacji odłożono na jutro.


Ekhalion, Bertrand i Friedrich nie mieli zbyt wielkich trudności by wyśledzić dokąd udał się pochód z Amazonką. Jednak już wewnątrz karczmy natrafili na skumulowaną obstawę jaka blokowała dojścia na górne piętra. Więc dopiero gdy to co tam miało być załatwione zostało załatwione znów pokazali się baronowa, kapitan i madame oraz dzikuska. Wyglądało na to, że wszyscy działają całkiem zgodnie. Wśród nich niczym bardzo brzydkie i czarne dziecko kręcił się dzikus w przepasce biodrowej. Pewnie jeden z tych Pigmejów o jakich czasem się słyszało tu i tam, że gdzieś żyją w dżungli równie tajemniczo jak Amazonki i Jaszczuroludzie. A potem zaczęły się fajerwerki i wieczorne atrakcje festynu.





https://i2-prod.coventrytelegraph.ne...-fireworks.jpg


Czas: 2525.XII.02 bkt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, zamtuz “Czerwona świeca”, stołówka
Warunki: jasno, cicho, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, powiew, skwar


Carsten



To była bardzo pracowita noc. Właściwie to odkąd wyszli z szefową o zmroku na plac by sfinalizować te gorączkowe negocjacje w sprawie Amazonki to cały czas się coś działo. Z tego co rozumiał Carsten to oficjalnie dzikuskę kupiła baronowa. Ale pod stołem się dogadała z kapitanem no i właśnie z szefową “Świecy”. Więc zrobiła się z tego operacja kombinowana. Finał aukcji, potem spotkanie w jednym z karczemnych pokojów wreszcie wspólna podróż do świątyni Morra gdzie noc miała spędzić Amazonka. Kara. Tak miała na imię. Dopiero w tym pokoju dzięki temu dzikusowi kapitana się dowiedzieli jak ona naprawdę ma na imię. Ale nawet w tym pokoju było zbyt nerwowo i tłoczno więc wiele nie rozmawiano. Te sprzymierzone siły wspólnie stanowiły całkiem spory potencjał. Każdemu z ważniaków towarzyszyło po kilku ludzi eskorty więc razem to była już całkiem zauważalna siła.

- Carstenie, musimy wybrać dwóch ludzi aby stali na straży w tej świątyni. Wybierz kogoś odpowiedniego. - tak po drodze poleciła mu szefowa. Wydawała się być w dobrym humorze skoro wciąż plany szły po jej myśli. Kapitan zostawił ze swojej strony tego swojego krasnoluda i blondynkę jacy zwykle mu towarzyszyli. To była całkiem nerwowa noc w świątyni boga snów i śmierci ale w końcu się skończyła i na nerwach się skończyło.

Teraz rano wrócił do “Świecy”. Była po drodze ze świątyni. Ale tutaj też panował poranny spokój. Czyli te wszystkie świeczuszki były jeszcze mocno zaspane i w domowych pieleszach zbierając siły po ostatniej, bardzo pracowitej nocy. Wszelkie święta, festyny, jarmarki zawsze wzmagały ruch w interesie. Więc jak już tu był to trudno było nie usłyszeć ich porannego plotkowania, marudzenia i skarg albo chwalenia się czymś ciekawym i miłym.

- No nie mów! Zamówił cię drugi raz pod rząd? - szczupła brunetka w byle jak zawiązanym szlafroczku przeżywała z koleżankami ostatnią noc.

- Nie tylko ją! Mnie też zamówił. - blondynka szybko zgłosiła protest by nie zapominać, że też wczoraj brała w tym udział.

- Ale Koko zamówił drugi raz pod rząd. To u niego rzadkość. - Aldona przytaknęła koleżance ale zwróciła uwagę na to nietypowe zachowanie stałego klienta.

- Może lubi kontrast? A poza tym kto by nie chciał kolejny raz ze mną? - Koko wydawała się być pewna siebie, swoich walorów i umiejętności. A jej ciemne włosy i karnacja rzeczywiście stały na drugim biegunie doboru barw w porównaniu do jasnoskórej blondynki.

- Już się tak nie pusz. Opowiadaj jak było! - Aldi machnęła dłonią by zbyć te przechwałki koleżanki i pragnęła dowiedzieć się jak najwięcej by przeżywać z nimi tą przygodę chociaż w opowiadaniach.

- Wspaniale! Evo cytował nam wiersze i to z pamięci! Jakbyśmy były jakimiś damami. Jest taki romantyczny! I oczytany! Wie strasznie dużo rzeczy. Chociaż głównie o roślinach to jak zaczyna mówić o nich to nie bardzo wiem o czym. - Giselle wzięła na siebie zaczęcie tej relacji z ostatniej nocy. Carsten słyszał o tym Evo. Jeden z tych klientów jacy nie odwiedzali ich przybytku płatnej miłości osobiście ale mógł sobie pozwolić na zamawianie świeczuszek do siebie. Więc Carsten nigdy nie spotkał go osobiście ale właśnie słyszał takie plotki o nim jak i teraz dziewczęta paplały między sobą i raczej wyrażały się o nim pozytywnie i zdawały się go lubić.

- No! Jak opowiadał o tym powiju. Co się owija i owija, wciska się we wszystkie zakamarki… - Koko potwierdziła słowa blondynki i zademonstrowała jak to wygląda. Złapała jej ramię i swoim zaczęła owijać się wokół tego jaśniejszego niczym ciemny wąż albo właśnie jakiś powój. Roześmiały się wszystkie i zapiszczały radośnie gdy dłoń na sam koniec gdy mówiła o tym wciskaniu się w zakamarki rzeczywiście wcisnęła się w dekolt koleżanki. I wszystkie trzy zaczęły się chichrać tak bardzo, że już nie bardzo było wiadomo dlaczego. I nagle wszystko umilkło gdy drzwi się otworzyły i weszła przez nie Ewa. I nagle zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Carsten wyczuł, że stało się coś niedobrego. Ruda wydawała się być blada i niewyspana ale samo to nie powinno spowodować takiej gwałtownej reakcji koleżanek.

- Cześć Ewa. - przywitała się nieśmiało Aldi widząc jak ruda zjawa w milczeniu przechodzi przez pokój kierując się tam gdzie były łazienki. Ta wzruszyła niemo ramionami i kontynuowała podróż aż zniknęła za drzwiami.

- Ten spaślak ją wziął. Używał jej całą noc. Pewnie chciał sobie odbić za tą dziką. I wszystko spadło na nią. - Aldi powiedziała cicho, prawie szeptem wskazując wzrokiem na drzwi za jakimi zniknęła koleżanka.

- Pierdolony bydlak. - rzuciła ze złością Koko. Inne pokiwały głowami i milczały. Nic nie mogły na to poradzić. Taka praca. I jak w każdej. Były takie cudowne plusy jak wczoraj u Evo. I były takie ciężkie minusy jak wczoraj trafiły się Ewie. Każdy dzień i każdą noc i jedno i drugie mogło przytrafić się każdej z nich.




Czas: 2525.XII.02 bkt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Róg obfitości”, pokój Cesara
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz jasno, odgłosy ulicy, zachmurzenie, powiew, skwar



Cesar



Wstał rano w swoim pokoju. I odkrył, że za oknem błękit nieba jest przeplatany jasnymi chmurami. A mimo to panowała tropikalna duchota i skwar. Bardzo zniechęcająca do wszelkiej aktywności kombinacja. Wczoraj wieczorem gdy pierwszy raz zobaczył tego małego dzikusa u boku kapitana nie był aż tak zaskoczony. Widział, że de Rivera ma kogoś takiego. Dowiedział się wczoraj o zmierzchu gdy odwiedził jedną z wielu chat jakie były na krańcu osady. Przez co w tej okolicy miasto nabierało nieco wiejskiego charakteru. Jeden z puzzli tej różnorodnej mozaiki na jaką składało się to miasto.

- A. Jesteś. - Mama Solange była życzliwa i pogodna jak zwykle. Czyli wcale. Można było odnieść wrażenie, że jest tylko intruzem jakiego sobie zdecydowanie nie życzy o zachodzie Słońca.

No i od niej się właśnie dowiedział. Że jak szuka kontaktu z dzikimi z dżungli to ma wielkie szczęście. Bo jeden z nich jest właśnie w mieście. Nie pochodzi z tych stron. Tylko z innych. Dalszych. Jest na służbie u wielkiego, białego pana. Przybył do miasta wraz z nim i jego ludźmi. A ten pan zwie się de Rivera. Zaś współplemieniec z północy nazywał się Togo. Więc jak coś chciał załatwić z dzikimi to z nim najszybciej. Zwłaszcza, że rozumiał mowę ludzi zza oceanu. No a ledwo wrócił od niej na plac, poczekał w karczmie na koniec aukcji i rzeczywiście estalijski kapitan przyszedł z małym, czarnoskórym dzikusem jaki umiał się porozumieć z Amazonką.

To widocznie był ten sposób kapitana na porozumienie się z nią. Ale sama znajomość języka chociaż mocno ułatwiała to nie załatwiała sprawy. Jak choćby badanie tej Kary. Nie chciała dać mu się zbadać. Na oko wyglądała zdrowo. Tak też się zachowywała. Ale pewności nie było tak do końca. Z tego co tłumaczył dzikus to dzikuska nie chciała dać się dotknąć żadnemu mężczyźnie. Zgodziła się tylko na kobietę. No a wtedy nie mieli żadnej medyczki pod ręką.

No za to stara wiedźma miała miksturę jaka mogła spełnić jego wymagania. I jakoś nie dociekała po co mu coś takiego. Za 25 monet mógł sobie kupić ten słoiczek ciemnej, prawie czarnej pasty. Ale to jeszcze było wczoraj. A dzisiaj, w te duszne, tropikalne dzisiaj to była nowa karta do zapisania.




Czas: 2525.XII.02 bkt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Róg obfitości”, sala główna
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz jasno, odgłosy ulicy, zachmurzenie, powiew, skwar



Iolanda



Wczorajszy dzień aż trzeszczał od spotkań, negocjacji i ustaleń. Trzeszczał jak tuż przed rozerwaniem tego naprężonego materiału. Ale ostatecznie nie pękł. I wszystko dobrze się skończyło. Doszli we trójkę akcjonariuszy do porozumienia w sprawie zakupu tej dzikuski. Większość udziałów miała pozostała dwójka ale i oni wyłożyli znacznie więcej niż ona i Cesar. Ale dzięki temu udało się zaoszczędzić własnych funduszy jakie można było przeznaczyć na coś innego. A Amazonka jak na razie była w ich rękach. Dzięki temu dzikusowi de Rivery nawet otworzyła się droga do porozumienia z nią. Chociaż wczoraj chyba dla wszystkich było priorytetem odtransportować dziką wojowniczkę do celi świątynnej. A para współudziałowców postawiła po dwóch strażników od siebie. Nie do końca właściwie było wiadomo czego właściwie mają pilnować. Tego by nikt nie zwędził tej zdobyczy, by zdobycz sama nie zwiała czy może przed sobą nawzajem. Tak czy inaczej straż wydawała się im rozsądniejszym wyjściem niż brak straży.

