Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2021, 17:44   #117
Bardiel
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Arthur, Bardiel, Ombrose, Nami - wspólny doc, część 3

Zaraz po monologu Amandy, Alan poczuł na ramieniu ciężką łapę Gołąbka.
- Du… Dupa w troki, Alan! - krzyknął zaaferowany Jacek. Wiaderny nie był piękną dziewczyną, więc miał do niego więcej śmiałości. Niewykluczone, że zwyczajnie spróbuje go wynieść, jeśli chłopak sam się nie pozbiera.

W tle Wiesław wypowiedział słowa, które dotarły do nastolatków zebranych w pobliżu Adriana.
- Płoń, ogniu czerwony, płoń, ogniu jasny! Kołysząc się, drżę, niczym miraż płynę. - i ruchem dłoni wskazał na grunt, a kule ognia dotąd znajdujące się nad jego rękami opadły na ziemię i przetoczyły się po gruncie pozostawiając za sobą płonące ścieżki. Ogień był niewielkiej wysokości, ale ścieżki zaczęły układać się w misterny wzór spirali i starożytny symbol słońca chroniącego. Siedzący Alan (i towarzyszące mu osoby) znalazły się wewnątrz płonącego symbolu.

Jedna z postaci stworzonych z dymu (mężczyzna ze szramą na twarzy) odezwała się do Alana, Amandy i Jacka. Przysłuchując się słowom Alana i Amandy i zobaczywszy zrezygnowanie Alana zmienił ton. Nawet Wiesław nie wiedział, czy to rzeczywiście coś w stylu ducha Krzysztofa, z którym współpracował na wojnie, czy jedynie wspomnienie przez które podświadomie przemawiał on sam. Kolejne kłamstwo, bo o nie najprościej, a o prawdę trzeba walczyć. Prawdopodobnie, gdyby wiedział o pakcie Wiadernego z szatanem to jeszcze ucieszyłby się z jego zgonu, ale sytuacja wyglądała zgoła inaczej po tej przemowie o >tylko< siedemnastolatkach. I o dorosłych, którzy mieli się nimi opiekować, ale faktycznie porzucili ich. No w ich grupie cały czas znajdował się jeden dorosły, ale nie chcieli go słuchać, bo woleli traktować go jak wyrzutka i podejrzaną osobę. Jedynie Aaliyah zaufała… i zginęła, choć obiecała, że będzie uważała. Poświęciła się dla innej siedemnastolatki, która teraz próbowała odwieść jeszcze kolejnego dzieciaka od popełnienia samobójstwa. Być może tak to wszystko miało być. Teraz było to bez znaczenia. Wiesław też kiedyś miał siedemnaście lat, ale te dzieciaki dopiero teraz mają szansę zrozumieć co to znaczy żyć i umierać w nieustającym zagrożeniu. Mężczyzna ze szramą po wypowiedziach Alana i Amandy ostrzegł ich:
- To jest już na serio ostatnia chwila, żebyście stąd odeszli. Za moment to miejsce rozświetli się i wówczas nie radzę nawet tu patrzeć. Pan Wiesław robi wszystko, żeby uratować Adriana. Nikomu z was nie życzy źle, choć bywa porywczy. - spojrzał na Amandę. - Karty tarota stworzył sam diabeł. Powodzenia w przeżyciu.

Mała Aaliyah podniosła pulchną łapkę i pomachała nią Wiesławowi. Próbowała wydrzeć się z objęć Julii i ruszyć w stronę Czartoryskiego. Bez skutku, nie mogła walczyć z prawie dorosłą dziewczyną. Zdołała ją jednak zaskoczyć. Ulyanova potknęła się i upadła na kolana. Na szczęście nie wypuściła z rąk niemowlaka. Tyle że wpadła w ognisty ślad zostawiony przez Wiesława. Odkryła ze zdziwieniem, że się wcale nie poparzyła.
- Ten ogień… to iluzja! - powiedziała głośno.
Przeszła na zewnątrz spirali.
- On wcale nie ma mocy nad nami - rzekła.
Podniosła dłoń i przecięła nią twarz ducha małego żołnierza. Ten rozwiał się na moment i znowu pojawił.
- To wszystko to tylko iluzje! - krzyknęła.
Tymczasem karta Alana wcale się nie paliła. Nie mogła się zapalić. Jak gdyby była niezniszczalna. Katia dobiegła do niego.
- One są niezniszczalne, sam Szatan je stworzył! - krzyknęła. - Trzeba byłoby odciąć ich źródła mocy, aby je zniszczyć. A tylko ja wiem, jak to zrobić…!
Co nie było prawdą. Wiesław przypomniał sobie słowa Aleksandra. Informacja na ten temat była również ukryta na pierwszym piętrze budynku administracyjnego. Katia mogła to wiedzieć, ale na pewno nie jako jedyna.

Jackowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Chwycił pod ramionami zrezygnowanego Alana, by czym prędzej wyciągnąć go poza magiczny okręg.
- Budź się, chłopie! - krzyknął Gołąbek bez zająknięcia, co znaczyło że adrenalina krążyła już w żyłach na najwyższych obrotach. Wiaderny nie zostawił mu wyboru. Pozostało tylko rozwiązanie siłowe. A Jackowi brakowało charyzmy, nie muskułów…
- Jula! Wie… Wiejemy! - krzyknął jeszcze, aby zwrócić uwagę Rosjanki. Zakładał, że Amandy siłą wynosić nie trzeba. I tak znalazła się w tym magicznym kręgu tylko z uwagi na Alana.
Gdy tylko Jacek wytaszczył bezwładne ciało kolegi, przerzucił Wiadernego przez plecy. Nie miał pojęcia co się z nim stało. Szok? Paraliż? Nie było czasu na rozważania! Chciał jak najszybciej oddalić się od miejsca zagrożenia. Kierował się na południe, oglądając się za siebie i sprawdzając czy dziewczyny biegną za nim.

Alan w pierwszej chwili poddawał się Jackowi. Czuł się zamroczony. Zdawało się, że nastąpiło w nim jakieś sprzężenie. Energia, którą pozyskał w trakcie snu zdawała się bardzo niekompatybilna z tą, którą wyzwalał Wiesław.
Wiaderny spoglądał, jak Adrian implodował. Zniknął, jak gdyby go nigdy nie było. Pozostawił jednak nienaturalne wypaczenie rzeczywistości, które pojawiło się w jego gardle… i choć gardła już nie było, to Serce El’Driahomy pozostało. Rozrastało się. Teraz macek było coraz więcej, a ich objętość uniemożliwiała dostrzeżenie punktu, z którego się brały. Wszystko wewnątrz Wiadernego gotowało się. Musiał udać się jak najdalej, ale nie był w stanie. Dlatego też pragnął podpalić swoją Kartę. Liczył na to, że osłabi to skumulowane w nim moce Szatana, a to z kolei wyeliminuje sprzężenie zwrotne z El’Driahomą. Nic takiego się nie stało. Alan pewnie zginąłby w tamtym miejscu, ale Jacek zdołał go wyciągnąć na zewnątrz. Julia znajdowała się po jego drugiej stronie. Wcześniej narzekała na Wiadernego, ale nie mogła go zostawić w takiej sytuacji. Poza tym chciała pomóc Gołąbkowi. Nie chciała, żeby wyszło na to, że tylko ona mu pomaga, a ona z kolei stoi zawsze obok. Również chciała przydać się do czegoś. Choć czuła się nieco przytłoczona, zwłaszcza łkającą Aaliyą przyczepioną do niej z drugiej strony.

Wnet Wiaderny poczuł, że odzyskał władzę nad sobą. Mógł dalej działać. Katia spoglądała na niego ciężko. Ona chyba również czuła się osłabiona przez wyrwę w czasoprzestrzeni, którą rozbudził Czartoryski. Nic nie powiedziała. Musieli odpocząć.
- Wszyscy cali? - Ulyanova spojrzała po znajomych.
Miała nadzieję, żę rzeczywiście uda im uciec. A przerażający czarownik Wiesław ich nie zatrzyma.
- Ten debil zniszczy nas wszystkich i cały świat! - z jej oczu potoczyły się łzy.
Miała niemowlę tuż przy sobie i bardziej niż kiedykolwiek wcześniej czuła, że ten świat warty był ochrony. Warty był walki o niego. Sama była zbyt słaba, ale miała nadzieję, że razem uda im się uciec i przetrwać.

Alan ocknął się i zobaczył, że znajduje się w innym miejscu, niż stał wcześniej. Spojrzał pustym wzrokiem na swoich przyjaciół. Powoli zaczęło docierać do niego co się stało. Spuścił głowę, czuł że zawiódł ich, że zawiódł sam siebie. Gdzieś w tle rozgrywał się armageddon, ale jego umysł już tego nie rejestrował, był skupiony na ludziach, na których mu zależało.
- Prze… przepraszam. Próbowałem zostawić was z tym samych…To wszystko mnie przerasta…Wysłałem Mateusza po narzędzia do składzika…chciałem młotkiem walczyć z…
Chłopak roześmiał się rozpaczliwie, w najczarniejszych snach nie przypuszczał, że stanie się świadkiem potworności, z którymi ludzki umysł jest bez żadnych szans. Wzrokiem poszukał Amandy. Była bezpieczna. Gdy wpadł w rozpacz, wydawało mu się, że słyszy jej głos, ale nie był pewien czy to halucynacje. Niczego już nie był pewien.
- Chyba muszę się napić – wyszeptał sam do siebie.
Spojrzał na Jacka, który właśnie chyba uratował mu życie. Nie był pewien czy mu podziękować czy na niego nawrzeszczeć. Nie był pewien czy chce żyć czy umrzeć. Wszystko co sobie wyobrażał rozsypywało mu się między palcami jak ten popiół, z którego powstał płonący smok. Nie widział rozwiązania. Wstał z ziemi, kręciło mu się w głowie.
- Idę do domku – powiedział po czym spojrzał na Katię. Jej widok go rozsierdził, a gniew był orzeźwiający jak kroplówka z glukozą – Pierdolę tą waszą żałosną magię. Jeśli te słowiańskie wiedźmy krwawią tak samo jak wy, sam je rozpierdolę bez tych twoich śmiesznych kart. Jak się uda, masz ściągnąć z nas…z nich klątwę. Przyjdź później i powiedz czy trzymacie tu broń. A jak nie, znajdź mi kogoś kto będzie wiedział. Dostaniesz swoje Pomorze, ale jeśli spróbujesz dotknąć któregoś z moich przyjaciół nie nacieszysz się długo zwycięstwem. Jesteś naszym gospodarzem, więc masz się nimi zająć i być dla nich grzeczna. Nie jesteśmy bydłem ani żadnymi pokemonami, ci ludzie przerastają cię o wieki. I jeszcze jedno. Choćby mi wpakowali do mordy wagon viagry, to i tak gówno będzie z tego rytuału, który wymyślił twój tata a mój niedoszły teść. Na razie się kurwa nie odzywaj bo naprawdę mam zły dzień.
Odwrócił się i ruszył zły w stronę domków a armageddon, który rozgrywał się za jego plecami już go nie interesował.
Niebieskie oczy Amandy rozwarły się szeroko z niezrozumienia. Chwilę błądziła wzrokiem między Alanem a Katią, potem patrzyła na pulchne łapki niemowlaka, które wyciągnięte w jej stronę prosiły o przytulasy. Zerknęła na minę Julii i Jacka, spojrzała za siebie, a na koniec z powrotem na Katię. Nie odezwała się. Chwyciła między kciuk a palec wskazujący tłuściutki policzek bobasa i wymiętoliła go krótko.
- Bądź grzeczna dla cioci Julci i wujka Jacka - posłała dziecku krótki uśmiech, potem przyjaciołom i na koniec gniewne spojrzenie samej Ceyn. Choć była jej wdzięczna za uleczenie nogi Wiadernego, to słowa chłopaka jakoś zgasiły tę wdzięczność.
- Alan, czekaj! - zawołała i podbiegła do blondyna. Początkowo chciała pójść z nim pod rękę, ale trochę się bała jego złości. Zrównała się więc jedynie krokami, nie dotknęła go.
- Mogę… Mogłabym… Mógłbyś mi towarzyszyć? Pewnie chcesz być sam, tylko ja… Trochę się niepokoje i… Mogę z tobą? To co razem widzieliśmy, co się stało i gdy cię nie było, bo ta noga, to wszystko, ja… Nie wiem. Chciałabym być z kimś, kto to zrozumie. Kto mnie zrozumie w tym momencie… - słowa szły jej ciężko, nie potrafiła prawidłowo ich dobrać, choć zwykle szło jej to wyśmienicie. Potrafiła wpływać na ludzi, jednak teraz wyjątkowo nie radziła sobie. Miała jednak nadzieję, że nie zostanie odtrącona. A tego obawiała się wyjątkowo silnie.

