Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2021, 02:13   #130
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Jacek, Julia, Katia, Aaliyah

You've been bitten by
A true believer
You've been bitten by
Someone who's hungrier than you
Aww
Thought contagion


[media]http://www.youtube.com/watch?v=QQ_3S-IQm38[/media]

Jacek poczuł, jak oślizgły Czerw przesuwał się w jego gardle. Wpierw zdawało się, że był zbyt obszerny i nie uda się go wprowadzić głębiej. Na dodatek smakował tak okropnie, jak pachniał. Gołąbek mógł równie dobrze zacząć lizać wnętrza muszli klozetowych miejskich toalet. Poczuł ogromne nudności i zaatakował go odruch wymiotny. Opadł na kolana i spróbował zwrócić potwora. Tyle że ten... zaczął się zapierać. Podobało mu się w Gołąbku. Wcale nie chciał go opuszczać. Wręcz przeciwnie, pragnął więcej. Pracował mięśniami, próbując wczołgać się w przełyk chłopaka. Ten spróbował pochwycić go palcami. Wydrzeć go na zewnątrz. To jednak okazało się niemożliwe. Czerw był pokryty śliskim, lepkim filmem, który skutecznie uniemożliwiał złapanie go w pewny sposób.

- Jacek, nie! - krzyknęła Julia.
Nie wiedziała do końca, co ma robić. I choć nie wydawało się to wcale odpowiednie, to położyła Aaliyę na podłodze pokrytej szlamem i rzuciła się w stronę Gołąbka. Poczuła przez ułamek sekundy wyrzuty sumienia, bo pewnie niewiele ludzi tak po prostu porzuciłoby dziecko. Jednak ona musiała pomóc Jackowi. Nie mógł umrzeć. Dwa razy uderzyła go w plecy.
- Wykrztuś to kurwa! - wrzasnęła. - Pozhaluysta, vyzhivi! Blyad’! Jacek!
Próbowała wepchnąć mu palce do ust, ale Gołąbkowi nie podobał się ten pomysł. Czuł się przytłoczony. Nie dość, że atakował go Czerw, to teraz jeszcze Julia. Może i chciała pomóc, ale w tym akurat momencie chłopak nie miał cierpliwości. Zmagał się z potworem, który próbował rozwalić mu całą czaszkę.
- O nie! - krzyknęła Ulyanova. - Zniknął!

Rzeczywiście, zgniły potwór zdołał przemieścić się wgłąb chłopaka. Rozpychał mu przełyk. To było okropne uczucie, kiedy tak się czołgał. Był bardzo obszerny i uciskał nawet tchawicę, wywołując uczucie duszności. Jackowi zrobiło się ciemno przed oczami, a świat zaczął wirować. Potem znienacka wszelkie dolegliwości zniknęły, a chłopak poczuł się niezwykle... syty. Czerw trafił prosto do żołądka.

Było po wszystkim. Został tylko okropny posmak na języku. Gołąbek zapragnął szczoteczki do zębów, całego opakowania pasty i kilku hektolitrów płynu do płukania. A najlepiej jeszcze do tego wybielacza i domestosu. Już miał wstać, ale wtedy poczuł coś, czego się nie spodziewał...


Obca świadomość zaczęła zakradać się do jego umysłu. Tak jak Czerw penetrował śluzówkę żołądka fimbriami i przyssawkami, tak samo próbował opanować umysł Jacka. Chłopak poczuł zimne, wilgotne macki, które zaczęły oplatać mózg. Wciskać się we wszystkie jego bruzdy, dopasowywać do zakrętów. Najgorsze zdawało się poczucie świadomości robaka. Do Gołąbka zaczęły docierać wrażenia zmysłowe płynące od Czerwa. Jak miękko, kwaśno i wilgotnie było w żołądku. Ale najlepsza zdawała się wysoka temperatura człowieczego ciała. Trzydzieści sześć przecinek sześć stopni Celsjusza. Cieplutko. Słodziutko. Cudownie

Jacek opadł na lewy bok i zaczął się trząść. Wciąż miał kontrolę nad swoim ciałem, ale potwór próbował mu ją odebrać. Na dodatek to nie był koniec problemów. Po drugiej stronie domku stała Katia. Musiała w międzyczasie wstać i przemieścić się w stronę niemowlaka. Trzymała go przedramieniem, na którego końca znajdował się inny Czerw. Natomiast w drugiej ręce trzymała nóż.
- Oddawaj mi Karty, rosyjska suko! - wrzasnęła Ceyn. - Inaczej zabiję to małe, wyjące, bękarcie gówno!

