Gdzieś w głębi Leśnej Drogi
Idący na czele pochodu mieszaniec krwi wodził zmrużonymi podejrzliwie oczami po leśnych ostępach. Dzierżąc w rękach uzbrojony w strzałę łuk, myszkował wzrokiem po zakamarkach kniei nasłuchując jednocześnie bacznie i zachowując samemu powściągliwe milczenie. Od chwili wyruszenia ze stanicy słowem się nie odezwał do towarzyszy swej wyprawy, poprzestając na pełnych szacunku ukłonach, kiedy jego spojrzenie krzyżowało się z wzrokiem szlachetnie urodzonego uruka.
Kiedy półork stawił się w stanicy przed obliczem dziesiętnika rekrutującego zaciężnych przepatrywaczy, obyty ze sprawami dworu hyrtana w Ag-Coto-garze tan Ingdanu z miejsca rozpoznał w mieszańcu Ogara Najwyższego. Niewielu śmiertelników wciąż pamiętało o istnieniu tej ortodoksyjnej sekty, albowiem dalece podupadła ona na znaczeniu w przeciągu ostatnich pokoleń, ale tan Ingdanu posiadał szeroką wiedzę na temat świata katanickich kultów. Władający czarną magią łowcy głów zwący się Ogarami Najwyższego wciąż przemierzali puszczańskie trakty i gwarne ulice miast Orkusa Wschodniego polując z równą zajadłością na heretyków i dezerterów, co pospolitych zbrodzieniów i zalegających ze spłatą podatków dłużników Imperium, bacznie przy tym nadstawiając swoich wścibskich uszu. Cokolwiek w nie pochwycili, trafiało prędzej czy później do wiadomości niezliczonych zauszników hyrtana na stołecznym dworze, o ile uznane zostało wcześniej za godne zajęcia ich cennej uwagi.
Tak, odlany z czarnego żelaza wisior w formie zaciśniętej pięści wiszący na szyi mieszańca nie pozostawił urukowi żadnej wątpliwości. Jeden z pośledniejszych urodzeniem członków ekspedycji rzeczywiście był Ogarem, chociaż z racji młodego wieku i skromnego ekwipunku najpewniej należał do kręgu neofitów sekty. Uruk bez trudu wyłapywał wzrokiem wiele mu mówiące szczegóły, które mogły ujść uwadze śmiertelników niższego stanu: brak wierzchowca, choćby nawet muła, pozbawiony zdobień oręż, lotki strzał wykonane z piór pospolitych ptaków, a nie patrosznika królewskiego czy choćby kamiennego sokoła.
Bardziej szczenię niźli ogar z prawdziwego zdarzenia, wszelako starannie wytresowany, jeśli brało się pod uwagę szacunek okazywany przez członka sekty osobie czcigodnego szlachcica.
Kiedy oczom wędrowców ukazała się przecięta strumieniem polana oraz przewrócony wóz, mieszaniec oderwał się od maszerującego obok siebie półolbrzyma i przeskoczył na przeciwny brzeg strumienia. Zrzuciwszy z ramienia szeroki pas podróżnej torby, Kethrys przyklęknął wśród wysokich traw z napiętym łukiem i wzrokiem wbitym w ciemną ścianę puszczańskiej gęstwy. Nasłuchiwał niczym polujący drapieżnik, szukając wśród skrzypienia konarów i szumu liści odgłosów mogących zdradzić bliską obecność zagrożenia.
Oględziny zwłok pozostawił innym, samemu dając baczenie na przesycony aurą śmierci las.