Daniel zmarszczył jeszcze bardziej brwi mocno niezadowolony ze słów bytu... podjęli decyzję za nich?
- Jakiej decyz... - powiedział, ale przerwał mu ruch Bartosza. Podskoczył nerwowo... a świadomość obecności znikła jak amfora.
Czuł to w powietrzu... ten dziwny, kwaśny zapach... kwas? Spojrzał po ludziach i nagle zrozumiał w swoim przerażeniu, a jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki. To wszystko był arsen. Bezzapachowy arsen...
Rzucił się w kierunku aparatury, kiedy Bartosz coś ględził o szałwi...
- To arsen, kurwa! - rzucił pośpiesznie w kierunku jedynych przytomnych ludzi. Bartosza i Fydlona. - Szybko! Bartosz! Zablokuj drzwi by były otwarte i pomóż mi odciągnąć wszystkich ludzi co są blisko słupa do drzwi. Potem resztę! Najpierw ci w stanie krytycznym! Fydlonie! Otwórz i zablokuj wszystkie okna! Na ościerz! Arjczal! Pomóż z ludźmi! Szybko!
Naciągnął rękaw płaszcza na dłoń i szybko zdjął kolbę z kwasem by odłożyć ją na jeden ze stojaków. Chwycił pierwszą lepszą rzecz która by się nadawała na zatyczkę do niej i uszczelnił naprędce wylot. Chwycił nóż i wetknął za pas spodni i rzucił do odciągania ludzi do drzwi.
- Szybko! - ponaglił starca i towarzysza drogi. Miał mało czasu... jak się leczyło zatrucie arsenem za cholerę nie pamiętał... ale świeże powietrze i filtr na drogach oddechowych z mokrej szmaty powinien wielce pomóc.
- Wielebny! Okna, a potem wodę! Możemy ich jeszcze uratować! Na pierdoloną szałwię przyjdzie czas potem jak już zabezpieczymy zatrutych przed pogorszeniem zdrowia, a nawet rychłą śmiercią! Róbcie co każę! Ruchy!
Taki był plan. Prosty. Okna i drzwi otwarte by wywietrzyć, pociąć swój dres nożem na pasy i zwilżyć w wodzie by zrobić prowizoryczne filtry najbardziej poszkodowanym i spróbować jakoś ustabilizować ich... samo wywietrzenie pomieszczenia powinno wielce pomóc!
Kocimiętka wiedział, że czas działał na jego niekorzyść... choć miał podręcznik medyczny w swojej torbie... mógł go przewertować dopiero po udzieleniu pierwszej pomocy i wstępnej stabilizacji swoich pacjentów. Czuł, że w niektórych przypadkach resuscytacja oddechowo-krążeniowa może być ponurą koniecznością. Kurwa! Tak mało czasu!
Nie myślał nawet teraz o tym, że w dziwny i niewytłumaczalny sposób stan zdrowia Goćczy ulegał poprawie od samej jego obecności. Miał ten przebłysk, nikłą świadomość niezrozumiałego, ale zepchnął ją na bok. Teraz był potrzebny lekarz... a nie... cudotwórca! Kombinować z tym będzie przy tych w najgorszym stanie później... no, ale... nie żeby to było możliwe w jego świecie! No, ale skoro Kaleka chodzi to może i on... no bez jaj! Tylko jak?!
Działał w zorganizowanym, lekko panicznym pośpiechu, ale zdecydowanie nie w panice. Jeszcze miał trzeźwy umysł. Jedyne co go nieco przerażało, to to, że był jeden, a rąk do pomocy było mało... był jedynym jako tako wykwalifikowanym człowiekiem... i do tego zaledwie pierdolonym aptekarzem!