Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2021, 13:22   #116
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Thumbs up Ale to był już koniec.

Zanim Wiesław dopadł Nadię i rozszarpał ją na strzępy to otworzyła się Brama w Adrianie, a z niej wydostały się macki, które podrzuciły wiedźmę do góry. Wiesław z nienawiścią spojrzał ku górze mając nadzieję dopaść ją jak tylko spadnie, ale niestety okazało się, że ta umie latać. Po chwili z ciała Aaliyi wyleciał ognisty ptak - raróg i natychmiast przystąpił do ataku na wszystkich obecnych. Adrian został dotkliwie oparzony, Wiesławowi trochę przypaliło boczek niczym w scenach z Potopu, a Nadia jakimś cudem odleciała na miotle nietknięta przez płomienie. Cudowna, kurwa, córka szatana, czy innego chuja. A niech spierdala - pomyślał Wiesław pragnąc jedynie zgładzenia wszelkich tego typu kurew.

Miał już tego wszystkiego dosyć. Świat sto lat wcześniej był całkiem spierdolony, ale poziom tego spierdolenia wraz z globalizacją i jego liderów, w większości rodem z Bliskiego Wschodu, jedynie postępował. Dobrze wiedział, że nawet jeżeli takie teksty jak Protokoły Mędrców Syjonu i 1984 powstały jako fikcja to te potwory w ludzkich skórach używały ich jako instrukcji postępowania. I jak tym zwyrodnialcom nie udało się przejąć sprawa za pomocą nienawiści nazizmu i komunizmu to teraz swoje chore plany mieszają z uczuciem miłości. Temu trzeba ustąpić, tamtej trzeba ustąpić - wszystkim, kurwa, trzeba ustępować, a jak ktoś powie „nie” to wskazuje się go jako złego człowieka. W grupie szaleńców normalna osoba jest przez nich wskazywana jako szaleniec. Wiesław za dużo przeżył, żeby działały na niego takie kurewstwa. Wiedźma mogła sobie odlecieć na miotle nawet i na Hawaje, ale gdyby tam El Driahomy pojawiły się na całym świecie to w końcu ją dopadną i rozerwą na strzępy. A tak akurat składało się, że obok Wiesława znajdowała się Brama. I wszyscy ujrzą prawdę.
- Prawda drapieżnego kosmosu. - wymamrotał zbliżając się do Bramy, z której jego ojciec czegoś od niego chciał. Część jego jestestwa chciała wskoczyć do środka, ale poczucie obowiązku okazało się tym razem ważniejsze.

- Jestem. - Wiesław zameldował się u swojego ojca jak tylko zbliżył się. Nie bał się macek, nie bał się niczego. Jakby raróg wrócił go spalić to pozwoli się spalić. Jakby macki chciały go wciągnąć to też trudno - zawsze wszyscy mu mówili, że nie ma co tylko siedzieć w Polsce, ale warto pozwiedzać i inne miejsca (no chyba, że ojciec powie mu, żeby nie dał się wciągnąć - w końcu nie rzucim ziemi skąd nasz ród).
Zgodnie z oczekiwaniami podobnie jak Wiesław, tak i Aleksander Czartoryski nic nie zmienił się od ich ostatniego spotkania „na żywo”. Wiesław przeżył jednak normalne życie, a potem piekło, a dla starszego Czartoryskiego... właściwie niewiadomo było czy jeszcze jest człowiekiem i czas po drugiej stronie w ogóle biegł i w jaki sposób.
- Nic się nie cieszysz chłopcze na mój widok? - zapytał mężczyzna. - Mógłbyś się choćby uśmiechnąć. Widzisz mnie po raz pierwszy od wieku. Gdybyś miał trochę przyzwoitości, być może łezka spłynęłaby z twoich oczu.

Wiesław nic na to nie odpowiedział. Mgliście przypomniało mu się jak ojciec był wymagający w szczególności po śmierci matki. Tekst o łzach był dość dziwaczny i sprawiał wrażenie jakby coś z tych miękkich czasów odbiło piętno na Aleksandrze. Okazywanie uczuć, a już w szczególności egzaltacja tak wielka, że prowadząca do łez, to słabość (ewentualnie: przemyślana i interesująca taktyka retoryczna dla osób obdarzonych talentem aktorskim). Ojciec nigdy przy nim nie płakał, choć Wiesław podejrzewał, że Aleksander płakał po śmierci swojej żony, a matki Wiesława.

