Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-02-2021, 21:05   #121
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Ta noc odmieniła Rowy na zawsze...

...wpierw Rowy, a potem resztę świata.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=ppiGTLqfaWc[/media]


Adrian, Wiesław

Adrian był Ziarnem. Zaczątkiem El’Driahomy. Jego dusza była inna, dzika. Dziwna. Choć to akurat nie powinno zaskakiwać, biorąc pod uwagę jego rodowód. Ród Fujinawa wywodził się ze starożytnej linii taoistycznych szamanów. Wschodnie praktyki mogły już zostać zapomniane, jednak krew pozostawała gęsta. Kłębiła się w niej moc tak odmienna od wszelkiej innej.
Kłóciła się z krwią, którą Adrian odziedziczył od matki. A ta z kolei od swojej matki. A ta... jeszcze raz od swojej matki. A ta z kolei od... swojej matki? Otóż nie. Od Wiesława Czartoryskiego. Nastolatka przesiąkniętego energią El’Driahomy, który w tym samym ciele przeżyć dużo więcej lat, niż powinien przeżyć jakikolwiek człowiek. Mutanta, na którym ojciec przeprowadzał szarlatańskie eksperymenty, a wieczna młodość była ich efektem. Tym głównym. Ubocznych znalazłoby się co niemiara...

Adrian był niestabilny. Duchowy konflikt serologiczny wypaczył go od najmłodszych lat. Może pierwsze odchyły od normy zauważono już na USG prenatalnym. Jeśli tak, to niestety rodzice nie zdecydowali się na aborcję. Powinni. Nie dlatego, bo Adrian był złym człowiekiem. Liczyło się to, jak niebezpieczny był dla całego świata. Od dziecka nie przypominał rówieśników. Z każdym kolejnym rokiem poczucie wyobcowania wzrastało. Nie miał pojęcia, co dokładnie odgradzało go od innych ludzi, na czym polegało poczucie inności. Nawet przestawał zadawać sobie to pytanie. Po prostu żył. Egzystował. I tłukł robaki kamieniami, mając nadzieję, że coś lub ktoś wreszcie zgniecie go w ten sam sposób i cierpienia się skończą..

Ten dzień właśnie nadszedł.


Portal El’Driahomy wibrował. Kłębił się niczym burza złapana w śnieżną kulę. Przygniótł Fujinawę, z którego powstał i który znajdował się pod nim. Adrian napotkał okropny koniec, ale z drugiej strony inny mu nie był nigdy pisany. Jego pradziadek, Wiesław, znajdował się przed chłopakiem. Zmagał się ze swoimi własnymi demonami, wspomnieniami.
Jego ojciec dawno temu kazał mu zapisać się do Liceum Jana Chrzciciela i mieć pod okiem prawnuka. Dał mu zadanie: otworzyć Bramę w kontrolowany sposób i wyciągnąć go z przedziwnego wymiaru z powrotem na Ziemię. Aleksander Czartoryski został uwięziony w El’Driahomie i Adrian był jego jedyną szansą na wyzwolenie się. Niestabilność duszy chłopaka stanowiła zarazem jego największym defekt jak i atut. Czartoryscy mieli w planach go wykorzystać.

No cóż, nieco przesadzili.
Wiesław wskoczył w czarny, kłębiący się wymiar. Postronny obserwator nie miałby pojęcia, z jakiego powodu to uczynił. Czartoryski to wiedział, miał wyraźnie zarysowany powód. Logiczny w jego mniemaniu. Ale czy aby na pewno?
Wcześniej skorzystał z rytuału, który miał za zadanie wchłonąć duszę ojca, uprzednio uwięzioną w El’Driahomie. Miał pewność, że to był Aleksander...
...ale co, jeśli w rzeczywistości miał do czynienia z diabelnie dobrą imitacją, stworzoną przez El Driahomów? Mającą na celu niczym wirus zakorzenić się w umyśle Wiesława i popchnąć go do czynu ostatecznego? Co wtedy? No cóż. Żart drapieżnego kosmosu.

Do dzisiaj garstka nielicznych uczonych dysputuje na temat tego, czy Czartoryski w tamtej chwili kierował się własną wolną wolą, czy też narzuconą mu wolą El’Driahomy. Najpewniej sam Wiesław nie mógłby odpowiedzieć na to pytanie. Faktem jednak było, że jego ofiara stanowiła ostatni konieczny element, aby ostatecznie poszerzyć Bramę sformowaną w duszy jego prawnuka. Obydwoje Czartoryscy rozpłynęli się w powietrzu. Ślad po nich zaginął. Czy wszystkie ich atomy uległy całkowitej destrukcji? A może zostali uwięzieni w El’Driahomie, tak jak niegdyś ich poprzednik Aleksander? Trafili do jeszcze innego świata i wymiaru? Może duszą się w Absolutnej Nicości?
Tego nie dowie się już nikt.
Pewne jest jednak to, że jeśli Adrian i Wiesław w jakikolwiek sposób przeżyli, to na pewno nie pozostało w nich już nic z człowieka.

Na ich miejscu pojawił się Pierwszy.




Jacek, Julia, Katia, Aaliyah

Julia cicho popłakiwała. Nie mogła tego znieść. Chciała zaopiekować się dzieckiem, ale teraz to wolała je gdzieś pozostawić. Było śliczne, rumiane, kochane. Słodkie. Ulyanova odkryła w sobie coś, czego nie podejrzewałaby u siebie. Instynkt macierzyński. Naprawdę chciała ochronić małą i dać jej przynajmniej ułudę bezpieczeństwa. Szła, trzymając w ramionach Aaliyę. Przytulała ją mocno, ale ta płakała. Tęskniła bardzo za Amandą i Wiesławem, choć rzecz jasna nie mogła tego powiedzieć na głos. Łkała bez przerwy. Rosjanka oczywiście nie miała o tym pojęcia i zinterpretowała to po swojemu.
- Jestem taką okropną osobą, że nawet niemowlę nie może wytrzymać przy mnie przez chwilę - powiedziała.

Katia rzuciła jej zmęczone spojrzenie. Zdawała się zmęczona z miliona różnych powodów. Ostatnim było nastawienie Rosjanki. Nic jednak nie powiedziała, bo faktycznie nie miała siły się wykłócać. Westchnęła tylko ciężko i zachwiała się na moment. Upadłaby, gdyby nie Jacek. Podparła się o niego i uśmiechnęła się do niego blado.
- Chodźmy do tej chatki - powiedziała. - Wiem, co ciotka tam trzyma. Nie wiem, co powiedział ci Sebastian, ale myślę, że tam będziemy bezpieczni. Jest z daleka od ośrodka i może ten kurwi ptak na nią nie natrafi. Musicie tylko obiecać, że to, co w środku zobaczycie, utrzymacie w tajemnicy.
Julia pokiwała głową i przyrzekła, że nic nikomu nie powiedzą.

Ruszyli na północ. Wyszli poza obręb ośrodka... kiedy nagle powietrze zaczęło inaczej pachnieć. Nawet nie nieprzyjemnie. Po prostu... dziwnie. Nad ośrodkiem natomiast pojawił się laser różowej energii. Rozległ się huk. Fioletowa bulwa zaczęła wznosić się na horyzoncie. Była przerażająca. Nie przypominała niczego, co Jacek widział w swoim życiu. Nawet na obrazkach.
- Nie patrz! - krzyknęła Katia. - Odwróć wzrok! Spierdalamy!
Zdawała się przerażona.
Nie sprawiała wrażenia osoby, którą łatwo było przerazić.
I nic dziwnego, gdyż nowa rzeczywistość Ośrodka Słowianie stanowiła jedno wielkie Wypaczenie.

Zerwali się biegiem. Wnet ujrzeli niewielką chatkę z desek, którą wybudowano niedaleko rzeki. Wznosiła się na betonowej podstawie, która miała chronić ją przed potopami z pobliskiej Łupawy i chyba to wystarczyło. Zdawała się w całkiem dobrym stanie, nawet jeśli była stara.
- Kurwa, nie mam klucza - westchnęła Katia.
Wyjęła z talii kartę Słońca oraz Mocy. Przyłożyła je do kłódki, która wnet stopiła się, umożliwiając przejście. Z nosa Ceyn popłynęła na nowo strużka krwi.
- Do środka - mruknęła.

Wpadli do środka. Katia zamknęła prędko drzwi, a potem stalową zasuwę. W chatce nie było okien, więc panowały absolutne ciemności. W pierwszej chwili Jacek pomyślał, że są bezpieczni. Potem jednak usłyszał nieprzyjemny, oślizgły dźwięk. Coś pełzało. W powietrzu unosiła się intensywna woń rzygowin, do której jednak przyzwyczaił się dość szybko. Ceyn wyciągnęła z kieszeni zapałki, którymi podpalała papierosy. Wnet pomieszczenie rozświetliło się, ujawniając pełzające po nagich deskach Czerwie.
Ogromne.
Grube.
Paskudne.


Trzy z nich przeżerało się przez coś, co przypominało ludzką kończynę. Jednak chwilowo straciły nią zainteresowanie, kiedy usłyszały przejmujący płacz Aaliji.
- Ucisz tę małą pizdę - szepnęła Katia do Julii.
Ta załkała.
- P-próbuję - powiedziała. Następnie zerknęła na Gołąbka. - J-jacek? - zapytała. - To, co mówił Sebastian... nie musisz tego robić. To zbyt straszne. Błagam cię... porzuć tę myśl. Nawet nie próbuj. To robactwo... ono zrobi ci krzywdę. Ja b-boję się. Uciekaj. Nie musisz nas chronić.

Gruby Czerw pełzł w stronę Gołąbka.
Ptaki jedzą robaki... ale czy Jacek chciał i powinien to uczynić?


Alan, Amanda”

Udało im się wycofać. Za budynkiem administracyjnym wciąż działo się wiele, ale najrozsądniejsza opcją zdawała się ucieczka. Wnet znaleźli się w domku. Było w nim tak cicho i spokojnie... bezpiecznie. Miło. Przytulnie. Wokół wciąż walały się te same rzeczy, które pozostawili po sobie chłopaki.

Kij Mateusza stał oparty o ścianę. Wiśniak chciał zagrać z Alanem w pewną dość specyficzną odmianę bejsbolu. Miał polegać na tym, że jeden chłopak będzie podrzucać piłki, a drugi w nie uderzać, próbując trafić w Adama. Niestety nie było im dane zagrać. Na stole tkwiły rozstawione gazetki Mateusza pełne nagich, atrakcyjnych kobiet w wulgarnych pozycjach. Podobno znalazł je na strychu dziadka i koniecznie chciał pokazać Wiadernemu.
- Patrz na te wszystkie nieogolone pizdy - mówił Wiśniak. - Wcześniej nawet nie wiedziałem, że kobiety posiadają tam busz. Myślisz, że one teraz to golą? Czy zmieniła je... ta, no, ewolucja i utraciły tam włosy?
No cóż, Mateusz był równie inteligentny, co kulturalny. Być może to nie przypadek, że słowa Wiśniak i wieśniak różni tylko jedna litera.

Tyle czy to był Mateusz?
Może Szatan przez ten cały czas był za sterami i naśmiewał się z Alana podobnymi zachowaniami? A to jeszcze było nic. Wiśniak potrafił być dużo bardziej skrajny i specyficzny. Jednak... jakikolwiek by nie był, jego duch wisiał w pokoju. Nawet można było wyczuć morze perfum, którymi nastolatek się regularnie spryskiwał. Co interesujące, na stoliku obok łóżka postawił zdjęcie oprawione w ramce. Sabotowska rozpoznała na nim siebie. Jej uśmiechnięta twarz miała witać Wiśniaka podczas każdej pobudki. Chyba że ustawił to tutaj tylko dlatego, aby inni nie zapominali, jaką dobrą laskę wyrwał.
- Moja kochana dziunia - miał zwyczaj mówić, szczypiąc ją w pośladek.

Po Adrianie niewiele zostało. Jedynie pedantycznie złożone ubrania. Proste akcesoria, ułożone w idealnych dystansach od siebie, jakby po zmierzeniu linijką. Zdawało się, że Fujinawa jeszcze nie wypakował się w pełni... Lecz w rzeczywistości to był jego cały dobytek. Być może nie potrzebował w życiu wiele.

Alan i Amanda mogli odpocząć i porozmawiać. Skorzystać z ukrytych zapasów alkoholu Mateusza, które nie zostały skonfiskowane przez panią Bernadettę. Mieli sporo czasu. Jednak w pewnym momencie spostrzegli, że rzeczywistość wokół nich zaczęła się wypaczać. Światło padało pod dziwnymi kątami i barwiło na niespotykane kolory... Kształty i dystanse rozciągały się, po czym kurczyły. Tak przez chwilę, po czym wszystko wracało do normy.

[media]https://i.ibb.co/K0KtdgK/bez-nazwy.gif[/media]

- Jest tam kto! - usłyszeli rozpaczliwe wołanie Agaty. Dziewczyna miała charakterystyczny głos.
Zaczęła bić w drzwi zaciśniętą pięścią.
- Ratunku! W obozie są jakieś potwory! - krzyknęła. - Wszystkie domki są pozamykane, a ja nie mam klucza! - załkała. - Alan! Amanda! Wiem, że tam jesteście! Widziałam was przez okno! Rozkazuję wam otworzyć drzwi! Inaczej... ja... ja... u-umrę - zapłakała.


Adam, Łukasz, Maja, Feliks, Olga, Dobrawa

- Maju, uratuj mnie! - krzyknęła Dobrawa. - Nie pozwól twojej przyjaciółce mnie zabić! - załkała.
Olga znajdowała się za małą dziewczyną. Trzymała nóż pod jej gardłem i groziła, że ją zabije, jeśli Ratsław zaatakuje. Krawiec spojrzała na nią po raz ostatni, po czym karetka ruszyła naprzód. Wnet cała czwórka zostawiła za sobą Olgę i Dobrawę. Maja zastanawiała się, kiedy ujrzy je następnym razem, ale rzecz jasna na to pytanie nie znała odpowiedzi.

Łukasz robił za kierowcę. Było ciemno i mimo wszystko karetka nie przypominała samochodu osobowego. Znalazł tu dużo dziwnych przełączników, guzików i kontrolek. Metodą prób i błędów udało mu się na szczęście włączyć reflektory. Bez nich byłoby naprawdę ciężko, zwłaszcza że po opuszczeniu asfaltowej nawierzchni wyjechali na drogę z ubitej ziemi. W środku lasu. Naturalnie więc leśne poszycie coraz szczelniej otulało, blokując dostęp do światła. Nie stanowiło to jednak problemu dzięki dwóm jasnym laserom wypluwanym przez przód pojazdu.

Adam natomiast robił za pielęgniarza. Trzeba było wymienić opatrunki Feliksa. Jego ramię krwawiło bardzo obficie. Trzebiński wyglądało blado. Uśmiechnął się lekko do Wakfielda.
- Jesteś słodki - szepnął. - Nawet bardzo.
To było niezwykle dziwne wyznanie w nieodpowiednich okolicznościach. Tak właściwie... niepokoiło. Pojawiło się pytanie, czy Feliks aby nie odjeżdżał. Zdawał się coraz słabszy. Próbował poruszać palcami, ale chyba nie miał nad nimi pełnej władzy.
- Przebaczysz mi? Chciałbym to usłyszeć. Powiedz, że mi wybaczasz. Proszę... - jęknął.
Wyglądało na to, że Feliks był świadomy swojego stanu.
Chyba chciał się pożegnać...

Tymczasem Maja przysłuchiwała się rozmowie Adama i Feliksa. Nie miała wyjścia, była tuż obok. Jej bok krwawił nie mniej. Również czuła się z tego powodu słabo. Potrzebowała środków przeciwbólowych. Tylko czy miała ich teraz szukać wśród leków? Czy też może raczej zająć się zamianą opatrunków? Potrzebowała dodatkowo pomocy a obwiązywaniu bandaży. Musiałaby o to poprosić Adama, bo Łukasz był zajęty prowadzeniem. Dobrawa została na zewnątrz, ale dziecko przecież również nie pomogłoby zbytnio. Ratownik przydałby się jej w tej chwili. Niestety jednak był nieobecny. Musiał gdzieś w międzyczasie uciec przed ich wyjazdem. Ciężko go było za to winić.

Olga skutecznie zajęła Ratsława, gdyż Mroczny Rycerz ich nie niepokoił. Wnet dotarli do zachodniej bramy ośrodka. Była szeroka i udało im się udać na jego teren. Wnet jednak Zieliński musiał zahamować, gdyż pojawili się uciekający ludzie. Było ich mnóstwo. Cały tłum. Wszyscy z plakietkami, koszulkami i czapkami z daszkiem z naszywkami Ośrodka Słowianie. Pracownicy obiektu wydawali się niezwykle przerażeni.
- Pomocy!
- Wpuście nas!
- Musimy uciekać!
- Ratunku!
- Potwory, potwory, potwory!
- Koniec świata!
- Jezu Chryste, a nasz panie, będzie wieczne spoczywanie! - jęknęła przeciągle najstarsza pracownica ośrodka.
- Musimy stąd czym prędzej uciekać!
- Karetka! Karetką odjedziemy!

Ludzie dosłownie zaatakowali pojazd, próbując dostać się do środka.




Olga, Dobrawa, Ratsław

Niektóre historie nie mają dobrego zakończenia.

Życie bywa niesprawiedliwe. Wspaniałe uczynki pokazują piękny charakter, ale nie zawsze opłaca się go mieć. Ciężko było żyć w Rowach bez odwagi. Olga miała jej dużo. Miała jej dość dla wszystkich. I dzieliła się nią z kolegami i koleżankami z klasy. Była dzielna. Była dobra. Była wspaniała.

Niestety również była człowiekiem.


Ratsław szarżował naprzód. Nic nie robił sobie z tego, że Olga miała zakładnika. Rozpędził się. Galopował wprost na Kowalską, a ta nie miała nawet jak uskoczyć. Wnet poczuła, jak czarna lanca wbiła się prosto w jej głowę. Czarna, ostra końcówka przeszyła czaszkę, jak gdyby była z wosku. Następnie groźna broń penetrowała dalej wgłąb mózgu... aż Olgę opuściła świadomość. Może to i dobrze. Bo wraz z nią zniknęło uczucie przeszywającego, okropnego bólu, którego nie dało się opisać słowami.

Zginęła tak jak żyła. Jako wojowniczka.
Nie była osobą, która rzucała groźby bez pokrycia. W ostatniej sekundzie życia nóż w jej dłoni rozorał gardło młodej Dobrawy. Oczy dziewczynki otworzyły się szeroko. Upadła i zaczęła drgać.
- R-ratsławie... - jęknęła cichutko. - C-czemuś... czemuś mnie opuścił? - załkała.
Po czym wydała ostatnie tchnienie i odeszła.
Tuż obok niej zwaliło się martwe ciało Olgi.

Tymczasem Ratsław zeskoczył z konia i głośno krzyknął. Forma Mrocznego Rycerza zgasła. Teraz wyglądał tylko jak młody, zagubiony chłopak, którym zresztą był. Jego oczy były wielkie niczym spodki. Momentalnie zapełniły się łzami. Doskoczył do siostrzyczki i złapał jej ramię.
- J-ja... Dobrawo... Ja... - nie wiedział co powiedzieć. - P-przepraszam...
Ale tych przeprosin Dobrawa już nie słyszała.

Ratsław odgiął głowę do tyłu i wydał przeciągły, mrożący krew w żyłach ryk. Wziął nóż i zaczął wbijać go raz po raz w martwe ciało Kowalskiej. Już wcześniej był awatarem zemsty. Bezmyślnym. Nie był w stanie się powstrzymać, co doprowadziło do śmierci siostry.

Jednak teraz zmienił się już tylko w zwierzę.
Jeśli wcześniej pozostawała w nim jakakolwiek krzta człowieczeństwa, to odeszła wraz z ostatnim tchnieniem siostry...
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-02-2021 o 21:33.
Ombrose jest offline  
Stary 07-02-2021, 22:45   #122
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Z udziałem Ombrose

Przez całą drogę Jacek maszerował w nabożnym milczeniu. Od czasu do czasu zerkał niespokojnie w stronę obwiniającej się Julii. Nie wiedział co powiedzieć. Nie znał się na dzieciach, nie znał się na kobietach. Nie znał się nawet na mówieniu. Przez moment wyglądał tak, jakby chciał rzec coś na pokrzepienie, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Zaraz potem Katia prawie się wywróciła, więc skupił się na wsparciu czarownicy. Być może wcześniejszy buziak od Julii rzeczywiście zaczął wyrabiać w Gołąbku jakąś odporność, gdyż blady uśmiech dziewczyny zakłopotał go dopiero z opóźnieniem. Jąkała rozmasował skronie. Zdawał sobie sprawę, że musi coś zrobić ze swoją nieśmiałością. Od dzisiaj znajdował się w jakimś innym świecie, gdzie otaczały go całkiem ładne dziewczyny. I to takie grubo powyżej jego ligi! Musiał się zaadaptować do nowych warunków.

Zaczął rozmyślać o tym jak przy treningu z ciężarami stopniowo zwiększał ciężar. Przecież nie podszedł za pierwszym razem do sztangi i nie podniósł od razu 100 kilo, prawda? Także w przypadku dziewczyn musiał rozpisać sobie jakiś solidny plan treningowy - taki, który stopniowo wystawi go na stresor. Powziął postanowienie, że nawiąże na kilka sekund kontakt wzrokowy z Katią, a potem zapyta ją o godzinę, jak gdyby nigdy nic. Taka niezobowiązująca konwersacja powinna pomóc mu się przełamać…

Spojrzał na Katię. Wytrzymał sekundę. Zaczął mamrotać jakieś pytanie o godzinę, ale tak niemrawo, że bardziej przypominał wariata gadającego do siebie pod nosem. Katia zapewne uznałaby go za idiotę, gdyby akurat jej uwagi nie pochłonął osobliwy nowotwór, który wyrósł w Rowach. Jacek momentalnie przypomniał sobie, że powinien planować jak przetrwać, a nie jak przełamywać nieśmiałość do dziewczyn. Pytanie o godzinę nagle wydało mu się niedorzeczne w tych okolicznościach.
- Nie patrz! - krzyknęła Katia. - Odwróć wzrok! Spierdalamy!

No to spierdalał.

***

Zapach rzygowin w chatce sprawiał, że Jackowi również chciało się rzygać. Nie spodziewał się zastać niczego przyjemnego. Nie po słowach, które przekazał Sebastian Ceyn. Mimo wszystko obraz przerośniętych larw pożerających ludzkie kończyny nadal był wstrząsający. Na pewne sytuacje nie można było się przygotować.
- Czy… Czy… Czyja ta ręka? - zapytał Katii, zasłaniając usta i z trudem powstrzymując odruch wymiotny. Zaraz jednak chwycił pewniej siekierę, widząc jak jedna z kreatur zaczyna pełzać w ich stronę.

Ceyn spojrzała na Larwę, a potem na Gołąbka.
- Jakiegoś bezdomnego - powiedziała. - Nie trzeba zimy, aby znaleźć w rowach martwych i nieprzytomnych żuli. To znaczy zarówno w rowach, jak i w Rowach - uśmiechnęła się lekko. - A zwłoki to zwłoki. Ważne, aby były ludzkie. Nasze Larwy muszą się nimi żywić - mruknęła. - Inaczej by zginęły. To właśnie dla nich są wasze karty Tarota - powiedziała Katia.
Julia zerknęła na nią.
- Nie rozumiem… - powiedziała. - Na co larwom jakieś karty?
- Planowaliśmy po dobie zebrać je od was. Stanowiły idealnie dobraną mieszankę najróżniejszych psychicznych aromatów oraz energii. To naprawdę nie przypadek, że akurat wy zostaliście połączeni w jedną klasę. Każdy uczeń po kolei został uważnie dobrany i skompletowany. Jeżeli brakowało nam odpowiednich charakterów lub umiejętności, to szukaliśmy kolorytów po innych szkołach. Stąd też proponowaliśmy różnym uczniom stypendia. Ciężko było odmówić nauki w liceum o takiej renomie, dlatego wszyscy się zgodzili. Dodaliśmy jeszcze do mieszanki pewnych nauczycieli - mruknęła Ceyn. - Pełen bukiet. Idealne połączenie 23 kart Wielkich Arkan. Wszystko miało pójść dobrze. Nie spodziewaliśmy się jednak efektów ubocznych przebicia przez was bariery…
Julia spojrzała na Jacka.
- Rozumiesz coś z tego? - zapytała.
Sama zdawała się nieco zgubiona.

Jacek odwzajemnił zaskoczone spojrzenie i zaraz jego oczy powróciły do Katii. O dziwo spoglądał na czarownicę bez strachu, a nawet z pewnym obrzydzeniem. Jakby nieśmiałość poszła na chwilę w odstawkę. Karmienie robali bezdomnymi? Wciąganie ich w pułapkę? Traktowanie jak instrument do przebijania magicznych barier? A przy okazji jak cholerne ładowarki na baterię? Nagle przypomniał sobie o osobliwej kopercie, którą dostał na początku wycieczki. Wydobył pognieciony papier z saszetki. Ku zaskoczeniu chłopaka, znalezisko zapłonęło żywym ogniem, prezentując kartę tarota w pełnej okazałości.


Cytat:
SIŁA.
Karta ta kojarzy się z siłą i witalnością, a także z aktywnością fizyczną. W poszczególnych położeniach ma jednak przeciwny sens – "prosta" oznacza pracowitość i dbałość o stan fizyczny, zaś "odwrócona" brutalną walkę, a nawet sadyzm.

- Wy… Wy… Wy… - Gołąbek jąkał się, błądząc spojrzeniem między Katią, Julią, kartą tarota, a czerwem. - Wy zwariowaliście. Wszy… Wszy… Wszyscy.
Poczuł, że aż zaswędziała go dłoń, w której spoczywał trzonek siekiery… Przez moment nie był pewny w co lub kogo uderzyć.
- Pas… Paskudztwo… - wydyszał wściekle. Nie wiadomo czy bardziej mówił o Ceynach czy o larwie. - Ce… Ceyn mówił, że mam to zje… zjeść…
Nagle krzyknął agresywnie i wziął ogromny zamach. Obuch narzędzia poszybował w stronę zbliżającego się czerwia. Jacek włożył w cios tak wiele sił, jakby próbował zabić co najmniej byka, a nie paskudnego robala.

To, co się następnie zdarzyło… było niezwykle osobliwe.
Jacek rzucił całkiem sprawnie. Czerw nie był wcale szybko poruszającym się potworem. Wręcz przeciwnie. Stanowił całkiem łatwy cel. Gołąbek był silny i bez problemu udałoby mu się trafić w robaka. Ale wtedy Katia zareagowała.
- Nie, durniu! - wrzasnęła.
Wyciągnęła dłoń z talią kart Tarota. Już chciała ich użyć, ale siekiera trafiła ją w nadgarstek. Co gorsza, narzędzie obróciło się wokół własnej osi w powietrzu i uderzyło nie obuchem, ale ostrzem. Wnet prawa ręka Ceyn została odcięta. Strugi krwi wypłynęły z odsłoniętej kończyny. Ból był tak oszałamiający, że dziewczyna już nawet nie krzyczała. Zrobiło jej się słodko i opadła na podłogę. Jej karty rozproszyły się szerokim wachlarzem po podłodze chatki.
- Tak! - Julia wrzasnęła. - Dobrze robisz! Wykończ ją! Wykończ!
Ulyanova chyba chciała po prostu krwi. Nie myślała o tym, że nawołuje do śmierci siostry ojca jej dziecka. Bała się wszystkich i wszystkiego, oprócz Jacka. Obecność Katii wcale jej nie uspokajała.
Aaliyah po prostu wrzeszczała, ale w tym nie było akurat nic nowego.

Jacek zdębiał. Katia nie wzbudziła w nim do tej pory sympatii, ale bez przesady - na razie nie palił się do rozsmarowywania jej ciała po całej chacie. A tu cyk, okazało się że odciął jej dłoń. Krew sikała po podłodze, a Julia dopingowała krwiożerczo. Gołąbek spojrzał na Rosjankę i sugestywnie popukał się po głowie.
- Wa… Wa… Wam tu wszystkim już o… o… o…. odbiło! - wyjąkał głośno, wyraźnie zniecierpliwiony. Sytuacja coraz bardziej wymykała się spod kontroli. Gołąbek zdjął bluzę ABIBASA, by czym prędzej zwinąć ją i przyłożyć do krwawiącej rany czarownicy.
- Ja już nie mogę normalnie, co tu się wyprawia z tymi dupami, to nawet ja nie… - nawijał przez moment płynnie, sam do siebie. Widok krwi chyba uzdrawiał jego wadę wymowy. Albo solidny zastrzyk adrenaliny.
- Katia, nie śpij. Mów co z tym robalem, bo nas zajebią wszystkich. Miałem przekłuć to cholerstwo i jeść to po co się wtryniasz?
Chłopak zaczął szukać po saszetce bandaża.

Ceyn była cała blada. Zachwiała się i upadła.
- Karty, podaj mi moje karty - poprosiła.
Były wszędzie na całej podłodze. Chyba chciała ich bardziej niż bandaża. Następnie przeturlała się w stronę jednego z paskudnych robaków. Chwyciła go i spojrzała w rozdziawioną paszczę. Następnie zasadziła ją na własny nadgarstek. Czerw momentalnie przyssał się do uciętej kończyny. Tamował jej krwotok, nawet jeśli jednocześnie spożywał to osocze. Na szczęście nie miał nieograniczonego żołądka i Katia liczyła, że to był jednak najlepszy ruch. Wyglądała na niezwykle zmęczoną i osłabioną. Blada i spocona, doczołgała się do ściany domku i o nią oparła. Czerw wił się z rozkoszą, przyssany do jej nadgarstka. Powoli zabarwiał się na różowo.
- Nie można ich pozabijać - powiedziała. - Muszą być silne. Muszą przejść transformację i wykluć się. To jedyny sposób, aby zniszczyć Prastare Drzewo Trzygłowa - jęknęła. - Źródło jego mocy. Bez niego Słowianie upadną… Nawet jeśli mam stracić rękę za te Czerwy… to jestem gotowa to uczynić - mruknęła, choć chyba jednak nie okaleczyła się celowo. - Dlaczego chcesz je zjeść? Jesteś kurwa głodny? - zapytała.
Przymrużyła oczy bardziej ze słabości niż złości.
Tymczasem Julia wycofała się w róg pomieszczenia. Milczała, zszokowana. Nawet dziecko w jej ramionach nie łkało już tak mocno. Chyba i ono nie miało do tego dość siły.

Jacek wypuścił z ręki bluzę, z przerażeniem obserwując jak Katia przykłada czerwia do rany. Nie mógł uwierzyć, że jeszcze kilka godzin temu jego myśli zaprzatał spływ kajakowy i publiczne wystąpienia przed grupą… Znalazł się w samym środku horroru. Nerwowo zerknął w stronę odciętej dłoni czarownicy. Bił się z myślami. W umyśle cały czas rozbrzmiewało jedno, podstawowe pytanie: co robić? Jak wyjść z tego wszystkiego cało? Jak ochronić Julię z wrzeszczącym dzieckiem na ramieniu? Od chwili, gdy Rosjanka wzięła to przeklęte niemowlę, opcja ukrywania się i skradania całkowicie wzięła w łeb. Teraz każde potencjalne zagrożenie, każdy drapieżnik czy inny psychol mógł ich usłyszeć w promieniu stu metrów.
- Chyba jestem odrobinę gło...dny… - odparł w końcu Jacek, snując się po pomieszczeniu. Mowa chłopaka nie była już tak płynna jak przed momentem, choć nadal lepsza niż zazwyczaj. Bez pośpiechu zbierał wypuszczone przez czarownicę karty tarota. Kiedy miał już je wszystkie, spojrzał na ranną dziewczynę, mrużąc oczy.
- Dla...czego ma mnie to obcho...dzić? Ten trzy...głów?
Jacek włożył wszystkie karty do tylnej kieszeni spodni, najwyraźniej nie zamierzając się nimi dzielić z Katią. Z początku był przerażony faktem odcięcia komuś ręki, ale z drugiej strony… Chyba zaczynał odpowiadać mu ten stan. Siostra Ceyna była bardzo niebezpieczna. Lepiej trzymać ją na kolanach.
Chłopak ruszył w stronę ściany, gdzie utknęła rzucona wcześniej siekiera. Jednym silnym ruchem wydobył narzędzie. Krew Katii nadal spływała po ostrzu. Wzrok Jacka spoczął na jednej z paskudnych larw.
- Twój bra...t. Kazał prze...kłuć pę...cherz czerwia. I zjeść. Czemu?

Katia spojrzała na niego dłużej.
- Oddawaj karty, to ci powiem - powiedziała. - Potrzebuję ich, żeby zregenerować się. Tak jak uleczyłam twojego kolegę Alana - mruknęła. - Jeszcze zdołam przyspawać rękę… może… ale tylko teraz, kiedy rana jest świeża - jęknęła. - Proszę.
Przetarła rękawem czoło.
- A Trzygłów to bóstwo słowian. To przez niego roztrzaskał się wasz autobus. To on zabrał wam tę grubą cukrzyczkę. Swoją drogą lepiej jej unikaj, to nie jest już twoja przyjaciółka - mruknęła.
Ciężko jej było się skoncentrować i trzymać tematu.
- Ciotka specjalnie wybudowała ośrodek na terenie świętego Parku Narodowego, w którym znajduje się to jebane drzewo. Chciała wkurwić słowian. Tak bardzo chciała, że aż nazwała Ośrodek… Ośrodkiem Słowianie - Katia uśmiechnęła się pod nosem, ale cierpko. - I udało się. Teraz ci słowianie są cholernie wkurwieni i pozabijają was wszystkich tylko dlatego, bo to my was tu sprowadziliśmy. Choć nie wiem, czy powinniśmy teraz martwić się nimi, czy może raczej tym grzybem nie z tego świata. Co to kurwa jest? - spojrzała na Jacka tak, jak gdyby wiedział na ten temat więcej niż ona.
Tymczasem Julia wyciągnęła telefon i zaczęła SMSować prawą dłonią. Lewą podtrzymała podsypiające niemowlę. Katia nie zwróciła na to uwagi.

Jacek otarł ze skroni kropelkę potu. Czuł, że zaczyna dusić go ta klaustrofobiczna atmosfera. Ciasne pomieszczenie w połączeniu ze smrodem krwi, zwłok, robali i rzygowin nie poprawiały sytuacji.
- Mnie… Mnie pytasz? - zapytał retorycznie chłopak, błądząc spojrzeniem od Katii do Julii. Poziom stresu rósł do niebezpiecznie wysokiego poziomu. Kiedy patrzył na twarz Rosjanki, niespodziewanie przed oczami stanął mu koszmar, który przyśnił w autokarze. Nie chciał sobie przypominać wizji, w której trzymał Ulyanovą za włosy i tłukł jej głową o posadzkę. Umysł płatał jednak bezlitosne figle…
Otrząsnął się, mrugając oczami. Poczuł się dziwnie zdenerwowany i sfrustrowany tym, że Katia nie odpowiedziała na pytanie. Czy ta ładna dziewczyna myślała, że może zrobić z nim co chce? Tak jak wszyscy inni, którzy śmiali się z niego w szkole? Nie, nie tutaj. Tutaj był inny świat. Jacek również miał wrażenie, że staje się kimś innym i po raz pierwszy czuł, że zyskuje kontrolę. Kiedy jego koledzy tracili głowę lub ginęli, on trzymał się twardo na nogach i parł do przodu. Nawet Julia go teraz dostrzegała, pomimo jąkania się i ciuchów z lumpeksu. Nie. Nie odda już tego, co zdobył.
- Odpo...wiesz te...raz - warknął Gołąbek, nonszalancko trącając odciętą dłoń w stronę pozostałych larw. Jedna z kreatur zaczęła już podążać w stronę świeżutkiego skrawka młodego ciała. - Albo poży...wią się tobą, jak tymi bez… bezdomnymi.

Katia próbowała udawać spokój, ale była wyraźnie zdenerwowana. Spoglądała na Jacka z niedowierzaniem, ale długo milczała. Chyba wpierw chciała opanować furię, która kłębiła się w niej. Znienacka stała się bezsilna i nienawidziła tego uczucia. Żałowała, że pomogła temu blond dzieciakowi, bo osłabiło ją to okropnie. Być może gdyby Alan nadal miał złamaną nogę, jakiś przychlast z Warszawy nie dręczyłby ją w tej chwili.
- Po pierwsze, nie możesz zabić larwy. Tylko wprowadzić ją do swojego przełyku. Ma być żywa. Będzie czołgała się przez twój przełyk i wreszcie dojdzie do żołądka, z którym się chwilowo zespoli. Bardzo lubi kwaśne środowisko.
Ceyn przez chwilę milczała. Może zrobiło jej się słabo, albo starała się sobie przypomnieć resztę szczegółów.
- Wejdziecie w symbiozę. Ty będziesz jej żywicielem, a ona będzie wypuszczać do twojego krwioobiegu substancje, które wzmocnią twoje ciało. Staniesz się silniejszy, ale prawdziwym plusem będzie regeneracja - mruknęła. - Wyobraź sobie coś w stylu… Wolverine’a. Tylko bez pazurów.
Katia westchnęła ciężko.
- Sama bym to zrobiła, żeby odzyskać rękę, jednak energia moja i wszystkich Satanistów kłóci się z Czerwami. Można powiedzieć, że to trochę jak magnesy. Dwa dodatnie bieguny się odpychają. Rozumiesz już? - mruknęła zirytowana.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3V9zxXN1rx0[/MEDIA]

Jacek słuchał uważnie satanistki, jakby starał się oszacować czy mówi prawdę. Czuł, że triumfuje. Zmusił Katię, by nagięła się do jego woli. W głowie mu się teraz nie mieściło, dlaczego do tej pory bał się tych wszystkich pięknych i popularnych dziewczyn. Ceynowa leżała bezradna, zaś Julia spoglądała na niego jak na ostatnią deskę ratunku. Dlaczego miałby się ich obawiać? Powinno być odwrotnie…
- Zuch… dziewczyna - oznajmił Gołąbek, po czym kopnął odciętą dłoń w stronę jej właścicielki. Katia ją od razu pochwyciła i schowała do kieszeni.
- Tylko się nie spuść - odpowiedziała pod nosem.
Jacek uśmiechnął się pod nosem, po czym powędrował w stronę jednego z czerwii - tego, który próbował dobrać się wcześniej do świeżutkiej ręki. Paskudztwo wiło się u stóp chłopaka i wprawiało w obrzydzenie. Nie wyobrażał sobie jak miałby pochłonąć takiego przerośniętego pędraka.
- Jak niby mam zmieś...cić to bydlę w gę...bie?
- Często pytasz o to swoich chłopaków? - odparła Katia. - Dasz radę. Nie będzie przyjemne, zaczniesz się krztusić, ale uda ci się. Te robaki są bardzo plastyczne, wbrew pozorom - mruknęła. - Tylko musisz im pozwolić, aby w ciebie weszły, bo inaczej wybuchną ci w pysku. Kto wie, jakie to będzie miało dla ciebie konsekwencje - powiedziała. - Nie wiem czemu Sebastian w ogóle ci o nich powiedział. Najwyraźniej ludziom na łożu śmierci jebie się w mózgu. Ale skoro to było jego ostatnie życzenie, to trudno. Jednego Czerwia można ci odpuścić - dodała. - Swoją drogą ja nigdy przy tym osobiście nie byłam. Słyszałam tylko pogłoski o tej metodzie. Nie na co dzień staramy się dawać zwykłym śmiertelnikom nadnaturalne zdolności.

Jacek posłał Katii spojrzenie, które bez dwóch zdań świadczyło o tym, że nie spodobał mu się ani żart, ani ton czarownicy. Wyczuwał jednak jej strach, niczym zwierzę. Wiedział, że stał się panem sytuacji i uszczypliwościami nie mogła wytrącić go z równowagi. Śmiejący się z niego ludzie to był chleb powszedni Gołąbka. Codziennie w szkole słyszał przynajmniej jedno szyderstwo na swój temat. Miał kilka lat na zbudowanie odporności. Obecnie złośliwości odbijały się od niego, niczym morska fala od skały.
- Julia - zwrócił się do Rosjanki, rzucając pod jej nogi siekierę. - Jeśli tego nie przeżyję, rozwal jej łeb. Pod żadnym pozorem nie dawaj kart. A potem… Ratuj się.

Katia już powoli nie wytrzymywała.
- Wy to naprawdę jesteście po kolei ślepi, co nie? - zapytała. - Nie jestem waszym wrogiem. Mój brat wręcz dał ci karty, a tobie tę wskazówkę o Czerwach - powiedziała, patrząc najpierw na Julię, a potem na Jacka. - Jedyne, czego od was chcieliśmy, to żebyście nosili przy sobie te karty przez dobę i potem je oddali. A przy okazji cieszyli się ze wspaniałych wakacji. Nic wam nie zrobiliśmy… - powiedziała. - Ani też nie chcieliśmy uczynić.
- Zabiłaś Mateusza! - Julia wreszcie odzyskała głos. - Widziałam jego ciało w kantorku!
- Bo nas okradał, kurwa. I byłam pewna, że to on zabił mojego brata. Ojca twojego dziecka. Miałabyś choć trochę lojalności względem rodziny.
- Nie jesteście moją rodziną - załkała Ulyanova. - Yatsek moya sem'ya. I ostal'nyye moi odnoklassniki.
Rosjanka podeszła do Gołąbka i położyła mu rękę na ramieniu.
- Nie waż się nawet mówić, że nie przeżyjesz - powiedziała. - Bo jak ty nie przeżyjesz… to dla mnie nie będzie najmniejszych szans. Jesteś moją ostatnią deską ratunku. Ty moy spasitel!

Jacek zachowywał się tak, jakby nie docierały do niego słowa Katii. Nawet na nią nie patrzył. Czuł większą więź z pożeranymi przez larwy resztkami bezdomnego, niż z satanistką. Łączyła ich jedna, podstawowa cecha: obaj byli pionkami w oczach siostry Ceyna. Użytecznymi figurkami, które można odpowiednio rozstawiać po mapie i znaleźć dla nich zastosowanie. Właściwie nie tylko w oczach Katii był pionkiem… Zamyślił się na moment, przypominając sobie jak Alan starał się pozyskać jego pomoc, zaraz po wypadku. Przecież nigdy wcześniej nie chciał mieć z nim nic wspólnego, a nagle dostrzegł w nim cennego sojusznika… A Jacek ucieszył się, że będzie mieć kolegę. Dotarło do niego nagle, jakim był idiotą. Czy Julia chciała mieć z nim do czynienia kiedykolwiek wcześniej? Również nie. A jednak teraz nazywała go “spasitelem”.
Chłopak kiwnął głową Rosjance. Rzeczywiście miała niewielkie szanse na przeżycie bez niego, ale nie zamierzał jej utwierdzać w tym przekonaniu. Decydował się właśnie na krok ostateczny i desperacki. Wiedział, że nie przetrwają, jeśli on nadal pozostanie Jackiem Gołąbkiem. Musiał przestać nim być zarówno cieleśnie, jak i psychicznie.

Jąkała odwrócił się ponownie w stronę rannej satanistki.
- To ty jes...teś śle...pa - oznajmił ze stoickiem spokojem. - Ale dam ci szan...sę.
Po tych słowach chłopak postąpił kilka kroków w stronę sunącego po ziemi czerwa. Klęknął na jedno kolano, spoglądając na jedno z najobrzydliwszych stworzeń, jakie wydała matka Ziemia. Stworzenie, które miał umieścić w swoim przełyku…
“Nie musisz tego robić” - słowa Julii rozbrzmiały nagle w umyśle Jacka. Jego mózg najwyraźniej starał się odwieść go od straszliwego rytuału. Rozpaczliwie szukał wymówek, by wycofać się w ostatniej chwili. Dlaczego miałby strugać bohatera? Dlaczego w ogóle miałby przejmować się tym wszystkim? Julią, której odbiło na punkcie jakiegoś demonicznego niemowlaka i noszącą kolejne dziecko Szatana w brzuchu?

Czerw zaczął poruszać się w stronę Jacka, który drgnął, lecz się nie wycofał. Zawsze poszukiwał siły, która pozwoli mu się oprzeć przykrej rzeczywistości. Dlatego od lat wyciskał na siłowni coraz większe ciężary, chcąc zapewnić sobie tę iluzję potęgi. Teraz w zasięgu ręki pojawiała się niezwykła moc, która już nigdy nie pozwoli mu być szarą myszką, schowaną pod miotłą. A on nie chciał się chować - nawet w obliczu końca świata. Chciał wiedzieć, że cokolwiek w niego nie uderzy, on da radę to przetrwać. Mentalnie i fizycznie.
- Muszę - oznajmił głośno, choć dialog prowadził jedynie z samym sobą.

Jacek wyciągnął ramiona, chwytając oślizgłe ciało. Stanął twardo na nogach, unosząc kreaturę wysoko nad głową. Przyglądał się. Przez moment miał pokusę, aby zamknąć oczy. Nie patrzeć na paskudztwo, które go czekało… Zwalczył tę chęć. W pewnym momencie z oczu chłopaka zniknął strach, zastąpiony przez bezgraniczną determinację. Jacek otworzył usta, powoli zbliżając do nich czerwa. Wiedział, że dzisiaj zaszła w nim już znaczniejsza przemiana. Nie taka, która daje nadludzką siłę czy zdolności regeneracyjne.

Taka, która zachodzi w głowie.
 

Ostatnio edytowane przez Bardiel : 07-02-2021 o 22:58.
Bardiel jest offline  
Stary 08-02-2021, 09:05   #123
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Alan + Amanda, cz.1

Kiedy weszli do domku Wiaderny od razu zamknął za sobą drzwi. Zobaczył, że Amanda drży, nie zastanawiając się więc rozpiął i ściągnął bluzę a potem zarzucił ją na jej ramiona. Blondynka starała się uśmiechnąć w podzięce, choć nie wyszło jej to zbyt pozytywnie. Wyglądała jak zlepek nieszczęść i utraconych nadziei, jak drobna i bezbronna dziewczyna, która w takim świecie nigdy nie miałaby szans na przetrwanie w zdrowiu. Jej wyraz twarzy łamał mu serce, chciał ją przytulić, ale wiedział, że jeśli to zrobi może już jej nie wypuścić, zdradzić się, że zależy mu na niej bardziej niż powinno. Mimo tego nie mógł się powstrzymać, żeby dotknąć jej twarzy. Chciał, żeby na niego popatrzyła, choć bał się, co może wyczytać w jego oczach.

- Amanda….To co się tu dzieje, mnie przerasta a ty znowu mnie uratowałaś. Teraz już wiem, że jesteś moim talizmanem. Wcale nie miałem ochoty iść ratować Mateusza, bałem się, bo wiedziałem, że to pułapka. To dzięki tobie uczę się jak być lepszym człowiekiem. Wybacz mi, że chciałem zostawić z tym wszystkim samą. To co mówiła Katia…nie jesteś słaba. Jesteś wytrwała i niestrudzona i masz coś czego ona nigdy mieć nie będzie. Kochasz ludzi, widzisz w nich dobro i siłę, nawet jeśli nikt inny tego nie zauważa. Sprawiasz, że stają się lepsi. Dziękuję ci za to, że jesteś…że cię poznałem. Poznałem tak naprawdę.– ostatnie słowo chłopak zaakcentował - Chciałem żebyś o tym wiedziała. Cokolwiek się stanie, nie poddawaj się, dobra?

Wycofał się bo stała za blisko, zdecydowanie za blisko. Podszedł do plecaka, żeby wyciągnąć butelkę, ale wtedy sobie przypomniał co się z nią stało. Westchnął ciężko. Na stoliku, który wcześniej uszkodził zauważył radiomagnetofon. Na jego twarzy pojawił cień uśmiechu. Mateusz go jednak przyniósł zanim poszedł do składziku i…

Chłopak cały czas czuł ciężar wydarzeń, ale nie chciał przy Amandzie pokazywać, że wciąż to wszystko przeżywa, że musi to jakoś przetrawić, doprowadzić się do porządku. Usiadł przy stole, świńskie gazetki Mateusza odłożył na podłogę by dziewczyna ich nie zauważyła, a potem włączył przycisk play w radiomagnetofonie, mając nadzieję, że to nie będzie muzyka Agaty.
Zastanawiające było to, w jaki sposób się do niej zwracał. Zwykł używać innego języka na co dzień, ale w sumie to nie on jedyny doznał tak gwałtownej zmiany. Nie ominęło to też Amandy, która z ukrywanym zadowoleniem naciągnęła jego bluzę bardziej na ramiona. Wciągnęła powietrze, po raz pierwszy chyba skupiając się tak na jego zapachu. W szkole zawsze trzymała dystans, patrzyła na niego z wyraźną niechęcią. Widać było zawsze, że jest dla niej irytującym, nowobogackim bachorem, który dostał pod nos wszystko, a teraz tylko się żalił, jak to mu źle w życiu. Tak kiedyś go widziała. Dziwiło ją, że teraz potrafiła dostrzec więcej. Żałowała, że tak późno.

- To miłe, co mówisz - odparła ściszonym głosem.
Na blondynkę działało jak magnes, gdy mężczyzna przyznawał, że dzięki niej może być lepszym człowiekiem. Chciała zmieniać ludzi i wyciągać z nich to, co najlepsze. To samo próbowała będąc z Mateuszem i choć ten się starał, w ostateczności ją zawiódł. Alan mógł być inny, mógł być lepszy. Widziała w nim, że tego chce. Być może miała na niego wpływ i będzie potrafiła nie zmienić go, a po prostu udowodnić, że ma w sobie o wiele więcej niż pokazuje.
Wciąż czuła w gardle ucisk, zupełnie jakby miała się zaraz rozpłakać. Drobną rączką przetarła niezdarnie policzki i skórę pod oczami. Chciała zetrzeć jak najwięcej rozmazanego tuszu. Miała tylko nadzieję, że nie pogorszyła sprawy, nie miała pod ręką lusterka.

- Wbrew temu, co tutaj się dzieję, cieszę się, że mogłam wydobyć z ciebie to, czego sam wcześniej nie dostrzegłeś - westchnęła widząc jak siada przy stole i włącza radiomagnetofon. Pociągnęła nosem podchodząc do chłopaka i stanęła na wprost niego - W sumie to ja też nie, totalnie - spróbowała się zaśmiać i choć wyszło jej to marnie, nadało ciszy pomieszczenia jakiejś nutki pozytywności. Była słabo wyczuwalna, jednak zawsze to zmieniało klimat, nawet jeśli w jednym procencie, to zawsze coś.

- Nie masz alkoholu, pamiętałam. Julia ma, w naszym domku, jeśli naprawdę to jest to, czego potrzebujesz… - zagaiła z troską w głosie. Niemal wyciągnęła dłonie przed siebie, aby choć na chwilę przeczesać jego jasne włosy, jakby ten dotyk miał go jakoś uleczyć. Zawiesiła jednak ręce tuż pod swoimi piersiami i splatając końcówki palców zaczęła bawić się zadbanymi paznokciami. Czuła się lekko bezradna.

Alan sam teraz nie wiedział czego potrzebuje. Przed momentem chciał po prostu się znieczulić, ale teraz…Widział, że Amanda nie powinna zostać teraz sama, że ktoś powinien się nią zatroszczyć, tak jak ona próbowała troszczyć się o innych. Julka i Jacek skupili się na Katii, Agata gdzieś zniknęła, Mateusz, Adrian i Ali…Zostali więc sami i z jednej strony Alan cieszył się, że ma ją tak blisko siebie, że jego życie się jeszcze nie skończyło i dostał kolejną szansę by nacieszyć się jej towarzystwem, z drugiej wiedział przecież do czego to może doprowadzić. Myśl, że w jakiś sposób mógłby ją skrzywdzić była nie do zniesienia. Jej głos był kojący a jej nagły niespodziewany śmiech sprawił, że sam nieznacznie uniósł kąciki ust. Nie mógł na nią patrzeć, bo była obłędnie piękna, teraz to widział. Zawsze mu się podobała, była śliczna i gdyby nie Mateusz pewnie by ją w końcu poderwał, a potem zostawił. Teraz nagle wszystko, jej błękitne oczy, dołeczki w policzkach gdy się uśmiechała, zadarty nos, kształtne usta, to wszystko wydawało wyraźniejsze, pełniejsze, bardziej intensywne. Gdyby zatrzymał na niej wzrok na dłużej pewnie by na chwilę przestał oddychać, więc rzucił jej tylko przelotne spojrzenie, nie chcąc się zdradzać ze swoimi emocjami. Rozpaczliwie starał się to wszystko schować w głąb siebie, tłumić, bo im bardziej wprawiała go w zachwyt tym bardziej się bał, że to dla nich obojga skończy się czymś strasznym. Gdy podeszła do stołu poczuł że domek stał się klaustrofobiczne malutki, a on nie ma dokąd uciec.

- Chyba dam radę bez alko. Znowu mógłbym zrobić coś głupiego, a dosyć mam wrażeń na dzisiaj – odpowiedział starając się by zabrzmiało to beznamiętnie. Gdy weszli do domku w emocjach powiedział chyba za dużo, ale pomyślał, że ona tego potrzebuje. Musiał się bardziej pilnować. Dla swojego i jej dobra.
– Po prostu posiedźmy chwilę i pogadajmy – zaproponował – Wiesz…zapomnijmy o tych wszystkich popierdolonych czarownicach i smokach. Niech znowu będzie chociaż trochę normalnie.

Zgodnie z propozycją Amanda usiadła na krześle obok. Jej wzrok przez pewien czas zaczął błądzić po pomieszczeniu. Było tutaj wyjątkowo spokojnie, że pragnęła, aby czas się zatrzymał na zawsze.
- A co głupiego już zrobiłeś? - zapytała chcąc pociągnąć rozmowę. Miała jednak wrażenie, że jest mdła i bezemocjonalna, a jej słowa puste. Zaczęła odruchowo kręcić blond loczek na wskazujący palec dłoni, zapominając, że miała na nich resztki zaschniętej krwi Aaliyi. Jakoś ruch ten ją uspokajał

- Alan… Wtedy, co Katia leczyła ci nogę… No wiesz, straciłeś przytomność i… - dziewczyna westchnęła uciekając wzrokiem gdzieś w kąt - ...Na pewno wszystko w porządku? Zauważyłam, że twoje paznokcie, wtedy… Jakby odebrała ci energię i jakbyś miał umrzeć, ale jednak jesteś i chyba z nogą też ok… Po prostu nie wiem. - dziewczyna wyraźnie się zmieszała, w jej głosie słychać było niepewność i rezygnację. Dopiero po chwili potrafiła spojrzeć na Alana. Jego osoba w tej chwili, jakkolwiek ją pocieszała, tak po prostu. Byciem.

Chłopaka przeszedł dreszcz. Jak miał jej to powiedzieć? Spojrzał na swoja uleczoną nogę i zastanawiał się czy to wszystko warte było tej ceny. W końcu odważył się spojrzeć na nią dłużej niż przelotną chwilę.
- To nie był zwykły rytuał – zaczął ostrożnie - Ona mnie przeniosła w inne miejsce.
Nie wiedział czy da radę ciągnąc temat, bo nagle jego żołądek znów skuł lód, jak wtedy gdy usłyszał jak szatan w ciele Mateusza próbował opętać Amandę.
- Spotkałem tam kogoś…i ten ktoś…podpisałem z nim pewną umowę. Żeby was chronić. Ale chyba nic z tego nie wyjdzie. Dlatego gdy to zrozumiałem, chciałem się poddać…Ta umowa mnie zobowiązuje do pewnych rzeczy i zgodziłem się na to, ale teraz wiem, że nie potrafię. Nie wiem jakie będą konsekwencje.
Chłopak zauważył, że Amanda przygląda się jego czarnym paznokciom.
- To efekt uboczny tego rytuału – wyjaśnił – Jestem teraz naznaczony. Tak jak Katia i Sebastian. Dlatego ona mówiła do mnie te wszystkie rzeczy. Wydaje jej się, że…

Wiaderny nie miał siły dłużej mówić i ciężko westchnął. To wciąż bolało a gdy przypominał sobie co zrobił czuł jakby coś rozrywało go od środka.
- Hej, nic nie szkodzi - Amanda chwyciła go za rękę, którą chyba probował ukryć i pogładziła kciukiem wierzch jego dłoni - Nie musisz mówić, jest okej - starała się posłać pocieszający uśmiech, ale nie była do końca pewna, czy jej się to udaje. Ktoś jej kiedyś powiedział, że byłaby dobrą psychoterapeutką, jednak sama nie wiedziała, czy to prawda. Po prostu nie lubiła sprawiać komuś ból, jeśli ta osoba na to nie zasłużyła. Nie sądziła, żeby Alan próbował ich skrzywdzić. Jeśli popełniał błędy, to tylko dlatego, że każdy je popełnia. Po prostu nie każdy chciał je zrozumieć lub… Niektóre były nieodwracalne.

- Alan, w porządku. Razem jakoś sobie poradzimy ze wszystkim.
Mimo całej tej tragedii, Amanda wiedziała, że zależy jej na Alanie. Jakkolwiek teraz głupie by się to wydawało, nie chciała go opuszczać. Czuła też, że razem są silniejsi, że tworzą na tyle zgrany duet, że są w stanie poradzić sobie z większością problemów, wymyślić coś i na koniec nawet pomóc innym z klasy. Być może mogliby znowu zaryzykować, jak wtedy w starciu z Katią i coś wygrać. Gdyby się udało… To była jedyna szansa. Amanda nie chciała ryzykować życia każdego, w tym Alana. Jednak nie czuła, aby samodzielnie potrafiła cokolwiek zaradzić. Wiaderny działał na nią jak akumulator. Czuła, że stać ją na więcej.

- Cieszę się, że nie jestem całkiem sama, że mimo tego wszystkiego… Nie straciłam ciebie, Julii… Nie mam nawet za bardzo kogo już wymieniać - momentalnie posmutniała opuszczając wzrok. Wciąż jednak trzymała jego rękę. Ten dotyk był na tyle przyjemny, że uznała go za naturalny w tej sytuacji. Jakby od zawsze pasował i zawsze powinien istnieć.

- Nie uważasz, że Katia… Jest jakby lepsza? Wiesz… Nie chcę poruszać jej tematu, jeśli cię złości, ale chyba potrafi więcej niż ja czy Jacek… Ktokolwiek. - blondynka nie chciała wprost przyznać, że pyta tak naprawdę o to, czy Katia nie jest od niej lepsza. Pod każdym niemal względem. Mimo iż na początku Alan powiedział jej tyle miłych rzeczy i nie wyglądało na to, aby uważał Ceyn za choćby bardziej atrakcyjną, to Pony czuła dziwną potrzebę dopytania. Choć przez chwilę czuła błahość codziennych problemów, nie walki z nadnaturalnymi zjawiskami. Miła odmiana, nawet jeśli chodziło o głupią rywalizację między dziewczynami. Nagle też odkryła, że uwielbia na niego patrzeć.

Alan popatrzył na drobną dłoń Amandy, chciał ją puścić, ale to było ponad jego siły. Czuł się z tym dobrze, pragnął więcej, choć miał świadomość że to niemożliwe. Jej dotyk przeszywał go dreszczami, a jednocześnie sprawiał ból, bo wiedział, że to tylko przelotna chwila. Nie mógł jej okłamywać. Oddała mu tyle dobroci, zatroszczyła o niego, choć to on powinien przecież jej bronić przed tym całym złem, które się tu wydarzyło. Czas przestać chować za plecami innych, poczuć ciężar swych decyzji.
- Amanda…żeby umowa się dokonała, będę się musiał przespać z Katią
Nigdy wypowiedzenie jednego zdania nie kosztowało go tyle sił. Zakręciło mi się w głowie, zaschło w gardle, odczuwał fizyczne objawy wyrzutów sumienia.
- Gdy się przebudziłem chciałem w niej dostrzec człowieka, nawet jej współczułem bo straciła brata a jej siostra walczyła o życie. Ale potem zobaczyłem jak ona was traktuje. Nie mogę z kimś takim….
To był tylko jeden z powodów, z drugim Alan postanowił się nie zdradzać. Gdy po przebudzeniu dotarło do niego w końcu, że Amanda jest kimś więcej niż tylko koleżanką było już za późno by się z wszystkiego wycofać. Pozostawało ponieść konsekwencje. Gdzieś w głowie Wiadernego, w tym miejscu, z którego sączył się czasem jad złości i gniewu kiełkowała myśl, że Katia Ceyn mu się podoba fizycznie jako dziewczyna, jako kobieta. To było najbardziej w tym wszystkim przerażające.

Amandzie zrobiło się go szkoda. Pewnie normalna dziewczyna zaczęłaby fukać, oburzyłaby się i krzyczała, ale Amanda… Nie potrafiła spojrzeć na to tak egoistycznie. Pewnie gdyby była facetem, to zapytałaby “W czym problem? Idź i poruchaj jak dają za darmo!”, no, ale nie była.

- Jeśli ta umowa naprawdę jest ważna, jakakolwiek by nie była, to chyba… Nic złego. W sensie, nie namawiam cię, tylko po prostu, sam wiesz. Mało to który po prostu zalicza i odhacza z listy laski ze szkoły? Albo poznane gdzieś w klubie? Ja doceniam to, że się szanujesz jako facet i po prostu cię to brzydzi, ale jeśli chodzi o moje zdanie to… - dziewczyna westchnęła potężnie, aż pod wpływem podmuchu zawirowała jej grzywka. Zakręciła niebieskimi oczkami jakieś koło i spróbowała się uśmiechnąć pocieszająco, ponownie patrząc na Wiadernego. Nie puściła jego ręki.

- Też wydaje mi się wstrętna, jeśli cię to pocieszy. Na twoim miejscu by mi nie stanął, kręci mnie czyjaś osobowość bardziej niż wygląd dlatego… - Sabotowska zawiesiła na moment głos. Parsknęła krótko, a jej głowa zawisła w dół. Potrząsnęła nią, wprawiając włosy w ruch. Chyba się zakłopotała? Być może zaśmiała.

-... Głupie, że o tym mówię i to teraz, jakby miało to znaczenie, poza tym wszystko co się wydarzyło… Chciałam powiedzieć, że dlatego nie spałam z Mateuszem. Starałam się dostrzec w nim dobrego i bystrego człowieka, ale za każdym razem gdy próbowałam to jedynie mi udowadniał, że jest pusty jak dzban - zaśmiała się spoglądając gdzieś w górę, w róg pokoju. Jej oczy jakby na chwilę się zaszkliły - Potem dawałam mu kolejną szansę, bo naprawdę chciałam wierzyć, że może być lepszy. Wiesz, Mati był jaki był, ale i tak go lubiłam. - wzruszyła ramionami. Potarła wargi o siebie, czując suchość w ustach.
- Mimo tego, co ludzie o nim sądzili, nie był potworem. I myślę, że ty jako jedyny tutaj mnie zrozumiesz. Był naszym przyjacielem. Wydaje mi się, że gdyby był teraz z nami, na pewno by nas pocieszał swoim optymizmem. Totalnie tak by było.

Alan przypomniał sobie co Szatan mówił o Mateuszu. Jak przybrał jego wygląd. Nie wierzył w to co mówił na jego temat, jego przyjaciel nie mógł być potworem, gdyby tak było, Amanda by coś dostrzegła i to go uspokoiło, jej wspomnienie zmarłego kumpla dodało mu otuchy. Przytaknął na jej słowa z uśmiechem. Poczuł ulgę, kiedy wyjawiając prawdę o Katii nie zwyzywała go od najgorszych, ale jej zachowanie stało się bardziej nerwowe. Nie dziwił się. Ceyn była potworem, zabiła ich przyjaciela, chciała zabić go i Amandę oraz wszystkich, którzy w jej mniemaniu brali udział w śmierci brata.
- Tak… wcześniej nie miałbym z tym problemu, znasz moją reputację – westchnął – Ale tak wiele się zmieniło i nie chcę być takim kolesiem.

Widząc, że Amanda chwilowo nie patrzy wbił wzrok w jej twarz. Chłonął i napajał się tym widokiem. Była w niej idealna harmonia delikatnego, ujmującego piękna i wspaniałej duszy. Gdy zdmuchiwała grzywkę z czoła była rozbrajająco urocza. Był bliski tego, by powiedzieć jej prawdę, dusiło go to od środka. Mocniej ujął jej dłoń, przełknął ślinę.
- A Mateusz był mega szczęściarzem, chciałbym kiedyś poznać kogoś tak fajnego jak ty. Raczej mi się to nie uda, ale zrobię wszystko, żebyście wrócili do domu. Niczego tak nie pragnę, jak, żebyś była bezpieczna, Mati też by tego chciał. Pokazałaś mi jak stać się lepszym i nigdy ci tego nie zapomnę. Zamierzam potraktować Katię tak jak ona potraktowała nas. Odszczeka wszystko co powiedziała na twój temat. Chowa się za swoimi mocami ale tylko to ją wyróżnia Amanda. Poszłaś ratować Mateusza, nieuzbrojona wiedząc, że możemy iść w pułapkę, a ona nazwała cię słabą. Nie daj sobie wmówić, że jesteś gorsza, bo przerastasz ją pod każdym względem. Jesteś odważna, inteligentna i… bardzo ładna.

Wiaderny wypowiadając ostatnie słowo zaczerwienił się, nie pamiętał, kiedy ostatnio mu się to zdarzyło. Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło na te słowa. Alan próbował się ratować, puścił jej dłoń czując jak spala się ze wstydu. Po raz pierwszy od czasu kraksy autokaru znów poczuł jak zwyczajny nastolatek.
- No nie w takim sensie, że mi się podobasz… nie podrywam cię… nie o to chodzi. No ale żaden facet nie przejdzie obok ciebie obojętnie i jakbyśmy się nie kumplowali to bym na pewno do ciebie startował.

- Brzmi jakbyś sugerował, żebyśmy przestali się kumplować
- blondynka nie potrafiła zdjąć lekkiego uśmieszku z twarzy. Alan jej schlebiał i to bardzo, a jego zmieszanie było zbyt urocze, aby mogła przejść obok niego obojętnie
- Czyli nie mam u ciebie szans, bo mnie lubisz, tak? - dopytała zadzierając nosa - Jak cię wyzwę od Księcia Wędlin lub Króla Baleronu to zacznę być bardziej w top pięć, czy może na top dwa wskoczę na twojej liście lasek, do których mógłbyś startować, bo nie jesteście kumplami, a ona cię tak bardzo wkurza, że aż masz ochotę jej dogryźć? - zaśmiała się krótko i wychyliła bliżej niego, nie odrywając spojrzenia od jego zmieszanych oczu.

Alan poczuł jak robi mu się coraz cieplej, czy ona… czy to jakiś sygnał, czy chciała mu coś zasugerować? Serce znów zabiło szybciej, gdy nagle rozbroiła go epitetami, których nie spodziewał się usłyszeć. Roześmiał się szczerze i serdecznie, właśnie tego teraz potrzebował po tym pojebanym dniu, żadnej wódy, żadnego snu, tylko jej towarzystwa, jej uśmiechu i tego w jaki sposób potrafi wprawić go w zakłopotanie.
- Po raz pierwszy nie wiem co powiedzieć… zniszczyłaś mnie tym Królem Baleronu. Takiego dissu jeszcze nie słyszałem. Na mojej czarnej liście masz dożywotnio honorowe pierwsze miejsce Sabotowska.

- Zawsze marzyłam o wspięciu się na podium - odparła dumnie, podpierając się łokciami o blat stołu.


Alan w końcu przestał się śmiać i zauważył, że mu się przygląda. Chyba czekała na odpowiedź, prowokowała i bawiła tym jak jest zmieszany.
- Gdybyś się chciała ze mną umówić nawet bym się nie zastanawiał. Jestem idiotą, ale nie aż takim.

Próbował wytrzymać jej spojrzenie. Musiał się upewnić, czy to co usłyszał to tylko jego urojenia i źle odczytany sygnał.
- Ale łatwo - skomentowała z zadowoleniem uśmiechając się półgębkiem jak jakaś cwaniara, która właśnie przechytrzyła kogoś o wyższym stopniu zaawansowania podrywu.
- Czyli jesteśmy umówieni? Czuję teraz większą motywację, aby opuścić Rowy i przez długi czas już nie wyjeżdżać z Warszawy - Blondynka przewróciła oczami i odgarnęła kosmyk jasnych włosów za ucho. Słodki uśmiech niemal nie schodził jej z twarzy, nie mogła też przestać patrzeć na chłopaka. Tyle lat obok siebie, a dopiero teraz odkrywała jego prawdziwe oblicze - Tu jest do dupy i to tak totalnie, nie? Jeny, najgorsza wycieczka ever

Była taka urocza. Rozbrajająco urocza. Nagle zapomniał o tych wszystkich pojebanych rzeczach, które ich spotkały, zrobiło się wreszcie choć trochę normalnie, tak jak być powinno. Miał dość czarownic latających na miotłach, macek i smoków ziejących ogniem. Nie bał się już patrzeć jej w oczy, chciał, żeby wiedziała jak na niego oddziałuje, choć czuł, że nie powinien tego robić. Ale nie mógł inaczej, potrzebował jej i miał nadzieję, że ona potrzebuje jego. Czuł, że razem mogą spalić tą wioskę go gołej ziemi, zrobić tym wieśniakom drugą Hiroszimę, zostawić po sobie popiół i zgliszcza i odejść razem w stronę zachodzącego słońca.

- Teraz mówisz tak, ale potem możesz zmienić zdanie. Ostrzegam, że tak łatwo nie odpuszczę – mrugnął nie przestając się uśmiechać. Spojrzał na swoje czarne paznokcie – Ja też mam dość tej wiochy. Wyglądam teraz jak biedniejsza wersja Wakfielda. Jak jakiś zjebany Robert Pattison. Nawet już trochę gadam jak on. Nawet jak uda nam się wrócić, to w Chrzcicielu mam przesrane. Będziesz się chciała umawiać ze szkolnym frajerem?

Amanda nagle wycofała głowę i zwinęła usta w wąską kreseczkę. Jej czoło zmarszczyło się, a oczy wylazły niemal jak u żaby.

- Coo? Jak to z frajerem? Niby czemu miałbyś się nim stać, przez te pazury? Spokojnie, coś wymyślę, pomaluje się jakoś czy coś - westchnęła przechylając głowę w bok jakby rozmyślając. W końcu wyjęła swój telefon, położyła go na stole aby nie przegapić żadnej wiadomości, może będzie się działo coś ważnego. Wyjęła też kopertę, którą dostała w autobusie.
- Chodź, sprawdzimy sobie co to za karty się nam ładują przy dupie. Będzie fajnie, wybadamy co znaczą, Robal miał taką książkę… Marta mi opowiadała - dziewczyna wyjęła swoją kartę z koperty. Papieżyca. Uniosła brew.




- Oho, jakaś świętojebliwa. Ale mi cisną - wstała na szybko od stołu i rzuciła się do torby Adriana, z której wyjęła książeczkę i wróciła na swoje miejsce - Obczajam ten szajs, a ty pokaż swoją. Rozjebie mnie jeśli jest karta rzeźni lub polędwicy - zaśmiała się kartkując śmieszną książkę o ezoteryce.
Alan kolejny raz słysząc złośliwe nawiązania do rodzinnego biznesu parsknął śmiechem. Spojrzał na swoją kartę z powątpiewaniem.




- Ten pajac to niby ja? Ktoś tu się chyba mocno przestrzelił – stwierdził po czym oddał Amandzie swojego tarota – Dobra, sprawdź co tam o mnie piszą
- Dobra, to czytam - Amanda odchrząknęła - Karta Wisielca oznacza zastój, brak działania. Jest symbolem medytacji i rozmyślań, duchową izolacją od świata i skupieniem się na własnym wnętrzu. Czasem bywa kojarzona z człowiekiem rozmyślającym nad własnymi problemami. Wyraz twarzy postaci na karcie pozwala też interpretować ją jako symbol błogości i zadowolenia z ustabilizowanego życia - brew blondynki poszybowała ku górze
- Czujesz się błogo? - przerzuciła spojrzenie na Alana i uśmiechnęła się cwaniacko.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 08-02-2021, 11:38   #124
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Alan + Amanda cz. 2

Alan siedział z kwaśną miną, nie sądził, że głupie karty mogą wywołać w nim jakieś emocje, przecież w to nie wierzył, śmiał się z wróżek i ich klientek, to tylko jakiś zbiór obrazków dla naiwniaków. A jednak boleśnie przekonał się tej nocy, że Tarot ma moc. Wszystko co odrzucał całe życie okazywało się prawdą.
- Ci Ceynowie to jacyś idioci. W ogóle nie znają się na ludziach – rzucił krótko, jakby trochę urażony, być może dlatego, że wiele rzeczy się zgadzało, faktycznie rozmyślał nad swoimi problemami. Ale kto by nie rozmyślał, kiedy próbują go zabić a dziewczyna jego najlepszego kumpla przestała mu być obojętna? W taką ramę można wcisnąć każdego i będzie pasować, przekonywał sam siebie. Wskazał na kartę Amandy – A ta Papieżyca? Że to niby ty? Wygląda jak ta stara wiedźma, która nakarmiła Martę ziemniakami. Jakie głupoty ci tam wysmarowali?

- Też z rana wyglądam jak stara wiedźma - skomentowała żartobliwie - No nie wiem czy chcesz tego słuchać… Długie. Karta ta jest kojarzona z uczuciem miłości do drugiego człowieka, a przede wszystkim ze zrozumieniem dla jego problemów. Oznacza też wrażliwość i intuicję, pójście za głosem serca. W położeniu odwrotnym karta symbolizuje obojętność na problemy innych, zarozumialstwo i poczucie wyższości. Karta Papieżycy symbolizuje także dziewictwo i spokój. Papieżyca w negatywnym aspekcie może przedstawiać kochankę lub zdradzającą swojego męża kobietę. Osoba pokazana kartą Papieżycy nigdy nie odkryje całej prawdy przed innymi, potrafi być nad wyraz romantyczna, nie lubi zmieniać zdania, a do celu może iść nawet po trupach. Jej osoba będzie owiana zawsze mgiełką jakiejś tajemnicy - Amanda parsknęła. - To naprawdę może pasować do każdego, wystarczy sobie dobrze upatrzyć i połowa lasek pewnie taka będzie - podsumowała krótkim westchnięciem zobojętnienia i zamknęła książeczkę, przenosząc spojrzenie z powrotem na Alana. Zrobiło jej się ciepło, gdy zaczęła mu się przyglądać, dlatego w końcu wstała z krzesła, aby odłożyć książkę do bagażu Adriana. Może uda mu się wrócić… Ponoć miał wrócić. Tylko Amanda nie wierzyła, że ktoś taki jak Wiesław próbował kogoś uratować. Zdawało się jednak, że nie mieli z nim najmniejszych szans. Byli tylko dzieciakami, nie władali żadnymi mocami. Jedyne co mieli, to mętlik w głowie.

- Sama widzisz, to jakieś brednie dla naiwnych dzieciaczków – rzucił z niezbyt wielkim przekonaniem.
Przyglądał się kartom i przypomniał co powiedziała Ceyn. Do czego służyły. Jak próbował spalić Błazna. Nagle opuścił go dobry humor. Fajnie było sobie pomarzyć o powrocie do Warszawy, ale musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Te potwory nie puszczą ich stąd żywych. Cokolwiek miało wydarzyć się rano, napełniało go koszmarnym przeczuciem, że skończy się to źle. Wiaderny znalazł się jak to określiła Katia w rodzinie, a co z Amandą? Co z resztą jego kolegów i koleżanek? Chłopak wstał z krzesła i podszedł do okna. Wyjrzał na zewnątrz.
- Jak się trochę uspokoi wrócę po Matiego i przeniosę go do któregoś z pustych domków – powiedział i westchnął. – Nie przekonam chyba Ceyn, żeby zdjęła klątwę. Musimy znaleźć inny sposób. Pomyślałem, żeby zabrać się stąd taksą do Rowów i namierzyć tych Zdunków. Jeśli w biurze Halmann jest telefon, to może jest i książka telefoniczna z adresami. Przydałoby się też znaleźć jakąś tancbudę albo bar i pogadać z miejscowymi zadymiarzami tylko najpierw muszę ogarnąć bankomat. Te wieśniaki może i potrafią latać na miotłach, ale ja też mam supermoc. Jestem bogaty – spojrzał na nią z błyskiem w oku- Masz ochotę wybrać się w miasto?

Amanda wstała na równe nogi i westchnęła. Posmutniała już na samo wspomnienie o Mateuszu. Dalsze rewelacje na temat Ceynów i klątwie sprawiły, że wróciła do rzeczywistości.
Dziewczyna zbliżyła się do Alana nie pozostawiając między nimi zbytniej odległości. Zadarła łebek w górę zawieszając na Wiadernym spojrzenie smutnych, niebieskich oczu.
- Spróbujemy, jeśli masz pomysł. Ufam ci. - odpowiedziała na pytanie o miasto. Poruszyła smutno wargami na boki, ocierając je o siebie nawzajem - Alan…a mogę się do ciebie przytulić? - zapytała ściszonym, słodkim głosem. Wydawało się, jakby wcale nie miała nadziei na lepsze jutro. Po prostu lubiła marzyć o tym, że jest to możliwe.

Gdy stanęła przy nim, tak blisko, za blisko, niemal poczuł ciepło i gładkość jej skóry, jej cudowny zapach. Oszałamiająco piękna. Cudowna. Tyle zdążył pomyśleć, zanim położył dłoń na jej twarzy a potem przyciągnął ją do siebie i po prostu pocałował. Nie zamierzał już uciekać, trzymać na dystans, choć wiedział, że jeśli to zrobi, może nie mieć już siły opuścić tego domku. Czy przyjmie jego pocałunek czy nie, czy odepchnie czy spoliczkuje, chciał na moment zatopić się w jej ustach i spić z niej odrobinę słodyczy.


Zachowanie Alana można było odebrać jako egoistyczne. Inną myślą było, że cały stres źle na niego wpłynął. Być może, tak jak Amanda, też nie miał na to wszystko sił czy nadziei na przetrwanie. Przez głowę dziewczyny nie przeszło wiele myśli, na których mogłaby się skupić. Były bardzo chaotyczne, a jedna potrafiła zaprzeczyć drugiej. Gdy poczuła jego dłoń na swoim policzku myślała, że po prostu się zgodzi i będzie mogła się przytulić, uspokoić trochę i odrzucić z myśli tą totalną beznadziejność, jaką czuła. Jednak kiedy ją pocałował, przestraszyła się. W pierwszym odruchu poczuła strach, jej ciało gwałtownie się spięło, usta zamarły i zdawało się, że dziewczyna prędzej ucieknie z płaczem niż przystanie na to. Pierwsze sekundy przeminęły bez jej odwzajemnienia. Zanim jednak chłopak się poddał i zrezygnował z dalszych prób i przedłużania czegoś, czego zdawało się Amanda wcale nie chciała, ta niespodziewanie owinęła ręce wokół jego szyi. Delikatna dłoń dziewczyny wplotła się w jego jasne włosy z tyłu głowy i przyciągnęła Alana mocniej do siebie, rozpierając usta i nie tylko przyjmując kolejne pocałunki, ale i pogłębiając każdy kolejny. Być może to miał być ostatni pocałunek w jej życiu. Samotna łza spłynęła niewidzialnie po policzku, który wciąż był czule gładzony przez kciuk chłopaka.

Miał wrażenie, że na początku mu się opiera, zaskoczył ją, może nawet przestraszył. Ale zamiast się wycofać przyjęła czułość z jaką smakował jej usta, posuwała się dalej niż on by się odważył, przyjął więc tą namiętność i odwzajemnił się tym samym. Czuł jakby to robił po raz pierwszy i jeśli magiczne karty mogą spętać ciało człowieka, nie wiedział jak nazwać to co przeżywał w tamtej chwili, gdy miał ją tak blisko siebie, gdy zawiesiła się na nim oddając pieszczotom. Nagle poczuł, że jest spragniony nie tylko jej duszy, że ta bliskość stała się niebezpieczna. Nie wiedział ile trwał pocałunek. Znowu, tak jak w Otchłani stracił rachubę czasu. Gdy oderwał w końcu usta od jej warg popatrzył na nią zmieszany, jak chłopiec, który znów nabroił.
- Sorry…nie powinienem…po prostu….eehhh…nie wiem co sobie wyobrażałem.
Nie wiedział co jeszcze ma powiedzieć. Czuł się podle bo straciła chłopaka, walczyła o życie, a teraz myślał tylko o tym, żeby nie wypuszczać jej z objęć. Zawsze był egoistą, ale teraz przekraczał wszelkie granice. Nic nie mógł na to poradzić. Amanda starała się zrozumieć jego rozchwianie. Nie potrafiła nawet ukryć, z jakim smutkiem się od niego oderwała. Potrzebowała teraz tego. Niekoniecznie pocałunków, po prostu bliskości.
- Odprowadzę cię do domku, wezmę szybki prysznic, żeby zmyć ten syf z nogi a potem wrócę i pójdziemy do biura Halmann – zaproponował próbując złapać oddech. Musiał ochłonąć, jeśli ona zaraz stąd nie wyjdzie, nie da rady się kontrolować- Albo zaprowadzę cię do Julki i Jacka jeśli wciąż się gdzieś tu kręcą.

Blondynka posłała mu subtelny uśmiech. Starała się pokazać wdzięczność, jednak nie potrafiła wciąż ukrywać wszystkiego, co ją przytłoczyło. Wtuliła po prostu buzie w jego tors i objęła go w pasie, przyciskając się ciasno do jego ciała.
- Dziękuję. Że jesteś przy mnie. Że w ogóle chcesz wciąż być - Amanda wzięła głęboki, uspokajający wdech i niespiesznie wypuściła powietrze, które wzdęło jej klatkę piersiową.
- Jeśli obiecam, że będę grzeczna, to mogę po prostu na ciebie poczekać? Napiszę do Julii, że spotkamy się później, że jest wszystko ok, żeby po prostu się nie martwili. Może podładuję telefony, twój i swój. - jej głosik był ściszony, jakby zgaszony, ale wciąż brzmiał słodko. Amanda zdawała się być zbyt krucha na to wszystko, jednak zdawała się być silniejsza niż pozory na to wskazywały. Wciąż nie przestała się do niego tulić.

Kiedy wtuliła się mocno w jego pierś, poczuł całym sobą jej kobiece krągłości, ocierające się o jego rozgrzaną skórę. Miał ochotę znów się rzucić na nią, ale tym razem zasmakować czegoś więcej niż ust, jak wampir rozkoszował kształtem jej szyi, zastanawiając się jak smakuje. Nie chciał by zorientowała się, co w nim zbudziła, a mogło się tak stać, gdyby pozwolił jej zostać w objęciach . Pomyślał, że teraz tylko zimny strumień puszczony z deszczownicy prysznica pomoże mu ochłonąć i zebrać myśli.
Zagryzł wargi, ujął ją delikatnie za ramiona i odsunął o pół kroku. Uśmiechnął się.
- Dobra, podładuj telefony, wrócę za pięć minut. Gdyby coś się działo, krzycz. Trzymam za słowo, masz być grzeczna.
Gdy odsuwał się od niej czuł jednocześnie frustrację jak i ulgę. Podszedł do torby, zabrał ręcznik, kosmetyczkę, ciuchy na zmianę. Zrzucił z siebie t-shirt, odsłaniając dziarę na plecach, przedstawiającą kartę pik z maską Guya Hawkesa
Gdy znalazł się w łazience, otworzył kabinę, odkręcił prysznic i zaczął się rozbierać. Spojrzał na swoją nogę, do której przyczepiła się czarna maź przypominająca trochę obcy symbiot. Brzydziła go, ale i trochę fascynowała. Wszedł do kabiny prosto w strumień ciepłej wody. Próbował nie myśleć teraz o Amandzie, skupić na czymś innym, niż ten zmysłowy pocałunek i to co poczuł gdy zbliżyła się do niego za blisko. Rozkrzyżował ręce, oparł dłonie na ścianach kabiny, pozwalając by kaskady wody spływały mu po włosach i plecach.

Kiedy zniknął jej z oczu, dziewczyna zastanawiała się, co zrobiła źle. Wcisnęła ręce w rękawy bluzy, którą dostała od Alana i poszukała w torbach ładowarek. Przez chwilę się bała, że to co zrobił chłopak, było jakimś głupim testem, że być może znowu się bawił i wydurniał, tak jak zwykł to robić razem z Mateuszem. Sprawdził po prostu jaka jest i jak zareaguje. Zawiódł się i dlatego tak szybko odszedł. Z drugiej jednak strony oni naprawdę nie mieli na to wszystko czasu. Mogli nie przeżyć, nigdy nie wrócić do domu i Alan miał rację, że Katia i reszta tak łatwo ich stąd nie puszczą. Chyba jednak wciąż była zbyt głupia, aby zrozumieć, po co są im potrzebni jacyś licealiści. Naprawdę tylko po to, żeby ładować energią głupie karty? Mogli to przecież zrobić ze szkolnych ławek.

Sabotowska westchnęła głośno, kiedy podłączyła telefony do ładowania. Zawsze to pięć minut, choć baterie były w dobrych kondycjach. W uszach szumiał jej dźwięk lejącej się pod prysznicem wody. Wsłuchiwała się w niego tępo i znowu poczuła, że chce jej się płakać. Przez to wszystko, co tu się wydarzyło, miała po prostu dosyć. Chciała już wrócić do domu, albo zwyczajnie w świecie się obudzić. Zaszlochała głośniej będąc pewna, że woda i tak zagłuszy jej głośny płacz. Naciągnęła przydługie rękawy bluzy na dłonie i schowała w nich twarz. Aktualnie bolało ją nawet odtrącenie Alana. Chciała go zrozumieć, ale za bardzo skupiła się na sobie. Większość negatywnych myśli, które trenowała ze swoim psychologiem, po prostu wróciły i przez to miała wrażenie, że to jej wina, że zrobiła coś nie tak. Nie pomogła Matiemu, nawet nie zerwała z nim normalnie, więc w sumie pewnie chłopak do końca myślał, że ma kogoś bliższego u boku. To przez nią też zginęła Ali, może gdyby Amanda nie podeszła, wszystko byłoby ok? Ale z drugiej strony mogło zginąć więcej osób, po prostu ktoś inny… Na pewno mogła rozegrać to inaczej. Nie powinna też zachowywać się tak w stosunku do Alana, a teraz pewnie i jego uwagę straci.. Właściwie to dzisiejszego dnia nie zrobiła dobrze ani jednej rzeczy.

Prysznic orzeźwił Alana. Wyszedł, przebrał się zakładając czarny longsleeve a na niego białą koszulkę. Zapiął bojówki, odgarnął z czoła mokre włosy w tył po czym wyszedł z łazienki. Od razu zauważył, że coś się stało, serce na chwilę się zatrzymało. Płakała. Nie wiedział dlaczego, mógł się tylko domyśleć. Kto by się nie złamał po takim parszywym dniu. Poczuł się winny, że zostawił ją samą, przypomniał sobie, że próbowała się do niego przytulić, a on zamiast ją pocieszyć pocałował a potem uciekł, nie mogąc znieść tej bliskości, która sprawiała, że krew płynęła mu szybciej w żyłach. Czy wiedziała, że nie jest mu obojętna? Musiała. Dawał jej to do zrozumienia.
Widząc, że płacze podszedł do niej z ciężkim sercem. Objął czule ramieniem i przytulił tak mocno jak potrafił. Dotknął jej podbródka, podniósł głowę, by mogła spojrzeć mu w oczy.
- Amanda. Cokolwiek się stanie, będę przy tobie, nigdzie się nie wybieram, rozumiesz? Jeśli będzie trzeba oddam za ciebie życie, zrobię wszystko, żeby cię stąd wydostać. Niczego tak nie pragnę, jak tego byś bezpiecznie wróciła do domu. Jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym i chce żebyś o tym pamiętała.
Jej łzy łamały mu serce. Pocałował ją czule w policzek, położył rękę na jej włosach i przytulił do piersi.
Blondynka czuła się zmieszana. Wiedziała, że nie może sobie teraz pozwolić na takie słabości, że powinni chociaż próbować udawać, że są silniejsi niż to wszystko, zachować się normalnie w tej nienormalnej sytuacji. Bliskość Alana była dla niej ważna. Zbyt wiele osób już straciła. Bała się samotności w tym piekle.

- Przepraszam - pociągnęła nosem. Łzy spływające po jej lewym policzku wchłonęły się w materiał jego koszulki. Łzy z drugiego scałował Alan. Amanda pewnie uśmiechnęłaby się teraz, ale jakoś nie potrafiła. W sumie to od dłuższego czasu wymuszała na sobie dobrą minę do tej jakże tragicznej i koszmarnej gry. Po chwili odsunęła się od niego i spojrzała w jego oczy. Jakby odruchowo jej usta nabrały kształtu uśmiechu. Był to jednak widok przygnębiający, a nie pocieszający, bez względu na to, jak bardzo się starała.
- Jest ok, to nic takiego. Ale nie chcę żebyś za mnie umierał. Nie chcę aby już nikt więcej umarł na moich oczach. Jeśli będzie coś źle… Jeśli będzie szło nie tak, proszę, obiecaj mi, że… Że po prostu zmierzymy się z tym razem. Że nie odepchniesz mnie tylko po to, abym była cała, ok? Nie chcę patrzeć jak umierasz - z drżącą piersią nabrała powietrza i wyciągnęła kartę tarota Ali. Podała ją Alanowi - Katia mówi, że wchłania z kart energię. Może ty też możesz, aby być silniejszy? No i… Przy niej powinniśmy się zachowywać inaczej. Nie ufam jej. Jeśli zobaczy, że za bardzo o siebie dbamy nawzajem, myślę… Że obróci to przeciwko nam. Więc jeśli powiem kiedyś głośno coś złego o tobie, to chcę żebyś wiedział, że to nieprawda… Zależy mi na tobie. - Amanda wzruszyła jednym ramieniem i zatrzymała je chwilę w górzę, spuściła wzrok - Później rozgryzę co to tak naprawdę znaczy. Teraz nie potrafię myśleć, ok? - nie potrafiła pozbyć się chaosu z głowy. Starała się, ale przerastało ją to teraz. Powstrzymała dalszy potok łez poprzez zmianę toru myślenia. Skupiła się na planie Wiadernego, w którym chciała uczestniczyć. Dla niego musiała się skupić, aby ci z klasy, którzy przeżyli, mogli bezpiecznie opuścić Rowy.

Alan słuchał w skupieniu tego co mówiła, ale wiedział, że nie będzie w stanie spełnić jej prośby, więc po prostu milczał. Nawet nie spojrzał na kartę, którą trzymała w ręku. Nie potrzebował ich, przez nie znaleźli się w tej koszmarnej sytuacji. Nawet jeśli nie był już do końca człowiekiem, nie zamierzał korzystać z przywilejów i potęgi tych potworów. Sprzedał swoją duszę, tylko po to, żeby ochronić ich przed gniewem Katii. Nie pragnął jej mocy.
Gdy przeszukiwali wcześniej plecak Adriana zauważył opakowanie poloplastrów. Wiaderny spakował na wycieczkę butelkę whisky i kabanosy na zagryzkę, Fujinawa okazał bardziej praktyczny. Zabrał plastry, wrócił do Amandy i usiadł na krześle.
- Pomożesz mi? – poprosił podając jej kilka plastrów do ręki. Amanda przytaknęła i zaczęła ze starannością pomagać mu przy próbie zatuszowania tego, czego chyba nienawidził z całego serca.
Odwijał taśmę i kolejno zaczął zaklejać palce zasłaniając swoje czarne paznokcie. Po wszystkim będzie wyglądać jak Charlie z „Lost”, ale podobało mu się to. Chciał, żeby stanowiło jakiś symbol. Bo wbrew temu co mówiła Katia, ona i Alan nie byli rodziną. Jego rodziną była Amanda i wszyscy, którzy przyjechali tu z nim do Rowów.
- Widziałaś mój tatuaż na plecach? – zaczął zaklejając kciuk - Chciałem zrobić sobie Tupaca, ale obejrzałem pewien film, który jest dla mnie bardzo ważny. To film o facecie, który się nie poddał, mimo, że go złamano. Stanął sam przeciwko całemu światu i odpłacił wszystkim tym, którzy go skrzywdzili. Zniszczyli jego świat.
Chłopak mówił zaklejając kolejne palce.
- Zauważyłam.
Zawahał się na moment. Spojrzał na Amandę.
- Nie sam – poprawił się – On miał swoją Evey a ja mam ciebie. Dziękuję za to, że jesteś.

Sabotowskiej lekko drgnęły kąciki ust.
- To ja dziękuję. Wiele to dla mnie znaczy. Moja koleżanka kiedyś też tak zaklejała palce, bo obgryzała paznokcie. Chciała się pozbyć złego nawyku i przy okazji zakryć to, co było niezbyt ładne - zagaiła ujmując jego dłoń, większą od swojej i naklejając plasterek z zaangażowaniem i skupieniem. Być może ta czynność jakoś pomagała jej się ustabilizować, była dość mechaniczna i jednostajna.
- I wystarczy, że uda nam się przetrwać. Nie musimy wszystkiego niszczyć. Nawet nie wiem, czy mamy tyle sił, aby tego dokonać. Byśmy musieli wykorzystać konflikt dwóch stron o których mówiła Katia i ich napuścić na siebie. Jeśli zniszczą się nawzajem, wtedy mamy szansę. Chyba. - uniosła głowę spoglądając na Alana. Poczuła jak serce przyspiesza swoją pracę. Wolałaby chyba tak tu z nim zostać i nacieszyć się ostatnimi chwilami życia, ale… Ale jeśli istniała szansa, że nie będzie to ich ostatni moment, to musieli spróbować. Nie mogąc się powstrzymać uniosła się lekko aby sięgnąć jego ust i pocałować go krótko, po czym z powrotem usiąść. - Nie wiem jak to wszystko się skończy. Trochę mnie to przytłacza, chyba jestem na to za głupia po prostu - przyznała jakby chcąc usprawiedliwić swój czyn. W końcu zrobiła coś, co właściwie było tutaj zbędne. I jeszcze odciągało myśli.

Alan uśmiechnął się gdy cmoknęła go w usta, to było niespodziewane, spontaniczne i urocze, takie niewinne. Zapragnął mieć to na co dzień. Wrócić z nią do Warszawy, umawiać na randki. Skończył zaklejać ostatni palec po czym wyciągnął z kieszeni długopis i zaczął kreślić na plastrach grube kreski.
- Proszę, nie mów tak. Poznałem w życiu wiele idiotek, ty znajdujesz się na drugim biegunie, wiem co mówię.
Nie była do końca przekonana, że to co mówi jest prawdą. W sumie chyba zawsze większość ludzi w szkole uważało ją za głupią, bo ubierała się jak lalka, wyglądała jak lalka i jeszcze lubiła Kucyki Pony, Hello Kitty i Pusheena. Z pozorów nawet nie sprawiała wrażenia mądrej. Chłopak raz zerkał na Amandę, raz na dzieło, które powstawało na jego dłoni.
- Kiedy Ceyn poprosił, żebym was zabrał do obozu, pomyślałem, że w końcu raz mogę zrobić coś dobrego dla innych. To zajebiście miłe uczucie, być za kogoś odpowiedzialnym, spodobało mi się to. Tylko, że źle to rozegrałem, nastraszyłem was, Ceyn zginął a potem to już wszystko się zesrało. Wtedy, w domku próbowałaś mnie stopować a ja się nakręciłem jak spanikowana panienka.. chciałem zrobić to sam i wyszło jak wyszło…Przeze mnie zginął Mateusz a Adrian zamienił w jakiegoś potwora.
Alan ciężko westchnął, to wciąż bolało, uwierało go i gdyby nie ona, siedziałby teraz pijany użalając się nad sobą.
- Teraz to widzę wyraźnie, jesteś brakującym elementem. Przy tobie czuje się mocniejszy i wiem, że razem możemy zdziałać więcej.. Nie jesteś damą w opałach, żaden macho nie musi ratować cię z opresji i strasznie mi się to w tobie podoba, ta twoja siła. Wiem, że jesteś niezłomna, tylko nie rozumiem dlaczego w siebie nie wierzysz. Ja to w tobie widzę. I podziwiam.

- Wcale tak nie jest, przecież ciągle ryczę - zaprotestowała przecierając dłonią policzki. Chwyciła go za rękę i ścisnęła lekko, patrząc na niego - I to wcale nie była twoja wina. Jeśli nie dopadłyby ich wtedy, to zrobiłyby to kiedy indziej, a jak nie one, to ktoś inny. I być może nas czeka to samo, może wszystkich… - zawiesiła na chwilę głos i spuściła wzrok, zawieszając spojrzenie na dłoniach splecionych w uścisku -... To jaki jest teraz plan?

Chłopak chciał znów zaprotestować na je słowa, ale tylko westchnął. Zastanowił się przez chwilę, żeby zebrać myśli.
- Pójdziemy do biura Halmann. Poszukamy książki telefonicznej, znajdziemy numer na taksówki. Spróbujemy się stąd wydostać, bo sama widzisz, że wszystko co mówił Ceyn to jakieś bzdury. Znajdziemy bankomat, wyciągnę trochę kasy a potem w jakimś barze albo innej spelunie popytam o chłopaków, którzy zgodzą się robić za naszą ochronę, gdy już tu wrócimy po Julkę, Jacka, Agatę i Berenikę. Sprawdzimy też gdzie mieszkają ci Zdunkowie. Ta baba, z która poszła Marta to mogła być jedna z tych Trzech Kurw o których wspominała Ceyn. Nie znam tak dobrze Marty jak ty, ale przecież ona by się nie oddaliła tak po prostu od wycieczki. Ja, Mati, Agata…rozumiem, ale ona? Ta starucha musiała jej coś zrobić. To co powiedziałem Adrianowi było prawdą, ja naprawdę chcę, żeby wszyscy wrócili do domu. Chcę spróbować znaleźć Martę i ściągnąć ją tutaj. A jak wrócimy po ciało Matiego, sprawdzę co jest w składziku. Jeśli znalazł pistolet na gwoździe, przysięgam, że wystawię mu pomnik pod Pałacem Kultury
Alan uśmiechnął się sam do siebie wyobrażając monument przyjaciela, po czym kontynuował nie puszczając dłoni Amandy.
- Jeśli w składziku jest jakieś paliwo, możemy spróbować zrobić koktajle mołotowa. Potrzebujemy broni. Są tu lasy, więc może w okolicy jest nadleśnictwo, albo chociaż jacyś myśliwi, którzy mają strzelby. Tylko, że…raczej nie zechcą oddać ich dobrowolnie, ale to biorę na siebie. Jak będziemy w Rowach, popytam w barze, może ktoś ma jakieś kontakty i zgodzi się załatwić na szybko klamkę. Nigdy nie strzelałem, ale…chyba to nie jest takie trudne. Wiem jedno, Ceyn nie jest szybsza od kuli. Gdyby tak było, to z tymi Zdunkami biłaby się o Waszyngton a nie jakieś zjebane Rowy.
Tak, pomimo tego co tej nocy doświadczył Alan, wciąż wierzył w potęgę ludzkiej myśli i nic tego nie zmieni. Kątem oka zerknął na radiomagnetofon Agaty.
- Chce zrobić coś jeszcze…dla Mateusza…ale, nie wiem czy w biurze Halmann jest radiowęzeł.
Spojrzał na Amandę odgarniając jej czule kosmyk włosów z czoła.
- Sam nie wiem jak to wszystko wyjdzie, na razie skupmy się na tym, żeby się wydostać z obozu zanim te potwory nas pozabijają, dobrze?

Blondynka przytaknęła grzecznie. Sama nie wymyśliłaby i tak nic lepszego. W zasadzie, to nie wymyśliłaby totalnie nic. W głowie miała pustkę, w której przeplatała się tylko myśl o tym, co w danej chwili czuje i jakie emocje nosi w sobie. Nie umiała się skupić, wokół widziała tylko zło i zagrożenie, martwe twarze, zawiedzione spojrzenia, a w tej całej pożodze Alana, który potrafił stać się dla niej opoką. Gdyby nie on, na pewno stałaby w miejscu.
- To chodźmy. Pewnie nie mamy wcale tyle czasu, ile nam się wydaje - oznajmiła puszczając jego dłoń, aby odpiąć telefony. Schowała też karty tarota, mogła mieć przy sobie dwie, a nawet i trzy, jeśli Wiaderny chciałby swoją gdzieś zostawić. Miała wrażenie, że mogą mieć znaczenie i wolała nosić je przy sobie. Miała tylko nadzieję, że nie działają one jak pożeracze i nie wyssą z niej energii.

Alan dokończył ostatni fragment napisu na plastrach. Na palcach jednej dłoni utworzył nakreślony grubymi, nieco koślawymi kreskami napis FREE na drugiej DOM.

Freedom

W to wierzył, za to był gotów walczyć i umrzeć. Pomimo tego co mówił Lufycer, upadły anioł wcale nie był orędownikiem wolności, piewcą wolnej woli. Gdyby nim był, nie zmuszałby swoich córek by sypiały z ludźmi, którzy uścisnęli mu dłoń. Nie istniała we wszechświecie taka siła, takie bóstwo, które mogło by zniewolić Wiadernego. Choć być może Alan się mylił. Przypomniał sobie pocałunek i to uczucie, gdy trzymał ją w ramionach. Tak, możliwe, że jest moc, której chłopak zgodziłby się poddać. Ale tylko dlatego, że sam tego pragnie i chce. Sprawdził godzinę i schował telefon do kieszeni. Noc wciąż była długa, ale Amanda miała rację. Czas mijał szybko. Zbyt szybko. A oni musieli się stąd wydostać zanim na wschodzie pojawią pierwsze promienie słońca.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 08-02-2021, 13:19   #125
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Alan, Amanda, Agata cz. 1

Nagle z domkiem zaczęło się dziać coś dziwnego. Alan miał już podobne zjazdy po dropsach, ale tym razem był przecież trzeźwy, kreski które wciągnął w autokarze i parę łyków wódy już dawno przestały działać. To pewnie znowu jakieś pierdolone sztuczki tych satanistów, pomyślał poirytowany. Miał ich kurwa serdecznie dosyć. Nagle ktoś zaczął walić do drzwi, usłyszał spanikowany głos Agaty. Gdyby nie ta dziwna gra świateł, mieniące się przed oczami barwy i kolory, zmniejszające się i zwiększające ściany pokoju, pewnie by się ucieszył na jej widok.
- Drzwi są otwarte Agata! Wejdź! – krzyknął po czym zwrócił do Amandy – Ty też widzisz to co ja? Pokój raz się zwiększa a raz zmniejsza i te dziwne barwy...Uczucie jak po ostrym ćpaniu.

Tak, Amanda widziała to samo. Odruchowo przykleiła się do boku Alana, jakby chciała się za nim schować. Nerwowo przejrzała dookoła. To nie było spowodowane zmęczeniem. Choć jeszcze kilka godzin temu próbowałaby tłumaczyć to wszystko logicznie to teraz wiedziała, że to bez sensu. Te dziwne barwy, a w tym samym momencie Agata przed którą ostrzegała ją Julia. To nie mógł być przypadek. Z Woś musiało być coś nie tak. To chyba przed nią przyjaciółka uciekła na kraniec obozu w stronę lasu. Wróciła tu tylko dlatego, że zdążyły wymienić się wiadomościami.
- Jezu, spierdalajmy przez okno! Julia pisała, żeby trzymać się od Agaty z daleka, bo coś z nią się stało nie tak, nie zdążyłam z nią o tym pogadać, ale… Nie jestem pewna, czy to Agata… - Amanda powiedziała w miarę cicho, od razu zaczęła otwierać okno będące jak najdalej od drzwi - Jeśli mamy wdrożyć twój plan w życie, musimy wiać. Agatę opętał demon, ortysz? Tak pisała. Wierzę jej - blondynka pociągnęła Wiadernego za sobą. Chciała jak najszybciej wymiksować się z tego pokoju. Po drodze chwyciła kij Matiego.

Alan słysząc słowa blondynki otworzył usta w niemym zdziwieniu po czym wydukał.
- Ale…to nasza…
Chciał powiedzieć coś więcej, ale Amanda już ciągnęła go w głąb domku, przestał się opierać, postanowił zaufać dziewczynie. Przypomniał sobie Czartoryskiego, przypomniał Adriana i ciało Ali, które zamieniło się ognistego smoka. Czy w tym miejscu nikt nie jest tym za kogo się podaje? Rozbolała go głowa, chyba za dużo myślał, ale w końcu był Wisielcem.

Agata weszła do środka, zachęcona przez Alana. Rozejrzała się dookoła. Ujrzała uciekających przed nią parę przyjaciół. Otworzyła usta zdziwiona i je zamknęła. Zmarszczyła brwi.
- Hej, co ja wam takiego zrobiłam?! - krzyknęła.
Pobiegła za nimi. Chyba nawet nie tyle chciała ich towarzystwa, co po prostu odpowiedzi na to pytanie. Nie spodziewała się takiej reakcji na swoją osobę. Zwłaszcza po Amandzie, z którą były zaprzyjaźnione.
- Kucyku, gdzie tak galopujesz?! - rzuciła zaskoczonym tonem.
Alan i Amanda mogli uciec na pierwsze piętro domku, gdzie znajdowały się dwa łóżka oraz łazienka. Na parterze znajdowała się część wspólna złożona z kuchni i mini-jadalni. W niej do tej pory przebywali. Za ścianką natomiast można było trafić do kolejnej małej sypialni z trzema tapczanami. Nad komodą znajdowało się małe okno. Wydawało się jednak na tyle duże, że mogliby spróbować przez nie uciec.

Amanda pociągnęła Alana do sypialni na parterze i zamknęła za sobą drzwi na klucz. Nie mogła mieć pewności, czy Agata wciąż jest tym, przed czym ostrzegała ją Julia. Nie chciała więc jej też krzywdzić.
- Agata daj spokój, chcemy się ruchać. Weź sobie usiądź tak jak chciałaś i daj nam czas. I nie mów nikomu, dobra? - blondynka miała nadzieję, że taki argument Woś wystarczy. Jeśli naprawdę nie jest demonem i nie ma złych zamiarów to powinna dać im spokój, pośmiać się czy oburzyć, w sumie Sabotowskiej nie robiło to różnicy. Wolała jak najszybciej opuścić domek i pobiec do biura tak, jak Alan zaplanował.

Wiaderny popatrzył na Amandę zaskoczony, ale szybko podłapał temat. Na wszelki wypadek przetrzymywał barkiem drzwi. Agatka wydawała się taka jak zwykle, nie był pewien czy reakcja blondynki nie była przesadzona, ale ufał jej intuicji. Działo się tyle popierdolonych rzeczy, że nic go już nie zaskoczy ani nie zdziwi.
- Eeee….no właśnie. Chcę zostać z moją dziewczyną sam na sam, jak dokończymy przyjdziemy do ciebie.
Szeptem zwrócił się do przyjaciółki nie przestając blokować drzwi.
- Dasz radę podsunąć pod drzwi, któryś z tych tapczanów? Jak jest za ciężki ja spróbuję, ale trzeba trzymać drzwi.

Blondynka z determinacją przytaknęła kiwnięciem głowy, po czym chwyciła za drewniany stelaż kanapy i szarpnęła. Nogi mebla z łoskotem przemieściły się o ledwie centymetr. Nie było to zbyt dyskretne, dlatego Sabotowska postanowiła sprawiać pozory.
- Och, Alan! - jęknęła przeciągle Amanda i ponownie szarpnęła łóżko - Połączmy te wyrka, zawsze chciałam spróbować tej dzikiej pozycji, co tak się wyginam w poprzek! - mruknęła wystarczająco głośno, aby Agata usłyszała i ponownie pociągnęła tapczan.

Czy to normalne, że to mnie podnieca? Chyba jestem popierdolony pomyślał Wiaderny, chłopak na chwilę się zawiesił przyglądając jak Amanda próbuje przesuwać mebel, wciąż dociskał barkiem drzwi.
- Dobra, rozpierdolmy to łóżko, co mi tam, Jacek będzie spał na podłodze.

Agata zamilkła na moment. To nie zdarzało się zbyt często. Przypominała raczej osobę, która za dużo mówiła. Niż taką, której kiedykolwiek brakowało słów. Spoglądała to na Amandę, to na Alana.
- Jesteście pierdolnięci? - zapytała. - Świat się kończy, a wy chcecie się ruchać? - pokręciła głową z niedowierzaniem. - Jak się ruchać, to z jakiegoś powodu. Tak właściwie po to przyszłam porozmawiać - dodała.
Gdyby miała brwi, ruszyłyby do góry. Wyraźnie czuła się niekomfortowo, ale jeszcze nie uciekała. Założyła ręce o siebie i ciężko westchnęła.
- Amanda, przecież jesteś dziewczyną Mateusza, nie żadną szmatełką - powiedziała. - Poza tym Alan… nie możesz ruchać Kucyka. Masz swoje obowiązki - dodała. - Muszę cię zaprowadzić albo do Katii, albo do Nadii. Musisz dokończyć rytuał i stać się pełnoprawnym satanistą. Dla mnie - powiedziała.
Podniosła ręce do góry, eksponując czarne paznokcie. Liczyła na to, że ktoś spoglądał na nią przez dziurkę od klucza.
- Jedynym mężczyzną w tym obozie był Sebastian, ale został zabity - powiedziała. - Ja również podpisałam umowę z Szatanem i potrzebuję dobrego satanisty, który by przypieczętował ugodę. I żadnego nie ma, prócz jednego rokującego. Ciebie. Ale wpierw sam musisz się przemienić.
Agata przechyliła głowę i spojrzałaby na Wiadernego ciężkim wzrokiem, gdyby nie dzielące ich drzwi.
- I lepiej szybko - powiedziała. - Ja zgodziłam się wcześniej niż ty. Już mam ślady - powiedziała. - Jeśli tak dalej pójdzie, to umrę. Ty zresztą też.
Pokazała swoje palce. Od czarnych paznokci zaczęły ciągnąć się długie, czarne kreski. Zajęły już większą część dłoni dziewczyny i zaczęły piąć się na nadgarstki.

Alan słuchał wynurzeń koleżanki z rosnącym rozbawieniem. Strach nagle minął jak za odjęciem czarodziejskiej różdżki, tak działała na niego Agatka. Zerknął przez dziurkę od klucza. Rzeczywiście miała czarne paznokcie, nie kłamała, ale czy nie była to jakaś sztuczka? Zwrócił się szeptem do Amandy.
- Może zadzwoń do Julki i zapytaj o co chodzi, dlaczego kazała nam przed nią spierdalać. Jeśli jest z nią Ceyn niech potwierdzi czy faktycznie ją zwerbowali, bo coś mi się nie chce w to wierzyć.
Wiaderny dalej przetrzymywał drzwi.
- Dobra, dzięki Agatka. Wiadomość przekazana, idź poczekaj teraz przed domkiem, ogarnę się, ubiorę i zaraz do ciebie przylecę. To fakt, jestem w kurwę dobrze rokującym satanistą, tak dobrym, że wyrucham od razu Katię i Nadię, a potem na dokładkę jeszcze ciebie i panią Halmann. Wszystko dla chwały Szatana.

Amanda zatrzymała się gwałtownie i nadęła policzki jak groźna ryba. Zdzieliła Alana w ramię. W sumie bardziej pacnęła.
- A ja? - burknęła mrużąc oczy jakby się obraziła, że Wiaderny chce ruchać wszystkie, tylko ją pominął. Skandal. Jej oburzenie szybko okazało się udawane kiedy z cichym rozbawieniem klapnęła na tapczanie i wyjęła telefon. Wystukała szybkiego smsa do Julii
Cytat:
Spytaj Katii czy Agata to satanistka. Szybko!
- Nie jestem już z Mateuszem odkąd zabawiał się z Katią. A na Alana sobie poczekaj na zewnątrz, do jego kutasa jest długa kolejka - wydarła się żeby Agata słyszała i dojechała tapczanem do drzwi, blokując je - Haha, pierwsza, byczys!! - uniosła triumfalnie ręce do góry. Wiaderny okazał się chodliwym towarem. Aż bała się ile jeszcze lasek zacznie się za nim uganiać. Amanda miała złe przeczucie, że niedługo przestanie być tak luzacko i jednak Agata coś odpierdoli.
- Nim świat się zawali chcę się dymać, Agata. Daj mi szansę a potem ci go oddam i po sprawie. - dodała. Nawet jej się nie śniło, że go odda komukolwiek. Tym bardziej wiedząc, że on sam tego nie chce. Blondynka obiecała sobie, że przejdą przez to razem. I miała zamiar tego się trzymać. Pragnęła uratować Alana. I myśl ta jakoś ją napędzała.

Alanowi rzadko kiedy brakowało słów, tej nocy już mu się to zdarzyło, ale teraz całkiem stracił głos, stał się po prostu niemową. Jacek Gołąbek przy nim wydawał się wytrawnym erudytą i mówcą motywacyjnym.
- Spokojnie dziewczyny…bez nerwów…możemy przecież zrobić słoneczko…
Tyle tylko zdążył z siebie wykrztusić. Chciał, żeby Agatka po prostu się odczepiła i sobie poszła a nie był pewien czy wybuch zazdrości Amandy w tym pomoże. Normalnie by się cieszył, a jego ego, i tak przez lata mocno pompowane wyjebało w stratosferę, ale w tych okolicznościach…Czasem lepiej niektórych marzeń nie wypowiadać na głos, bo jeszcze się spełnią.

Amanda błyskawicznie odwróciła łeb w stronę chłopaka i unosząc dłoń postukała sie palcem w skroń po czym pokręciła głową z powagą. To żeś jebnął, pomyślała, nie chcąc za dużo mówić. Stwierdziła, że jej gest był wystarczająco zrozumiały. Mimo to szybko jednak kąciki jej ust uniosły się lekko w górę, głównie przez to, że na niego spojrzała. Zrozumiała właśnie, jaki był uroczy w tym swoim zakłopotaniu.

Alan potrzebował jeszcze chwili by się otrząsnąć, najpierw te zmysłowe udawane jęki a potem frywolne bluzgi, nie wiedział czy to wytrzyma, cokolwiek by o sobie nie myślał był tylko prostym samcem. Stanął do rozpaczliwej i nierównej walki z własną wyobraźnią. Wziął ciężki oddech, nadludzkim wysiłkiem skupił myśli i skinieniem przywołał do siebie Amandę. Z kieszeni wyciągnął kluczyk do domku, zbliżył usta do jej ucha próbując zignorować zniewalający zapach jej skóry i włosów. Wyszeptał.
- Zagadam ją a ty w tym czasie spróbuj wyjść cicho przez okno. Tu masz kluczyk. Obejdź domek, podejdź do wejściowych drzwi i zacznij do niej krzyczeć, ściągnij jej uwagę. Gdy na ciebie ruszy, zamknij drzwi na klucz i uciekaj do budynku administracyjnego. Jak tylko usłyszę twój głos, wyjdę przez okno, spotkamy się po drodze, albo w biurze. Nie śpiesz się, poruszaj się powoli, przez te zwidy, możemy mieć zjebany błędnik.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 08-02-2021, 13:25   #126
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Alan, Amanda, Agata cz. 2

Agata zdawała się nie słyszeć słów Alana do Amandy. Rozległ się cichy odgłos, który świadczył najpewniej o tym, że położyła głowę ciężko o drzwi pokoju, za którym kryła się dwójka nastolatków. Westchnęła.
- Boję się tego, co we mnie jest - mruknęła cicho. - Czuję jej oddech. Słyszę jej słowa… nie opuściła mnie. Zaprowadziła mnie do Szatana, a ja się zgodziłam na jego propozycję, bo zrozumiałam… że umrę. Umrę, jeśli tego nie zrobię. Cholernie się boję.
To nie był ton, w którym kiedykolwiek wcześniej wypowiadała się Woś.
- Myślę o tym, jak okropna byłam dla wszystkich i zastanawiam się, czy to wszystko nie dzieje się po to, aby mnie ukarać - powiedziała. - Nie wiem tylko, czemu dotyka innych ludzi. Chyba wszyscy jesteśmy zjebanymi grzesznikami. Może umarliśmy już w tym autobusie i teraz znajdujemy się w czyśccu… który zasądzi o tym, czy trafimy do piekła… lub nieba… Sama nie wiem. Głowa mnie boli od strachu, myślenia i płaczu. Nie wiem, czy wytrzymam sama. Chciałabym być z wami, ale nie zamierzam być ciężarem - mruknęła. - Spierdalam.
Rozległy się jej kroki… zdawało się, że odchodziła. Choć powolnym, jakby ciężkim krokiem. Wnet zapadła cisza.

Dla Amandy zachowanie Agaty było nielogiczne. Nie dlatego, że doznała oświecenia na temat swojego zachowania, ale dlatego, że najpierw krzyczała, aby ją wpuścić, bo jakieś potwory, a teraz nagle sobie odchodziła. Co, potworów przestała się bać z zazdrości o ruchanko AA (Alan+Amanda).
- Agata daj spokój. Po prostu poczekaj w tym pokoju, dobrze? Tutaj jesteś bezpieczna. Gdy już Alan będzie gotowy, to będzie wiedział gdzie cię szukać, a jak będziesz się szlajać, to cię potem nie znajdzie - blondynka z pewnej odległości wyjrzała przez dziurkę od klucza. Nigdy nie przystawiała oka bezpośrednio blisko otworu, gdyż w życiu naoglądała się trochę horrorów i zawsze się bała, że ktoś ją dziugnie w gałkę.

Nie widziała Agaty, ale usłyszała z oddali jej głos.
- No to poczekam przed domkiem - odkrzyknęła Woś. Jej głos był dość słabo słyszalny, co wskazywało na to, że już znajdowała się trochę dalej.
Dziewczyna wydawała się zniechęcona do dalszych kontaktów z Alanem i Amandą, którzy najwyraźniej dalej chcieli barykadować się przed nią. Pomimo jej słów. Chyba nie darzyła ich w tej chwili zbyt wielkim zaufaniem, skoro pomimo zapewnień o potworach i nadchodzącym zgonie wciąż mieli nastrój na wspólne zbliżenie.

W międzyczasie do Amandy doszły smsy. Pokazała je Wiadernemu w milczeniu, aby mógł przeczytać. Nie była wcale zaskoczona, że inni też mają problemy, że krwawią, umierają, są atakowani. U nich w Ośrodku lepiej nie było. Dlatego odpisała krótko.

Cytat:
W Ośrodku niebezpiecznie, nie wracajcie. Uważajcie

Sabotowska podeszła do okna, wspięła się na niską komodę, rozejrzała się dyskretnie czy na zewnątrz jest bezpiecznie, wtedy mogła się wyślizgnąć. Miała nadzieję, że jeszcze Alan trochę spróbuje Agatkę zagadać, co by mieć pewność, że ta wciąż jest w domku.

Alan popatrzył na smsy, krew odeszła mu z twarzy. Piotrek…Marta. Nie.
Zakręciło mu się w głowie, dłonie zacisnęły w pięści. Próbował być twardy, ale oczy same się zeszkliły, nie mógł nic na to poradzić. To bolało, naprawdę, kurewsko bolało. To co powiedziała Agata też wzbudziło w nim emocje, jakich się nie spodziewał. Poruszyło czułą strunę. Poczuł to samo gdy zobaczył ciało Mateusza a potem udręczonego Adriana. Ani przyjaciela, ani kolegi z klasy nie udało mu się uratować, żadnego z nich nie zdążył przeprosić. Ale pamiętał co powiedział Fujiamie. Wtedy po raz pierwszy, słowa popłynęły z serca, nie było w nich żadnej kalkulacji. Nie wiedział, dlaczego czuje się za nich wszystkich odpowiedzialny. Ale po prostu tak było i nie potrafił nic na to poradzić.
- Kurwa – powiedział sam do siebie po czym popatrzył na Amandę przepraszającym wzrokiem. Widział, że przymierza się do wyjścia przez okno.
- Może to pojebane…ale jeśli istnieje cień szansy, że to jednak nasza Agata – westchnął - Wiem co ona teraz czuje bo sam…

Alan na chwilę się zawiesił, szukał odpowiednich słów.
- Chyba powinienem z nią pogadać. Nie chcę, żeby została sama. Wyjdę do niej. Gdyby coś się działo, po prostu biegnij do biura Halmann, dzwoń do Julki i Jacka i tam na nich poczekaj albo spróbuj zamówić taksi i uciekaj do miasta.
Amanda westchnęła i pokręciła głową, patrząc na chłopaka przez ramię, jednocześnie klęcząc już na komodzie.

- Alan… - mruknęła łagodnie i ponownie westchnęła. Być może posmutniała o ile dało się bardziej - ...Nawet jeśli to Agata, zaprowadzi cię do tej Katii czy Nadii i zrobisz to, czego robić nie chcesz. Bo Agata tego chce. Mimo tego co mówi, to egoistka. Ty jesteś dobrą osobą, ale nie zawsze powinieneś ulegać. Uważaj na siebie skarbie - powiedziała czule, nie cofając swoich zamiarów. Może nie rozdzieli się z nim tak łatwo, ale wolała jednak wyjść przez to okno. Przyczai się chwilę przy domku, jeśli Alan chce zostać woli obserwować, czy na pewno jest bezpieczny z Agatą.
W międzyczasie Sabotowska otrzymała SMSa od Julii.

Cytat:
Napisał Julia
Jack przypkiem uwalił ręke kati, o nic nie bede pytala. juz wczesniej Agate opanowala Ortysza, czrownica duch sztana…
Prędko nadszedł kolejny SMS.

Cytat:
Napisał Julia
trymaj sie prosz uwazaj na sbie, jestesmy w chtce przy rzece, nie mge psacp
Kiedy Sabotowska podniosła wzrok znad telefonu, spojrzała na Wiadernego. Ujrzała jeden drobny szczegół, który byłoby łatwo przeoczyć… Sam Alan jeszcze tego nie zauważył. Zresztą plastry zasłaniały opuszki jego palców. Ale na oczach dziewczyny spod nich zaczęły rozrastać się czarne, podłużne linie. Powoli schodziły na palce chłopaka. Wyglądały trochę tak, jak gdyby ktoś kilkanaście razy przejechał czarnym piórem po skórze Wiadernego. Kreski były równe jak od linijki. Wtem owijki zaczęły złazić, jakby klej pod nimi kompletnie wysechł, odsłaniając czarne paznokcie Wiadernego. Zupełnie tak, jak gdyby sam Szatan ściągnął mu te plastry z palców. “Chcesz zapomnieć o tym, do kogo należysz? Nie zapomnisz.”

Alan czuł się rozdarty. Chciał zostać przy Amandzie, ale gdyby to zrobił znów by się okazał egoistą i hipokrytą. Blondynka pozwoliła mu się otrząsnąć z tego koszmaru, pozbierać do kupy, Agata nie miała nikogo, została zupełnie sama ze swoim strachem. Jeśli mówiła prawdę, Wiadernemu zostało już tylko kilka godzin życia. Chciał je dobrze wykorzystać. Nie miał już nic do stracenia.
- Będę uważał – powiedział po czym otworzył drzwi. Spojrzał na nią, przez krótką chwilę chłonąc to oszałamiające piękno – Chciałem ci powiedzieć…

Przegryzł nerwowo wargę, westchnął cicho.
- Nieważne. Spotkamy się za chwilę. Ty też na siebie uważaj Kucyku – mimo wszystko uśmiechnął się najzuchwalej jak tylko potrafił

Amanda zamarła niemal z wypiętymi pośladkami, stojąc kolanami na komodzie i oglądając się za siebie. Widziała jak plasterki jeden po drugim opadają z palców. Widziała też, że Wiaderny kompletnie tego nie poczuł, a przecież powinien chociaż minimalnie. Cokolwiek. Kradzież jego duszy bolała ją chyba mocniej niż czyjaś śmierć. Nie dlatego, że mógł być kimś lepszym, tylko dlatego, że takie powolne umieranie było torturą. Nie potrafiła nawet wczuć się w jego psychikę, nie była pewna o czym myśli i ewentualnie co go hamuje lub napędza. Nie chciała na pewno być czymś, co powodowało w nim wycofanie. Bała się, że zadziała na niego regresywnie.

Blondynka zeskoczyła z komody całkiem nagle. Dość szybko dobiegła do Alana i niemal rzuciła się mu na szyję. Przycisnęła drobnę ciało do niego i wbiła ustami w jego usta, przeciągając lekko, i tak zbyt krótki, pocałunek.

- Zanim się rozdzielimy, chcę ci powiedzieć, że bez względu na to, jaką podejmiesz decyzję, ja nie będę na ciebie zła. Zależy mi abyśmy razem stąd uciekli, żeby wszystko było choć w miarę ok. Wiem, że ten układ ci się nie podoba, ale… Boję się. - Amanda wtuliła twarz w zagłębienie między jego szyją a barkiem. Nosem trąciła bok jego szyi, a z każdym kolejnym słowem pozostawiała na skórze chłopaka swój ciepły oddech.
- Chciałabym, żebyś żył. Jesteś dobrym i opiekuńczym mężczyzną, troskliwym i kochanym. I nawet jeśli wybierzesz szatana, aby dokończyć tę umowę i żyć dalej, to ta część ciebie wcale nie umrze. Pamiętaj, że takim cudownym będziesz już zawsze… W moim serduszku.

Amanda bardzo chciała, aby jej słowa jakoś trafiły do Alana. Pragnęła po prostu dać mu szansę i nadzieję. Bała się, że jego upór doprowadzi go do śmierci. Czuła, że żałował swojego wyboru, ale wydawało jej się, że jest już za późno na zmianę. Nie chciała go stracić. Nie chciała też, aby on poczuł, że traci sam siebie.

Alan nie wypuszczał dziewczyny z objęć, przez chwilę bał się, że już się nie uwolni, czuł spętany jej głosem, dotykiem, zapachem, ciepłem skóry. Tego co zaraz powie bał się bardziej niż każdego potwora jaki tej nocy nawiedził Rowy.
- Amanda, chodzi o to, że nawet gdybym spróbował….To i tak chyba nie dam rady. Nie chciałem ci tego mówić…. ale nie jesteś mi obojętna. Nic a nic.

Chłopak dotknął jej twarzy. Sądził, że przez plastry dotyk nie będzie tak przyjemny jak wcześniej, ale opatrunki zeszły z opuszków znów odsłaniając czarne połyskujące paznokcie…i coś bardziej złowieszczego. Nastolatek to jednak zupełnie zignorował. Spojrzał dziewczynie w oczy.
- Wiem, że to głupie, bo przecież wcześniej nawet się nie lubiliśmy, prawie ze sobą nie gadaliśmy, ale…eehhh…nic na to nie poradzę, po prostu mnie zachwycasz, nigdy jeszcze tak się nie czułem. Wybrałem najgorszy moment z możliwych, ale chyba się w tobie zakochałem.

Powiedział to w końcu na głos, przyznał się przed nią i przed samym sobą. Nie wiedział czy czuje strach czy ulgę. Zrobiło się cicho, choć w pokoju wciąż przecież grał radiomagnetofon Agaty. Blondynka patrzyła na niego jakby chciała się upewnić, że jest szczery. Przeszło jej nawet przez myśl, że to ta sytuacja tak na niego wpłynęła i w innych okolicznościach nie czułby tego, co teraz. Być może gdy uda im się wrócić, to Alan o niej zapomni i wróci do swojego poprzedniego życia. Przez jej głowę przegalopowało milion innych myśli, jak chociażby to, co sama aktualnie czuła. Niestety, nie wiedziała. I chyba nie potrafiła odpowiedzieć mu tego samego. Czasami miała przebłyski, aby powiedzieć te dwa słowa, jednakże za każdym razem przyłapywała się na tym, że mówiłaby to po prostu w emocjach, a wiedziała, że te ma totalnie skołatane. Amanda rozwarła usta chcąc chociaż się zająknąć, jednak chłopak szybko jej przerwał.

- Nie mów nic proszę i mnie posłuchaj. Gdy podpisałem tę umowę, wiedziałem, że nie wyjadę z Rowów. Zapomniałem o tym na chwilę, gdy byłaś przy mnie, gdy zaczęliśmy żartować o randkach…Tak naprawdę, to nawet nie wiem czy chcę stąd wyjeżdżać. Boję się, że jeśli przeżyję, znów stanę się… Zanim tu przyjechałem byłem pustym naczyniem. Ale najpierw przyśniła mi się Diana, a potem Ceyn poprosił mnie o pomoc i poznałem ciebie. Coś zaczęło się zmieniać. Naczynie zaczęło się wypełniać. Teraz mam wrażenie, że nie żyłem swoim życiem, że ta cała kasa, lans, to nie byłem ja. Chcę pomóc wam się stąd wydostać, chcę żebyś miała piękne życie i wspominała mnie takiego jakim byłem, tutaj w Rowach. Czuję się za was wszystkich odpowiedzialny, nie wiem dlaczego, ale tak jest. Dlatego muszę porozmawiać z Agatą. A potem znaleźć sposób żebyś ty i reszta naszych przyjaciół byliście bezpieczni. Jeśli dalej chcesz, możemy to zrobić razem, bo bez ciebie mogę nie dać rady. Nie musisz nic teraz mówić, ani odpowiadać, po prostu chciałem, żebyś o tym wiedziała.

Sabotowska chwilę zastanawiała się, jakby oniemiała. Szybko jednak uśmiechnęła się ciepło, mrużąc przy tym słodkie, niebieskie oczka. Wplotła smukłe palce w jego włosy i przeczesała po całej długości, od grzywki, aż po sam czubek głowy, pozostawiając blond nieład z kosmyków.

- Więc to idealna okazja, aby żyć dalej - stwierdziła optymistycznie - W końcu czujesz, że żyjesz, znalazłeś sam siebie. To nie jest etap, w którym się poddajesz i kończysz. Oczywiście to twoje życie i nie wybiorę za ciebie, ale chciałabym abyś wybrał dobrze. Będzie to ciężkie, jednak wierzę, że potrafisz. Nawet więcej niż sam uważasz. Chcę, żebyś żył. Zależy mi na tym. I martwię się, że ty nie będziesz chciał, przez tę decyzję, którą podjąłeś pochopnie. Wydaje mi się jednak, że i z tym byśmy sobie poradzili. I że wciąż byłbyś tą osobą, którą w sobie odkryłeś. A jeśli kiedykolwiek zapomniałbyś, kim naprawdę jesteś… - Amanda chwyciła jego dłoń i otwartą przystawiła lekko nad swoją lewą piersią, przyciskając subtelnie i zakrywając swoją rękę -... to tutaj siebie odnajdziesz - ponownie uśmiechnęła się mrużąc oczy.
Wiedziała, że nie mogą tak stać wiecznie, choć bardzo by tego chciała.
- Będę w okolicy, poczekam aż porozmawiasz z Agatą i dokończymy to, co zaczęliśmy. Razem. A jeśli jej zaufasz, to i z nią możemy. Po smsach Julii zdaje się, że mówi prawdę.

Czuł, jakby rozpętała się w nim straszliwa burza, słowa Amandy go poruszyły, był rozdarty. Nigdy tak nie pragnął żyć, jednocześnie będąc pogodzonym z tym, że to w Rowach zostanie napisany ostatni rozdział jego krótkiej biografii.
- Znajdę sposób – wyszeptał w końcu, objął ją i czule pocałował w czoło – Trzymajmy się planu.
Wypuścił ją z objęć, a potem wyszedł przed dom, żeby porozmawiać z Agatą.
Amanda przytaknęła, odprowadziła go krótko wzrokiem. Upewniając się, że na zewnątrz jest stosunkowo bezpiecznie, wyszła przez okno, zabierając ze sobą kij baseballowy.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 08-02-2021, 17:36   #127
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Talking Post wspólny z MG

- Oczywiście że ci wybaczam! - krzyknął Adam. - Shit trzeba było wziąć tego magicznego kartofla z kościoła! Fucking hell we got to shut the wound! There should be some needle and operating cloth ? Whatever it’s called… Nić taka specjalna co używają do operowania… No, Kurwa to nie działa nie dam rady, zaszyć krwawiącej rany! - Adam zaczynał się gubić ze stresu, przeskakiwał z języka na język. Nie chciał żeby ostatnim wspomnieniem Feliksa było to jak Wakefield się rozpada, spojrzał na niego z ogromem uczuć w oczach i powiedział.

- Nie powiem że cię kocham, tak mi się wydaje ale what is love ? Babe don’t hurt me no more… - Roześmiał się ale z oczu znów zaczęły mu lecieć łzy. - Wiem że to co do ciebie czuje, to nie tylko Lust… Od tego się zaczęło ale to coś innego, coś odmiennego! - Pocałował go, tak bardzo go pragną. Pocałował agresywnie, po męsku tak jakby był wilkiem pożerającym mięso, jakby pragnął siłą wepchnąć mu do gardła swoją energię życiową.

Feliks jęknął i pozwolił mu na to. To była jedyna słodka rzecz w tym całym piekle. I choć zrobiło mu się nieco lepiej, to i tak bolało go ramię. Wciąż tracił krew. Nie mógł o tym zapomnieć i nawet Wakfield nie był w stanie go rozproszyć. Bał się, że zaraz umrze. Znikąd łzy znów zaczęły płynąć po jego policzkach. Trzebiński podniósł dłoń i pogłaskał Amerykanina po policzku.

Chłopiec o tańczowych włosach czuł się zrozpaczony gdy przerwali pocałunek zaczął mówić gorączkowo - A może można by wypalić wasze rany ogniem żeby przestały krwawić ? Trzeba by zapalniczką nagrzać jakąś metalową powierzchnię a potem przyłożyć ranę… Będzie bolało jak skurwysyn, i będą blizny ale powinno zastopować krwawienie… Tylko czy jedna marna zapalniczka starczy żeby rozgrzać metal do takiego stopnia? Nie mamy czasu żeby robić ognisko! Prawda jest taka że nawet chirurg nie poradziłby sobie w tych warunkach, Felix i Majka potrzebujecie i profesjonalnej opieki medycznej w szpitalu, bo zakażenia i ubytek krwi więc trzeba transfuzji… Ale nie mamy jak pojechać przez tą jebaną klątwę! - Załamał ręce.
Nie mógł nic zrobić więc spełnił ostatnią wolę umierającego:

- Po co stanąłeś w obronie tej szalonej katolickiej kurwy?! Ona i tak chciała umrzeć! Nieważne… Nie wiem co do ciebie czuje, ale wiem że ci wybaczam. Los po prostu rozdał ci… No wiesz? You got dealt a bad hand of cards in life…. WAIT! I GOT IT! FUCKING CARDS! Ludzie dawajcie tu karty skoro byliśmy taranami muszą mieć jakąś moc - Roztrzęsiony Adam nawet nie zarejestrował że dojechali i ludzi na zewnątrz.

Adam wyciągnął kartę Tarota którą mu dano. Wziął odrobinę krwi Feliksa której było tu pełno i spróbował wyrysować pentagram.

- Lucyferze, Gwiazdo zaranna dziejów, Niosący Światło, Czarny koźle wypędzony na pustynię, Pierwszy pośród upadłych! Mocą twojego sługi Sebastiana przyzywam cię! Zabiłem dla ciebie sługi Trójgłowa! Byłem narzędziem przełamania bariery Pomorza! Zniszczyłem kościół i chciałem zgwałcić księdza na jego gruzach do KURWY NĘDZY NALEŻY MI SIĘ NAGRODA! Chcę żeby mój narzeczony żył! Mam dość tego że wszyscy mnie wykorzystują kurwa czas na moją nagrodę!
Kowalski sam już nie wiedział w co wierzyć, ale musiał spróbować!

Wpierw nic się nie działo. Krzyczał wprost do swojej karty Koła Fortuny. Spoglądał na przedstawiony obrazek. Wzywał Lucyfera, samego Szatana. Prosił go o nagrodę, prosił o życie Feliksa. Ciężko było stwierdzić, czy władca Piekła wysłuchał jego próśb. Czy w ogóle w tej chwili spoglądał na Adama, czy był nim zainteresowany. Amerykanin na pewno nie poczuł żadnej diabelnej obecności. Był sam. Tylko on i umierający powoli Feliks. Obok znajdowała się reszta kolegów z klasy, ale nie mogli w żaden sposób pomóc. Taka Maja to sama potrzebowała, żeby ktoś się nią zajął. Dla Adama priorytetem był jednak Trzebiński. Pozostawało jedynie prosić o pomoc siły wyższe. Skoro Bóg i Aniołowie raz już im pomogli, to czemu Szatan miałby odrzucić ich wołania?
Adam zastanawiał się nad tym. Choć w tej chwili specjalnie nie myślał, a odczuwał ogromne, intensywne, jaskrawe emocje, które kłębiły się w nim. Szukały ujścia. Spoglądał na kartę Koła Fortuny… aż ta zaczęła rozmazywać się przed jego oczami. Poczuł słodycz oblepiającą jego umysł. Otoczyła go niczym ciepła, rozgrzana wata. Wnet Wakfield poczuł narastającą senność. Powoli zamrugał oczami.
- Adam? - zapytał Feliks. - Słyszysz mnie… Adam? - powtórzył.
Ale ten padł na podłogę karetki. Z jego ust zaczęła się sączył delikatna, prawie niezauważalna strużka śliny. Mało kto byłby w stanie dostrzec, że lekko skarżyła się, jak gdyby zawierała w sobie kawałki brokatu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=GvGATxPzVTk[/media]

Kiedy Adam otworzył oczy, znajdował się w kompletnie innym miejscu. To nie przypominało żadnego, którego kiedykolwiek wcześniej widział w życiu. Nawet w snach nie przemierzał tak wspaniałego, zaczarowanego wymiaru. Panowała ciemna, granatowo-fioletowa noc. Opadała swoim ciężarem na wysokie kłęby czarnych drzew. Gdzieś w tle Wakfield dostrzegał wysokie łańcuchy górskie, ale zdawały się kompletnie niedostępne. W tle unosił się słodki zapach czekolady i cynamonu. Odniósł wrażenie, że czuje również cały bukiet najróżniejszych kwiatów, których nie byłby w stanie nawet nazwać. Teren wokół był podmokły. Najwyraźniej znalazł się na jakichś bagnach lub moczarach. I te dla odmiany nie były wcale odpychające. Wręcz przeciwnie, magnetyzowały i przyciągały. Adam czuł się tutaj bezpiecznie… ale czy słusznie? Ciężko jednak było spoglądać na wesołe, kolorowe poświaty i czuć strach.


Pomiędzy drzewami zaczęły pływać duchy. Miały przeróżne kształty i rozmiary, choć większość przypominała opasłe ryby z długimi, poskręcanymi wąsami. Były półprzezroczyste i zdawały się stworzone z samego światła. Wydawały się kompletnie niezainteresowane Adamem. Nie uciekały od niego, ale również nie nadciągały w jego stronę. Wakfield natomiast spojrzał w bok. Na bagiennym brzegu dojrzał uroczą, drewnianą łódkę. Mógł w nią wsiąść i udać się na eksplorację dziwnej krainy. Z drugiej strony słyszał również dziwną, tajemniczą muzykę pomiędzy drzewami. Mógł też udać się w jej stronę… ale to już pieszo.

Cóż, wreszcie oszalał. Może ta cała sytuacja w Rowach, to po prostu jakieś imaginacje jego chorego umysłu który ostatecznie odkleił się od rzeczywistości? Tak naprawdę, to miał to w dupie, był już zmęczony smutkiem i cierpieniem. Jeżeli tak miało wyglądać szaleństwo, to było przyjemną alternatywą dla życia gdzie nikt go nie kocha, wszyscy go zawsze używają a kiedy próbuje się do kogoś zbliżyć jest odrzucany. Odetchnął głęboko piersią wdychając perfumy po raz pierwszy od czasu koszmaru czuł się szczęśliwy i spokojny. Sytuacji w kościele nie liczył bo to była euforia po przetrwaniu a rzeczywistość szybko sprowadziła go do parteru.
Serafin był zimny, obcy i straszny. Adaś miał wrażenie, że ich los zupełnie nie obchodził Boskiego Sługi który chciał po prostu dać prztyczka w nos konkurencji która na chama wbiła się na jego teren a los księdza i uczniów zdawał się owemu bytowi obojętny.

Tu było inaczej, ten las to jego miejsce czuł to wewnętrznie…. Muzyka oczywiście, że była muzyka jego umysł nawet w szaleństwie musiał dać mu ścieżkę dźwiękową bo rytm i melodia były dla niego jak oddychanie. Równie naturalnym był dla niego taniec więc ruszył za dźwiękiem muzyki tańcząc do jej rytmu wykorzystując przestrzeń sennego lasu aby wykonywać pełne rozmachu figury taneczne oraz kroki zapożyczone z baletu. Pełno było w nich szerokich skoków, piruetów i zamaszystych gestów dłońmi.

Czuł się szczęśliwy, czuł się prawdziwe sobą, roześmiał się perliście tonąc w magii tańca , słodkich zapachach, pięknych widokach, świetlistych rybkach i cudownej eterycznej muzyce.

Pośród drzew odnalazł drobną, uroczą ścieżkę. Wiła się, jak zdawało się, w nieskończoność. Jednak Adam nie miał nic przeciwko, gdyż to była przyjemna wędrówka. Drogę porastała równiutka, zielonkawa trawa, po której spływały krople świecącej, fioletowej rosy. Kiedy chłopak dotykał stopami ziemi, pozostawiał w tym miejscu ślad w postaci drobnego kwiatka. Kolejne po sobie stokrotki wyrastały prędko, znacząc szlak, po którym szedł Wakfield. Różnobarwnych duchów przybywało. Było ich tutaj coraz więcej. Wtem cała ławica białych ryb ruszyła prosto na Adama. Zdawała się jednak łagodna. Raczej nie próbowały go zaatakować…


Białe duchy zaczęły go okrążać. Spokojnie pływały wokół niego. Przez chwilę Wakfield odniósł wrażenie, że znajduje się w morskich głębinach. Musiał sobie przypomnieć, że to był wciąż ląd, nawet jeśli magiczny.
“Hmm”, usłyszał w głowie zbiorowe mruczenie, świadomość Ławicy. “Podążaj za nami, Apatura Iris. Zaprowadzimy cię na miejsce…”

- O jak to miło z waszej strony! Ja myślałem żeby po prostu z wami zatańczyć ! A widzicie te śliczne stokrotki co zostawiam za sobą? Ale spoko, jeżeli znacie jakieś ładne miejsce chętnie za wami pójdę - Powiedział i zaczął podążać za rybkami podśpiewując sobie kolejną piosenkę z operetki Gilberta i Sulivana .
Adam czuł się cudownie, te zapachy i ta miękkość waty wszystko tu było takie urokliwe! Podskakiwał pełen energii jak jakieś stereotypowe małe dziecko.

Ryby płynęły w powietrzu, prowadząc chłopaka pośród drzew. Ich obecność zdawała mu się coraz bardziej kojąca i uspokajająca. Chwilowo nie pamiętał o tym, co miało miejsce na Ziemi. O wykrwawiającym się Feliksie, Mai i innych kolegach z klasy. Dał się porwać nowemu światu… i dobrze. Musiał odpocząć od horroru Rowów, przynajmniej na chwilę. Ale co takiego ten świat z sobą niósł? Adam dopiero miał się przekonać.
Wnet spomiędzy drzew wyłoniła się sylwetka budynku. Tak właściwie to słowo nawet nie do końca pasowało. W pierwszej chwili Wakfield odniósł wrażenie, że widzi jakieś dziwne, bardzo grube drzewo. Całe było porośnięte zielonym mchem oraz paprociami. Wnet jednak uzmysłowił sobie, że nie wyglądało do końca jak dzieło natury. W górnej części znajdował się ciemny otwór, który przypominał nieco wejście do groty. Prowadziły do niego ustawione koncentrycznie pniaki, pełniące funkcję schodów. Dom Faerie, o ile rzeczywiście to było właśnie to, wydawał się jednością z naturą. Perfekcyjną częścią krajobrazu, idealnie połączoną z otoczeniem.


Wielkie, sumiaste ryby jeszcze przez chwilę krążyły wokół Adama.
“Hmm”, najgrubsza odchrząknęła. “Znajdujesz się u celu, Apatura Iris. Tutaj dowiesz się wszystkiego, czego potrzebujesz. A także tego, czego nie musisz wiedzieć. Albo czego nie powinieneś. O czym wolałbyś nie mieć pojęcia...”
Duchy zdawały się w coraz większym pospiechu. Poruszały się szybciej i zdawało się, że po wykonaniu swojego zadania myślały już o kolejnej powinności, jaka przed nimi czekała. Wyglądało na to, że Adam nie będzie miał szans na zbyt długie rozmowy z nimi, zanim go opuszczą.

- Dziękuje wam za pomoc kochane Rybki! To śliczny dom, czy mogę tam wejść? Nie chcę nikogo obrazić - Wolał się upewnić, był tak upojony sytuacją że zupełnie nie zauważył gdy słowa duchów stały się coraz bardziej złowieszcze. Tęczowy chłopak co chwilę przenosił ciężar z palców na pięty wciąż nakręcony całą sytuacją nie potrafił ustać w bezruchu. Widać że ledwo się powstrzymywał, przed wbiegnięciem do środka. Czuł się, jakby ten las czy też bagno zwracał mu utracone dzieciństwo, ale przecież to byłoby zbyt piękne prawda? Słońce powoduje cień, a piękno nie może istnieć bez brzydoty czyż nie? Jednak Adam zdawał się o tym, teraz nie myśleć.

Większość duchów zdążyła się rozproszyć. Tylko ten grubszy pozostał jeszcze przez chwilę.
“Hmm”, mruknął. “Nie martw się, Apatura Iris. Titania oczekuje ciebie. To ona cię tu przywołała, słysząc twoje wołanie.”
Jeszcze przez moment zakręcił się w powietrzu, po czym dołączył do swoich braci i sióstr, którzy zdążyli już zniknąć pomiędzy drzewami. Adam pomachał mu ręką i radośnie krzyknął “Żegnaj!” Następnie wykonał piruet i pisnął ze szczęścia!
- Jej wysokość Królowa Elfów Tytania! Uwielbiam Sen Nocy Letniej! Jak fajnie! - Zawołał i wbiegł po stopniach domku zupełnie jakby miał mieć właśnie spotkanie z ulubioną gwiazdą popu.

Kiedy Wakfield przeszedł przez próg wrót do Domu Faerie, poczuł nagłe zawroty głowy. Trwały na szczęście krótko i dość szybko minęły. Otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Znalazł się w ogromnej sali. Przestrzeń rozciągnęła się za sprawą magii, tworząc w środku drzewa ogromne areały. Ujrzał dębową podłogę, na której namalowano barwne obrazy. Głównie kwiatów, owoców oraz pnących się bluszczy. Ściany również zostały pokryte przepięknymi malowidłami. Pejzaże zdawały się tak realistyczne, jak gdyby były prawdziwe. Przy ustawionych stołach, a było ich kilkadziesiąt, bawili się Faerie. Śpiewali, krzyczeli, rozmawiali. Tworzyło to bardzo wesołą atmosferę, choć od tych wszystkich dźwięków mogła rozboleć głowa. Istoty przypominały ludzi, miały jednak dużo gładszą cerę, bardziej lśniące włosy oraz oczy o dużo intensywniejszych barwach. I oczywiście skrzydła, które zdawały się stworzone ze światła. Miały najróżniejsze wzory oraz barwy. Dziki lud był ubrany w proste, zielone tuniki oraz brązowe spodnie, większość jednak narzuciła na siebie dodatkowo kolorowe siatki z wprawionymi drogocennymi klejnotami. Byli boso. Na stołach Adam ujrzał głównie kielichy wypełnione winem lub miodem. A także owoce, w szczególności jabłka, gruszki, winogrona oraz porzeczki. Nikt nie zwrócił uwagi na Wakfielda, kiedy wszedł do środka.

W tle znajdował się wysoki tron, choć to może było zbyt dumne określenie szerokiego siedzenia wyrzeźbionego w wysokim pniaku. Nie zdobiło specjalnie… w przeciwieństwie do istoty, która na nim siedziała. Była prawdziwie, klasycznie piękna, przynosząc na myśli aktorki Hollywood starej daty. Jej kasztanowe, włosy opadały falami za jej głową. Miała białą suknię, w którą wpleciono najróżniejsze kwiaty. Wzrok Titanii - bo to musiała być Titania - zdawał się prawdziwie przeszywający. I w tej chwili skoncentrowany wprost na Adamie…

[cente][/center]

Adam patrzył się na całe otoczenie z miną wieśniaka z głębokiej prowincji który po raz pierwszy w życiu widział zgiełk wielkiego miasta z jego samochodami i drapaczami chmur. Jego twarz wyrażała cielęcy zachwyt. Gdy wyczuł, na sobie spojrzenie królowej przeszył go zimny dreszcz jednak górę szybko wzięły wyuczone zachowania sceniczne jednym susem skoczył na pięknie wymalowaną żółto czerwoną brzoskwinie bosymi stopami zakręcił się niczym Michael Jackson następnie wykonał głęboki ukłon. Nie ośmielał się patrzeć na Królową ani podnosić się z tej pozy dopóki nie otrzyma pozwolenia czuł że był na Dworze o którym nic nie wie wolał więc uważać.

Faerie zaczęli rozstępywać się naokoło chłopaka. Spoglądali na niego z mieszanką najróżniejszych emocji. Wyglądali niezwykle różnorodnie i tak samo ich miny wyrażały pełne spektrum uczuć. Zaskoczenie, radość, miłość, zniecierpliwienie, obrzydzenie, złość, ciekawość, sympatia, irytacja… Każdy Faerie zdawał się mieć swoje własne zdanie na temat Adama. Tymczasem Titania postukała paznokciem o swój tron.
- Podejdź tu, młody człowieku - powiedziała.
Nawet jej głos był wspaniały. Śpiewny, melodyjny. Zdawał się iskrzyć. Kiedy przemówiła, cały jej lud momentalnie zamilkł. Cisza była oszałamiająca. Do tej pory hałas wypełniał salę i Adam poczuł się, jak gdyby nagle ogłuchł z powodu tych wszystkich dźwięków. Tak jednak nie było, gdyż wyraźnie wciąż słyszał słowa królowej.

- Wedle rozkazu waszej Miłość! - Powiedział zdesperowanym tonem aby upewnić się że wciąż słyszy, lekko uniósł głowę i pośpiesznie przystąpił do spełniania rozkazu nie ośmielił się jednak spojrzeć na najpiękniejszą z twarzy zamiast tego lekko uniesiona głowa skupiła się na zgrabnych nogach które byłby w stanie sprzedać kosmiczne ilości rajstop i butów gdyby wykorzystać je w kampanii reklamowej. Gdy był w pobliżu tronu przykląkł na jedno kolano jak widział kiedyś na filmie lub jakimś średniowiecznym obrazie i zamarł w oczekiwaniu.

- Jesteś przed obliczem Królowej Titanii, pani wszystkich Mooinjey Veggey - powiedział jeden z Faerie.
Titania wpierw skinęła głową swojemu heroldowi, a potem Adamowi.
- Powstań - powiedziała. - Miło mi widzieć cię tutaj, Adamie. Duchy nazywają cię mianem Apatury Irisa. Czy wolisz posługiwać się tym imieniem? Jak chcesz, żeby zwracać się do ciebie? - zapytała.
Adam wstał zgodnie z rozkazem, stanął prosto jak struna wciąż nie ośmielał się spojrzeć wprost na Królową bojąc się że nigdy nie oderwie od niej wzroku. Słysząc jej pytanie zastanowił się przez chwilę wyraźnie rozważając kilka opcji w końcu w wielkim skupieniu dbając o czystość wymowy rzekł:
- Kiki Wasza Wysokość, teraz na ziemi tak mówimy na dźwięk który wydajemy gdy dobrze się bawimy i śmiejemy z przyjaciółmi. Jest to również imię Domu moich przyjaciół, odmieńców takich jak ja rodziny którą sam sobie wybrałem Domu Kiki więc to będzie dla mnie odpowiednie miano - Wyjaśnił z powagą po czym zamilkł.

- Każdy ma prawo nazywać się tak, jak tego pragnie - powiedziała Titania. - Niech więc będzie Kiki. Miło cię widzieć tutaj raz jeszcze, Kiki. Kiedy przebywałeś tu poprzednim razem, nazwaliśmy cię mianem Apatury Irisa. Byłeś jednak na tyle młody, że mogłeś tego nie zapamiętać. Z drugiej strony twoja wizyta w naszym świecie nie była zbyt długa z powodu Zbrodni, jaka miała wtedy miejsce - skrzywiła się paskudnie. Momentalnie wszyscy zrobili krok do tyłu. - Miło mi jednak powitać cię z powrotem. Tu jest twoje miejsce.
- Czynisz zbyt wielki honor takiemu barwnemu śmieciowi jak ja o najpiękniejsza wśród królowych. Muszę z niewypowiedzianym smutkiem, przyznać że nie pamiętam abym był tu kiedykolwiek jednak, wasze słowa muszą być prawdą gdyż, czuje się w tej przecudownej krainie jakby zwrócono mi dzieciństwo tak szybko przerwane przez okrutne i sprzeczne z naturą czyny mojego ojca… Nie pamiętam również jak się tu dostałem… Duchy powiedziały że Wasza Królewska Mość w swej nieskończonej wspaniałomyślności odpowiedziała na moje wołanie… Lecz zupełnie nie pamiętam o co wołałem ? Czuje tylko zachwyt nad nieskończoną pięknem waszej domeny którą mam niewysłowiony zaszczyt oglądać - Rzekł wyraźnie zagubiony z powodu luk w swojej pamięci.
- Jestem jednak pewien Wasza Wysokość że cień wspomnienia tamtej wizyty pozostał gdzieś w mojej podświadomości. Dlatego nigdy nie próbowałem się zabić ani skrzywdzić swojego ciała choć doświadczyłem tyle bólu. To że istnieje zawdzięczam Waszej Prze Wspaniałości i dobroci okazanej małemu śmiertelnemu dziecku dlatego sztuka: Taniec, śpiew, muzyka zawsze były dla mnie ucieczką bo próbowałem podświadomie dążyć do piękna które tu ujrzałem podczas mej pierwszej wizyty - W jego oczach pojawiły się łzy wzruszenia i wdzięczności.

Gdzieś w tle rozległy się oklaski. Pojedynczy lud Mooinjer Veggey zaklaskał na słowa Adama. Były całkiem piękne, zwłaszcza że wszyscy tutaj lubili muzykę, śpiew i dobrą zabawę. Titania nie wydawała się szczególnie uradowana. Choć ciężko było interpretować jej emocje. Zdawała się spoglądać na Adama bardziej analitycznie.

WYSTĘP

- Wasza Królewska mość upraszam o pozwolenie żeby dla was wystąpić wiem że moje talenty nie są nawet bladym cieniem świeci w porównaniu z pięknem Arkadii ale coś w mojej duszy mówi że muszę to zrobić - Rzekł błagalnym tonem jakby prosił o zgodę na zaczerpnięcie oddechu.

Titania poruszyła dłonią w melancholijnym geście.
- Chciałabym to zobaczyć - powiedziała. - Nie często widzę śpiew i taniec ludzi. Zastanawiam się, czy naprawdę jest tak toporny, jak w moich wspomnieniach.
Jeśli chciała go tym zachęcić, to chyba nie udało jej się zbytnio.

Adam nie czuł, się zniechęcony wiedział że jakieś emocje zostały zakryte przez słodki czar tej krainy wiedział również że muszą znaleźć ujście poprzez sztukę wystarczyło mu tylko że nie zostanie zabity za zniewagę. Muzyka która go tu przywiodła przywodziła na myśl średniowieczną przypomniała mu jeden z najstarszych poematów muzycznych potrzeba występu wynikała nie z chęci przypodobania się lecz z wewnętrznej potrzeby nasączył słowa pieśni treścią własnych przeżyć i emocji

Alas, my love, you do me wrong,
To cast me off discourteously.
For I have loved you well and long,
Delighting in your company.

Felix was all my joy
Felix was my delight,
Felix was my heart of gold,
And who but my laddy Felix

Zaczął myśleć o tym jak jego ukochany dbał o niego, jak długo musiał zdobywać jego serce niczym myśliwy próbując złapać kolejnego heteryka w sidła swojego uroku nieświadomie sam zarzucił na siebie więzy jedwabnej sieci. Gdy wreszcie dopiął swego i namówił go do fizycznego zbliżenia coś w nim pękło i powiedział komuś swój najgłębszy sekret chcąc tylko aby ktoś go zaakceptował i powiedział że to nie jego wina…

Został odrzucony na wspomnienie tego bólu z oczu popłynęła łza gdy spadła na podłogę. Wyrosła z niej róża będąca symbolem tej emocji.

Jak wiadomo na całym świecie symbolizują miłość. W mitologii czerwony kwiat róży uważano za święty, w czasach rzymskich za symbol miłości, w czasach romantyzmu i po dzień dzisiejszy wyraża nieśmiertelną i niepowtarzalną miłość. Ta róża była jednak niepowtarzalna i nie miała prawa istnieć w świecie realnym jako żywy kwiat gdyż każdy jej płatek miał inny odcień czerwieni :

- Czerwień intensywna, mocna odzwierciedla szczery dramatyzm i ból ich sytuacji oraz krzywdę jaką odczuł gdy otrzymał odrzucenie zamiast akceptacji.
- Kolejny z płatków miał odcień karminowy wyrażał fantazje erotyczne, wszystkie sposoby w jakie chciał posiąść ciało ukochanego dać i otrzymywać rozkosz, dawać spełnienie i relaks poprzez tą najbardziej fizyczną z relacji.
- Kolor kardynalski był wyrazem mocnego, ostrego pociągu i zainteresowanie które wciąż wobec niego odczuwał mimo wielokrotnego odrzucenia oraz krzywd. Miał inne opcje ale nie potrafił się pozbyć uczuć do Feliksa! Nigdy wcześniej nie czuł, równie mocno
- Dlatego właśnie płatek amarantowy był wyrazem odczuwanego od dawna pożądania, pragnienie rozpalone niczym ogień i podsycane niegasnącą pasją.
- Ostatni zaś miał barwę purpury, był wyrazem przysięgi wiecznej miłości w którą nie wierzyła świadoma część jaźni Adama ale czuł to na poziomie emocjonalnym z którego czerpała tutejsza magia.

Kiki nie zauważył jednak cudownego kwiatu wciąż tańczył i śpiewał choć było to bardzo trudne ćwiczył tą sztukę latami patrzył w głąb zaczął dziki taniec interpretacyjny aby dać upust wybuchowej mieszance uczuć która trawiła go niczym kwas. Czystym jak górski strumień głosem podjął drugą zwrotkę.

Alas, my love, that you should own
A heart of wanton vanity,
So I must meditate alone
Upon your insincerity.


Zazdrość jaką poczuł wobec Mai gdy to ona zajęła się Feliksem po wypadku autokarowym, zazdrość którą Feliks poczuł względem księdza i radość jaką przyniosło Adamowi przeżycie oraz fakt że komuś zależało na tyle żeby go bronić! Duma gdy w ostatnich chwilach życia ogłosił światu swe prawdziwe uczucia to wszystko zrodziło łzę która zasiała róże barwy żółtej podwójnego znaczenia: Zarówno zazdrość z epoki Wiktoriańskiej jak i radość z przeżycia i życia wreszcie ze swoją prawdą przed światem która ogrzała jego serce tak jak się odczytuje to znaczenie dziś.

Your vows you've broken, like my heart,
Oh, why did you so enrapture me?
Now I remain in a world apart
But my heart remains in captivity.

Tym razem sięgnął do emocji które czuł w wyniku rozmowy po wybuchu kościoła ból i zdrada które nieomal nie rozerwały jego umysłu stając się ostatecznym ciosem dla jego serca. Obecnie łez było więcej przywołały więc jedną łodygę z trzema kwiatami odmiennych kolorów róż symbolizujące sprzeczne i skomplikowane emocje:
- Biel jego niewinnego serca które nie zaznało nigdy miłości i szczerze w nią wierzył choć powinien być zgorzkniały.
- neonowo różowy kwiat nienaturalnej barwy świadczy o niedojrzałości i sile tego uczucia.
- pomarańcz przekazuje dawkę energii i entuzjazmu, dumy i zapału który odczuwał ponieważ mimo zdrady nakłonił Feliksa do wyrzutów sumienia, odczucia pociągu oraz spełnił jego marzenie nawet jeżeli sam Trzebiński nie chciał się do tego przyznać.

I have been ready at your hand,
To grant whatever you would crave,
I have both wagered life and land,
Your love and good-will for to have.
If you intend thus to disdain,
It does the more enrapture me,
And even so, I still remain
A lover in captivity.

Ukończył ostatnią zwrotkę i upadł na kolana zalewając się łzami z których wyrósł wielki krzew lawendowo fioletowych róż według kwiatnej symboliki oznaczają wielki dar oraz miłość od pierwszego wejrzenia. Często przypisywana jest magii oraz atrybut ostrożności i dyskrecji. Odcienie niebieskie wyrażają nadzieję na nowe rozwiązania, wydarzenia niecodzienne i cudowne.

Mimo tych wszystkich zdrad wciąż go kochał, był więźniem tego uczucia, mimo klątw szaleństw i magii wciąż miał nadzieję że dobra magia pozwoli mu uzyskać cudowne rozwiązanie tej sytuacji. Poczuł się lekki, jakby zrzucił z siebie wielkie brzemię otoczony kwiatami swych emocji.

Titania uśmiechnęła się do niego smutno. Jednak podniosła dłonie i kilka razy zaklaskała. To był wyraz jej uznania i wnet cała sala dołączyła się do aplauzu. Adam nagle zrozumiał, że w tej chwili przeżył szczyt w swojej karierze, chociaż ta jeszcze się nie zaczęła. Żaden spektakl na Broadwayu, czy w innym wspaniałym miejscu nie zdoła przebić występu przed ludem Mooinjer Veggey. Było mu smutno z powodu emocji związanych z piosenką… ale zarazem poczuł silną satysfakcję, jaką mogła zapewnić jedynie sztuka.
Titania podniosła dłonie i oklaski ucichły.
- Kiedy byłeś dzieckiem, zostałeś porwany przez członka mojego ludu - powiedziała. - Miałeś tutaj wzrastać i zdążyłeś po części przesiąknąć atmosferą tego miejsca - dodała. - Twój występ jest testamentem prawdziwości moich słów. Kiedy krzyknąłeś o pomoc, stara więź psychiczna, która wiąże twoją duszę z Arkadią, uaktywniła się. Zwłaszcza że już od dłuższego czasu była drażniona przez najróżniejsze energie w twoim otoczeniu. Powiedz mi proszę… czy to ty odnalazłeś księcia Pyrgusa, czy też on znalazł ciebie? - zapytała. - Miał wszelki zakaz kontaktu z innymi Mooinjer Veggey. Co prawda ty do nich nie należysz, ale wolałabym, abyście i tak nie przyjaźnili się. Książe jest na wygnaniu. O czym miałeś prawo nie wiedzieć - dodała.

- Wasza Królewska Mość nie znam nikogo o tym imieniu… Jedyny człowiek któremu blisko w mych oczach do tytułu księcia jest Feliks Trzebiński mój ukochany… Coś z nim jest nie tak…? Chyba to dlatego krzyczałem ? Lecz mój umysł się rozpadał z bólu i cierpienia i twoja domena zesłała na mnie ukojenie… Ale mój kochany Felek nie może być księciem to normalny chłopiec… Bardzo piękny i kochany, zagubiony… Ma chorą siostrzyczkę, choć czuje do niego emocje które ciężko opisać słowami i w moich oczach jest piękną duszą to nie może się umywać urodą do choćby otaczających mnie tutaj zacnych dworzan i dworzanek twego pysznego Dworu o Królowo- Wyjaśnił lekko zagubiony wciąż nie do końca pamiętając co takiego go tu sprowadziło? Słodka mgła Arkadii zaciemniała mu umysł niczym silny aromatyczny alkohol.

Titania zamrugała krótko.
- Feliks? - zapytała. - Chora siostrzyczka? Możesz mi o nim opowiedzieć więcej? - zdawała się przedziwnie zainteresowana tym tematem.
Cała sala przysłuchiwała się, głodna opowieści Adama.

- Wasza Królewska mość moje zdolności oczywiście nie mogą się umywać do nawet najmiej zdolnego pazia będącego twoim poddanym a słowa mi zawsze ciężej przychodziły niż występy. Feliks jest trucicielem niszczy innych na ich własne życzenie sprzedając narkotyki przez co jego piękna artystyczna dusza gnije od środka! Nie robi tego z chciwości ale aby zdobyć pieniądze na medykamenty dla siostry umierającej na rzadką chorobę krwi! Moja przeklęta biologiczna Matka zapłaciła mu żeby mnie truł co robił przez jakiś czas lecz przestał gdy rozpaliłem w jego sercu miłość! Znalazłem sposób aby uleczyć jego siostrę albo chociaż zdobyć fundusze których potrzebuje i dokonać zemsty na własnych rodzicach którzy pokrzywdzili moje ciało i duszę chciałem mu dać wolność której sam nie miałem a potem… A potem… Nie wiem co się stało potem! - Adam zaczął się trząść oblał go zimny pot czuł że zaraz dostanie ataku paniki…

Pojedyncze Faerie zaczęli się śmiać. Wnet cała sala wybuchła chichotem. Co było takiego zabawnego w słowach Adama? Przecież właśnie… nic. Ale nawet Titania uśmiechnęła się przelotnie.
- No cóż, takie rzeczy opowiedział ci o sobie Feliks? - zapytała. - No cóż, Pyrgus miał zawsze wielką wyobraźnię.
Wstała z tronu. Nagle wszyscy zamilkli i pochylili przed nią głowę. Adam odniósł wrażenie, że powinien uczynić to samo. Królowa Fae zeszła natomiast w jego stronę. Spojrzała na niego z góry. Była niezwykle wysoką, choć zarazem smukłą kobietą.
- No cóż. Czas, żebyś poznał prawdę, Apatura Iris - powiedziała. - Czy też może Kiki.
Obróciła się i odeszła w stronę jednego z korytarzy, które ciągnęły się w bok od sali.

Bez wątpienia chciała, aby Adam ruszył za nią. Co też uczynił niezwłocznie.
 
Brilchan jest offline  
Stary 08-02-2021, 17:48   #128
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Łódzkie pogotowie - Feliks, Maja, Adam, Łukasz

Adam w pierwszej chwili coś krzyczał do Feliksa. Wybaczał mu i mieszał polski z angielskim. Było głośno i dramatycznie. Wnet jednak Wakfield kompletnie niespodziewanie wyciągnął swoją kartę i zaczął wzywać Lucyfera. To było niespodziewane i szalone. Najwyraźniej zupełnie i ostatecznie postradał zmysły. Wtem drobna strużka krwi poleciała z jego nosa i opadł bezwładnie na podłogę karetki. Ślinił się obficie. Wydzielina dziwnie połyskiwała, jak gdyby pełna drobnych, lśniących drobinek.
- Adam?! - krzyknął Feliks. - Adaś!
Opadł na kolana. Wnet zapomniał o swoim bólu i krwawieniu. Zaczął potrząsać Wakfielda, ale bez żadnych skutków.
- Łukasz! Maja! - wrzasnął. - Coś się z nim dzieje! Pomóżcie mu!
Wnet zauważył coś jeszcze… wyciągnął dłoń i starł palcem wskazującym nieco śliny Adama z podłogi. Podniósł dłoń i obejrzał płyn pod skąpym światłem jarzeniówek. Ciężko westchnął.
- O nie… - mruknął pod nosem. - Tylko nie to. Tylko nie Arkadia…
- Potem, teraz mam większy problem - Łukasz zignorował Feliksa, hamując przed tłumem. Po chwili wcisnął blokadę drzwi od swojej strony i rzucił się na drugi bok, chcąc zrobić to samo od strony pasażera. - Kurwa, zamknijcie tylne drzwi! Drzwi! Tam musi być jakaś blokada!

Maja tymczasem kompletnie nie orientowała się w sytuacji i to zupełnie zbiło ją z tropu. Z szokiem i niedowierzaniem patrzyła przez załzawione oczy na tłum ludzi, nie rozumiejąc skąd u nich taka panika. Przecież to ich klasa zaliczyła dzisiaj dwa wypadki drogowe, podduszanie i ataki szalonego jeźdźca. A bolesne efekty tego ostatniego dziewczyna wyraźnie teraz odczuwała. Ból przynajmniej przywoływał ją do rzeczywistości i kazał przytrzymywać zgarnięty opatrunek do rany, aby ta nie krwawiła.
Niestety dziewczyna była w złym stanie i w danej chwili nie miała głowy aby cokolwiek zrobić.
Feliks ustawił Wakfielda na bok. Tak, aby chłopak nie udławił się własną śliną. Zrobił to w ułamku sekundy i niezbyt ostrożnie, w wyniku czego z łuku brwiowego Adama poleciała krew. Następnie dopadł do drzwi i przytrzasnął je własnym ciężarem. Tyle że te były w trakcie otwierania przez osobę z zewnątrz. Rękę innej osoby zagłębiała się do środka, ale przez działania Feliksa została przytrzaśnięta.
- Spierdalaj! - Trzebiński krzyknął. - Wypierdalaj z tą ręką!
Osoba po drugiej stronie nie mogłaby tego zrobić, nawet gdyby chciała. Krzyczała boleśnie. Nic dziwnego, cała jej dłoń momentalnie zaczerwieniła się po tym nagłym ataku.
Łukasz panikował. O ile wcześniej udawało mu się jako tako utrzymać w ryzach, to teraz stres i zmęczenie kumulowały się. Z tyłu umierają, na zewnątrz tłum, a w ośrodku, w ośrodku… jakieś kilkumetrowe coś, nie z tego świata. Jakby Beksiński albo Yerka zaczęli bawić się rzeźbą. Nieważne, przez łeb Łukasza przelatywały kolejne myśli, te o tym co ma dalej robić, co chciał zrobić i to co teraz widzi krzyżowały i plątały się ze sobą. Wrzucił bieg i ruszył do przodu. Zmienił zdanie, już nie chciał jechać do ośrodka, tam musiało być jeszcze gorzej. Wjedzie do ośrodka, zawróci i ruszy w miasto. Z Rowów nie wyjadą, ważne żeby przetrwali do rana i najlepiej jeszcze dłużej. Rzucił jeszcze do tyłu, na rannych i dodał gazu:
- Trzymać się! - chciał oddalić się od tego co się tutaj działo i jako tako spokojnie ich opatrzyć.

Ringing of Division Bell has begun.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.

Ostatnio edytowane przez JohnyTRS : 08-02-2021 o 18:08.
JohnyTRS jest offline  
Stary 10-02-2021, 21:35   #129
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Feliks, Maja, Adam, Łukasz. Część II

Przywołana do brutalnej rzeczywistości Maja, złapała się prawą ręką uchwytu. Lewy bok miała zraniony, więc pozostało jej lewe ramię aby przytrzymywać opatrunek. Było to jak trzymanie termometru - powinna nie odrywać ręki od tułowia. Dla zwiększenia stabilności zaparła dodatkowo nogami, jednocześnie przytrzymując nimi Adama w miejscu, aby nie szastało nim podczas nagłych manewrów pojazdu.
Łukasz powoli ruszył naprzód, tyle że ludzie oblegali karetkę. Zaczęli się rozstępować, jednak bardzo niechętnie. Chyba swoim ciężarem próbowali zatrzymać pojazd. Zieliński jeszcze nigdy wcześniej nie widział tak czystego terroru w oczach. Zdawał się kompletnie nienormalny, nienaturalny. Może był w takim razie… paranormalny.
- Tak, jedź dalej! - krzyknął Feliks.
Otworzył na chwilę drzwi, a kiedy obca ręka wysunęła się, zatrzasnął je znowu i zamknął. Następnie opadł na kolana i oparł głowę o drzwi. Był cały spocony i blady. Trząsł się. Może mu było zimno, a może to od tych wszystkich emocji.
Wtem ktoś wyrzucił butelkę prosto w przednią szybę karetki. Jakby celem był Łukasz za nią. Szkło pokryła siatka pęknięć, jednak na szczęście się nie zbiło. A w każdym razie… jeszcze nie.
Zieliński odruchowo się skulił, do tego zrobił dwie rzeczy: Wcisnął klakson i dodał gazu. Prędkość była na tyle niewielka, że ludzie będą się musieli rozstąpić pod naporem pojazdu.
- Odwalcie się popierdoleńcy! - wydarła z siebie Maja, nieomal tracąc przy tym oddech. Czy ci debile nie dostrzegli, że karetka jedzie w przeciwną stronę niż oni chcą?! Co za dzicz!
- Weźcie inne auto! INNE AUTO! - krzyknęła, aż ją bok od tego zabolał. Rzucali się jak na ostatnią szalupę w tonącym okręcie, a przecież samochodów w miasteczku nie brakowało.

Było ciężko. Łukasz miał wrażenie, że za chwilę kogoś przejedzie. Mimo to musiał podjąć jakąś akcję, zwłaszcza że tłum zdawał się coraz bardziej oszalały i zaniepokojony. Ludzie rytmicznie uderzali pięściami o karoserię karetki. Jedna kobieta głową. Czerwony siniak na jej czole zwiększał się z każdą kolejną sekundą. Kiedy Zieliński przyspieszył, była zmuszona odstąpić na moment. Zielińskiemu na szczęście udało się prowadzić dalej karetkę, mimo że wszystkie szyby pokryła siatka pęknięć od kolejnych pocisków wyrzucanych przez tłum. Doszedł do wniosku, że najpewniej bardzo ciężko będzie prowadzić pojazd, choć wyglądało na to, że będzie to dalej możliwe. Szkło na szczęście wytrzymywało napór kolejnych butelek. Ludziom też kończyła się amunicja.
Wnet Zieliński usłyszał rozdzierający krzyk dobiegający gdzieś z przodu. Wyglądało na to, że kogoś przejechał, a przynajmniej w jakiś sposób zranił. Mógł tego nie zauważyć, gdyż ciężko było cokolwiek ujrzeć przez przednią szybę. Łukasz mógł albo pojechać naprzód, z pełnym gazem, albo też cofnąć karetkę…
Zacisnął zęby ale nic nie powiedział i dalej parł do przodu. Musiał zawrócić, jechać do tyłu nocą i to jeszcze takim wielkim pojazdem - to też było szaleństwem. A ta karetka dawała im ochronę.

- Maja, jak się czujesz? Jak twój bok? - Feliks zapytał dziewczynę.
Ta już nawet nie zwracała uwagi na ból. Jednak cała jej koszulka przemokła od krwi.
- Jedziemy na tym samym wózku - westchnął Trzebiński. - Czy też… w tej samej karetce - pokusił się na słaby żart.
Wciąż opierał się o drzwi, obawiając się, że ktoś jednak przez nie wskoczy do środka.
- Słabo mi boli chyba nadal krwawię - odpowiedziała zrozpaczona Maja, na tyle głośno, aby było ją słychać w całym zamieszaniu. Ilość krwi sprawiała wrażenie, że opatrunek nie spełniał swojej roli, ale wiedziała że musi wytrzymać aż dojadą na miejsce. Zmiana opatrunku podczas szalonej jazdy przez tłum panikujących homo ledwo-sapiens, nie była dostępną opcją.
- Musimy jakoś wytrzymać - Feliks westchnął. - Jedź, Łukasz, jedź!
Maja kiwnęła potwierdzająco głową. Da radę! Jest silną dziewczyną i wytrzyma! Potrzebny jej porządnie założony opatrunek i jakieś leki przeciwbólowe - niech tylko dojadą wreszcie do celu, aby była chwila spokoju.
 
Mekow jest offline  
Stary 14-02-2021, 02:13   #130
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Jacek, Julia, Katia, Aaliyah

You've been bitten by
A true believer
You've been bitten by
Someone who's hungrier than you
Aww
Thought contagion


[media]http://www.youtube.com/watch?v=QQ_3S-IQm38[/media]

Jacek poczuł, jak oślizgły Czerw przesuwał się w jego gardle. Wpierw zdawało się, że był zbyt obszerny i nie uda się go wprowadzić głębiej. Na dodatek smakował tak okropnie, jak pachniał. Gołąbek mógł równie dobrze zacząć lizać wnętrza muszli klozetowych miejskich toalet. Poczuł ogromne nudności i zaatakował go odruch wymiotny. Opadł na kolana i spróbował zwrócić potwora. Tyle że ten... zaczął się zapierać. Podobało mu się w Gołąbku. Wcale nie chciał go opuszczać. Wręcz przeciwnie, pragnął więcej. Pracował mięśniami, próbując wczołgać się w przełyk chłopaka. Ten spróbował pochwycić go palcami. Wydrzeć go na zewnątrz. To jednak okazało się niemożliwe. Czerw był pokryty śliskim, lepkim filmem, który skutecznie uniemożliwiał złapanie go w pewny sposób.

- Jacek, nie! - krzyknęła Julia.
Nie wiedziała do końca, co ma robić. I choć nie wydawało się to wcale odpowiednie, to położyła Aaliyę na podłodze pokrytej szlamem i rzuciła się w stronę Gołąbka. Poczuła przez ułamek sekundy wyrzuty sumienia, bo pewnie niewiele ludzi tak po prostu porzuciłoby dziecko. Jednak ona musiała pomóc Jackowi. Nie mógł umrzeć. Dwa razy uderzyła go w plecy.
- Wykrztuś to kurwa! - wrzasnęła. - Pozhaluysta, vyzhivi! Blyad’! Jacek!
Próbowała wepchnąć mu palce do ust, ale Gołąbkowi nie podobał się ten pomysł. Czuł się przytłoczony. Nie dość, że atakował go Czerw, to teraz jeszcze Julia. Może i chciała pomóc, ale w tym akurat momencie chłopak nie miał cierpliwości. Zmagał się z potworem, który próbował rozwalić mu całą czaszkę.
- O nie! - krzyknęła Ulyanova. - Zniknął!

Rzeczywiście, zgniły potwór zdołał przemieścić się wgłąb chłopaka. Rozpychał mu przełyk. To było okropne uczucie, kiedy tak się czołgał. Był bardzo obszerny i uciskał nawet tchawicę, wywołując uczucie duszności. Jackowi zrobiło się ciemno przed oczami, a świat zaczął wirować. Potem znienacka wszelkie dolegliwości zniknęły, a chłopak poczuł się niezwykle... syty. Czerw trafił prosto do żołądka.

Było po wszystkim. Został tylko okropny posmak na języku. Gołąbek zapragnął szczoteczki do zębów, całego opakowania pasty i kilku hektolitrów płynu do płukania. A najlepiej jeszcze do tego wybielacza i domestosu. Już miał wstać, ale wtedy poczuł coś, czego się nie spodziewał...


Obca świadomość zaczęła zakradać się do jego umysłu. Tak jak Czerw penetrował śluzówkę żołądka fimbriami i przyssawkami, tak samo próbował opanować umysł Jacka. Chłopak poczuł zimne, wilgotne macki, które zaczęły oplatać mózg. Wciskać się we wszystkie jego bruzdy, dopasowywać do zakrętów. Najgorsze zdawało się poczucie świadomości robaka. Do Gołąbka zaczęły docierać wrażenia zmysłowe płynące od Czerwa. Jak miękko, kwaśno i wilgotnie było w żołądku. Ale najlepsza zdawała się wysoka temperatura człowieczego ciała. Trzydzieści sześć przecinek sześć stopni Celsjusza. Cieplutko. Słodziutko. Cudownie

Jacek opadł na lewy bok i zaczął się trząść. Wciąż miał kontrolę nad swoim ciałem, ale potwór próbował mu ją odebrać. Na dodatek to nie był koniec problemów. Po drugiej stronie domku stała Katia. Musiała w międzyczasie wstać i przemieścić się w stronę niemowlaka. Trzymała go przedramieniem, na którego końca znajdował się inny Czerw. Natomiast w drugiej ręce trzymała nóż.
- Oddawaj mi Karty, rosyjska suko! - wrzasnęła Ceyn. - Inaczej zabiję to małe, wyjące, bękarcie gówno!

Julia wczepiła się w ramię Jacka.
Tylko czy to wciąż był Jacek?
- Blyad’! Wstawaj, błagam! - spróbowała pociągnąć go na nogi, ale zdawała się na to zbyt słaba. - Pomóż mi z nią! - załkała.


Alan, Agata

Ohh, can't anybody see
We've got a war to fight
Never found our way
Regardless of what they say

I got nobody on my side
And surely that ain't right
Surely that ain't right


[media]http://www.youtube.com/watch?v=7nxWP9BhI7w[/media]

Agata siedziała na brzegu werandy. Zgięła nogi w kolanach i obejmowała je. Spoglądała na trawę. Wiatr nią delikatnie poruszał, podobnie jak włosami dziewczyny. Alan poczuł piękną, kwiatową woń. Ciężko było stwierdzić, czy pachniały tak kosmetyki Woś, czy też może na terenie ośrodka rosło coś aromatycznego. Dziewczyna zerknęła bokiem na chłopaka, kiedy ten pojawił się w zasięgu wzroku. Uśmiechnęła się niepewnie, po czym znów przeniosła wzrok na murawę.
- Chodź, usiądź - powiedziała i poklepała miejsce obok siebie.
Chwilę czekała, aż chłopak to uczyni. Przez dłuższy moment milczała. Nie wiedziała, co takiego mówić. Alan usłyszał w tle krzyki ludzi. A może tylko mu się wydawało? Były nieco ciche i wytłumione, gdyż znajdowali się na uboczu. Agata może również przysłuchiwała się im. Wreszcie kontynuowała po cichym westchnięciu.
- Powiedzieć ci coś zabawnego? - mruknęła pod nosem. - Taki bardzo śmieszny żart, który jest aż tak śmieszny, że chce mi się płakać?

Zaśmiała się pod nosem i potarła dłonie. Spojrzała na czarne kreski, które wspinały się po jej palcach. Wychodziły już na nadgarstek. Wyglądałoby to tak, jak gdyby jakieś dziecko rozpisywało po jej skórze długopis... gdyby nie to, że to była czerń absolutna. Pochłaniała sto procent światła. Alana tak właściwie zaczynały boleć oczy, kiedy na nią spoglądał. Tymczasem Agata kontynuowała.
- Wyobraź sobie być tak okropną osobą, że nawet duch kilkusetletniej czarownicy nie może w tobie wytrzymać... - zawiesiła głos. - Nawet nie wiem, co dokładnie się zdarzyło. Ja po prostu spóźniłam się na spotkanie organizacyjne. Przywitała mnie Berenika, próbując mnie zabić. Teraz myślę, że chciała posłużyć się mną jak mięsem armatnim. Duch tej straszliwej, morskiej zjawy wstąpił we mnie. Próbował mnie opanować. Ale okazało się, że miałam umysł zbyt obcy i nieokiełznany, aby mogła go pojąć. Wyobrażasz sobie, jak bardzo kurwa komiczne to jest? Być tak bardzo zjebaną osobą, że nawet dzika zjawa nie może wytrzymać w twojej głowie? - uśmiechnęła się krzywo. - Może to mnie uratowało. Ale nie tylko to... - zawiesiła głos.

To było niespodziewane, ale nagle zaczęła płakać. Z jej oczu gęsto zaczęły wylewać się łzy.
- To była ona. Nasza Marta. Przyszła do mnie jako anioł. I nie waż się śmiać ze mnie, nie jestem nawiedzoną, jebniętą... zielonoświątkową kultystką... Mam wiele wad, ale fanatyzm religijny nie jest jedną z nich. To była ona. Cała w bieli i złocie. Uśmiechała się. Ja... ja myślę, że ona umarła. Wydawała się zupełnie inna. Bardziej... - Agata spojrzała w bok, starając się znaleźć słów. - Bardziej ponad to wszystko? Transcendencja... to pewnie to słowo, o które mi chodzi. Przytuliła mnie. Powiedziała, że da mi siłę. Że uratuje mnie. Że mi wynagrodzi to, co mi zrobiła. Podczas gdy tak właściwie ona mi nic nie zrobiła... choć i tak ją czasami za to gnębiłam - westchnęła. - Najgorsze, że przyszła po nic, bo ja już i tak oddałam duszę Diabłu, aby uratował mnie przed Ortyszą. Pojawił się przede mną, a ja uścisnęłam jego dłoń.

Potarła przez chwilę ręce, jakby wciąż czuła na nich dotyk Szatana.
- To nie jest powszechnie znana historia. Groziłam, że zabiję, jeżeli wyda się i dowie się o tym ktokolwiek, nawet nasi przyjaciele. Otóż... mój tata miał romans z jej matką. I nie tylko z nią. To nie był wierny mąż. Przez lata zdradzał z wieloma różnymi kobietami, ale zakochał się tylko w Teresie Wiśniak. No i nie dziwię się. Moja matka była gruba, głupia, nie dbała o siebie... nie malowała się, nie nosiła gustownych ubrań, była przegraną osobą - mruknęła. - A kiedy dowiedziała się o tamtym romansie, na dodatek odebrała sobie życie. Była słabą, przegraną kobietą. Zostawiła mnie. Jak mogła mnie zostawić! - Agata załkała. - Miałam siedem lat, kiedy to się zdarzyło. Przyrzekłam sobie, że nigdy nie będę taka jak ona. Stanę się jej pełnym zaprzeczeniem. Wszyscy będą mnie lubić, stanę się piękna, przebojowa, głośna... zmienię się w obiekt pożądania. Mnie nikt nie będzie zdradzać. To ja będę zdradzała. Tak bardzo bałam się, że zmienię się w moją matkę, że rozpaczliwie robiłam wszystko, aby do tego nie doszło. Wręcz fanatycznie. Zmieniłam się w pustą, zepsutą dziewczynę, ale w moich oczach to był lepszy los od alternatywy. Teraz myślę, że się mocno pogubiłam - westchnęła. - A Marta czuła się cały czas odpowiedzialna za to wszystko, dlatego pozwalała mi, żebym tak ją traktowała. Mój ojciec i jej matka poznali się na jej przyjęciu urodzinowym. Oczywiście była dzieckiem tak jak ja. To nie była wcale jej wina. Mimo to... - Agata westchnęła, wycierając łzy. - A co najgorsze... teraz nie żyje. A ja przez całe życie byłam dla niej najgorszą pizdą... - westchnęła głęboko.

Spojrzała na Alana.
- Proszę, nie śmiej się ze mnie. Ale to miejsce... zmienia mnie. Rowy mnie zmieniają. Byłam kimś okropnym, ale chcę się poprawić. Chcę stać się lepszą osobą. Nie sądzę, żebyś to zrozumiał. Myślę... że nie jesteś tego typu osobą. Ale to w porządku. Chciałabym po prostu, żebyś przeżył. I żeby Amanda przeżyła. I żeby wszyscy przeżyli. To może chore, ale traktowałam was wszystkich tak źle, że teraz czuję się za was w jakiś sposób odpowiedzialna. Sama również chciałabym przeżyć. Choć nie sądzę, że na to zasługuję... - westchnęła.

To chyba zabrzmiało jak pytanie...


Amanda

Shake us out of the heavy deep sleep
Shake us now
Do it now
Do it now


[media]http://www.youtube.com/watch?v=2JEhNiMW8vY[/media]

Amanda nie wierzyła własnym oczom. Wyskoczyła na zewnątrz domku. Mogła być przygotowana dosłownie na wszystko... Ale nic nie przygotowało ją na to, co zobaczyła. Ujrzała przeraźliwy twór, który nie dało się opisywać. Wymykał się wszystkim słowom umieszczonym we wszelkich słownikach świata. Nie istniały takie litery w żadnym stworzonym przez człowieka alfabecie, które mogłyby złożyć się na nazwę obiektu przed jej oczami. Połowa budynku administracyjnego wciąż stała. Natomiast na miejscu drugiej połowy stało coś. Było wielkie, różowe... i przypominało nieco grzyba. Ale te słowa zabrzmiały w jej głowie śmiesznie już w chwili, kiedy je pomyślała. Dziwna rzecz zdawała się mienić przed oczami. Wykrzywiała rzeczywistość samym swoim istnieniem. Przez moment Sabotowska odniosła wrażenie, że kształt tego czegoś przypominał w rzeczywistości zieloną piramidę. Przez moment zmienił się w złotą kulę, mignął i wrócił do postaci różowego grzyba. Jak gdyby nowotwór na rzeczywistości nie był w stanie zdecydować się, w jaki sposób prezentować się przed istotami ludzkimi.

Ludzie uciekali.

Wnet okazało się, że załoga Ośrodka Słowianie była znacznie obszerniejsza, niż się początkowo zdawało. Ludzie wyskakiwali z budynków, spoglądali na rzecz, po czym zdejmowało ich ogromne przerażenie. Wrzeszczeli i uciekali w stronę bram z ośrodka. Było ich kilka. Amanda również czuła pierwotny, oszałamiający strach, jednak nie tyle, aby miała stracić nad sobą kontrolę. Być może do tej pory zobaczyła już na tyle dużo, że nabrała już pewnej tolerancji. Choć z drugiej strony do tego czegoś nie szło się tak po prostu przyzwyczaić.

Z zamyśleń wyrwał ją widok potwora. Biegł od strony obiektu. Nie przypominał niczego, co Amanda kiedykolwiek w życiu widziała. Poruszało się na czterech nogach i miało krwiożerczą paszczę wypełnioną wieloma rządami zębów. Niezliczone, mroczne macki unosiły się znad monstrum. Wydawało się istotą stworzoną do zabijania.


I, co gorsza, celem miała być Amanda. Ujrzał ją i wystartował niczym byk po zobaczeniu czerwonej płachty. Tak się zdarzyło jednak, że drogę zaszła mu uciekająca, starsza kobieta. Miała na nosie okulary o grubych szkłach, więc może miała duże problemy z wzrokiem. Istota w każdym razie chwilowo zapomniała o Sabotowskiej i wgryzła się w panią w średnim wieku. Zaczęła wyżerać jej wnętrzności w nieskończenie szybkim tempie. Co dziwne... zjadała ją dosłownie kawałek po kawałku. Zaczęła od stóp, potem nadeszły podudzia, uda... festiwal krwi, kości i wrzasku. Wszystko tylko dwadzieścia metrów przed Amandą. Dziewczyna zrozumiała, że bestia nie spocznie, póki nie pożre swojej ofiary w całości. Miała nieskończenie rozciągliwy żołądek. O ile to właśnie do niego docierały pożarte kawałki...

Przed Sabotowską stanął wybór... mogła zacząć uciekać wraz z innymi ludźmi. Lub też ostrzec wpierw Alana i Agatę. Myślała na ten temat, kiedy ujrzała pęcherzyk, który w oddali wydostał się z różowego grzyba. Wnet pękł i wydobył się z niego drugi taki krwiożerczy potwór.

Pęcherzyków z każdą sekundą przybywało...


Łukasz, Maja, Feliks

O dziwo udało się. Łukasz zdołał nawrócić karetką. Wściekły tłum napierał na nich z każdej strony. Zdawało się jednak, że siła silnika była większa od tej należącej do ludzi. Też nie bez znaczenia było to, że Zieliński de facto przejechał czyjąś nogę. Zmiażdżone udo prezentowało się okropnie, ale nikt w środku pojazdu nie miał czasu ani możliwości obserwowania zadanych obrażeń. Część ludzi próbowało pomóc mężczyźnie w agonii, ale zdecydowana większość liczyła tylko na siebie. I dbała jedynie o siebie samych, ewentualnie najbliższe osoby. Karetka zdołała wycofać, potem skręcić i mknęła z powrotem w zacienione odmęty leśnej drogi.

Bez wątpienia znajdowali się między młotem a kowadłem. Pytanie brzmiało... co było gorsze. Horrory znajdujące się na terenie ośrodka, czy też może gniew Ratsława.
- Wrócimy po Olgę! - krzyknął Feliks. - A potem... potem...
Chciał dokończyć, że pojadą do szpitala. Ale przypomniał sobie, jak to skończyło się poprzednim razem.
- Może jest drugi kościół w Rowach? - zasugerował. - W pewnym sensie nie wyszliśmy wcale źle na odwiedzeniu tego poprzedniego. Nawet jeśli wydaje się, że to była katastrofa, to przeżyliśmy... Może pozostała nam po prostu modlitwa... i wiara w Boga... oby nas nie opuścił...
Zdawało się, że nie opuścił ich przynajmniej w tym momencie, gdyż zarówno Maja, jak i sam Trzebiński chwilowo przestali się wykrwawiać.

Chłopak przysiadł obok nieprzytomnego Adama i zaczął badać jego parametry życiowe. Zmierzył tętno na szyi, potem przy nadgarstku... Udawał, że wie, czym się zajmuje. Zdawało się jednak, że Wakfield oddychał. Przynajmniej tyle. Feliks odwrócił wzrok, kiedy pęd pojazdu przywiał mu jakąś kartkę papieru. Chyba wypadła z kieszeni Łukasza.
- To twoje? - Trzebiński spojrzał na Zielińskiego, choć ten był chwilowo skoncentrowany na prowadzeniu i tego nie dostrzegł.
Feliks ujrzał rysunek przedstawiający wszystkich uczestników wycieczki. Zarówno uczniów, jak i nauczycieli. Był wykonany dość szybko, ale Łukasz bez wątpienia był bardzo utalentowanym rysownikiem, gdyż bez problemu można było wszystkich rozpoznać. Trzebiński nie miał pojęcia, że jego kolega był aż tak uzdolniony.

Problem... czy może raczej diabeł... tkwił w szczegółach.
Rysunek został wykonany ołówkiem, ale znajdowały się na nim ślady farby, których Łukasz już na pewno nie miał jak nanieść. Chyba że znalazł na to czas w ośrodku. Feliks zostawił Adama i zbliżył się do Zielińskiego.
- Ty to zrobiłeś? - zapytał.
Niektóre postacie zostały zmodyfikowane. Czerwona farba znajdowała się pod gardłem Piotra, na skroni pana Sebastiana i na piersi Aaliyi. Objęła również sylwetkę pani Ani i oczy Mateusza. Czarna przeszywała czaszkę Olgi. Dziwne, brokatowe srebro spowijało całą sylwetkę Adriana i Wiesława. Złoto oblekło Martę Wiśniak.
Nagle Feliks krzyknął i wypuścił papier z dłoni. Zupełnie tak, jak gdyby go ugryzł.
- Zdaje się, że twoja mapa nie lubi, kiedy ktoś inny ją trzyma - mruknął. - Nawet nie wiem, czemu nazwałem to mapą - mruknął pod nosem.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=8o2Jch8iFz4[/media]

Tymczasem Maja obserwowała drogę. Kiedy koledzy zajmowali się rysunkiem, ona spoglądała na białą jaskółkę, która sfrunęła z niebios. Mieniła się jasnym, białym blaskiem. Wylądowała tuż przed autobusem i zamieniła się... w Martę Perenc. Zdawało się, że przebywała tu bardziej duchem niż ciałem, gdyż spowijała ją dziwna poświata. Poza tym była ubrana w białą długą suknię, która nieco przypominała suknię ślubną. Miała włosy pięknie spięte i zaczesane do tyłu. Jeśli to była projekcja astralna, to najwyraźniej właśnie tak Marta widziała samą siebie.

Łukasz w ostatniej chwili zdołał wyhamować.
- Nie lękajcie się! - krzyknęła dziewczyna. - Proszę, wysłuchajcie mnie! Zawróćcie, póki możecie! Póki jest nadzieja i nadzieja nie została kompletnie porzucona. Mój kochany Ratsław kompletnie oszalał po śmierci siostrzyczki, dobrej Dobrawy! - Marta Perenc załkała. - Ostatnie bezpieczne miejsce to Piernikowa Chatka. Udajcie się tam proszę ze mną! Może uda mi się was ochronić!

Przed załogą karetki pojawiło się trudne zadanie. Zaufać Marcie? Czy też po prostu jechać naprzód?




Adam

Królowa Titania prowadziła Adama wgłąb Domu Faerie. Ciężko nie było spoglądać na jej piękny chód. Istota zdawała się sunąć w powietrzu bez dotykania podłoża. Tak niezwykle lekki zdawał się każdy jej kolejny krok. Czy rzeczywiście lewitowała? Wakfield nie miał pojęcia. Piękna suknia osłaniała jej nogi i kostki, przez co były niedostępne dla jego wzroku. Kilku paziów ruszyło za nimi. Grali na lutniach i piszczałkach wesołą, skoczną melodię. Kiedy znaleźli się wokół Adama, poczuł dziwne, ale niezwykle przyjemne ciepło w sercu. Zupełnie tak, jak gdyby znalazł się pośród swoich. Jakby przynależał do nich. Był jednym z nich.

- Dziękuję za waszą asystę - powiedziała królowa, spoglądają na swoich poddanych. - Pozwolicie jednak, że dalej pójdziemy już sami.
Każda sylaba wypowiadana przez Titanię była przyjemnością dla uszu. Słowa płynące z jej ust zdawały się ciekłym, roztopionym miodem, który przypominał balsam dla serca. Ukajał i uspokajał. Co tak właściwie mogło być diabelnie niebezpieczne. Adam potrzebował dłuższej chwili, aby zrozumieć, że w rzeczywistości w jej wypowiedzi było coś złowieszczego. Dlaczego nie chciała, aby inni towarzyszyli im w wędrówce? Co takiego chciała mu pokazać? Co chciała z nim zrobić? Optymista liczyłby na orgię, jednak realista stawiałby bardziej na zabójstwo.
Albo los gorszy od śmierci.

Tylko czy Titania miała powód, aby wyrządzać krzywdę Adamowi? Zwłaszcza po pięknym występie, którego była świadkiem? Wciąż trzymała w dłoniach róże, które powstały ze sztuki Wakfielda. Zdawały się naprawdę pięknym podarkiem. Godnym królowej, którą była. Wszystko w teorii zdawało się być w porządku, więc dlaczego chłopak poczuł nagły niepokój?

Pain! You made me a believer!
Pain! You break me down and build me up, believer, believer
Pain! Oh, let the bullets fly, oh, let them rain
My life, my love, my drive, it came from...
Pain! You made me a, you made me a believer.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=ucY21wLJhOo[/media]

Ruszyli korytarzem. Ten rozciągał się przed oczami Adama. Zdawało się, że nie miało znaczenia, jak daleko szli, przestrzeń w Domu Faerii była prawdziwie nieskończona. Otaczały ich piękne płaskorzeźby wyciosane w drewnianych ścianach. Przedstawiały członków ludu Mooinjer Veggey. Tańczyli, jedli, polowali, bratali się z duchami, przytulali noworodki, wiosłowali po moczarach... Wakfield tak właściwie miał ochotę niejednokrotnie przystanąć, aby nieco dłużej oglądać wspaniałe dzieła sztuki. Niestety nie miał takiej możliwości. Titania szła bardzo szybkim krokiem, nawet jeśli bardzo dostojnym.

Wnet zaprosiła go do osobnej komnaty. Po wejściu do środka drzwi same zamknęły się za nimi.

Adam ujrzał piękną, młodą dziewczynę. Ciężko było określić jej wieku. Może miała dwanaście lat, a może szesnaście? Miała długie, białe włosy i sukienkę w tym samym kolorze. Klęczała, jak gdyby odczuwając ogromny ból. Nawet nie podniosła głowy, kiedy pojawili się w pomieszczeniu. Atmosfera od razu zgęstniała. Wakfield nie odczuwał chwilowo nastroju ani na taniec, ani na śpiew. Najbardziej wzrok przykuwały jej piękne, białe skrzydła, które zostały pokryte dziwną, paskudną substancją. Przypominała klej. Pętała ją i niszczyła. Zdawała się bronią dużo groźniejszą od jakichkolwiek kajdan czy łańcuchów.


Titania spojrzała na Adama.
- To siostra Pyrgusa Malvaego - powiedziała. - Wcześniej nosiła miano Erynnis Tages, jednak odebrałam jej zarówno imię, jak i nazwisko. Z powodu okropnej zbrodni, jaką popełniła. Musisz wiedzieć, Kiki, że nasza siła bierze się ze świata ludzi. Potrzebujemy noworodków waszego rodzaju. Kradniemy ich duszę tuż po urodzeniu. Ich ziemskie ciała umierają dobę później, ale dusze wyrastają w naszym świecie na Mooinjer Veggey. W pewnym sensie kraina Faerie to pewny rodzaj zaświatów dla niewinnych, dobrych dusz ludzkich. Wcześniej dużo więcej was umierało w trakcie narodzin. Jednak postęp medycyny z każdym kolejnym wiekiem sprawiał, że śmiertelność noworodków malała... a więc i Faerie... czyli moich poddanych. Nie mogłam na to pozwolić. Dlatego też postanowiłam, że zaczniemy kraść dusze niemowląt. Oczywiście, umrą jako ludzie, ale czy jest w tym coś złego... skoro mogą narodzić się jako Mooinjer Veggey?

Titania odchrząknęła.
- Nie jest łatwo ukraść dusze noworodków. Dlatego też kara Erynnis Tages musiała być wyjątkowo dotkliwa. Zdajesz sobie sprawę, czego się dopuściła? Zwróciła cały tuzin duszyczek waszemu światu! Głupia nie chciała, aby umarły jako ludzie w waszym świecie. Niedorzeczność! Miałam ją od razu zabić, ale wtedy wstawił się za nią jej brat Pyrgus. W rezultacie pozbawiłam go wszelkich mocy i zesłałam na ziemię. Cóż za okropny los... przeżyć tyle stuleci jako Faerie, a potem zmienić się w zwykłego, słabego, pokracznego człowieka... Co oznacza to imię, które przyjął na Ziemi? Feliks? Niby ma oznaczać człowieka szczęśliwego, ale wątpię, aby cieszył się zbyt wielkim szczęściem - Titania zaśmiała się i pokręciła głową. - Zarządziłam mu karę. Musi rozprowadzać między ludzi Księżycowy Pył. To specyfik sprowadzający pewną klątwę... wszystkie dzieci człowieka, który go spróbuje, umierają i trafiają do nas. Powiedziałam jasno, że ma nie wracać, póki w ten sposób nie przysporzy nam tysiąc i jedną duszę za każdą pojedynczą z tuzina tych, które wykradła nam Erynnis Tages. Dopiero wtedy uwolnię ją i zakończę jej okropne męki, a Pyrgus będzie mógł wrócić do nas.

Titania zamilkła na moment.
- Jesteś jedną z dusz, które Erynnis zwróciła ludzkości. I źle zrobiła, spoglądając na twoje artystyczne zacięcie. Twoje miejsce jest tutaj. Twój występ zrobił na mnie wrażenie. Myślę, że będę łaskawa. Jeśli zostaniesz z nami, wyrok Pyrgusa zostanie skrócony o tysiąc i jedną duszę, którą ma pozyskać z waszego wymiaru. Czy interesuje cię ta propozycja? Zrozumiałam, że zależy ci na Feliksie i Esterce. Czy może raczej na Pyrgusie i Erynnis, jeśli chcemy się posługiwać ich prawdziwymi imionami.

Erynnis podniosła wzrok.
Wycelowała w Wakfielda udręczone spojrzenie.
Zdawało się, że chciała mu coś przekazać... tyle że była zbyt słaba na wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa...

 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 14-02-2021 o 02:54.
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172