Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2021, 17:43   #1
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Kryształy Czasu - Sprawki w Orkusie Wschodnim I

Sprawki w Orkusie Wschodnim I







Tan Sandinell Querra z niepokojem spoglądał na powracający ze zwiadu podjazd. Dziesiętnik Vasco Nora, zwany potocznie przez swoich ludzi „Nalej”, siedział w siodle w miarę prosto, choć ręką w prowizorycznym temblaku ciężko się powodzi narowistym wierzchowcem. A takim jego wierzchowiec był. Co i tak było teraz bez znaczenia, bo ważniejszą rzeczą było to, jak wyglądała reszta jego ludzi. A wyglądali podle. Ci, którzy trzymali się w siodle. Czwórka jechała przewieszona przez łęki wierzchowców i pewnym było, że raczej już na koń nie wsiądą. Powrozy, którymi przywiązano ich ręce i nogi pod końskimi brzuchami, w sposób dosadny wskazywały na to, że to nieboszczycy wieżdżali powiązani niczym szynki. Tylko zakrwawione tuniki wskazywały dobitnie na to, że spotkało ich coś złego. Mimo to zajechali z fasonem. Vasco już tak swoich ludzi prowadził. Co by się nie działo ich dziesiątka, teraz już szóstka, miała dawać przykład. Oto My, lekka kawaleria todongarska! Sandinell nie był temu przeciwny. Choć teraz taki wjazd był solidną przesadą.

- Melduj Nora! - krzyknął, nim jeździec zdążył się zatrzymać. Wrota fortu uchylone na czas powrotu podjazdu, ciężkozbrojni orkowie już zamykali. Na palisadzie strażnicy niezmordowanie mierzyli wzrokiem okolicę. Fort był gotów na ewentualny napad i Querra z zadowoleniem to zarejestrował. Pomimo tego mars nie zniknął ze zmęczonego oblicza półelfa.

- No poszlim wzdłuż lasu ledwieśmy zeszli z bazaltowych, jak było w rozkazie. Chłopów puściłem w szyku, coby ubezpieczać się, wiadomo. - Nora miał poważanie wśród podwładnych. Skoro mówił, że się wzajemnie zabezpieczali, to tak być musiało. Mimo to padli ofiarą zasadzki. A to oznaczało, że ten kto ją przygotował, był odeń lepszy. A to już znaczyło bardzo wiele. - Ale jak się jar zaczął, co to nim ten strumień na te ruiny starej wieży idą, to jakaś taka mgła nas opadła. Kazałem ludziom zewrzeć szyk, ale nim zdążyliśmy się ogarnąć już nas ostrzelali. Diabelskie nasienie w kolco-krzewie się skryli, ani do nich pójść, ani ogarnąć. Tyleśmy jeno dostrzegli, że nie było ich aż tak wielu, jak to kupce mówili. Ale i tak nas pokąsali. A jak porywają się na zbrojnych, to wiadomo, że kupców, podróżnych i kmiotków ogarną. Nie ma rady Panie podsetniku, trza do miasta po posiłki słać. Ludzi szkoda w lesie marnować. Zwłaszcza, że nie znana nam ta knieja. To pogranicze Panie. A Nowa Puszcza niezbadana przecie. Sami wiecie jak jest…