- Adrian, nieszczęsny chłopak. - westchnął stary Czartoryski okazując dość duże pokłady empatii jakich raczej nie okazywał na co dzień
- Nie wiem, czy jest dla niego jakiś ratunek. Nie mamy jednak czasu na żalenie się. Przejdę do sedna. Widziałem świat jego oczami już przez jakiś czas. Dusza twojego wnuka jest bardzo niestabilna, niczym wyjątkowo radioaktywny izotop. Te chińskie banialuki, które ojciec przekazał mu wraz z krwią ścierają się z prastarym dziedzictwem Czartoryskich. Jego dusza pękła w trakcie uderzenia w barierę wokół Rowów i przez nią byłem w stanie lunetą obserwować wydarzenia. Otóż na pierwszym piętrze tego oto budynku są archiwa satanistów. Musisz je przejrzeć, gdyż Adrian nie zdołał, było ich zbyt wiele. Prosił o twoją pomoc, chłopcze, ale jakoś nie pospieszyłeś z odsieczą do wnuka. Do krwi z twojej krwi. Spódniczka zawróciła ci w głowie, co nie? Typowy Czartoryski.

Aleksander zdawał się trochę dumny, a trochę zły na syna. Nie mógł się zdecydować. Tekst o zawracaniu głowy przez kobiety wywołało chwilowy uśmiech Wiesława. Wyjaśniło się też niepokojące zachowanie Aleksandra. Widząc świat oczami Adriana prawdopodobnie miał też dostęp do jego percepcji, a co za tym idzie do sfeminizowanej sieczki współczesności. To dla kogoś starej daty jakim był Aleksander musiało być szokujące doznanie i prawdopodobnie część jego nawet nie chce i nie zdaje sobie sprawy z wpływu tego całego gówna.

- Znajdziesz tam informacje na temat tego, jak wydostać się z Rowów. Obecnie twoja dusza jest spięta z kartą tarota, którą stworzył sam szatan. Nie zniszczysz jej w żaden tradycyjny sposób. Musisz odciąć źródło mocy tej talii. Nie wiem, czym ono jest. Ale jeśli nie chcesz pozostać tu na zawsze, to powinieneś dowiedzieć się. - stary Czartoryski westchnął. Wiesław za bardzo nie widział problemu, bo jego życie tak naprawdę skończyło się tak samo jak życie jego znajomych gdzieś w jakimś jebanym lesie z kulą w głowie. Przez jakiś spierdolony komunizm, który jak jojo wracał w kolejnych odsłonach sterowany prawie zawsze przez jakiś pierdolców rodem z Bliskiego Wschodu. Powinien zginąć, ale zamiast tego widział koszmary większe niż cokolwiek co tutaj dzieje się. Macki, szatan, czy jakiekolwiek inne gówna były niczym w obliczu prawdziwego zła, które jedynie człowiek mógł spowodować. Wspomnienia małego Tymka nagle przelały się przez umysł Wiesława o mało nie przewracając go. To co ten dzieciak przeżył w swoim krótkim życiu wołało o pomstę do Nieba i być może uda się teraz wywołać tą pomstę. Lepiej późno, niż, kurwa, wcale. Ale Aleksander kontynuował:
- Mam ci dużo więcej do przekazania, ale nie ma teraz czasu. Jeśli wykonasz rytuał, będziesz mógł chwilowo zatrzymać mnie w swoim umyśle. Wiesz który. Studiowałeś moje księgi, chłopcze. Potem będziesz mógł spróbować zamknąć na wpół otwartą bramę, która formuje się w Adrianie. - ten plan nie spodobał się Wiesławowi. Zadał sobie pytanie po jakiego chuja miałby zamykać Bramę skoro ojciec w całości nie będzie na tym świecie... poza tym była tam jeszcze jedna osoba, którą chciał uwolnić. Pozostawały jeszcze kwestie, czy te dwie osoby przetrwają w tym świecie. Nie były przecież spętane żadnymi kurewskimi kartami, więc mogły natychmiast uciec z tego co już niedługo mogło być Strefą Zero. Wiesław postanowił otworzyć bramę szerzej w ten sposób, aby uwolnić swoich... bliskich.

- Dwudziesty wiek nie był wesoły, ale miło cię ojcze widzieć. - stwierdził pomijając okoliczności co planował. W chuj miło - pomyślał wilk w nim. Zabrał się po kolei do przeprowadzania obu rytuałów. Majowie i tak przepowiadali koniec świata na 2012 r., a oni byli fanatykami kalendarza. Może mieli rację. Może początek końca był w 2007 r. A może nie. Tak czy inaczej Wiesław nie bał się o przyszłość. Jak będzie to dobrze, a jak nie - też w porządku.
- No na pewno nie był to wesoły wiek. Pozwoliłeś swojej prawnuczce na to, aby parzyła się z jakimś azjatyckim głąbem, co doprowadziło do stworzenia takiej słabej jednostki jak ten oto Adrian. - powiedział stary Czartoryski - Pewnie gdybyś myślał przez ten czas o swojej rodzinie, a nie kolejnych miłosnych podbojach, to uniknęlibyśmy wielu kłopotów. Musisz nauczyć się utrzymywać kutasa w spodenkach, Wiesławie. Choć jestem hipokrytą, mówiąc to. Koniec końców sam ciebie spłodziłem. - Aleksander westchnął ciężko - Spraw, abym był z tego dumny.

Wiesław już niemal nie słuchał. Ze wszystkich osób na wycieczce zainteresował się jedynie tak naprawdę Aaliyą. Ostatecznie zawiodła go, ale mimo wszystko zdołała dotrzeć do jego starożytnego serca, a tym osiągnięciem niewiele kobiet mogło pochwalić się. Wszystkich innych mógłby poświęcić bez mrugnięcia okiem, choć jeszcze na początku wycieczki wydawało mu się, że odczuwa litość wobec takich osób jak Marta Perenc, Aaliyah al-Hosam, Jacek Gołąbek, czy Łukasz Zieliński. W tym momencie nie miał już jednak żadnej litości wobec nikogo kto nie doświadczył prawdy o drapieżnym kosmosie i nie przetrwał tego. Ta prawda musiała dotrzeć do każdego, aby oddzielić słabych od silnych. Ludzkość usłyszy jego głos. To będzie zamach terrorystyczny jakiego świat jeszcze nie widział. Albo Wiesław po prostu popełni widowiskowe samobójstwo, którego nikt nie będzie świadkiem. Warto było zaryzykować. Były i inne wyjścia i dlatego najpierw zdecydował się zgodnie z umową wyciągnąć duszę Aleksandra z Wyrwy. Ściąganie na ten świat duszy potężnego i amoralnego czarownika Aleksandra Czartoryskiego mogło okazać się również katastroficzne dla ludzkości. To był wszakże człowiek, który nie tyle sprzedałby swoją duszę diabłu co jeszcze zaaranżowałby kupno duszy diabła.

Z uwagi na wydarzenia związane ze śmiercią Aaliyi pierwszy z rytuałów nie wymagał specjalnych przygotowań. Wilczy aspekt Wiesława już ujawnił się, a i duchowo odseparował się od wspólnoty ludzkiej. Krew wciąż wołała o krew w związku z czym nikt i nic nie mogło zaznać spokoju w jego obecności. Oczywiście to nie było wszystko, bo Wiesław przez te wszystkie lata zabrał ze sobą olbrzymi bagaż nie tylko doświadczeń, ale dusz. Tudzież ich fragmentów. Wyglądał dziko i wściekle, a rytuał wymagał tych dwóch elementów. Kolejnym z nich była krew i ogień. Na szczęście w kieszeni miał wciąż zapalniczkę, którą wyjął i trzymał w lewej dłoni. Krew uzyska kalecząc się cierniami energii. I tak rozpoczął rytuał.

Przez kilka sekund stał jakby nieprzytomny z zamkniętymi oczami mamrocząc pod nosem inkantacje pamiętające niewyobrażalnie dawne czasy. Sylaby przenikające strukturę czasu zdawały się być wypowiadane w jednym momencie i w jednym miejscu łączącym ze sobą każdy z tego typu rytuałów. Wiesław czuł obecność tych wszystkich ludzi, którzy przed nim przeprowadzali rytuał, a w tym i siebie samego z przeszłości… i Karoliny, z którą relacja była najburzliwsza z możliwych. W ostatniej rozmowie mówiła mu, że cząstka jego na zawsze będzie z nią, a cząstka jej na zawsze będzie z nim. Być może mówiła o tych „wspomnieniach”, które zdawały się żyć swoim życiem. Ostatnia rozmowa... Wiesław doskonale pamiętał co ona zrobiła, jak awantura przerodziła się w bijatykę, a on miał zamiar ją w końcu zabić, ale zamiast tego uprawiali seks, a następnego dnia ona otworzyła wyrwę, wskoczyła w nią ze śmiechem i nawet przygotowała mechanizm, który zamknął wyrwę zanim Wiesław wskoczył za nią. Pamiętał jak była piękna, choć we „wspomnieniach” jej wygląd zmieniał się.


Sekundy zdawały się dziesiątkami lat, ale w końcu otworzył oczy. Te przybrały ponownie kolor krwistej czerwieni (tego akurat nauczyła go Karolina - połączenia ze swoim duchem strażniczym), a z nich niczym łzy wypływały wyładowania elektryczne - ale nie zgodnie z grawitacją w dół, a raczej w kierunku tyłu jego głowy tworząc iluzję stworzonej z czystej, niebieskiej energii korony cierniowej. Wzmocnił ją do tego stopnia, że utworzyły się energetyczne kolce raniące mu głowę. Krew zaczęła spływać zza jego uszu i z tyłu jego głowy. To było już wszystko czego potrzebował.

Odgiął głowę do tyłu i z jego ust i nosa wydobył się dym, który szybko opadł na poziom gleby przypominając raczej mgłę. Z tego dymu zaczęły formować się istoty. Najpierw pojawiła się Kara w swojej niesprecyzowanej, „wspomnieniowej” formie. Była człowiekiem, była młoda i była kobietą - ale poza tym… była uosobieniem dzikiej natury człowieka. Po chwili jej wygląd uzyskał kolejny stały element - jej oczy stały się czerwone takie jak u Wiesława, a na jej twarzy zagościł uśmiech zapowiadający kłopoty.

Po drugiej stronie Wiesława z dymu powstał wilk. Jego oczy były czerwone, a z pyska toczył pianę. Wydawało się, że na najdrobniejszy rozkaz Wiesława rzuci się on na wskazanego człowieka i rozszarpie go na strzępy. Był jedynie manifestacją wilczej natury Wiesława. Nikt nie widział, ale idealnie z konturami Wiesława była jeszcze jedna istota - idealnie odzwierciedlająca Wiesława, ale powstała z podobnego „dymu”. To była ludzka natura Wiesława, a aktualnie była ona bardziej wściekła niż ta wilcza. Chwilę później zaczęli pojawiać się inni. Dwóch uzbrojonych w karabiny: mężczyzna ze szramą na twarzy i mały chłopiec. Obaj ze zdeterminowanym, wojskowym wyrazem twarzy.

Wtem Wiesław zapalił swoją zapalniczkę i natychmiast uformowały się dwie kule ognia, które zawisły nad jego dłońmi oświetlając najbliższą okolicę. Wydawało się, że ten efekt zablokował pojawienie się nowych postaci z dymu, ale te które do tej pory już powstały nadal tam były.

Energia zaczęła krążyć między koroną cierniową Wiesława, a kulami ognia, a wizerunkiem Aleksandra Czartoryskiego. Zdawało się, że te elementy zaczęły wyciągać Aleksandra z Bramy, ale cała tajemnica kryła się w krwiście czerwonych oczach. We wnętrzu Wiesława, w tym dziwacznym świecie wspomnień, które intensywnie odwiedzał bezpośrednio przed i po śmierci Aaliyi niebo otworzyło się witając nowe… “wspomnienie”.

Udało się. Aleksander znalazł się na zewnątrz. Jama ustna Adriana powoli rozwarła się szerzej. Za twarzą starego Czartoryskiego podążyła jego szyja… potem klatka piersiowa. Mężczyzna powoli znajdował się coraz dalej, popychany przez energię wywoływaną przez jego syna. Wyglądało to trochę tak, jak gdyby rodził się w prawdziwym świecie. Kolejne ruchy skurczowe popychały go coraz dalej i dalej. To bolało Adriana, ale musiał wytrzymać. Nie miał innego wyboru. Stał się narzędziem w rękach bezwzględnych czarowników... choć nie musiało to tak wyglądać. Dopóki Aaliyah żyła to Wiesław zrobiłby wszystko, żeby Adrian nie cierpiał i żeby uratować i jego, choć przez ten czas w szkole wcale go nie polubił. Teraz to było bez znaczenia.

Wnet stary Czartoryski stanął obok Wiesława. Skinął głową synowi.
- Zdaje się, że jednak nie zapomniałeś tego, czego cię uczyłem. - powiedział. - Nie wytrzymam długo w tym świecie. Musisz mnie wchłonąć.

Przysunął się i wyciągnął rękę w stronę Wiesława.
- Musisz mnie pożreć. - powiedział - W stylu El’Driahomy. Wymiaru Głodu. Wymiaru Nienasycenia. Wymiaru Nieskończoności.
- Spokojnie. Zaraz przywołam też twoje ciało i będziesz mógł być na tym świecie dopóki ten istnieje. Co wcale nie oznacza, że to będzie długo, ale poradzisz sobie. Do zobaczenia gdzieś, kiedyś.


Chwilę później do miejsca rytuału podszedł Alan. Bezużyteczny skurwysyn, który nawet nie pomógł Marcie Wiśniak, gdy ta przeżywała katusze podobne do Aaliyi w autobusie. Teraz zaczął coś pierdolić, że „teraz” „to już na serio, serio” „poważnie” będzie przyjacielem Adriana. Adrian nawet jakby przeżył oparzenia od raroga to prawdopodobieństwo jego przeżycia kolejnego rytuału była zerowa. Wiesław jedynie żałował, że nie miał czasu zaciągnąć i wrzucić Alana do wyrwy. I każdą inną kurwę, która za blisko podejdzie.

Ostatecznie Wiesław zignorował obecność Alana. Na kontakty z gośćmi wyznaczył milcząco Krzysztofa i Tymka. Ci dwaj wiedzieli jak samemu przetrwać na polu bitwy i jak wydawać i wypełniać rozkazy. To byli dobrzy ludzie. I użyteczni. Przez poświęcenie takich jak oni taki chuj Alan mógł chwalić się pieniędzmi i opluwać wszystkich dookoła. Ktoś mógłby pomyśleć, że dzielenie ludzi na użytecznych i śmieci nie zasługujących na życie wzięło się z nadprzyrodzonych okoliczności otaczających Wiesława, ale to nie była prawda. Jego ideologia wynikała z przeżyć na wojnie. Każdy jeden skurwysyn, którego nie stać chociażby na minimalną, kurwa, życzliwość w czasie pokoju staje się zabójczym potworem w czasach wojny.

Wiesław zacisnął pięści, nad którymi wciąż znajdowały się niewielkie kule ognia. Paznokcie wbiły się w skórę przebijając ją. Wiesław słyszał słowa Alana, ale to były tylko kolejne kłamstwa. Sporo spraw mogło być przeprowadzonych inaczej. Wiesław nie przejmował się tym wszystkich, choć „wspomnienia” wokół niego przysłuchiwały się słowom kolejnych osób jakie pojawiały się niebezpiecznie blisko centrum rytuału. Alan, Amanda, nawet Jacek skądś przyszedł.
- Płoń, ogniu czerwony, płoń, ogniu jasny! Kołysząc się, drżę, niczym miraż płynę. - powiedział Wiesław i ruchem dłoni wskazał na grunt, a kule ognia dotąd znajdujące się nad jego rękami opadły na ziemię i przetoczyły się po gruncie pozostawiając za sobą płonące ścieżki. Ogień był niewielkiej wysokości, ale ścieżki zaczęły układać się w misterny wzór spirali i starożytny symbol „słońca chroniącego”. Wiesław nie wiedział, że „wspomnienie” Krzysztofa ostatecznie przegnało Alana, Amandę i Jacka, ale poszli sobie na moment przed tym jak w kręgu zaczęła pojawiać się chmara niewielkiej wielkości zielonych i czarnych duszków. Nawet trawa i mrówki miały swoje duchy strażnicze i oto powstały wycofując się przed „słońcem chroniącym”.