No i co tu nie mówić. Wczoraj udało jej się zaistnieć w tym mieście. Dzięki aukcji, Tramielowi, i całej tej sprawie z Księżniczką Dżungli jej nazwisko spłynęło na to miasto. Teraz pewnie będzie kojarzona głównie z tą aukcją. Chociaż tak z dnia na dzień nie było widać wielkiej różnicy. Minęła kolejna noc, wstał kolejny dzień, nieco pochmurny za to bardzo skwarny. Gdzieś tam na mieście była para jej wspólników we wczorajszej aukcji no i sama dzikuska zamknięta w świątynnej celi.




Czas: 2525.XII.02 bkt; przedpołudnie
Miejsce: okolice Portu Wyrzutków, dżungla, zwęglone drzewo
Warunki: półmrok, odgłosy dżungli, zachmurzenie, powiew, skwar



Ceylinde



- To było gdzieś tutaj. - no było. Elfka rozpoznawała okolicę. Ale znalezienie akurat punktowego celu który był dziurą w ziemi nie było takie proste. W końcu znalazła to dawno spalone piorunem drzewo. Te wszystkie pnącza, bluszcz i mchy jakie je porosły prawie całkowicie zakryły dawną spaleniznę. Dopiero z bliska było je widać. No i jak już znalazła właściwe drzewo to teraz głowa która dotąd często kierowała się ku górze teraz opuściła się w dół. Nie było łatwo. Rano było jeszcze jak cię mogę. Ale teraz wraz z późnym rankiem przyszedł tropikalny zaduch jaki przeszkadzał nawet oddychać. A każdy klamot jaki się dźwigało wydawał się zbędny. Towarzyszka miała lżej. Poza czarną szatą, czarną torbą przewieszoną przez ramię i kosturem, naturalnie też czarnym, niewiele miała do niesienia. Więc pewnie miała lżej. Ale była tylko człowiekiem. Więc elfia tropicielka musiał dyplomatycznie zrównać się z nią aby ta nie została w tyle.

- Sama nie wiem… To gdzieś tutaj… Przy tym spalonym drzewie… - Ceyline nie chciała się przyznać, że ma kłopoty z odnalezieniem tej cholernej dziury jaka wczoraj tak zaciekawiła ametystową magister. Tak bardzo, że poprosiła by ją zaprowadzić do tej dziury. Więc umówiły się na rano czyli na dzisiaj. No i szły. A elfka chciała jakoś wyjaśnić bladolicej towarzyszce skąd ta zwłoka. Już były właściwie na miejscu. Tylko gdzie ta cholerna dziura? Łuczniczka starała się ustawić tak jak poprzednio. Nie były zbyt daleko od miasta. W szczelinach pomiędzy drzewami widać było jego mury. To musiało być gdzieś tutaj. Ale jak patrzyła na ziemię widziała mnóstwo rzeczy. Zgniłe liście, błoto, kałuże, maszerujące mrówki, omszałe korzenie, uschnięte konary odłamane z drzewa… Ale nie widziała tych śladów jakie przypadkiem znalazła poprzednio. Może już znikły? W końcu to już parę dni musiało minąć, deszcze padały i…

- Tutaj. - niespodziewanie odezwała się raczej milcząca towarzyszka. Wskazała na kawałek podłoża który jakoś specjalnie się nie różnił od tego co było dookoła. A jednak bladolica dość precyzyjnie wskazywała konkretny kawałek. Na kałużę. Mętną i błotnistą jaka niczym się nie różniła od sąsiadek. Elfka z pewną konsternacją znalazła jakiś badyl i bez przekonania zaczęła bełtać końcówką w tej kałuży. I z zaskoczeniem obserwowała jak patyk zanurza się na kilka palców jak pewnie większość kałuż. A potem na pięść, ćwierć ramienia, pół… To było to! Wciąż tu było tylko widocznie woda zalała te dziury więc z wierzchu wyglądała jak kolejna kałuża.

- Jak to znalazłaś? - nie mogła się oprzeć by nie zapytać towarzyszki jak rozpoznała, że akurat ta kałuża różni się od innych. Przecież nawet nie sprawdzała jej patykiem a woda w tym błocku właściwie była nieprzenikliwa.

- Dhar. Nekromancja. Ożywieńcy. - Morna zacisnęła usta w wąską kreskę i wpatrywała się martwym wzrokiem w tą kałużę. Jakby widziała w niej coś całkiem innego niż bystrooka elfka.

- Ożywieńcy? Tutaj? - Ceylinde jakoś odruchowo dotknęła swojego łuku i rozejrzała się dookoła po tym zacienionym świecie parnej dżungli. Jakby zaraz zza jakiegoś drzewa miał wyjść jakiś ożywieniec.

- Tak. Słyszałam plotki. Że mogą się kręcić w dżungli w pobliżu miasta. Ale tylko plotki. Pierwszy raz mam namacalny dowód. - Morna pokiwała głową. Uklękła przy tej kałuży i wyciągnęła swoją bladą dłoń tuż nad jej spokojną powierzchnię skrywającą taką mroczną tajemnicę. Tropicielka nie wiedziała co powiedzieć i co magister właściwie teraz robi. Więc obserwowała i milczałą.

- Słaba moc. Prosty czar. Możliwe, że to był zwykły, żywy człowiek z jakimś plugawym przedmiotem. Ale nie sądzę. Myślę, że to jakieś ożywione zwłoki. - powiedziała z przymkniętymi oczami jakie teraz zdawały się widzieć coś innego niż otaczającą dżunglę.

- Skąd wiesz? - tym razem elfka zapytała bo obie wersje wydały jej się trudne do oszacowania. Ale nie wiedziała co magister widzi teraz tymi swoimi niewidzącymi oczami.

- Nie wiem. Ale tak myślę. Jak myślisz ile trzeba stać bez ruchu aby wbić się aż tak głęboko? Zobacz my stoimy tak samo i błoto nie sięga nawet kostek. A tutaj sama zobacz ile weszło ci tego patyka. - Morna wskazała na patyk który elfka już wyrzuciła ale wciąż leżał obok. Jakby brać na miarę człowieka czy elfa to musiałby się chyba zagłębić gdzieś do kolan. Rzeczywiście trudno było sobie wyobrazić by ktoś stał nieruchomo aż tak długo.

- Myślisz, że co tu robił? - tropicielka popatrzyła jeszcze raz na tą mętną kałużę przy jakiej klęczała bladolica. Ta jednak wstała, odruchowo otrzepała dłonie i wymownie wzruszyła ramionami przyznając się do swojej niewiedzy.

- Masz jeszcze jakieś ciekawe ślady w okolicy? Jak nie to muszę wrócić do wieży i zameldować mistrzowi co tu się dzieje. Nieumarli pętają się po opłotkach miasta. - prychnęła z niezadowoleniem ale też wydawała się tym zaniepokojona.



Ekthelion



No i znów ranej. Nawet już nie tak wczesny. Chociaż pochmurny i skwarny. Pełen tropikalnego zaduchu. Ale spokojny. Wczorajszy też skończył się spokojnie, bez rozlewu krwi i przemocy. Po części za sprawą lub dzięki decyzji kapitana pod jakiego Ekhelion zaciągnął się na służbę.

- Napad? - udało mu się wczoraj podejść do kapitana otoczonego przez swoją eskortę. Ci przepuścili elfa widocznie rozpoznając go z wcześniejszych negocjacji. Brakowało tego krasnoluda co wcześniej mu towarzyszył w “Kordelasie”. Może i lepiej? Czy można spodziewać się, że khazad powie coś dobrego o elfach? Chociaż jak do tej pory Ekthelion nie pamiętał by ten się odzywał w negocjacjach. Właściwie to z załogi nikt poza kapitanem się nie odzywał podczas negocjacji. Co sugerowało, że Estalijczyk ma posłuch u swojej załogi i potrafi utrzymać dyscyplinę. A wczoraj gdy czekali na finał aukcji zastanawiał się chwilę nad propozycją Ektheliona.

- Nie, wolałbym nie. Nie chcę kłopotów tuż przed wyprawą. Ale dziękuję za sugestię poruczniku. Doceniam hart ducha i pomysłowość. Ale właściwie jest coś co moglibyście dla mnie zrobić. - wydawało się, że kapitan wolał właśnie uniknąć ryzyka starcia jakie niewątpliwie wiązało się z napadem na Baszira gdyby ten uchodził z Amazonką. I nie jest ani przekonany ani zainteresowany taką opcją. Ale skoro już rozmawiał z elfim dowódcą to i jednak znalazł dla nich zajęcie. Poprosił grzecznie by mieli oko na świątynie Morra. Wewnątrz będą jego ludzie ale przydałby się ktoś na zewnątrz. Ot jakby pomimo autorytetu domu bożego ktoś jednak próbował im wyciąć brzydki numer.

Ale koniec końców wieczór, noc, świt i poranek upłynęły spokojnie. Nikt nikogo nie napadał. Przynajmniej w pobliżu elfów. A rano Ceylinde udała się na to spotkanie z ametystową magister która przy wczorajszej rozmowie w bibliotece magów wydawała się zaintrygowana tymi dziwnymi śladami co prawie od niechcenia i przypadkiem wspomniała elfka. Poprosiła ją by dokładniej jej to opisała, może nawet narysowała jeśli zdoła i w końcu by ją tam zaprowadziła. Ale, że wczoraj była masa innych rzeczy na głowie to się umówiły na dzisiaj rano.




Czas: 2525.XII.02 bkt; przedpołudnie
Miejsce: okolice Portu Wyrzutków, dżungla, wyprawa
Warunki: półmrok, odgłosy dżungli, zachmurzenie, powiew, skwar



Friedrich



- O! Widzicie!? I właśnie dlatego mamy włócznie. - brodacz który był ich przewodnikiem, opiekunem i szefem całej wyprawy zatrzymał się nagle gdy wydawało się, że coś nagle uderzyło w jego włócznie. W tym półmroku i krzakach nie było właściwie widać co. Tylko sam ruch i uderzenie.

