Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2021, 16:36   #89
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Bartosz miał wrażenie, że byt, z którym rozmawiał, nie uwierzył w jego wytłumaczenia odnośnie podstaw ewolucji gatunku ludzkiego. Nie wiedział czy to go smuci, w końcu jako… - co właściwie? Bóstwo? Demon? Duch? - miał prawo nie zrozumieć podstaw prawdziwej nauki, tak jak Bartosz nie rozumiał kultury i magii miejsce, w którym teraz był. Mimo wszystko zapowiedź kolejnej rozmowy wcale go nie napełniała radością. Co, jeśli wtedy także będzie musiał wybrać kto przeżyje, a kto ma umrzeć?

[Swoją drogą, Bartosz nie był także pewien, czy dobrze postąpił, nie wybierając żadnej grupy do ocalenia, był jednak pewien, że byt zrozumie jego wyjaśnienie o cenie ludzkiego życia i jego wartości, a następnie postąpi zgodnie z jego wartościami etycznymi. Niestety, byt był nie tylko ignorantem, ale był także oziębły i daleki od ludzkiego pojmowania. Teraz to widział.]

Pędząc ku swemu ciału, rożne widoki pojawiły się przed jego oczami. Pędził tak szybko, iż zastanawiał się, czy rzeczywiście widzi to, co widzi, czy to raczej złuda bądź coś, co sam sobie dopowiadał. Zresztą, póki co nie miał na tyle wielkiej wiedzy, by powidoki jego ducha były w stanie jakkolwiek mu pomóc i napełnić wiedzą.

Gdy się obudził, pan Filip coś szeptał pod nosem. Modlitwę? Zaklęcie? A może przeklinał bogów, którzy najwyraźniej nie chcieli go wspomóc? Świeżo przebudzony i nieco otępiały Bartosz nie miał bladego pojęcia.

Roztarł bolące kolana i wziął kilka głębokich wdechów, by się uspokoić. Już był w swoim ciele, już nie rozmawiał z duchem i nic mu się nie stało – poza paroma obtarciami. Powoli wstał i rozejrzał się po sali.

Nie wyglądało to dobrze. Praktycznie wszyscy byli nieprzytomni, a niektórzy z nich oddychali ciężko i urwanie. Nie był medykiem i nie mógł im pomóc w żaden sposób – podejrzewał zresztą, że najlepsi ziemscy lekarze pozostaliby w obliczu tych wydarzeń bezsilni, ale ta świadomość wcale mu nie pomagała. Inni umierali – a w każdym razie bardzo cierpieli – a on nie mógł dla nich nic zrobić.

Nienawidził poczucia bezsilności.

Wyciągnął z kieszeni spodki chusteczkę do nosa i podał ją panu Filipowi – biedak krwawił, a Bartosz przynajmniej tak mógł mu pomóc (inna sprawa, że nie wiedział, czy Arjczal jest w odpowiednim stanie, by z chusteczki skorzystać...). Następnie ruszył do małego Filipka – czuł się dalej odpowiedzialny za to dziecko.

Biedny, miał pewnie wizję różnych wież znanych mu z życia, historii i mitologii. Drapacze chmur. Pałac Kultury i Nauki. World Trade Center. Wieża Babel, którą wszechmocny zniszczył jako karę za ludzką pychę.

Wieża Babel… wieże… karta Wieży z Tarota. Symbol upadku, klęski, niepowodzenia. Śmierci. Czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Ten symbolizm? Czy może to po prostu jego skołatany umysł starał się znaleźć w tym wszystkim sens za wszelką cenę, nawet, jeśli jego teoria i skojarzenia nie były w ogóle właściwe?

Nie miał dość danych, by osądzić definitywnie. Możliwe, że nigdy się nie dowie.

Klęcząc przy ponownie pozbawionym przytomności Filipku, pogrążył się w myślach.
Pierwszą talię kart Tarota kupił sobie na początku liceum. Ile mógł mieć wtedy lat? 16? 17? Tak zaczęła się jego przygoda z ezoteryką. Potem zainteresował się trochę astrologią, numerologią, wróżeniem z run, miał nawet w swoim domu magiczną różdżkę, którą czasami rzucał przeciw-uroki na tych z jego znajomych, którzy wierzyli, że zostali przeklęci (powszechna przypadłość wśród okultystów). Zawse uważał, że w miarę dobrze rozumie to, co ukryta, tajemne i duchowe. To, co magiczne. Podejrzewał, że nie istnieje żaden inny rodzaj magii od tego, z którego korzystał, wieszcząc samemu sobie bądź okazyjnej przyjaciółce.

Wyprawa do tego świata sprawiła, że musiał poddać ten osąd w wątpliwość. Istniał obiektywny bóg (czy też bóstwa, sam nie wiedział do końca jak interpretować Boskie Słupy), istniała magia potężna, namacalna… i niebezpieczna, czego dowodzili nieprzytomni ludzie wokół niego.

Czuł się trochę, jak… jak jeden z tych antycznych matematyków greckich, gdyby trafili na współczesny wydział matematyki wyższej na uniwersytecie. Trochę podekscytowany, ale z bolącą głową i bez możliwości zrozumienia i wykorzystania tego, co go otaczało, choć zawsze uważał, że jest w tym dobry.

Po prostu nie ta liga.

Teraz jednak zaczął uważnie spoglądać wgłąb siebie, szukając w ziemskiej ezoteryce i naukach tajemnych czegokolwiek, co by mogło mu pomóc w tej sytuacji.

Byt, który ich zaatakował. Normalnie nazwałby go „demonem”, choć sam w nie nie wierzył. Nie w sensie biblijnym, jako upadłe anioły czy coś. Ale… podobno nie wszyscy się reinkarnowali. Jakiś odsetek dusz pozostawał na Ziemi, nie mogąc ruszyć dalej. Część z nich była po prostu nieszczęśliwa albo niezdolna do zrozumienia, że odeszły. Ale część… podobno ci ze złych ludzi, którzy zostawali, bali się kary za grzechy. Nie szli więc dalej, tylko stali w miejscu, grożąc innym duszom i żywym.

Oczywiście, ta teorie nie wyjaśniała potęgi „demona”. Rozwój duchowy nie zezwalał na to, by bardzo potężne byty były złe. Potęga duchowa i rozwój etyczny szły ramię w ramię. To dlatego kosmici nie jedli mięsa i dziwili się na ludzkie stroje z prawdziwej skóry. Dla nich – istot rozwiniętych technologicznie i duchowo – coś takiego było nie tylko dziwactwem, co wręcz niewyobrażalnym barbarzyństwem. Nie można było podróżować między gwiazdami, a jednocześnie być na etycznym poziomie barbarzyńców. Nie tak zasady zostały obmyślone. To byłoby na opak.

Widocznie ten świat miał inne zasady i rządził się inną logiką.

Myśląc o tym intensywnie, Bartosz w końcu dotarł do czegoś, co mogłoby mu pomóc. Zakładając, że ezoterycy na Ziemi mieli rację, oczywiście.

Biała szałwia.

Tchnięty tą ideą, wstał i podbiegł do Flydiona.

- Mędrcze Flydionie? - spytał, nieco trzęsącym się głosem – Biała szałwia. W tradycjach magicznych mojego świata ma mieć działanie oczyszczające i ochraniające. Ogień też. Czy… czy jeśli ją tutaj spalimy w dużej ilości, to czy tym ludziom to pomoże? Czy tak działa magia tego świata? - był nieco podekscytowany, ale także pełen niepokoju. To było jedyne, naprawdę jedyne, co był w stanie wymyślić, a i to było bardzo niepewne. Ale mimo wszystko, w obliczu dowodu na to, iż magia istniała… jak mógł dalej wątpić w swe własne wierzenia? Musiał coś zrobić bądź choć zaproponować, a to było jedyne, co miał.

Czekał na odpowiedź kapłana, wstrzymując oddech.
 
Kaworu jest offline