Wiesław wyrecytował pieśń szamańską (z „Przemówcie, szamańskie bębny...” z zamianą Hor-Abisto na Chors Perunie) mającą na celu przygotowanie go do pojedynku woli z przeciwnikiem, który jeszcze nie był widoczny. Brzmiała ona następująco: „Walczyłem ze smokiem, ramiona me wściekle szarpał! Schwytawszy mnie, niegodziwy, okrycie me dziko rwał... Uścisk mej dłoni jak kleszcze, cios mój jak młot uderza, ręce - kleszcze żelazne, nogi - żelazne sztaby, moje ciało - ze skały. Chciałby do mnie kto strzelać, na próżno - jestem szamanem! Mieczem kto godziłby we mnie, na próżno - jestem szamanem! Niebiańscy Chors Perunie! Zstępując z nieba, przybądźcie! Wejrzyjcie w mój umysł, przybądźcie! Z nieboskłonu sfruńcie, przybądźcie! Na ramionach mych spocznijcie, przybądźcie! Spójrzcie poprzez świat! Kołysząc się, drżę, niczym miraż płynę. Płoń, ogniu czerwony. Płoń, ogniu jasny! Ciało moje - rozciągaj się, w biegu walcz, dysząc, pędź... I jak wicher wyj!
Z kolejnymi zdaniami wyrwa zaczęła coraz bardziej świecić się, aż jej blask stał się wprost nadprzyrodzony. Jakby ktoś wówczas patrzył na to przedstawienie to spostrzegłby prawdziwy wygląd Kary, a także inne postacie otaczające Wiesława, a połączone z jego głową cienkimi nitkami mrocznej energii. Dostrzegalne było również to co widziała Aaliyah, choć sam Wiesław nie zwracał już na nic innego uwagi niż na zbliżający się pojedynek.

Ostatecznie blask Bramy odsłonił jego ducha strażniczego. A było to zaiste nieopisywalne monstrum spoza normalnego biegu czasu i przestrzeni. Szaleńcza zmienność jaką cechował kamuflaż Kary był bladą podróbką przy jestestwie tej chaotycznej istoty. Podobnie jak zdolności Adriana były ledwo cieniem straszliwej prawdy kryjącej się w prawdziwym odzwierciedleniu Bramy i Klucza. Wiesław zwykle mawiał o kłamstwach drapieżnego kosmosu, ale teraz był czas prawdy drapieżnego kosmosu.


Spojrzenie wprost na Bramę i Klucz powodowało szaleństwo i nawet Wiesław i obecne z nim istoty nie ważyły się tego uczynić. Zamiast tego utrzymywali to coś na krawędzi pola widzenia. Żaden z nich nie był zbytnio wrażliwą osobą, bo wśród wrażliwców i to nie pomogłoby. Wiesław był twardym człowiekiem. Twardym co jednak nie znaczyło głupim.
- Chodźcie i tańczcie. Chodźcie tu w krąg. Stańcie u mego boku i pomóżcie mi. - powiedział Wiesław do duszków otaczających krąg, a spod ziemi wydostała się woda w postaci kropli, które zawisły nad ognistym symbolem.

Czartoryski przywoływał potężną, starożytną magię. A na dodatek nie był wcale "rozgrzany". Od dłuższego czasu nie wykonywał tego typu rytuałów. Natomiast życie zmusiło go do porwania się na najmocniejsze i najbardziej zdecydowane rytuały. Cienie i duchy zaczęły tańczyć wokół Wiesława. Coraz szybciej i szybciej. Brama znajdująca się w gębie Adriana zdawała się mieć swoją własną, pradawną grawitację. Wszystkie strażnicze zjawy, jak i cienie zdawały się podążać wokół trzech wijących się macek El Driahomy. Wyglądało na to, że Czartoryski odnosił sukces w rozszerzaniu Bramy.
Wnet Fujinawa zaczął się zapadać do środka. Wpierw jego szyja, potem klatka piersiowa, tułów, kończyny… to wszystko zdawało się zasysane przez punkt w jego gardle. Wiesław jedyne co poczuł w tym momencie to mroczna satysfakcja z rozszerzenia Bramy.

Trzy czarne, wibrujące macki El Driahomy zrobiły się grubsze. Adrian zniknął, ale one pozostały. Wnet pojawiły się kolejne. Było ich teraz co najmniej kilkanaście. Wszystkie pojawiały się w jednym punkcie. Swoją masą zasłaniały go. Wiły się okropnie. Paskudne wypaczenie rzeczywistości. Ziarno Ostatecznego Zniszczenia. Zaczątek Głodu. Wypaczenie Rzeczywistości. Chuj z tym światem. - pomyślał sobie wulgarnie Wiesław, ale miał na myśli obecne, skurwiałe cywilizacje panujące na Ziemi. Pojawi się ktoś potężny kto zdoła pokonać El Driahomę, a ludzkość ostatecznie przetrwa. Wzmocniona przez te wydarzenia.

- Wiesz co robisz? - zapytał Aleksander Czartoryski obserwując z pewną dozą niepokoju rozwijanie się planu swojego syna, a na to odpowiedziało mu „wspomnienie” Kary:
- Oczywiście, że wie. Musiał powiększyć wyrwę, żeby nas stamtąd wyciągnąć.
- Kim jesteś?
- zapytał mężczyzna na co dziewczyna odpowiedziała mu krótko:
- Jak wszyscy: nikim. - a w tym czasie Wiesław zbliżył się jeszcze bardziej do Bramy. Woda dotąd lewitująca nad ognistym symbolem teraz opadła gasząc go. Wokół zapanowała ciemność, a jedynym źródłem światła była wyrwa. Wijące się cienie macek tworzyły atmosferę jakby imprezy rave z przełomu lat 90 i 2000. W tle mały Tymek odezwał się do swojego opiekuna:
- Krzysiu, rozpierdolą nas. - a Krzysiu zapytał:
- Żadnych szans? - na co Tymek pokiwał tylko głową, że nie.
Kiwnięciem głowy pożegnali się ze sobą. Podobnie uczynili i inni z wyjątkiem ducha Aleksandra Czartoryskiego, „wspomnienia” Kary i wilka. Wszyscy wiedzieli, że już nie mógł skorzystać ze sztuczki zatrzymania czasu w swoim umyśle. Nie mógł wytrącić się z transu rytuałów, żeby udało się to co zamierzał.

- Prawda nas wyzwoli. - powiedział do siebie Wiesław i wszedł w macki jakby były jedynie powietrzem. Musiał jeszcze bardziej zbliżyć się do Bramy. Wiesław prezentował Moc Ludzkiego Poświęcenia i mistycznie świecił niczym tysiące słońc pragnąc, aby jego światło dotarło do wszystkich istot „nadprzyrodzonych”, a głos dotarł do całej ludzkości. Nie miał za wiele do powiedzenia ludziom, bo tylko pojedyncze słowo:

PRAWDA


Wokół wyrwy powietrze krążyło już z taką szybkością, że powstał niewielki huragan. W jego oku natomiast nic nie wiało. Macki były jedynie odzwierciedleniem ludzkiej wyobraźni, która nie mogła poradzić sobie z prawdziwym nie-kształtem El Driahomy. Istotami, dla których czas i przestrzeń były niczym pojedyncza klatka dwuwymiarowego filmu animowanego. Wiesław znał prawdę o tym i dlatego był w stanie wejść w macki nawet ich nie dotykając. Dostał się do samej Bramy i spróbował ją powiększyć korzystając ze swoich rąk i nóg wzmocnionych mistyką przeprowadzonych rytuałów i Mocą Ludzkiego Poświęcenia.

Rozdzierał rzeczywistość albo rzeczywistość rozdzierała jego. Tak czy inaczej skrawek duszy Karoliny i cała dusza Aleksandra przywołały ich ciała z chaotycznej otchłani znajdującej się za Bramą. Oni nie byli spętani przez żadne karty szatana i mogli po prostu opuścić Rowy. Z nieba zaczęła spływać krew, która następnie trafiała w huraganowy wiatr i rozprzestrzeniała się na najbliższą okolicę. To rzeczywistość płakała krwią milionów, które przez setki tysięcy lat ginęły w otchłaniach poza rzeczywistość i ostatecznie ginęła tam.

Po tym wyczynie jedyna szansa przeżycia dla Wiesława znajdowała się po drugiej stronie Bramy. Zamierzał tam wskoczyć licząc, że ktoś go kiedyś wyciągnie tak jak on starał się wyciągnąć swojego ojca i Karolinę. Korzystając z chaotycznego szaleństwa Wiesław w między czasie uzdrowi się, a może i sam szatan zostanie pokonany przez El Driahomy i nie będzie trzeba się pierdolić z żadnymi kartami.

Wiesław po cichu również liczył, że ktoś mu pomoże. Trójca Święta albo Perun albo ktoś. Nie wiedział kto. Może Aaliyah tchnięta przez Allaha. No, Allah był dupkiem, ale w tej sytuacji pomocnej dłoni nie odmówi. Była jedna osoba, której pomocy odmówi: diabeł. Nienawidził skurwysyna aż tak bardzo.

Ale to był już koniec.

Wiesław o tym wiedział. Aleksander i Karolina wiedzą co robić, żeby go przywołać - pytanie tylko kiedy nadarzy się taka okazja.
 

Ostatnio edytowane przez Anonim : 29-01-2021 o 13:34.
Anonim jest offline