Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2021, 19:30   #76
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 14 - 2051.03.05; nd; popołudnie

Czas: 2051.03.05; nd; popołudnie
Miejsce: Miami; Downtown; siedziba Kultu Zaginionego Miasta
Warunki: sala gimnastyczna, jasno, cisza na zewnątrz jasno, ciepło, zachmurzenie, łag.wiatr, ciepło


Rita



Dał się słyszeć potrójny gong. Z tego co mówił Ambrozjusz i zresztą Samantha też to ten potójny gong miał oznaczać wezwanie na medytację. Dopiero co skończył się obiad. Głównie ryby i owoce. Świeże i całkiem smaczne. A, że był wyjątkowy dzień to i jakaś sałatka się trafiła i kurczak, zupa no człowiek raczej nie wychodził głodny z takiego obiadu. Chociaż z tego co mówiła Sammy to raczej wyjątek a nie norma. Zwykle były tylko owoce i ryby, trochę placków w roli pieczywa. Więc raczej żywot i dieta kultysty pomagał zachować szczupłą sylwetkę jak sobie pozwoliła zażartować. Rzeczywiście coś grubasów tu nie było zbyt wielu.

Samantha jako nowicjuszka o nieco tylko dłuższym stażu siedziała przy obiedzie razem z nimi. Do tego dwóch braci. Z czego jeden jakiś głupkowaty o mentalności niezbyt rozwiniętego dziecka. Drugi zaś korzystał z okazji by najeść się jak najwięcej i nie zdradzał zainteresowania nowymi. Z całej trójki więc Samantha wydawała się najnormalniejsza i najbardziej przyjazna.

Z wycieczkami jakie przed obiadem urządziła sobie Rita wyszło dwojako. Z jednej strony właściwie tak jak zapewniali ją i Ambrozjusz i potem Samantha nie było kłopotów z wycieczkami. Po budynku czy na zewnątrz. Tylko jakby chciała wyjść poza korty no to trzeba było komuś powiedzieć, najlepiej Ambrozjuszowi bo on się zwykle zajmował nowymi. Chociaż Sammy nie bardzo widziała chyba sens wycieczek poza korty skoro niedługo miał się zacząć obiad. I rzeczywiście się zaczął.

Więc pod względem swobody wycieczek raczej nie było tak źle. To nie było więzienie ani fort, zwłaszcza jak większość drzwi była otwarta lub zamknięta tylko na klamkę. Natomiast wszelkie myszkowanie utrudniały dwie rzeczy. To, że był środek dnia więc wszędzie ktoś się kręcił i to, że była nowa więc każdy zwracał na nią uwagę. A nawet zatrzymywał, pytał kim jest, jak się nazywa i tak dalej. W większości wypadków raczej tak ze zwykłej ciekawości. Może w kilku wypadkach bracia z sekty wydawali się zaciekawieni Sabteą nie tylko jako nową koleżanką w ich grupie ale też tak chyba nawet nieco bardziej prywatnie. To wszystko nie było jakieś szczególnie trudne ale zbiorczo było upierdliwe i mocno krzyżowało plany myszkowania po obiekcie. Zwłaszcza, że na ograniczonej przestrzeni chyba już się rozniosło, że przyszli jacyś nowi.

Niemniej udało jej się obejrzeć te frontowe drzwi. Solidne. Powinny sporo wytrzymać w razie siłowego forsowania. Miały zamek na klucz ale oczywiście bez klucza. Z tym jeszcze mogła sobie poradzić jak choćby ostatniej nocy. Ale niestety drzwi miały też solidną sztabę w poprzek. No nawet jakby otworzyć zamek to drzwi dalej były blokowane przez tą sztabę. I z zewnątrz właściwie nie dało się jej ruszyć bo nie było do niej dostępu. Jak była założona to można ją było zdjąć tylko od wewnątrz.

Za to nie spotkała żadnego ochroniarza. Albo w ogóle kogoś z bronią. Z drugiej strony kto wie co kto miał pod tymi prześcieradłami. Nóż czy pistolet pewnie bez kłopotu można by tam ukryć. Ale pewnie sięganie pod coś pod tym habitem nie byłoby ani szybkie ani proste. Chociaż społeczność wydawała się dość pacyfistyczna i raczej niezbyt chętnie sięgająca po przemoc. Chociaż kto wie? Tybald wczoraj wspominał coś o wojnie religijnej gdy po śmierci Eliasza nastąpił rozłam i bracia solidnie wzięli się za łby i habity. Leciały zęby, w ruch poszły pięści, księgi i sandały. Ale dzisiaj jakoś nikogo nie widziała co by się zachowywał agresywnie w stosunku do niej czy w ogóle do kogoś.

Podczas wędrówki po budynku znalazła jakieś drzwi tu i tam gdzie albo ktoś akurat stał, albo do niej zagadał, albo były zamknięte a nie miała okazji sprawdzić co tam jest. Czy jakieś biura, gabinety, magazyny czy zwykłe pokoje mieszkalne. No a już wezwano na obiad no i w sali jadalnej, tej samej gdzie niedawno przyjął ich i rozmawiał brat Ambrozjusz podano obiad. W samą porę bo od śniadania serwowanego przez Jenny zdążyła już zgłodnieć. Na obiedzie jakoś mimochodem zorientowała się, że sylwetka brata Gideona za jakiego podawał się James zarabia sporo krzywych spojrzeń i uwag. I coś mogło w tym być, James niezbyt się starał o bycie wzorowym elianinem albo chociaż porządnym neofitą. Na razie nikt nic nie mówił ani nie reagował na głos no ale…



Roxy



Samantha całkiem chętnie zgodziła się pospacerować na zewnątrz. Zaprowadziła blondynkę do całkiem spokojnego miejsca. Przewrócony pień palmy nieźle sprawdzał się w roli ławki a rosnące palmy dawały przyjemny cień. Sammy jak pozwoliła do siebie mówić okazała się całkiem miła i sympatyczna. Przede wszystkim nie używała dobrej mowy więc z miejsca rozmawiało się z nią bardziej naturalnie niż w tym dziwnym slangu jaki wypracowała sobie sekta.

Też była nowa i uczyła się tych wszystkich zasad i dobrej mowy. Jednak wiedziała już na tyle, że mogła pomóc jeszcze świeższej koleżance w zdobywaniu tej wiedzy. Częściowo mówiła podobne rzeczy jak lekarka zdążyła z rana usłyszeć od Rity ale teraz była okazja by o coś się dopytać czy pogadać. Nowa koleżanka zabrała z pokoju swoje bruliony w których jak się okazało zapisywała sobie różne notatki o egzogenezie, Rebisie, Eliaszu no i tej całej teologii sekty. Całkiem sympatycznie się rozmawiało z życzliwą brunetką no ale gong wezwał je w końcu do głównego budynku na obiad.

Przy okazji z rozmowy wyszło, że Sammy jest tutejsza z miasta. I wstąpienie do sekty uznała za bezpieczniejszą perspektywę niż wstąpienie do jakiejś bandy czy gangu. Wyznawcy Rebisu i Zaginionego Miasta wydawali się nie używać przemocy. Warunki bytowe nie były najgorsze, własne łóżko pod własnym dachem, trzy posiłki dziennie, skromne ale jednak pozwalały przegnać głód. I w miarę bezpieczna kryjówka.

- Wcześniej lubiłam tańczyć i chodzić na plażę. Słyszysz? Festyn. Zabawa. No ale my mamy dzień pamiątek. - brunetka uniosła głowę i nasłuchiwała chwilę. Rzeczywiście gdzieś od strony miasta dochodziło echo muzyki i zabawy. Ale tutaj było cicho i spokojnie. Samantha mówiła to tak jakby wolała być tam a nie tu. No ale co zrobić? Takie były nakazy grupy do jakiej się przyłączyła. Wszędzie były jakieś nakazy prawda?

