Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2021, 09:14   #115
Arthur Fleck
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Arthur, Bardiel, Ombrose, Nami - wspólny doc, część 2

Alan otworzył szeroko oczy kiedy zobaczył niemowlę, leżące wśród wypalonej trawy. Myślał, że nic go już nie zaskoczy i znowu się pomylił. Katia nie chciała współpracować. Przypomniał sobie jak zrobiła coś dziwnego z kartą Mateusza. Wyglądało jakby wyssała z niej energię, która przechodziła z ludzi na papierowe obrazki. Czy tym dla nich byli? Pokarmem? Po to ich tu sprowadzili? Żeby się nimi żywić i pokonać swoich wrogów? Próbował powstrzymać złość. Nie chciał być męską wersją Katii, jak określił go Szatan. Pewnie było by łatwiej gdyby się nią stał, ale nie mógł, nie chciał. Wierzył, że jest inny sposób. Słysząc słowa Julki, trudno było się nie zgodzić. Nie był dobrym człowiekiem, ale chciał się takim stać. Nawet jeśli sprzedał duszę diabłu.
- Przyniosę ci tą kartę. Ale najpierw spróbuję pomóc naszemu koledze. – odpowiedział krótko Katii.

Katia zerknęła na niego dłużej.
- Nie mi przyniesiesz - powiedziała. - Nam. Uwierz mi, sama nie czuję się z tym komfortowo, ale teraz gramy w jednej drużynie. Wszystko, co zrobię, będzie po części dla ciebie. A wszystko, co ty uczynisz, dla mnie. Zgodziłeś się, Wiaderny. Chwyciłeś jego dłoń. I to coś mocniejszego od małżeństwa, tutaj nie da się rozwieść. Od teraz jesteśmy w tym razem. I jeśli chcesz pomóc jakiemuś koledze, to mnie również to tyczy… - mruknęła.
Nie wiedziała, o jakiego kolegę chodzi. Spojrzała na Jacka, który był najbliżej.
- A kiedy ten się tu pojawił? - zapytała.
Chyba nie zauważyła, że znajdował się tu od początku.

Alan nie miał wątpliwości, że rozwodu nie będzie. Nie wróci do domu, wiedział o tym w chwili gdy uścisnął dłoń Lucyfera. Ale nic nie powiedział. Cokolwiek wyobrażała sobie Katia, była w błędzie.

Przeniósł na chwilę wzrok na Amandę, próbował być twardy, nie złamać się teraz, w tak ważnym momencie. Od początku miał pecha, najpierw złamał nogę, potem stracił przyjaciela i oddał swoją duszę. Ale wszystko to nie było tak straszne, jak myśl, że może już jej nie zobaczyć. Wszystko miało się skończyć w momencie, gdy Alan właśnie teraz z całych sił zapragnął żyć.

Ruszył za Jackiem, Julią i Amandą, ale się nie zatrzymał przy dziecku, wiedząc, że za chwilę znajdzie się w dobrych rękach.

Czartoryski stał obok Azjaty i rozmawiał z czymś co wyłaziło z ust Adriana i przypominało ludzką twarz. Alan usłyszał, co Amanda powiedziała do Julki, ale nie chciał uwierzyć, że jeden z nich, jego kolega ze szkoły może być mordercą. Od pewnego momentu przeczuwał, że jest z nim coś nie tak, teraz widział to wyraźnie. To nie Wiesław był jednak istotny. Dla niego nie było już chyba ratunku, przekroczył granicę z której się nie wraca. Alan zbliżył się do Adriana, a słowa po raz pierwszy w jego krótkim życiu popłynęły prosto z serca.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=DRXCj8yJI8Q[/media]

- Adrian. To ja Alan. Nawet jeśli nie jesteś teraz sobą, wiem, że mnie słyszysz. Jeśli w jakiś sposób kontrolujesz to…coś…, błagam cię, przestań. Jeśli nie masz nad tym kontroli, wiem, że potrafisz to przezwyciężyć. Masz piękny umysł chłopaku, jesteś najmądrzejszym gościem jakiego znam. Tylko dlatego ci dokuczałem, bo przerastasz mnie pod każdym względem, a ja nie mogłem tego znieść. Wysłałem cię do biura Halmann, bo sam jestem tchórzem, bałem się konsekwencji a ty się zgodziłeś bo zagrałem kartą Marty. To samo zrobiłem Mateuszowi, a teraz mój najlepszy przyjaciel nie żyje a ty nie jesteś sobą. Cierpisz. Tak bardzo cię za to przepraszam stary, nie wiem jak mam cię prosić o wybaczenie. Kiedy czegoś od ludzi chcę, zazwyczaj kłamię albo nimi manipuluję. Ale przysięgam ci, że wszystko co teraz mówię to prawda. Skrzywdziłem cię i chcę to naprawić. Musisz mi tylko pozwolić.


Amanda zatrzymała się przy niemowlaku wraz z Julią i Jackiem. Początkowo była zaniepokojona, gdyż ostrzeżenie Gołąbka mówiącego o czarach, wciąż tkwiło w jej głowie. Blondynka była jedynaczką, chowanie dzieci było jej obce. Mimo to podniosła niemowlę z ziemi i popiołów, podniosła też leżącą obok kartę tarota.


Cytat:
KSIĘŻYC.
Karta oznacza błędne pojmowanie świata, oszustwo i otaczające kłamstwa. Symbolizuje niezrozumienie pewnych spraw, często irytujące i wzbudzające wewnętrzny niepokój. Może także oznaczać samooszukiwanie się, życie w iluzji. Jest także symbolem choroby psychicznej.
Amanda słyszała słowa Alana i nie wiedziała, co powinna zrobić dalej. Po niebie wciąż krążył ognisty ptak i zdawało się, że wcale nie jest tutaj bezpiecznie. Powinni pewnie uciec, jednak nie chciała teraz zostawiać Wiadernego. Z drugiej strony miała wrażenie, że on już jej nie potrzebuje, że teraz wystarczy mu Katia, która była znacznie silniejsza od Amandy. Przede wszystkim nie była też taka głupia i naiwna.

- Chyba powinniśmy stąd uciekać - zagaiła do Jacka i Julii, kiedy to Alan nagle wszedł w rozmowę z jakimiś zjawami. - Tylko nie wiem gdzie - dodała po chwili. Podała na chwilę dziecko swojej przyjaciółce, prosząc aby chwilkę je potrzymała. Wiedziała, że Ulyanova nie była miłośniczką kaszojadów, więc nie chciała zrzucać na nią odpowiedzialności w pełni. Amanda po prostu potrzebowała wolnych rąk. Szybko ściągnęła z siebie czerwony, wełniany sweter, pozostając tylko w białym topie. Letnie noce na szczęście nie były aż tak zimne, żeby poczuć zimno. Drobny chłód nie był istotny. Blondynka założyła dziecku swój sweterek przez głowę, resztą materiału, w tym rękawami, owinęła je ciepło i odebrała z powrotem z rąk Julii. - Powinniśmy z prześcieradła zrobić takie prowizoryczne nosidełko, wtedy byłoby nam łatwiej. Mogłabym nosić je z przodu, póki stąd nie uciekniemy lub nie wymyślimy czegoś lepszego. Dziwnie by było zostawić tutaj dziecko… Przecież ono umrze…

Ulyanova zdawała się tkwić we własnym świecie. Przytuliła się do siebie malutką dziewczynkę i uśmiechnęła się do niej. Dziecko w pierwszej chwili odpowiedziało uśmiechem. Może to neurony lustrzane kazały mu powtórzyć minę Julii. Potem jednak w kącikach oczu pojawiły się łzy. Pulchną rączką wskazała Amandę. Chyba chciała do niej wrócić. Julia od razu posmutniała. Poczuła się nieco zazdrosna o Sabotowską. Być może mała Aaliyah wyczuła, jak wiele dzieci Ulyanova zabiła. Dzieci, którym nie pozwoliła się narodzić. Średnio co roku od czternastego roku życia udawała się do luksusowej kliniki w Stanach Zjednoczonych. Być może wokół Rosjanki pojawiła się czarna aura śmierci, która nie była widoczna dla wszystkich wokoło. Oprócz niemowląt.
- Ćśś, moya malen'kaya printsessa… - Julia mimo wszystko pogłaskała dziewczynkę po potylicy. - Vse budet otlichno.
Dopiero wtedy oddała dziewczynkę Amandzie.

Tymczasem Alan stał tuż obok Wiesława i przedziwnych duchów, które go otaczały.
Mały Tymek odpowiedział Wiadernemu:
- Pan Wiesław właśnie pomaga Adrianowi. Jak chcesz naprawić krzywdy jakie wyrządziłeś Adrianowi to zabij wiedźmę.
- Paszoł won! Wynocha stąd! - następnie skrzyknął się młodszy żołnierz z tym starszym, kiedy Alan nie odchodził.
Wiaderny usłyszał głos dziecka a potem jakiegoś faceta, z ciałem Czartoryskiego działo się coś dziwnego na głowie pojawiła świecąca korona, ogień rozświetlał ciemności, on chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z jego obecności, wyglądał jakby wpadł w jakiś trans. Poziom cudactw już dawno wyszedł poza wszelką skalę, chłopak uznał, że próba wyjaśnienia tego co się tu się dzieje go przerasta. Ceynowie prowadzili wojnę ze Słowianami, porywali dzieci by karmić się ich energią, po niebie latały ogniste smoki, znikąd pojawiały niemowlęta, macki przyjmowały ludzie twarze a Czartoryski odprawiał chyba magiczny rytuał. Poczuł się słaby i malutki w obliczu takich wydarzeń, nie był przygotowany na coś takiego Mimo to wciąż wierzył, że człowiek nie jest tylko pionkiem w grze bogów. Że zabijanie w imię jakiejkolwiek religii jest złe.
- Nikogo nie będę zabijał, chcę porozmawiać z Adrianem a nie z tobą mały. Kiedy usłyszę jego głos, wtedy odejdę – odpowiedział.
- Głupi, samolubny skurwysynu - powiedział mężczyzna ze szramą na twarzy - Na sale operacyjne w czasie operacji też wpierdalasz się, żeby usłyszeć głos ukochanego, gdy ten znajduje się w narkozie? Adrian jest w rękach specjalisty. Jak dalej będziesz przeszkadzał to zabijesz Adriana.
Znowu odezwał się ktoś inny, kolega milczał jak zaklęty. Alan poczuł rozpacz, był przytłoczony bo zaczęło do niego docierać, że niczego nie uda mu się zmienić. Wierzył, że w Katii może być jakieś dobro a potem zobaczył jak zareagowała na Jacka. Zdał sobie sprawę, że to nie on jest Katią Ceyn tylko Katia Alanem Wiadernym. A dwóch Alanów na tym świecie to zdecydowanie za dużo. Chciał naprawić zło, które wyrządził, ale im bardziej się starał tym chyba gorzej wychodziło. Julia widziała w nim złego człowieka, nie chciał by Amanda też to zobaczyła. Po raz ostatni zwrócił się do Adriana.
- Jestem tu z Amandą, Julką i Jackiem. Wszyscy się boimy, mamy tylko siedemnaście lat, jesteśmy jeszcze dzieciakami, nawet jeśli uważamy, że jest inaczej. Dorośli, którzy powinni się nami opiekować zawiedli nas i opuścili. Pomimo tego wszystkiego co nas różni, wierzę, że możemy współpracować. Mateusz i Aaliyah nie żyją i jeśli dalej będziemy się krzywdzić, w końcu wszyscy kogoś stracimy albo pozabijamy się nawzajem. To nie jest nasza wojna, nie zasłużyliśmy na to co nas spotkało. Staraj się z tym walczyć, wróć do nas. Próbowałem się stać potworem, pożerała mnie nienawiść, ale nie chce taki być. Skoro ja dałem radę, tobie też się uda. To czego wszyscy teraz potrzebujemy to przebaczenie. Współpraca. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Nikt z nas nie pobiegł za Martą, nie przyprowadził jej bo myślał tylko o sobie. Ale wiem, że kiedy w końcu to zrozumiemy…że powinniśmy się troszczyć o siebie nawzajem, być gotowym umrzeć jeden za drugiego, żaden potwór nie będzie nas w stanie pokonać. Chciałem spróbować przekonać ludzi, którzy nas tu sprowadzili, żeby naprawili swój błąd. Pomogli nam wrócić do domu. Ale chyba się strasznie pomyliłem. Tylko tyle chciałem ci powiedzieć. Wierzę, że wrócisz do nas, znajdziecie Martę i wszyscy razem wrócicie do domu.
Alan zauważył, że Amanda, Jacek i Julka zabierają dziecko i się wycofują. Nie wiedział czy wśród popiołów znaleźli kartę, o ile w ogóle jej szukali. Chłopak nie chciał by ostatnią rzeczą jaką zapamięta był cierpiący z jego winy kolega, którego wysłał na przeszpiegi. Mateusza nie zdążył przeprosić, miał nadzieję, że Adrian jednak go usłyszał. W myślach przywołał więc twarz osoby, która towarzyszyła mu w ostatnich chwilach jego życia. Była dzielna i niestrudzona, czuła i troskliwa, pod każdym względem lepsza od Katii i niego samego. Wiaderny znów wyszedł na idiotę, bo przez ten cały czas, przez te dwa lata miał ją tak blisko siebie. Zastanawiał się, ilu tak wartościowych ludzi przewinęło się przez jego życie a on tego nie zauważył? Bał się kalek a sam urodził się ślepy. Chciał zawołać w stronę Jacka by jej pilnował, ale przecież to było oczywiste, nie musiał nic mówić. Katia miała teraz ważniejsze sprawy na głowie niż Berenika, budowany przez jej ciotkę plan sypał się, po niebie latały stwory, teraz wiedźmy z łowców same stały się zwierzyną.
Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, klapnął na tyłek. Był zmęczony.. Włożył czerwonego marlboro do ust, w drugiej dłoni pojawiła się koperta. Przyłożył ogień zapalniczki do jej brzegu, aż koperta rozjaśniała ogniem. Czekał do końca aż spłonie z wszystkim co znajdowało się w środku.

Amanda jeszcze kilkakrotnie oglądała się za siebie. Nie rozumiała do końca, co Alan próbuje zrobić i czemu z nimi nie wraca. Miała nadzieję, że jak uzmysłowi sobie, że nie może w tej sytuacji nic więcej zrobić, to dołączy do nich. Ten jednak, ku zdziwieniu Sabotowskiej, usiadł w tym całym chaosie i odpalił papierosa. Blondynka zmarszczyła brwi. Oddała dziecko Jackowi, nie patrząc nawet na nie. Dziecko musiała jednak czym prędzej przechwycić Julia, gdyż chłopak z siekierą i kastetem nie był najlepszym kandydatem na opiekuna. Ulyanova przejęła Ali. Bała się tego i słusznie, gdyż dziewczynka znów się rozpłakała.
- P-przepraszam, printsessa - powiedziała do niemowlaka. - Jesteś na mnie skazana.
- Zabierzcie to gdzieś. Znajdziemy się. I uważajcie - Amanda mruknęła jakby bez większych emocji. Dziecko… Czym było? Czyje było? Nie czuła się za nie bardziej odpowiedzialna, niż za Alana. Jego przynajmniej znała, ten płaczący pulpet zaś był dla niej nikim. A może to naprawdę były czary?

Nastolatka podbiegła do Alana i ukucnęła obok niego, szarpnęła za rękaw.
- Alan, co ty robisz? Chodź już stąd… - próbowała być stanowcza. Chyba wszystkie te chore rzeczy dookoła przestały być dla niej tak niesamowite, a zaczęły być jakimś popierdolonym tłem rodem z science fiction. Miała wrażenie, że jest jednym ze stałych klientów Feliksa, który regularnie kupuje u niego towar. Dziewczyna nie wiedziała, co Alan próbuje spalić, więc nie reagowała na to - Nic już nie zrobimy, zostawmy to i uciekajmy - choć Amanda dostrzegła czarne paznokcie chłopaka, starała się to zignorować. - Alan, proszę… Nie chcę więcej nikogo stracić… Proszę… - wargi Amandy zadrżały lekko, podobnie jak jej głos. Wciąż miała w głowie widok martwego Mateusza. Przypuszczała, że nigdy tego już nie zapomni.
- Wiem, że nigdy się nie lubiliśmy, ale to była głupia szkoła, teraz to takie błahe, nie zostawiaj nas… Mnie, nie zostawiaj. Ja też nie mam nikogo, też czuję się sama. Miałam tylko Agatę, Marty, Mateusza, Julię… Sam widzisz jak wszystko się sypie, nie mamy teraz czasu, błagam cię. - jej niebieskie oczy były coraz smutniejsze. Być może bardziej niż przez cały ten czas. Amanda czuła, że wnętrzności przewracają jej się na drugą stronę. Było jej niedobrze. Zawsze tak było gdy czuła się bezsilna. Nie chciała zostawiać Wiadernego. Przez krótki czas poznała go lepiej, niż przez te lata szkoły. Bała się być samotna. Z tylnej kieszeni spodni wyjęła zeszycik, który chłopak dał jej tuż przed leczeniem nogi - Pamiętaj też o innych… Którzy cię potrzebują - chciała dodać coś więcej, ale nie była pewna, czy to w ogóle dobry pomysł. Nawet nie znała go na tyle, aby wiedzieć jakich słów użyć, żeby móc go przekonać. Mogła wspomnieć o rodzicach, ale co jeśli nie byli tacy dobrzy? Przez chwilę Amanda zadrżała, poczuła lekki chłód, gdyż sweter oddała dziecku. Mimo pory roku, nocami wciąż potrafiło być lekko zimno.
 
Arthur Fleck jest offline