Julka zdawała się nie do końca zachwycona z faktu, że zamierzali ją zachować samą z dzieckiem. Po części czuła się jak Maryja. W Jacku widziała Józefa. A mała Aaliyah przypominała jej dzieciątko Jezus. Obawiała się odpowiedzialności, jaką była dziewczynka. Nie wiedziała, czy ją sama udźwignie.
- Katia… - zaczęła.
Chciała przykuć jej uwagę. Widziała, że dziewczyna zdenerwowała się po słowach Alana. Bała się dopuścić do kolejnego konfliktu. Normalnie miałaby na to wyjebane, ale nie teraz, kiedy dosłownie kończył się świat. W tej chwili sprzeczki mogłyby doprowadzić do śmierci. To, że wciąż żyli, było po prostu przedziwnym sukcesem.
- Katia, musimy uciekać - powiedziała. - Musisz się wzmocnić. Sebastian poprosił mnie, żebym cię znalazła. Dał mi swoje karty, ale to dlatego, bo chciał, abyś nauczyła mnie, jak posługiwać się nimi - dodała. - Ya beremenna yego rebenkom - powiedziała po rosyjsku. W ojczystym języku było łatwiej. - Jestem w ciąży… z jego dzieckiem - przetłumaczyła. - Proszę, chroń nas - szepnęła.
To był idealny dobór słów, bo Ceyn kompletnie zapomniała o Wiadernym i Sabotowskiej. Spojrzała w oczy Julii i ujrzała w nich szczerość. Wciąż bała się, że Rosjanka próbowała ją okłamać dla własnych korzyści, ale były sposoby, aby zweryfikować jej słowa. Na razie na pewno nie mogła ich zignorować.
- W porządku - powiedziała. - Zajmę się tobą - mruknęła i zerknęła w górę na niebo. - Nadia będzie musiała sobie poradzić - westchnęła.
Zresztą na nieboskłonie i tak nie było widać feniksa lub czarownicy. Nie znaczyło to wcale, że było bezpiecznie. Wiatr wzmagał się wokół Bramy, którą poszerzył Czartoryski.
- Jacek, jesteś z nami? - Julia zapytała chłopaka. - Chcesz, żebyśmy powiedzieli jej… sam wiesz o czym. O ostatnich słowach Sebastiana?
Chyba miała na myśli chatkę z czerwem. Katia spojrzała z zainteresowaniem na Jacka.

Jacek obserwował do tej pory resztę grupy, skupiając się na wyrównaniu oddechu. Bezwładne ciało Alana nie było zbyt poręcznym ciężarem i dźwiganie go kosztowało sporo wysiłku. Kiedy Julia zadała pytanie, Gołąbek zmrużył oczy. Czujnie spoglądał to na Katię, to znów na Julię. Wahał się. Nie był pewny czy nie lepiej zachować tej informacji dla siebie. Problem w tym, że ostatnie słowa Sebastiana były dość enigmatyczne. Chłopak nie był pewny czy samemu uda mu się skorzystać z przekazanej wiedzy.
- Da - odparł wreszcie twardo. Julia nieco wystawiła go z tym pytaniem. Gdyby odmówił, Katia mogłaby wymusić zeznania swoją magią czy cholera wie czym jeszcze. Równie dobrze mogła po prostu krzyknąć i Gołąbek prawdopodobnie by się złamał. Ładna była i groźnie patrzyła.

Alan chciał tlić w sobie złość, pójść, nachlać się i zasnąć. Kiedy zorientował się, że ktoś się zbliża i próbuje dorównać mu kroku, już otwierał usta by rzucić bladej suce kolejną wiązankę. Ale to nie była Katia tylko Amanda. Zamarł. Miała rozmazany makijaż, była przestraszona, zdezorientowana, zagubiona. Wiedział, że stało się coś strasznego kiedy spał, ale nie zdążył z nią porozmawiać. Chciał jej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, pocieszyć, ale sam w to przecież nie wierzył. Tylko dzięki niej i Jackowi wrócił z miejsca, z którego się nie wraca, chciał ich opuścić, poddał się. Wciąż nie widział rozwiązania z sytuacji i wciąż był załamany swoją bezsilnością. To co powiedział do Adriana było szczere, chciał, żeby się zjednoczyli, ale pierwszy próbował uciec z okrętu. Gdy blondynka do niego mówiła chciał zetrzeć jej łzę z policzka, wyciągnął dłoń, ale zobaczył swoje czarne paznokcie i schował rękę z powrotem, przypominając sobie o umowie. Wolał żeby Amanda trzymała się od niego z daleka, żeby Katia nie zobaczyła, że zależy mu na niej bardziej niż na reszcie jego przyjaciół i nie wykorzystała tego przeciwko niemu. Psychopatka była zdolna do wszystkiego a Wiaderny musiał znów odnaleźć w sobie dawną bezczelność i pewność siebie żeby ją kontrolować i stłamsić. A nie chciał być taki przy Amandzie. Ona mu pokazała, że można inaczej. Inspirowała.
Spojrzał na Katię, która zajęta była swoimi sprawami i o nim zapomniała.
- Chodźmy – powiedział krótko choć chciał powiedzieć więcej. Dużo, dużo więcej.
 
Bardiel jest offline