- To wąż! - pisnęła podekscytowana szlachcianka. Ten ułamek sekundy później już dało się dojrzeć umykający gdzieś w krzaki wężowy kształt. Nie było go widać do momenty gdy nie zaatakował trzonka włóczni.

- Żmija. Ale z nimi jest sporo roboty tutaj. - oświadczył Lerg idąc śladem umykającego węża i czasem odtrącając krzaki. Gad wił się całkiem szybko i wydawał się być trudny do złapania ale raczej nie poruszał się szybciej niż człowiek więc miał kłopot by mu umknąć.

- Jaki? Co pan chce zrobić? - Isabella spojrzała na swoich towarzyszy ale poszła za myśliwym zaciekawiona do czego to wszystko zmierza.

- Właśnie coś takiego. Widzicie? Przyjrzyjcie mu się. - imperialnemu myśliwemu udało się zagnać gada do naturalnego narożnika stworzonego przez wysokie korzenie drzew które zaczynały wyrastać z pnia gdzieś na wysokości ramion dorosłego. A ściółka i gleba nie bardzo dawały stworzeniu miejsce do ukrycia. Więc bojowo uniósł łeb i syczał groźnie.

- W tej krainie doliczono się jakieś pół setki żmij i węży. Jak na razie. Z czego jedynie kilka nie jest jadowitych. - wyjaśnił trójce podróżników gdy ci się zbliżyli na tyle by widzieć dokładnie co się szykuje. Gdzieś nieco dalej było dwóch młodszych myśliwych jacy im towarzyszyli. Ale oni zwykle właśnie byli trochę przed i za tą główną czwórką w ich grupie.

- To jak mamy rozróżnić jedne od drugich? - zapytała zafascynowana Bretonka. I zamrugała oczami widząc, że myśliwy prychnął jakby go rozbawiło to pytanie. Albo miało się zaraz stać coś zabawnego.

- O tak. - powiedział niespodziewanie szybko napierając włócznią w gada. Ostrze za trzecim uderzeniem przyszpiliło żmiję do podłoża jak robaka. Rozległ się cichy ale groźny syk gdy łeb z groźnymi kłami atakował drzewce włóczni. Ale nie mógł sięgnąć dłoni myśliwego. Ten zaś wyjął maczetę i chlasnął nią gada. Pierwsze uderzenie nie zabiło ale strąciło go na glebę. Kolejne jednak odcięło mu łeb razem z kawałkiem szyi. Wężowe sploty jeszcze chwilę ruszały się w pośmiertnych konwulsjach ale zaczęły się uspokajać. Zaś teraz Lerg schylił się i sięgnął po jeszcze trochę ruchome bezgłowe ciało. Jak je podniósł to nawet nie było jakieś imponujące duże, może jak ramię dorosłego.

- Przy takich proporcjach bezpieczniej jest uznać wszystkie węże za jadowite panienko. - przyjrzał się uważnie reakcji całej trójki jaką zgodził się zabrać ze sobą na tą dzisiejsza wycieczkę.

- Nie oszukujcie się. Widzieliście jak odciąłem łeb tej żmii? To samo zrobi z wami dżungla. Jeśli tylko dacie jej okazję. Załatwi was. To jest wojna. A będziecie stąpać po polu bitwy. A to są wrodzy żołnierze. - powiedział jakby udzielał nowicjuszom rad i instrukcji gdy wskazał bezgłowego węża jako przeciwnika z jakim przychodzi się zmierzyć w tej dżungli. Jednego z wielu.

Widząc, że Isabella ma trochę niewyraźną minę zaczął mówić o czymś przyjemniejszym. Na przykład o oprawianiu węży. Tego tutaj pokaże im jak przygotować do jedzenia. Gdy zatrzymają się na obiad. Mówił też, że żmije i węże w większości wypadków nie polują na ludzi. Tylko tak jak na starym kontynencie. Na myszy, szczury, jaja ptaków i same małe ptaki. No ale niestety większość żmij jest jadowita i tak jak to właśnie było widać mogą kogoś dziabnąć. Zwykle wówczas gdy ktoś ich nie zauważy i na nie wejdzie. Dlatego przydawały się włócznie czy kostury by trzepnąć w podejrzane miejsce przed sobą. Wtedy jak był tam wąż no to lepiej by ukąsił kij niż nogę. A często po prostu zwiewają przed takim atakiem.

Friedrich też miał swoje do przemyślenia. Wczoraj i dzisiaj. Wczoraj ta aukcja którą jednak wygrała baronowa. A jednak chyba dogadała się z kapitanem i madame. Bo cała trójka ze swoją świtą znaleźli się wraz z Amazonką w jednej gospód przy placu. Był tam z nimi, chyba z de Riverą, jeden dzikus. Chyba Pigmej. Tak ich przynajmniej opisywali. Że takie jak niziołki tylko trochę szczuplejsze i czarne. No i nie takie pocieszne.

- Tłumacz Friedrichu? - wczoraj de Rivera zapytał go jak już zeszli z zablokowanego eskortą piętra i wracali przez izbę gospody do wyjścia. - Ciekawa propozycja młodzieńcze. Na pewno przyda nam się utalentowany tłumacz. A jak z twoim pismem od mistrza? Masz je może przy sobie? - no nie miał. Tyle się działo, że od rana nie był w wieży magów. Nie miał pojęcia czy mistrz pamiętał o tym zezwoleniu dla niego czy nie, czekało już na niego czy nie no ale rano jak wychodził to na pewno nie było gotowe. A potem już tam nie wracał. Więc jak go kapitan o to zapytał to nie mógł mu pokazać tego dokumentu. A bez tego wciąż nie był wpisany na oficjalną listę uczestników wyprawy.

Samego mistrza spotkał czy raczej widział nieco wcześniej niż widział się z de Riverą po wieczornej aukcji. W świątyni Sigmara. Zajmował honorową pierwszą ławkę dla tych najczcigodniejszy gości. Był ubrany w piękne, oficjalne zielone szaty jakie były właściwe na oficjalne uroczystości dla kogoś o jego randze. Świetnie się wpasowywał w tą pierwszą ławkę najpotężniejszych i najbogatszych w tym mieście. No ale dla jego ucznia pozostawały któreś z ławek przeznaczone dla zwykłych wiernych. Ale i ci przywdziali odświętne szaty na ten uroczysty dzień. Więc nie wyglądał zbyt świeżo w tym co wyszedł z wieży dziś rano.

Mszę prowadził ojciec Gerchart. Widocznie nie żartował jak w dzień zostawiał jego i Bertranda aby przygotować się do swojej posługi. I tą uroczystą mszę poprowadził pięknie. Wierni byli zachwyceni. Jak mówił o walce dobra ze złem, o świetle i ciemności, o zagrożeniach czających się w mroku. O tym jak to wszystko pokonali podczas ostatniej wojny, jak ją widział i brał w niej udział, miażdżył zło swoim młotem a to się nie mogło imać człeka prawdziwej wiary! No i wtedy stało się coś dziwnego.

Blondyn spojrzał jakoś w bok na okno pełne witrażowych scenek. Tam akurat była seria scenek gdzie kapłan sigmara z młotem też miażdżył swoich wrogów. Pokonywał ich, zwyciężał a w końcu brał do niewoli i ci kończyli przywiązani do pala pochłaniani przez oczyszczające dusze płomienie jakie trawiły ich grzeszne ciała. Właściwie to ten kapłan na witrażu był nawet trochę podobny do Gerharda. Jak się przyjrzał bardziej to nawet bardzo. A ten pokonany heretyk trawiony płomieniami… miał blond włosy… i… właściwie…

Ale to przecież nie mógł być on. Prawda? Jak teraz się zastanawiał nad tym w świetle dnia. No skąd ktoś kto robił ten witraż kiedyś tam umieściłby jego, Friedricha, w tej scenie. Prawda? To musiał być zbieg okoliczności. Na razie musiał się zająć przetrwaniem w dżungli. A co to było mówić w taki skwarny i duszny dzień nie było to łatwe. Męczył się. Isabella też. Bertrand chyba jakoś lepiej znosił ten marsz. Po myśliwych nie było widać zmęczenia. Ocierali czoło od potu co jakiś czas albo przeganiali jakieś insekty. Ale to tyle. Dobrze, że nie szli zbyt długo to było to uciążliwe no ale jeszcze nie działo się nic strasznego. Z drugiej strony mieli tak iść do obiadu. A potem wracać. Zapowiadał się długi i gorący dzień.




Czas: 2525.XII.02 bkt; przedpołudnie
Miejsce: okolice Portu Wyrzutków, dżungla, wyprawa
Warunki: półmrok, odgłosy dżungli, zachmurzenie, powiew, skwar



Bertrand



- Czy można się tutaj gdzieś przebrać? - co było wczoraj to było. A dzisiaj to było dzisiaj. Ale, że razem z siostrą wiedzieli, że dziś muszą wcześnie wstać to nie ociągali się z pójściem spać. Chociaż zza okien dochodziły jeszcze odgłosy festynu długo po zmroku. Dobrze, że fajerwerki wybuchły jak jeszcze z innymi byli na placu. Ale było widowisko! Wczoraj też zakończyła się aukcja. Wygrała ją jednak baronowa. A potem spotkali cały komplet w jednej z gospód przy placu. I wreszcie mogli z bliska zobaczyć tą Amazonkę. Chyba w sporej części dzięki Isabelli właśnie.

- Panie kapitanie czy byłby gotów pan sprawić mi ogromną przyjemność i moglibyśmy rzucić z bratem okiem na tą Amazonkę? Strasznie bym chciała ją zobaczyć! - siostra Bertranda skorzystała z okazji jak Iolanda, Carlos i madame Eliana schodzili z piętra na dół a wraz z nimi ta Amazonka. No i ich eskorta. Isabella skierowała swoją prośbę jednak do Carlosa. Najpierw się jeszcze kontrolowała bo w końcu byli w publicznym miejscu, pełno tu było ludzi i wszyscy gapili się na tą małą procesję jaka schodziła po schodach z Amazonką w środku. No ale wreszcie nie wytrzymałą i jak mała dziewczynka wyznała szczerze jak bardzo zżera ją ciekawość.

- Panno de Truville nie śmiałbym odmówić prośbie tak olśniewającej istoty. - de Rivera uchylił kapelusza i zgrabnie pocałował dłoń Isabell znów pewnie zdobywając jakieś punkty w jej oczach.

- Mam nadzieję, że to nie sprawi żadnych trudności? - kapitan spojrzał na Iolandę i Elianę. Ta druga uśmiechnęła się ciepło i pokręciła głową, że nie ma nic przeciwko. Więc najpierw Isabella ale też i Bertrand i Friedrich mieli okazję przyjrzeć się dzikusce z bliska gdy do tej pory widzieli ją co najwyżej na scenie. A teraz z paru kroków. Tylko mieli jej nie dotykać i uważać bo była “nieco dzika” jak to eufemistycznie sformułował de Rivera.

- No to chyba ją mamy panowie. - Carlos nieco się cofnął by Isabella mogła obejrzeć Amazonkę a sam podszedł do Bertranda i Friedricha. Nie ukrywał swojego zadowolenia, że ta część planu wypaliła. Na a choćby Friedrich zyskał możliwość zapytania go o te sprawy językowe.

Ale to też było wczoraj. A dzisiaj to dzisiaj. Mimo wczesnej pory nie wstawało się tak ciężko. Isabell nie ubrała ani jednej rzeczy jaką sobie wczoraj kupiła na targu. Tylko poszła w jednej ze swoich sukni w jakich zwykle wychodziła. Tak dotarli do domu myśliwych gdzie Lerg i jego dwaj myśliwi już na nich czekali. Ale panna de Truville trochę ich zaskoczyła pytaniem o możliwość przebrania się. Ale użyczyli jej chatę do dyspozycji. I gdy wyszła okazało się, że założyła tą krótką spódnicę jaką kupiła wczoraj. Więc jak na szlachciankę to była bardzo śmiała kreacja. Chociaż na wycieczkę jaką szykowali wydawała się znacznie rozsądniejsza niż zwykła suknia. Ale widocznie Isabella chciała sobie oszczędzić paradowania w niej przez miasto. Tutaj to już był skraj miasta a i tak mieli iść poza jego obręb gdzie gapiów powinno być jeszcze mniej. Ale mimo wszystko chyba miała jednak trochę tremy. Poznał po tonie w jakim się do niego zwróciła.

- Jak się będziesz śmiał przestanę się do ciebie odzywać! - zagroziła mu gdy już wychyliła się zza drzwi no ale jeszcze nie było widać w czym jest. Dopiero potem wyszła i patrzyła na niego jakby szukała tylko śladów jakichś docinków czy krzywych uśmieszków. A potem przyszedł Friedrich, wyszła ta sprawa włóczni i łuków to chyba o tym zapomniała.

- Tak tu macie włócznie. Wybierzcie sobie każdy jakąś. - jeszcze w obejściu gospodarz poprowadził ich do jakiejś obręczy gdzie stały różne włócznie i dał im do wyboru. Na oko Bertranda to włócznia jak włócznia. Trochę się między sobą różniły ale właściwie chodziło o włócznie.

- Ja też? Przecież mam łuk. - Isabella wskazała na plecy gdzie miała łuk i kołczan z jakich była taka dumna i tak chętnie je zabrała na tą eskapadę.

- Lepiej niech panienka weźmie. Jak będzie za ciężko to najwyżej ją panienka komuś odda albo wyrzuci. Żadna strata. Ale lepiej niech panienka weźmie. Pokażę wam jak można użyć tego kija z ostrzem w dżungli. - Lerg nie nalegał ale jednak jakoś tak zabrzmiało, że jednak lepiej wziąć tą włócznie. No i chyba zaintrygował siostrę Bertranda bo ta jednak wzięła jedną jeszcze tylko radziła się go którą.

- A dlaczego mówi pan raz wąż a raz żmija? - jak już okazało się, że te włócznie to ni tak dla ozdoby mogą służyć w tej dżungli to Isabelle zagaiła o kolejny temat. Otarła spoconą ręką spocone czoło bo od rana temperatura skoczyła i zrobił się niemiłoseirny zaduch.

- A to słyszałem, że takie mądre głowy to jakoś to mądrze rozróżniają ale ja jestem prosty człowiek. - tropiciel odwrócił się. Coś co im powiedział na samym początku to, że jak tak małą grupą to lepiej iść gęsiego. Pomimo tego, że idąc obok siebie swobodniej się rozmawiało. To lepiej iść jeden za drugim. To i rozmawiało się tak ciut mniej wygodnie. I teraz odwrócił się by wskazać wzrokiem na blond głowę Friedricha gdy mówił o tych mądrych głowach.

- Te które mają jad to dla mnie są żmije. A te które duszą do węże. - wyjaśnił bez skrupułów jak na własny użytek kwalifikuje te pełzające gady. Z tego co mówił to te dusiciele potrafiły zgnieść i połknąć nie tylko psa czy człowieka ale nawet konia. Zaciekawiona Isabella zapytała jak przed tym się bronić.

- Trzeba uciekać i nie dać się oplątać. Jak już oplącze to bieda. Wtedy trzeba liczyć na wiernych towarzyszy. To kolejna rzecz dlaczego tak głupio robić wycieczki samemu. - myśliwy wzruszył ramionami na to kolejne prawidło tej mrocznej, dusznej i duszącej dżungli.

- A jak z wami? Jak się czujecie? Właściwie to co chcecie zobaczyć w tej dżungli? - jak już trochę tej drogi czuli w nogach i mieli już jakieś pojęcie jak to się maszeruje na przełaj przez dżunglę ale dzień był jeszcze młody to zapytał jakby chciał sobie trasę na resztę dnia ułożyć.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 31-01-2021, 21:28   #47
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Zaginiona scena negocjacji z elfami (Iolanda, Cesar & Ekthelion)

Baronessa powitała swojego, właściwie ich gościa gdyż razem z signore Arrarte przyjmowali Ektheliona, władcę na Tor Dranil, Lothian i dziedzica Caer Muir. Towarzyszył mu już poznany wcześniej, postawny rudzielec. Oba elfy najwyraźniej zdążyły się przebrac w nieco luźniejsze i na pewno świeższe ubranie. Przybytek prowadzony przez rodzinę niziołków nie było żadnym pałacem, ale oferował prywatne pomieszczenia, w których można było porozmawiać w spokoju.
Do jednej z takich żal oboje estalijscy szlachcie zaprowadzili swojego gościa. Na stole czekał już posiłek, który cieszył oczy swym wyglądem, a zapachem łechtał tak, że miało się ochotę usiąść do stołu by spróbować tych smakołyków.
Gdy wszyscy zajęli już miejsca, a służąca o nietypowej urodzie rozlała wino Iolanda uniosła kielich
- Cieszy mnie panie Ekthelionie, żeś raczył przyjąć zaproszenie. Muszę przyznać, że słowa twoje przekazane mi przez twego sługę były równie niespodziewanie jak wasze pojawienie się na miejscu aukcji. Prawie skradliście szoł Tramielowi - powiedziała żartem.
- Zwykle nie zwracamy na siebie nadmiernej uwagi i teraz również nie było to naszym zamiarem. Naszą zaś przykuł pewien blondwłosy młodzieniec. Jego sprawą już ktoś się zajmuje. Tymczasem pan Arrarte wspomniał coś o długu wobec damy? - Ekthelion upił niewielki łyk wina. Ambrath zaś wypił swój puchar niemal jednym haustem.
- Tak się składa, że wcześniej w ogóle nie interesowaliśmy się tą kobietą. Teraz tak, ale wciąż nie jesteśmy zainteresowani jej zakupem, ani wsparciem w takowym, o ile pani powody są takie same, jak kapitana de Rivery. Ambrath potwierdził, że są, co powoduje, że nasza sakiewka jest chwilowo tam, gdzie była. Samo jednak spotkanie na targowisku, jak i obiad w państwa towarzystwie otwiera pewne...możliwości. Nic wszak nie dzieje się bez przyczyny - powiedział elf patrząc z uwagą na baronową.
- Ach ci blondwłosi młodzieńcy - baronessa zaśmiała się. - Dziś taki jeden zaczepił nas na targu, pamiętasz Pilar? - Zapytała służki a ta kiwnęła głową na potwierdzenie. Sama baronessa podała zaś opis odpowiadający Zimmerowi - Wypytywał czy jestem zainteresowana. I o de Riverze wspomniał, - coś nagle dotarło do niej. - Że nie liczy na jego wygraną. Wybaczcie panie - Iolanda zreflektowała się, że na głos wyraża swoje myśli.
- Wbrew temu co przekazał panu Ambrath, powód zakupu Amazonki z całą pewnością nie jest taki sam jak w przypadku tego… oficera. Nawet jeśli na paru płaszczyznach jest zbieżny. Ale dość o tem. Rzekłeś Signor Ekthelion o możliwościach. Raczyłbyś rozwinąć temat?
Novareńczyk sprawiał wrażenie może nie zniecierpliwionego, ale dość konkretnego. A w każdym razie w przeciwieństwie do baronessy nie rozbawionego.
Elf uśmiechnął się jednak. Lekko i niemal niedostrzegalnie, ale wyglądał na zadowolonego - Od razu do rzeczy? Dobrze więc. Jestem przekonany, że baronowa nie zaoferowałaby tak wielkiej sumy za amazonkę gdyby nie miała jakiegoś planu. Znamy już warunki de Rivery, najpewniej pani baronowa również je zna. Albo robi to, aby w swoim przypadku je zmienić i wynegocjować lepszy układ, albo sama ma ambicje stać na czele wyprawy. Wszak jeśli panuje w osadzie przekonanie, że kto ma amazonkę, ma większą szansę w dżungli, mając ją, ma się większe poparcie potencjalnych uczestników wyprawy. A więc autorytet. To, panie Arrarte, jest właśnie jedna z tych możliwości. O kolejnej powiem za chwilę, ale najpierw chcielibyśmy poznać warunki, jakie zaoferowałaby baronowa, jeśli sama chciałaby poprowadzić ekspedycję. Co prawda do festag jest jeszcze kilka dni, a na podejmowanie takich decyzji jest jeszcze czas, możliwość taką można już rozważyć - wyjaśnił spokojnym tonem Ekthelion, bawiąc się pucharem wina.
- W jednym na pewno masz panie rację. Amazonka może być przewodnikiem po dżungli. W takim celu ją nabyłam. Co do ambicji by stanąć na czele wyprawy - Iolanda kiwnęła lekko głową w kierunku swego gościa i napiła się trochę wina. - Czyż chcąc brać udział w balu ma się ambicje by pouczać kucharzy czy ochmistrzynię? - Tu kobieta zrobiła krótką przerwę. -Wybacz mi panie, waszych zwyczajów nie znam. Ale żaden z de Azuarów nie poucza swego ekonoma jak zarządzać majątkiem. Tak i ja nie mam zamiaru de Rivery w tym pouczać. Jeżeli wierzyć plotkom świetnie się do tego nadaje.
Elfy spojrzały po sobie, jakby nie rozumiejąc.
- Nie o to pytaliśmy. Co do amazonki, uważam, że jest najgorszym przewodnikiem po dżungli, jaki istnieje w Porcie Wyrzutków. Nie chcemy też pouczać, ani Ciebie pani, ani kapitana. Każdy ma swoje powody i intencje. Wiemy, jakie kapitan oferuje warunki, jeśli pójdziemy w dżunglę pod jego przywództwem. Fakt, że zdecydowała się pani licytować przeciwko niemu świadczy, że panią owe warunki niezadowalają, i chciała je pani zmienić. Lub je ustalać. - Wyjaśnił Ekthelion, starając się tym razem mówić nieco mniej zagadkowo
- De Rivera żadnych warunków nam nie przestawił - mówić "nam" wskazała na siebie i Cezara. - Mnie interesuje odbycie podróży do serca tego lądu. Dlatego chciałam przyłączyć się do wyprawy organizowanej przez wiceharbinę de Limę. Dwie wyprawy w jednym czasie to oczywiście podbieranie sobie uczestników i sprzętu. Ale cóż - rozłożyła ręce w geście bezradności. - De Rivera chyba tego nie zrozumiał.
- De Rivera ma jasno sprecyzowane podejście do tego, ile wypraw powinno wyjść do dżungli, i kto ma je fundować i nimi dowodzić. Jeśli jest pani w stanie zmusić go, by zmienił warunki na jakich odbędzie się podział łupów, być może otwiera się przed nami kolejna możliwość - elf spojrzał na baronesse i ponownie lekko się uśmiechnął - Amazonkę, możecie mieć za darmo.
Estalijski szlachcic uważnie słuchał słów elfa wspierając podbródek o ręką łokciem opartą o blat i co i rusz przejeżdżając dłonią po zaroście. Wzrok miał utkwiony na wejściu do salki, ale gdy elf wypowiedział ostatnie słowa, uniósł pytająco brwi.
- Jaka konkretnie zmiana warunków de Rivery by Was interesowała Signor Ekthelion? I co oferujesz w zamian?
- Nas zmiana warunków nie interesuje, panią zaś tak. Nie jesteśmy kupcami ani dyplomatami aby kłócić się o procenty od złota, którego jeszcze nie zdobyliśmy. Dżungla rozsądzi, kto ile wart i ile zostanie do podziału. Skoro pani de Azuara nie chce przejąć roli od kapitana i wicehrabiny, nasz układ z kapitanem obowiązuje i nas zadowala. Oferuję jednak zawsze i niezmiennie elfie miecze i łuki, nie sakiewkę bo tą łatwiej dysponować niż krew przelewać. Kapitan zaś, jeśli przypomni sobie, że nie sakiewki powinien gromadzić, a wojowników, weźmie to, na czym mu zależy, przy wsparciu tych, którym na tym zależy.-
Ekthelion zerknął na Ambratha i zawiesił głos dając do zrozumienia, że mówi o elfach - A przypomnieć mu o tym może nie kto inny, jak ty pani, która pokonałaś na targowisku nie tylko kapitana, ale i pana Baszira. Pod tym jednak warunkiem ,że ona wolna w dżunglę odejdzie.. - Ekthelion upił nieco wina z pucharu -...lub będzie martwa - dodał beznamiętnie, wbijając wzrok w baronową.
- Dlaczego zależy ci panie na wolności tej istoty? - Iolanda odwzajemniła spojrzenie.
- Bo wiedząc o niej, może, zaznaczam może, da się namówić do współpracy. To wojowniczka, więc od losu jaki jej gotują śmierć byłaby lepsza. I myli się pani. Nie zależy mi na niej ani jej wolności. Baszir może ją sobie kupić. Ale jeśli de Rivera, dowódca wyprawy ma popełnić błąd, i jej zaufać, niech lepiej będzie miała chociaż jeden powód, by być wiarygodna.
- Nie pochwalam i nie zamierzam brać udziału w łapaniu niewolników. Nie podoba mi się również pomysł de Rivery by oddać tę wojowniczkę, jak raczyłeś określić ją panie, do domu uciech po całej wyprawie -
powiedziała gospodyni tego małego spotkania.
- Nie wiedziałem, że ambicje kapitana są tak niskie. - pokręcił głową Ekthelion, a Ambrath jedynie parsknął zniesmaczony - Tym bardziej bez szans. Nie idzie się za wściekłym wilkiem, by łapać jego watahę. Idiotyzm - dodał rudowłosy wojownik i nalał sobie wina - Już rozsądniej byłoby wyjść w małej grupie. Skrycie. Bez amazonek i innych problemów - dodał i wzruszył ramionami, zabierając się za leżące na talerzu danie zaś Ekthelion popatrzył na baronową i pana Arrarte - Co państwo zamierzają?Pytam z ciekawości, bo widać, że podobnie problem widzimy - tym razem to elf zaczął wyglądać na zamyślonego, podobnie jak towarzyszący baronowej medyk.
- Nie, nie zamierzamy. To byłaby obraza dla naszego honoru. - odpowiedziała baronessa. Być może jej goście nie wiedzieli, że estalijska szlachta gardzi takim procederem.
- Naszego również. Całe to zamieszanie z niewolnictwem jest haniebne. Ze wszystkich rozumnych istot, parają się tym jedynie zielonoskórzy, plugawi wyznawcy chaosu, i druchii - potwierdził Ekthelion skinieniem głowy
- I piraci - dodał Ambrath żując jakiś kęs - Zdaje się, to oni założyli tę malowniczą dziurę? - pokiwał twierdząco, jakby samemu odpowiadając sobie na pytanie i zajął się sosem, który wybierał z talerza za pomocą skórki od chleba.
- Ilu ludzi zamierza pani zabrać na wyprawę? - elf powiedział to tonem sugerującym, że miał pewien pomysł.
- Zabiorę całą swą świtę. Poza Pilar - baronessa wskazała na kobietę, która im usługiwała - reszta to zbrojni, czyli 10 osób.
- Ze mną jest tylko dwójka -
powiedział Cesar bębniąc palcami po karczemnym stole - I może ktoś jeszcze… Muszę się z nim spotkać. A co z Amazonką?
- Nic z amazonką signore Arrarte. Na cóż nam ona gdy nie idziemy. A nie pójdziemy, gdy zostaniemy sami -
tu spojrzała na swojego gościa. - Pobudki de Rivery uważam za niskie. Ale jego przygotowania są zaawansowane. Na jego nieko korzyści przemawia też jego butna natura. Jeżeli zatem chcesz panie Ekthelion z nami ruszyć w dżunglę, to muszę wiedzieć to teraz. Ale uprzedzam, że rezygnuję z nabycia tej wojowniczki. Mogę spróbować stworzyć ci szansę na drugi sposób jej ratunku.
- Amazonka jest kluczowa -
odparł Cesar - Przyznaję, że przymuszona wojowniczka to zły przewodnik. Ale mamy przed są połacie nieprzebytej gęstwy wielkości całego Imperium. Nie możemy ich na ślepo przeczesywać. A Amazonka to jedyna w Porcie osoba, która widziała serce dżungli. Prawie jedyna. - wzniósł rękę i podrapał się po skroni jednocześnie pukając w nią wymownie - Plotka w Porcie niesie, że w ręce kapitana wpadł ktoś kto wrócił z dżungli. Nie pomnę mienia, ale brzmiało rodzimie. Według mnie to jeden z konkwistadorów z ostatniej misji kapitana Rojo. I od niego de Rivera dowiedział się o osadach Amazonek i zapewne morzach złota. Jego metody nie muszą się nam podobać. Ale jeśli chcemy iść w głąb tego lądu mając na celu cokolwiek poza gęstwą samą w sobie, musimy się z nim dogadać. A oddzielić się dopiero gdy naprawdę zajdzie taka konieczność. Być może nawet większą już teraz ustaloną i przygotowaną na to grupą?
Mimo że wcześniej mówił przede wszystkim do baronessy to ostatnie pytanie padło wyraźnie do Ektheliona.
- Czy masz zatem Signor pomysł jak uwięzionej Amazonce zaproponować wolność i zwiększyć jej wartość?
- Kluczowa może w zamyśle pana de Rivera, który jeśli amazonki pożąda, mógłby ją mieć za darmo. Skoro jego przygotowania są zaawansowane, dysponuje odpowiednią siłą. A jeśli nieodpowiednią, zawsze mógłby sprawdzić ile warte są deklaracje tych, co już otwarcie go poparli. Czymże warta jest polityka, jeśli nie jesteśmy w stanie wymusić pewnych decyzji, które nie wszystkim się spodobają? Szczęśliwie, to jest kraniec cywilizacji, i wymusza ten, kto może. Jednakże, panie Arrarte, baronowa ma rację. W sprawie amazonki można nie robić nic, i przyjąć to, co przyniesie los. Pańska zaś propozycja jest -
Ekthelion zawiesił głos aby dolać sobie wina - kolejną możliwością która się otwiera.
- Proszę -
Cesar dolał też wina baronessie i sobie - Niech pan kontynuuje Signor.
Wyglądał na szczerze zaintrygowanego.
- Wpierw musiałbym wiedzieć konkretnie, ilu byłoby zainteresowanych taką...możliwością i czym dysponują. Sprzęt, zwierzęta, tragarze, prowiant...tymczasem zaś, jedynie dyskutujemy sobie swobodnie o możliwościach - Ekthelion uśmiechnął się do Cezara.
- Uwzględniając nas około 15 osób jak już powiedziane zostało. Z miesięczną aprowizacją i adekwatną ilością mułów i szerpów - odparł Cesar - Ale to bez znaczenia bez przewodnika. Czy twoja grupa Signor Ekthelion - spojrzał na pałaszującego z apetytem obiad Ambratha. Bez cienia sceptycyzmu. Raczej badawczo - zapuszczała się tak głęboko w dżunglę? Zna jej sekrety? Dlatego pytam o możliwość jaką proponujesz dla oswobodzenia Amazonki z losu kariery nałożnicy, który nie ułatwi jej współpracy.
- Mówiłeś też pani, że już pewne ustalenia poczyniłeś z de Riverą. Czy to nie byłoby niehonorowe zerwanie owych ustaleń? -
Zapytała Iolanda.
- Tak. Byłoby. Wstępnie przyjęliśmy jego warunki, ale festag jest daleko i nie przybiliśmy jeszcze umowy do końca. Więc jedynie możemy porozmawiać o możliwości zaproponowanej przez pana Arrarte. Póki co żadna oferta z jego strony nie padła, z pani strony też nie, co upewnia mnie, że to jedynie luźna rozmowa, bez konkretów. Jeśli pyta pan, panie Arrarte, czy moja grupa była głęboko w dżungli, odpowiem, że nie. Ale to nie jest największy problem dla elfów, które docierały już wcześniej do złotych miast w głębi dżungli. Jeśli pyta pan, czy moja grupa utrzyma towarzyszących im piętnastu ludzi, odpowiem, że tak. Jeśli pyta pan, czy zdecyduję się na to już teraz, odpowiem, że nie. W sprawie amazonki wyraziłem się bardzo jasno. Kapitan, lub dowolna osoba chcąca oswobodzić amazonkę, ma nasze poparcie. Łuki i miecze. Nie sakiewki - Ekthelion prawie nic nie jadł, popijał jedynie małymi łyczkami wino trzymane w pucharze. Ambrath zaś nieco mniej się krygował i szykowało się, że jego dowódca całkiem szybko będzie musiał odstąpić mu swoją porcję.
- W przypadku amazonki miecze i łuki nie pomogą. Przynajmniej nie teraz - odezwała się baronessa, która z wdziękiem i gracją, wrodzoną ale i podszlifowaną przez lata, posilała się. - Nie zaproponuję więcej niż de Rivera i de Lima. Mi zależy na szybkim wyruszeniu. Także wyprawa, która szykuje się teraz jest dla mnie interesująca. A skoro i ty panie jesteś wstępnie po słowie z de Riverą, to tym bardziej mogę się radować, że w tak zacnym towarzystwie wyruszymy.
Elf kiwnął głową - Same miecze i łuki nie. Potrzeba jeszcze sojuszników. Pani ludzi na przykład. Sam pan de Rivera musi też zadać sobie pytanie, czy wciąż jest kupcem, czy wojownikiem. -Ekthelion zakończył temat amazonki - Będzie nam również bardzo miło. Bezpieczeństwo w liczbie, jak to mówią, choć z drugiej strony, niewielki oddział w takim terenie jak dżungla to też zaleta.
- Jeśli chcemy się szybko przemieszczać i nie brać łupów, na które de Rivera liczy. I nie tylko on - odpowiedziała Iolanda.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 31-01-2021, 22:01   #48
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Marktag, Plac aukcyjny, późny wieczór.

