Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2021, 21:31   #49
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Nie skomentował zaproponowanej mu trucizny. Natomiast raz jeszcze powoli wyjaśnił jaki ma być zamierzony efekt działania. Nie była to jego mocna strona, ale wiedział, że nawet w Starym Świecie takie specyfiki istnieją. Pozostawało pytanie, czy mama Solange będzie coś mieć dla niego. I prawdę powiedziawszy oczekiwał, że wysili nieco swoją siwą głowę. Wskazanie mu bowiem, pozostającego na służbie de Rivery czarnego niziołka umiejscawiało go centralnie w punkcie wyjścia. I to za koszt 30 monet, które w takiej sytuacji mógł traktować wyłącznie jako inwestycję.
- Dlaczego ten Togo służy de Riverze? - dodał jeszcze gdy stara mlaskała ozorem w zamyśleniu nad niecodziennym życzenie.

- A bo się pewnie dogadali ale jak to skąd mam wiedzieć? Togo dołączył do kapitana jak ten stracił statek i musieli przedzierać się przez dżunglę. I razem wrócili do miasta. - mała, pomarszczona wiedźma burknęła odpowiedź opryskliwym tonem.

- Czyli łączy ich jakiś układ - Cesar podrapał się po brodzie wpatrując w jakiś niematerialny punkt nad czarownicą. W jakiś sposób nie miał niczego przeciw jej wrednemu zachowaniu. Wręcz milsza mu była niż niejeden kapłan, czy medycus, których już trochę poznał. Odruchowo sięgnął do szyi i pogładził wiszący na łańcuszku symbol Myrmidii… - A to sprawia, że to człowiek kapitana. Co jest ich słabą stroną? - zapytał nieoczekiwanie - Tych, z których pochodzi Togo. Pożądają czegoś? Boją się czegoś? Co podziwiają?

- A skąd stara kobieta może to wiedzieć? Spójrz w lustro. -
powiedziała wskazując na jakieś małe lusterko na stojaku jakie było jednym z licznych bibelotów jakie zawalały jeden ze stołów pod ścianą.
- Czego sam pożądasz? Inni też czegoś pożądają. Zabawne jak każdy przekonany o swojej niecodzienności i wyjątkowości jest podobny do mrowia innych. Togo czy ty nie jest inny. Ale kapitana podziwia. Wielki pan. Dzielny pan. Wielki wódz. Też aż tak się ze sobą nie różnią. Wszyscy chcą tego samego. Tylko inaczej to nazywają i myślą, że chcą czego innego. Ty też taki jesteś. - starucha zaskrzeczała złośliwie z jakąś wyczuwalną gorzką ironią wielu lat i dekad doświadczenia. Pewnie mogło się przez progi tej mizernej chaty zawalonej różnymi bibelotami, pękami ziół, kośćmi, czaszkami i naczyniami przewalić się nie wiadomo jakie mrowie różnorodnych spraw, potrzeb i klientów.

Mężczyzna posłusznie wziął lusterko i przejrzał się w nim. I musiał stwierdzić, że dawno już nie dane mu było oglądać oblicza, które spozierało na niego ciemnoszarymi oczami. Zdążył je wpierw znienawidzić. Później zapomnieć. A teraz… zatęsknić. Nie za błędami jego rzecz jasna. Ale za...
Tak. Czarownica zadała ważne pytanie. Co tu robił? Po co pomagał tej szlachciance? Co jakiś czas zadawał je sobie, ale teraz zrobiła to za niego Solange. Co sprawiało, że będzie sobie musiał na nie wkrótce odpowiedzieć.
- Tak. Masz rację Mamo Solange - powiedział nadal patrząc w oczy brodacza w lustrze - Ludzie się w zasadzie niczym od siebie nie różnią. I nieludzie też. Po prostu giną raz szybciej. A raz później. Czasem żyją na tyle długo by to wszystko dostrzec i się z tego zaśmiać. Ale ja nie pytam o ludzką naturę. Tylko o towar, który od Ciebie kupiłem. Kontakt. A ten jest dla mnie teraz bezużyteczny. Możesz mi powiedzieć coś co nada mu jakąś wartość? Tylko już bez lekcji tym razem.
Odłożył lusterko na swoje miejsce i przyjrzał się małej, wielkiej czarownicy.

- A nie mam dla ciebie innego kontaktu. Chciałeś kontakt to masz. Co z nim zrobisz albo nie to twoja sprawa. Nic mnie do tego. A inne kontakty no skąd stara kobieta co mieszka tu ma mieć jakieś kontakty z dzikusami z trzewi dżungli? Nie ma nie ma brodaczu. - wiedźma zaśmiała się cicho chociaż był to suchy śmiech bez wesołości. Pokręciła głową i rozłożyła ręce na znak, że nie może na to nic poradzić nadto co już pomogła.
- Możesz użyć Togo. Z innymi i tak byś się nie dogadał. Oni nie mówią po waszemu a ty po ichniemu. I tak byś musiał machać łapami na migi albo użyć Togo. To najlepsze wyjście dla ciebie jak myślisz mieć kontakt z kimś stąd. - dodała swoją opinię dlaczego uważa tak a nie inaczej.


Kara nie sprawiła wrażenia w żaden sposób odurzonej. Z tłumaczenia Togo wyszło też, że rozumowała logicznie i składnie co dawało pewne widoki na późniejszy dialog z nią. Była świadoma swojego położenia, ale bynajmniej zaszczuta niczym zwierzę. Obraz więc jaki odmalowała mu baronessa nie do końca jawił się prawdą. Amazonka może i nie miała w sobie tej specyficznej aury czyniącej ludzi niezwykłymi i raczej nie była żadną księżniczką, ale z pewnością nie była też dziką bestią jaką chciał ją widzieć biedny Thorn, czy spłoszoną łanią jaką mogła się jawić baronessie na placu aukcyjnym. Swoją drogą szkoda, że stary Norsmen nie był w stanie niczego więcej opowiedzieć o napastnikach. Ale zaskarbił tym sobie wdzięczność Cesara.
- Nie ma przymusu. Wrócę później z medyczką. Jeśli straciła przytomność od uderzenia w głowę, to mimo wszystko chcę być pewien, że nic jej nie dolega.
I nie brzmiało to jak pytanie trójki akcjonariuszy o zgodę. Raczej jak oznajmienie faktu przez medykusa, który bez względu na swój stan, czy rangę, oznajmia władniejszym od siebie, że jeśli nie posłuchają zaleceń to umrą w męczarniach.


- Naprawdę? Ja? -
Jordis wyraźnie błysnęły oczy gdy jej niepokorna natura przybladła na moment w blasku ciekawości jaką wzbudzała możliwość zbadania takiej osobliwości jak dzika mieszkanka Lustrii. - A co z Javierem?
- Dziś już nic. Zostanie pod opieką gospodyni -
Cesar spojrzał na śpiącego chłopaka. Okłady nie były już potrzebne, a czoło mimo duchoty gorące - Niech odpoczywa. Musisz jednak pamiętać dziewczyno, że nic o Amazonce nie wiemy. Mówi się o nich jak o krwiożerczych dzikuskach, ale na mnie zrobiła wrażenie raczej bystrej i rozumnej. Jeśli okrucieństwo leży w jej naturze, to umiejętnie je ukrywa. Co nie znaczy, że nie zechce go pokazać. Co by się nie wydarzyło, nie możesz jej jednak skrzywdzić. Będę blisko.

Było niedaleko przed północą gdy szli oboje w kierunku świątyni Morra. I trzeba było przyznać, że o tej porze było całkiem znośnie i przyjemnie. Dął lekki wiatr od morza niosący ze sobą ledwo wyczuwalną słoną bryzę i nie wróżący niczego dobrego planującym powrót kupcom. Port Wyrzutków natomiast już przynajmniej w połowie kładł się spać i tylko w tawernach i zamtuzie rozbrzmiewało życie drugiej zmiany.
Gdy dotarli na miejsce, Cesar przywitał się z pozostawionymi wcześniej ochroniarzami kapitana i lady Eilany. Rozmówił się z tym, którego zwali Carsten. Mężczyzna zrobił na medykusie wrażenie profesjonalisty, który bardzo głęboko bierze do siebie to jak wykonuje swój fach. Nie miał jednak w oczach charakterystycznego dla profesji błysku mordobija, a wręcz czaiła się w nich inteligencja, którą Cesar nauczył się rozpoznawać. Z pewnością nie zdziwi się jeśli szefowa zamtuza przydzieli pana Eissen do ochrony swojej “inwestycji”.
- Babette, idź z nimi - tymi słowy przydzielił Cesarowi wymaganą żeńską ochronę dla Jordis.


Tym razem również nie dowiedział się niczego konkretnego. Upewnili się, że Amazonka była cała i zdrowa. Z pewnością aktywnie żyła w dżungli o czym świadczyły liczne mniej lub bardziej stare blizny. I aktywnie uczestniczyła w życiu swojej społeczności czego dowodziły tatuaże. Co natomiast mogło cieszyć kapitana, a Cesara z pewnością nie, to fakt, że czarne włosy skrywały kolczyki. I to wykonane z czystego złota. A ponieważ wątpił by dzikuski znały sekret oczyszczania rudy złota, musiały albo znajdywać w rzece samorodki, albo… no właśnie.


Na następny dzień Cesar planował czuwanie przy Javierze, który powinien już dochodzić do siebie, oraz przygotowanie mikstur leczniczych, odtrutek i mieszanek do szybkiego sporządzania naparów kojących. I nic więcej.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline