Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2021, 12:01   #43
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
XI.362.4.34. Targowisko, wczesne popołudnie po aukcji.
Ambrath spokojnie czekał, aż arystokratka wyjdzie zza kulis i spokojnie zejdzie z pomostu, będącego obiektem gorącego zainteresowania wielu, obecnych jeszcze na rynku ludzi, zarówno pochodzących z gminu, jak i tych o wiele lepiej urodzony.
Kobieta w końcu pojawiła się, najpewniej załatwiwszy już swój interes z człowiekiem zwanym Tramielem. Elf poczekał, aż zejdzie ze stopni, wraz ze swoim towarzyszem.

- Moja pani, jeśli łaska, chciałbym zająć chwilę twojej uwagi. Mój pan Ekthelion, władca na Tor Dranil, Lothian i dziedzic Caer Muir chciałby zadać ci pytanie. Rozkazał mi je jaśnie wielmożna pani, przekazać. Pokornie proszę więc o pozwolenie, aby rozkaz mój wykonać - barczysty rudzielec o posturze przypominającej raczej nordlandzkiego drwala niż smukłego elfa skłonił się w egzotycznym, acz bardzo wdzięcznym ukłonie.

Iolanda odpowiedziała na ukłon podobnym.
- Wybacz panie - tu zawahała się nie mogąc sobie przypomnieć czy elf już jej się przedstawił. - Cóż to za pytanie? - Zapytała uprzejmie zaintrygowana. Teraz gdy emocje związane z aukcją opadły mogła pomyśleć o innych sprawach.
Towarzyszący baronessie mężczyzna mógł być zarówno jej podkomendnym jak i partnerem w interesach, czy innych sprawach które ich łączyły. Zachowywali się wobec siebie oficjalnie choć w gestach z pominięciem pewnych konwenansów. Przyjrzał się teraz postawnemu elfowi.
- Czemu twój pan nie zada swego pytania osobiście? - zapytał pytaniem pozbawionym podejrzliwości. Pamiętał jednak, że elfy stały równie blisko podestu aukcyjnego co kapitan. Choć Javier wspomniał, że nie uczestniczyły w licytacji…
- Odpowiedź jest prosta. Nie można było przewidzieć, ile czasu zajmie jaśnie wielmożnej pani baronowej zakup owego stworzenia. Wróciliśmy dopiero co z polowania, a stanie w błocie ze stertą trupów, niczym przekupki na rynku nie licuje z godnością szlachcica. Pytanie więc mógł przekazać jego podkomendny, co też właśnie czynię. Jestem Ambrath z Dol Muir, z Lwiej Marchii, ziemianin i żołnierz mojego pana Ektheliona. Już raczył ci je zadać, ty zaś, pani, nie odpowiedziałaś, co było zrozumiałe ze względu na zamieszanie, tłum i harmider czyniony przez wszystkich zgromadzonych. Uznał więc, że mogłaś pani źle go usłyszeć, lub w ogóle. Mój pan chciałby wiedzieć, w jakim celu chciałaś nabyć pani owo stworzenie? I jeśli cele te są inne niż obu twoich licytujących konkurentów, gotów jest wspomóc ciebie pani, swym złotem, choć nie zabraliśmy go tu wiele - Ambrath ukłonił się lekko głową, przekazując dokładnie to samo, co wcześniej Ekthelion.
- Jeśli zaś na targowisku miejskim pani odpowiedzi dać nie chcesz lub nie możesz, rad by zaprosić Cię do naszego wojskowego domu. I jeśli zbyt surowy jest dla pani, rozkazał, bym odpowiednie miejsce, właściwe by rozkaz mój wykonać z twoją łaską znalazł - wyjaśnił dwornie Ambrath
- Racz przekazać swemu panu, panie Ambrath z Dol Muir, z Lwiej Marchii, moje przeprosiny. Nie był to odpowiedni czas na zadawanie takich pytań - powiedziała Iolanda. - Odpowiem na nie teraz. Nie znam powodów dla, których moi konkurenci chcieli nabyć ową amazonkę, znać ich też nie chcę. Ja liczę, że ona zostanie naszą przewodniczką w dżungli. Czy mogę wiedzieć dlaczego twój pan interesuje się losem tej kobiety?
- Możesz pani, choć odpowiedź Cię rozczaruje. Mój pan nie wyjawił mi tego sekretu - odparł niespeszony Ambrath.
- Pan Twój Ambrathu z Dol Muir zatem siłą rzeczy pozostaje w kwestii pytań dłużnikiem baronessy - oznajmił Cesar - Jeśli miałby ochotę spłacić ten dług, zapraszamy go do gospody Róg Obfitości w porze..
Spojrzał pytająco na baronessę. Wyglądało bowiem na to, że dzisiejsze popołudnie do leniwych nie będzie należało.
- Obiadowej - odowiedziała kobieta. -[i] Przekaż mu panie nasze serdeczne zaproszenie.
- Może zechce również udzielić odpowiedzi na inne me pytania.
- Przekażę moja pani. Moja misja zakończona, więc pozwolę sobie zostawić państwa. Za pozwoleniem moja pani, kawalerze - Ambrath dwornie ukłonił się, kolczuga i pancerz zadzwoniły cicho, kiedy wojownik odwrócił się i spokojnie, niespiesznie oddalił się, zostawiając baronową i jej towarzysza samych.

