Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2021, 22:01   #48
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Marktag, Plac aukcyjny, późny wieczór.

Carsten nie zwlekał, kiedy tylko Eliana informowała o swoich planach, szepnęła mu też nazwę karczmy. Nawet poruszeniem brwi nie okazał zdziwienia. Znał dobrze okolice rynku i natychmiast skojarzył to miejsce. Szybko wydał dyspozycje podkomendnym. - Barbete i Vargas przodem, Fulko i Renvan osłaniacie flanki, ja z Madame w środku, reszta zamyka pochód. Miał już na tyle posłuchu i doświadczenia, że nie kwestionowali jego poleceń. Zawsze traktował ich godnie i z szacunkiem. Nie korzystał z przywilejów oraz pozycji, którą zyskał dzięki uznaniu szefowej, aby nadto wywyższać się ponad resztę ochroniarskiej braci.

Na początku wydawało się, że będzie im trudno przedostać się przez rozbawiony i podekscytowany tłum. Ale nie byli żółtodziobami. Jak klin wbili się w falujące zgromadzenie. Carsten rosłą sylwetką osłonił kobietę, w jednej dłoni ściskał pałkę do ogłuszania, którą tym razem tylko odsuwał postronnych, by nie narazić Eliany na dyskomfort. Drugą podtrzymywał kraniec okrywającej go peleryny. Lady była niemal niewidoczna, skryta w cieniu barczystego mężczyzny i potęgującego to wrażenie rozpostartego, niczym parawan płaszcza Eisena.

Tłum ustępował pod naporem trójki mężczyzn, jak fale rozbijające się o dziób szalupy. Pozostali ochroniarze dostosowali się idealnie do tempa i nie pozwalali, by ktoś natrętny przełamał ich szyk. Brakowało jedynie baldachimu lub lektyki, by ich grupka wyglądała jak mały orszak arystokratki.

Kiedy dotarli na miejsce ponownie obdarzony został zaufaniem i mógł uczestniczyć w prywatnym spotkaniu zwycięzców licytacji, prawdopodobnie związanych cichym sojuszem. Ochroniarz dyskretnie przyjrzał się obecnym i zanotował sobie ich miana. Sam pozostawał dla nich anonimowy. Dzikuska nie wywarła już na nim takiego wrażenia, jak podczas pierwszego spotkania. Nadal jednak pulsowała nieokiełznanym charakterem i wydawało się, że gotowa jest rzucić się desperacko ku pierwszej osobie, która waży się ją dotknąć. Carst wiedział, że przewaga siły może ją poskromić i przemocą zmusić do pewnej uległości. Nie wyglądało jednak, by ktoś ze szlachty zamierzał używać takich rozwiązań. Jakby mało było niespodzianek na jeden targowy dzień, do pokoju wszedł przedstawiciel dzikiego ludu kanibali. Takie przynajmniej krążyły o nich pogłoski. Ochroniarz mógł dokładnie przyjrzeć się z bliska Pigmejowi, nie zaniedbując swoich obowiązków. Karczma była tak obstawiona, że żadne niebezpieczeństwo nie groziło jego chlebodawczyni. Kiedy Pigmej zaczął rozmowę z niewolnicą, bardziej przypominającą jakiś rytuał, Eisen pojął jak bardzo te ludy, różnią się od mieszkańców wielokulturowego portu.
W duchu zwątpił w jakąkolwiek możliwość porozumienia obcych sobie kultur...

Wydawało się, że uspokoili nieco buntowniczą naturę więzionej Amazonki. Carsten przypuszczał jednak, iż ta godzi się na współpracę, by zyskać czas i planować ucieczkę. Zanim odprowadzono ją w eskorcie do świątyni Boga Śmierci, ochroniarz był świadkiem odwiedzin kolejnych ciekawskich, którzy jeszcze na parterze karczmy z bliska chcieli oglądać dziewczynę. Nawet zaczął jej delikatnie współczuć. Wpatrywali się w nią jak w jakiś egzotyczny okaz zwierzęcia. Młody mężczyzna i kobieta, w których można było bez trudu dostrzec linię pokrewieństwa, względnie dostatnio odziani i przejęci sytuacją.
I jakiś jasnowłosy młokos w szatach, który dyskutował o czymś z Riverą, widać było że, aż pali się do oględzin. W sumie niewiele go to wszystko obchodziło, lecz serce Carstena mimo pozorów nie było z żelaza...

***

Przybytek świątynny skromny i oszczędny jawił się jako wyjątkowo ponure miejsce. Byle postronni nie zapuszczali się w tę okolicę. On sam też nie miał powodu. Wierzył, że jego ukochany syn ozdrowieje, wyrwie się maligny i letargu. Nie trafi ostatecznie w objęcia Morra, zsyłając na ojca bezbrzeżną rozpacz i utratę sensu życia.

Wyznaczył Barbetę i Vargasa do czuwania przy celi, sam został tylko do północy. Po czym wrócił do pensjonatu, by ocalić choć odrobinę snu. Kiedy wyszedł ze świątyni wydawało mu się, że jest obserwowany. Złożył to jednak na karb męczącego dnia, poza tym pozostała tam solidna ochrona wyznaczona przez szlachtę i kapitana. To było wystarczającą rękojmią na bezpieczną noc.

Rankiem odwiedził zamtuz, by sprawdzić jak poradził sobie Lothar. Okazało się, że noc była gorąca, świeczuszki miały niebywałe wzięcie, chyba wszystkim udzielił się nastrój święta. Może przyczyna była bardziej prozaiczna, nawet co ubożsi nie liczyli się bowiem z wydatkami w czas przesilenia. Uśmiechnął się, słuchając podekscytowanych głosów. Ladacznice konkurowały ze sobą, lecz jednocześnie wspierały się w co nocnych radościach i pocieszały w troskach. Jak jedna wielka rodzina. Carsten też był ich takim „starszym bratem” i czasem mimowolnym słuchaczem zwierzeń. Niejednokrotnie gasił zapał agresywnych klientów, toteż dziewczyny nie krępowały się go, a nawet darzyły pewną sympatią i wdzięcznością. Jedynie umęczona Ewa nie podzielała porannej ekscytacji koleżanek. Powlokła się do łóżka, wyobcowana i jak gdyby dotknięta otępieniem. Dziwne, że nie było Thomasa. - zastanowił się ochroniarz. Ten chłopak zawsze kręcił się przy zamtuzie, a dziś chyba jedynie on byłby w stanie pocieszyć rudowłosą spróbować wyrwać ją z otchłani rozpaczy i niemej skargi na okrucieństwo losu...

Nie dał po sobie poznać, że słowa Koko go szczerze zainteresowały. Niespodziewanie okazało się, że paplanina i dziewczęce poranne szczebioty miewają czasem swoje zalety. Właśnie czekał na taką okazję. I choć widok Ewy był przygnębiający, postać Araba w zgodnej ocenie niesłychanie odrażająca, to Eisen nie roztrząsał już dłużej tej kwestii. Zgoła inne myśli opanowały jego głowę...

12.02; bkt; przedpołudnie; karczma “Torto at pomodoro”

Eisen niezwłocznie wybrał się na spacer z zamiarem odwiedzenia Evo Hostera. Towarzyszył mu Bastard, który węszył radośnie, ucząc się kolejnych zapachów i poznając atmosferę miasta. Ochroniarz nie szczędził psu smakołyków, wynajdując proste zadania i komendy. Od sprzedawcy wiedział, że pies był już szkolony i okazał się całkiem pojętny. Mężczyzna cieszył się z psiego towarzysza, a zwierzę też zdawało się odwzajemniać sympatię i powoli przywiązywało do nowego właściciela.

- Raczcie wybaczyć, panie Hostera - zaczął kiedy w karczemnej sali odnalazł mężczyznę w sile wieku, odpowiadającego opisowi. - Mogę przyjść później, jeśli pora niedogodna... lecz uprzedzę, że nie zajmę wiele czasu. Wyciągnął zza pazuchy skórzaną tubę. - Mam kilka pytań odnośnie roślin, a słynie pan jako znawca tego tematu. Zapłacę za poświęcony mi czas... - Carsten starał się nadać łagodny wyraz swemu, zwykle dość surowemu, obliczu.

- Dzień dobry, dzień dobry. - uczony siedział przy jednym ze stołów gospody przy swoim śniadaniu. Dość późnym. Na swój sposób Carsten widział drugą połowę tego trio co część widział w stołówce zamtuza. Tylko starszy mężczyzna nie ćwierkał tak radośnie jak młode dziewczęta ale podobnie nie był chyba jeszcze w pełni swoich sił. No i Bastard go nieco rozproszył bo z ciekawością zaczął obwąchiwać jego kolana a w nagrodę uczony pogłaskał go po łbie.

- Ładny piesek. Jak się wabi? A właściwie z kim mam przyjemność? - Evo miał nieco opóźnione reakcje tego gorącego późnego poranka ale wydawał się dość łagodnym i pogodnym mężczyzną nawet jeśli jeszcze nieco zaspanym.
- Nazywam się Carsten Eisen, ochroniarz ze „Świecy” - odpowiedział, zachowując dobry obyczaj. Może wzmianka o przybytku rozbudzi zainteresowanie uczonego - pomyślał.
- A pies to Bastard, bo nie znam jego rodowodu. - uśmiechnął się pod nosem. - Lecz nie przyszedłem tu w sprawach służbowych - wyjaśnił naprędce. - Wybieram się na wyprawę do dżungli, w poszukiwaniu… właśnie pewnych roślin... chciałbym, byś panie zerknął na te szkice.
Wykidajło otworzył tubę i wyjął z niej kilka rulonów pergaminu. - Za pozwoleniem... - rzekł, podchodząc do stołu, po czym rozwinął je na blacie przed oczami Tileańczyka.

- Pewien Wiedzący z Nuln był zdania, że te odmiany rosną bodaj wyłącznie w tym klimacie, niełatwo je odnaleźć, skrawki informacji czerpał z dawno zapomnianych przekazów, czy ksiąg. Tam, gdzie nawet magia zawodzi, natura może być ponoć najlepszym lekarstwem… i nadzieją - powiedział ochroniarz, te ostatnie słowo wybrzmiało jakoś delikatniej i kłóciło się z szorstkim wizerunkiem mężczyzny. Znacznie górował nad Hostero, a ich rozmowa mogła wydawać się nietypowa, zwłaszcza dla postronnych, bo nad czym mogą rozprawiać w porze śniadania ludzie zupełnie różnych profesji i o odmiennym statusie społecznym?

- Szukam potwierdzenia tych informacji i dodatkowych wskazówek odnośnie wyszukiwania miejsc, w których mogą rosnąć, a także rad jak je przechowywać, by zachowały świeżość?

- Ah tak… - uczony trochę się jakby stropił, gdy gość mu się przedstawił. A raczej jak usłyszał gdzie pracuje. Ale też uspokoił się gdy ten szybko dodał, że to nie po to tutaj przyszedł. Za to wyjętymi z tuby papierzyskami nawet się zaciekawił całkiem mocno. Z początku trzymał je w dłoniach ale w końcu jak zanosiło się na dłuższe posiedzenie odsunął talerz z makaronem i czerwonym sosem, kubek, dzbanek i resztę śniadania by zrobić miejsce na swobodne oglądanie.

- O tak, tak, ciekawe okazy… Tutaj spągowiec czerwony… złota lilia… fioletowy porost… tego nie znam… tego też nie… oo… a to ptasznik… no tak młodzieńcze ciekawa kolekcja bardzo ciekawa. Ktoś ci tu niezłą listę naszykował. I szukasz tych roślin właśnie? - starszy z mężczyzn spojrzał na siedzącego po drugiej stronie stołu i zamyślił się. Sięgnął znów po kubek i nalał sobie różowego płynu z dzbanka. Upił z niego trochę i znów spojrzał na rozłożone papiery.

- Spągowiec to taki krzak. Ma takie bordowe, prawie brązowe liście. Ale zwykle zbiera się dla bulw. Zwykle są wielkości główek czosnku. Ale podobno trafiają się wielkie jak cebule jeśli okazy są naprawdę duże. No wiadomo im starszy tym większa bulwa. Z tym jak już znajdziesz wiele problemu nie ma. Wystarczy wziąć łopatę i wykopać. Zebrać same bulwy. No tylko taki ciemny brąz w tej dżungli nie tak łatwo znaleźć. Szukaj na wzniesieniach, on lubi nieco suchsze miejsca ale i w zwykłej dżungli możesz je znaleźć. - postukał palcem w rysunek krzaka który nawet na rysunku nie robił jakiegoś szczególnego wrażenia. Ni to kwiat ni to słabo rozrośnięty krzew. Ale korzeń rzeczywiście był jakiś taki bulwiasty.

- A lilia na odwrót. Lubi wodę. Po tą ślicznotkę pewnie będziesz musiał się zmoczyć. Lubi stojącą wodę więc jakieś stawy, bagna, może spokojne zakola rzek. Ważne są kwiaty. Można je suszyć więc wystarczy jak je zbierzesz do sakwy ile tam trzeba. Jeden kwiat nie ma zbyt wiele tego pyłku więc pewnie będziesz musiał ich zebrać więcej niż mniej. - uczony mówił szybko i z zainteresowaniem. Widocznie lubił rozmawiać na takie tematy.

- A i fioletowy porost. No jak widzisz na obrazku, taki jak nasz mech. Tylko fioletowy. Lubi cień no a jak taki ciemny to słabo go widać w półmroku. Szukaj na skałach i drzewach. Właściwie porasta coś stabilnego jak ma kawałek miejsca. To się zbiera w całości, po prostu wytnij połeć i zabierz do torby. - pokiwał głową szybko omawiając kolejny okaz.

- No i mój ulubieniec. Ptasznik. - powiedział z czułym uśmiechem pokazując na kolorowy i bardzo piękny kwiat. - Tutaj tego nie widać ale one podobno są spore. Największe mogą być duże jak główka kapusty. - pokazał dłońmi właśnie taką wielkość. Dobrze, że pokazał bo na rysunku trudno było złapać skalę.