Przy okazji też jak spotykały innych członków grupy to Samantha pełniła rolę gospodyni. Przedstawiała Emmę innym a tych innych Emmie. Co jakoś pomagało płynniej wejść do tej grupy, zwłaszcza jak prezentacji dokonywała tak życzliwa osoba jak Sammy. A Emmie tłumaczyła co jest co. Tam są schody na górę do pokojów mieszkalnych a tu jest składzik na szczotki czyli sprzęt do czyszczenia podwórka. To właśnie część doli nowicjusza jednak dzisiaj był wyjątkowy dzień więc jak posprzątali rano po śniadaniu to był już z tym spokój.

I tak we dwie wróciły do jadalni na ten obiad gdzie koniec końców znalazła się też Rita i James oraz dwóch tubylców jacy wedle słów Samanthy byli trochę dłużej od niej ale wciąż uważano ich za akolitów dlatego siedzieli razem. Przy okazji Samantha przywitała się z Gideonem bo wcześniej nie miała okazji i przedstawiła dwójkę nowych dla nich braci. Dało się zresztą poznać, że wiele głów odwraca się ku nim z zainteresowaniem. Jak to zwykle było gdy do jakiejś grupy dochodził ktoś nowy. No może poza Gideonem właśnie. Czy jak gdy stali w kolejce czy jak wracali do stołów coś jego bezpośredni i drwiący sposób bycia wydawał się drażnić wiele spojrzeń. Albo co u niektórych nawet wzbudzać podejrzenia. Ale na razie jakoś obeszło się od bezpośrednich uwag. A potem obiad, całkiem smaczny i sycący się skończył. I z tego co mówiła Samantha zaraz miała się zacząć medytacja przed okazaniem pamiątek. Jak to wyglądało tego dziewczyna nie wiedziała bo święto było raz do roku a ona była może 4 czy 5 tydzień. Znała to więc tylko z opowiadań starszych kolegów. Była więc ciekawa a nawet podekscytowana co to mogą być za pamiątki. A te miał pokazać mistrz Amos już po tej obowiązkowej medytacji.



James



- Zaprawdę powiadam ci bracie, że brzemienny będzie twój pobyt tutaj jeśli będziesz chował w sercu i umyśle takie wciórności. - Ambrozjusz nim odszedł chyba nie zrozumiał żarciku Detroitczyka albo zrozumiał ale mu się nie spodobał. W każdym razie odpowiedział jak najbardziej poważnie nim odszedł. Ale dzięki temu James, znaczy teraz brat Gideon, miał pokój i łóżko dla siebie. Nawet całkiem przyjemnie się na nim zległo. A i pora dnia była w sam raz na sjestę. Gdzieś tam za oknem docierał do niego wytłumiony ale wciąż słyszalny pomruk zabawy i muzyki. Festyn. No tam gdzieś za murami był festyn. I tak do tego pogłosu jakoś zasnął.

---


- Witaj bracie. Azaliż miło nam powitać nowego dyskursa. Ależ zbudź się albowiem czas na posiłek się zbliża. - jakoś w tym stylu obudziło go lekkie potrząchnięcie za ramię. Przy jego łóżku stał jakiś kolega w podobnym habicie z prześcieradła jak on. A nieco dalej dwóch innych. Pewnie jego współlokatorzy których do tej pory nie było w pokoju. Wydawali się w kwiecie wieku ale więcej przez te luźne i obszerne szaty ciężko było coś więcej powiedzieć. Poza tym, że chodzili obuci w zwykłe sandały.

- To prawda. Czas na nas. - dopowiedział drugi potwierdzając słowa kolegi. I tak we czterech zeszli na dół. Przy okazji nowi koledzy nawet wspomnieli o nowych niewiastach jakie widocznie już musieli spotkać albo chociaż widzieć i chyba zrobiły na nich dobre wrażenie. W takim całkiem normalnym sensie w jakim zwykle atrakcyjna kobieta może zrobić wrażenie na mężczyźnie. Ale jednak w wykonaniu dobrej mowy to jak tak James słuchał o niewiastach, bezliku, cknieniu, wciórnościach i brzemienności to nie bardzo mógł się połapać co jest co. Sam ton i temat rozmowy wydawał się naturalny i intencje czytelne ale wykonanie brzmiało obco i dziwnie. Nie do końca był pewny o czym ci trzej tak sobie pytlują jak schodzili po schodach a potem szli korytarzem. Dopiero na tej sali jadalnej jakby sobie przypomnieli o obecności neofity który nie był atrakcyjną neofitką.

- Aha a neofici siadają tam. - ten co go obudził wskazał mu na jeden z pustych jeszcze stołów. Dało się wyczuć lekki ton wyższości starszego stażem i stopniem kolegi. Taki co oznaczał, że on już przestał być neofitą i teraz może zasiadać gdzie indziej a brat Gideon dopiero otwiera sobie ten rozdział. Chociaż jak już odstał swoje i szedł do tego stołu to i tak już widział jak siedzi tam jakichś dwóch oraz obie jego koleżanki. No i jakaś trzecia między nimi jakiej nie znał. Nawet żadna brzydula z twarzy o całkiem sympatycznym uśmiechu i jak się potem okazało życzliwa dla nowych.

Obiad okazał się całkiem syty i smaczny. Jeśli w stołówce naprawdę zebrał się cały zbór albo chociaż znaczna większość to mogło ich być ze trzy, może cztery dziesiątki. Pół setki to chyba nie. W Detroit to byłby całkiem spory gang. Taki co mógłby rządzić całą ulicą, enklawą czy kwartałem. Mieliby pewnie skórzane kurtki albo garnitury, spluwy i łomy. No i fury. A ci tutaj? No nie wiadomo co tam mieli pod szatami ale pierwsze wrażenie było takie, że chyba by nie zrobili kariery w Det. Przynajmniej w polityce dziel i rządź. Chyba, że byli jakimiś szaleńcami co po pstryknięciu odpowiedniego pstryczka w głowie zmieniali się w jakichś berserkerów czy co. Takie historie o pozornej normalności skrywającej mroczny sekret też krążyły. I morał był taki, że zwykle ofiary dowiadywały się gdy były krojone do gotującego się gara, sprzedawane w niewolę czy zakopywane do płytkiego grobu. Problem w tym, że był tutaj zbyt krótko by to sprawdzić. A mimo wszystko to były tylko historie z pustkowi. Ci tutaj wydawali się raczej nieszkodliwi. Przynajmniej jak na razie. Ale czy mu się wydawało czy z parę razy wyłapał jakieś krzywe spojrzenia? Ale może mu się wydawało? W końcu siedział obok dziewczyn i tych dwóch. Może to chodziło o kogoś z nich?

- Siostro Samantho. Po obiedzie weź wskaż drogę światłości naszym nowym dyskursom i azaliż nie zważając na przygody spraw by prezentowali się godnie na dzisiejszej uroczystości. - jak jeszcze kończyli obiad podszedł do nich Ambrozjusz i zwrócił się do Samanthy. Ta skinęła posłusznie głową, tak samo jak wówczas gdy przyprowadził dwie nowe do jej pokoju. A gdy odszedł przetłumaczyła nowym na bardziej zrozumiały język.

- No tak, bo dzisiaj jest święto. Trzeba ubrać odświętną szatę. Mamy kilka zapasowych to powinno udać się coś wam znaleźć. - powiedziała pogodnie zgadzając się na rolę przewodniczki. Był w sam raz czas aby się przebrać w tą uroczystą szatę i udać na salę gimnastyczną gdzie miała być ta medytacja no a potem samo rozdawanie pamiątek.