Podążył szybko w stronę portu i po kilku chwilach, otwierał już drzwi do kamienicy. Jak zwykle, panujący w niej półmrok był miłą odmianą od duchoty panującej na zewnątrz. Elfy nie paliły świateł ani świec, a przynajmniej nie w słoneczny dzień, wpuszczając jedynie tyle światła, by wnętrze nie utonęło w całkowitej ciemności. Warunki niewystarczające dla zwykłego człowieka, dla elfów były całkiem znośne, w dodatku dawało korzystny przy składowaniu zwierzyny chłód. Reszta elfów zdążyła już porozciągać złowioną, wytrzebioną i wypatroszoną jeszcze w dżungli zwierzynę na metalowych wieszakach, podobnych do takich, jakie ma w domu każda szanująca się mieszczka aby rozwieszać w szafie swoje stroje. Te jednak, znacznie masywniejsze i szersze rozciągały tylne nogi zwierzęcia, które zwisając w dół wyciągało się pod własnym ciężarem. Tusze, wytrzebione i pozbawione jelit, podwieszone wzdłuż krokwi sufitu kamienicznego, studziły się teraz, aby dać mięso odpowiedniej jakości. Łowca, kiedy mięso zesztywniało już nieco, mógł wtedy spokojnie zdjąć skórę, nie kalecząc jej, zachowując również we względnej całości mięso. Na to jeszcze było zbyt wcześnie, i Ambrath wiedział, że Kilrathowi szykuje się bardzo pracowita noc. Tymczasem elfy zajęły się chwilowo odpoczynkiem, zalegając na chwilę na ławkach, krzesłach i za stołami w największej, jadalnej izbie. Ktoś też chyba zajął się przygotowywaniem strawy, bo w powietrzu unosił się zapach gotowanych warzyw i ryby.
- Ekthelion, powinniśmy się przebrać. Baronowa zaprosiła nas na obiad. W “Rogu Obfitości” - przekazał swojemu dowódcy, odłożył hełm na szeroką, drewnianą ławę i widząc balię wypełnioną wodą, spryskał sobie twarz i kark, spłukując kurz i krew z polowania.
- Odpowiedziała? - zainteresował się Ekthelion, zdejmując skórzane elementy pancerza. Odkładał je na ławę, starannie układając paski i rzemienie.
- Tak. Też chce amazonki jako przewodniczki. I, że jesteś jej dłużny odpowiedź - Ambrath wyszczerzył się ironicznie, a następnie rozparł się na ławie, czekając spokojnie i pozwalając nogom odpocząć po całonocnym marszu w błocie i trawie.
- W sumie to bym coś zjadł, byle nie rybę. Niziołki dobrze gotują. Skoro zaprasza… - mruknął Ambrath.
- Ludzie.Zmienni niczym księżyc, a jednak w pewien sposób przewidywalni - pokręcił głową Ekthelion - Lileath to jednak kawał dziwki. Nie ma darmowych obiadów Ambrath. Zobaczymy, ile będzie to kosztować i nas, i ją.Też się przebierz. Dama nie może czekać - dodał i ruszył na górę aby się przebrać.

