Gdy minęli wrota, Jorg na wszelki wypadek dobył swego miecza, którego rękojeść kurczowo ściskał w prawej dłoni. Świecąc latarnią jego oczy skakały po ścianach, podłodze i suficie, tam, gdzie kołyszące się światło pozwalało cokolwiek ujrzeć. Pomimo tego, że póki co nic złego się w tych katakumbach nie działo, podświadomie czuł, że wdepnął w niezłe gówno, którego smród będzie się za nim ciągnął i ciągnął. Po drodze spotkali tylko jedną pułapkę, która działała na zasadzie nacisku stopy na stopień. Jorg nie zamierzał jej rozbrajać, gdy mogli po prostu ją ominąć.
- Uwaga, ten stopień jest jebnięty - powiedział, wskazując palcem i przyświecając latarenką. -
Omińcie go, a wam włos z głowy nie spadnie. Dzieciaki też niech nie wdepną przypadkiem…
Potem był już spokój, aż do momentu, gdy dotarli do skrzyżowania z przedziwnymi napisami nad przejściami.
- Bigdebin, potrafisz to coś odczyt…
Nie dokończył, gdy zobaczył, jak z korytarza ruszają na nich szkielety przyodziane w jakieś łachmany. I kolejne, z drugiej strony. Schmelzer z trudem powstrzymał się, żeby nie krzyknąć, gdy zimny oddech strachu przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa. Pierwszy raz w życiu widział szkielety, ale nie pierwszy raz nieumarłych. Nie zmieniało to jednak faktu, że w pierwszej chwili chciał po prostu dać nogę. Ostatkiem sił i chyba przez to, że jednak nie uśmiechało mu się samemu błądzić w tym ciemnym labiryncie, nie zrobił tego.
W zamian uniósł miecz, którym coś tam umiał robić i przesunął się bliżej Svena oraz dzieciaków, by wesprzeć mężczyznę w obronie swoich dziatek. Poza tym jak będą się trzymać ramię w ramię, to będzie łatwiej walczyć z Kościstymi. Czuł, jak adrenalina pulsuje mu w skroniach, a serce wali jak szalone. Przyszło bić się o własne życie i jeśli już przyjdzie mu tu zginąć, to na pewno nie bez walki.