Wszyscy



Sala gimnastyczna w jakiej odbywała się ceremonia chyba tak jak niedawno na obiedzie tak i teraz zebrała się większość sekty albo i wszyscy. Tak na oko. Wszyscy byli w tych odświętnych szatach. Czyli w czymś w rodzaju tuniki obwiązanej sznurkiem w pasie. Przez co klamka czy nóż wetknięte za pas mogły już odznaczaćsię charakterystycznym kształtem bo tunika nie była tak obszerna jak szaty w jakich kultyści chodzili na co dzień. Była za to zaskakująco biała i czysta. A z pomocą Sammy trójka neofitów też mogła przystroić się tak jak inni.

Ich przewodniczka pomogła im zająć odpowiednie miejsca. Bo jak się okazało każdy kultysta miał dość dokładnie przydzielone miejsce. Na przeciwległym krańcu siedzieli ci z opaskami na głowach i w ogóle najzacniejsi w hierarchii. No a neofici siedzieli naprzeciwko tej osi hierarchii. Każdy siedział obok siebie na swojej ławeczce a za plecami miał własną szafkę. Zwykłą szafkę sportową jaką pewnie przywleczono gdzieś z jakichś szatni czy czegoś podobnego. Najpierw była z godziną modłów i medytacji z prośbą o natchnienie zesłane przez samego proroka Zaginionego Miasta. Przez ten czas sala gimnastyczna przypominała modły w jakiejś świątyni. Ale wreszcie ten czas się skończył i dało się wyczuć poruszenie. Coś tam skrzypnęło i otwarły się jakieś drzwi które dotąd były zamknięte. Przez nie wjechało chyba szpitalne łóżko. Tak można było sądzić po kształcie i po kółkach na jakich jechało. Zwłaszcza, że było prowadzone przez doktora. Znaczy mężczyznę w białej tunice jaka z daleka nawet była trochę podobna do lekarskiego fartucha a do tego miał chirurgiczną maseczkę na twarzy.

~ To on, to mistrz Amos. ~ szepnęła neofitom Samantha. I trochę zbladła bo w miarę jak dystans do guru sekty się skracał i widać było coraz więcej detali to wyglądało jakby wiózł coś przykryte prześcieradłem. Sammy się tego chyba nie spodziewała bo nerwowo oblizała wargi. W końcu zwykle na takich łóżkach, pod takimi prześcieradłami przewożono trupy. Ale widzieli to łóżko od przodu bo Amos pchał je w stronę całej sekty.

Dla neofitów to nawet mogło być łatwiej jak byli na samym końcu tej kolejki. Bo przy okazji mogli popatrzeć co się dzieje i co kto robi. Ostatecznie pod tym prześcieradłem chyba raczej jednak nie było żadnego trupa. Bo szef sekty zatrzymywał się na środku sali i po kolei wzywał wyznawców do siebie. Ci uroczyście wstawali, podchodzili po czym z namaszczeniem oglądali sufit przy okazji wsuwając dłoń pod prześcieradło aby wylosować jakiś fant. Gdy to taki zrobił oglądał tą rzecz po czym głośno obwieszczał wszystkim co to jego zdaniem jest i jaka to może być wskazówka do rozszyfrowania Prawdziwej Mapy. Jaka wskaże wiernym drogę do tego rajskiego Rebisu.

Jednym z pierwszych a więc najważniejszych był brat Ambrozjusz. Trafiła mu się noga. Pewnie sztuczna jak od jakiegoś manekina albo podobna. Ze swojego miejsca neofici nie widzieli jej zbyt dokładnie. Ale za to widzieli jak Ambrozjusz ją uważnie studiuje po czym obwieszcza co mu podpowiada mądrość prawego elianina i duch jedynego prawdziwego proroka.