Tan Sandinell Querra wiedział jak jest. Pogranicze na wschód od Ag-Coto Garu było, delikatnie mówiąc, dzikie. Choć przecie Orkus Wschodni był ucywilizowany Kraina podlegała władzy burmistrzowi Ag-Coto Garu jedynie umownie, bo stanice taka jak ta w której stacjonowali, zapewnić porządku na pograniczu nie były w stanie. Nie przy obsadzaniu ich ledwie dziesiątką ludzi z czego połowa to ciężkozbrojni, niezdolni do strzeżenia traktu. I na przestrzeni mil oddając dowódcom stanic do dyspozycji dwa lekkozbrojne oddziały konnych, którzy naraz mieli być wszędzie. I na granicy Nowej Puszczy i w przepastnych kanionach Gór Bazaltowych i na równinie na północ od nich. Zwłaszcza, że granica biegła wzdłuż gęstej i niezbadanej Nowej Puszczy. To znaczy sam las przed dekadami był nie tylko zbadany, ale wręcz zamieszkały. Podobnież sam baron Ur-Ergun Droho podbijał las, który otrzymał w nadaniu od księcia. Wzniesiono nawet z użyciem magii kilka wież i kaszteli, ale coś poszło nie tak. Czy to podlegli lordowie się ze sobą pobili, czy wymknęła im się z władzy używana magia czy też napotkali coś, co kres położyło podbojowi, dość rzec że niewiele pogłosek dotarło do cywilizowanego świata o tym co wydarzyło się w Nowej Puszczy. O samym baronie Ur-Ergunie Droho wieść rychło zaginęła, podobnież jak o hufcu podległych mu rycerzy. A i kmiotkowie co towarzyszyli rzutkiemu władcy jakby zapadli się pod ziemię. I nikt nie wiedział co z nimi się stało. Tyle, że od tamtego czasu minęły lata. Ludzie pozapominali o tym wszystkim a gęste lasy zarosły przeszłość. Wabiły teraz swoim bogactwem. Od czasu do czasu zapuszczał się w knieję tropiciel, kłusownik czy łowczy, czasami drwale dokonywali na skraju wyrębu. Ale w głąb Nowej Puszczy nie zapuszczał się nikt. Nikt, komu życie było miłe.

Tyle, że ostatnio to co strzegło lasu zaczęło sięgać również jego granicy. A postawiony na straży traktu aż do podnóży Gór Bazaltowych fort miał zadbać o to, by biegnący skrajem lasu trakt był przejezdny. I bezpieczny dla podróżnych. Tan Sandinell Querra wiedział, że to doń należy to zadanie. I wiedział, że siłami swoich ludzi tego zapewnić nie jest w stanie. Jednak miał pewien pomysł jak zrealizować nałożone nań rozkazy.


***




Z Agby na zachód do Stanicy droga nie była może jednym z królewskich traktów, ale z całą pewnością nie przynosiła wstydu zarządcy prowincji. Nie ulokowało się przy niej tyle gospód ile przy głównym trakcie, ale i tak podróżny miał gdzie pojeść i pospać. Zwłaszcza, że osady górnicze położone u podnóży Bazaltowych Gór też dbały o bezpieczeństwo w swojej okolicy. Można by rzec, że aż do Leśnej Drogi okolica była względnie bezpieczna. Rozrzucone tu i ówdzie farmy miały mimo tego charakter obronny, ale to było oczywiste. Górskie klany żyły z łupiestwa a i zdarzało się, że pobliskiej Nowej Puszczy wyszły jakieś żądne łatwej zdobyczy bandy. Tu, na polach pod Ag-Coto-Garem, osadnicy dbali o siebie. Zwykle takie bandy szybko odpuszczały, łupiły podróżnych a i to krótko, bo wnet przeganiali ich z traktu zbrojni osadzeni w przydrożnych fortach i stanicach. Gościniec na Todon-Gar był bardziej nawet niż bezpieczny. Przeciwieństwem tejże drogi była ta druga, leśna. Nazywana Leśną Drogą wiodła z Ag-Coto-Garu do Todon-Garu łukiem, mijając od zachodu Bazaltowe Góry i przez to część jej biegła przez leśne ostępy Nowej Puszczy. Naddawała może kilka mil tym, którzy wędrowali jej trasą, ale za to omijała najgroźniejsze części Gór Bazaltowych. Podążający nią podróżni unikali zbójeckich górskich plemion, unikali szczepów dzikich Orków i innych zielonoskórych o wszelkiego rodzaju zamieszkujących górskie kotliny i jaskinie bestiach nie wspominając. Choć wiele z nich szukało zdobyczy już na traktach. Mimo tego szlak uchodził na względnie bezpieczny, bo i tych kilka stanic położonych wzdłuż niego dbało o bezpieczeństwo podróżnych. Tak było do niedawna. Teraz kupcy odradzali korzystania z tej drogi przywołując niedawne przypadki zaginięć podążających tą drogą karawan i indywidualnych podróżnych, którzy mieli nie tylko zostać napadnięci, ale wręcz zaginąć bez śladu. I to gdzie? W Orkusie Wschodnim! W centrum cywilizowanego Świata!

Wobec buntów, które wybuchły w całej podległej Ktanom Orchii po niespodziewanym i nagłym podniesieniu podatków dowódca sił strzegących szlaku, Setnik Tan Ergun Du-ran nie miał wielkiego pola do manewru. Mógł łatać dziury podległą mu setnią lekkiej kawalerii rozlokowaną pod dowództwem podsetników w trzech stanicach i kilku fortach. Mógł i to robił, ale to okazało się niewystarczające. Potrzeba było środków nadzwyczajnych i dla tego zarządał od swoich pryncypałów w Todon-Garze i Ag-Coto-Garze prawa do poboru. I prawo to otrzymał. To, oraz prawo do zabezpieczenia Śmiałkom stosownego wynagrodzenia. Jak stało w rozwieszonych po gościńcach i karczmach każdy kto oddał by się do dyspozycji dowódców stanic na czas rozwiązywania problemów w Nowej Puszczy otrzymać miał po 10 sztuk złota, o ile dowódca uznał by jego przydatność do tego zadania i z usług skorzystał. A ci, którzy ów problem rozwiązać by chcieli, liczyć mogli na większą jeszcze nagrodę. To sprawiło, że gościńce, trakty i ścieżki zaludniły się od wszelkiego rodzaju łajdaków, moczymord i rzezimieszków, szukających taniego sposobu na zarobek. A dowódcom stanic dodało jeszcze roboty, bo ci których odrzucono z jakiejkolwiek by przyczyny w poczuciu krzywdy nie raz chcieli się mścić. Wnet zrobiło się w okolicach traktów goręcej i dopiero wywieszenie kilkunastu z tych zbirów wzdłuż dróg uspokoiło nieco okolicę. Nie mniej jednak, pomimo tych niebagatelnych trudności, udało się z tego gówna wydłubać kilka perełek. I tym dowódcy poszczególnych stanic dali i glejt i zadanie. Pokładając w nowych nadzieję. Nadzieję na rozwiązanie problemów z napadami.


* * *



Było ciepło, jak na letnie popołudnie przystało. Gorące powietrze nie poruszało nawet drgnienie wiatru. Las pachniał igliwiem i leśnym runem.. Ze stanicy zarządzanej przez Tan Sandinella szli od rana. Siedmiu maszerujących traktem wędrowców nie zważało na zapachy lasu to niemal wcale. Niemal. Idący społem z wszystkimi Tan Undcight, półolbrzym o wyraźnie klanowych korzeniach, szedł węsząc niczym pies. Doskonale rozumiejąc to, że wszystko ma swój zapach. I że wyczucie go nie raz ocaliło mu skórę. Ciągłe życie w dziczy tak wpływało na każdego. Półork El Kethrys, idący u jego boku również na przedzie, również czujnie rozglądał się w koło. Zbliżali się do miejsca, gdzie w zasadzkach ginęło najwięcej kupieckich orszaków. Półork nie do końca ufając zmysłom pozostałych wolał być pierwszy i móc dzięki temu samodzielnie ocenić wszystko co zobaczą. A napięty łuk ze strzałą nałożoną na cięciwę zaszkodzić mu z pewnością nie mógł. Kroczący za tą dwójką wielki, czwororęki malauk, rycerz Tan Gerard nie zwracał uwagi na dwójkę ostrożnych kompanów. Zakuty w pancerz z solidnym orężem u pasa i tarczą herbową na plecach czuł się pewnie. Co nie oznaczało, że miał zamiar wystawiać się jakimś łucznikom na strzał. Co to, to nie. Póki co jednak nie widział żadnego łucznika. Szedł więc rozmyślając o wydarzeniach, które sprawiły że chwilowo porzucił swą karierę w Zakonie Kamiennego Muru. Miał o czym myśleć. Idący za nim człek każący zwać się Draugdinem też miał swoje własne powody do zadumy. Słyszał o problemach na szlaku i w sumie były mu one zupełnie obojętne, gdyby nie sen. Sen, który sprawił że zrozumiał, iż to właśnie tu odnajdzie jakąś cząstkę własnego jestestwa. Że właśnie tu objawi się jego potęga, którą czuł wzbierającą pod skórą. Czuł, że nadchodzą jego dni. Dni w których objawi się Światu. Idący w środku oddziału półolbrzym El Thrud, drugi tej rasy w kompanii, zastanawiał się nad tym kiedy w końcu nastąpi bitka. Nie musiał iść z przodu by wyczuwać napięcie. Nie musiał węszyć by poczuć, iż las pachnie śmiercią. Czuł ją w każdym stojącym na sztorc włosie na karku. Podobnie jak wzrok kogoś, kto śledzi każdy jego ruch. Idący niemal na końcu przedstawiciel rasy panów, Uruk czystej krwi Tan Ingdanu, idąc rozmyślał z kolei nad słabością wielkiego państwa Katana. Czuł, że gdyby władza spoczywała w jego rękach, na co z pewnością zasługiwał, wszystko funkcjonowało by inaczej. I urodzeni szlachetnej krwi nie musieli by zdzierać obcasów w patrolowaniu szlaków. Jednak niedoskonałość państwa nie była do naprawy jako całość. Naprawę należało zacząć od rzeczy najdrobniejszy. A on czuł, że to miejsce jest równie dobre jak każde inne by rozpocząć to zbożne dzieło. Zamykający pochód elf, El Aleen, szedł również ze strzałą nałożoną na cięciwę łuku. Obserwował skraj lasu, jednak jego wzrok sięgał głębiej. Badał strukturę liści, ukształtowanie runa, każde drgnienie paproci i traw. Znał się na zasadzkach jak mało kto i nie miał zamiaru być tym, który w nią wpadnie. Mimo tego, że wielu jego kompanów wielkością gwarantowało idealny cel, dla potencjalnych łuczników.

Trakt wiodący leśnym duktem skręcał gwałtownie, pod kątem prostym wychodząc zaraz za zakrętem na polanę. Polanę, środkiem której płynęła dość wartka rzeczka niknąc w jarze, płynąc dalej, wgłąb Nowej Puszczy. Polanę na której leżał zwalony na bok solidny wóz. Jego dyszel sterczał w niebo niczym ogołocony z gałęzi świerk. Szybko obiegli wzrokiem skraj lasu, ale zdawało się, że nikogo tam nie ma. Jednak wóz nie przewrócił się sam a fakt, że na polanie nie ma koni żywotnie wskazywał na to, że ktoś tu przelał cudzą krew. Zwłaszcza, że obok wozu widać było ciała dwójki podróżnych. Z daleka zdawali się zupełnie martwi.


= = = = = =

Witam. W krótkim skrócie pozwoliłem sobie założyć, że przyjęliście propozycję dowódcy stanicy i wyruszyli na zbadanie przypadków napaści na trakcie. Nie znacie się, ale podróżujecie ze sobą od połowy dnia. Może znaliście się wcześniej co niektórzy, ale to już wasza sprawa. Proszę byście się opisali pozostałym. I miłej zabawy. Formułę pisania opracujemy, bo sam się w zasady wkręcam.

Powodzenia

P
b
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline