Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2021, 17:49   #79
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Ze snu wyrwał go ból. Coś solidnie uderzyło go w głowę, a James, jak to James, zareagował dokładnie tak, jak reagowałby każdy na jego miejscu. Rzucił się z pięściami na napastnika. Którego oczywiście nie było, co dotarło do niego po chwili. Po dłuższej rozmasował czoło, w które sam sobie przylutował, wymazując jakiś krwawy ochłap. Po chwili rozpoznał w niej coś, co wydawało się pluskwą lub sporym komarem.

- Co do huja… - mruknął i od razu zapragnął ugryźć się w język. Obok stali owi “adepci” którzy tak krytycznie ocenili jego pytanie o “koedukacyjne” dormitoria.
“Dają na sztywno, z kołkiem w tyłku” pomyślał i od razu przygotował się do mordobicia. Stwierdził, że temu przy łożku da od razu po jajcach z buciora, a temu za nim wyjedzie z barbarki. Na tego trzeciego pomysłu nie miał, więc postanowił improwizować.
Plan niestety runął, bo jego “oponenci” nazwli go “dyskursem” i nawet ciepło powitali. Znaczy, mordobicie mogło poczekać.

- Normalka - ziewnął i zwlekł się z posłania, poprawiając dziwaczny strój i sprawdzając, czy wszystkie graty są na miejscu i czy broń którą miał za paskiem wciąż tam jest. Była, więc nie było jeszcze tak źle.
- Powitać, bracia, powitać. Zaiste, sprawiedliwy człek jak głodny, to i wciórności się go trzymają. A jak sobie podje, to i do Rebisu mu bliżej - mrugnął okiem do jednego z nich i poprawił jeszcze raz dla pewności swój strój. W sumie to nie wiedział, czy zaprowadzą go do stołówki, czy do jakiejś ciupy, w której dostanie solidny łomot, ale postanowił zaryzykować. W sumie był jedynie neofitą, a taki błądził pewnie “niemożebnie”. James uznał, że korzystnie będzie być korygowanym przez swoich starszych rangą kolegów. To wyglądało logicznie i dawało pewne perspektywy. Po pierwsze, skrócony kurs tej popieprzonej mowy. Neofita się nie zna, więc na bieżąco zbiera cięgi i ewentualne pociski. James znał to z pod Illinois, gdzie będąc w woju pewnego faszystowskiego zjeba zbierał po karku regularnie. Nauczka jakaś była, choć jakość wiedzy nie była imponująca. Po drugie, edukując go, prowadzili go gdzieś, i żadne kontrole, bramki czy inne środki bezpieczeństwa się go raczej nie imały. Choć w sumie to nie miało znaczenia, bo po prostu szli do stołówki, czyli pewnie miejsca, gdzie dojdzie byle frajer, pod warunkiem, że nie jest bez nóg. W każdym razie złota zasada, że zawsze opłaca się grać idiotę, bo zgrywać inteligenta potrafi byle parch sprawdzała się w tej sytuacji znakomicie. O ile chciało się podsłuchiwać. A James chciał, i ochoczo to robił.

Jego koledzy wydawali się nieźle świrnięci, ale instynkty mieli w sumie zdrowe. James upewnił się, że samiec pozostanie samcem i żadne, absolutnie żadne nawiedzone pierdoły nie wybiją z niego pierwotnych instynktów. Wciórności, bezliki, brzemienności i niewiasty kojarzyły się z kilkoma rzeczami, które najpewniej robili akolici młodym i ładnym neofitom, co wydawało się w sumie normalne. O ile ktoś lubił hipokryzję, ale to było wspólne wszelkim religioidiotom.
“W sumie mógłbym z nimi wychlać…” pomyślał i zaraz zapragnął walnąć się w czoło, bo kopnąć w tyłek nie mógł.
“O ile by mnie pojebało…”

Kiedy James wylosował tabletki z żółwiem, omal nie parsknął śmiechem. W sumie ten towar był dostępny na większości targowisk, i kurier nie widział w tym nic świętego. Chyba, że Ci idioci tego nie wiedzieli.
“W sumie, co mi kurwa zależy, może im się spodoba…” pomyślał i zaczął opowieść poważnym, podniosłym głosem, starając się brzmieć jak pewien kaznodzieja z Salt Lake, który pod Ilinois nawracał jakichś zjebów. Mówił do rzeczy, ale w końcu dostał kulkę. Cóż, takie życie.

- Zaprawdę powiadam wam bracia, że długa i niebezpieczna jest droga do Rebisu. Mistrz dotarł na skraj bagniska, wielkiego i zielonego. Takoż i niebo było nad nim, świecącozielone, zesłane przez wszechdraba, największego z drabi aby mistrzowi jego drogę do egzogenezy poplątać, i do sodomi go przywieść. Błąkał się tedy mistrz na bagniska skraju, drogi szukając. Aż spotkał wielkiego żółwia, któren na pancerzoskorupie leżał. Mistrz, sprawiedliwym będąc, żółwia odwrócił, a ten w podzięce prawdziwie mu rzekł: James zrobił dramatyczną pauzę, podnosząc napięcie i suspens w opowieści.
- Rebisu szukasz, to i sprawiedliwym będąc go znajdziesz.Wszechdrabi na pancerzoskorupę mną rzucił, i na powolne zdychanie niecnie skazał. Wolnyś od wciórności, to powiadam Ci, weź bobków moich tuzin i trzy, z błotem i liśćmi tymi zielonymi zmieszaj, a ja łapą moją je opieczętuje. Spożywaj jedną dziennie, przez bagnisko idąc a w tuzin i dni trzy je przejdziesz. Tak też mistrz sprawiedliwym będąc uczynił, i bagnisko w drodze do Rebisu przeszedł -

Zakończył opowieść, wylewając na nich odrobinę swojego humoru z Detroit. Wolał nie dodawać morału, bo słaby był. Mieszanie żółwiego gówna z czymkolwiek mogło jedynie doprowadzić do rozwolnienia, nie Rebisu. Chyba, że o to chodziło.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline