Po wystepie Rohirrimki cisza nastała przy krolewskim stole, widać pieśń zapadła słuchaczom w serca i jęli rozważać jej słowa. Zwinnoręki kręcił się niespokojnie, widząc, że i na niego przyjdzie kolej dołączyć do rozmowy. A pomny tego, że oczekiwanie cięższym może być wyzwaniem niźli działanie, postanowił szybciej niż później stawić czoła wyzwaniu. Odetchnąwszy dwakroć głęboko, odezwał się, pokonując opór dziwnie ściśniętego gardła.
- Panie... królu, pani królowo... książę... pani Gléowyn, pani Eiliandis, pani Yáraldiel... panie Rogaczu. Pamiętam jedną starą pieśń mego ludu, która sławi odwagę człowieka z mego plemienia, imieniem Balthi, co znaczy odważny albo śmiały. Poszedł on... - chłopak zamilkł na chwilę - Pieśń powiada... idzie to tak... - przymknąl na chwilę oczy, siegając zapewne w głąb pamięci, po czym, schrypniętym glosem, począł recytować:
Któż podąża przez leśne ostępy,
gdzie nie ujrzysz ni światła, ni dnia?
Na wzgórzu wznosi się zamek przeklęty,
wokół ciemność króluje i strach.
Szarym płaszczem okryty, przemyka
siwy mędrzec, co nie liczy lat.
Młody łowca wskazuje mu drogę,
prosto w ciemność, gdzie króluje strach.
Przystanęli u wrót czarnej bramy,
starzec łowcę ostawia wśród drzew.
"Czekaj na mnie i nie trać odwagi,
dzielnego ludu wszak jest w tobie krew."
- Zamilkł na chwilę, marszcząc czoło, przywołując z pamięci kolejne strofy pieśni -
Powraca starzec zza bramy czeluści,
szarym płaszczem okrywa swój skarb.
Gdzie druh jego, czy aby go nie opuścił?
W twierdzy zgiełk rośnie, uciekać już czas!
Uchodź zaraz, bo pościg jest blisko,
weź tę lampę i nieś poprzez mrok!
Bacz, aby przez czas cały była ukryta,
nie odstępuj jej nawet na krok.
Młody łowca przemyka wśrod cieni,
Stąpa ciszej niż z drzew spada liść.
pod płaszczem skryty błękitny ma płomień,
Światło elfów z pradawnych dni.
Skryty w cieniach, odpocząć chce chwilę,
wkoło cisza, zatrzymał sie czas.
Pragnie spojrzeć na skarb, który niesie,
więc rozchyla kryjacy go płaszcz.
Blask niezwykły odbija się w oczach,
modry promień rozświetla w krąg las.
A w dali zgiełk się podnosi ogromny,
Pogoń bieży, chwyciła już ślad!
Naprzód, naprzód, w najgłebszą gęstwinę,
skryć tę światłość i bieżeć co sił.
Ale strzała od kroku jest szybsza,
cel odnalazła, nim zdążył się skryć.
Gwiaździste niebo nad głową wiruje,
rzeka szumi w oddali gdzieś, hen.
Czy śpiew słyszy, czy tylko się zdaje?
Czy nieskonczony nadciąga już sen?
Zbudzony z dnia... początkiem...
Patrzył... patrzył...
- Zwinnoręki przerwał, daremnie szukając w pamieci dalszych słów.
- Nie pamiętam... jak szło dalej. Pieśń znaczy się. Bo to było tak. Gdy Balthi zbudził się na polanie, u brzegu rzeki, co ją zwiemy Ciemną, postrzegł, że rana od strzały się zagoiła. I że na nowo jest zdrów i silny. I wrócił szczęśliwie do swego plemienia. A potem zawiódł je na tę polanę. Tam na wzgórzu pobudowali dom, a w nim zawiesili latarnię, co ją Balthi od starca w szarym płaszczu otrzymał. I płonie po dzis dzień błekitnym płomieniem. A wokoło lud się osiedlił. Tak Leśny Gród powstał. Dzięki odwadze i śmiałości młodego łowcy, które... cnotą... cnotą są dla mego plemienia.
- Zwinnoręki, skończywszy mówić, potrzasnął głową i w milczeniu pociągał wino z kubka, gryząc się nie do końca udanym wystąpieniem.