Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2021, 17:36   #127
Brilchan
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Talking Post wspólny z MG

- Oczywiście że ci wybaczam! - krzyknął Adam. - Shit trzeba było wziąć tego magicznego kartofla z kościoła! Fucking hell we got to shut the wound! There should be some needle and operating cloth ? Whatever it’s called… Nić taka specjalna co używają do operowania… No, Kurwa to nie działa nie dam rady, zaszyć krwawiącej rany! - Adam zaczynał się gubić ze stresu, przeskakiwał z języka na język. Nie chciał żeby ostatnim wspomnieniem Feliksa było to jak Wakefield się rozpada, spojrzał na niego z ogromem uczuć w oczach i powiedział.

- Nie powiem że cię kocham, tak mi się wydaje ale what is love ? Babe don’t hurt me no more… - Roześmiał się ale z oczu znów zaczęły mu lecieć łzy. - Wiem że to co do ciebie czuje, to nie tylko Lust… Od tego się zaczęło ale to coś innego, coś odmiennego! - Pocałował go, tak bardzo go pragną. Pocałował agresywnie, po męsku tak jakby był wilkiem pożerającym mięso, jakby pragnął siłą wepchnąć mu do gardła swoją energię życiową.

Feliks jęknął i pozwolił mu na to. To była jedyna słodka rzecz w tym całym piekle. I choć zrobiło mu się nieco lepiej, to i tak bolało go ramię. Wciąż tracił krew. Nie mógł o tym zapomnieć i nawet Wakfield nie był w stanie go rozproszyć. Bał się, że zaraz umrze. Znikąd łzy znów zaczęły płynąć po jego policzkach. Trzebiński podniósł dłoń i pogłaskał Amerykanina po policzku.

Chłopiec o tańczowych włosach czuł się zrozpaczony gdy przerwali pocałunek zaczął mówić gorączkowo - A może można by wypalić wasze rany ogniem żeby przestały krwawić ? Trzeba by zapalniczką nagrzać jakąś metalową powierzchnię a potem przyłożyć ranę… Będzie bolało jak skurwysyn, i będą blizny ale powinno zastopować krwawienie… Tylko czy jedna marna zapalniczka starczy żeby rozgrzać metal do takiego stopnia? Nie mamy czasu żeby robić ognisko! Prawda jest taka że nawet chirurg nie poradziłby sobie w tych warunkach, Felix i Majka potrzebujecie i profesjonalnej opieki medycznej w szpitalu, bo zakażenia i ubytek krwi więc trzeba transfuzji… Ale nie mamy jak pojechać przez tą jebaną klątwę! - Załamał ręce.
Nie mógł nic zrobić więc spełnił ostatnią wolę umierającego:

- Po co stanąłeś w obronie tej szalonej katolickiej kurwy?! Ona i tak chciała umrzeć! Nieważne… Nie wiem co do ciebie czuje, ale wiem że ci wybaczam. Los po prostu rozdał ci… No wiesz? You got dealt a bad hand of cards in life…. WAIT! I GOT IT! FUCKING CARDS! Ludzie dawajcie tu karty skoro byliśmy taranami muszą mieć jakąś moc - Roztrzęsiony Adam nawet nie zarejestrował że dojechali i ludzi na zewnątrz.

Adam wyciągnął kartę Tarota którą mu dano. Wziął odrobinę krwi Feliksa której było tu pełno i spróbował wyrysować pentagram.

- Lucyferze, Gwiazdo zaranna dziejów, Niosący Światło, Czarny koźle wypędzony na pustynię, Pierwszy pośród upadłych! Mocą twojego sługi Sebastiana przyzywam cię! Zabiłem dla ciebie sługi Trójgłowa! Byłem narzędziem przełamania bariery Pomorza! Zniszczyłem kościół i chciałem zgwałcić księdza na jego gruzach do KURWY NĘDZY NALEŻY MI SIĘ NAGRODA! Chcę żeby mój narzeczony żył! Mam dość tego że wszyscy mnie wykorzystują kurwa czas na moją nagrodę!
Kowalski sam już nie wiedział w co wierzyć, ale musiał spróbować!

Wpierw nic się nie działo. Krzyczał wprost do swojej karty Koła Fortuny. Spoglądał na przedstawiony obrazek. Wzywał Lucyfera, samego Szatana. Prosił go o nagrodę, prosił o życie Feliksa. Ciężko było stwierdzić, czy władca Piekła wysłuchał jego próśb. Czy w ogóle w tej chwili spoglądał na Adama, czy był nim zainteresowany. Amerykanin na pewno nie poczuł żadnej diabelnej obecności. Był sam. Tylko on i umierający powoli Feliks. Obok znajdowała się reszta kolegów z klasy, ale nie mogli w żaden sposób pomóc. Taka Maja to sama potrzebowała, żeby ktoś się nią zajął. Dla Adama priorytetem był jednak Trzebiński. Pozostawało jedynie prosić o pomoc siły wyższe. Skoro Bóg i Aniołowie raz już im pomogli, to czemu Szatan miałby odrzucić ich wołania?
Adam zastanawiał się nad tym. Choć w tej chwili specjalnie nie myślał, a odczuwał ogromne, intensywne, jaskrawe emocje, które kłębiły się w nim. Szukały ujścia. Spoglądał na kartę Koła Fortuny… aż ta zaczęła rozmazywać się przed jego oczami. Poczuł słodycz oblepiającą jego umysł. Otoczyła go niczym ciepła, rozgrzana wata. Wnet Wakfield poczuł narastającą senność. Powoli zamrugał oczami.
- Adam? - zapytał Feliks. - Słyszysz mnie… Adam? - powtórzył.
Ale ten padł na podłogę karetki. Z jego ust zaczęła się sączył delikatna, prawie niezauważalna strużka śliny. Mało kto byłby w stanie dostrzec, że lekko skarżyła się, jak gdyby zawierała w sobie kawałki brokatu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=GvGATxPzVTk[/media]

Kiedy Adam otworzył oczy, znajdował się w kompletnie innym miejscu. To nie przypominało żadnego, którego kiedykolwiek wcześniej widział w życiu. Nawet w snach nie przemierzał tak wspaniałego, zaczarowanego wymiaru. Panowała ciemna, granatowo-fioletowa noc. Opadała swoim ciężarem na wysokie kłęby czarnych drzew. Gdzieś w tle Wakfield dostrzegał wysokie łańcuchy górskie, ale zdawały się kompletnie niedostępne. W tle unosił się słodki zapach czekolady i cynamonu. Odniósł wrażenie, że czuje również cały bukiet najróżniejszych kwiatów, których nie byłby w stanie nawet nazwać. Teren wokół był podmokły. Najwyraźniej znalazł się na jakichś bagnach lub moczarach. I te dla odmiany nie były wcale odpychające. Wręcz przeciwnie, magnetyzowały i przyciągały. Adam czuł się tutaj bezpiecznie… ale czy słusznie? Ciężko jednak było spoglądać na wesołe, kolorowe poświaty i czuć strach.


Pomiędzy drzewami zaczęły pływać duchy. Miały przeróżne kształty i rozmiary, choć większość przypominała opasłe ryby z długimi, poskręcanymi wąsami. Były półprzezroczyste i zdawały się stworzone z samego światła. Wydawały się kompletnie niezainteresowane Adamem. Nie uciekały od niego, ale również nie nadciągały w jego stronę. Wakfield natomiast spojrzał w bok. Na bagiennym brzegu dojrzał uroczą, drewnianą łódkę. Mógł w nią wsiąść i udać się na eksplorację dziwnej krainy. Z drugiej strony słyszał również dziwną, tajemniczą muzykę pomiędzy drzewami. Mógł też udać się w jej stronę… ale to już pieszo.

Cóż, wreszcie oszalał. Może ta cała sytuacja w Rowach, to po prostu jakieś imaginacje jego chorego umysłu który ostatecznie odkleił się od rzeczywistości? Tak naprawdę, to miał to w dupie, był już zmęczony smutkiem i cierpieniem. Jeżeli tak miało wyglądać szaleństwo, to było przyjemną alternatywą dla życia gdzie nikt go nie kocha, wszyscy go zawsze używają a kiedy próbuje się do kogoś zbliżyć jest odrzucany. Odetchnął głęboko piersią wdychając perfumy po raz pierwszy od czasu koszmaru czuł się szczęśliwy i spokojny. Sytuacji w kościele nie liczył bo to była euforia po przetrwaniu a rzeczywistość szybko sprowadziła go do parteru.
Serafin był zimny, obcy i straszny. Adaś miał wrażenie, że ich los zupełnie nie obchodził Boskiego Sługi który chciał po prostu dać prztyczka w nos konkurencji która na chama wbiła się na jego teren a los księdza i uczniów zdawał się owemu bytowi obojętny.

Tu było inaczej, ten las to jego miejsce czuł to wewnętrznie…. Muzyka oczywiście, że była muzyka jego umysł nawet w szaleństwie musiał dać mu ścieżkę dźwiękową bo rytm i melodia były dla niego jak oddychanie. Równie naturalnym był dla niego taniec więc ruszył za dźwiękiem muzyki tańcząc do jej rytmu wykorzystując przestrzeń sennego lasu aby wykonywać pełne rozmachu figury taneczne oraz kroki zapożyczone z baletu. Pełno było w nich szerokich skoków, piruetów i zamaszystych gestów dłońmi.

Czuł się szczęśliwy, czuł się prawdziwe sobą, roześmiał się perliście tonąc w magii tańca , słodkich zapachach, pięknych widokach, świetlistych rybkach i cudownej eterycznej muzyce.

Pośród drzew odnalazł drobną, uroczą ścieżkę. Wiła się, jak zdawało się, w nieskończoność. Jednak Adam nie miał nic przeciwko, gdyż to była przyjemna wędrówka. Drogę porastała równiutka, zielonkawa trawa, po której spływały krople świecącej, fioletowej rosy. Kiedy chłopak dotykał stopami ziemi, pozostawiał w tym miejscu ślad w postaci drobnego kwiatka. Kolejne po sobie stokrotki wyrastały prędko, znacząc szlak, po którym szedł Wakfield. Różnobarwnych duchów przybywało. Było ich tutaj coraz więcej. Wtem cała ławica białych ryb ruszyła prosto na Adama. Zdawała się jednak łagodna. Raczej nie próbowały go zaatakować…


Białe duchy zaczęły go okrążać. Spokojnie pływały wokół niego. Przez chwilę Wakfield odniósł wrażenie, że znajduje się w morskich głębinach. Musiał sobie przypomnieć, że to był wciąż ląd, nawet jeśli magiczny.
“Hmm”, usłyszał w głowie zbiorowe mruczenie, świadomość Ławicy. “Podążaj za nami, Apatura Iris. Zaprowadzimy cię na miejsce…”

- O jak to miło z waszej strony! Ja myślałem żeby po prostu z wami zatańczyć ! A widzicie te śliczne stokrotki co zostawiam za sobą? Ale spoko, jeżeli znacie jakieś ładne miejsce chętnie za wami pójdę - Powiedział i zaczął podążać za rybkami podśpiewując sobie kolejną piosenkę z operetki Gilberta i Sulivana .
Adam czuł się cudownie, te zapachy i ta miękkość waty wszystko tu było takie urokliwe! Podskakiwał pełen energii jak jakieś stereotypowe małe dziecko.

Ryby płynęły w powietrzu, prowadząc chłopaka pośród drzew. Ich obecność zdawała mu się coraz bardziej kojąca i uspokajająca. Chwilowo nie pamiętał o tym, co miało miejsce na Ziemi. O wykrwawiającym się Feliksie, Mai i innych kolegach z klasy. Dał się porwać nowemu światu… i dobrze. Musiał odpocząć od horroru Rowów, przynajmniej na chwilę. Ale co takiego ten świat z sobą niósł? Adam dopiero miał się przekonać.
Wnet spomiędzy drzew wyłoniła się sylwetka budynku. Tak właściwie to słowo nawet nie do końca pasowało. W pierwszej chwili Wakfield odniósł wrażenie, że widzi jakieś dziwne, bardzo grube drzewo. Całe było porośnięte zielonym mchem oraz paprociami. Wnet jednak uzmysłowił sobie, że nie wyglądało do końca jak dzieło natury. W górnej części znajdował się ciemny otwór, który przypominał nieco wejście do groty. Prowadziły do niego ustawione koncentrycznie pniaki, pełniące funkcję schodów. Dom Faerie, o ile rzeczywiście to było właśnie to, wydawał się jednością z naturą. Perfekcyjną częścią krajobrazu, idealnie połączoną z otoczeniem.


Wielkie, sumiaste ryby jeszcze przez chwilę krążyły wokół Adama.
“Hmm”, najgrubsza odchrząknęła. “Znajdujesz się u celu, Apatura Iris. Tutaj dowiesz się wszystkiego, czego potrzebujesz. A także tego, czego nie musisz wiedzieć. Albo czego nie powinieneś. O czym wolałbyś nie mieć pojęcia...”
Duchy zdawały się w coraz większym pospiechu. Poruszały się szybciej i zdawało się, że po wykonaniu swojego zadania myślały już o kolejnej powinności, jaka przed nimi czekała. Wyglądało na to, że Adam nie będzie miał szans na zbyt długie rozmowy z nimi, zanim go opuszczą.

- Dziękuje wam za pomoc kochane Rybki! To śliczny dom, czy mogę tam wejść? Nie chcę nikogo obrazić - Wolał się upewnić, był tak upojony sytuacją że zupełnie nie zauważył gdy słowa duchów stały się coraz bardziej złowieszcze. Tęczowy chłopak co chwilę przenosił ciężar z palców na pięty wciąż nakręcony całą sytuacją nie potrafił ustać w bezruchu. Widać że ledwo się powstrzymywał, przed wbiegnięciem do środka. Czuł się, jakby ten las czy też bagno zwracał mu utracone dzieciństwo, ale przecież to byłoby zbyt piękne prawda? Słońce powoduje cień, a piękno nie może istnieć bez brzydoty czyż nie? Jednak Adam zdawał się o tym, teraz nie myśleć.

Większość duchów zdążyła się rozproszyć. Tylko ten grubszy pozostał jeszcze przez chwilę.
“Hmm”, mruknął. “Nie martw się, Apatura Iris. Titania oczekuje ciebie. To ona cię tu przywołała, słysząc twoje wołanie.”
Jeszcze przez moment zakręcił się w powietrzu, po czym dołączył do swoich braci i sióstr, którzy zdążyli już zniknąć pomiędzy drzewami. Adam pomachał mu ręką i radośnie krzyknął “Żegnaj!” Następnie wykonał piruet i pisnął ze szczęścia!
- Jej wysokość Królowa Elfów Tytania! Uwielbiam Sen Nocy Letniej! Jak fajnie! - Zawołał i wbiegł po stopniach domku zupełnie jakby miał mieć właśnie spotkanie z ulubioną gwiazdą popu.

Kiedy Wakfield przeszedł przez próg wrót do Domu Faerie, poczuł nagłe zawroty głowy. Trwały na szczęście krótko i dość szybko minęły. Otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Znalazł się w ogromnej sali. Przestrzeń rozciągnęła się za sprawą magii, tworząc w środku drzewa ogromne areały. Ujrzał dębową podłogę, na której namalowano barwne obrazy. Głównie kwiatów, owoców oraz pnących się bluszczy. Ściany również zostały pokryte przepięknymi malowidłami. Pejzaże zdawały się tak realistyczne, jak gdyby były prawdziwe. Przy ustawionych stołach, a było ich kilkadziesiąt, bawili się Faerie. Śpiewali, krzyczeli, rozmawiali. Tworzyło to bardzo wesołą atmosferę, choć od tych wszystkich dźwięków mogła rozboleć głowa. Istoty przypominały ludzi, miały jednak dużo gładszą cerę, bardziej lśniące włosy oraz oczy o dużo intensywniejszych barwach. I oczywiście skrzydła, które zdawały się stworzone ze światła. Miały najróżniejsze wzory oraz barwy. Dziki lud był ubrany w proste, zielone tuniki oraz brązowe spodnie, większość jednak narzuciła na siebie dodatkowo kolorowe siatki z wprawionymi drogocennymi klejnotami. Byli boso. Na stołach Adam ujrzał głównie kielichy wypełnione winem lub miodem. A także owoce, w szczególności jabłka, gruszki, winogrona oraz porzeczki. Nikt nie zwrócił uwagi na Wakfielda, kiedy wszedł do środka.

W tle znajdował się wysoki tron, choć to może było zbyt dumne określenie szerokiego siedzenia wyrzeźbionego w wysokim pniaku. Nie zdobiło specjalnie… w przeciwieństwie do istoty, która na nim siedziała. Była prawdziwie, klasycznie piękna, przynosząc na myśli aktorki Hollywood starej daty. Jej kasztanowe, włosy opadały falami za jej głową. Miała białą suknię, w którą wpleciono najróżniejsze kwiaty. Wzrok Titanii - bo to musiała być Titania - zdawał się prawdziwie przeszywający. I w tej chwili skoncentrowany wprost na Adamie…

[cente][/center]

Adam patrzył się na całe otoczenie z miną wieśniaka z głębokiej prowincji który po raz pierwszy w życiu widział zgiełk wielkiego miasta z jego samochodami i drapaczami chmur. Jego twarz wyrażała cielęcy zachwyt. Gdy wyczuł, na sobie spojrzenie królowej przeszył go zimny dreszcz jednak górę szybko wzięły wyuczone zachowania sceniczne jednym susem skoczył na pięknie wymalowaną żółto czerwoną brzoskwinie bosymi stopami zakręcił się niczym Michael Jackson następnie wykonał głęboki ukłon. Nie ośmielał się patrzeć na Królową ani podnosić się z tej pozy dopóki nie otrzyma pozwolenia czuł że był na Dworze o którym nic nie wie wolał więc uważać.

Faerie zaczęli rozstępywać się naokoło chłopaka. Spoglądali na niego z mieszanką najróżniejszych emocji. Wyglądali niezwykle różnorodnie i tak samo ich miny wyrażały pełne spektrum uczuć. Zaskoczenie, radość, miłość, zniecierpliwienie, obrzydzenie, złość, ciekawość, sympatia, irytacja… Każdy Faerie zdawał się mieć swoje własne zdanie na temat Adama. Tymczasem Titania postukała paznokciem o swój tron.
- Podejdź tu, młody człowieku - powiedziała.
Nawet jej głos był wspaniały. Śpiewny, melodyjny. Zdawał się iskrzyć. Kiedy przemówiła, cały jej lud momentalnie zamilkł. Cisza była oszałamiająca. Do tej pory hałas wypełniał salę i Adam poczuł się, jak gdyby nagle ogłuchł z powodu tych wszystkich dźwięków. Tak jednak nie było, gdyż wyraźnie wciąż słyszał słowa królowej.

- Wedle rozkazu waszej Miłość! - Powiedział zdesperowanym tonem aby upewnić się że wciąż słyszy, lekko uniósł głowę i pośpiesznie przystąpił do spełniania rozkazu nie ośmielił się jednak spojrzeć na najpiękniejszą z twarzy zamiast tego lekko uniesiona głowa skupiła się na zgrabnych nogach które byłby w stanie sprzedać kosmiczne ilości rajstop i butów gdyby wykorzystać je w kampanii reklamowej. Gdy był w pobliżu tronu przykląkł na jedno kolano jak widział kiedyś na filmie lub jakimś średniowiecznym obrazie i zamarł w oczekiwaniu.

- Jesteś przed obliczem Królowej Titanii, pani wszystkich Mooinjey Veggey - powiedział jeden z Faerie.
Titania wpierw skinęła głową swojemu heroldowi, a potem Adamowi.
- Powstań - powiedziała. - Miło mi widzieć cię tutaj, Adamie. Duchy nazywają cię mianem Apatury Irisa. Czy wolisz posługiwać się tym imieniem? Jak chcesz, żeby zwracać się do ciebie? - zapytała.
Adam wstał zgodnie z rozkazem, stanął prosto jak struna wciąż nie ośmielał się spojrzeć wprost na Królową bojąc się że nigdy nie oderwie od niej wzroku. Słysząc jej pytanie zastanowił się przez chwilę wyraźnie rozważając kilka opcji w końcu w wielkim skupieniu dbając o czystość wymowy rzekł:
- Kiki Wasza Wysokość, teraz na ziemi tak mówimy na dźwięk który wydajemy gdy dobrze się bawimy i śmiejemy z przyjaciółmi. Jest to również imię Domu moich przyjaciół, odmieńców takich jak ja rodziny którą sam sobie wybrałem Domu Kiki więc to będzie dla mnie odpowiednie miano - Wyjaśnił z powagą po czym zamilkł.

- Każdy ma prawo nazywać się tak, jak tego pragnie - powiedziała Titania. - Niech więc będzie Kiki. Miło cię widzieć tutaj raz jeszcze, Kiki. Kiedy przebywałeś tu poprzednim razem, nazwaliśmy cię mianem Apatury Irisa. Byłeś jednak na tyle młody, że mogłeś tego nie zapamiętać. Z drugiej strony twoja wizyta w naszym świecie nie była zbyt długa z powodu Zbrodni, jaka miała wtedy miejsce - skrzywiła się paskudnie. Momentalnie wszyscy zrobili krok do tyłu. - Miło mi jednak powitać cię z powrotem. Tu jest twoje miejsce.
- Czynisz zbyt wielki honor takiemu barwnemu śmieciowi jak ja o najpiękniejsza wśród królowych. Muszę z niewypowiedzianym smutkiem, przyznać że nie pamiętam abym był tu kiedykolwiek jednak, wasze słowa muszą być prawdą gdyż, czuje się w tej przecudownej krainie jakby zwrócono mi dzieciństwo tak szybko przerwane przez okrutne i sprzeczne z naturą czyny mojego ojca… Nie pamiętam również jak się tu dostałem… Duchy powiedziały że Wasza Królewska Mość w swej nieskończonej wspaniałomyślności odpowiedziała na moje wołanie… Lecz zupełnie nie pamiętam o co wołałem ? Czuje tylko zachwyt nad nieskończoną pięknem waszej domeny którą mam niewysłowiony zaszczyt oglądać - Rzekł wyraźnie zagubiony z powodu luk w swojej pamięci.
- Jestem jednak pewien Wasza Wysokość że cień wspomnienia tamtej wizyty pozostał gdzieś w mojej podświadomości. Dlatego nigdy nie próbowałem się zabić ani skrzywdzić swojego ciała choć doświadczyłem tyle bólu. To że istnieje zawdzięczam Waszej Prze Wspaniałości i dobroci okazanej małemu śmiertelnemu dziecku dlatego sztuka: Taniec, śpiew, muzyka zawsze były dla mnie ucieczką bo próbowałem podświadomie dążyć do piękna które tu ujrzałem podczas mej pierwszej wizyty - W jego oczach pojawiły się łzy wzruszenia i wdzięczności.

Gdzieś w tle rozległy się oklaski. Pojedynczy lud Mooinjer Veggey zaklaskał na słowa Adama. Były całkiem piękne, zwłaszcza że wszyscy tutaj lubili muzykę, śpiew i dobrą zabawę. Titania nie wydawała się szczególnie uradowana. Choć ciężko było interpretować jej emocje. Zdawała się spoglądać na Adama bardziej analitycznie.

WYSTĘP

- Wasza Królewska mość upraszam o pozwolenie żeby dla was wystąpić wiem że moje talenty nie są nawet bladym cieniem świeci w porównaniu z pięknem Arkadii ale coś w mojej duszy mówi że muszę to zrobić - Rzekł błagalnym tonem jakby prosił o zgodę na zaczerpnięcie oddechu.

Titania poruszyła dłonią w melancholijnym geście.
- Chciałabym to zobaczyć - powiedziała. - Nie często widzę śpiew i taniec ludzi. Zastanawiam się, czy naprawdę jest tak toporny, jak w moich wspomnieniach.
Jeśli chciała go tym zachęcić, to chyba nie udało jej się zbytnio.

Adam nie czuł, się zniechęcony wiedział że jakieś emocje zostały zakryte przez słodki czar tej krainy wiedział również że muszą znaleźć ujście poprzez sztukę wystarczyło mu tylko że nie zostanie zabity za zniewagę. Muzyka która go tu przywiodła przywodziła na myśl średniowieczną przypomniała mu jeden z najstarszych poematów muzycznych potrzeba występu wynikała nie z chęci przypodobania się lecz z wewnętrznej potrzeby nasączył słowa pieśni treścią własnych przeżyć i emocji

Alas, my love, you do me wrong,
To cast me off discourteously.
For I have loved you well and long,
Delighting in your company.

Felix was all my joy
Felix was my delight,
Felix was my heart of gold,
And who but my laddy Felix

Zaczął myśleć o tym jak jego ukochany dbał o niego, jak długo musiał zdobywać jego serce niczym myśliwy próbując złapać kolejnego heteryka w sidła swojego uroku nieświadomie sam zarzucił na siebie więzy jedwabnej sieci. Gdy wreszcie dopiął swego i namówił go do fizycznego zbliżenia coś w nim pękło i powiedział komuś swój najgłębszy sekret chcąc tylko aby ktoś go zaakceptował i powiedział że to nie jego wina…

Został odrzucony na wspomnienie tego bólu z oczu popłynęła łza gdy spadła na podłogę. Wyrosła z niej róża będąca symbolem tej emocji.

Jak wiadomo na całym świecie symbolizują miłość. W mitologii czerwony kwiat róży uważano za święty, w czasach rzymskich za symbol miłości, w czasach romantyzmu i po dzień dzisiejszy wyraża nieśmiertelną i niepowtarzalną miłość. Ta róża była jednak niepowtarzalna i nie miała prawa istnieć w świecie realnym jako żywy kwiat gdyż każdy jej płatek miał inny odcień czerwieni :

- Czerwień intensywna, mocna odzwierciedla szczery dramatyzm i ból ich sytuacji oraz krzywdę jaką odczuł gdy otrzymał odrzucenie zamiast akceptacji.
- Kolejny z płatków miał odcień karminowy wyrażał fantazje erotyczne, wszystkie sposoby w jakie chciał posiąść ciało ukochanego dać i otrzymywać rozkosz, dawać spełnienie i relaks poprzez tą najbardziej fizyczną z relacji.
- Kolor kardynalski był wyrazem mocnego, ostrego pociągu i zainteresowanie które wciąż wobec niego odczuwał mimo wielokrotnego odrzucenia oraz krzywd. Miał inne opcje ale nie potrafił się pozbyć uczuć do Feliksa! Nigdy wcześniej nie czuł, równie mocno
- Dlatego właśnie płatek amarantowy był wyrazem odczuwanego od dawna pożądania, pragnienie rozpalone niczym ogień i podsycane niegasnącą pasją.
- Ostatni zaś miał barwę purpury, był wyrazem przysięgi wiecznej miłości w którą nie wierzyła świadoma część jaźni Adama ale czuł to na poziomie emocjonalnym z którego czerpała tutejsza magia.

Kiki nie zauważył jednak cudownego kwiatu wciąż tańczył i śpiewał choć było to bardzo trudne ćwiczył tą sztukę latami patrzył w głąb zaczął dziki taniec interpretacyjny aby dać upust wybuchowej mieszance uczuć która trawiła go niczym kwas. Czystym jak górski strumień głosem podjął drugą zwrotkę.

Alas, my love, that you should own
A heart of wanton vanity,
So I must meditate alone
Upon your insincerity.


Zazdrość jaką poczuł wobec Mai gdy to ona zajęła się Feliksem po wypadku autokarowym, zazdrość którą Feliks poczuł względem księdza i radość jaką przyniosło Adamowi przeżycie oraz fakt że komuś zależało na tyle żeby go bronić! Duma gdy w ostatnich chwilach życia ogłosił światu swe prawdziwe uczucia to wszystko zrodziło łzę która zasiała róże barwy żółtej podwójnego znaczenia: Zarówno zazdrość z epoki Wiktoriańskiej jak i radość z przeżycia i życia wreszcie ze swoją prawdą przed światem która ogrzała jego serce tak jak się odczytuje to znaczenie dziś.

Your vows you've broken, like my heart,
Oh, why did you so enrapture me?
Now I remain in a world apart
But my heart remains in captivity.

Tym razem sięgnął do emocji które czuł w wyniku rozmowy po wybuchu kościoła ból i zdrada które nieomal nie rozerwały jego umysłu stając się ostatecznym ciosem dla jego serca. Obecnie łez było więcej przywołały więc jedną łodygę z trzema kwiatami odmiennych kolorów róż symbolizujące sprzeczne i skomplikowane emocje:
- Biel jego niewinnego serca które nie zaznało nigdy miłości i szczerze w nią wierzył choć powinien być zgorzkniały.
- neonowo różowy kwiat nienaturalnej barwy świadczy o niedojrzałości i sile tego uczucia.
- pomarańcz przekazuje dawkę energii i entuzjazmu, dumy i zapału który odczuwał ponieważ mimo zdrady nakłonił Feliksa do wyrzutów sumienia, odczucia pociągu oraz spełnił jego marzenie nawet jeżeli sam Trzebiński nie chciał się do tego przyznać.

I have been ready at your hand,
To grant whatever you would crave,
I have both wagered life and land,
Your love and good-will for to have.
If you intend thus to disdain,
It does the more enrapture me,
And even so, I still remain
A lover in captivity.

Ukończył ostatnią zwrotkę i upadł na kolana zalewając się łzami z których wyrósł wielki krzew lawendowo fioletowych róż według kwiatnej symboliki oznaczają wielki dar oraz miłość od pierwszego wejrzenia. Często przypisywana jest magii oraz atrybut ostrożności i dyskrecji. Odcienie niebieskie wyrażają nadzieję na nowe rozwiązania, wydarzenia niecodzienne i cudowne.

Mimo tych wszystkich zdrad wciąż go kochał, był więźniem tego uczucia, mimo klątw szaleństw i magii wciąż miał nadzieję że dobra magia pozwoli mu uzyskać cudowne rozwiązanie tej sytuacji. Poczuł się lekki, jakby zrzucił z siebie wielkie brzemię otoczony kwiatami swych emocji.

Titania uśmiechnęła się do niego smutno. Jednak podniosła dłonie i kilka razy zaklaskała. To był wyraz jej uznania i wnet cała sala dołączyła się do aplauzu. Adam nagle zrozumiał, że w tej chwili przeżył szczyt w swojej karierze, chociaż ta jeszcze się nie zaczęła. Żaden spektakl na Broadwayu, czy w innym wspaniałym miejscu nie zdoła przebić występu przed ludem Mooinjer Veggey. Było mu smutno z powodu emocji związanych z piosenką… ale zarazem poczuł silną satysfakcję, jaką mogła zapewnić jedynie sztuka.
Titania podniosła dłonie i oklaski ucichły.
- Kiedy byłeś dzieckiem, zostałeś porwany przez członka mojego ludu - powiedziała. - Miałeś tutaj wzrastać i zdążyłeś po części przesiąknąć atmosferą tego miejsca - dodała. - Twój występ jest testamentem prawdziwości moich słów. Kiedy krzyknąłeś o pomoc, stara więź psychiczna, która wiąże twoją duszę z Arkadią, uaktywniła się. Zwłaszcza że już od dłuższego czasu była drażniona przez najróżniejsze energie w twoim otoczeniu. Powiedz mi proszę… czy to ty odnalazłeś księcia Pyrgusa, czy też on znalazł ciebie? - zapytała. - Miał wszelki zakaz kontaktu z innymi Mooinjer Veggey. Co prawda ty do nich nie należysz, ale wolałabym, abyście i tak nie przyjaźnili się. Książe jest na wygnaniu. O czym miałeś prawo nie wiedzieć - dodała.

- Wasza Królewska Mość nie znam nikogo o tym imieniu… Jedyny człowiek któremu blisko w mych oczach do tytułu księcia jest Feliks Trzebiński mój ukochany… Coś z nim jest nie tak…? Chyba to dlatego krzyczałem ? Lecz mój umysł się rozpadał z bólu i cierpienia i twoja domena zesłała na mnie ukojenie… Ale mój kochany Felek nie może być księciem to normalny chłopiec… Bardzo piękny i kochany, zagubiony… Ma chorą siostrzyczkę, choć czuje do niego emocje które ciężko opisać słowami i w moich oczach jest piękną duszą to nie może się umywać urodą do choćby otaczających mnie tutaj zacnych dworzan i dworzanek twego pysznego Dworu o Królowo- Wyjaśnił lekko zagubiony wciąż nie do końca pamiętając co takiego go tu sprowadziło? Słodka mgła Arkadii zaciemniała mu umysł niczym silny aromatyczny alkohol.

Titania zamrugała krótko.
- Feliks? - zapytała. - Chora siostrzyczka? Możesz mi o nim opowiedzieć więcej? - zdawała się przedziwnie zainteresowana tym tematem.
Cała sala przysłuchiwała się, głodna opowieści Adama.

- Wasza Królewska mość moje zdolności oczywiście nie mogą się umywać do nawet najmiej zdolnego pazia będącego twoim poddanym a słowa mi zawsze ciężej przychodziły niż występy. Feliks jest trucicielem niszczy innych na ich własne życzenie sprzedając narkotyki przez co jego piękna artystyczna dusza gnije od środka! Nie robi tego z chciwości ale aby zdobyć pieniądze na medykamenty dla siostry umierającej na rzadką chorobę krwi! Moja przeklęta biologiczna Matka zapłaciła mu żeby mnie truł co robił przez jakiś czas lecz przestał gdy rozpaliłem w jego sercu miłość! Znalazłem sposób aby uleczyć jego siostrę albo chociaż zdobyć fundusze których potrzebuje i dokonać zemsty na własnych rodzicach którzy pokrzywdzili moje ciało i duszę chciałem mu dać wolność której sam nie miałem a potem… A potem… Nie wiem co się stało potem! - Adam zaczął się trząść oblał go zimny pot czuł że zaraz dostanie ataku paniki…

Pojedyncze Faerie zaczęli się śmiać. Wnet cała sala wybuchła chichotem. Co było takiego zabawnego w słowach Adama? Przecież właśnie… nic. Ale nawet Titania uśmiechnęła się przelotnie.
- No cóż, takie rzeczy opowiedział ci o sobie Feliks? - zapytała. - No cóż, Pyrgus miał zawsze wielką wyobraźnię.
Wstała z tronu. Nagle wszyscy zamilkli i pochylili przed nią głowę. Adam odniósł wrażenie, że powinien uczynić to samo. Królowa Fae zeszła natomiast w jego stronę. Spojrzała na niego z góry. Była niezwykle wysoką, choć zarazem smukłą kobietą.
- No cóż. Czas, żebyś poznał prawdę, Apatura Iris - powiedziała. - Czy też może Kiki.
Obróciła się i odeszła w stronę jednego z korytarzy, które ciągnęły się w bok od sali.

Bez wątpienia chciała, aby Adam ruszył za nią. Co też uczynił niezwłocznie.
 
Brilchan jest offline