Julia wczepiła się w ramię Jacka.
Tylko czy to wciąż był Jacek?
- Blyad’! Wstawaj, błagam! - spróbowała pociągnąć go na nogi, ale zdawała się na to zbyt słaba. - Pomóż mi z nią! - załkała.


Alan, Agata

Ohh, can't anybody see
We've got a war to fight
Never found our way
Regardless of what they say

I got nobody on my side
And surely that ain't right
Surely that ain't right


[media]http://www.youtube.com/watch?v=7nxWP9BhI7w[/media]

Agata siedziała na brzegu werandy. Zgięła nogi w kolanach i obejmowała je. Spoglądała na trawę. Wiatr nią delikatnie poruszał, podobnie jak włosami dziewczyny. Alan poczuł piękną, kwiatową woń. Ciężko było stwierdzić, czy pachniały tak kosmetyki Woś, czy też może na terenie ośrodka rosło coś aromatycznego. Dziewczyna zerknęła bokiem na chłopaka, kiedy ten pojawił się w zasięgu wzroku. Uśmiechnęła się niepewnie, po czym znów przeniosła wzrok na murawę.
- Chodź, usiądź - powiedziała i poklepała miejsce obok siebie.
Chwilę czekała, aż chłopak to uczyni. Przez dłuższy moment milczała. Nie wiedziała, co takiego mówić. Alan usłyszał w tle krzyki ludzi. A może tylko mu się wydawało? Były nieco ciche i wytłumione, gdyż znajdowali się na uboczu. Agata może również przysłuchiwała się im. Wreszcie kontynuowała po cichym westchnięciu.
- Powiedzieć ci coś zabawnego? - mruknęła pod nosem. - Taki bardzo śmieszny żart, który jest aż tak śmieszny, że chce mi się płakać?

Zaśmiała się pod nosem i potarła dłonie. Spojrzała na czarne kreski, które wspinały się po jej palcach. Wychodziły już na nadgarstek. Wyglądałoby to tak, jak gdyby jakieś dziecko rozpisywało po jej skórze długopis... gdyby nie to, że to była czerń absolutna. Pochłaniała sto procent światła. Alana tak właściwie zaczynały boleć oczy, kiedy na nią spoglądał. Tymczasem Agata kontynuowała.
- Wyobraź sobie być tak okropną osobą, że nawet duch kilkusetletniej czarownicy nie może w tobie wytrzymać... - zawiesiła głos. - Nawet nie wiem, co dokładnie się zdarzyło. Ja po prostu spóźniłam się na spotkanie organizacyjne. Przywitała mnie Berenika, próbując mnie zabić. Teraz myślę, że chciała posłużyć się mną jak mięsem armatnim. Duch tej straszliwej, morskiej zjawy wstąpił we mnie. Próbował mnie opanować. Ale okazało się, że miałam umysł zbyt obcy i nieokiełznany, aby mogła go pojąć. Wyobrażasz sobie, jak bardzo kurwa komiczne to jest? Być tak bardzo zjebaną osobą, że nawet dzika zjawa nie może wytrzymać w twojej głowie? - uśmiechnęła się krzywo. - Może to mnie uratowało. Ale nie tylko to... - zawiesiła głos.

