Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2021, 21:05   #121
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Ta noc odmieniła Rowy na zawsze...

...wpierw Rowy, a potem resztę świata.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=ppiGTLqfaWc[/media]


Adrian, Wiesław

Adrian był Ziarnem. Zaczątkiem El’Driahomy. Jego dusza była inna, dzika. Dziwna. Choć to akurat nie powinno zaskakiwać, biorąc pod uwagę jego rodowód. Ród Fujinawa wywodził się ze starożytnej linii taoistycznych szamanów. Wschodnie praktyki mogły już zostać zapomniane, jednak krew pozostawała gęsta. Kłębiła się w niej moc tak odmienna od wszelkiej innej.
Kłóciła się z krwią, którą Adrian odziedziczył od matki. A ta z kolei od swojej matki. A ta... jeszcze raz od swojej matki. A ta z kolei od... swojej matki? Otóż nie. Od Wiesława Czartoryskiego. Nastolatka przesiąkniętego energią El’Driahomy, który w tym samym ciele przeżyć dużo więcej lat, niż powinien przeżyć jakikolwiek człowiek. Mutanta, na którym ojciec przeprowadzał szarlatańskie eksperymenty, a wieczna młodość była ich efektem. Tym głównym. Ubocznych znalazłoby się co niemiara...

Adrian był niestabilny. Duchowy konflikt serologiczny wypaczył go od najmłodszych lat. Może pierwsze odchyły od normy zauważono już na USG prenatalnym. Jeśli tak, to niestety rodzice nie zdecydowali się na aborcję. Powinni. Nie dlatego, bo Adrian był złym człowiekiem. Liczyło się to, jak niebezpieczny był dla całego świata. Od dziecka nie przypominał rówieśników. Z każdym kolejnym rokiem poczucie wyobcowania wzrastało. Nie miał pojęcia, co dokładnie odgradzało go od innych ludzi, na czym polegało poczucie inności. Nawet przestawał zadawać sobie to pytanie. Po prostu żył. Egzystował. I tłukł robaki kamieniami, mając nadzieję, że coś lub ktoś wreszcie zgniecie go w ten sam sposób i cierpienia się skończą..

Ten dzień właśnie nadszedł.


Portal El’Driahomy wibrował. Kłębił się niczym burza złapana w śnieżną kulę. Przygniótł Fujinawę, z którego powstał i który znajdował się pod nim. Adrian napotkał okropny koniec, ale z drugiej strony inny mu nie był nigdy pisany. Jego pradziadek, Wiesław, znajdował się przed chłopakiem. Zmagał się ze swoimi własnymi demonami, wspomnieniami.
Jego ojciec dawno temu kazał mu zapisać się do Liceum Jana Chrzciciela i mieć pod okiem prawnuka. Dał mu zadanie: otworzyć Bramę w kontrolowany sposób i wyciągnąć go z przedziwnego wymiaru z powrotem na Ziemię. Aleksander Czartoryski został uwięziony w El’Driahomie i Adrian był jego jedyną szansą na wyzwolenie się. Niestabilność duszy chłopaka stanowiła zarazem jego największym defekt jak i atut. Czartoryscy mieli w planach go wykorzystać.

No cóż, nieco przesadzili.
Wiesław wskoczył w czarny, kłębiący się wymiar. Postronny obserwator nie miałby pojęcia, z jakiego powodu to uczynił. Czartoryski to wiedział, miał wyraźnie zarysowany powód. Logiczny w jego mniemaniu. Ale czy aby na pewno?
Wcześniej skorzystał z rytuału, który miał za zadanie wchłonąć duszę ojca, uprzednio uwięzioną w El’Driahomie. Miał pewność, że to był Aleksander...
...ale co, jeśli w rzeczywistości miał do czynienia z diabelnie dobrą imitacją, stworzoną przez El Driahomów? Mającą na celu niczym wirus zakorzenić się w umyśle Wiesława i popchnąć go do czynu ostatecznego? Co wtedy? No cóż. Żart drapieżnego kosmosu.

Do dzisiaj garstka nielicznych uczonych dysputuje na temat tego, czy Czartoryski w tamtej chwili kierował się własną wolną wolą, czy też narzuconą mu wolą El’Driahomy. Najpewniej sam Wiesław nie mógłby odpowiedzieć na to pytanie. Faktem jednak było, że jego ofiara stanowiła ostatni konieczny element, aby ostatecznie poszerzyć Bramę sformowaną w duszy jego prawnuka. Obydwoje Czartoryscy rozpłynęli się w powietrzu. Ślad po nich zaginął. Czy wszystkie ich atomy uległy całkowitej destrukcji? A może zostali uwięzieni w El’Driahomie, tak jak niegdyś ich poprzednik Aleksander? Trafili do jeszcze innego świata i wymiaru? Może duszą się w Absolutnej Nicości?
Tego nie dowie się już nikt.
Pewne jest jednak to, że jeśli Adrian i Wiesław w jakikolwiek sposób przeżyli, to na pewno nie pozostało w nich już nic z człowieka.

Na ich miejscu pojawił się Pierwszy.




Jacek, Julia, Katia, Aaliyah

Julia cicho popłakiwała. Nie mogła tego znieść. Chciała zaopiekować się dzieckiem, ale teraz to wolała je gdzieś pozostawić. Było śliczne, rumiane, kochane. Słodkie. Ulyanova odkryła w sobie coś, czego nie podejrzewałaby u siebie. Instynkt macierzyński. Naprawdę chciała ochronić małą i dać jej przynajmniej ułudę bezpieczeństwa. Szła, trzymając w ramionach Aaliyę. Przytulała ją mocno, ale ta płakała. Tęskniła bardzo za Amandą i Wiesławem, choć rzecz jasna nie mogła tego powiedzieć na głos. Łkała bez przerwy. Rosjanka oczywiście nie miała o tym pojęcia i zinterpretowała to po swojemu.
- Jestem taką okropną osobą, że nawet niemowlę nie może wytrzymać przy mnie przez chwilę - powiedziała.

Katia rzuciła jej zmęczone spojrzenie. Zdawała się zmęczona z miliona różnych powodów. Ostatnim było nastawienie Rosjanki. Nic jednak nie powiedziała, bo faktycznie nie miała siły się wykłócać. Westchnęła tylko ciężko i zachwiała się na moment. Upadłaby, gdyby nie Jacek. Podparła się o niego i uśmiechnęła się do niego blado.
- Chodźmy do tej chatki - powiedziała. - Wiem, co ciotka tam trzyma. Nie wiem, co powiedział ci Sebastian, ale myślę, że tam będziemy bezpieczni. Jest z daleka od ośrodka i może ten kurwi ptak na nią nie natrafi. Musicie tylko obiecać, że to, co w środku zobaczycie, utrzymacie w tajemnicy.
Julia pokiwała głową i przyrzekła, że nic nikomu nie powiedzą.

Ruszyli na północ. Wyszli poza obręb ośrodka... kiedy nagle powietrze zaczęło inaczej pachnieć. Nawet nie nieprzyjemnie. Po prostu... dziwnie. Nad ośrodkiem natomiast pojawił się laser różowej energii. Rozległ się huk. Fioletowa bulwa zaczęła wznosić się na horyzoncie. Była przerażająca. Nie przypominała niczego, co Jacek widział w swoim życiu. Nawet na obrazkach.
- Nie patrz! - krzyknęła Katia. - Odwróć wzrok! Spierdalamy!
Zdawała się przerażona.
Nie sprawiała wrażenia osoby, którą łatwo było przerazić.
I nic dziwnego, gdyż nowa rzeczywistość Ośrodka Słowianie stanowiła jedno wielkie Wypaczenie.

Zerwali się biegiem. Wnet ujrzeli niewielką chatkę z desek, którą wybudowano niedaleko rzeki. Wznosiła się na betonowej podstawie, która miała chronić ją przed potopami z pobliskiej Łupawy i chyba to wystarczyło. Zdawała się w całkiem dobrym stanie, nawet jeśli była stara.
- Kurwa, nie mam klucza - westchnęła Katia.
Wyjęła z talii kartę Słońca oraz Mocy. Przyłożyła je do kłódki, która wnet stopiła się, umożliwiając przejście. Z nosa Ceyn popłynęła na nowo strużka krwi.
- Do środka - mruknęła.

Wpadli do środka. Katia zamknęła prędko drzwi, a potem stalową zasuwę. W chatce nie było okien, więc panowały absolutne ciemności. W pierwszej chwili Jacek pomyślał, że są bezpieczni. Potem jednak usłyszał nieprzyjemny, oślizgły dźwięk. Coś pełzało. W powietrzu unosiła się intensywna woń rzygowin, do której jednak przyzwyczaił się dość szybko. Ceyn wyciągnęła z kieszeni zapałki, którymi podpalała papierosy. Wnet pomieszczenie rozświetliło się, ujawniając pełzające po nagich deskach Czerwie.
Ogromne.
Grube.
Paskudne.


Trzy z nich przeżerało się przez coś, co przypominało ludzką kończynę. Jednak chwilowo straciły nią zainteresowanie, kiedy usłyszały przejmujący płacz Aaliji.
- Ucisz tę małą pizdę - szepnęła Katia do Julii.
Ta załkała.
- P-próbuję - powiedziała. Następnie zerknęła na Gołąbka. - J-jacek? - zapytała. - To, co mówił Sebastian... nie musisz tego robić. To zbyt straszne. Błagam cię... porzuć tę myśl. Nawet nie próbuj. To robactwo... ono zrobi ci krzywdę. Ja b-boję się. Uciekaj. Nie musisz nas chronić.

Gruby Czerw pełzł w stronę Gołąbka.
Ptaki jedzą robaki... ale czy Jacek chciał i powinien to uczynić?


Alan, Amanda”

Udało im się wycofać. Za budynkiem administracyjnym wciąż działo się wiele, ale najrozsądniejsza opcją zdawała się ucieczka. Wnet znaleźli się w domku. Było w nim tak cicho i spokojnie... bezpiecznie. Miło. Przytulnie. Wokół wciąż walały się te same rzeczy, które pozostawili po sobie chłopaki.

Kij Mateusza stał oparty o ścianę. Wiśniak chciał zagrać z Alanem w pewną dość specyficzną odmianę bejsbolu. Miał polegać na tym, że jeden chłopak będzie podrzucać piłki, a drugi w nie uderzać, próbując trafić w Adama. Niestety nie było im dane zagrać. Na stole tkwiły rozstawione gazetki Mateusza pełne nagich, atrakcyjnych kobiet w wulgarnych pozycjach. Podobno znalazł je na strychu dziadka i koniecznie chciał pokazać Wiadernemu.
- Patrz na te wszystkie nieogolone pizdy - mówił Wiśniak. - Wcześniej nawet nie wiedziałem, że kobiety posiadają tam busz. Myślisz, że one teraz to golą? Czy zmieniła je... ta, no, ewolucja i utraciły tam włosy?
No cóż, Mateusz był równie inteligentny, co kulturalny. Być może to nie przypadek, że słowa Wiśniak i wieśniak różni tylko jedna litera.

Tyle czy to był Mateusz?
Może Szatan przez ten cały czas był za sterami i naśmiewał się z Alana podobnymi zachowaniami? A to jeszcze było nic. Wiśniak potrafił być dużo bardziej skrajny i specyficzny. Jednak... jakikolwiek by nie był, jego duch wisiał w pokoju. Nawet można było wyczuć morze perfum, którymi nastolatek się regularnie spryskiwał. Co interesujące, na stoliku obok łóżka postawił zdjęcie oprawione w ramce. Sabotowska rozpoznała na nim siebie. Jej uśmiechnięta twarz miała witać Wiśniaka podczas każdej pobudki. Chyba że ustawił to tutaj tylko dlatego, aby inni nie zapominali, jaką dobrą laskę wyrwał.
- Moja kochana dziunia - miał zwyczaj mówić, szczypiąc ją w pośladek.

Po Adrianie niewiele zostało. Jedynie pedantycznie złożone ubrania. Proste akcesoria, ułożone w idealnych dystansach od siebie, jakby po zmierzeniu linijką. Zdawało się, że Fujinawa jeszcze nie wypakował się w pełni... Lecz w rzeczywistości to był jego cały dobytek. Być może nie potrzebował w życiu wiele.

Alan i Amanda mogli odpocząć i porozmawiać. Skorzystać z ukrytych zapasów alkoholu Mateusza, które nie zostały skonfiskowane przez panią Bernadettę. Mieli sporo czasu. Jednak w pewnym momencie spostrzegli, że rzeczywistość wokół nich zaczęła się wypaczać. Światło padało pod dziwnymi kątami i barwiło na niespotykane kolory... Kształty i dystanse rozciągały się, po czym kurczyły. Tak przez chwilę, po czym wszystko wracało do normy.

[media]https://i.ibb.co/K0KtdgK/bez-nazwy.gif[/media]

- Jest tam kto! - usłyszeli rozpaczliwe wołanie Agaty. Dziewczyna miała charakterystyczny głos.
Zaczęła bić w drzwi zaciśniętą pięścią.
- Ratunku! W obozie są jakieś potwory! - krzyknęła. - Wszystkie domki są pozamykane, a ja nie mam klucza! - załkała. - Alan! Amanda! Wiem, że tam jesteście! Widziałam was przez okno! Rozkazuję wam otworzyć drzwi! Inaczej... ja... ja... u-umrę - zapłakała.


Adam, Łukasz, Maja, Feliks, Olga, Dobrawa

- Maju, uratuj mnie! - krzyknęła Dobrawa. - Nie pozwól twojej przyjaciółce mnie zabić! - załkała.
Olga znajdowała się za małą dziewczyną. Trzymała nóż pod jej gardłem i groziła, że ją zabije, jeśli Ratsław zaatakuje. Krawiec spojrzała na nią po raz ostatni, po czym karetka ruszyła naprzód. Wnet cała czwórka zostawiła za sobą Olgę i Dobrawę. Maja zastanawiała się, kiedy ujrzy je następnym razem, ale rzecz jasna na to pytanie nie znała odpowiedzi.

Łukasz robił za kierowcę. Było ciemno i mimo wszystko karetka nie przypominała samochodu osobowego. Znalazł tu dużo dziwnych przełączników, guzików i kontrolek. Metodą prób i błędów udało mu się na szczęście włączyć reflektory. Bez nich byłoby naprawdę ciężko, zwłaszcza że po opuszczeniu asfaltowej nawierzchni wyjechali na drogę z ubitej ziemi. W środku lasu. Naturalnie więc leśne poszycie coraz szczelniej otulało, blokując dostęp do światła. Nie stanowiło to jednak problemu dzięki dwóm jasnym laserom wypluwanym przez przód pojazdu.

Adam natomiast robił za pielęgniarza. Trzeba było wymienić opatrunki Feliksa. Jego ramię krwawiło bardzo obficie. Trzebiński wyglądało blado. Uśmiechnął się lekko do Wakfielda.
- Jesteś słodki - szepnął. - Nawet bardzo.
To było niezwykle dziwne wyznanie w nieodpowiednich okolicznościach. Tak właściwie... niepokoiło. Pojawiło się pytanie, czy Feliks aby nie odjeżdżał. Zdawał się coraz słabszy. Próbował poruszać palcami, ale chyba nie miał nad nimi pełnej władzy.
- Przebaczysz mi? Chciałbym to usłyszeć. Powiedz, że mi wybaczasz. Proszę... - jęknął.
Wyglądało na to, że Feliks był świadomy swojego stanu.
Chyba chciał się pożegnać...

Tymczasem Maja przysłuchiwała się rozmowie Adama i Feliksa. Nie miała wyjścia, była tuż obok. Jej bok krwawił nie mniej. Również czuła się z tego powodu słabo. Potrzebowała środków przeciwbólowych. Tylko czy miała ich teraz szukać wśród leków? Czy też może raczej zająć się zamianą opatrunków? Potrzebowała dodatkowo pomocy a obwiązywaniu bandaży. Musiałaby o to poprosić Adama, bo Łukasz był zajęty prowadzeniem. Dobrawa została na zewnątrz, ale dziecko przecież również nie pomogłoby zbytnio. Ratownik przydałby się jej w tej chwili. Niestety jednak był nieobecny. Musiał gdzieś w międzyczasie uciec przed ich wyjazdem. Ciężko go było za to winić.

Olga skutecznie zajęła Ratsława, gdyż Mroczny Rycerz ich nie niepokoił. Wnet dotarli do zachodniej bramy ośrodka. Była szeroka i udało im się udać na jego teren. Wnet jednak Zieliński musiał zahamować, gdyż pojawili się uciekający ludzie. Było ich mnóstwo. Cały tłum. Wszyscy z plakietkami, koszulkami i czapkami z daszkiem z naszywkami Ośrodka Słowianie. Pracownicy obiektu wydawali się niezwykle przerażeni.
- Pomocy!
- Wpuście nas!
- Musimy uciekać!
- Ratunku!
- Potwory, potwory, potwory!
- Koniec świata!
- Jezu Chryste, a nasz panie, będzie wieczne spoczywanie! - jęknęła przeciągle najstarsza pracownica ośrodka.
- Musimy stąd czym prędzej uciekać!
- Karetka! Karetką odjedziemy!

Ludzie dosłownie zaatakowali pojazd, próbując dostać się do środka.




Olga, Dobrawa, Ratsław

Niektóre historie nie mają dobrego zakończenia.

Życie bywa niesprawiedliwe. Wspaniałe uczynki pokazują piękny charakter, ale nie zawsze opłaca się go mieć. Ciężko było żyć w Rowach bez odwagi. Olga miała jej dużo. Miała jej dość dla wszystkich. I dzieliła się nią z kolegami i koleżankami z klasy. Była dzielna. Była dobra. Była wspaniała.

Niestety również była człowiekiem.


Ratsław szarżował naprzód. Nic nie robił sobie z tego, że Olga miała zakładnika. Rozpędził się. Galopował wprost na Kowalską, a ta nie miała nawet jak uskoczyć. Wnet poczuła, jak czarna lanca wbiła się prosto w jej głowę. Czarna, ostra końcówka przeszyła czaszkę, jak gdyby była z wosku. Następnie groźna broń penetrowała dalej wgłąb mózgu... aż Olgę opuściła świadomość. Może to i dobrze. Bo wraz z nią zniknęło uczucie przeszywającego, okropnego bólu, którego nie dało się opisać słowami.

Zginęła tak jak żyła. Jako wojowniczka.
Nie była osobą, która rzucała groźby bez pokrycia. W ostatniej sekundzie życia nóż w jej dłoni rozorał gardło młodej Dobrawy. Oczy dziewczynki otworzyły się szeroko. Upadła i zaczęła drgać.
- R-ratsławie... - jęknęła cichutko. - C-czemuś... czemuś mnie opuścił? - załkała.
Po czym wydała ostatnie tchnienie i odeszła.
Tuż obok niej zwaliło się martwe ciało Olgi.

Tymczasem Ratsław zeskoczył z konia i głośno krzyknął. Forma Mrocznego Rycerza zgasła. Teraz wyglądał tylko jak młody, zagubiony chłopak, którym zresztą był. Jego oczy były wielkie niczym spodki. Momentalnie zapełniły się łzami. Doskoczył do siostrzyczki i złapał jej ramię.
- J-ja... Dobrawo... Ja... - nie wiedział co powiedzieć. - P-przepraszam...
Ale tych przeprosin Dobrawa już nie słyszała.

Ratsław odgiął głowę do tyłu i wydał przeciągły, mrożący krew w żyłach ryk. Wziął nóż i zaczął wbijać go raz po raz w martwe ciało Kowalskiej. Już wcześniej był awatarem zemsty. Bezmyślnym. Nie był w stanie się powstrzymać, co doprowadziło do śmierci siostry.

Jednak teraz zmienił się już tylko w zwierzę.
Jeśli wcześniej pozostawała w nim jakakolwiek krzta człowieczeństwa, to odeszła wraz z ostatnim tchnieniem siostry...
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-02-2021 o 21:33.
Ombrose jest offline