Carsten nie zwlekał, kiedy tylko Eliana informowała o swoich planach, szepnęła mu też nazwę karczmy. Nawet poruszeniem brwi nie okazał zdziwienia. Znał dobrze okolice rynku i natychmiast skojarzył to miejsce. Szybko wydał dyspozycje podkomendnym. - Barbete i Vargas przodem, Fulko i Renvan osłaniacie flanki, ja z Madame w środku, reszta zamyka pochód. Miał już na tyle posłuchu i doświadczenia, że nie kwestionowali jego poleceń. Zawsze traktował ich godnie i z szacunkiem. Nie korzystał z przywilejów oraz pozycji, którą zyskał dzięki uznaniu szefowej, aby nadto wywyższać się ponad resztę ochroniarskiej braci.

Na początku wydawało się, że będzie im trudno przedostać się przez rozbawiony i podekscytowany tłum. Ale nie byli żółtodziobami. Jak klin wbili się w falujące zgromadzenie. Carsten rosłą sylwetką osłonił kobietę, w jednej dłoni ściskał pałkę do ogłuszania, którą tym razem tylko odsuwał postronnych, by nie narazić Eliany na dyskomfort. Drugą podtrzymywał kraniec okrywającej go peleryny. Lady była niemal niewidoczna, skryta w cieniu barczystego mężczyzny i potęgującego to wrażenie rozpostartego, niczym parawan płaszcza Eisena.

Tłum ustępował pod naporem trójki mężczyzn, jak fale rozbijające się o dziób szalupy. Pozostali ochroniarze dostosowali się idealnie do tempa i nie pozwalali, by ktoś natrętny przełamał ich szyk. Brakowało jedynie baldachimu lub lektyki, by ich grupka wyglądała jak mały orszak arystokratki.

Kiedy dotarli na miejsce ponownie obdarzony został zaufaniem i mógł uczestniczyć w prywatnym spotkaniu zwycięzców licytacji, prawdopodobnie związanych cichym sojuszem. Ochroniarz dyskretnie przyjrzał się obecnym i zanotował sobie ich miana. Sam pozostawał dla nich anonimowy. Dzikuska nie wywarła już na nim takiego wrażenia, jak podczas pierwszego spotkania. Nadal jednak pulsowała nieokiełznanym charakterem i wydawało się, że gotowa jest rzucić się desperacko ku pierwszej osobie, która waży się ją dotknąć. Carst wiedział, że przewaga siły może ją poskromić i przemocą zmusić do pewnej uległości. Nie wyglądało jednak, by ktoś ze szlachty zamierzał używać takich rozwiązań. Jakby mało było niespodzianek na jeden targowy dzień, do pokoju wszedł przedstawiciel dzikiego ludu kanibali. Takie przynajmniej krążyły o nich pogłoski. Ochroniarz mógł dokładnie przyjrzeć się z bliska Pigmejowi, nie zaniedbując swoich obowiązków. Karczma była tak obstawiona, że żadne niebezpieczeństwo nie groziło jego chlebodawczyni. Kiedy Pigmej zaczął rozmowę z niewolnicą, bardziej przypominającą jakiś rytuał, Eisen pojął jak bardzo te ludy, różnią się od mieszkańców wielokulturowego portu.
W duchu zwątpił w jakąkolwiek możliwość porozumienia obcych sobie kultur...

Wydawało się, że uspokoili nieco buntowniczą naturę więzionej Amazonki. Carsten przypuszczał jednak, iż ta godzi się na współpracę, by zyskać czas i planować ucieczkę. Zanim odprowadzono ją w eskorcie do świątyni Boga Śmierci, ochroniarz był świadkiem odwiedzin kolejnych ciekawskich, którzy jeszcze na parterze karczmy z bliska chcieli oglądać dziewczynę. Nawet zaczął jej delikatnie współczuć. Wpatrywali się w nią jak w jakiś egzotyczny okaz zwierzęcia. Młody mężczyzna i kobieta, w których można było bez trudu dostrzec linię pokrewieństwa, względnie dostatnio odziani i przejęci sytuacją.
I jakiś jasnowłosy młokos w szatach, który dyskutował o czymś z Riverą, widać było że, aż pali się do oględzin. W sumie niewiele go to wszystko obchodziło, lecz serce Carstena mimo pozorów nie było z żelaza...

***

Przybytek świątynny skromny i oszczędny jawił się jako wyjątkowo ponure miejsce. Byle postronni nie zapuszczali się w tę okolicę. On sam też nie miał powodu. Wierzył, że jego ukochany syn ozdrowieje, wyrwie się maligny i letargu. Nie trafi ostatecznie w objęcia Morra, zsyłając na ojca bezbrzeżną rozpacz i utratę sensu życia.

Wyznaczył Barbetę i Vargasa do czuwania przy celi, sam został tylko do północy. Po czym wrócił do pensjonatu, by ocalić choć odrobinę snu. Kiedy wyszedł ze świątyni wydawało mu się, że jest obserwowany. Złożył to jednak na karb męczącego dnia, poza tym pozostała tam solidna ochrona wyznaczona przez szlachtę i kapitana. To było wystarczającą rękojmią na bezpieczną noc.

Rankiem odwiedził zamtuz, by sprawdzić jak poradził sobie Lothar. Okazało się, że noc była gorąca, świeczuszki miały niebywałe wzięcie, chyba wszystkim udzielił się nastrój święta. Może przyczyna była bardziej prozaiczna, nawet co ubożsi nie liczyli się bowiem z wydatkami w czas przesilenia. Uśmiechnął się, słuchając podekscytowanych głosów. Ladacznice konkurowały ze sobą, lecz jednocześnie wspierały się w co nocnych radościach i pocieszały w troskach. Jak jedna wielka rodzina. Carsten też był ich takim „starszym bratem” i czasem mimowolnym słuchaczem zwierzeń. Niejednokrotnie gasił zapał agresywnych klientów, toteż dziewczyny nie krępowały się go, a nawet darzyły pewną sympatią i wdzięcznością. Jedynie umęczona Ewa nie podzielała porannej ekscytacji koleżanek. Powlokła się do łóżka, wyobcowana i jak gdyby dotknięta otępieniem. Dziwne, że nie było Thomasa. - zastanowił się ochroniarz. Ten chłopak zawsze kręcił się przy zamtuzie, a dziś chyba jedynie on byłby w stanie pocieszyć rudowłosą spróbować wyrwać ją z otchłani rozpaczy i niemej skargi na okrucieństwo losu...

Nie dał po sobie poznać, że słowa Koko go szczerze zainteresowały. Niespodziewanie okazało się, że paplanina i dziewczęce poranne szczebioty miewają czasem swoje zalety. Właśnie czekał na taką okazję. I choć widok Ewy był przygnębiający, postać Araba w zgodnej ocenie niesłychanie odrażająca, to Eisen nie roztrząsał już dłużej tej kwestii. Zgoła inne myśli opanowały jego głowę...

12.02; bkt; przedpołudnie; karczma “Torto at pomodoro”

Eisen niezwłocznie wybrał się na spacer z zamiarem odwiedzenia Evo Hostera. Towarzyszył mu Bastard, który węszył radośnie, ucząc się kolejnych zapachów i poznając atmosferę miasta. Ochroniarz nie szczędził psu smakołyków, wynajdując proste zadania i komendy. Od sprzedawcy wiedział, że pies był już szkolony i okazał się całkiem pojętny. Mężczyzna cieszył się z psiego towarzysza, a zwierzę też zdawało się odwzajemniać sympatię i powoli przywiązywało do nowego właściciela.

- Raczcie wybaczyć, panie Hostera - zaczął kiedy w karczemnej sali odnalazł mężczyznę w sile wieku, odpowiadającego opisowi. - Mogę przyjść później, jeśli pora niedogodna... lecz uprzedzę, że nie zajmę wiele czasu. Wyciągnął zza pazuchy skórzaną tubę. - Mam kilka pytań odnośnie roślin, a słynie pan jako znawca tego tematu. Zapłacę za poświęcony mi czas... - Carsten starał się nadać łagodny wyraz swemu, zwykle dość surowemu, obliczu.

- Dzień dobry, dzień dobry. - uczony siedział przy jednym ze stołów gospody przy swoim śniadaniu. Dość późnym. Na swój sposób Carsten widział drugą połowę tego trio co część widział w stołówce zamtuza. Tylko starszy mężczyzna nie ćwierkał tak radośnie jak młode dziewczęta ale podobnie nie był chyba jeszcze w pełni swoich sił. No i Bastard go nieco rozproszył bo z ciekawością zaczął obwąchiwać jego kolana a w nagrodę uczony pogłaskał go po łbie.

- Ładny piesek. Jak się wabi? A właściwie z kim mam przyjemność? - Evo miał nieco opóźnione reakcje tego gorącego późnego poranka ale wydawał się dość łagodnym i pogodnym mężczyzną nawet jeśli jeszcze nieco zaspanym.
- Nazywam się Carsten Eisen, ochroniarz ze „Świecy” - odpowiedział, zachowując dobry obyczaj. Może wzmianka o przybytku rozbudzi zainteresowanie uczonego - pomyślał.
- A pies to Bastard, bo nie znam jego rodowodu. - uśmiechnął się pod nosem. - Lecz nie przyszedłem tu w sprawach służbowych - wyjaśnił naprędce. - Wybieram się na wyprawę do dżungli, w poszukiwaniu… właśnie pewnych roślin... chciałbym, byś panie zerknął na te szkice.
Wykidajło otworzył tubę i wyjął z niej kilka rulonów pergaminu. - Za pozwoleniem... - rzekł, podchodząc do stołu, po czym rozwinął je na blacie przed oczami Tileańczyka.

- Pewien Wiedzący z Nuln był zdania, że te odmiany rosną bodaj wyłącznie w tym klimacie, niełatwo je odnaleźć, skrawki informacji czerpał z dawno zapomnianych przekazów, czy ksiąg. Tam, gdzie nawet magia zawodzi, natura może być ponoć najlepszym lekarstwem… i nadzieją - powiedział ochroniarz, te ostatnie słowo wybrzmiało jakoś delikatniej i kłóciło się z szorstkim wizerunkiem mężczyzny. Znacznie górował nad Hostero, a ich rozmowa mogła wydawać się nietypowa, zwłaszcza dla postronnych, bo nad czym mogą rozprawiać w porze śniadania ludzie zupełnie różnych profesji i o odmiennym statusie społecznym?

- Szukam potwierdzenia tych informacji i dodatkowych wskazówek odnośnie wyszukiwania miejsc, w których mogą rosnąć, a także rad jak je przechowywać, by zachowały świeżość?

- Ah tak… - uczony trochę się jakby stropił, gdy gość mu się przedstawił. A raczej jak usłyszał gdzie pracuje. Ale też uspokoił się gdy ten szybko dodał, że to nie po to tutaj przyszedł. Za to wyjętymi z tuby papierzyskami nawet się zaciekawił całkiem mocno. Z początku trzymał je w dłoniach ale w końcu jak zanosiło się na dłuższe posiedzenie odsunął talerz z makaronem i czerwonym sosem, kubek, dzbanek i resztę śniadania by zrobić miejsce na swobodne oglądanie.

- O tak, tak, ciekawe okazy… Tutaj spągowiec czerwony… złota lilia… fioletowy porost… tego nie znam… tego też nie… oo… a to ptasznik… no tak młodzieńcze ciekawa kolekcja bardzo ciekawa. Ktoś ci tu niezłą listę naszykował. I szukasz tych roślin właśnie? - starszy z mężczyzn spojrzał na siedzącego po drugiej stronie stołu i zamyślił się. Sięgnął znów po kubek i nalał sobie różowego płynu z dzbanka. Upił z niego trochę i znów spojrzał na rozłożone papiery.

- Spągowiec to taki krzak. Ma takie bordowe, prawie brązowe liście. Ale zwykle zbiera się dla bulw. Zwykle są wielkości główek czosnku. Ale podobno trafiają się wielkie jak cebule jeśli okazy są naprawdę duże. No wiadomo im starszy tym większa bulwa. Z tym jak już znajdziesz wiele problemu nie ma. Wystarczy wziąć łopatę i wykopać. Zebrać same bulwy. No tylko taki ciemny brąz w tej dżungli nie tak łatwo znaleźć. Szukaj na wzniesieniach, on lubi nieco suchsze miejsca ale i w zwykłej dżungli możesz je znaleźć. - postukał palcem w rysunek krzaka który nawet na rysunku nie robił jakiegoś szczególnego wrażenia. Ni to kwiat ni to słabo rozrośnięty krzew. Ale korzeń rzeczywiście był jakiś taki bulwiasty.

- A lilia na odwrót. Lubi wodę. Po tą ślicznotkę pewnie będziesz musiał się zmoczyć. Lubi stojącą wodę więc jakieś stawy, bagna, może spokojne zakola rzek. Ważne są kwiaty. Można je suszyć więc wystarczy jak je zbierzesz do sakwy ile tam trzeba. Jeden kwiat nie ma zbyt wiele tego pyłku więc pewnie będziesz musiał ich zebrać więcej niż mniej. - uczony mówił szybko i z zainteresowaniem. Widocznie lubił rozmawiać na takie tematy.

- A i fioletowy porost. No jak widzisz na obrazku, taki jak nasz mech. Tylko fioletowy. Lubi cień no a jak taki ciemny to słabo go widać w półmroku. Szukaj na skałach i drzewach. Właściwie porasta coś stabilnego jak ma kawałek miejsca. To się zbiera w całości, po prostu wytnij połeć i zabierz do torby. - pokiwał głową szybko omawiając kolejny okaz.

- No i mój ulubieniec. Ptasznik. - powiedział z czułym uśmiechem pokazując na kolorowy i bardzo piękny kwiat. - Tutaj tego nie widać ale one podobno są spore. Największe mogą być duże jak główka kapusty. - pokazał dłońmi właśnie taką wielkość. Dobrze, że pokazał bo na rysunku trudno było złapać skalę.

- Tu pewnie byś się musiał nieco powspinać. One pasożytują na drzewach więc raczej trzeba będzie na nie wejść. I uważaj przy ścinaniu bo one się żywią ptakami. Małe ptaki wabią do siebie i je połykają. Nigdy tego nie widziałem samego ptasznika też nie więc jakbyś był w swej łaskawości przynieść chociaż jeden bym go mógł obejrzeć bym był bardzo zobowiązany. Jeszcze żadnego nie widziałem. Podobno mają przepiękny aromat w sam raz do tych barw jakimi się szczycą. - Tileańczyk mówił z wyraźnym akcentem w reikspiel i na słuch dało się poznać, że nie jest to jego ojczysty język. Ale mówił na tyle poprawnie, że bez trudu dało się go zrozumieć. Tak samo jak to, że tym ptasznikiem był wręcz zafascynowany.

Ochroniarz słuchał wywodu, niczym spragniony wiedzy żak i wytężał umysł, by zapamiętać, jak najwięcej cennych informacji. Dostrzegł, że temat fascynuje uczonego, lecz nawet taki pasjonat nie był w stanie opisać wszystkich przedstawionych szkiców.
- Powiadacie, panie.. różne miejsca, woda, skały, wspinaczka... - Carst zamyślił się i lekko zasępił. Zdał sobie sprawę, że będzie chyba jednak potrzebował pomocnika.
- Obawiam się, że nie spamiętam tych porad, będę musiał spisać je, choćby i teraz. A tubylcy, czy mają wiedzę o tej roślinności? Mogą okazać się pomocni? - kontynuował sposobiąc się do sporządzenia notatek.
- No wybacz ale nie mam przy sobie nic do pisania. Nie miałem do tego głowy. Te wasze świeczuszki cudowne dziewczęta, cudowne. No ale już człowiek ma swoje lata i potem to musi swoje odcierpieć. - wyznał z przepraszającym uśmiechem kładąc sobie dłoń na sercu.
- Tak, bez wątpienia dziewczyny posiadają liczne talenty połączone z wigorem i przejawiają wiele ochoty... - skomentował taktownie i ze zrozumieniem.

- Ale tubylcy? Nie. Nie sądzę. - pokręcił głową wracając do pytania czarnowłosego rozmówcy.
- To znaczy zależy kogo masz na myśli. Jak w mieście to nie wiem do kogo by się udać. Może do mistrza Ambrosio? Tego z wieży magów. On jest uczony w zielarskich sprawach. A poza miastem no właściwie nie ma tubylców. Są ci dzicy z Norsci w osadzie przy rzece. Ale co oni wiedzą to nie wiem. Ani jakby cię tam potraktowali. Są Pigmeje i Amazonki. Ale gdzie dokładnie to nie mam pojęcia. A czy by dało się z nimi dogadać to też nie wiem. No i są Jaszczuroludzie. Ale oni są jeszcze bardziej obcy niż Pigmeje, Norsowie i Amazonki. - pokręcił głową na znak, że raczej nie spodziewałby się pomocy poza miastem. Dzicz wydawała się pozbawiona nawet takich okruchów cywilizacji jak imperialne wioski. Gdzie chociaż żyli ludzie nam podobni nawet jeśli nie byli warci przelotnego spojrzenia. A tutaj zapowiadało się, że poza murami miasta nie będzie nawet tego.

- Pigmeje i Amazonki są znacznie bliżej, niż przypuszczacie panie Hostera. - Carsten rzekł tajemniczo. - Występują jednak pewne trudności, aby się z nimi porozumieć, a co dopiero uzyskać klarowne odpowiedzi na pytania. O mistrzu Ambrosio myślałem, ale kiedy będę miał już niezbędne rośliny. Pokładam wiarę, że sporządzi z nich medykament zdolny przywrócić mego syna do życia, budząc go z letargu, w który popadł po pewnych szokujących wydarzeniach... - twarz ochroniarza wyrażała boleść, jakby przeżywał ten dramat po raz kolejny. - Magia i kapłani zawiedli... - stwierdził gorzko. Bastard, jakby wyczuwając nastrój właściciela, szturchnął go pyskiem i polizał po dłoni. Eisen pogłaskał psa i podniósł zmęczony, acz zaprzysięgły wzrok na uczonego.

- Co do notatek, umówmy się, że wrócę przed obiadem, kiedy już poczynię zakupy? Zechciejcie panie, uzupełnić kilka szkiców opisami, które mi przedstawiliście.. a tu proszę, drobiazg za fatygę. - położył na stole mały mieszek. - W uznaniu dla pańskiej wiedzy i okazanej mi życzliwości. Ochroniarz wyraźnie zbierał się do wyjścia, uznając, że Evo należy się spokojne dokończenie posiłku.



 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 03-02-2021 o 22:17. Powód: scenka z MG
Deszatie jest teraz online  
Stary 04-02-2021, 21:31   #49
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Nie skomentował zaproponowanej mu trucizny. Natomiast raz jeszcze powoli wyjaśnił jaki ma być zamierzony efekt działania. Nie była to jego mocna strona, ale wiedział, że nawet w Starym Świecie takie specyfiki istnieją. Pozostawało pytanie, czy mama Solange będzie coś mieć dla niego. I prawdę powiedziawszy oczekiwał, że wysili nieco swoją siwą głowę. Wskazanie mu bowiem, pozostającego na służbie de Rivery czarnego niziołka umiejscawiało go centralnie w punkcie wyjścia. I to za koszt 30 monet, które w takiej sytuacji mógł traktować wyłącznie jako inwestycję.
- Dlaczego ten Togo służy de Riverze? - dodał jeszcze gdy stara mlaskała ozorem w zamyśleniu nad niecodziennym życzenie.

- A bo się pewnie dogadali ale jak to skąd mam wiedzieć? Togo dołączył do kapitana jak ten stracił statek i musieli przedzierać się przez dżunglę. I razem wrócili do miasta. - mała, pomarszczona wiedźma burknęła odpowiedź opryskliwym tonem.

- Czyli łączy ich jakiś układ - Cesar podrapał się po brodzie wpatrując w jakiś niematerialny punkt nad czarownicą. W jakiś sposób nie miał niczego przeciw jej wrednemu zachowaniu. Wręcz milsza mu była niż niejeden kapłan, czy medycus, których już trochę poznał. Odruchowo sięgnął do szyi i pogładził wiszący na łańcuszku symbol Myrmidii… - A to sprawia, że to człowiek kapitana. Co jest ich słabą stroną? - zapytał nieoczekiwanie - Tych, z których pochodzi Togo. Pożądają czegoś? Boją się czegoś? Co podziwiają?

- A skąd stara kobieta może to wiedzieć? Spójrz w lustro. -
powiedziała wskazując na jakieś małe lusterko na stojaku jakie było jednym z licznych bibelotów jakie zawalały jeden ze stołów pod ścianą.
- Czego sam pożądasz? Inni też czegoś pożądają. Zabawne jak każdy przekonany o swojej niecodzienności i wyjątkowości jest podobny do mrowia innych. Togo czy ty nie jest inny. Ale kapitana podziwia. Wielki pan. Dzielny pan. Wielki wódz. Też aż tak się ze sobą nie różnią. Wszyscy chcą tego samego. Tylko inaczej to nazywają i myślą, że chcą czego innego. Ty też taki jesteś. - starucha zaskrzeczała złośliwie z jakąś wyczuwalną gorzką ironią wielu lat i dekad doświadczenia. Pewnie mogło się przez progi tej mizernej chaty zawalonej różnymi bibelotami, pękami ziół, kośćmi, czaszkami i naczyniami przewalić się nie wiadomo jakie mrowie różnorodnych spraw, potrzeb i klientów.

Mężczyzna posłusznie wziął lusterko i przejrzał się w nim. I musiał stwierdzić, że dawno już nie dane mu było oglądać oblicza, które spozierało na niego ciemnoszarymi oczami. Zdążył je wpierw znienawidzić. Później zapomnieć. A teraz… zatęsknić. Nie za błędami jego rzecz jasna. Ale za...
Tak. Czarownica zadała ważne pytanie. Co tu robił? Po co pomagał tej szlachciance? Co jakiś czas zadawał je sobie, ale teraz zrobiła to za niego Solange. Co sprawiało, że będzie sobie musiał na nie wkrótce odpowiedzieć.
- Tak. Masz rację Mamo Solange - powiedział nadal patrząc w oczy brodacza w lustrze - Ludzie się w zasadzie niczym od siebie nie różnią. I nieludzie też. Po prostu giną raz szybciej. A raz później. Czasem żyją na tyle długo by to wszystko dostrzec i się z tego zaśmiać. Ale ja nie pytam o ludzką naturę. Tylko o towar, który od Ciebie kupiłem. Kontakt. A ten jest dla mnie teraz bezużyteczny. Możesz mi powiedzieć coś co nada mu jakąś wartość? Tylko już bez lekcji tym razem.
Odłożył lusterko na swoje miejsce i przyjrzał się małej, wielkiej czarownicy.

- A nie mam dla ciebie innego kontaktu. Chciałeś kontakt to masz. Co z nim zrobisz albo nie to twoja sprawa. Nic mnie do tego. A inne kontakty no skąd stara kobieta co mieszka tu ma mieć jakieś kontakty z dzikusami z trzewi dżungli? Nie ma nie ma brodaczu. - wiedźma zaśmiała się cicho chociaż był to suchy śmiech bez wesołości. Pokręciła głową i rozłożyła ręce na znak, że nie może na to nic poradzić nadto co już pomogła.
- Możesz użyć Togo. Z innymi i tak byś się nie dogadał. Oni nie mówią po waszemu a ty po ichniemu. I tak byś musiał machać łapami na migi albo użyć Togo. To najlepsze wyjście dla ciebie jak myślisz mieć kontakt z kimś stąd. - dodała swoją opinię dlaczego uważa tak a nie inaczej.


Kara nie sprawiła wrażenia w żaden sposób odurzonej. Z tłumaczenia Togo wyszło też, że rozumowała logicznie i składnie co dawało pewne widoki na późniejszy dialog z nią. Była świadoma swojego położenia, ale bynajmniej zaszczuta niczym zwierzę. Obraz więc jaki odmalowała mu baronessa nie do końca jawił się prawdą. Amazonka może i nie miała w sobie tej specyficznej aury czyniącej ludzi niezwykłymi i raczej nie była żadną księżniczką, ale z pewnością nie była też dziką bestią jaką chciał ją widzieć biedny Thorn, czy spłoszoną łanią jaką mogła się jawić baronessie na placu aukcyjnym. Swoją drogą szkoda, że stary Norsmen nie był w stanie niczego więcej opowiedzieć o napastnikach. Ale zaskarbił tym sobie wdzięczność Cesara.
- Nie ma przymusu. Wrócę później z medyczką. Jeśli straciła przytomność od uderzenia w głowę, to mimo wszystko chcę być pewien, że nic jej nie dolega.
I nie brzmiało to jak pytanie trójki akcjonariuszy o zgodę. Raczej jak oznajmienie faktu przez medykusa, który bez względu na swój stan, czy rangę, oznajmia władniejszym od siebie, że jeśli nie posłuchają zaleceń to umrą w męczarniach.


- Naprawdę? Ja? -
Jordis wyraźnie błysnęły oczy gdy jej niepokorna natura przybladła na moment w blasku ciekawości jaką wzbudzała możliwość zbadania takiej osobliwości jak dzika mieszkanka Lustrii. - A co z Javierem?
- Dziś już nic. Zostanie pod opieką gospodyni -
Cesar spojrzał na śpiącego chłopaka. Okłady nie były już potrzebne, a czoło mimo duchoty gorące - Niech odpoczywa. Musisz jednak pamiętać dziewczyno, że nic o Amazonce nie wiemy. Mówi się o nich jak o krwiożerczych dzikuskach, ale na mnie zrobiła wrażenie raczej bystrej i rozumnej. Jeśli okrucieństwo leży w jej naturze, to umiejętnie je ukrywa. Co nie znaczy, że nie zechce go pokazać. Co by się nie wydarzyło, nie możesz jej jednak skrzywdzić. Będę blisko.

Było niedaleko przed północą gdy szli oboje w kierunku świątyni Morra. I trzeba było przyznać, że o tej porze było całkiem znośnie i przyjemnie. Dął lekki wiatr od morza niosący ze sobą ledwo wyczuwalną słoną bryzę i nie wróżący niczego dobrego planującym powrót kupcom. Port Wyrzutków natomiast już przynajmniej w połowie kładł się spać i tylko w tawernach i zamtuzie rozbrzmiewało życie drugiej zmiany.
Gdy dotarli na miejsce, Cesar przywitał się z pozostawionymi wcześniej ochroniarzami kapitana i lady Eilany. Rozmówił się z tym, którego zwali Carsten. Mężczyzna zrobił na medykusie wrażenie profesjonalisty, który bardzo głęboko bierze do siebie to jak wykonuje swój fach. Nie miał jednak w oczach charakterystycznego dla profesji błysku mordobija, a wręcz czaiła się w nich inteligencja, którą Cesar nauczył się rozpoznawać. Z pewnością nie zdziwi się jeśli szefowa zamtuza przydzieli pana Eissen do ochrony swojej “inwestycji”.
- Babette, idź z nimi - tymi słowy przydzielił Cesarowi wymaganą żeńską ochronę dla Jordis.


Tym razem również nie dowiedział się niczego konkretnego. Upewnili się, że Amazonka była cała i zdrowa. Z pewnością aktywnie żyła w dżungli o czym świadczyły liczne mniej lub bardziej stare blizny. I aktywnie uczestniczyła w życiu swojej społeczności czego dowodziły tatuaże. Co natomiast mogło cieszyć kapitana, a Cesara z pewnością nie, to fakt, że czarne włosy skrywały kolczyki. I to wykonane z czystego złota. A ponieważ wątpił by dzikuski znały sekret oczyszczania rudy złota, musiały albo znajdywać w rzece samorodki, albo… no właśnie.


Na następny dzień Cesar planował czuwanie przy Javierze, który powinien już dochodzić do siebie, oraz przygotowanie mikstur leczniczych, odtrutek i mieszanek do szybkiego sporządzania naparów kojących. I nic więcej.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 05-02-2021, 21:23   #50
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Iolandzie nie w smak było jej branie udziału w widowisku zorganizowanym przez Tramiela. Jak na jej gust było za głośno i zbyt niebezpieczne na załatwianie takich spraw. W żadnym wypadku nie podzielał entuzjazmu ani pośrednika, ani tłumu. Dlatego czym prędzej i z wielką ulgą opuściła targ.
Ze stoickim spokojem przyjęła te wszystkie wydarzenia, które nastąpiły po dokonaniu wpłaty. Nie umknęło jej uwadze tak propozycja jaką de Rivera, ustami swego czarnego sługi, złożył amazonce jak i reakcja wspólników.
Przy jego pomocy baronessa dowiem się również jak to naprawdę był z tym wielkim myśliwym, co to pojmał wojowniczá amazonkę. Otóż owa wojowniczka najzwyczajniej w świecie uderzyła się w głowę i straciła przytomność. A cała myśliwska sztuka Svensona i jego ludzi poległa na tym, że znaleźli nieprzytomną kobietę.

Po odprowadzeniu Kary do świątyni Morra i pozostawieniu jej, czyli świątyni, pod strażą ludzi tak de Rivery jak i właścicieliki domu uciech Iolanda udała się do "Rogu Obfitości ". Tam przed kolacją skresliła kilka słów do dowódcy elfów.

W czasie śniadania towarzystwa dotrzymywał jej Ralf von Hiendenmit racząc ploteczkami i opowieściami z miasteczka.

Następne dni baronessa spędziła na dokładnym przygotowaniu się do wyprawy.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172