To było niespodziewane, ale nagle zaczęła płakać. Z jej oczu gęsto zaczęły wylewać się łzy.
- To była ona. Nasza Marta. Przyszła do mnie jako anioł. I nie waż się śmiać ze mnie, nie jestem nawiedzoną, jebniętą... zielonoświątkową kultystką... Mam wiele wad, ale fanatyzm religijny nie jest jedną z nich. To była ona. Cała w bieli i złocie. Uśmiechała się. Ja... ja myślę, że ona umarła. Wydawała się zupełnie inna. Bardziej... - Agata spojrzała w bok, starając się znaleźć słów. - Bardziej ponad to wszystko? Transcendencja... to pewnie to słowo, o które mi chodzi. Przytuliła mnie. Powiedziała, że da mi siłę. Że uratuje mnie. Że mi wynagrodzi to, co mi zrobiła. Podczas gdy tak właściwie ona mi nic nie zrobiła... choć i tak ją czasami za to gnębiłam - westchnęła. - Najgorsze, że przyszła po nic, bo ja już i tak oddałam duszę Diabłu, aby uratował mnie przed Ortyszą. Pojawił się przede mną, a ja uścisnęłam jego dłoń.

Potarła przez chwilę ręce, jakby wciąż czuła na nich dotyk Szatana.
- To nie jest powszechnie znana historia. Groziłam, że zabiję, jeżeli wyda się i dowie się o tym ktokolwiek, nawet nasi przyjaciele. Otóż... mój tata miał romans z jej matką. I nie tylko z nią. To nie był wierny mąż. Przez lata zdradzał z wieloma różnymi kobietami, ale zakochał się tylko w Teresie Wiśniak. No i nie dziwię się. Moja matka była gruba, głupia, nie dbała o siebie... nie malowała się, nie nosiła gustownych ubrań, była przegraną osobą - mruknęła. - A kiedy dowiedziała się o tamtym romansie, na dodatek odebrała sobie życie. Była słabą, przegraną kobietą. Zostawiła mnie. Jak mogła mnie zostawić! - Agata załkała. - Miałam siedem lat, kiedy to się zdarzyło. Przyrzekłam sobie, że nigdy nie będę taka jak ona. Stanę się jej pełnym zaprzeczeniem. Wszyscy będą mnie lubić, stanę się piękna, przebojowa, głośna... zmienię się w obiekt pożądania. Mnie nikt nie będzie zdradzać. To ja będę zdradzała. Tak bardzo bałam się, że zmienię się w moją matkę, że rozpaczliwie robiłam wszystko, aby do tego nie doszło. Wręcz fanatycznie. Zmieniłam się w pustą, zepsutą dziewczynę, ale w moich oczach to był lepszy los od alternatywy. Teraz myślę, że się mocno pogubiłam - westchnęła. - A Marta czuła się cały czas odpowiedzialna za to wszystko, dlatego pozwalała mi, żebym tak ją traktowała. Mój ojciec i jej matka poznali się na jej przyjęciu urodzinowym. Oczywiście była dzieckiem tak jak ja. To nie była wcale jej wina. Mimo to... - Agata westchnęła, wycierając łzy. - A co najgorsze... teraz nie żyje. A ja przez całe życie byłam dla niej najgorszą pizdą... - westchnęła głęboko.

Spojrzała na Alana.
- Proszę, nie śmiej się ze mnie. Ale to miejsce... zmienia mnie. Rowy mnie zmieniają. Byłam kimś okropnym, ale chcę się poprawić. Chcę stać się lepszą osobą. Nie sądzę, żebyś to zrozumiał. Myślę... że nie jesteś tego typu osobą. Ale to w porządku. Chciałabym po prostu, żebyś przeżył. I żeby Amanda przeżyła. I żeby wszyscy przeżyli. To może chore, ale traktowałam was wszystkich tak źle, że teraz czuję się za was w jakiś sposób odpowiedzialna. Sama również chciałabym przeżyć. Choć nie sądzę, że na to zasługuję... - westchnęła.

To chyba zabrzmiało jak pytanie...


Amanda

Shake us out of the heavy deep sleep
Shake us now
Do it now
Do it now


[media]http://www.youtube.com/watch?v=2JEhNiMW8vY[/media]

Amanda nie wierzyła własnym oczom. Wyskoczyła na zewnątrz domku. Mogła być przygotowana dosłownie na wszystko... Ale nic nie przygotowało ją na to, co zobaczyła. Ujrzała przeraźliwy twór, który nie dało się opisywać. Wymykał się wszystkim słowom umieszczonym we wszelkich słownikach świata. Nie istniały takie litery w żadnym stworzonym przez człowieka alfabecie, które mogłyby złożyć się na nazwę obiektu przed jej oczami. Połowa budynku administracyjnego wciąż stała. Natomiast na miejscu drugiej połowy stało coś. Było wielkie, różowe... i przypominało nieco grzyba. Ale te słowa zabrzmiały w jej głowie śmiesznie już w chwili, kiedy je pomyślała. Dziwna rzecz zdawała się mienić przed oczami. Wykrzywiała rzeczywistość samym swoim istnieniem. Przez moment Sabotowska odniosła wrażenie, że kształt tego czegoś przypominał w rzeczywistości zieloną piramidę. Przez moment zmienił się w złotą kulę, mignął i wrócił do postaci różowego grzyba. Jak gdyby nowotwór na rzeczywistości nie był w stanie zdecydować się, w jaki sposób prezentować się przed istotami ludzkimi.

Ludzie uciekali.

Wnet okazało się, że załoga Ośrodka Słowianie była znacznie obszerniejsza, niż się początkowo zdawało. Ludzie wyskakiwali z budynków, spoglądali na rzecz, po czym zdejmowało ich ogromne przerażenie. Wrzeszczeli i uciekali w stronę bram z ośrodka. Było ich kilka. Amanda również czuła pierwotny, oszałamiający strach, jednak nie tyle, aby miała stracić nad sobą kontrolę. Być może do tej pory zobaczyła już na tyle dużo, że nabrała już pewnej tolerancji. Choć z drugiej strony do tego czegoś nie szło się tak po prostu przyzwyczaić.

Z zamyśleń wyrwał ją widok potwora. Biegł od strony obiektu. Nie przypominał niczego, co Amanda kiedykolwiek w życiu widziała. Poruszało się na czterech nogach i miało krwiożerczą paszczę wypełnioną wieloma rządami zębów. Niezliczone, mroczne macki unosiły się znad monstrum. Wydawało się istotą stworzoną do zabijania.


I, co gorsza, celem miała być Amanda. Ujrzał ją i wystartował niczym byk po zobaczeniu czerwonej płachty. Tak się zdarzyło jednak, że drogę zaszła mu uciekająca, starsza kobieta. Miała na nosie okulary o grubych szkłach, więc może miała duże problemy z wzrokiem. Istota w każdym razie chwilowo zapomniała o Sabotowskiej i wgryzła się w panią w średnim wieku. Zaczęła wyżerać jej wnętrzności w nieskończenie szybkim tempie. Co dziwne... zjadała ją dosłownie kawałek po kawałku. Zaczęła od stóp, potem nadeszły podudzia, uda... festiwal krwi, kości i wrzasku. Wszystko tylko dwadzieścia metrów przed Amandą. Dziewczyna zrozumiała, że bestia nie spocznie, póki nie pożre swojej ofiary w całości. Miała nieskończenie rozciągliwy żołądek. O ile to właśnie do niego docierały pożarte kawałki...

Przed Sabotowską stanął wybór... mogła zacząć uciekać wraz z innymi ludźmi. Lub też ostrzec wpierw Alana i Agatę. Myślała na ten temat, kiedy ujrzała pęcherzyk, który w oddali wydostał się z różowego grzyba. Wnet pękł i wydobył się z niego drugi taki krwiożerczy potwór.

Pęcherzyków z każdą sekundą przybywało...


Łukasz, Maja, Feliks

O dziwo udało się. Łukasz zdołał nawrócić karetką. Wściekły tłum napierał na nich z każdej strony. Zdawało się jednak, że siła silnika była większa od tej należącej do ludzi. Też nie bez znaczenia było to, że Zieliński de facto przejechał czyjąś nogę. Zmiażdżone udo prezentowało się okropnie, ale nikt w środku pojazdu nie miał czasu ani możliwości obserwowania zadanych obrażeń. Część ludzi próbowało pomóc mężczyźnie w agonii, ale zdecydowana większość liczyła tylko na siebie. I dbała jedynie o siebie samych, ewentualnie najbliższe osoby. Karetka zdołała wycofać, potem skręcić i mknęła z powrotem w zacienione odmęty leśnej drogi.

Bez wątpienia znajdowali się między młotem a kowadłem. Pytanie brzmiało... co było gorsze. Horrory znajdujące się na terenie ośrodka, czy też może gniew Ratsława.
- Wrócimy po Olgę! - krzyknął Feliks. - A potem... potem...
Chciał dokończyć, że pojadą do szpitala. Ale przypomniał sobie, jak to skończyło się poprzednim razem.
- Może jest drugi kościół w Rowach? - zasugerował. - W pewnym sensie nie wyszliśmy wcale źle na odwiedzeniu tego poprzedniego. Nawet jeśli wydaje się, że to była katastrofa, to przeżyliśmy... Może pozostała nam po prostu modlitwa... i wiara w Boga... oby nas nie opuścił...
Zdawało się, że nie opuścił ich przynajmniej w tym momencie, gdyż zarówno Maja, jak i sam Trzebiński chwilowo przestali się wykrwawiać.

Chłopak przysiadł obok nieprzytomnego Adama i zaczął badać jego parametry życiowe. Zmierzył tętno na szyi, potem przy nadgarstku... Udawał, że wie, czym się zajmuje. Zdawało się jednak, że Wakfield oddychał. Przynajmniej tyle. Feliks odwrócił wzrok, kiedy pęd pojazdu przywiał mu jakąś kartkę papieru. Chyba wypadła z kieszeni Łukasza.
- To twoje? - Trzebiński spojrzał na Zielińskiego, choć ten był chwilowo skoncentrowany na prowadzeniu i tego nie dostrzegł.
Feliks ujrzał rysunek przedstawiający wszystkich uczestników wycieczki. Zarówno uczniów, jak i nauczycieli. Był wykonany dość szybko, ale Łukasz bez wątpienia był bardzo utalentowanym rysownikiem, gdyż bez problemu można było wszystkich rozpoznać. Trzebiński nie miał pojęcia, że jego kolega był aż tak uzdolniony.

Problem... czy może raczej diabeł... tkwił w szczegółach.
Rysunek został wykonany ołówkiem, ale znajdowały się na nim ślady farby, których Łukasz już na pewno nie miał jak nanieść. Chyba że znalazł na to czas w ośrodku. Feliks zostawił Adama i zbliżył się do Zielińskiego.
- Ty to zrobiłeś? - zapytał.
Niektóre postacie zostały zmodyfikowane. Czerwona farba znajdowała się pod gardłem Piotra, na skroni pana Sebastiana i na piersi Aaliyi. Objęła również sylwetkę pani Ani i oczy Mateusza. Czarna przeszywała czaszkę Olgi. Dziwne, brokatowe srebro spowijało całą sylwetkę Adriana i Wiesława. Złoto oblekło Martę Wiśniak.
Nagle Feliks krzyknął i wypuścił papier z dłoni. Zupełnie tak, jak gdyby go ugryzł.
- Zdaje się, że twoja mapa nie lubi, kiedy ktoś inny ją trzyma - mruknął. - Nawet nie wiem, czemu nazwałem to mapą - mruknął pod nosem.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=8o2Jch8iFz4[/media]

Tymczasem Maja obserwowała drogę. Kiedy koledzy zajmowali się rysunkiem, ona spoglądała na białą jaskółkę, która sfrunęła z niebios. Mieniła się jasnym, białym blaskiem. Wylądowała tuż przed autobusem i zamieniła się... w Martę Perenc. Zdawało się, że przebywała tu bardziej duchem niż ciałem, gdyż spowijała ją dziwna poświata. Poza tym była ubrana w białą długą suknię, która nieco przypominała suknię ślubną. Miała włosy pięknie spięte i zaczesane do tyłu. Jeśli to była projekcja astralna, to najwyraźniej właśnie tak Marta widziała samą siebie.

Łukasz w ostatniej chwili zdołał wyhamować.
- Nie lękajcie się! - krzyknęła dziewczyna. - Proszę, wysłuchajcie mnie! Zawróćcie, póki możecie! Póki jest nadzieja i nadzieja nie została kompletnie porzucona. Mój kochany Ratsław kompletnie oszalał po śmierci siostrzyczki, dobrej Dobrawy! - Marta Perenc załkała. - Ostatnie bezpieczne miejsce to Piernikowa Chatka. Udajcie się tam proszę ze mną! Może uda mi się was ochronić!

Przed załogą karetki pojawiło się trudne zadanie. Zaufać Marcie? Czy też po prostu jechać naprzód?




Adam

Królowa Titania prowadziła Adama wgłąb Domu Faerie. Ciężko nie było spoglądać na jej piękny chód. Istota zdawała się sunąć w powietrzu bez dotykania podłoża. Tak niezwykle lekki zdawał się każdy jej kolejny krok. Czy rzeczywiście lewitowała? Wakfield nie miał pojęcia. Piękna suknia osłaniała jej nogi i kostki, przez co były niedostępne dla jego wzroku. Kilku paziów ruszyło za nimi. Grali na lutniach i piszczałkach wesołą, skoczną melodię. Kiedy znaleźli się wokół Adama, poczuł dziwne, ale niezwykle przyjemne ciepło w sercu. Zupełnie tak, jak gdyby znalazł się pośród swoich. Jakby przynależał do nich. Był jednym z nich.

- Dziękuję za waszą asystę - powiedziała królowa, spoglądają na swoich poddanych. - Pozwolicie jednak, że dalej pójdziemy już sami.
Każda sylaba wypowiadana przez Titanię była przyjemnością dla uszu. Słowa płynące z jej ust zdawały się ciekłym, roztopionym miodem, który przypominał balsam dla serca. Ukajał i uspokajał. Co tak właściwie mogło być diabelnie niebezpieczne. Adam potrzebował dłuższej chwili, aby zrozumieć, że w rzeczywistości w jej wypowiedzi było coś złowieszczego. Dlaczego nie chciała, aby inni towarzyszyli im w wędrówce? Co takiego chciała mu pokazać? Co chciała z nim zrobić? Optymista liczyłby na orgię, jednak realista stawiałby bardziej na zabójstwo.
Albo los gorszy od śmierci.

Tylko czy Titania miała powód, aby wyrządzać krzywdę Adamowi? Zwłaszcza po pięknym występie, którego była świadkiem? Wciąż trzymała w dłoniach róże, które powstały ze sztuki Wakfielda. Zdawały się naprawdę pięknym podarkiem. Godnym królowej, którą była. Wszystko w teorii zdawało się być w porządku, więc dlaczego chłopak poczuł nagły niepokój?

Pain! You made me a believer!
Pain! You break me down and build me up, believer, believer
Pain! Oh, let the bullets fly, oh, let them rain
My life, my love, my drive, it came from...
Pain! You made me a, you made me a believer.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=ucY21wLJhOo[/media]

Ruszyli korytarzem. Ten rozciągał się przed oczami Adama. Zdawało się, że nie miało znaczenia, jak daleko szli, przestrzeń w Domu Faerii była prawdziwie nieskończona. Otaczały ich piękne płaskorzeźby wyciosane w drewnianych ścianach. Przedstawiały członków ludu Mooinjer Veggey. Tańczyli, jedli, polowali, bratali się z duchami, przytulali noworodki, wiosłowali po moczarach... Wakfield tak właściwie miał ochotę niejednokrotnie przystanąć, aby nieco dłużej oglądać wspaniałe dzieła sztuki. Niestety nie miał takiej możliwości. Titania szła bardzo szybkim krokiem, nawet jeśli bardzo dostojnym.

Wnet zaprosiła go do osobnej komnaty. Po wejściu do środka drzwi same zamknęły się za nimi.

Adam ujrzał piękną, młodą dziewczynę. Ciężko było określić jej wieku. Może miała dwanaście lat, a może szesnaście? Miała długie, białe włosy i sukienkę w tym samym kolorze. Klęczała, jak gdyby odczuwając ogromny ból. Nawet nie podniosła głowy, kiedy pojawili się w pomieszczeniu. Atmosfera od razu zgęstniała. Wakfield nie odczuwał chwilowo nastroju ani na taniec, ani na śpiew. Najbardziej wzrok przykuwały jej piękne, białe skrzydła, które zostały pokryte dziwną, paskudną substancją. Przypominała klej. Pętała ją i niszczyła. Zdawała się bronią dużo groźniejszą od jakichkolwiek kajdan czy łańcuchów.


Titania spojrzała na Adama.
- To siostra Pyrgusa Malvaego - powiedziała. - Wcześniej nosiła miano Erynnis Tages, jednak odebrałam jej zarówno imię, jak i nazwisko. Z powodu okropnej zbrodni, jaką popełniła. Musisz wiedzieć, Kiki, że nasza siła bierze się ze świata ludzi. Potrzebujemy noworodków waszego rodzaju. Kradniemy ich duszę tuż po urodzeniu. Ich ziemskie ciała umierają dobę później, ale dusze wyrastają w naszym świecie na Mooinjer Veggey. W pewnym sensie kraina Faerie to pewny rodzaj zaświatów dla niewinnych, dobrych dusz ludzkich. Wcześniej dużo więcej was umierało w trakcie narodzin. Jednak postęp medycyny z każdym kolejnym wiekiem sprawiał, że śmiertelność noworodków malała... a więc i Faerie... czyli moich poddanych. Nie mogłam na to pozwolić. Dlatego też postanowiłam, że zaczniemy kraść dusze niemowląt. Oczywiście, umrą jako ludzie, ale czy jest w tym coś złego... skoro mogą narodzić się jako Mooinjer Veggey?

Titania odchrząknęła.
- Nie jest łatwo ukraść dusze noworodków. Dlatego też kara Erynnis Tages musiała być wyjątkowo dotkliwa. Zdajesz sobie sprawę, czego się dopuściła? Zwróciła cały tuzin duszyczek waszemu światu! Głupia nie chciała, aby umarły jako ludzie w waszym świecie. Niedorzeczność! Miałam ją od razu zabić, ale wtedy wstawił się za nią jej brat Pyrgus. W rezultacie pozbawiłam go wszelkich mocy i zesłałam na ziemię. Cóż za okropny los... przeżyć tyle stuleci jako Faerie, a potem zmienić się w zwykłego, słabego, pokracznego człowieka... Co oznacza to imię, które przyjął na Ziemi? Feliks? Niby ma oznaczać człowieka szczęśliwego, ale wątpię, aby cieszył się zbyt wielkim szczęściem - Titania zaśmiała się i pokręciła głową. - Zarządziłam mu karę. Musi rozprowadzać między ludzi Księżycowy Pył. To specyfik sprowadzający pewną klątwę... wszystkie dzieci człowieka, który go spróbuje, umierają i trafiają do nas. Powiedziałam jasno, że ma nie wracać, póki w ten sposób nie przysporzy nam tysiąc i jedną duszę za każdą pojedynczą z tuzina tych, które wykradła nam Erynnis Tages. Dopiero wtedy uwolnię ją i zakończę jej okropne męki, a Pyrgus będzie mógł wrócić do nas.

Titania zamilkła na moment.
- Jesteś jedną z dusz, które Erynnis zwróciła ludzkości. I źle zrobiła, spoglądając na twoje artystyczne zacięcie. Twoje miejsce jest tutaj. Twój występ zrobił na mnie wrażenie. Myślę, że będę łaskawa. Jeśli zostaniesz z nami, wyrok Pyrgusa zostanie skrócony o tysiąc i jedną duszę, którą ma pozyskać z waszego wymiaru. Czy interesuje cię ta propozycja? Zrozumiałam, że zależy ci na Feliksie i Esterce. Czy może raczej na Pyrgusie i Erynnis, jeśli chcemy się posługiwać ich prawdziwymi imionami.

Erynnis podniosła wzrok.
Wycelowała w Wakfielda udręczone spojrzenie.
Zdawało się, że chciała mu coś przekazać... tyle że była zbyt słaba na wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa...

 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 14-02-2021 o 02:54.
Ombrose jest offline