- Tu pewnie byś się musiał nieco powspinać. One pasożytują na drzewach więc raczej trzeba będzie na nie wejść. I uważaj przy ścinaniu bo one się żywią ptakami. Małe ptaki wabią do siebie i je połykają. Nigdy tego nie widziałem samego ptasznika też nie więc jakbyś był w swej łaskawości przynieść chociaż jeden bym go mógł obejrzeć bym był bardzo zobowiązany. Jeszcze żadnego nie widziałem. Podobno mają przepiękny aromat w sam raz do tych barw jakimi się szczycą. - Tileańczyk mówił z wyraźnym akcentem w reikspiel i na słuch dało się poznać, że nie jest to jego ojczysty język. Ale mówił na tyle poprawnie, że bez trudu dało się go zrozumieć. Tak samo jak to, że tym ptasznikiem był wręcz zafascynowany.

Ochroniarz słuchał wywodu, niczym spragniony wiedzy żak i wytężał umysł, by zapamiętać, jak najwięcej cennych informacji. Dostrzegł, że temat fascynuje uczonego, lecz nawet taki pasjonat nie był w stanie opisać wszystkich przedstawionych szkiców.
- Powiadacie, panie.. różne miejsca, woda, skały, wspinaczka... - Carst zamyślił się i lekko zasępił. Zdał sobie sprawę, że będzie chyba jednak potrzebował pomocnika.
- Obawiam się, że nie spamiętam tych porad, będę musiał spisać je, choćby i teraz. A tubylcy, czy mają wiedzę o tej roślinności? Mogą okazać się pomocni? - kontynuował sposobiąc się do sporządzenia notatek.
- No wybacz ale nie mam przy sobie nic do pisania. Nie miałem do tego głowy. Te wasze świeczuszki cudowne dziewczęta, cudowne. No ale już człowiek ma swoje lata i potem to musi swoje odcierpieć. - wyznał z przepraszającym uśmiechem kładąc sobie dłoń na sercu.
- Tak, bez wątpienia dziewczyny posiadają liczne talenty połączone z wigorem i przejawiają wiele ochoty... - skomentował taktownie i ze zrozumieniem.

- Ale tubylcy? Nie. Nie sądzę. - pokręcił głową wracając do pytania czarnowłosego rozmówcy.
- To znaczy zależy kogo masz na myśli. Jak w mieście to nie wiem do kogo by się udać. Może do mistrza Ambrosio? Tego z wieży magów. On jest uczony w zielarskich sprawach. A poza miastem no właściwie nie ma tubylców. Są ci dzicy z Norsci w osadzie przy rzece. Ale co oni wiedzą to nie wiem. Ani jakby cię tam potraktowali. Są Pigmeje i Amazonki. Ale gdzie dokładnie to nie mam pojęcia. A czy by dało się z nimi dogadać to też nie wiem. No i są Jaszczuroludzie. Ale oni są jeszcze bardziej obcy niż Pigmeje, Norsowie i Amazonki. - pokręcił głową na znak, że raczej nie spodziewałby się pomocy poza miastem. Dzicz wydawała się pozbawiona nawet takich okruchów cywilizacji jak imperialne wioski. Gdzie chociaż żyli ludzie nam podobni nawet jeśli nie byli warci przelotnego spojrzenia. A tutaj zapowiadało się, że poza murami miasta nie będzie nawet tego.

- Pigmeje i Amazonki są znacznie bliżej, niż przypuszczacie panie Hostera. - Carsten rzekł tajemniczo. - Występują jednak pewne trudności, aby się z nimi porozumieć, a co dopiero uzyskać klarowne odpowiedzi na pytania. O mistrzu Ambrosio myślałem, ale kiedy będę miał już niezbędne rośliny. Pokładam wiarę, że sporządzi z nich medykament zdolny przywrócić mego syna do życia, budząc go z letargu, w który popadł po pewnych szokujących wydarzeniach... - twarz ochroniarza wyrażała boleść, jakby przeżywał ten dramat po raz kolejny. - Magia i kapłani zawiedli... - stwierdził gorzko. Bastard, jakby wyczuwając nastrój właściciela, szturchnął go pyskiem i polizał po dłoni. Eisen pogłaskał psa i podniósł zmęczony, acz zaprzysięgły wzrok na uczonego.

- Co do notatek, umówmy się, że wrócę przed obiadem, kiedy już poczynię zakupy? Zechciejcie panie, uzupełnić kilka szkiców opisami, które mi przedstawiliście.. a tu proszę, drobiazg za fatygę. - położył na stole mały mieszek. - W uznaniu dla pańskiej wiedzy i okazanej mi życzliwości. Ochroniarz wyraźnie zbierał się do wyjścia, uznając, że Evo należy się spokojne dokończenie posiłku.



 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 03-02-2021 o 22:17. Powód: scenka z MG
Deszatie jest offline