| Ze snu wyrwał go ból. Coś solidnie uderzyło go w głowę, a James, jak to James, zareagował dokładnie tak, jak reagowałby każdy na jego miejscu. Rzucił się z pięściami na napastnika. Którego oczywiście nie było, co dotarło do niego po chwili. Po dłuższej rozmasował czoło, w które sam sobie przylutował, wymazując jakiś krwawy ochłap. Po chwili rozpoznał w niej coś, co wydawało się pluskwą lub sporym komarem.
- Co do huja… - mruknął i od razu zapragnął ugryźć się w język. Obok stali owi “adepci” którzy tak krytycznie ocenili jego pytanie o “koedukacyjne” dormitoria.
“Dają na sztywno, z kołkiem w tyłku” pomyślał i od razu przygotował się do mordobicia. Stwierdził, że temu przy łożku da od razu po jajcach z buciora, a temu za nim wyjedzie z barbarki. Na tego trzeciego pomysłu nie miał, więc postanowił improwizować.
Plan niestety runął, bo jego “oponenci” nazwli go “dyskursem” i nawet ciepło powitali. Znaczy, mordobicie mogło poczekać.
- Normalka - ziewnął i zwlekł się z posłania, poprawiając dziwaczny strój i sprawdzając, czy wszystkie graty są na miejscu i czy broń którą miał za paskiem wciąż tam jest. Była, więc nie było jeszcze tak źle.
- Powitać, bracia, powitać. Zaiste, sprawiedliwy człek jak głodny, to i wciórności się go trzymają. A jak sobie podje, to i do Rebisu mu bliżej - mrugnął okiem do jednego z nich i poprawił jeszcze raz dla pewności swój strój. W sumie to nie wiedział, czy zaprowadzą go do stołówki, czy do jakiejś ciupy, w której dostanie solidny łomot, ale postanowił zaryzykować. W sumie był jedynie neofitą, a taki błądził pewnie “niemożebnie”. James uznał, że korzystnie będzie być korygowanym przez swoich starszych rangą kolegów. To wyglądało logicznie i dawało pewne perspektywy. Po pierwsze, skrócony kurs tej popieprzonej mowy. Neofita się nie zna, więc na bieżąco zbiera cięgi i ewentualne pociski. James znał to z pod Illinois, gdzie będąc w woju pewnego faszystowskiego zjeba zbierał po karku regularnie. Nauczka jakaś była, choć jakość wiedzy nie była imponująca. Po drugie, edukując go, prowadzili go gdzieś, i żadne kontrole, bramki czy inne środki bezpieczeństwa się go raczej nie imały. Choć w sumie to nie miało znaczenia, bo po prostu szli do stołówki, czyli pewnie miejsca, gdzie dojdzie byle frajer, pod warunkiem, że nie jest bez nóg. W każdym razie złota zasada, że zawsze opłaca się grać idiotę, bo zgrywać inteligenta potrafi byle parch sprawdzała się w tej sytuacji znakomicie. O ile chciało się podsłuchiwać. A James chciał, i ochoczo to robił.
Jego koledzy wydawali się nieźle świrnięci, ale instynkty mieli w sumie zdrowe. James upewnił się, że samiec pozostanie samcem i żadne, absolutnie żadne nawiedzone pierdoły nie wybiją z niego pierwotnych instynktów. Wciórności, bezliki, brzemienności i niewiasty kojarzyły się z kilkoma rzeczami, które najpewniej robili akolici młodym i ładnym neofitom, co wydawało się w sumie normalne. O ile ktoś lubił hipokryzję, ale to było wspólne wszelkim religioidiotom.
“W sumie mógłbym z nimi wychlać…” pomyślał i zaraz zapragnął walnąć się w czoło, bo kopnąć w tyłek nie mógł.
“O ile by mnie pojebało…”
Kiedy James wylosował tabletki z żółwiem, omal nie parsknął śmiechem. W sumie ten towar był dostępny na większości targowisk, i kurier nie widział w tym nic świętego. Chyba, że Ci idioci tego nie wiedzieli.
“W sumie, co mi kurwa zależy, może im się spodoba…” pomyślał i zaczął opowieść poważnym, podniosłym głosem, starając się brzmieć jak pewien kaznodzieja z Salt Lake, który pod Ilinois nawracał jakichś zjebów. Mówił do rzeczy, ale w końcu dostał kulkę. Cóż, takie życie.
- Zaprawdę powiadam wam bracia, że długa i niebezpieczna jest droga do Rebisu. Mistrz dotarł na skraj bagniska, wielkiego i zielonego. Takoż i niebo było nad nim, świecącozielone, zesłane przez wszechdraba, największego z drabi aby mistrzowi jego drogę do egzogenezy poplątać, i do sodomi go przywieść. Błąkał się tedy mistrz na bagniska skraju, drogi szukając. Aż spotkał wielkiego żółwia, któren na pancerzoskorupie leżał. Mistrz, sprawiedliwym będąc, żółwia odwrócił, a ten w podzięce prawdziwie mu rzekł: James zrobił dramatyczną pauzę, podnosząc napięcie i suspens w opowieści.
- Rebisu szukasz, to i sprawiedliwym będąc go znajdziesz.Wszechdrabi na pancerzoskorupę mną rzucił, i na powolne zdychanie niecnie skazał. Wolnyś od wciórności, to powiadam Ci, weź bobków moich tuzin i trzy, z błotem i liśćmi tymi zielonymi zmieszaj, a ja łapą moją je opieczętuje. Spożywaj jedną dziennie, przez bagnisko idąc a w tuzin i dni trzy je przejdziesz. Tak też mistrz sprawiedliwym będąc uczynił, i bagnisko w drodze do Rebisu przeszedł -
Zakończył opowieść, wylewając na nich odrobinę swojego humoru z Detroit. Wolał nie dodawać morału, bo słaby był. Mieszanie żółwiego gówna z czymkolwiek mogło jedynie doprowadzić do rozwolnienia, nie Rebisu. Chyba, że o to chodziło.
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est |