- Azaliż zaprawdę powiadam wam bracia i siostry! To oczywiste i brzemienne w skutkach! Nasz miłościwy prorok udał się do Rebisu a jako istota doskonała nie potrzebował obu nóg więc odrzucił zbędny balast! Ale zostawił nam ją ku przestrodze! Albowiem na drodze do Rebisu czyha wiele niebezpieczeństw i drabi! I wybrańcowi pisane jest stracić nogę! Ale nie martwcie się! Właśnie dlatego nasz genialny prorok zostawił nam tą oto wspaniałą i jakże użyteczną nogę! Gdy wybraniec straci własną, ta tutaj mu ją zastąpi i tak dotrze do naszego ukochanego Rebisu! - Ambrozjusz miał gadane i prawił swoje objawienie jak prawdziwy kaznodzieja. Dostał owacje od współbraci i brawa i okrzyki zapału dla jego mądrości. Tylko mężczyzna w masce chirurgicznej zachował spokój. Pokiwał głową i zapisywał słowa mądrości. Jak się potem okazywało zapisywał słowa każdego proroctwa licząc, że przez nie przemówi ich duchowy ojciec i przewodnik wskazując drogę do Rebisu.

Ale nie wszystko szło tak pięknie i gładko. Na przykład brat Filister, już w dość poważnym wieku i jego księżycowy dysk. Wyciągnął jakiś błyszczący krążek ale znów noefici nie do końca widzieli co to właściwie jest. Za to Filister wiedział całkiem dokładnie. To był księżycowy dysk! Gdy ich mistrza w drodze do Zaginionego Miasta otoczyli drabi to ten pomodlił się o cud. Chmury przejaśniły się i w jeziorze ukazało się odbicie Księżyca. Wówczas czcigony Eliasz chwycił ten dysk, rzucił i dysk jednym ruchem pozabijał wszystkich drabi. Niestety tylko prorok umiał rzucać tym księżycowym dyskiem i może jego wybraniec który nadejdzie by poprowadzić wiernych do Rebisu. Wszystko brzmiało składnie i pięknie, przynajmniej w uszach wyznawców do czasu gdy brat Filister w zapale wiary nie zademonstrował rzutu tym artefaktem proroka. Ku osłupieniu wszystkich dysk świsnął w powietrzu i to z takim impetem no i odrobiną pecha, że roztrzaskał się o szafki w drobny mak. Przez jakieś uderzenie serca cała sala zamarła. Wszystkich zamurowało.

- Ty zdrajco! Heretyku! Bluźnierco! Zaprzańcu! Sodomito! - Amos gdy chyba dotarło do niego co się właśnie stało zdzielił na odlew brata Filistera. A zaraz spadł na niego gniew współwyznawców. Oberwał kuksańce, kułaki i kopniaki nim w hańbie przegnano go precz za takie zniszczenie pamiątki po ich ukochanym proroku. A resztki pamiątki upadły niedaleko ławki neofitów. Na oko to chyba to był jakiś dysk DVD czy coś podobnego. Teraz połamany po tym niefortunnym zderzeniu z szafką. Ale gdy winowajca zniknął z sali i widoku to mistrzowi znów udało się zaprowadzić porządek.

Znów kolejni wyznawcy podchodzili do łóżka zakrytego prześcieradłem, zadzierali głowę w stronę sufitu i sięgali pod prześcieradło. A potem mniej lub bardziej udanie tłumaczyli co natchnienie proroka mówi im na temat tej pamiątki jaką zostawił swoim dzieciom. A Amos to wszystko skrupulatnie zapisywał w swoim notesie. W końcu przyszła kolei i na neofitów. Po kolei wstawali, podchodzili do tego łóżka przykrytego prześcieradłem i jak poprzednicy musieli coś wylosować z tej już znacznie uszczuplonej puli i powiedzieć co im podpowiada duch prawdziwego elianina.

---


Losowanie artefaktu 1k20:

01 - 05 czarno białe zdjęcie
06 - 10 licznik Geigera
11 - 15 tabletki z żółwiem
16 - 20 biblia
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline