|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
03-02-2021, 18:19 | #91 |
Reputacja: 1 |
|
03-02-2021, 21:03 | #92 |
Reputacja: 1 | - Idźmy, nie ma co tu stać. - warknął Semen - przecież i tak pobłądzimy w tych lochach, tedy co za różnica którędy pójdziemy. |
04-02-2021, 07:05 | #93 |
Reputacja: 1 | Bigdebin z zaskoczeniem przyjął fakt, że człek otworzył drzwi, co do których runy mówiły wprost, wręcz ostrzegały, "Droga przeklętych". Jednak słowa mocy padły a później było już za późno. Zwłaszcza, że na górze coś solidnie wzruszyło murami, jakby naraz zwaliła się na nie góra. Do tego ta magia uruchomiona przez człeka o szczurzym pysku. A drugi o tym opowiadał z taką lekkością, jakby magia była czymś powszednim. Krasnolud nie miał zamiaru tego komentować, skoro los chciał by szli pod ziemię, pójdzie. Wiedział jednak, że wrócą z tej wyprawy nieliczni. O ile ktokolwiek ujrzy jeszcze światło dnia. Jeśli jednak miał znaleźć sobie miejsce na umieranie stara sztolnia przodków zdawała się odpowiednim miejscem. - Uważaj pod nogi, człeczyno. Nie myl użyteczności z gościnnością. Nie jesteś ani ty, ani żaden z twoich pobratymców, w tym miejscu mile widziany. - warknął, po czym wyjął miecz i ruszył z innymi starając się zamykać pochód. Wolał mieć ręce wolne, bo wiedział, że mogą mu być potrzebne. |
04-02-2021, 14:09 | #94 |
Reputacja: 1 | Hans ruszył w głąb korytarza witany kolejnymi rozbłyskami. Z nim kolejno szli pozostali. Z ciekawością zerkając na oprószone kurzem, wiekowe acz wciąż świecące lampy. Dziwne obłe kryształy wprawione w sufit, oświetlające kilkanaście kroków korytarza mdłym, bladym blaskiem. Podążali ostrożnie a idący na przedzie Hans i Jorg uważnie wypatrywali czegokolwiek, co mogło by budzić jakąkolwiek wątpliwość. Lub zwracać uwagę. Jednak z każdym krokiem nic nie wskazywało na to, by czyhała tu na nich jakakolwiek pułapka. Były tylko dziesiątki równo ciosanych bloków kamiennych tworzących ściany i równie równo pasowane głazy na posadzce. Kroki wędrowców niosły się echem w ciszy panującej pod ziemią. Podobnie jak szczęk ich oręża, skrzypienie skórzanych pancerzy czy zwykłe sapanie. Każdy metr pokonanego korytarza okupiony był dziesiątkami dźwięków, które wydawał ich sprzęt i oni sami. Dźwięków które dodatkowo zwielokrotniało echo. Echo, które po przejściu przez nich kilkudziesięciu kroków przyniosło zgrzyt zasuwającego się kamienia. Z tyłu. Skąd przyszli. Wracali bardzo szybko, lecz zdążyć nie mieli prawa. Dotarli w chwili, kiedy snujące się kręgi kurzu były jedynym śladem po tym, że coś tu się poruszyło. Ale drogę powrotną tarasowała kamienna ściana. Nie było odwrotu, musieli iść w głąb lochu. - Tate, ja siem boje - głos Guntera drżał gdy to mówił a i rączka ściskająca dłoń Svena zdała się zaciskać mocniej. Drugi z synów, starszy Thomas, starał się trzymać fason, ale twarz mu pobladła. Jak i pozostałym ludziom, którzy uzmysłowili sobie, że nie ma odwrotu. Chyba, że tak działały te koszmarne lampy. Ruszyli znów we wcześniej przyjętym szyku z tym, że teraz Hans i Jorg bardzo uważnie spoglądali pod nogi i obserwowali mijane ściany. Szli tak kilkadziesiąt kroków nim dotarli do schodów wiodących w dół. Korytarz wciąż pozwalał swobodnie iść obok siebie tylko dwu osobom. I ludzie tak szli, jakby szukając w tej wzajemnej bliskości wsparcia. Idący na końcu, zamykający pochód Bigdebin, szedł sam. Krasnoludowi bynajmniej nie zdawało się to przeszkadzać. Byli w połowie schodów, kiedy nagle Hans i Jorg równocześnie niemalże zatrzymali pochód. Stopień przed nimi, trzeci w kolejności, zdawał się … inny od pozostałych. Trudno było rzec co kładło się na tę inność. Dość było rzec, że inny był. I to zwróciło ich uwagę. Klęknęli obaj i uważnie przyjrzeli się swemu odkryciu dostrzegając pewien rodzaj luzu pod stopniem, rodzaj nacisku. Ludzie zwykle tak, choć dużo bardziej prymitywnie, montowali pułapki. Dając znać wszystkim swoim towarzyszom pokonali tę przeszkodę i ruszyli dalej w wilgotną, ziejącą ciemnością otchłań. Kolejne dziesiątki wnikliwie oglądanych stopni i metry kamiennych ścian. Czasami Hans i Jorg wstrzymywali pochód przyglądając się dokładnie jakiejś płycie czy szczelinie pomiędzy kamieniami, ale nic nie wskazywało na to, że są tu jakiekolwiek mechanizmy. No, poza kamienną ścianą, która zasunęła się za nimi blokując drogę powrotną. Schody skończyły się nagle, ale kamienny korytarz biegł dalej na wprost. Jego ciemne trzewia ziały zimnem, ziemią, wrogością. Ledwie jedynie rozjaśnianą bladym blaskiem osadzonych w suficie kryształów. Idąc ostrożnie krok za krokiem dotarli do skrzyżowania. Każda z dróg wyglądała na taką samą, nie różniącą się od pozostałych. Tyle, że każda na długim, monolitowym nadprożu, miała oznaczenie. Oznaczenie w khazalid, który nie każdemu coś mówił. Korytaż na wprost opisany jako „Prawy”, korytarz na prawo opisany jako „Lewy” oraz korytarz na lewo opisany jako „Właściwy”. Nim jednak ci, którzy potrafili je odczytać zdołali omówić zapiski w szerszym gronie oczom zgromadzonych na skrzyżowaniu badaczy ukazały się zwiewne cienie. Wypełzające z każdego z korytarzy. Również z tyłu, skąd przyszli. Jakby czekające, by na tym właśnie skrzyżowaniu urządzić sobie na intruzów zasadzkę. Wpierw nie mogli uwierzyć w to co widzą, bowiem odziane w łachmany szkielety, dzierżące w szponiastych kościanych dłoniach pordzewiały oręż, zdawały się zupełnie nierzeczywiste. Zwłaszcza, gdy zdały się sunąć kilka palców nad ziemią. Jak jakieś widmo, czy ułuda. Z każdego korytarza. Po dwa. I z przodu i z obu boków a nawet z tyłu, choć przecież wszyscy oni szli tamtędy i nikogo nie widzieli! Jednak widma sunęły ku stłoczonym na skrzyżowaniu śmiałkom, którzy rzucili wyzwanie lochom. O tym jakie mają zamiary pierwszy dowiedział się Semen i Sven. Sven był zaskoczony o tyle, że jeszcze chwilę wcześniej to Gunter wskazał mu zjawy po drugiej stronie korytarza. Nie spojrzał na siebie a jak usłyszał ostrzegawczy krzyk kompanów było za późno. Widmowy, zdawało by się utkany z obrazu brzeszczot boleśnie werżnął mu się w udo, kalecząc do krwi. To go rozbudziło. Podobnie jak widok kozaka, który bronił się przed drugim widmem. I choć sparował dwa pierwsze sztychy, to zaskoczony atakiem i widokiem napastnika bronił się nieudolnie. Widmowy miecz w boleśnie nie widmowy sposób werżnął się w ramię wojownika rozcinając pancerz, odzienie i skórę. I znacząc swój atak fontanną krwi. Semen zdążył jedynie stęknąć „Job twoju mat!”. I cofnąć się na środek skrzyżowania. Z tyłu dało się słyszeć przekleństwo krasnoluda. Który zdołał co prawda na czas dobyć miecza, ale chroniąc przed atakiem nie spodziewającego się go wcale Bombastusa, dostał w lewe ramię. To, które zwykle krył tarczą. Tyle, że teraz tarcza była na plecach. Podobnie jak topór. Tyle, że on w ścisku korytarza był bezużyteczny. Krasnolud jednak nie cofnął się a naparł, z zaskoczeniem napotykając zwarte ciało przeciwnika. Odepchnął je ze wszech sił i zdjął tarczę osłaniając nim swych towarzyszy. Od tyłu. Tyle, że nawet on nie mógł być wszędzie. *** Jak widzicie, jesteście w lochu, na skrzyżowaniu. Każdy z korytarzy grodzi dwójka oponentów. Z tego też względu proszę przy wykonywaniu dalszych odpisów o branie pod uwagę tego faktu. Oraz o rzut 5k100. Tak, bym miał co oceniać. .
__________________ Bielon "Bielon" Bielon |
04-02-2021, 16:05 | #95 |
Reputacja: 1 | Ledwo kompani powiedzieli Svenowi o nazwach znajdujących się nad przejściami i chwilę o nich pomyślał, gdy coś tknęło jego dupę. Całe szczęście to nie był żaden z jego "kompanów". Na nieszczęście byli to jacyś nieumarli. No właściwie zakon używał tych korytarzy jako katakumby dla zmarłych, więc specjalnie nie było zdziwienia. Pytanie było natomiast jaki to rodzaj nieumarłych, a choć Sven w młodości był nie tylko miastowym, ale i takim miastowym co to uczył to jednak na nieumarłych to nie wyznawał się. Tak jak każdy wiedział o zombie (to ci z mięsem), szkieletach (to ci bez mięsa) i widmach (to ci i bez mięsa i bez kości) i ich lepszych wersjach (zombie-wampir, szkielet-liczi, widma-lepsze-widma). Doświadczenie z nimi miał również liche, bo ot na trakcie kiedyś zaatakowały go trzy szkielety, ale po prostu machnął lejcami i wóz popędził zanim obejrzeli się za nim (czy co tam robi się, gdy nie ma się oczu). Sven natychmiast odskoczył od przeciwników na środek sali pociągając za sobą swoje dzieci i będąc odrobinę w szoku powiedział do reszty: - Właściwy korytarz jest na lewo, więc nie może być właściwy, bo tylko prawy może być, ale prawy jest opisany jako lewy, więc też nie może być właściwy. Pozostaje korytarz oznaczony jako "prawy", no bo jak prawy to musi być właściwy, a poza tym jest na prawo od tego, który nazwali błędnie właściwym, a ten bardziej na prawo od niego opisali jako lewy, więc to pewnie jak w kole, że ten na prawo to tak naprawdę na lewo od właściwego tak samo jak ten, z którego przyszliśmy. Przebijmy się do tego korytarza opisanego jako prawy! - rzucił złotą myśl, ale nie to, że ktoś będzie miał go słuchać. Po prostu pewnie nie padnie lepsza propozycja, bo lepszą z pewnością nie będzie propozycja wycofania się do zielonych potworów, korytarza na lewo, czy korytarza na prawo nazwanego jednak lewym. Zawsze trzeba wybierać prawy korytarz, bo jest prawy. Nie zamierzał również z nikim dyskutować i jak większość gdzieś się przebije to pójdzie z większością. Jednocześnie dobył swojego ostrza puszczając dzieci i starał się bronić siebie i te dzieci przy okazji przypadkowo nie dźgając kogoś z kompanów, bo to byłoby bardzo, bardzo złe. Będzie walczył ze szkieletami - oczywiście. No, przynajmniej tak, żeby nie zabić się. |
04-02-2021, 18:07 | #96 |
Reputacja: 1 | Gdy minęli wrota, Jorg na wszelki wypadek dobył swego miecza, którego rękojeść kurczowo ściskał w prawej dłoni. Świecąc latarnią jego oczy skakały po ścianach, podłodze i suficie, tam, gdzie kołyszące się światło pozwalało cokolwiek ujrzeć. Pomimo tego, że póki co nic złego się w tych katakumbach nie działo, podświadomie czuł, że wdepnął w niezłe gówno, którego smród będzie się za nim ciągnął i ciągnął. Po drodze spotkali tylko jedną pułapkę, która działała na zasadzie nacisku stopy na stopień. Jorg nie zamierzał jej rozbrajać, gdy mogli po prostu ją ominąć. - Uwaga, ten stopień jest jebnięty - powiedział, wskazując palcem i przyświecając latarenką. - Omińcie go, a wam włos z głowy nie spadnie. Dzieciaki też niech nie wdepną przypadkiem… Potem był już spokój, aż do momentu, gdy dotarli do skrzyżowania z przedziwnymi napisami nad przejściami. - Bigdebin, potrafisz to coś odczyt… Nie dokończył, gdy zobaczył, jak z korytarza ruszają na nich szkielety przyodziane w jakieś łachmany. I kolejne, z drugiej strony. Schmelzer z trudem powstrzymał się, żeby nie krzyknąć, gdy zimny oddech strachu przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa. Pierwszy raz w życiu widział szkielety, ale nie pierwszy raz nieumarłych. Nie zmieniało to jednak faktu, że w pierwszej chwili chciał po prostu dać nogę. Ostatkiem sił i chyba przez to, że jednak nie uśmiechało mu się samemu błądzić w tym ciemnym labiryncie, nie zrobił tego. W zamian uniósł miecz, którym coś tam umiał robić i przesunął się bliżej Svena oraz dzieciaków, by wesprzeć mężczyznę w obronie swoich dziatek. Poza tym jak będą się trzymać ramię w ramię, to będzie łatwiej walczyć z Kościstymi. Czuł, jak adrenalina pulsuje mu w skroniach, a serce wali jak szalone. Przyszło bić się o własne życie i jeśli już przyjdzie mu tu zginąć, to na pewno nie bez walki. |
04-02-2021, 19:20 | #97 |
Reputacja: 1 | Lochy bronią się same. To nie była złota myśl Bigdebina, tylko odwieczne powiedzenie krasnoludów. Tyle, że nie dotyczyło takich sytuacji. Ale jest co jest. Tak jak przewidywał ludzka żądza bogactwa wpędziła ich w tarapaty. A „Żelazna Dłoń” podejrzewał, że to dopiero początek problemów. Tak myślał, kiedy zasunęły się kamienne drzwi odcinając im drogę odwrotu. Teraz już nie mieli wyjścia. Krasnolud chętnie ruszył by przodem z tamtej strony spodziewając się teraz największego zagrożenia, ale ludzi gnała wizja rychłego bogactwa. Z tym nie miał zamiaru się ścigać. Kiedy dotarli na skrzyżowanie krasnolud dostrzegł opis korytarzu na nadprożach. Nawet przeczytał ludziom jak zostały opisane. By mogli społem podjąć decyzję gdzie iść dalej, zawsze co kilka głów to nie jedna a Bigdebin nie czuł się na siłach prowadzić człeczyny po tych sztolniach. Podziemia były wiekowe, jego przodkowie porzucili je dawno. Wiele spraw mogło ulec zmianie. Na przykład ten opis korytarzy. Krasnoludy nie miały w zwyczaju tego czynić. I nawet użyty do opisu język nie zwiódł Bigdebina. To nie była krasnoludzka robota. Nim jednak zdążył podzielić się ze swoimi przypadkowymi towarzyszami swoim odkryciem pojawili się strażnicy lochów. Czego można było się spodziewać dużo wcześniej. Zranione nagłym atakiem wyszczerbionym, widmowym ostrzem ramię przeszyła mu fala bólu, ale ten był dobry. Ból oznaczał życie. Krasnolud zerwał z pleców tarczę i osłaniając się nią postąpił krok za odepchniętymi widmami. Tym samym chroniąc stłoczone za nim człeczyny. Które i tak z tego co słyszał, miały co robić. - Durendin! - ryknął w głos atakując płaskim cięciem, szerokim na tyle, by uniemożliwiało widmom zbliżenie się doń. To była jednak tylko taka zmyłka. Zaraz po szerokim cięciu poszedł cios sztychem, spod tarczy i znów uderzenie umbem. I kolejny cios. Co jak co, ale walka była żywiołem Bigdebina i krasnolud postanowił drogo kazać sobie zapłacić za przelaną krew. K100: 21, 92, 17, 73, 50 |
04-02-2021, 21:58 | #98 |
Reputacja: 1 | No i medykus znowu będzie japę piłował, że się nie szanuje jego roboty, że on dopiero co połatał posklejał, a tu chuj, znowu pocięty. Ale tym się martwił będzie potem. Zawinął szablą aż zafurczało, podkręcił wąsa i runął do ataku, spuścił zardzewiało żelastwo po ostrzu i uderzył z nadgarstka. Raz i drugi. Z boku wyglądało to na muśnięcia, ale w rzeczywistości były to mordercze ataki zadane z taką siłą że zdolne były rozłupać czerepy niczym dojrzałe melony. |
05-02-2021, 11:02 | #99 |
Reputacja: 1 |
|
06-02-2021, 12:34 | #100 |
Reputacja: 1 | Nikt nie spodziewał się, że medyk może znać się na przeszukiwaniu i być na tyle spostrzegawczy, by móc iść na przedzie. Ten powszechny (i błędny) pogląd był jednak użyteczny. Zresztą, luda do poprowadzenia zwiadu czy szarży można znaleźć w każdym siole, a medyka nie. Szedł więc z tyłu, mając nadzieję, że atakiem zajmą się ci z przodu. Nie docenił jednak sprytu budowniczych pułapek. Widmoszkielety pojawiły się z każdej strony. Choć złapał za "Anestezję", swoją wierną pałkę, nie wierzył by walką mógł zrobić cokolwiek dobrego. Hans krzyczał coś o symbolach na podłodze, ale cyrulik nie miał czasu na patrzenie pod nogi, musiał skupić się na ostrzu na wysokości swoich oczu. Pierwsze cięcie sparował (albo tak mu się wydawało) cudem, drugiego uniknął przypadkiem - pośliznąwszy się wylądował na tyłku. - Na Sigmara - jęknął. Zauważył, że widmo się zawahało. Olśniło go - przecież zakonnicy musieli tędy czasem chodzić, a nie byli wybitnymi wojownikami! A skoro nie, z widmami musieli radzić sobie inaczej. Co na pewno znali wszyscy członkowie zgromadzenia braci sigmarytów? Modlitwy! Głos Hohensteina, przez niektórych oceniany jako charyzmatyczny, poniósł się korytarzami. "Sigmarze Królu W Twoje ramiona W Twoje objęcia Ziemię oddaję Za ziemię płodną Tobie dziękuję Za matkę moją Tobie dziękuję Za ojca mego Tobie dziękuję Ty jesteś brama, Twój jest każdy mój oddech, Tobie służę Ty jesteś zbożem, Ty jesteś ziemią, Tyś jest wiatrem, Tobie służę Ja jestem ludem Tobie dziękuję Ja jestem ziemią Tobie dziękuję Ja jestem miłością Tobie dziękuję Jam nienawiścią Tobie dziękuję W Tobie się zaczyna i w Tobie się kończy..." |