Wieża Ambrosio, popołudnie.
- Mówisz pani, Culchan? - Finreir z zainteresowaniem oglądał wpis w księdze, podsuniętej mu przez magister ametystu.Finreir widział już wiele bibliotek.Mniejszych, większych, lepiej lub gorzej zaopatrzonych. Księgi, zwoje, dzienniki, opasłe tomiszcza w nierzadko pachnących skórą, kurzem i inkaustem pomieszczeniach, ciemnych, bo światło świec mogło być groźne dla suchych, pożółkłych kartelusz i wyschniętych stosów pergaminu. Czasem były przestronne, jak w Altdorfie, przepięknie zaopatrzone, jak w Anlec, niewielkie, zorientowane pod konkretną, wojskową wiedzę jak w Salzenmund. Biblioteka była prawdziwym miejscem pracy każdego szanującego się magika, czy uczonego. Finreir podzielał zaś przekonanie wielu swoich starszych kolegów, że jeśli młody magik nie prowadzi akurat żadnych prac badawczych w polu, nie powinien z biblioteki wychodzić, pogłębiając swoją wiedzę. Wiedza wszak, jest jedyną pewną bronią uczonego.
Finreir patrzył więc na jeden z okruchów wiedzy, który ktoś wcześniej zebrał, a oni potwierdzili, przynosząc namacalny dowód na istnienie owego dziwu natury.



Informacje i suchy, lakoniczny opis w pamiętnikach pokrywał się mniej więcej z tym, co znaleźli. Wielki ptak, wielkości sporego osła, podobny w budowie głowy do papugi, a nieco do wielkiego strusia, o kolorowych piórach, posiadających masywne, łuskowate nogi, zakończone ostrymi pazurami. Dziób mięsożercy, ale równie dobrze mógł też jeść padlinę.Nielot. Powoli, strzępy wiedzy zaczęły układać się w pewną całość. Zdobienia na siodle i uprzęży pasowały do teorii o amazonkach. Być może to był culchan schwytanej przez traperów amazonki i być może śmierć jej wierzchowca była powodem tego, że w ogóle dało się ją złapać.
Finreir przez pewien czas przeglądał jeszcze wzmianki o amazonkach. Pierwszą istotną wzmiankę znalazł w starych, podróżniczych zapiskach.
- O, tu coś jest - mruknął do Ceylinde która pochyliła się nad tekstem.
- Nie znam tych liter Finreir - odparła, i przyjrzała się obrazkowi culchana, porównując go do rysunku magika w dzienniku Ektheliona.
- Widać podobieństwo. Niezła kreska - zakpiła i podeszła do reszty niewielkiego, choć i tak całkiem imponującego jak na Port Wyrzutków księgozbioru, szukając na grzbietach ksiąg i zbiorów dokumentów jakichś wskazówek. Powąchała zatęchły grzbiet i zmarszczyła nos.
-Jak to nie znasz liter? To reikspiel! Zresztą nieważne. Posłuchaj… - magik wziął jedną stronę zapisków i zaczął czytać:

Dwakroć podczas naszych podróży zetknęliśmy się z wojowniczymi kobietami znanymi jako amazonki, i przy obu tych okazjach nie mogę zaprzeczyć, że napędziły nam stracha. Za pierwszym razem, była to odurzona narkotykami berserkerka, gibka i szybka, ogarnięta pragnieniem rozlewu krwii. Pióra o kolorze purpury i błękitu zwisały, wplecione w jej misternie związane warkocze. Jej ciało pokryło się krwią moich ludzi, którzy ośmielili się zastąpić jej drogę. Reszta, w przerażeniu rozproszyła się, banda porządnych chłopaków wystraszonych przez dziewuchę. Za drugim razem,była to jedna z ich przywódczyń, kobieta o spokojnym obliczu, odziana w magiczne artefakty. Zgładziła tuzin wrogów jednym, podobnym do solarnego błyskiem. Tego dnia kobieta wystąpiła przeciwko wspólnie przeciwko jaszczuroludziom, czekającym w zasadzce, jednakże bez wątpienia mogłaby użyć tej broni przeciwko nam, jeśli tylko dalibyśmy jej choć najbłahszy powód. Z dziennika Johanna Besksbeina, Wpis z dnia czterdziestego ósmego.

Finreir skończył czytać, i przerzucił jeszcze dla pewności stos pożółkłych karteluszy, zebranych w rozpadającą się obwolutę
- Nic więcej nie ma - podsumował z rozczarowaniem w głosie.
- Niestety, to nie Altdorf panie Finreir - wzruszyła ramionami Morna, jakby przepraszająco, choć magicy colegium najczęściej nie przykładali zbyt wielkiej wagi do spraw doczesnych, polityki i problemów śmiertelnych. Elf wątpił, by jego rozczarowanie w ogóle obeszło magiczkę.

Oględziny siodła przed wieżą też nie wniosły zbyt wiele, choć pewien przełom nastąpił, kiedy kilka symboli zostało rozpoznanych. Jeździec, kimkolwiek był, zdobił klamry i zapięcia pasków głowami węży, tajemniczymi glifami i inskrypcjami.

- Pani magister? Macie może coś o panteonie tutejszych plemion? Ktoś to kiedyś tutaj badał? - zapytał Finreir obracając odciętą klamrę z dziwnymi symbolami
- Tak, jest na górze. Mogę pokazać, pod warunkiem, że toto tu zostaje. Pachnie trupem - Finreir spojrzał na Mornę unosząc brew ze zdziwienia. Magistrowie ametystu niewiele robili sobie z dusznego zapachu śmierci - Zasmrodzi całą wieżę - dodała wyjasniająco co upewniło elfa, że z panią magister wszystko jest w najlepszym porządku.
- Ceylinde, zostań z tym siodłem. Najlepiej oczyść tam, przy koniowiązie a potem wylej wodę. Nie chcemy potruć zwierzaków - Finreir poszedł za magister z powrotem do wieży, tymczasem elfce przypadło bardzo nie szczególne zadanie pozbycia się odoru padliny z i tak pokrwawionego i zniszczonego siodła. Zadanie, z obrzydzeniem i wstrętem, wykonała, starając się nie przesiąknąć przykrym zapachem.

Magicy tymczasem wertowali kolejne księgi, aż w końcu Morna z trzaskiem otworzyła strasznie grubą, oprawioną w zieloną skórę księgę.
- Macie swoje symbole - tym razem dało się nawet usłyszeć dźwięk jakiejś emocji w jej głosie. Może triumfu, może zadowolenia, jak u każdego badacza który odkrył kolejny okruch zapomnianej wiedzy, może radości niczym u dziecka układającego rozsypaną po podłodze łamigłówkę

Finreir przez moment długo nie mógł odcyfrować odręcznego, niezbyt równego pisma, ale w końcu zaczął, zapominając, że Ceylinde została na dole, a magister Morna doskonale czyta

Im więcej poznaję wiedzy o bogach jaszczuroludzi, tym bardziej niewiarygodną ta wiedza się staje. Ich panteon, przynajmniej w tym momencie jest dla mnie nieodczytywalny, i wydaje się zawierać jednego, którego miejsce przebywania znajduje się poza nim, poza porządkiem i strukturą, czczony przez nikogo innego jak Prawdziwych Dzieci Bogów. Jednakże jest napisane, że ten odrzucony pozostanie aż po kres czasów pod opieką oddanych jej krewnych pół-krwi. Czy to jeden z Pradawnych, czy jest to tylko wzmianka o śmiertelnym wybrańcu który ma ją poprowadzić? odpowiedź przyszła po długich miesiącach cierpliwych badań, i nawet wtedy, mógłbym zakwestionować wszystko, w co nauczono mnie wierzyć...
- Finreir skończył czytać i zamyślił się, drapiąc paznokciami dwa symbole. Jeden, przedstawiał dokładnie to, co przedstawiała brosza.
- Rigg - cicho przeczytał podpis pod piktogramem. Odręczny, niemal niedbały kleks, ledwo czytelny. Drugi jednak symbol, był przedziwnie podobny do elfiej runy oznaczającej Mathlanna, boga morza. Miał jednak pewne anarchizmy, kreski i kropki oznaczające…
-Amex? - zdziwił się Finreir. Widok elfiego boga w panteonie barbarzyńskich bóstw Lustrii, szczególnie we wpisie dotyczącym amazonek mógł istotnie zdziwić.
- Wstęp do rozdziału trzeciego - Zamknął księgę o odwrócił ją grzbietem do siebie
- W ogrodzie bogów, przez słynnego magistra życia Cyrstona von Danlinga ręką własną spisane - przeczytał na głos Finreir i popatrzył na Mornę - Brzmi znajomo?- zapytał i pomyślał, że tytuł brzmiał nieco górnolotnie. Powinien brzmieć bardziej jak “To, co wydawało mi się, kiedy wypaliłem Uciechę Łotrzyka”

- O, niewątpliwie. Stary dziwak i chyba nawet wariat,przynajmniej tak o nim mówiono. Ale mistrz Ambrosio ceni sobie jego prace, nawet tak enigmatyczne i dziwaczne jak to - odparła, niemal znudzona magister.
Potem zaś rozmowa zeszła na temat amazonek, więc elfy spędziły dobre kilka kwadransów komentując z Finreirem zawartość enigmatycznej księgi, lustrując toporne obrazki, które najpewniej ilustrator pozbawiony wiedzy rysował posługując się niezbyt malowniczym opisem samego autora dzieła. Bo w to, by magister życia był zapalonym rysownikiem, Finreir wątpił.
Ceylinde, która zdążyła już do nich wrócić, bardziej od rysunków półnagich wojowniczek wolała faunę i komentowała raczej owego wcześniej badanego Culchana. Ślady zaś, o których wspomniała Ceylinde zainteresowały magister o tyle, że oba elfy miały wrażenie, że jest nimi co najmniej zdziwiona, jeśli nie zaniepokojona.

- Jakieś dwa dni temu znaleźliśmy ślady. Głębokie, wybite w błocie. Jeśli byłby to ślad pieszego, stałby w błocie po kolana, albo i głębiej - wyjaśniła Ceylinde - pomocnik łowczego o nich wspominał, więc też pewnie je widział - wyjaśniła elfka.
-Dziwię się, że o nich nie wspomniano. Te najświeższe mogą oznaczać wszystko. Wyglądały jak ślady albo czegoś ciężkiego, stojącego w błocie, albo...jakiegoś egzotycznego wierzchowca i jego jeźdźca. Który naszym zdaniem musiałby stać dosyć długo w błocie i deszczu. Jeśli culchan odpada, to nie można wykluczyć jeźdźca na zimnokrwistym - Finreir podsumował rozmowę i zamyślił się.

Jaszczuroludzie. Albo...Druchii” myślał oglądając księgę, i notując co bardziej interesujące fragmenty na użytek swojego dowódcy.
Kamienica elfów, późne popołudnie

-Mała zmiana planów - Ekthalion zebrał wszystkie elfy w głównej sali, na parterze kamienicy. Finreir, który wraz z Ceylinde ledwie dotarli na miejsce nie zdążyli nawet się jeszcze przebrać. Odłożyli kupione po drodze sprawunki, i nawet nie zdążyli zdać relacji z tego, czego dowiedzieli się wcześniej w wieży. Wpadli prawie w samym środku odprawy która wyglądała jak szykowanie się do bitwy, nie wieczornego przyjęcia, choć pachniało gotowaną strawą w całej kamienicy.
Zapach jednak nijak się miał do tego co zastali. Wojownicy siedzieli lub stali dokoła stołu. Uffial ostro pracował osełką nad grotem włóczni, tak samo Haletha. Nimue sprawdzała naciąg długich łuków, przesuwając palcami po cięciwach. Tivral oliwił długie noże, które w tym dniu wypiły już mnóstwo krwi. Leżały one szeregiem na ławie na które je odkładał, po uprzednim, bardzo starannym przetarciu ostrza za pomocą szmatki maczanej w tłuszczu. Najpewniej z tapira.
Kilrath uzupełniał kołczany. Wyjmował z nich łowieckie strzały o drobnych, cienkich grotach na małą zwierzynę, zamieniając je na ciężkie, bojowe strzały oraz takie, które doskonale mogły przebijać kolczugi. Palcem popróbował jednego z nich, podobnego do graniastego kolca bardziej, niż do płaskiego grotu do polowań.
Wszyscy skupieni na słowach dowódcy, który wraz z Ambrathem, ponownie przebranym jak na wojnę stali na samym środku.
- Obstawicie dwa boczne wyjścia z rynku. Tu, i tu - Ekthelion przestawił kilka kubków, stojących na stole - Podest, a szczególnie te podejście do niego ma być w polu ostrzału - Wskazał Ekthelion, wyjaśniając.
- Dwa sygnały gwizdka atakujemy. Ambrath atakuje pierwszy. Jeden sygnał, wycofujemy się. Ta grupa tu, ta tutaj - pokazał palcem dosyć prosty plan. Bardziej skomplikowane nie były potrzebne. Każdy wojownik w walce i tak musiał improwizować i myśleć.
- Co się dzieje? - Finreir nie byłby sobą, gdyby nie zapytał. Magik zawsze lubił wiedzieć pierwszy, po dowódcy.
Ambrath uśmiechnął się ironicznie - Nie pytaj. Wszystko opowiem ci po drodze, bo ty będziesz stał z nami - zarechotał.
Finreir spojrzał na Ektheliona, a ten tylko pokiwał głową
- To tylko negocjacje. Wygrywamy w każdym układzie, bez względu na wynik - wyjaśnił zdawkowo Ekthelion
-A ludzie? Może tam dojść do rzezi - magik nie był do końca przekonany
Ekthelion wzruszył ramionami
- To możliwe, Finreir. Całkiem możliwe. Wiecie co robić - kiwnął głową i elfy zebrały się do wymarszu.

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline