Powrót dłużył się Alice niemiłosiernie.
Niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w ścianę promu, a tysiące myśli obijało się wewnątrz jej czaszki:
- czy gdyby nie zareagowała Ryan i Zeeva wypełnili by rozkaz Westa ? Czy przeciwstawiliby by mu się, jak ona?
- czy dali by radę wyciągnąć Chris, czy zostali by tam na zawsze?
- czy zobaczy jeszcze blondynkę, którą ostatnio po pijaku wypchnęła z kajuty? Czy jeżeli Chris przeżyła, to czy znajdzie sposób na kontakt z Aurorą? A jeśli tak – czy mogą bezpiecznie ja wpuścić?
- i w końcu najgorsza obawa – a co, jeśli ona też została zainfekowana? Zmieniała przecież kombinezon… Co, jeśli infekcja, które nie rozumieją, rozwija się już w jej tkankach? Może proces po prostu zachodzi wolniej, bo ona jest całkowicie organiczna w przeciwieństwie do Chris?
A jeśli nawet nie… nie zostało im wiele czasu. Eksploracja stacji – obecnie jedyny sposób na zmianę ich sytuacji – była śmiertelnie groźna i nie dawała już szans na żadne rozwiązania.
Czy lepiej czekać w bezsilności na to, co nieuchronne, czy przerwać ten stan zawieszenia i lęku jednym szybkim, ruchem? Czy będzie miała n tyle odwagi? Zaczęła rozważać możliwe opcje, od najprostszej, czyli wyjścia przez śluzę, poprzez inne związane z farmakologię (nienawidziła farmakologii). Rozważała na chłodno, bez emocji, rzeczowo.
Kiedy wrócili przebierała się, unikając spojrzeń innych. W kajucie machinalnie podlała swoje roślinki (czy Agnes się niemi zaopiekuje…po? Musi zapytać) a potem długo nie mogła zasnąć , leżała więc tylko wpatrując się w sufit. Kiedy sen w końcu nadszedł – był płytki, nerwowy i przerywany raz po raz obrazami narośli na różnych częściach ciała załogi. Budziła się co chwila zlana potem, przerażona.
Rano nie poszła na standardową odprawę w messie.
Bo niby i po co?